- Opowiadanie: SzyszkowyDziadek - Robaczywe miasto

Robaczywe miasto

2meirl4meirl

Tym razem wziąłem się za mniej abstrakcyjny temat niż ontologia. Co nie znaczy, że znowu nie będzie trochę dziwnie. :)

 

Podziękowania dla Drakainy i Blacktoma za betę.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Robaczywe miasto

1. Miasto

 

– Zatem, jaki jest pani problem? Co mówi ten głos? – zapytał Aleksander.

Pacjentka chwilę się wahała.

– Mówi… Nawet w tej chwili, że moje zdanie nic nie znaczy. Że nie mam prawa mieć własnych opinii, że nie mogę o niczym decydować. To, że przyszłam na odrobaczanie, też nie było moim pomysłem. Znajomi mnie namówili. Już dłużej tego nie wytrzymam. Chciałabym poprosić o podwyżkę w pracy, ale ten głos…

– Spokojnie – doradził Aleksander i podał kobiecie szklankę z wodą.

– Może to głupie pytanie, ale… Czy to będzie boleć?

– Skłamałbym mówiąc, że nie będzie. Ale mogę panią zapewnić, że trafiła pani do gabinetu jednego z najlepszych odrobaczaczy w Arszowie. Niech pani zamknie oczy i się rozluźni.

Lekarz położył na stole sporą walizkę i wyjął niezbędne akcesoria.

– Co to jest? – spytała pacjentka i głośno przełknęła ślinę. Obcęgi nie wyglądały zbyt przyjaźnie.

– Mówiłem, żeby pani nie otwierała oczu!

– Przepraszam.

– Proszę teraz głęboko oddychać. Wdech i wydech. Mocniej. Zwłaszcza wydech. Niech pani najmocniej, jak potrafi, wydycha z siebie cały niepokój, wszystkie negatywne myśli i głosy.

Kobieta ciężko dyszała, była cała czerwona na twarzy.

– Mocniej! Musi pani go wypchnąć!

Po chwili nozdrza pacjentki nienaturalnie się rozszerzyły, jakby wydostawał się z nich spory niewidzialny smark.

Aleksander założył sprzęt przypominający cudaczne fioletowe okulary.

Światełko introspektora rozświetliło gabinet na turkusowo i to, co dla nieuzbrojonego oka było niewidzialne, straciło całą osłonę. Z lewej dziurki w nosie pacjentki wystawała jakaś biaława kluska. Poruszała się. Gdy Aleksander sięgnął w stronę obcęgów, robal zaczął spazmatycznie wierzgać.

– Już widać nóżki! Zaraz będzie po wszystkim. Niech pani nie przestaje oddychać!

Obcęgi zacisnęły się wokół robaka, który desperacko próbował wdrążyć się i zatruć mózg. Lekarz jednym mocnym pociągnięciem wyszarpał pasożyta. Gruba, pokryta szczeciną larwa powędrowała do specjalnego słoika z hartowanego szkła.

– Może pani otworzyć oczy.

Kobieta przez chwilę próbowała uspokoić oddech. Zdziwiła się, widząc pusty słoik. Rozejrzała się wokół, jakby nasłuchując.

– Już go nie słyszę! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Ten głos, on umilkł!

– Ten głos jest tutaj – wytłumaczył Aleksander i postukał w słoik. – Chce go pani zobaczyć? Mogę pani na chwilę pożyczyć swój introspektor.

– To te pana śmieszne okulary? – spytała kobieta i założyła sprzęt. – Fuj, to obrzydliwe coś było w moim mózgu?

– Tak. Larwa uległości. Jak wiadomo, przyczyną negatywnych głosów w głowie są żerujące w mózgu robaki – wyjaśnił Aleksander uczonym tonem. – Już nie będzie pani przeszkadzać.

– Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować!

Kobieta zapłaciła i cała w skowronkach opuściła gabinet.

Odrobaczacz uśmiechnął się. Lubił pomagać ludziom. Przez chwilę obracał w dłoniach słoik z robalem, wahając się, czy nie wprowadzić go sobie do mózgu. Ale całkiem niedawno już próbował larwy uległości i jeszcze pamiętał nieprzyjemny posmak w umyśle.

Zszedł do piwnicy, gdzie szereg w większości opustoszałych półek był oświetlony przez rząd migoczących żarówek. Odrobaczacz odstawił słoik na regał. Westchnął, widząc, że kolekcja znów jest całkiem uboga. Ale udało mu się chociaż na nowo zdobyć kilka rzadszych okazów. Odczuwał dumę zwłaszcza z pojemnika z pasiastym negatem samobójczykiem.

Ponieważ tej nocy nie miał już więcej pacjentów, zamknął gabinet i wyszedł na ciemną ulicę. Było zimno, a Aleksander zapomniał wziąć kurtki.

Spojrzał na zawieszony na niebie księżyc i zamarł.

Przez moment wydał mu się kanciasty, bardziej graniasty niż okrągły. Jakaś dziwna anomalia poruszała się po niebie, znacząc je rozmazanymi liniami. Półprzezroczyste wielokąty pojawiały się i znikały, chwilowo deformując kształt gwiazdozbiorów, czyniąc Wielką Niedźwiedzicę brzemienną.

Lekarz zamrugał i wszystko wróciło do normalności.

Kilka dni później usłyszał o epidemii w sąsiednim mieście.

A jakiś tydzień potem ujrzał, jak przed gabinetem wiozą wielkie słoiki. Puste, przynajmniej dla nieuzbrojonego oka. Zdziwił się, bo nie wydawało mu się, by istniały robaki wielkości psa.

Tamten moment, w którym wszystko zrozumiał, kiedy wszystko stało się jasne, wrył mu się w głowę niczym haczykowate wypustki negata samobójczyka.

Wiedział już, że zrobił coś strasznego.

 

*

 

Rok później leciał z punktu A do punktu B.

– A pan po co udaje się do Bonatyna? – spytał Aleksandra pasażer na sąsiednim siedzeniu i podał mu dłoń w azbestowej rękawiczce. – Słyszał pan, że to miasto jest zarażone? Ponoć każdy tam jest skażony robactwem. Mam jeszcze maskę na twarz, coby niczego nie podłapać.

– Oczywiście, że słyszałem – odparł odrobaczacz. – A pan zapewne słyszał, że trzeba się bardzo postarać, żeby zarazić się od kogoś robakiem. Musiałby pan chyba wyssać mu go przez nos albo uszy. Ale cóż… Nie wnikam, co pan tam zamierza robić. Ja lecę do Bonatyna, bo moja przyjaciółka otwiera muzeum.

– Muzeum? – Nieznajomy skrzywił się. – Nuda. Ale zaraz, jeszcze co do tej epidemii… Skoro nie można się zarazić, to skąd to się tak nagle tam wzięło?

– Nie mam pojęcia – skłamał Aleksander.

 

*

 

Gdy przemierzał chodniki robaczywego miasta, zdziwił się, a może nawet rozczarował. Spodziewał się czegoś bardziej… postapokaliptycznego. Wszystko wyglądało na pierwszy rzut oka zwyczajnie, może ludzi i samochodów było trochę mniej. Przyglądał się twarzom przechodniów, starając się ich zdiagnozować na odległość. Wielu wbijało wtedy wzrok w ziemię, zapewne pod wpływem fobika plamistego bądź lęczka wyolbrzymionego. Niektórzy mieli grymas wyraźnie wskazujący na obecność smuteczka pospolitego. Ale takich widywał i w Arszowie. Mało kto udaje się ze smuteczkiem pospolitym na odrobaczanie.

Aleksander zgadywał, że większość ludzi obserwujących go chyłkiem z okien pobliskich domów cierpi z powodu czerwia unikania. Przyszło mu do głowy, że gdyby otworzył tu gabinet, zbiłby fortunę.

Przyjrzał się karteczce z adresem muzeum. Choć wiedział, dokąd iść, postanowił zagadnąć jednego z mieszkańców.

– Przepraszam, jak dojść do…

– Coś do mnie mówisz? – przerwał nieznajomy. – Nie słyszę. Przepraszam, ale nie mogę cię dosłyszeć przez…

I uciekł.

Aleksander wyszedł w końcu na plac, gdzie powinno znajdować się muzeum Beaty. Od razu zwrócił uwagę na wielką fontannę. Rzeźba przedstawiała mężczyznę, który wlewał sobie do gardła zawartość jakiegoś baniaka.

Odrobaczacz podszedł pod fontannę, ale nawet wtedy nie mógł doczytać, co pije człowiek z marmuru. Zżerany ciekawością, wspiął się na cokół i stanął na palcach. Zmrużył oczy i odczytał napis wygrawerowany na butli.

Nagle poślizgnął się i ze sporym pluskiem wpadł do fontanny.

Aleksander zaczął wierzgać, przerażony, że ciecz, w której pływa, faktycznie jest wybielaczem. Wokół zebrała się grupka dzieciaków. Niektóre śmiały się, inne robiły zdjęcia.

– Ten koleś pije wybielacz – stwierdził jakiś rudy chłopiec i gromadka rówieśników wybuchnęła rechotem.  

– Co w tym śmiesznego? – spytał przemoczony lekarz, gdy niezbyt zgrabnie wydostawał się z fontanny.

Nie dostał odpowiedzi. Dzieciaki odbiegły. Najwidoczniej picie wybielacza było jakimś hermetycznym dowcipem dostępnym tylko dla wtajemniczonych mieszkańców robaczywego miasta.

 

*

 

Przemoczony czekał przed Muzeum Tożsamości razem z grupką kilkunastu ludzi. Czas mijał, Aleksander zdążył już wyschnąć, a Beata nadal nie przybywała. Znał co najmniej tuzin robaków, które mogły sprawić, że kobieta wolała siedzieć w domu niż udać się na otwarcie własnego muzeum. Na szczęście Aleksander miał jej adres i tam właśnie się udał. Nie widział Beaty przez ponad dwa lata, od kiedy odeszła bez pożegnania.

Dzwonił i pukał do mieszkania, ale nie reagowała. Nagle usłyszał dochodzący z wewnątrz krzyk. W przypływie adrenaliny spróbował wyważyć drzwi. Bez skutku. Nacisnął klamkę. Było otwarte.

Pobiegł w stronę pokoju, z którego dochodziły jęki.

Beata leżała na kafelkach łazienki. Miała na sobie zieloną wieczorową suknię, zabrudzoną kapiącą z nosa krwią. Obok umywalki leżał rozłożony sprzęt do odrobaczania. Otwarte obcęgi podskakiwały na kafelkach, wydając dźwięk przypominający odgłos stepowania. Coś niewidzialnego wierzgało, szarpało, próbowało wydostać się z uścisku i wrócić do żywiciela.

Kobieta uśmiechnęła się.

– Aleksander? Co ty tu robisz?

– Co się stało? – spytał odrobaczacz i zaczął przerzucać sprzęt w poszukiwaniu jakiegoś słoika.

– No cóż… Jak to mówią. Lekarzu, lecz się sam… Ale już dobrze… Nie! Tylko nie pasiasty, nie… – Kobieta zaczęła majaczyć.

Odrobaczacz w końcu wygrzebał jakiś słoik i przykrył nim tańczące obcęgi.

– Zaczekaj! – ryknęła nagle Beata. – To nie ten… Tego potrzebuję. Nie wytrzymam… Oddaj mi go! Błagam.

Aleksander przesunął słoik po podłodze z dala od Beaty.

– Nie! – krzyknęła i wbiła obcas w łydkę mężczyzny.

– Aaa!!! – jęknął odrobaczacz i upadł na kolana.

Przewrócony słoik potoczył się po podłodze. Obcęgi były zaciśnięte. Robak uciekł.

Beata zbliżyła twarz do podłogi i zaczęła robić głębokie wdechy, jakby wciągała kurz. Jej suknia pokryła się brudem z kafelków.

– Chodź do mnie, wróć, robaczku! – zachęcała.

Mężczyzna znów rzucił się w stronę sterty narzędzi i wyszarpnął okulary.

Gdy introspektor zaczął działać, Aleksander zobaczył tylko zielony ogon wsuwający się do nosa żywicielki.

– Dlaczego to zrobiłaś?!

– Bo tak jest lepiej – wyszeptała i wstała z podłogi. Wytarła rękawem krew z twarzy. Blada w wieczorowej sukni bardziej przypominała upiora niż człowieka. – Będę musiała się przebrać. Muszę otworzyć muzeum.

– Nie jest dobrze – sprzeciwił się ostro Aleksander. – Masz robaka! Pomogę ci go wyjąć!

– To nieprawda. Nie mam robaka, tylko…

– Przecież widziałem!

Beata spojrzała prosto w oczy Aleksandra. Wyglądała, jakby nie spała przez kilka nocy.

– Nie mam robaka, tylko robaki. Mnóstwo. Nie słyszę w głowie głosów, tylko jeden wielki szum! Czy nie tego chcieliśmy? Jestem szumem, eksperymentem, o którym marzyliśmy. To miasto nim jest!

 

2. Życie

 

Długo namawiał ją, by została, bo przecież może otworzyć muzeum następnego dnia.

– W porządku – powiedziała Beata. Przebrała się już w czyste ubranie.

– Mam nadzieję, że nie przemawia teraz przez ciebie larwa uległości?

– Ta klucha musiałaby się bardzo postarać, żeby przekrzyczeć resztę bandy…

Przeszli do kuchni, gdzie Aleksandrowi od razu rzuciła się w oczy sterta papierów na stole.

– Napijesz się czegoś? – spytała Beata, ale lekarz nie dosłyszał. Wpatrywał się tępo w leżący wśród stosu notatek obrazek.

Przedstawiał błękitne niebo, ale jakby wykrzywione. Niektóre chmury miały wyraźne kanty.

– Co to jest? – zapytał Aleksander, czując, jak szybko bije mu serce.

Beata płynnym ruchem zrzuciła papiery na podłogę.

– Takie tam przygotowania do wystawy. Pytałam, czy się czegoś napijesz?

– Nie chcę. Beata, posłuchaj… Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego włożyłaś sobie z powrotem robaka?

Kobieta uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd białych zębów.

– Ty serio o to pytasz? Serio pytasz, dlaczego ktoś miałby z własnej woli wprowadzić w siebie robala?

– Nie rozumiem…

– Ależ rozumiesz. Przecież nie bez powodu cię zostawiłam. Wiem o twoim problemie.

 

*

 

Poznali się na Uniwersytecie w Arszowie. Aleksander był wtedy świetnie zapowiadającym się badaczem robaków, świeżo po zrobieniu doktoratu.

Na wykład z „Niekonwencjonalnych metod dezynsekcji” przyszła cała gromada studentów, ledwo mieścili się w auli. Naukowiec przechadzał się pod tablicą, żywo gestykulując. Mówił bardzo szybko.

– Nadal nie istnieją bardziej subtelne metody usuwania robaków z mózgów niż wyciąganie obcęgami. No i jeszcze dochodzi problem braku jakiegokolwiek skutecznego sposobu utylizacji tych już wyjętych. Składujemy je w tych słoikach, stwarzając pozory bezpieczeństwa. Skoro zatem nie istnieją metody subtelne, może pora przyjrzeć się metodom niesubtelnym? Spójrzmy na te dwa gatunki.

Nacisnął pilota i na ścianie pojawiły się slajdy.

Pierwszy przedstawiał podłużnego robala o segmentowej budowie, porośniętego haczykami. Segmenty były ozdobione żółto-czarnymi pasami.

– Pasiasty negat samobójczyk – wytłumaczył Aleksander. – Jeden z najgroźniejszych i najbardziej śmiertelnych gatunków. Widzicie te haczykowate wypustki? Bestia wpija się nimi w mózg nosiciela, przez co bardzo trudno ją usunąć. Sam robal nie jest zbyt bystry. Powtarza w kółko teksty w stylu „Zabij się”, „Nikt nie będzie po tobie płakał”. Ale ma niespotykaną siłę perswazji. Czy istnieje inny sposób zwalczenia go? Co, jeśli wprowadzimy konkurencję?

Slajd obok przedstawiał włochatą zieloną nitkę, pozwijaną w esy floresy.

– Ten niepozorny robak nazywa się lęczkiem wyolbrzymionym. Odpowiada za rozdmuchiwanie problemów i nasilenie naturalnych reakcji lękowych. Zwłaszcza lęku przed śmiercią. Wyobraźmy sobie zatem człowieka, który ma je oba. Z jednej strony samobójczyk nakłania go do skoku z mostu, kusi ulgą śmierci. A z drugiej lęczek produkuje wręcz paniczną reakcję na samą myśl o bólu i nieistnieniu. Tworzy się paradoks. Kłócą się. Oczywiście, to tylko teoria. Ale co, jeśli w ten sposób pomoże się pacjentowi? Co, jeśli ten stan chwiejnej równowagi to jedyna nadzieja na uratowanie mu życia, gdy operacja usunięcia negata jest zbyt kosztowna i niebezpieczna?

– Czy to etyczne? – spytała studentka w pierwszym rzędzie. 

Aleksander odwrócił się w stronę Beaty.

– Dobre pytanie. Czy to etyczne wprowadzać w człowieka robaka? W jakich okolicznościach byłoby to moralnie uzasadnione? Załóżmy, że nasz przyjaciel cierpi z powodu ciągłych myśli samobójczych. I ten ktoś mówi ci, że jedynym, co utrzymuje go przy życiu, jest wiara, że gdy popełni samobójstwo będzie się smażył w piekle w skwierczącym kociołku. Czy w takiej sytuacji etyczne jest tłumaczenie mu, że uważasz wiarę w wieczną katorgę za irracjonalną? Co, jeśli go przekonasz i straci przez ciebie jedyną barierkę oddzielającą most od rzeki? Nawet jeśli uznajesz tę barierkę za wyimaginowaną. Idźmy dalej. Czy etyczne byłoby wmówienie człowiekowi o takich skłonnościach istnienia pośmiertnej kary dla samobójców, nawet jeśli sami w nią nie wierzymy? Co, jeśli w danym momencie byłby to jedyny sposób?

– A co, jeśli istnieją inne sposoby? – spytała Beata. Wyglądała na bardzo zadowoloną, że ma okazję rozgadać się na swój ulubiony temat. – Co z badaniami nad żołądkami myślofagów? Takie zwierzęta, cętkowane, choć niewidzialne bez pomocy introspektora, chyba wielkości psa.

– Tak, słyszałem o tym. Ale co pani ma na myśli? – dopytał Aleksander. Nie spodziewał się, że kiedyś usłyszy od studenta o jeszcze raczkujących badaniach nad myślofagami.

– One nawet podobno wyglądają jak mrówkojady. Żywią się robakami, ale w ich odchodach nie znaleziono już pasożytów. Muszą je jakoś trawić! Może ich sok żołądkowy…

– W porządku – odparł niechętnie Aleksander. – Jak mi pani przyniesie myślofaga, to chętnie potnę mu bebeszki. Są bardzo rzadkie.

– Nie słyszał pan? Dzisiaj znaleziono całą kolonię.

Naukowiec zmarszczył czoło.

– Gdzie?

– Na wyspie Ciebądź. Tak, wiem, to chyba najgorsze miejsce na dokonanie takiego odkrycia. Ale, jeśli Arszów i Bonatyn się dogadają i zaczną wyłapywać myślofagi, to może uda się opracować lek.

– Tak, jeśli się dogadają, żrą się o tę ziemię już chyba ze sto lat. Wiem, że nie powinienem poruszać na wykładzie tematu polityki, ale Bonatyn powinien ustąpić. Takie odkrycie może zrewolucjonizować naukę. A Bonatyn jest zbyt… zacofany.

– Zgadzam się – odparła Beata. – Nie powinien pan poruszać tematów politycznych. Urodziłam się w Bonatynie.

– Przepraszam.

Kilka miesięcy później Beata zaczęła badania pod opieką Aleksandra. Początkowo planowała pracować nad myślofagami, ale dwa miasta nadal nie mogły dogadać się o sporną wyspę i nie złapano żadnego egzemplarza.

Dlatego zajęli się tematem chwiejnej równowagi. Próbowali potwierdzić eksperymentalnie kłótnię negata i lęczka. Komisja Etyki nie zgodziła się na badania na ochotnikach, toteż musiał im wystarczyć sztuczny mózg. Tą szumną nazwą określano gąbkę nasączoną specjalnym roztworem, która służyła jako przynęta na pasożyty.

Robaki chwilę się wahały, widocznie zaskoczone widokiem pożywienia, pozbawionego przeszkód w postaci skóry, chrząstek i kości. W końcu jednak rzuciły się na sztuczny mózg.

Naukowcy przyglądali się umieszczonym w wielkim słoju okazom. Na oczach mieli introspektory, a na uszach specjalne słuchawki.

Po chwili usłyszeli wyczekiwany dialog. Zgodnie z przewidywaniami, robaki niezbyt się polubiły.

Badacze tańczyli ze szczęścia, gdy eksperyment się powiódł.

Zaczęli intensywnie pracować po siedemdziesiąt godzin w tygodniu. Z czasem przyzwyczaili się do siebie na tyle, że zaczęli się do siebie przyzwyczajać także poza sferą służbową.

Pewnej nocy Beata zbudziła się z krzykiem.

– Co się stało? – zapytał Aleksander.

– Miałam straszny sen. Widziałam świat, gdzie negatywne głosy biorą się z przykrych doświadczeń, nawyków myślowych albo niedoboru substancji chemicznych w mózgu.

– Zaraz… To znaczy, że nie można ich wyjąć obcęgami przez nos?

– Nie można.

– Okropne. Ale już dobrze, to był tylko zły sen.

Badania utknęły w martwym punkcie. Nowych stanów chwiejnej równowagi znaleźli jeszcze tylko kilka. Nadal na sztucznym mózgu, który szybko nudził się robakom i nie był dokładnym modelem prawdziwego umysłu. Wtedy Beata wpadła na pomysł teorii szumu.

– Co, gdyby zamienić nieznośny pojedynczy głos na bardziej znośną gromadę głosów? – tłumaczyła badaczka, a Aleksander słuchał, wpatrzony w nią jak zahipnotyzowany. – Co, gdyby wprowadzić w człowieka z tuzin albo więcej robaków? Musiałyby się wzajemnie przekrzykiwać! Jak wtedy wyglądałoby życie takiego człowieka?

Jednak znowu badaniom na ochotnikach sprzeciwiła się Komisja Etyki.

– Nie rozumiem! – krzyknął Aleksander i walnął pięścią w stół. – Chyba jedyna nauka, którą akceptują, to ta finansowana przez wojsko.

– Wtedy raczej ich w ogóle nie pytają o zdanie – stwierdziła Beata.

– Widziałaś, ile pieniędzy dostają goście z Katedry Introspekcji? – spytał Aleksander. Jak zwykle, gdy był wściekły, pomstował na wszystkie instytucje, które zalazły mu za skórę. – I niby na co? Przecież robią tylko te śmieszne okularki.

– Spokojnie…

– To bez sensu. Jeśli mamy stworzyć większy sztuczny mózg do badania szumu, potrzebujemy środków. Chyba, że… Przecież mogę spróbować na sobie.

Beata zamarła i zamrugała oczami.

– Nie mówisz poważnie.

Aleksander zaczął wypisywać na tablicy kilka nazw. Znowu bardzo szybko mówił.

– Nie twierdzę, żeby wprowadzać w siebie zaraz samobójczyka czy krzykacza. Ale jest kilkanaście łagodniejszych gatunków. Smuteczek pospo…

– Proszę cię – powiedziała Beata i wyszarpała kredę z dłoni mężczyzny. – Nie rób tego. Wprowadzanie w siebie robaków jest chore.

– Przecież nie miałaś oporów, gdy chcieliśmy prowadzić badania na ochotnikach! Co za różnica?

– Jest różnica. Po prostu nie chcę, żebyś to był ty. Chcę, żebyś mi obiecał, że nigdy tego nie zrobisz.

– Ale…

– Po prostu mi to obiecaj. Bo cię o to proszę.

– Dobrze. Obiecuję, że nigdy nie wprowadzę w siebie robaka – odparł Aleksander. Już wtedy wiedział, że nie dotrzyma słowa.

Nie mieli środków na zakup bardziej złożonych sztucznych mózgów ani zgody Komisji Etyki. Ostatecznie postanowili przynajmniej na jakiś czas opuścić mury akademii.

Zamieszkali w centrum Arszowa, gdzie założyli gabinet odrobaczania. Wszystko toczyło się spokojnie, aż pewnego dnia Beata odeszła i wróciła do rodzinnego miasta bez słowa pożegnania.

 

*

 

Aleksander długo milczał, wpatrując się w zrzucone na podłogę szkice.

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak nagle ode mnie odeszłaś. Mieliśmy świetny gabinet, wszystko było dobrze. Nie zostawiłaś nawet żadnego listu.

– Nie musisz już dłużej tego ukrywać – odparła Beata. – Nakryłam cię, jak eksperymentujesz z robakami, jak wyjmujesz je ze słoików i połykasz. Najpierw pomyślałam, że chcesz kontynuować badania. Oczywiście, byłam zła, że mnie oszukałeś i złamałeś obietnicę, ale wtedy znalazłam twój notes. Te notatki bardziej przypominały wynurzenia narkomana niż pracę naukową. Wkładałeś sobie i wyjmowałeś robaki, by poczuć się jak pacjenci.

– Mogę ci to wyjaśnić…

– Ale mnie to już nie obchodzi, nasza relacja i tak była związkiem raczej… chwiejnej równowagi – powiedziała Beata bardzo powoli i cicho. – Możesz mi o tym mówić, ile chcesz. Ale to tylko kolejny głos. Wart nie więcej niż pozostały szum.

– Posłuchaj mnie, przepraszam, że cię oszukałem. Na początku chciałem kontynuować badania. Wdychałem w siebie, dajmy na to, smuteczka pospolitego i obserwowałem reakcję. A potem go wyciągałem. Zupełnie nad tym panowałem. Z czasem to polubiłem, chodzi o to, że najbardziej przeraża mnie cisza. Pustka. Boję się tej nicości, bo nie da się jej wyszarpać obcęgami. I, gdy masz w głowie jakiś głos, nawet toksyczny i fałszywy, przynajmniej nie jesteś sam. Cokolwiek jest lepsze niż nic…

– Sam? A co ze mną? Przecież mogłeś mi powiedzieć. – Beata złapała się za głowę, jakby próbowała rękami spowolnić galopujące myśli.

– To nie to samo. Ale to już historia. Przestałem testować na sobie robaki odkąd… – zawahał się Aleksander. – Odkąd mnie zostawiłaś.

– Jesteś tylko kolejną falą szumu – powtórzyła Beata. Trzęsła się. Wyglądała na bardzo chorą.

Aleksander zbliżył się do cierpiącej kobiety i objął ją ramieniem.

– Spokojnie, pomogę ci. Wyciągnę je z ciebie.

– Ale ja tego nie chcę – odpowiedziała Beata łamiącym się głosem. – Ja po prostu chcę otworzyć swoje muzeum.

– W porządku. Ale nie dzisiaj. Dziś z tobą zostanę. Nie zostawię cię samej w takim stanie.

Beata podniosła głowę. W jej oczach dostrzegł iskierki szaleństwa.

– Przecież ja nie jestem sama. Jestem bardzo, ale to bardzo nie sama!

Przytulił ją jeszcze mocniej.

 

3. Muzeum

 

Na otwarcie Muzeum Tożsamości przybyło około trzydziestu ludzi. Aleksander ponownie próbował bawić się w diagnozę na odległość, ale tym razem wiedział, że ma przed sobą test wielokrotnego wyboru. Pamiętał, co usłyszał od Beaty poprzedniego dnia. Miał wokół siebie ludzi z koktajlami robaków w głowach.

– Bardzo chciałam podziękować wszystkim przybyłym – zaczęła Beata. Ubrała się w zieloną suknię, którą udało się doprać z krwi i brudu. – Oraz darczyńcy, bez którego nie byłoby to możliwe. Kilka miesięcy temu otrzymałam ogromny anonimowy datek. Zatem, kimkolwiek jesteś, bardzo ci dziękuję. Przejdźmy do pierwszej sali.

Aleksander omal nie zemdlał, gdy je zobaczył. Wspomnienia, które wpiły się w mózg, wróciły ze zwielokrotnioną siłą.

Obrazy zniekształconego nieba. Skrzywione chmury. Zamazane słońce. Szkice jakiegoś dziecka, przedstawiające rozmyte czarne trójkąty na tle błękitu. A nawet zdjęcie, wyraźnie robione w pośpiechu i trzęsącą się dłonią.

Lekarzowi zakręciło się w głowie i prawie się przewrócił. Ale nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Najwyraźniej takie zachowanie nie było tu niecodzienne.

Beata stanęła pod jednym ze szkiców i zaczęła przemawiać.

– Dlaczego Muzeum Tożsamości? Przede wszystkim miałam na myśli ukazanie tego, co czyni to miasto tym, czym jest. Co je ukształtowało. I chyba wszyscy zgodzimy się, że był to incydent sprzed roku. Nagła epidemia robactwa, która zmieniła Bonatyn nie do poznania. Która zrodziła to miasto. Bez niej nie powstałaby choćby piękna rzeźba człowieka pijącego wybielacz, którą można podziwiać przed wejściem. Teraz porozmawiajmy o niebie, które w czasie wybuchu epidemii zachowywało się co najmniej dziwnie.

Podeszła do zdjęcia przedstawiającego jakby zawieszoną w powietrzu trójkątną szybkę.

– Jedyne zdjęcie, które udało się zdobyć. Pozostałe to rysunki powstałe już po incydencie. Oparte na nieidealnym narzędziu, jakim jest ludzka pamięć. Zdjęcie przedstawia coś przezroczystego, ale trudno stwierdzić, co to mogłoby być. Wydaje się kanciaste…

Aleksander prychnął.

– Przecież tu nic nie widać! To jakiś rozmazany bohomaz, niczego nie dowodzi.

– Ciekawe, czy tobie nie trzęsłaby się ręka z aparatem, gdyby właziło w ciebie kilkanaście robali przez wszystkie jamy w ciele – odparła ostro Beata. – Nie było cię wtedy tutaj. Nie jesteś szumem.

Goście odsunęli się od Aleksandra, jakby był trędowaty.

Przez moment Beata wyglądała na wściekłą. Zrobiła kilka głębokich wdechów i wydechów, niczym pacjent podczas odrobaczania, i uspokoiła się.

 – Choć gdybyś chciał być naszym obywatelem, zawsze możesz władować w siebie cały magazyn robali i poczuć, jak to jest. To nawet byłoby w twoim stylu. Wróćmy do tematu.

Beata wskazała na dziecięcy szkic.

– Z tym wiąże się pewna historia. Chłopiec miał cztery lata, gdy to narysował. A zaraz potem cała rodzina rzuciła się do studni.

Szkic przedstawiał pięcioro patyczakowatych ludzi patrzących w niebo. Dwoje dużych i trójka mniejszych. Wskazywali na jakieś niebieskie bazgroły bardziej przypominające owce niż chmurki. Ale najbardziej rzucały się w oczy narysowane przerywaną linią trójkąty umieszczone pomiędzy obłokami.

– Ta rodzina miała gospodarstwo gdzieś blisko granicy z Arszowem. Padli ofiarą robaków dzień przed wybuchem epidemii w centrum miasta. W ich ciałach znaleziono cały rój negatów samobójczyków. Czysty, niezmieszany z innymi gatunkami. Jedno ponure unisono zamiast szumu.

– To tylko jakieś dziecinne rysunki – wtrącił się Aleksander. – Jak miałem cztery latka to rysowałem słoneczko w okularach przeciwsłonecznych. To też ma niby dowodzić teorii spiskowej?

– Teorii spiskowej? – zdziwiła się Beata. – Nie mówiłam o żadnej teorii. Masz jakąś hipotezę?

Aleksander postanowił zaryzykować.

– Tak, mam teorię, że nawet jeśli była wtedy jakaś anomalia na niebie, to nie ma ona związku z epidemią. Dlaczego musi mieć? Ja też coś takiego widziałem jednej nocy. Poruszało się na tle księżyca. I było to w Arszowie! Jakoś nie słyszałem o tym, żeby wybuchła tam epidemia.

– To bardzo ciekawe – stwierdziła Beata. – Kiedy to widziałeś? I przede wszystkim powiedziałeś coś nowego. Ta anomalia się poruszała? Dokąd leciała?

– Nie pamiętam – wydukał Aleksander, bo żadne lepsze kłamstwo nie przyszło mu do głowy.

– W porządku – odparła Beata i zrobiła minę, jakby nic nie było w porządku. – Ale masz rację, że może za bardzo skupiam się na niebie. No bo co to ma do naszego tematu? Co to ma do tożsamości?

– Niektórzy widzą w nich znak od Boga – zauważył ktoś ze zwiedzających.

– Dokładnie. Bóg daje znaki i zsyła plagę robactwa. Za co? Po co? Nie wiadomo. Może to dar, który uczynił to miasto tym, czym jest, stworzył naszą kulturę i sztukę.

Aleksander skwapliwie pokiwał głową, jakby od zawsze wyznawał taką religię. W tamtej chwili uwierzyłby w każdego bożka, który rozdawałby rozgrzeszenie bez konieczności przyznania się do winy.

Nagle Beata złapała się za głowę, powtarzając w kółko jakąś litanię. Aleksander od razu poznał, że recytuje fragmenty akademickiego podręcznika do „Wstępu do zwalczania robactwa”. Książki, z którą nie rozstawała się podczas pracy na uczelni. Po chyba dziesiątym wypowiedzeniu mantry udało się zapanować nad szumem.

– Przepraszam, już jest dobrze – wyjaśniła. – Zatem, co do tego Boga jako zsyłającego plagę robaków. Cóż, nie za bardzo w to wierzę. Nie jestem fanką topienia dzieci w studni w ramach przesyłania niejasnych sygnałów.

– To może kosmici? – zasugerował kolejny z gości.

Beata przewróciła oczami.

– Może. Ale przejdźmy teraz do następnej sali.

W kolejnym pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo ludzi pijących wybielacz. Niektórzy zostali wykuci w kamieniu, inni przelani na płótno.

Aleksander postanowił zadać w końcu pytanie, które chodziło mu po głowie od momentu, gdy wpadł do fontanny.

– Dlaczego piją wybielacz?

– To bardzo dobre pytanie. – Beata kiwnęła głową, jakby była nauczycielką chwalącą bystrego ucznia. – Piją wybielacz, żeby się zabić. To najprostsza odpowiedź. Jeśli pytasz, dlaczego artysta przedstawia taką wizję, dlaczego mamy osobny nurt w sztuce poświęcony piciu wybielacza, to możliwych wyjaśnień jest kilka. Może to mechanizm obronny, próba jakiegoś wylania z siebie żalu, który wypływa od czasu do czasu na wierzch szumu. A może to po prostu taki żart. Zawsze ciekawiło mnie, dlaczego w Arszowie albo też u nas przed wybuchem epidemii robactwo jest niemalże tematem tabu. To wstyd przyznać się do pójścia na odrobaczanie. To wstyd, gdy całe życie spędzasz w domu dręczony przez czerwia unikania. To krępujące wspominać w towarzystwie o krzykaczu bezsensowniku. A tutaj? Zupełnie na odwrót. Wymachujemy stryczkiem jak sztandarem. Jesteśmy dumni z naszej rozpaczy.

– To chore – stwierdził Aleksander.

– Jeśli już to uważasz za chore, to powinieneś zobaczyć resztę wystawy.

Kolejne eksponaty wprawiły Aleksandra w jeszcze większą konsternację. Na przykład fotel z napisem „Usiądź na mnie, żeby natychmiast umrzeć”, na który lubiła wskakiwać zwłaszcza młodzież. Plakat z facetem wskazującym przed siebie palcem i poradą „Zabij się”. Rzeźba “Król robaków” składająca się z dziesięciu robaków splątanych z sobą w kłębek. Ostatni eksponat przedstawiał woskową figurę człowieka z czymś w rodzaju gniazda os zamiast głowy.

– To już koniec wystawy – ogłosiła Beata i zrobiła lekki ukłon. – Wszelkie datki proszę wrzucać do gniazda.

 

*

 

Beata kołysała się na łóżku, powtarzając coraz głośniej fragmenty podręcznika.

– Naprawdę mogę to zrobić – spróbował po raz kolejny Aleksander. – Udawało nam się usuwać pacjentom nawet po trzy robaki, gdy razem pracowaliśmy. Oczywiście, że przy szumie jest spore ryzyko. Ale przecież jesteśmy specjalistami.

– Nie! Niedawno próbowałam i… zresztą wtedy mnie znalazłeś. To jak z rozbrajaniem bomby. Który kabelek przeciąć najpierw? Wyciągniesz nie tego, co trzeba, i któryś z bandy wybije się ponad szum. Nie możesz mi pomóc. Nie prosiłam cię o nic.

– Daj mi szansę!

– Zamknij się – wyszeptała.

– Ciekawe, do którego to powiedziałaś. Mam nadzieję, że nie do mnie – powiedział Aleksander i uśmiechnął się.

Beata przestała się trząść i spojrzała na Aleksandra.

– Zamknij się – powtórzyła. – Mówię do ciebie, żebyś w końcu dał mi spokój.

Wzięła poduszkę i przytuliła ją jak ukochanego pluszowego misia.

– Co, jeśli istnieje inny sposób? – spytał Aleksander.

– Zamknij się…

– Wiesz, kiedyś moja najlepsza studentka zadała mi pytanie. A co z żołądkiem myślofaga?

Kobieta jeszcze mocniej ścisnęła poduszkę, jakby próbowała ją udusić.

– Co, jeśli w końcu opracują lek? – kontynuował Aleksander. – Są już podobno całkiem blisko. Już dawno wyłapali kilka myślofagów. Trzymają je w wielkich słojach kilka ulic od mojego gabinetu. Wtedy zignorowałem twoją uwagę, bo miasta kłóciły się o tę wyspę. Nie było nadziei na porozumienie. Ale przecież Bonatyn ustąpił…

Przerwało mu coś, co na początku uznał za przeraźliwy krzyk. Ale potem zrozumiał, że Beata się śmieje, tarza się po łóżku i niemalże umiera ze śmiechu.

– Ustąpił?! Ustąpiliśmy?! Boże… Naprawdę w to wierzysz? Że tak po prostu ustąpiliśmy. No tak, w końcu mieliśmy inne sprawy na głowie. Na przykład epidemię. Zresztą, pokażę ci coś. Chodźmy.

– Przecież jest noc. Wszystko zamknięte…

– Nie widziałeś całego muzeum.

 

*

 

Zbliżali się do człowieka z gniazdem na głowie. Przez moment Aleksander oczekiwał, że uruchomi się jakaś dźwignia do tajemnego przejścia. Ale zamiast tego Beata odbiła w bok i podeszła do ściany przykrytej czerwoną kotarą.

Ceremonialnie ściągnęła zasłonę.

Od razu zauważył tabliczkę na drzwiach.

„Wystawa ufundowana przez anonimowego darczyńcę – Aleksandra Ostrowskiego”

– Czy to nie zabawne? – spytała Beata. – Że podobnie, jak robak może być jednocześnie niewidzialny i pasiasty, tak samo darczyńca może być anonimowy i mieć na imię Aleksander!

– Ja… Skąd wiedziałaś?

– Mam swoje sposoby. Choć nadal nie wiem, dlaczego to zrobiłeś. Ani skąd miałeś tyle pieniędzy.

– Zaraz ci to wyjaśnię…

– Nie obchodzi mnie to – przerwała Beata i otworzyła drzwi.

W sali znajdował się jeden eksponat. Obraz o dosyć jednoznacznym tytule „Arszów zrzuca bombę robactwa na Bonatyn” przedstawiał szereg metalicznych czworościanów na niebie. Z otworów w kadłubach wysypywały się całe roje różnorodnych robaków.

Aleksander podszedł bliżej i wpatrywał się w malowidło.

– Co o tym sądzisz? – Beata przerwała ciszę.

– Co to jest?

– Niewidzialne samoloty.

– Co? Wierzysz w coś takiego?! Rozumiem, samoloty niewykrywalne dla radaru, ale niewidzialne to jakaś szalona teoria spiskowa!

Beata zmarszczyła brwi.

– Naprawdę? Czy my nie zajmowaliśmy się tym, co niewidzialne? Może teorią spiskową jest to, o czym sam mi kiedyś wspomniałeś, jak wiele pieniędzy dostaje Katedra Introspekcji? Oni nie zajmowali się tylko produkcją okularów. Jak myślisz, nad czym pracowali? Dlaczego to utajnili? Starali się przenieść niewidzialność robactwa i myślofagów na inne obiekty! Spełnić marzenia wszystkich podatników i wyprodukować niewidzialny czołg, niewidzialny samolot. Niewidzialną bombę już mieli!

– Absurd. Czego w ogóle ma dowodzić ten obraz? Kto to namalował?

– Ja – odparła Beata z nutką dumy w głosie. – Ja to zobaczyłam! Tamtego dnia prowadziłam prace nad sztucznym mózgiem. Miałam na sobie introspektor i strój ochronny. Byłam zajęta badaniami, gdy usłyszałam jakieś wrzaski na ulicy. Wybiegłam na zewnątrz i ujrzałam ten koszmar. Ludzie tarzali się w kałużach, otrzepywali się, ale robaki były wszędzie. Wpełzały przez uszy i nos. A gdy ktoś krzyczał, wykorzystywały ten moment, by dostać się do ust. Spadały z nieba, z tych metalowych piramid. Patrzyłam na rozgrywający się przede mną dramat, gdy w końcu poczułam, jak coś po mnie chodzi. Znalazły szczelinę w kombinezonie albo udało im się przegryźć. Niektóre wlazły pod maskę prosto do nosa. Zaczęłam je słyszeć w środku. Wrzeszczały jedne przez drugie. Gdy próbowałam się odganiać, strąciłam introspektor. Wtedy dopiero zobaczyłam chaos na własne oczy. Broń, której nie widać, a na niebie tylko niknąca smuga anomalii.

– Przepraszam – wyszeptał Aleksander.

– To nie twoja wina. Tylko twojego miasta. Pewnie wina kilku ludzi na górze, którzy podjęli taką decyzję. Nie wiem nawet, czy poszło o wyspę myślofagów, czy po prostu chcieli przetestować nową broń. Pierwsze samoloty musiały zrzucać jednolity zestaw. Jak u rodziny, która skoczyła do studni. Ale potem zaczęli ładować wszystko. Może nie mieli tyle negatów, może nie chciało im się ich rozdzielać. I wylali na nas to zmieszane szambo. Nie przejmowali się jakimiś akademickimi bzdurami w rodzaju chwiejnej równowagi. Nie mieli pojęcia o szumie. Nie wiedzieli, że zrealizują projekt dwojga szalonych naukowców. Jeszcze nie zdecydowałam, czy pokażę tę salę mieszkańcom. Nie chcę wzbudzać paniki. Może to dziwne, ale odczuwam wdzięczność za to, co się wydarzyło. Ten koszmar nas ukształtował. Nie byłabym tym, kim jestem, gdyby nie to wesołe towarzystwo w mojej głowie. Gdy trzymasz robaki przez rok, stają się czymś więcej niż tylko pasożytami, pasażerami na gapę. Są trochę jak współlokatorzy. W pewnym sensie naprawdę jestem wdzięczna.

– Tak bardzo cię przepraszam – powtórzył Aleksander. – Muszę ci o czymś powiedzieć. Okłamałem cię. Wcale nie rzuciłem brania robaków, kiedy mnie zostawiłaś.

– Mówiłam ci, że to nie jest ważne.

– Ale to bardzo ważne! – podkreślił Aleksander. – To było kilka dni przed wybuchem epidemii. Wziąłem w siebie larwę uległości. Bardzo spasioną, dojrzałą. W jednej chwili nie miałem już wiary we własne zdanie. Akurat wtedy musieli się zjawić. Wiedziałem, że wyglądają podejrzanie. Dwóch ludzi w czarnych garniturach. Wsunęli mi pod nos jakieś podrabiane dokumenty, że są z firmy zajmującej się utylizacją robactwa. Wmawiali, że odkryto jakiś sposób na ich niszczenie. Nie chcieli podać szczegółów. I chociaż miałem w sobie larwę, opierałem się. W końcu zeszliśmy do magazynu. Pokazałem im swoją kolekcję prawie tysiąca robaków w słojach. Oczy im się tak zaświeciły. I wtedy podali sumę. To było tyle pieniędzy… Oni namawiali mnie z zewnątrz, a larwa z wewnątrz. Ale ja nie wiedziałem, po co to im potrzebne! Potem zobaczyłem te ślady na niebie, usłyszałem o epidemii, a przed moim gabinetem wozili słoje z upolowanymi myślofagami. Dopiero wtedy zrozumiałem, co naprawdę zrobiłem.

Przerwał i czekał na reakcję Beaty.

– Przepraszam, mówiłeś coś? – spytała.

– Naprawdę nie słyszałaś?

– Słyszałam tylko jakiegoś wstrętnego robaka, który ciągle tylko kłamie i manipuluje. Który myśli, że przekazując jakieś pieniądze na muzeum, kupi sobie pokutę. Ale to tylko jakiś robal. Mam nadzieję, że inne go zagłuszą.

– Zrozum, ja nie wiedziałem. Poza tym, to nie mogłem być tylko ja. Żeby przeprowadzić coś takiego potrzebowali znacznie więcej robaków. Na pewno przejęli jeszcze magazyn uniwersytetu…

Beata zaczęła się trząść.

– Odejdź, robaku! Wynoś się!

– Już dobrze, pomogę ci. – Aleksander spróbował objąć kobietę, ale ta mocno go odepchnęła. Nie spodziewał się, że jest taka silna.

Zaczęli się szarpać. Aleksander wypadł z sali i uderzył prosto w figurę człowieka z gniazdem na głowie. Rzeźba roztrzaskała się, rozsypując po linoleum fragmenty gniazda zmieszane z monetami od gości.

– Nie rozumiem cię! – ryknął Aleksander, mocno chwytając ramię Beaty. – Sama powiedziałaś, że jesteś wdzięczna za to, co się stało. Że to twoja tożsamość, tożsamość tego cholernego miasta!

– Bo jakoś trzeba żyć! Pomimo tego wszystkiego. Ale nigdy, przenigdy nie powiedziałam, że cieszę się, że to miasto umarło na moich oczach! Puść mnie, robaku! Wynoś się z mojego muzeum! Wynoś się z mojego życia! Odejdź z mojego miasta!

 

4. Epilog

 

Przyleciał z punktu B do punktu A. Na lotnisku w Arszowie został poddany dokładnym badaniom na obecność robaków.

Udał się w jedyne miejsce, w którym mógł znaleźć ukojenie. Zapalił światło w magazynie i przejechał palcem po kilku słoikach. Przyszło mu do głowy, że jest sposób na zagłuszenie sumienia. Może szum okaże się rozwiązaniem. Tylko którego wziąć jako pierwszego? Zatrzymał się przy słoju z napisem „Negat samobójczyk”. Nie widział go, bo nie chciało mu się zakładać introspektora. We wszystkich swoich eksperymentach nigdy wcześniej nie odważył się próbować z najgroźniejszymi gatunkami.

Wieko słoika wydało charakterystyczne kliknięcie. Włożył rękę i poczuł na skórze haczyki robaka. Pasożyt błyskawicznie przebiegł od dłoni do twarzy Aleksandra i wszedł do otwartych, zapraszających ust.

W jednej chwili Aleksandrowi zrobiło się strasznie zimno.

– Już na ciebie pora – wyszeptał głos. – Nikt nie będzie po tobie płakać.

Szereg haczyków wbił się głęboko w mózg Aleksandra i robak wiedział o nim coraz więcej.

– Nie powinieneś żyć po tym, co zrobiłeś z jej miastem – sprecyzował negat. – Umrzyj w końcu, robaku.

Wielkim wysiłkiem woli Aleksander zaczął przeglądać półkę w poszukiwaniu jedynego pseudolekarstwa, które znał: lęczka wyolbrzymionego.

– Jesteś potworem, który zniszczył całe miasto. Zabij się. Wszyscy będą z tego zadowoleni. A już na pewno ona. Daj jej tę odrobinę radości.

Biegł wzdłuż półek, nie mogąc go znaleźć. Zdesperowany postanowił pootwierać wszystkie słoiki, by jak najszybciej stworzyć szum.

– Życie nie jest nic warte. Zabij się, robaku. Czy nie to ci w końcu powiedziała?

Aleksander połknął jeszcze kilka robaków, ale były za ciche. Nagle usłyszał jakiś hałas przy ostatnim regale. Na podłodze leżały kawałki szkła – okno do piwnicy było stłuczone. Stos słoików walał się po ziemi. Jeden z nich unosił się w powietrzu. Ktoś bardzo niezdarnie próbował go otworzyć. Tyle, że Aleksander nikogo nie widział.

Ponownie rozległ się krzyk robaka.

– Uciekaj! Błagam cię! Ratuj swoje życie! – darł się pasiasty negat samobójczyk.

Latający słoik jakby to usłyszał i skierował się w stronę Aleksandra, potem upadł z głośnym hukiem na podłogę.

Coś się zbliżało. Znacznie większego od robaka.

Kilka pozostałych pasożytów w głowie Aleksandra dołączyło do błagalnych próśb samobójczyka.

Gdyby Aleksander miał w tamtym momencie na głowie introspektor, zobaczyłby, jak skacze mu do twarzy zwierzę, które bardzo przypominało cętkowanego mrówkojada. Zgłodniały myślofag wsunął ryjek prosto do nosa mężczyzny i głosy zaczęły milknąć.

Najpierw te słabsze.

W końcu bestia dorwała się do tego, co najsłodsze. Samobójczyk próbował wbić się jeszcze mocniej, ale myślofag nie dawał za wygraną. Haczykowate wypustki zaczęły puszczać, po drodze kalecząc mózg Aleksandra. Ale na tym się nie skończyło.

Mrówkojad był głodny.

I wtedy Aleksander poczuł, jak milknie jeszcze jeden głos. Ten, na który nawet nie zwracał uwagi. Ten, który sprawiał, że Aleksander był Aleksandrem. Ten, który był jego tożsamością. Ten, który był nim.

I pozostała już tylko cisza.

Koniec

Komentarze

jaki jest pani problem

Sounds a bit English.

 To, że przyszłam (…), też nie było moim pomysłem

Jak wyżej.

 Spokojnie – doradził

Hmm. Niby dobrze, ale jakoś niedobrze. Nie wiem.

 jakiś spory niewidzialny smark

Uh, takie fajne, a musiałeś wciskać "jakiś", które wszystko psuje :P

założył sprzęt przypominający cudaczne fioletowe okulary

To może po prostu założył cudaczne fioletowe okulary? Skoro i tak są jakieś nieokularne i to widać?

 Światełko introspektora rozświetliło

Powtórka.

 rozświetliło gabinet na turkusowo

Nie wiem, czy tak można.

 to, co dla nieuzbrojonego oka było niewidzialne, straciło całą osłonę

Niewidzialne, a zasłonięte – to nie to samo. I ta "cała osłona" też jakaś dziwna.

 sięgnął w stronę cążek

Może raczej sięgnął po cążki.

 wyszarpał pasożyta

Wyszarpnął.

 nieprzenikliwego szkła

Nieprzenikliwego dla…?

 Gruba, pokryta szczeciną larwa

Przed chwilą wyglądała jak kluska?

 postukał słoik

Postukał w słoik.

negatywnych głosów w głowie

Nie powiedziałabym, że to właściwe słowo.

 całkiem niedawno już próbował

Hmm. Ja dałabym albo: już próbował larwy uległości, całkiem niedawno; albo całkiem niedawno próbował…

 gdzie szereg w większości opustoszałych półek oświetlał rząd migoczących żarówek.

Troszkę mógłbyś bardziej opisać tę piwnicę.

 kolekcja znów jest całkiem uboga

Jakoś to nie brzmi.

 Odczuwał dumę zwłaszcza z pojemnika

Jak wyżej. Uprościłabym: Był dumny zwłaszcza…

 tej nocy nie miał już więcej pacjentów

Hmm.

 Jakaś dziwna anomalia poruszała się po niebie, znacząc je rozmazanymi liniami.

Kurczę, trudno coś takiego opisać. Nie jestem pewna, czy Ci się udało, ale przynajmniej jest jasno.

 ujrzał, jak przed gabinetem wiozą wielkie słoiki

Skrótowe, i to bardzo. Kto je wiózł i na czym?

 leciał od punktu

Z punktu.

 coby niczego nie podłapać.

Coby?

czerwa unikania

Czerwia.

 Choć raczej wiedział, dokąd iść

Kolokwializm ("raczej" wiedział?)

 hermetycznym dowcipem dostępnym tylko dla wtajemniczonych

Raczej "zrozumiałym". I może jakiś myślnik? ("wtajemniczonych – mieszkańców")

Beata nadal nie przybywała

Co tak wysoko?

 które mogły sprawić, że kobieta wolała siedzieć w domu

Ja napisałabym: przez które kobieta mogłaby zechcieć zostać w domu, zamiast…

 udać się na otwarcie

Znowu – niegrający wysoki ton. Czy na co dzień udajesz się dokądkolwiek?

 usłyszał dochodzący z wewnątrz krzyk

Jakoś się akcja ślimaczy w tym miejscu.

 Nacisnął klamkę. Było otwarte.

Ale wyważanie się nie udało? Te drzwi otwierają się na zewnątrz?

z uścisku obcęg

Obcęgów. I "cążki" służą do cięcia – nie możesz skracać obcążków na cążki, chyba, że masz usuwacz liter.

 Kobieta uśmiechnęła się.

Trochę to nie gra – może uśmiechnęła się z wysiłkiem?

 przesunął słoik po podłodze z dala od Beaty

To znaczy – przesuwał po trajektorii najdalszej od niej?

 Jej suknia pokryła się brudem z kafelków.

Bałaganiara.

 Jestem szumem, eksperymentem

Ona jest eksperymentem? Ale jest podniecona, więc niech będzie.

 wprowadzić w siebie

Troszkę dziwne.

 powodem, który utrzymuje go przy życiu  

Powód sam niczego nie robi. Jedynym, co utrzymuje go przy życiu.

 Ale, co jeśli

Ale co, jeśli. Nie widzę uzasadnienia dla rozdzielania "ale co".

 Czy etyczne byłoby wmówienie człowiekowi o takich skłonnościach istnienia pośmiertnej kary dla samobójców

Oo, soczysty temat. Już same robaki są super, a tu poważna, ciężka etyka.

 pożywienia, pozbawionego przeszkód

Przeszkoda nie charakteryzuje pożywienia. Może tak: pożywienia, które nie było od nich oddzielone twardą ścianą kości?

 Okropne. Ale już dobrze, to był tylko zły sen.

Hmm. I już?

 nie był dokładnym modelem prawdziwego umysłu

Mózg i umysł – to nie to samo.

 związkiem raczej… chwiejnej równowagi

Chyba o chwiejnej równowadze, bo to nie równowaga jest w związku.

 Wdychałem w siebie dajmy na to smuteczka

Wtrącenie: Wdychałem w siebie, dajmy na to, smuteczka.

 zbliżył się do cierpiącej kobiety

Hmm. Niby dobrze tak spowolnić akcję, ale nie jestem pewna, czy właśnie tak.

 koktajlami robaków

Yyyy…

 zieloną suknię, którą udało się doprać z krwi i brudu

I zdążyła wyschnąć?

 zawirowało się w głowie

Idiom: zakręciło się.

 Pozostałe to rysunki

Pozostałe zdjęcia?

 Oparte na nieidealnym narzędziu

Nic nie może być oparte na narzędziu, chyba, że dosłownie.

 Chłopiec miał cztery lata, gdy to narysował. A zaraz potem cała rodzina rzuciła się do studni.

Troszkę non sequitur, bo z tego, że dzieciak miał cztery lata, nie wynika, że rodzina skoczyła do studni. Ale można podciągnąć pod kolokwializm.

 stworzył naszą kulturę i sztukę

W rok?

 Po chyba dziesiątym wypowiedzeniu mantry

Hmm. Ja napisałabym: Powtórzyła mantrę z dziesięć razy, zanim…

 albo też u nas

Po co Ci "też"?

wielkim słojach

Chochlik.

 Wtedy zignorowałem twoją uwagę

Anglicyzm.

 Trochę ceremonialnie

Trochę?

 dosyć bezpośrednim tytule

Może jednak "jednoznacznym", bo czy tytuły mogą być pośrednie?

 zobaczyłam chaos własnymi oczami

Może "na własne oczy", bo to idiom.

 odczuwam wdzięczność

Trochę nienaturalne.

 Wiedziałem, że wyglądali

C.t. – że wyglądają. I – eej, taka bomba tak nagle?

 kolekcję prawie tysiąca robaków w słojach

Troszkę zbyt uładzone, jak na mój gust. Przecież tłumaczy podniecony facet.

że cieszę się, że to miasto

Kapkę drewniane.

 Tylko, którego

Bez przecinka.

poczuł, jak milknie

Usłyszał chyba?

 

Dobra, logiczna kompozycja (choć mogłeś wcześniej wspomnieć o panach w czerni). Tekst pęka od pomysłów, a wszystkie trzymają się kupy. Cóż mogę rzec.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Lol, a ja myślałem, że UFO to same SF będzie. A tu nie – zaklasyfikowałbym to chyba do “weird fiction”.

Mało istotne właściwie, bo pomysł niebanalny i napisane bardzo dobrze. Podoba mi się o wiele bardziej niż “Klub Solipsystów”. I tylko koniec trochę mnie rozczarował – czy człowieczeństwo jest tylko prązkowanym robakiem?

Wielce oryginalne :)!

Ale, żeby nie było tak cukierkowo, są momenty dyskusyjne:

– “słoika z nieprzenikliwego szkła” – nieprzenikliwego dla czego? bo nie dla światła przecież; żeby robale nie mogłu uciec, nie wystarczyłoby “hartowane”?

– “postukał słoik” postukał – w słoik;

– “czerwa unikania” – a nie “czerwia”?

– “W przypływie adrenaliny” – to mi coś nie brzmi – “w przypływie emocji” może?

– “Pobiegł w stronę pokoju (…) leżała na kafelkach łazienki” – czy łazienka jest pokojem?

– “Segmenty były ozdobione w żółto-czarne pasy” – to też mi coś nie pasuje: “były zdobne w” albo były ozdobione pasami”;

– “Takie zwierzęta, cętkowane, choć niewidzialne bez pomocy introspektora, chyba wielkości psa” – studentka objaśnia wykładowcy coś z zakresu jego kompetencji? nie na polskiej uczelni ;);

– “zgody od Komisji Etyki”;

– “gniazda os zamiast głowy. (…)datki proszę wrzucać do ula” – gniazdo os to nie ul.

 

W każdym razie – czyta się :)!

Edit: Widzę, że się spóźniłem ze swoimi uwagami.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O jeny, dzięki za wszystkie uwagi do języka, jeszcze to poogarniam.

Dzięki, Tarnino, fajnie, że tekst się trzyma kupy. Podoba mi się ocena tekstów za pomocą gif-ów. :)

Dzięki, Staruchu. Tak, też myślę, że “weird fiction” tu pasuje i tak otagowałem.

– “słoika z nieprzenikliwego szkła” – nieprzenikliwego dla czego? bo nie dla światła przecież; żeby robale nie mogłu uciec, nie wystarczyłoby “hartowane”?

O właśnie brakowało mi tu jakiegoś słowa i trochę kombinowałem z tą nieprzenikliwością, “hartowane” pasuje idealnie. 

I tylko koniec trochę mnie rozczarował – czy człowieczeństwo jest tylko prązkowanym robakiem?

Może… Mam pewną swoją interpretację ostatnich akapitów, ale na razie jej nie zdradzę. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

“weird fiction” tu pasuje i tak otagowałem

Oł szit, nigdy nie patrzę na tagi blush.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo dobry tekst. Przede wszystkim, stworzyłeś niesamowity świat oparty na fajnym pomyśle. A potem go poobracałeś w różne strony – uzależnienia, zastosowania militarnego, szerzenia kultury… Dzięki temu wyszedł bardzo bogaty.

Aha, dlaczego właściwie ludzie z B. piją wybielacz?

szereg w większości opustoszałych półek oświetlał rząd migoczących żarówek.

Ale co tu jest podmiotem, a co dopełnieniem? Nie lubię takich niejednoznacznych konstrukcji.

Idźmy dalej tym krokiem.

Chyba Ci się frazeologizmy pomerdały.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo. :) Starałem się wycisnąć z pomysłu, co się dało.

Aha, dlaczego właściwie ludzie z B. piją wybielacz?

Nie no oni nie piją wybielacza, tylko przedstawiają to w sztuce. W sensie bardziej czczą ideę samobójstwa niż przechodzą od słów do czynów. Tak jak twórcy niektórych internetowych memów. W ogóle memy i żarty okołodepresyjne/okołosamobójcze były główną inspiracją przy wymyślaniu eksponatów w muzeum. Zamysł miałem taki, że zarówno w mieście B jak i w internecie nie ma już jakichś barier/tabu związanych z tematami zaburzeń wszelakich. ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bardzo rzadko ostatnio napotykam coś nowego, innego, odmiennego, a tu proszę. Faktycznie solipsyści mnie zmęczyli, a robaki ożywiły (nie świadczy to o mnie najlepiej ;))) Właściwie rozwijasz otoczkę, budujesz napięcie i dobrze że długo trzymasz w niepewności o co chodzi z winą Aleksandra (chociaż podpowiedzi dajesz i coś tam w głowie świta). Nie pasuje mi tu tylko jedno. Dwie miejscowości o nazwach kabareciarskich, a gdzie się podziewa reszta świata. No i “iskra Boża” rodzajem pasożyta ? To żeś pojechał ;)))

Dzięki za wizytę. Pamiętałem o uwagach czytelników, których nie przekonał Dzwoneczek i tym razem spróbowałem bardziej zakotwiczyć tekst w rzeczywistości. Choć też nie rezygnując z absurdu i dziwności. Fajnie, że zatruwające mózg robaki ożywiły. :)

Dwie miejscowości o nazwach kabareciarskich, a gdzie się podziewa reszta świata.

No jeszcze jest wyspa C. Pominąłem resztę alfabe… świata, bo jakoś nie była mi potrzebna.

 No i “iskra Boża” rodzajem pasożyta ? To żeś pojechał ;)))

W zasadzie to czymś smacznym i pożywnym dla mrówkojada. Ale czy także pasożytem, tego nie dookreślałem. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

A ja myślałam, że ten fag wyżarł myśli/ osobowość bohatera.

Babska logika rządzi!

O to mi chodziło. W sensie o wyżarcie świadomości, duszy czy właśnie tej “iskry Bożej” (czy jak to ktoś woli nazywać). O zrobienie z bohatera “filozoficznego zombie”, realizację jego największego lęku (ciszy), gdy nie jest już w stanie nawet tego lęku postrzegać.

 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Smuteczek pospolity <3 Świetne opowiadanie. Oryginalne, oparte na dobrym pomyśle i ładnie poprowadzone, z dawkowaną tajemnicą. Zwykle nie czytam tekstów nawet powyżej 20k, ale tutaj w tle poruszyłeś tyle tematów, że wręcz pozostał jakiś niedosyt, chciałoby się zobaczyć więcej tego świata czy samego miasta. Podobał mi się zwłaszcza pomysł z odrębną tożsamością, w sumie kojarzy mi się z kulturą głuchoniemych. Gdzieś mi mignęło parę literówek, ale spróbuję znaleźć je w domu, bo teraz piszę z telefonu. W każdym razie opowiadanie zrobiło wrażenie i myślę, że pozostanie w pamięci na dłużej.

Zamiast streszczać betę powiem tylko, że po przeczytaniu zaczęłam się zastanawiać, jakiego robaka połknęłam ;)

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo fajny pomysł i jak zwykle w przypadku Twoich opowiadań jestem bardzo zadowolona z lektury. A co mi się bardziej podobalo solipsyści czy robaki… Hmm, różne teksty, więc nie do końca jestem w stanie je porównać, tak czy inaczej oba świetne.

A mój mózg atakuje z pewnością ze dwa, trzy, a może i więcej robali, ale chyba nie mam ochoty się odrobaczać :)

No i “iskra Boża” rodzajem pasożyta ?

Ej, wyraźnie jest napisane, że “mrówkojad” żre myśli. Inna sprawa, czy myśli to to samo, co świadomość, czy może tylko jej wytwór, ale tutaj to kwestia poboczna.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo dziękuję za kolejne komentarze i kliki do biblioteki. :)

 

Podobał mi się zwłaszcza pomysł z odrębną tożsamością, w sumie kojarzy mi się z kulturą głuchoniemych.

Dzięki, to w zasadzie jeden z ważniejszych wątków w tym opowiadaniu. I całkiem optymistyczny, pomimo, że tekst ma raczej smuteczkowy charakter. ;) Takie tworzenie sensu w świecie przytłoczonym bezsensem.

 A mój mózg atakuje z pewnością ze dwa, trzy, a może i więcej robali, ale chyba nie mam ochoty się odrobaczać :)

Jak się już z nimi zżyłaś, to nie ma co odrobaczać. :)

Ej, wyraźnie jest napisane, że “mrówkojad” żre myśli. Inna sprawa, czy myśli to to samo, co świadomość, czy może tylko jej wytwór, ale tutaj to kwestia poboczna.

Ciekawa sprawa, ale tutaj wolałem tego nie roztrząsać. :)

 Przeczytane :)

Przyjąłem :)

 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dobra, znalazłam dwie rzeczy do poprawienia:

No bo, co do ma do naszego tematu?

Zaraz… To znaczy, że nie można ich wyjąć obcęgi przez nos?

Dzięki, poprawione.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Świetne opowiadanie :) Pomysł oryginalny, fajnie wpleciony motyw UFO, intrygująca tajemnica, super nazwy robali. I zakończenie mega! Nie spodziewałem się takiego “mrówkojada” ;)

Czytało się płynnie i przyjemnie. Dałbym klika, ale jestem za cienki ;) 

 

W sali znajdował jeden eksponat  

Chyba coś tu zaginęło ;) 

Dziękuję, Leniwcu, fajny masz nick swoją drogą. ;) Też jestem zadowolony z tych wymienionych rzeczy jak zakończenie i nazwy robali. Jak dobijesz do 50 skomentowanych tekstów to będziesz mógł klikać w magicznym wątku. Ale pewnie już to wiesz. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Jeszcze mi trochę tych skomentowanych tekstów brakuje, ale pracuje nad tym ;) 

Dzięki! 

Dobre opowiadanie. Przyciągnął mnie tytuł.

Cóż mogę rzec? Dziwne, interesujące. Ma swój urok. Wykorzystuje konwencję fantastyki do ilustracji problematyki psychologicznej.

Pozwól, że odkręcę słoik z przywrą biblioteczną i nominatorem pierzastym.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Dzięki! Na otwarcie słoika z tak zacnymi okazami pozwalam, a nawet wielce mnie to raduje. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Hoho, Dziadku, dobra robota!

W tym opowiadaniu jest wszystko to, co Count lubi i szanuje. No dobra – prawie wszystko.

Duży plus za śmiały, interesujący i nietuzinkowy pomysł. Nazwy tego robactwa, zasada działania, nowa specjalizacja lekarska… Super.

Bohaterowie na plus – sprawnie odmalowałeś ich dewiacje. Charaktery natomiast nieco gorzej – zabrakło mi jakichś smaczków, dzięki którym mógłbym ich pełniej sobie wyobrazić.

Tempo wartkie, warsztat klasa – przeczytałem na raz.

Fabuła dość prosta, ale przynajmniej przejrzysta i zrozumiała, nadaje kolorytu pomysłowi. Zakończenie takie, jakie Count lubi najbardziej – smutne i desperackie ;D

Tytuł prosty ale pasujący do tekstu.

 

Co mi się nie podobało? Tak w pełni, to właściwie nic.

Przyczepiłbym się co najwyżej do zbyt “lokalnego” charakteru opowiadania – opisałeś mikrokosmos, nie poświęcając jednego zdania makrokosmosowi. Zabrakło mi jakiegoś szerszego spojrzenia, ale może i chciałeś tak zrobić, skoro to tylko opowiadanie…

Miałem też wrażenie, że zbyt szybko zakończyłeś. Początek snuje się dość leniwie (ale interesująco), później jest akcja właściwa i nim się spostrzegłeś, wyssałeś chłopu mózg przez słomkę. Nazbyt raptownie, jak dla mnie.

No ale stempel jakości jak najbardziej się należy. Błogosławieństwo zapewne też – wątpię, bym prędko zapomniał tego tekstu…

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

“Segmenty były ozdobione w żółto-czarne pasy.” – Albo segmenty były w pasy, albo były ozdobione pasami.

 

“Ale[-,] co pani ma na myśli?”

 

“– Miałam straszny sen. Widziałam świat, gdzie negatywne głosy biorą się z przykrych doświadczeń, nawyków myślowych albo niedoboru substancji chemicznych w mózgu.

– Zaraz… To znaczy, że nie można ich wyjąć obcęgi przez nos?

– Nie można.

– Okropne. Ale już dobrze, to był tylko zły sen.”

Genialne :D

 

“Aleksander słuchał[+,] wpatrzony w nią[-,] jak zahipnotyzowany.”

 

“Wspomnienia, które wpiły się w mózg, wróciły ze zwielokrotnioną siłą. Nie chciał do tego wracać.”

 

“Przede wszystkim miałam na myśli ukazanie tego, co czyni to miasto tym, czym jest.” – Niezręcznie jakoś wyszło.

 

“No bo[-,] co do ma do naszego tematu?” – literówka: to

 

“W sali znajdował jeden eksponat.” – znajdował się

 

“Po za tym[-,] to nie mogłem być tylko ja.” – Poza łącznie

 

“– Już dobrze, pomogę ci[+.] – Aleksander spróbował objąć kobietę, ale ta mocno go odepchnęła.”

 

“– Nie rozumiem cię! – ryknął Aleksander, mocno chwytając za ramię Beaty.” – Albo chwycił ramię Beaty, albo chwycił Beatę za ramię

 

“Udał się w jedyne miejsce, w którym mógł znaleźć ucieczkę.” – Ucieczkę? Rozumiem wytchnienie, ukojenie, spokój itp., ale ucieczkę?

 

Pozostaję pod nieustającym wrażeniem Twojej wyobraźni i pomysłów na jakie wpadasz. Normalnie czuję się gorsza, jak widzę, co wymyślają niektórzy ludzie ;) Ja mam mnóstwo pomysłów, ale wydają mi się takie… proste i klasyczne. Ech… Co Ty masz w głowie?

Oczywiście zrobiłam błąd, bo zaczęłam czytać opowiadanie przy śniadaniu. Po czym następnego dnia, czyli dzisiaj, powtórzyłam ten błąd, by dokończyć ;p (Niestety przy dziecku nie bardzo mogę czytać wtedy, kiedy chcę). Niemniej, mimo robaczanego tematu, czytało mi się dobrze. Nie jestem przekonana, czy to opowiadanie “w moim typie”, ale też trudno mi określić, właściwie w jakim typie ono jest ;) Jak zwykle jest u Ciebie trochę (tym razem tylko trochę!) abstrakcji i absurdu, w proporcjach, które do mnie trafiają. Fabuła jest domknięta i zaciekawia, postaci są nieźle skrojone. Technicznie jest OK. Końcówka jest zadowalająca. Podsumowując, opowiadanie ma w sobie wszystko, co powinno mieć.

 

Pozdrawiam, życząc nieustającego gejzeru nowych pomysłów ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ech… Co Ty masz w głowie?

Robaki ;]

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Kto wie ;D A ja pochodzę z tego świata z koszmaru ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wszyscy pochodzimy, wszystkim nam szumi pod kopułami. I dlatego świat Szyszkowego jest taki fajny.

Babska logika rządzi!

Dzięki, hrabio. :)

W tym opowiadaniu jest wszystko to, co Count lubi i szanuje.

Nawet dziecko w studni utopiłem. ;)

Fabuła dość prosta, ale przynajmniej przejrzysta i zrozumiała, nadaje kolorytu pomysłowi. Zakończenie takie, jakie Count lubi najbardziej – smutne i desperackie ;D 

Tak jakoś ostatnio same takie smętne zakończenia się mnie trzymają.

Miałem też wrażenie, że zbyt szybko zakończyłeś. Początek snuje się dość leniwie (ale interesująco), później jest akcja właściwa i nim się spostrzegłeś, wyssałeś chłopu mózg przez słomkę. Nazbyt raptownie, jak dla mnie.

W sumie już nie miałem nic więcej to napisania, to skończyłem. Ale dzięki, przemyślę to.

 

Jose, dzięki za odwiedziny. Ten fragment z koszmarem to wymyśliłem już po napisaniu, ale pomyślałem, że jest taki fajny, że muszę go gdzieś wcisnąć nawet kosztem przycięcia gdzie indziej. Super, że się spodobał. :)

Ja mam mnóstwo pomysłów, ale wydają mi się takie… proste i klasyczne. Ech… Co Ty masz w głowie?

Dobrze opowiedziane klasyczne pomysły też mają swój urok. 

Co Ty masz w głowie?

Podpisuję się pod odpowiedzią Wisielca. :)

 

 Wszyscy pochodzimy, wszystkim nam szumi pod kopułami. I dlatego świat Szyszkowego jest taki fajny.

 Dzięki, Finklo. Za nominację również. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bardzo mi się podoba sposób, w jaki konstruujesz swoje teksty. Bierzesz jakiś odjechany, często niezwykle oryginalny pomysł i wrzucasz go do znanego nam wszystkim świata. Po czym obserwujesz co sie dzieje ze światem i opisujesz efekty :-) W powyższym opowiadaniu jest to jeszcze bardziej widoczne, niż w tym o Dzwoneczku i krzesłach; fakt zaistnienia mózgowych robali ma konsekwentny wpływ na wszytko – zachowanie i związki między ludźmi, sztukę, politykę, sposób prowadzenia wojen… To jest w zasadzie materiał na solidną powieść. A przede wszystkim jest to mój ulubiony sposób na tworzenie fantastyki. Wprowadźmy do rzeczywistości jakąś szaloną, dodatkową zmienną, włączmy i zobaczmy co sie stanie. 

Mimo, wydawałoby się, leniwego tempa, tekst czyta sie szybko, nie zauważyłem nawet tej, calkiem sporej, ilości znaków. Idea podana lekko i przystępnie – nie muszę się zatrzymywać i dawać swemu umysłowi czas na przemielenie jakiegoś przedstawionego pomysłu, tudzież guglać jakichś szemranych filozofów, czy matematycznych twierdzeń. Są momenty błyskotliwie znakomite – choćby scena, gdy Beata budzi się z koszmarnego snu o świecie, w którym negatywnych myśli nie da się wyciągnąć obcęgami przez nos. Ale… 

Minusem jest styl. Nie, żeby był zły, co to to nie. Nie mam się właściwie do czego przyczepić. Jest po prostu… Poprawny, gładki, łatwy, przejrzysty. Wiem, że czysto literacki kunszt nie jest tą najważniejszą rzeczą, która czyni fantastyczne opowiadanie naprawdę świetnym i godnym zapamiętania, ale gdyby w Twym tekście zagościła jakaś stylistyczna błyskotliwość, literacka znakomitość, to miałbym kolejnego kandydata do opowiadania roku. A tak, to tylko piórkowa nominacja :-) 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dobrze opowiedziane klasyczne pomysły też mają swój urok. 

“Swój urok” to tylko nagroda pocieszenia ;) Trzeba przekraczać granice. A Ty nawet nie zauważasz, że jakieś są ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, Thargone, fajnie, że doceniasz taki sposób konstrukcji opowiadań, bo ja tak własnie lubię pisać. :) Tworzyć cudaczne światy w miarę logiczny, spójny sposób. 

Też jestem zadowolony z tego fragmentu ze snem. :) No i bardzo chciałem wykorzystać ten zabieg, który chyba spotkałem po raz pierwszy w “Człowieku z wysokiego zamku”, że alternatywny świat w stosunku do alternatywnego świata to nasz własny. Tak, jak i minus i minus daje plus.

Co do stylu, to cóż… Też mi tutaj trochę zabrakło pomysłu na więcej językowego szaleństwa, zabawy formą, która w sumie pasowałaby do treści. No i tak coś czuję, że akurat pod tym względem Dzwoneczek wyszedł mi lepiej.

gdyby w Twym tekście zagościła jakaś stylistyczna błyskotliwość, literacka znakomitość, to miałbym kolejnego kandydata do opowiadania roku. A tak, to tylko piórkowa nominacja :-) 

 Jaka tam “tylko”, nominacja zawsze cieszy. :)

 

“Swój urok” to tylko nagroda pocieszenia ;) Trzeba przekraczać granice. A Ty nawet nie zauważasz, że jakieś są ;)

Oj tam, oj tam. :) Inna sprawa, że nie nazwałbym Twoich pomysłów banalnymi. Zapadł mi w pamięć choćby ten tekst z któregoś Silmarisa o karcie podcinającej sobie żyły. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Hmmm. Też pomyślałam o tym walecie…

Babska logika rządzi!

Moje najstarsze opowiadanie moim najbardziej oryginalnym, yay ;)

 

Staram się jak mogę. Ale wyobraźni zazdroszczę i tak. Oby rozkwitała u nas wszystkich!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Oby rozkwitała u nas wszystkich!

Amen. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Opowiadanie samo się czyta. Jeszcze nie mam za sobą “Metasomatozy”, ale z pozostałych czterech opowiadań konkursowych, które są na obecną chwilę opublikowane, to jest najlepsze. Jedynie druga połowa epilogu jest nieidealna i to jest najgorsza rzecz, jaką jestem w stanie o tym tekście powiedzieć.

W istocie, zamierzam nominować cię do piórka, a robię to niezmiernie rzadko.

 

– Co jeśli istnieje inny sposób? – spytał Aleksander.

– Co jeśli w końcu opracują lek? – kontynuował Aleksander.

Brakuje przecinka po “co”.

ironiczny podpis

Super, dziękuję za nominację. :) Za wyłapanie przecinka też, bo to “co jeśli” pojawia się w tekście aż osiem razy.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dobra postaram się napisać coś więcej – “wow, jestem pod wielkim wrażeniem, uwielbiam i w ogóle” ;)

Cały koncept historii podpasował po prostu idealnie do mojego gustu. Nasunęło mi się skojarzenie z powieścią “Miasto i miasto” Mievilla. Inspiracja? Nie mam nic przeciwko, bo książka jest niesamowita, a Ty, Dziadku drogi, swoją ideę świetnie ubrałeś. Motyw robaków – miodzio. Moje psychoterapeutyczne serce radowało się podczas lektury:

 

– Miałam straszny sen. Widziałam świat, gdzie negatywne głosy biorą się z przykrych doświadczeń, nawyków myślowych albo niedoboru substancji chemicznych w mózgu.

Myślę też, że to Twój z najbardziej zrozumiałych tekstów. Przy wcześniejszych trzeba było się trochę nakombinować, a tutaj pokazałeś, że bardzo dobrze umiesz zbudować fabułę. Podoba mi się też styl – prosty i klarowny – pasuje do tematyki.

Że nie mam prawa mieć

Może dałoby się to ładniej zapisać?

Odczuwał dumę zwłaszcza z pojemnika z niewidzialnym, pasiastym negatem samobójczykiem.

Ale on był niewidzialny jak wszystkie czy nawet w fikuśnych okularach? Ok, z dalszej części tekstu wiadomo.

– Miałam straszny sen. Widziałam świat, gdzie negatywne głosy biorą się z przykrych doświadczeń, nawyków myślowych albo niedoboru substancji chemicznych w mózgu.

– Zaraz… To znaczy, że nie można ich wyjąć obcęgami przez nos?

Aleksander prychnął.

– Przecież tu nic nie widać! To jakiś rozmazany bohomaz, niczego nie dowodzi.

Te dwa fragmenty dość solidnie wyrwały mnie z immersji. Pierwszy jest… naiwny. Po prostu. Kumam czym są robaki, rozumiem jak to działa, te porównanie jest już jakbyś kładł mi to do głowy łopatą.

W drugim w ogóle nie rozumiem, czemu on się tak zachowuje. Przed chwilą chciał pomóc i przytulać i na noc zostać, a potem przy ludziach ośmiesza jedyną bliską osobę. Nie kleiło mi się to.

Poza tym lekkie pióro, tekst sam się czyta, jakby był o połowę chudszy. Zdania gładkie i w punkt. Zdarzał się przesyt to, tego, czym, co itp. Pomysł sam w sobie chyba nie jest specjalnie odkrywczy (niewidzialne cosie wpływają na emocje), ale podałeś to naprawdę świetnie. I lekarz, nowe metody, nazwy robaków, zamknięta przestrzeń dwóch miast i konflikt. Pięknie to się wokół siebie kręci. Ładna, zamknięta kompozycja.

Najbardziej podoba mi się ile byłeś w stanie wycisnąć z jednego, prostego pomysłu.

Dziadku, wymyśliłeś robaki, a tych, jak wiadomo, lubić się nie da, po czym pięknie je nazwałeś i wpakowałeś ich całe mnóstwo do opowiadania, któremu to nie tylko nie zaszkodziło, a wręcz przeciwnie – pomysł znalazłam na tyle świeży, zadziwiający i interesujący, że Robaczywe miasto czytało się doskonale.

Historia, jak zwykle u Ciebie, absurdalna, ale wielce logiczna i zajmująca, bez zbędnych dłużyzn, bez przegadania, za to z należytym udziałem wymaganego UFO.

 

Prze­wró­co­ny słoik po­to­czył się pod­ło­dze. –> Prze­wró­co­ny słoik po­to­czył się po pod­ło­dze.

 

Wpeł­zy­wa­ły przez uszy i nos. –> Wpeł­za­ły przez uszy i nos.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Deirdriu. :)

Cały koncept historii podpasował po prostu idealnie do mojego gustu. Nasunęło mi się skojarzenie z powieścią “Miasto i miasto” Mievilla. Inspiracja?

Mieville’a uwielbiam (trylogia Bas-Lag zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie), ale “Miasta i miasta” jeszcze nie czytałem. Ale inspiracja autorem zwłaszcza przy tworzeniu tych bardziej weirdowych opowiadań jest. :)

Myślę też, że to Twój z najbardziej zrozumiałych tekstów. Przy wcześniejszych trzeba było się trochę nakombinować, a tutaj pokazałeś, że bardzo dobrze umiesz zbudować fabułę.

Dzięki, zwłaszcza, że nad tą zrozumiałością nadal kombinuję i eksperymentuję. Cieszę się bardzo z kolejnej nominacji.

 

 Dzięki, ac, cieszę się, że tekst się spodobał. :)

Ale on był niewidzialny jak wszystkie czy nawet w fikuśnych okularach? Ok, z dalszej części tekstu wiadomo.

Po namyśle usunę tę wzmiankę o niewidzialności samobójczyka, bo faktycznie może wprowadzać zamieszanie.

Te dwa fragmenty dość solidnie wyrwały mnie z immersji. Pierwszy jest… naiwny. Po prostu. Kumam czym są robaki, rozumiem jak to działa, te porównanie jest już jakbyś kładł mi to do głowy łopatą.

W tym fragmencie ze snem nie chodziło mi o dodatkowe wyjaśnianie symboliki robaków (wtedy faktycznie wychodzi łopatologicznie, a symbolika czy tam porównanie jest raczej jasna od pierwszej sceny), tylko o to, że mi się podoba. ;) I o wniosek, że jest coś koszmarnego w nieuchwytności problemów natury psychicznej.

W drugim w ogóle nie rozumiem, czemu on się tak zachowuje. Przed chwilą chciał pomóc i przytulać i na noc zostać, a potem przy ludziach ośmiesza jedyną bliską osobę. Nie kleiło mi się to.

 Bohater tutaj panikuje i chce, niezbyt udolnie, przeszkodzić w dojściu do prawdy o przyczynie epidemii. Inna sprawa, że chciałem, by jego główną motywację stanowiło szukanie pokuty a nie raczej chwiejne uczucie do Beaty. Od której choćby uzależnienie od robaków było ważniejsze.

 

Dzięki za wizytę, Reg. No, te nazwy robali to się większości czytelników bardzo spodobały. :) 

 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Kumam czym są robaki, rozumiem jak to działa, te porównanie jest już jakbyś kładł mi to do głowy łopatą.

Nie miałem czasu komentując po raz pierwszy; zgadzam się, że sen wypada ujemnie na tle reszty tekstu i wprowadza niepotrzebny szpadlizm.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Ciekawa sprawa, bo Joseheim i Thargone z kolei pisali o tym fragmencie w superlatywach, więc jest tak jakby 2:2. ;)

Ale serio, rozumiem, że ta scena mogła zostać odebrana jako łopata, szpadel czy inna szufla… Przemyślę to jeszcze.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ja mam mieszane uczucia co do tego fragmentu, ale chyba bardziej na minus. Jak czytałam, to pomyślałam sobie, że niby fajne, ale jakby właśnie przefajnione, takie trochę na siłę. Może nie aż na tyle, żebyś teraz to zmieniał, ale tekst świetnie poradziłby sobie i bez tego.

Wtrącę, że ponieważ to był jedyny żart tego konkretnego typu, to dla mnie miał ogromną siłę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Popieram. Po pierwsze taki niby żart, takie mrugnięcie, mówiące: "Faktycznie, tekst jest śmiertelnie poważny, ale proszę pamiętać, że poruszamy sie na granicy absurdu i pewne rzeczy należy traktować z przymrużeniem." 

A po drugie, opowiadanie jest o świecie, w którym niewidzialne robale włażą do mózgu. Okropność. Więc moment, gdy bohaterka (dla której rzecz ta jest normą) z autentycznym przerażeniem uświadamia sobie, że może istnieć rzeczywistość, w której złych myśli nie można ot tak usunąć z głowy metodą chirurgiczno-hydrauliczno-stolarską, ma dla mnie ogromną siłę wymowy. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Bardzo ciekawe opowiadanie! Świetny pomysł na ucieleśnienie niektórych myśli, gnieżdżących się w ludzkich umysłach. Napisane lekkim stylem, a nazwy dla robali to wisienka na torcie (wiem, że powtarzam opinię większości komentujących, ale nie mogę się powstrzymać). Wątek uzależnienia i jego skutków chyba najbardziej mnie w tym wszystkim zaciekawił, jednak nasuwa mi się pewne pytanie. W świecie przedstawionym niektórzy ludzie, jak rozumiem, wprowadzają robaki do swojego organizmu, by osiągnąć stan “szumu”, który to jest przez niektórych pożądany. Wszystkie niewidzialne pasożyty można by nazwać negatywnymi – “lęczek wyolbżymiony”, “negat samobójczyk”. Stąd pytanie: czy zakładałeś może istnienie robaków “pozytywnych”, które szepną nam, wczepione w mózg, “jesteś super! możesz wszystko!” albo po prostu będą powodowały wyrzut dopaminy do mózgu. Jeśli coś takiego przeoczyłem – proszę mnie poprawić! Tak czy inaczej dziękuję za miłą lekturę na wieczór! ;)

tylko o to, że mi się podoba. ;)

Myślę, że to wyczerpuje dyskusje na temat tego fragmentu. :)

A co do tej paniki, może warto dorzucić dwa słowa? Bo tak wyszło trochę z premedytacją i niezrozumiale. Ale możliwe, że tylko ja miałem z tym problemy. :p

Thargone, świetnie ująłeś, co chciałem przekazać tym fragmentem.

 

Co do tej góry lodowej (musiałem sobie doczytać, o co z tym chodzi), to rozumiem, że w tej scenie daję czytelnikowi z liścia dosłownością. ;) I już tylko krok do wrzucenia w usta bohatera tekstu “Hej, stary, czy nie myślisz, że żyjemy w świecie jakiejś psychologicznej alegorii?”. Ale też zastanawiam się, czy bez podobnej bezpośredniości ta scena nie wybrzmiałaby słabiej. I może to jest kwestia znalezienia złotego środka.

 

Dzięki, Crucis. :) Co do istnienia pozytywnych robaków, to nie myślałem o czymś takim (choć podobna idea konfliktu między “negatami” i “pozytami” pojawia się w innym moim tekście). Ale też nie widzę jakiejś przyczyny, dla którego takie dobre robaki nie mogłyby istnieć. Choć już niekoniecznie byłyby pasożytami. Może byłaby tu jakaś symbioza, jak z tym ptakiem, co siada na nosorożcu i wyżera mu robale. ;)

 

 

tylko o to, że mi się podoba. ;)

Myślę, że to wyczerpuje dyskusje na temat tego fragmentu. :)

Dyskusja bardzo ciekawa, zwłaszcza zupełnie skrajne opinie czytelników do tej sceny. :) Raczej nic nie będę tam zmieniać, bo lubię ten fragment na tyle, że nawet go wykorzystałem jako fragment reprezentatywny do biblioteki i teraz na głównej mi tym świeci…

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Hej, stary, czy nie myślisz, że żyjemy w świecie jakiejś psychologicznej alegorii?

Piękne :D 

Mam wielką słabość do absurdu i burzenia czwartej ściany i teraz się będę musiał powstrzymywać, by czegoś takiego nie wcisnąć do tekstu. ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Co do tej góry lodowej (musiałem sobie doczytać, o co z tym chodzi), to rozumiem, że w tej scenie daję czytelnikowi z liścia dosłownością. ;) I już tylko krok do wrzucenia w usta bohatera tekstu “Hej, stary, czy nie myślisz, że żyjemy w świecie jakiejś psychologicznej alegorii?”.

Dokładnie tak to odbieram.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Nawet dziecko w studni utopiłem.

A, powiem Ci, doceniłem! :D

 

Jak dla mnie nie było zbyt łopatologiczne. To dobrze, że wyjaśniałeś. Dobrze, też że nie wyjaśniałeś po kilka razy tego samego, wtedy ta uwaga byłaby bardziej zasadna ;)

A fragment o śnie genialny. 3:2 :P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A fragment o śnie genialny. 3:2 :P

Jeszcze Teyami w międzyczasie była bardziej na nie, więc nadal remis 3:3, bo ja się wstrzymuję. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Podobnie jak Joseheim zacząłem czytać do posiłku, po kilku akapitach przestałem być głodny xD

 

Opowiadanie jest świetne na tylu polach, że trudno je nawet wypisać. Doskonały pomysł, wykorzystanie go od ogółu do szczegółu, od broni masowego rażenia do robaczych nałogów i teorii naukowych, ciasny i duszny klimat, spotęgowany przez świat ograniczony do dwóch miejscowości, no i całkiem zaskakujące, a jednocześnie ładnie kończące historię zakończenie.

 

Podobnie jak Crucisowi zabrakło mi pozytywnych robaków albo wzmianki wyjaśniającej dlaczego nie istnieją.

 

Zastrzeżenie mam też do sceny oprowadzania po muzeum. Pomijając jedną wzmiankę z tłumu o Bogu, scena sprawia wrażenie, jakby w budynku byli tylko kłócący się Aleksander i Beata. Reszta przygląda się temu bez żadnych reakcji? No, chyba, że to zobojętnienie to efekt szumu…

Ja sądzę, że pozytywne robaki też są, ale nikt się nimi zbytnio nie przejmuje. Jak z bakteriami bytującymi w naszych jelitach – dopiero niedawno zaczęło się o nich mówić.

Babska logika rządzi!

Ja sądzę, że pozytywne robaki też są, ale nikt się nimi zbytnio nie przejmuje. Jak z bakteriami bytującymi w naszych jelitach – dopiero niedawno zaczęło się o nich mówić.

Ale skoro można się uzależnić od negatywnych, to tym bardziej pozytywne powinny być traktowane jak narkotyk. Pigułki szczęścia itd.

A jeśli rzeczywiście pozytywne są takie niezauważalne, to by oznaczało, że są słabsze od negatywnych, skoro ich nie niwelują.

Nie, pozytywnych robaków nie ma, bo gdyby były, to tak jak pisze Światowider. Po prostu ludzki mózg jest skonstruowany pozytywnie. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Światowiderze, pewnie powinienem dać jakieś ostrzeżenie w przedmowie, żeby nie czytać przy jedzeniu ani nie jeść przy czytaniu. ;)

Co do tej sceny oprowadzania, to wszystko dzieje się z punktu widzenia bohatera. A on nie za bardzo przejmuje się w tamtej chwili reakcją reszty odwiedzających, bo jest zbyt zestresowany obrazkami z UFO. Ale przyjmuję, że mogłem to lepiej opisać.

Jeśli chodzi o pozytywne robaki, to w ogóle o tym nie pomyślałem przy pisaniu tego tekstu. Może gdybym kiedyś wracał do tego świata, to mógłby to być nawet niezły punkt wyjścia. Na razie skłaniam się do tego, że albo ich nie ma albo są, ale rzadkie. Jeśli przyjąć taką regułę, że robaki odpowiadają z grubsza za myśli automatyczne i irracjonalne, to te częściej bywają negatywne niż pozytywne.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ale trafiłeś! Jestem w trakcie zaliczania psychiatrii na studiach i gdy po całym dniu oglądania schizofreników zdecydowałem się poczytać fantastykę, dostałem urojenia, lęki i myśli suicydalne w robaczkowej formie. :)))))

Przez to, w pierwszym odczuciu, pomyślałem, że taki sposób przedstawienia sprawy mógłby służyć zaznajamianiu chorego z objawami, oswajaniu go z nimi. Ale gdy wkroczyła idea zastępowania natrętnej myśli szumem takich myśli, czyli de facto jednego objawu całą ich paletą, no to zwątpiłem w sens mojego założenia. To po prostu okrutne.

Z koszmaru Beaty może wynikać, że świat tutaj przedstawiony jest jakoś alternatywny dla naszego, co smuci mnie okrutnie, bo to miejsce bardzo nieprzyjazne, groźne, surowe. I wiele epitetów mógłbym dalej wymieniać. Za stworzenie tak chorego nastroju należą się brawa. Nie jest to temat, który chłonę z przyjemnością, ale opowiadanie jest tak świetnie napisane i poprowadzone, że nawet nie poczułem, kiedy wszystko minęło. Podobała mi się niejednoznaczność postaci Aleksandra utrzymana do samego końca i brutalne rozprawienie się z ideałem mrówkojada w finałowej scenie.

Podobało mi się dużo bardziej niż Solipsyści. Wydaję mi się, że to kwestia tego, że gdy decydujesz się łączyć absurd, weird fiction, chorobę psychiczną i groteskę, to musisz dla równowagi rzucić czytelnikowi coś namacalnego w kwestii tematyki. I psychiatria lepiej spełnia to założenie niż filozofia – przynajmniej w moim przypadku, bo coś o tej psychiatrii wiem. Nie wiem czy dla laika w obu tych dziedzinach “Robaczywe miasto” będzie równie przystępne, co dla mnie. Ale mi się podobało.

Dzięki, Jasna Strono. Super, że się spodobało zwłaszcza, że mój poprzedni tekst raczej się rozjechał z Twoim gustem. ;) 

Pewnie sam pomysł dałoby się jeszcze wykorzystać w jakimś bardziej “terapeutycznym” tekście. Ale to by już było zupełnie inne opowiadanie. Tak, celowe tworzenie szumu jest okrutne. Podobnie jak wszystkie przedstawione tu metody niekonwencjonalne. Nawet ten słodziakowy mrówkojad. W zasadzie tylko metoda chałupnicza z obcęgami nie ma jakichś okropnych efektów ubocznych. :)

Cieszę się, że przedstawiony świat wyszedł niezbyt przyjemnie i niezbyt przytulnie. O to chodziło.

Myślę, że nawet dla laików w kwestiach psychiatrii czy psychologii (sam nim jestem) powinno wyjść przystępnie. Nawet jak ktoś nie miał bezpośrednich bądź pośrednich kontaktów z tą tematyką, to chyba każdy ma doświadczenia z negatywnymi myślami. A przynajmniej częstsze doświadczenia niż ze znikającymi krzesłami. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Będę marudził, ale po to by pokazać, w jakim kierunku, moim zdaniem, możesz się jeszcze rozwijać.

Brakuje mi trochę takiej gracji językowej, popieszczenia się ze słowami, zabawy na poziomie warsztatu. Twoje zdania są proste, nie toporne, ale też nie jakoś specjalnie zgrabne. A tło opowieści, lekko staroświeckie, z dwoma rywalizującymi ze sobą miastami-państwami i do tego np. nazwy robaków przywoływały klimat Kabaretu Starszych Panów, stąd chciało się takiej lekkości i finezji. Próbowałeś np. tutaj:

Z czasem przyzwyczaili się do siebie na tyle, że zaczęli się do siebie przyzwyczajać także poza sferą służbową.

ale jakoś niespecjalnie to wyszło.

Spróbuj poczytać swoje akapity na głos – znaleźć w nich rytm albo choćby unikać niezamierzonych aliteracji. Trzykrotnie zaczynasz zdanie od „Nagle”, co mnie kojarzy się zawsze z opowiadaniami z epoki szkolnej.

Natomiast na poziomie pomysłu jest super – cudnie porypany a do tego inteligentny. Czyli podobnie jak w Solipsystach. Traktuję już tę kombinację jako Twój znak rozpoznawczy. Tylko że w tym opowiadaniu ta inteligencja momentami mi umyka – szczególnie w dialogach: zbliżasz się do czegoś naprawdę mocnego i mądrego, po czym robisz krok w tył, uciekając w ataki bohaterki. Naprawdę duży krok naprzód robisz dopiero w ostatnich zdaniach finału. To oczywiście właściwy moment na kulminację, ale ja bym upchał jeszcze więcej pytań i refleksji po drodze.

Dzięki, Coboldzie. Takie konstruktywne marudzenie to ja lubię. :)

Tak, z tym językiem mogłem tu bardziej zaszaleć. Zgadzam się, że temat i klimat opowiadania umożliwiał więcej słownych wygibasów i zabrakło mi tu umiejętności. Ale cóż, trzeba ćwiczyć. ;) No i też chyba pod względem stylu pewniej czuję się w ironicznej narracji pierwszoosobowej, którą tutaj nie za bardzo mogłem zastosować.

Na to “Nagle” będę zwracać większą uwagę.

Inteligentne porypanie moim znakiem rozpoznawczym? Odpowiada mi to. ;) Może następnym razem uda mi się upchać więcej refleksji.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

A ja myślę, że nie chodzi o brak umiejętności, tylko pośpiech.

Ja bym wolniej cyzelował.

Ok, to nawet byłoby lepiej. Bo łatwiej się cyzeluje niż podbija skilla. Chyba, że właśnie skilla cierpliwości. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Uważam, że jasność przekazu działa zawsze tylko na korzyść tekstu. Nie do każdego opowiadania pasują słowotryski. Jeśli mamy tu absurd z weird fiction, czyli już z założenia mętne gatunki, a do tego choroba psychiczna jako temat, a więc znowu raczej ciężej niż lżej, no to nie byłbym taki pewien, czy jako czytelnik udźwignąłbym tu jeszcze rozpoetyzowane zdania co drugi akapit. Jest to moje bardzo subiektywne zdanie, ale Cobold wyraził swoje, wydaje mi się, w podobny sposób, stąd ten komentarz. Proste zdania to nie zdania złe – to opowiadanie czyta się przecież bardzo lekko, a o przyjemność z lektury przede wszystkim chodzi. Na zachwyty zasługuje tutaj koncept, a nie struktura pojedynczych zdań. Cenię decyzję Szyszkowego o zastosowaniu właśnie takiego języka, bo IMO nie przedobrzył jak w “Solipsystach”.

Natomiast od znaków rozpoznawczych w postaci monotematyczności chyba bym jednak przestrzegał.

Hmm… No to jest kolejna po ocenie fragmentu ze snem kwestia, w której zdania czytelników są podzielone. Bo klarowność języka też już ktoś wcześniej wymieniał jako zaletę tekstu. I tu też zasadniczo rozumiem oba stanowiska. I nawet larwa uległości mi tu nie pomoże. ;) W zasadzie to bardziej przychylam się do argumentów JasnejStrony. To znaczy, jeśli miałbym wybierać między jasnością przekazu a tymi “słowotryskami” (piękny ten neologizm swoją drogą), to wybrałbym to pierwsze.

Aż jestem ciekaw, co na ten temat powie Cień. I czy uzna to opowiadanie za niedobrze napisaną dobrą historię, dobrze napisaną dobrą historię, dobrze napisaną niedobrą historię czy niedobrze napisaną niedobrą historię…

Natomiast od znaków rozpoznawczych w postaci monotematyczności chyba bym jednak przestrzegał.

Nie no, pisanie rzeczy “porypanych i inteligentnych”, o których wspominał Cobold w kontekście tego znaku rozpoznawczego, to jeszcze nie jest temat, żeby mówić o monotematyczności. Myślę, że moje dwa ostatnie teksty łączy wiele rzeczy, ale nie są na ten sam temat.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

A co powiesz na matematykę i absurd jako standardowy składnik tekstów?

Babska logika rządzi!

Akurat matematyki u mnie ostatnio mało. Tu nie ma wcale (no chyba, że te czworościany, ale bez przesady ;)) w Dzwoneczku też są raczej dekoracje i ostatni motyw z epsilonem dążącym do zera. Dałoby się to ciachnąć jakimś analogonem brzytwy Lema.

Z absurdem już się tak łatwo nie wybronię. :) Ale to jest szufladka na tyle obszerna, że chyba nie będę z niej wychodzić. Tak, wiem, podobno warto wychodzić ze swej strefy komfortu…

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ale chwilę, chwilę, po co od razu słowotryski?

Chodzi o szczyptę oryginalności, własny język, pokazanie stylu.

Ok, rozumiem.

 

Na marginesie i trochę offtop, zastanawia mnie, czemu tylu ludków tutaj nazywa mój poprzedni tekst solipsystami, podczas gdy Dzwoneczek jest podana w tytule jako pierwsza i w całym opowiadaniu odgrywa znacznie większą rolę od filozofów. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bardzo dobry tekst. Mamy tu interesujący pomysł i bardzo dobre wykonanie, dużo oryginalności, a przy tym interesujące spojrzenie na realny świat. Wszystko, co dobra fantastyka powinna zawierać. 

Tym niemniej chciałbym troszkę ponarzekać na kilka technicznych aspektów opowiadania. Na wstępie przyznam się jednak, że nie zdołałem przebrnąć przez wszystkie siedemdziesiąt kilka wcześniejszych komentarzy do tekstu, więc pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że nie będę zbyt bardzo dublował uwag innych osób.

Przede wszystkim szwankuje trochę charakterystyka Aleksandra. Po przeczytaniu trudno w zasadzie orzec, jaki miał on być. Inteligentny i charyzmatyczny? Dziecinny i małostkowy? Egoistyczny? W tekście znajdziemy przesłanki wskazujące w każdym z tych kierunków. Brak tu nieco spójności – bohater może być oczywiście niejednoznaczny, ale w krótkiej formie jest to odrobinę dezorientujące.

Kolejny problem widzę w warstwie emocjonalnej tekstu. Z jednej strony poruszasz bardzo poważne i trudne tematy, tworzysz nieszczęśliwą relację między bohaterami, piszesz o chorobach psychicznych, o broni biologicznej, o tożsamości ludzi chorych – a z drugiej puszczasz do czytelnika oko, wrzucając w sam środek nawiązania do kultury memów. Nie jest to absolutnie poważny błąd, ale wybija z nastroju.

Jeżeli chodzi o warstwę fabularną – rozwiązanie przychodzi trochę znikąd. Podwójnie znikąd. Konflikt między miastami okazuje się być kluczowym elementem historii, jednak jest bardzo słabo zaakcentowany. Zaś niezwykle rzadkie zwierze, wpadające do piwnicy bohatera akurat w tym konkretnym momencie to odrobina przesady – nagły wybuch dramy w tym do tej pory poukładanym tekście.

Bardzo nie podobał mi się również fragment o śnie Beaty – nic nie wnosi, a razi sztucznością (bo sny nie działają w ten sposób) – zupełnie jakbyś na siłę próbował podkreślić inność wykreowanego przez siebie świata, która i bez tego jest dostatecznie oczywista. Gdzieś w komentarzach mignęło mi stwierdzenie, że podoba ci się to rozwiązanie, w tym tekście jest jednak zbędne. 

 

To z grubsza tyle. Chciałbym jeszcze raz podkreślić – uważam, że opowiadanie jest świetne, a błędy, które wskazałem, tego nie zmieniają. Niemniej ich wyeliminowanie pozwoliłoby jeszcze poprawić odbiór tekstu.

Dzięki za wizytę, solidny komentarz i wskazanie miejsc, które zgrzytnęły. Komentarzy już sporo, ale wymieniłeś kilka nowych rzeczy.

Jeśli chodzi o bohatera, to miał być niejednoznaczny i mieć wszystkie cechy, które wymieniłeś. Ale też one niekoniecznie stoją z sobą w sprzeczności.

Co do tych memów, to to nie tyle miało być nawiązanie czy puszczanie oka do czytelnika, co tak wyobrażam sobie kulturę (obsesyjnie) skupioną wokół chorób psychicznych. Nie tylko pozbawioną tabu czy stygmatu związanego z mówieniem o tych tematach, ale wręcz zmierzającą w stronę kultu. Za model uznałem tutaj internetowe fora dla ludzi z zaburzeniami różnego typu, gdzie takie memy (2meirl4meirl, suicide fuel, bleach drinking) są bardzo popularne. Oczywiście jest tutaj dużo przerysowania i wiem, że te fragmenty mogą łamać poważniejszy klimat opowiadania.

Co do słabego zaakcentowania konfliktu miast przyjmuję. Co do nagłego pojawienia się mrówkojada nie do końca.

Zaś niezwykle rzadkie zwierze, wpadające do piwnicy bohatera akurat w tym konkretnym momencie to odrobina przesady – nagły wybuch dramy w tym do tej pory poukładanym tekście.

Dlatego wcześniej starałem się zawiesić strzelbę Czechowa i wspomniałem, że upolowane mrówkojady składują kilka ulic od gabinetu Aleksandra. To, że jakiś z nich stamtąd uciekł i wyniuchał magazyn z robakami nie jest chyba aż takim zbiegiem okoliczności.

Co do fragmentu ze snem zdania czytelników są mocno podzielone, także zostawiam tak, jak jest. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Jeśli chodzi o bohatera, to miał być niejednoznaczny i mieć wszystkie cechy, które wymieniłeś. Ale też one niekoniecznie stoją z sobą w sprzeczności.

Owszem, ale nie w tym rzecz. Chodzi raczej o problemy, którymi skutkuje ta niejednoznaczność dla struktury i warstwy emocjonalnej. 

Tekst jest stosunkowo krótki. Więcej – relacja miedzy bohaterami nie gra w nim głównych skrzypiec, powiedziałbym raczej, że stoi na drugim miejscu – za ekspozycją świata i przed akcją. Nasz główny bohater dostaje wiec bardzo ograniczony “czas antenowy”, z którego wiele tak naprawdę nie traktuje o nim. Czytelnik ma okazję zobaczyć go jedynie w kilku sytuacjach – a w niemal każdej wydaje się on być inną osobą niż poprzednio. Czytelnik tak naprawdę nie wie więc, czego się po nim spodziewać, nie może sobie wyrobić jednoznacznej opinii, nie wie, czy ma lubić tego bohatera czy wręcz przeciwnie – powoduje to, że jego los w finale przyjmuje z większą obojętnością, niż mogłoby to mieć miejsce gdyby darzył go sympatią lub wręcz przeciwnie, miał go dość. 

Słowem – niejednoznaczne postacie są najfajniejsze, kiedy mamy czas lepiej je poznać z różnych stron, najlepiej w utworach, w których eksploracja osobowości bohatera ma odgrywać ważną rolę.

 

Oczywiście jest tutaj dużo przerysowania i wiem, że te fragmenty mogą łamać poważniejszy klimat opowiadania.

Powiedziałbym, że tu kłopotem jest zbytnia oczywistość nawiązań – ten wszechobecny wybielacz. Gdyby fontanna przedstawiała np. sylwetkę, z której przeciętych nadgarstków płynie woda, a w galerii dzieła były bardziej urozmaicone, mogłoby to wypaść lepiej – bo nie byłoby jednoznacznego skojarzenia z określonymi memami. 

 

Dlatego wcześniej starałem się zawiesić strzelbę Czechowa i wspomniałem, że upolowane mrówkojady składują kilka ulic od gabinetu Aleksandra. To, że jakiś z nich stamtąd uciekł i wyniuchał magazyn z robakami nie jest chyba aż takim zbiegiem okoliczności.

Teraz, kiedy o tym piszesz, pamiętam, że taka informacja była w tekście. Ale podczas lektury finału nie przyszło mi to do głowy. Ale nie to jest głównym problemem, jaki mam z ta sceną.

Warto też podkreślić, że w tekście nigdzie wcześniej nie uprzedzasz (a przynajmniej ja nie wychwyciłem), że “mrówkojady” są groźne dla ludzi. Ale to też nie jest mój główny problem.

Wcześniej pisałem, że w tym tekście układ ról odczytuję następująco: świat>postacie>akcja. Nie dzieje się tu zbyt wiele (co nie jest w tym przypadku wadą!), a o dramatycznych wydarzeniach (inwazja pasożytów, zbiorowe samobójstwo, wizyta MiB) dowiadujemy się zawsze z drugiej ręki. To bardzo spokojny tekst, gdzie emocje biorą się z niezwykłości świata i (częściowo) z relacji bohaterów, nie zaś z wybuchów akcji. Aż do finału. Tak naprawdę nie chodzi o to, że samo przybycie mrówkojada jest słabo zapowiedziane – chodzi o to, że sama możliwość tak dramatycznych wydarzeń jest słabo zapowiedziana. 

Pozwolę sobie posłużyć się przykładem. Typowa historia nieszczęśliwej miłości. Kochają się, potem ona odchodzi do innego, on stara się ją odzyskać ale przegrywa. Wraca do siebie, pada deszcz, w tle smętna muzyka. W tym momencie czytelnik może oczekiwać, że on wróci do siebie i zacznie płakać. Że spali jej zdjęcia. Nawet, że postanowi popełnić samobójstwo. Ale nie, że jakiś obszczymurek wyskoczy z zaułka i da mu po głowie łomem. Taki finał byłby zaskakujący, ale nie satysfakcjonujący – bo nie wpisuje się w związane z przebiegiem historii oczekiwania i nie zapewnia wątkowi miłosnemu domknięcia. U ciebie nie jest aż tak źle, ale mogłoby być lepiej.

 

Jak mówiłem, żaden z tych problemów nie dyskwalifikuje w moich oczach tekstu, ratuje je świetny pomysł. Ale rozwiązanie każdego z nich zwiększyłoby ładunek emocjonalny związany z lekturą. Przy czym na tym etapie ich poprawienie wymagałoby głębokich zmian w tekście, do czego szczerze mówiąc nie zachęcam. Po prostu chciałbym, żebyś wziął tego typu kwestie pod uwagę kolejnym razem, kiedy siądziesz do pisania, a wtedy jest szansa, że do wybitnego pomysłu dołączy nie tylko dobra, ale świetna oprawa. Ot, takie marudzenie zgreda, który wysoce ceni pewne konserwatywne zasady. ;)

Warto też podkreślić, że w tekście nigdzie wcześniej nie uprzedzasz (a przynajmniej ja nie wychwyciłem), że “mrówkojady” są groźne dla ludzi.

 Zachowanie mrówkojada w zakończeniu wydaje mi się logiczne – wyjada robaki z głowy Aleksandra, bo są łatwiej dostępne niż te w słoikach, których nie potrafi odkręcić. Nie atakuje ludzi bez powodu. Jest jeszcze ten cały motyw z wyssaniem świadomości, ale tego akurat nie chciałem zapowiadać, żeby nie popsuć niespodzianki.

Z zakończenia tutaj jestem zadowolony, bo dodatkowo splata z sobą elementy świata, który, jak sam zauważyłeś, jest tu na pierwszym miejscu. Chodzi mi o to, że bez tego rola myślofagów sprowadzałaby się tylko do pretekstu i uzasadnienia konfliktu między miastami.

Przykład z historią miłosną i obszczymurkiem obrazowy, choć sama analogia mnie nie do końca przekonuje. :)

 

W każdym razie dziękuję za bardzo rozbudowane komentarze, cieszy mnie, że tak dokładnie chce Ci się analizować tekst. Jestem zadowolony z tego opowiadania i jego odbioru, ale zawsze wiele rzeczy można było zrobić lepiej. I na pewno będę pamiętać o tych uwagach przy pisaniu następnych tekstów. :)

 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

 Zachowanie mrówkojada w zakończeniu wydaje mi się logiczne – wyjada robaki z głowy Aleksandra, bo są łatwiej dostępne niż te w słoikach, których nie potrafi odkręcić. Nie atakuje ludzi bez powodu. Jest jeszcze ten cały motyw z wyssaniem świadomości, ale tego akurat nie chciałem zapowiadać, żeby nie popsuć niespodzianki.

To zachowanie jest logiczne w obrębie samego tekstu, po prostu stanowi pewną niespodziankę (niekoniecznie pozytywną) dla odbiorcy.

 

Z zakończenia tutaj jestem zadowolony, bo dodatkowo splata z sobą elementy świata, który, jak sam zauważyłeś, jest tu na pierwszym miejscu. Chodzi mi o to, że bez tego rola myślofagów sprowadzałaby się tylko do pretekstu i uzasadnienia konfliktu między miastami.

Myślofagi szczerze mówiąc mogłyby bez większej szkody całkiem wylecieć z tego tekstu, pretekst znalazłby się inny, a w porównaniu z robalkami wypadają nieco blado. Ale oczywiście masz rację, ten wątek wymagał jakiegoś zwieńczenia. Po prostu przydałby mu się mocniejszy forshadowing. 

 

W każdym razie dziękuję za bardzo rozbudowane komentarze, cieszy mnie, że tak dokładnie chce Ci się analizować tekst. Jestem zadowolony z tego opowiadania i jego odbioru, ale zawsze wiele rzeczy można było zrobić lepiej. I na pewno będę pamiętać o tych uwagach przy pisaniu następnych tekstów. :)

Nie ma sprawy, powiedziałbym wręcz, że przyjemność po mojej stronie. 

Bardzo ładne, a przede wszystkim – pomysłowe.

Świat przedstawiony podoba mi się najbardziej. Nie jest tak absurdalny, jak “Dzwoneczek…”, trzyma się mocniej ziemi, nawet jeśli dzieje się “wszędzie i nigdzie”. Przez to dużo łatwiej było mi wyobrazić sobie postacie oraz ich wydarzenia. Pokazanie psychologicznych rzeczy za pomocą robaków, zrobienie z nich pewnej nauki – to jest to, co lubię najbardziej.

Do tego samemu światu nie stronisz tajemnic. Dzięki końcówce oraz wcześniejszym wzmiankom o przedstawionym w nim stworzeniu całość domyka się w ten pożądany przeze mnie sposób, gdy czuję niedosyt, a zarazem wiem, że zjadłem dokładnie tyle, ile chciałem :)

Są jednak pewne słabsze elementy tekstu. Przede wszystkim sen Beaty wydaje się trochę sztuczny i wrzucony na siłę. Zamiast mrugnąć do mnie, rąbnąłeś mnie w twarz, bym na pewno pojął, że to alternatywna rzeczywistość. Nie chodzi tu o sam pomysł, ale realizację – po prostu poczułem się, jak w tej scenie, gdzie postać tłumaczy coś tak naprawdę czytelnikowi, a nie rozmówcy.

Podsumowując: mocny, bardzo fajny koncert fajerwerków. Świetny pomysł i bardzo dobra realizacja.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, NWM. Fajnie, że psychologiczno-weirdowy koncert się spodobał i że nie poczułeś niedosytu a wątek mrówkojadowy wniósł szczyptę tajemniczości. :)

Z tym snem chodziło mi o coś innego niż tłumaczenie, że to alternatywna rzeczywistość.

(Na razie 5:3 z przewagą czytelników, którym sen się nie spodobał…)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Znów nadrabiam na komputerze po lekturze na telefonie gdzieś w drodze, nie będzie więc jakiejś dogłębnej analizy – mam nadzieję, że mi to wybaczysz. 

Po kilku dniach wciąż mam w głowie te robaki (wreszcie wiem, skąd mi się biorą niektóre dziwne pomysły i co je podpowiada ;)), a to świadczy o tym, że opowieść jest zapamiętywalna. Najlepsza w tym jest kreacja świata i pomysł na źródło uczuć, odczuć, pragnień itd. Sama fabuła i postaci zeszły tu dla mnie na drugi plan – nie powalają, ale też nie przeszkadzają.

– Miałam straszny sen. Widziałam świat, gdzie negatywne głosy biorą się z przykrych doświadczeń, nawyków myślowych albo niedoboru substancji chemicznych w mózgu.

To jeden z moich ulubionych fragmentów. Przeciwnie do NWM uważam, że takie mrugnięcie okiem jest dobre i przynajmniej u mnie wywołało uśmiech. Nadało dodatkowego wymiaru, którego do tego momentu mi brakowało.

Uważam, że to bardzo ciekawa i satysfakcjonująca lektura. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki za kolejną lożańską wizytę. To dobrze, że robaki pozostały w głowie po kilku dniach. ;) Ten fragment ze snem wzbudza skrajne opinie wśród czytelników. Dla jednych jest zbędną łopatologią, innym z kolei bardzo się podoba.

(5:4 nadal z przewagą głosów na nie przy ocenie fragmentu z koszmarem.)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

(5:4 nadal z przewagą głosów na nie przy ocenie fragmentu z koszmarem.)

Nigdy nie twierdziłam, że zawsze jestem za większością ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Niektórzy zostali wykuci z kamienia

Raczej “w kamieniu”. Bo kamień nie metal (i kucie nie takie samo).

 

5:5

 

Wsysło i bardzo małe niedźwiedzie. A już szczególnie spodobała mi się końcówka. Świetny pomysł z tymi robakami, naprawdę klimatyczne bestie. Może są brzydkie i trochę straszne, ale muszę się zgodzić z Beatą, że w naszym świecie mamy gorzej. Pomysł ładnie rozwinięty.

Względem postaci nie mam zastrzeżeń.

Twój styl mi się podoba, jest przejrzysty, a tam, gdzie trzeba – precyzyjny i dosadny. Jasne, pójdź za radami Cobolda (zahaczyłem wzrokiem o jego komentarz). Jednak według mnie i tak piszesz lepiej niż większość “warsztatowców” – którzy zbyt obsesyjnie trzymają się różnych formalnych zaleceń. Nie idź ich drogą, to znaczy nie przegnij w dążeniu do perfekcji i poprawnościowego absolutu (który nie istnieje). Albo ujmę to inaczej: nie pozwól, żeby w Twojej głowie zagnieździł się obsesik nieustępliwy ;) 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dzięki, Jerohu. No to znowu jest remis jeśli chodzi o ten sen. Na obsesika nieustępliwego będę uważać. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

5:6

Ale emocje. Idą łeb w łeb. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Co do snu, mi się to niby oczywiste wtrącenie podobało. Przecież wiedziałeś, że czytelnik wie o inności Twojego świata od naszego, ale mimo to świadomie puszczasz oko. Może poczytałbym to za kiepskie rozwiązanie, gdybym wiedział, że to pisał nowicjusz.

 

Tekt mi się podobał, i nawet czytałem wcinając kanapki i robale nie przeszkodziły.

Jest lekko i przyjemnie, są filozoficzno/emocjonalne wtręty i takie tam i ok. Spokojna fabuła ładnie domyka się w spójną całość. Dobre nazwy robaków, proste i trafne, bez sztucznego udziwniania.

Uśmiałem się przy Arszowie – no niezły żarcik. Ale jeżeli to na B też miało jakiś podtekst to nie wiem jaki. Nawet nie zapamiętałem nazwy :D

 

Przyczcepił bym się do tego, że odrobaczanie jest drogie. No bo wystarczą odpowiednie okulary i kleszcze, słoiki i trochę wiedzy. Przy czymś tak nieskomplikowanym a powszechnie potrzebnym konkurencja na rynku powinna być przecież spora.

Nawet jeśli ludzie niechętnie rzyznawali się do odrobaczania, poczytywali to za wstyd, to moża było otwierać placówki pod przykryciem.

 

Zakończenie fajne i dobrze podsumowuje temat tożsamości i daje małego kopa.

 

No także tego, jestem kontent z lektury.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Dzięki, Mytriksie. :) No to 5:7 z przewagą zwolenników snu. Może to dziwne, ale z tym Arszowem to nie planowałem żartu, to znaczy wymyśliłem pierwszą lepszą nazwę na literę “A”. Choć wiem, z jakim niemieckim słowem może się kojarzyć. To na B też nie miało mieć podtekstu. Choć z drugiej strony Bonatyn może kojarzyć się z dobrocią jak w “bona fide”. I od razu widać, które miasto jest dobre, a które złe. ;)

Z tym drogim odrobaczaniem, to wyobrażam sobie, że skomplikowanie zabiegu zależy jeszcze od rodzaju robaka. O koszcie operacji wspominam przy opisie samobójczyka. I z uwagi na te nieszczęsne haczykowate wypustki wbijające się w mózg jego usunięcie może być bardziej skomplikowane niż wyszarpywanie obcęgami i dużo bardziej niebezpieczne.

Dziękuję za mytrixową nominację i błogosławieństwo z Primagrodu. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

https://www.giantmicrobes.com/us/main/diseases

myślę, że negat samobójczyk zwojowałby rynek <3

(btw, jak się toto rozmnaża? ;D)

 

zakończenie bardzo ładne. 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

STD deluxe 12-pack <3

To brzmi makabrycznie. ;D

Wygląda jak kolejna po Gangu Słodziaków kolekcja Biedronki. Syfilis Sławek i Rzeżączka Żaneta. Tylko jeszcze słodsze. <3

Dzięki, Wybranietz. Nad rozmnażaniem się mózgowych robali wolałem się nie zastanawiać. :D

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Raz pod koniec semestru zrzuciliśmy się na pluszowe przeciwciało z tej strony dla naszej prowadzącej zajęcia z immunologii. Tydzień później poinformowała nas, że “niestety Marcelinka odgryzła antygen od przeciwciała” i musiała pluszaka wyrzucić. Widząc naszą konsternację wyjaśniła, że Marcelinka to jej kot. ;)

Jasnostrony :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Grunt, żeby Marcelinka jakiegoś syfa nie złapała… ;-)

Babska logika rządzi!

A może poprzeć akcję krwiodawców :P?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

NCK daje krwiodawcom krwiaki…

…bo wenflony zakładają pierwszoroczne studentki.

Poruszyłeś bolesne wspomnienia :-/.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jakie słodziuchne :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Radomir spojrzał na pachnący atramentem manuskrypt. Na wierzchniej stronie widniał napis: „Szyszkowy Dziadek – Robaczywe miasto”.

Robaczywe miasto? – zadumał się. Robaczywe to mogą być śliwy, a nie miasto. Czego ci bakałarze nie wymyślą.

Mimo to zagłębił się w lekturze. Z razu przed oczami ujrzał medyka, co cęgi w dłoni dzierży i robactwo z nosa wyciąga. Radomir obruszył się, skrzywił, po czym wspomniał magistrów z Collegium Medicus.

Tak, oni byli do tego zdolni.

Nie minęło chwil kilka, a zatopił się w lekturze bezbrzeżnie. Spisana historyja ukazywała miasto cudaczne, zapewne z obcego uniwersum, bo wspomnianych tam nazw nie znał. Wielka plaga ów świat trawiła. Robactwo, co w mózgu się gnieździ i szepcze niewinnym ludziom myśli przebrzydłe. Każda glista miano swoje miała, wielce wymyślne, a zarazem proste, co znać po nim było, na jaką modłę szkodzi.

Docenił Radomir kunszt autora. Opowieść wprawnym piórem spisaną, którą czytało się lekce. Ni chwili nie nudziła, a raczyła dowcipem przednim. Choć nie takim co śmiech wywołuje, a co do pomyślunku skłania.

Z wypiekami na licach doczytał do końca, a nie zawiódł się wcale, bo zacne to było dzieło. W duchu pewność żywił, że autor onego dzieła, wyróżnion spośród inakich zostanie, a szlachetna retoryki komisyja piórem go nagrodzi.

--------------------------------------------

Zdarzają się opowiadania, które zasługują na komentarz szczególny. Robaczywe Miasto jest na pewno jednym z nich. Na razie jest to mój faworyt wśród UFO-ków oraz jeden z lepszych tekstów mijającego roku.

Moja ocena 5.3/6. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję, Radomirze, za piękny zarówno w treści jak i w formie komentarz. Cieszy mnie, że lektura mego manuskryptu nie zawiodła i zasłużyła na tak wysoką ocenę. :) Poziom UFO-ków w ogóle jest wysoki i jurki będą mieć nie lada zagwozdkę.

 

O, sto komentarzy już nastukane. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

To będzie sto jeden!

 

Kapitalny miałeś pomysł, Dziadku, i wspaniale go rozegrałeś. Lubię taki logiczny absurd – zresztą, bardzo podobny do tego, co zachwyciło mnie w Dzwoneczku. Dołączam do zwolenników snu – scena była trochę creepy, aż ciarki mi przeszły. 

Życzę piórka!

www.facebook.com/mika.modrzynska

No to przelicytuję: sto dwa!

 

Dzięki, Kam. Logiczny absurd to moje ulubione klimaty. No to sen na razie wygrywa 5:8. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Jeszcze odnośnie do sceny ze snem, to jestem jej zwolennikiem. 

“w Arszowie” też wydało mi się zamierzone, ale że Bonatyna nijak nie kojarzyłem, to zacząłem dopuszczać możliwość, że to jednak przypadek. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

No to już 5:9. Z tymi niezamierzonymi dwuznacznymi nazwami to jakoś tak mam. Kiedyś nazwałem bohatera Twerk i dopiero potem mnie uświadomili, co znaczy to słowo…

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ale i tak imienia mu nie zmieniłeś… ;-)

Babska logika rządzi!

Kiedyś nazwałem bohatera Twerk

Ojej.

Musiał być dobrym tancerzem? ;D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ale i tak imienia mu nie zmieniłeś… ;-)

Owszem. Nie wypada palić dowodów freudowskich pomyłek. ;) 

Musiał być dobrym tancerzem? ;D

Iluzjonistą. Ale to była jakaś epizodyczna postać, więc nie wiem, czym się zajmował w wolnym czasie. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Wracam z komentarzem piórkowym.

Krótko – jest przemyślany pomysł, jest interesujące zaklęcie znanej wiedzy psychologicznej w robaki, jest i ciekawie prowadzona akcja. To jedno z takich opowiadań, gdzie nawet jeśli jest jakiś zgrzyt (sen), to jednak elementy kompozycji zostały dobrane w taki sposób, że wychodzi z nich satysfakcjonująca lektura.

Jestem więc na TAK.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

To ja również krótko: dzięki. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Przyznam, że chwilę się wahałem. Ale będę na TAK :)

Skąd wahanie? Zbudowałeś świat – a właściwie światek – na bazie stosunkowo prostego pomysłu i nie wzbogaciłeś historii o inne, nazwijmy to, “wątki”. W cudzysłowie, bo opowiadania w zasadzie powinny być jednowątkowe. Choroby psychicznie/rozmaite przypadłości zastąpiłeś robakami. Sam dobrze wiesz, jak zajebisty jest to pomysł. Po prostu pozazdrościć. Tyle że ten pomysł można by rozwinąć w 20-30k znaków. Chyba że dodać coś jeszcze. Trudno mi określić to “coś jeszcze”. Może jakaś druga strona medalu? Może bogatsza warstwa interpersonalna? Może coś, co pozbawiłoby mnie wrażenia, że oglądam teatr? 

Bo dużo rzeczy jest tu umownych. Ktoś, chyba Count, się czepiał, że opisujesz mikroświat, a nie pokazujesz skali makro. A mi właśnie spodobało się do ograniczenie akcji do dwóch miast. Spodobał się brak tłumaczenia tego zabiegu. Nie odbieram tego jako lenistwo czy pominięcie, lecz świadomy wybór. Opowiadanie jest alegoryczne. Opowiadanie jest opowiadaniem. Nie ma tu miejsca na wszystkie aspekty głównej idei. 

Skoro umowność, skoro teatr, to wyczuwam tu też grę z czytelnikiem, niekrycie się z tym, że to na niby. I to dobrze, jest miejsce na takie historie. Po prostu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że te 40k znaków mogłeś zagospodarować lepiej. 

Ale i tak zagospodarowałeś dobrze. Udźwignąłeś pomysł. 

Przyczepię się też, jak część przedmówców, stylu. I dla jasności od razu zaznaczę: nie chciałbym tu słowotrysków, nadmiernej poetyzacji, niczego takiego. Ale oczekiwałbym więcej błyskotliwości. Wypatrzyłem to samo zdanie, co Cobold, z tym przyzwyczajaniem się. Tam widać, że chciałeś coś więcej. Spróbowałeś. Ja chciałbym więcej takich prób. Błyskotliwości na poziomie języka, skoro błyskotliwość widać w pomyśle czy nazwach robaków. 

Uwagi dotyczące stylu i teatralnej umowności schodzą się jeszcze w kwestii dialogów. Mogłyby być lepsze. 

Wątek UFO robi wrażenie, choć wydaje mi się, że latające maszyny doczepiłeś do gotowego pomysłu na robaki. Jak nie chcesz, to na to nie odpowiadaj ;)

Podoba mi się też, że temat, który podjąłeś, jest poważny, dający do myślenia. 

Podsumowując: bardzo dobre opowiadanie, które zostawiło mnie z odrobinką niedosytu. Na pewno zapadnie w pamięć. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przyznam, że chwilę się wahałem. Ale będę na TAK :)

Uff… :)

Bo dużo rzeczy jest tu umownych. Ktoś, chyba Count, się czepiał, że opisujesz mikroświat, a nie pokazujesz skali makro. A mi właśnie spodobało się do ograniczenie akcji do dwóch miast. Spodobał się brak tłumaczenia tego zabiegu. Nie odbieram tego jako lenistwo czy pominięcie, lecz świadomy wybór.

W sumie to i względy wygody i świadomy zabieg. Bo łatwiej mi było pominąć część świata, nieistotną z punktu widzenia historii, nie zastanawiać jak reszta świata zareagowałaby na nagły wybuch epidemii. Ale też to ograniczenie ładnie mi współgra z dusznym nastrojem opowiadania. I jeszcze by się znalazło kilka innych zalet takiego rozwiązania.

 

 Przyczepię się też, jak część przedmówców, stylu. I dla jasności od razu zaznaczę: nie chciałbym tu słowotrysków, nadmiernej poetyzacji, niczego takiego. Ale oczekiwałbym więcej błyskotliwości. Wypatrzyłem to samo zdanie, co Cobold, z tym przyzwyczajaniem się. Tam widać, że chciałeś coś więcej. Spróbowałeś. Ja chciałbym więcej takich prób. Błyskotliwości na poziomie języka, skoro błyskotliwość widać w pomyśle czy nazwach robaków. 

Myślę, że tutaj faktycznie mógłbym bardziej poeksperymentować. Pewnie dałoby się to zrobić na tyle delikatnie, żeby nie zaburzyć lekkości czytania. A może nawet ją jeszcze polepszyć przy pewnej wprawie. Trochę odprzezroczyścić styl, nie rezygnując z prostoty.

 

Wątek UFO robi wrażenie, choć wydaje mi się, że latające maszyny doczepiłeś do gotowego pomysłu na robaki. Jak nie chcesz, to na to nie odpowiadaj ;)

 Tak po prawdzie to nie wiem. Nad tym tekstem myślałem jednocześnie pod kątem “UFO” i “Pomieści”. Ale, że w tym drugim musiałbym się męczyć z prawdziwymi lokalizacjami (brrrr), to bardziej skupiłem się na UFO, ale te wątki miejskie zostały. Pewnie w mojej głowie robaki były pierwsze, a potem niewidzialność i introspektory i w końcu te niewidzialne samoloty. :)

 

Na pewno zapadnie w pamięć. 

To najważniejsze. Dzięki, Funie. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Rewelacja jestem pod wrażeniem…:)

Dzięki. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ujął mnie ten tekst.

Jak już wspominałam – świetny pomysł na świat. Pomogło i to, że robalom ponadawałeś chwytliwe nazwy. A do tego doskonale wykorzystałeś pomysł. I militarnie, i prywatnie… To pozwoliło uwierzyć, że żyje własnym życiem, a nie tylko kłania się na scenie jak kukiełka. Uzależnienie od robali to wspaniała cecha. Siłą rzeczy – mocno fantastyczna. I jeszcze mówi coś o bohaterach.

BTW, postacie i interakcje między nimi w porządku. Podobało mi się, jak stopniowo odsłaniałeś obrazek.

Jestem na TAK, znaczy, ale to chyba od dawna wiadomo.

Babska logika rządzi!

To świetnie, dzięki. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Żeby nie było, że na wszystkie Twoje teksty marudzę. ;-) Niektóre są świetne.

Babska logika rządzi!

W sumie to nie pamiętam, żebyś marudziła na coś jeszcze poza tekstem o słodziakach i tym tekstem o ludziach wchodzących do lampek. I coś tam trochę przy Dzwoneczku. W każdym razie nie zauważyłem, żebyś jakoś regularnie “hejtowała” mi teksty. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Uff! Ale jednak coś się znalazło. ;-)

Babska logika rządzi!

Niezłe, Szyszkowy, niezłe. Chyba naprawdę jesteś trochę odklejony. ;) Fajnie, że tym razem trzymałeś utwór w ryzach. Może w muzeum trochę odpłynąłeś, ale względnie szybko wróciłeś na właściwy kurs. Albo betaczytacze Cię naprowadzili. :)

Początek fajny i finał fajny, tylko te gadki z Beatą trochę mnie znużyły. Ale tekst jest oryginalny, nie ma co gadać, stąd nie dziwią mnie punkty w głosowaniu piórkowym, wpisujesz się w portalowy nurt. UFO tylko byle jakie, w ogóle nie załapałem, że to na konkurs UFO, bo wszedłem z linka wyników piórek. :) Jak dla mnie temat naciągany, ale samo opowiadanie porządne. Może to nie Flaming, ale nie tracę nadziei, że jeszcze mnie zaskoczysz. :)

Pozdrawiam.

 

Dzięki, Darconie. Co do mojego odklejenia, to nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej. ;) Tekst starałem się trzymać w ryzach od początku, betaczytacze nie ingerowali w kompozycję. Co do UFO, to wydawało mi się, że jest tu go sporo. To znaczy od początku najważniejszą tajemnicą w opowiadaniu jest przyczyna epidemii (i rola, jaką odegrał w tym bohater) i te cuda i dziwy na niebie ściśle się z tą przyczyną wiążą.

 Może to nie Flaming

Który to już raz czytam coś takiego. Może kiedyś uda mi się przeskoczyć poprzeczkę sprzed czterech lat. ;) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

W sumie masz rację z tym niebem, ale robaki przytłoczyły artefakt konkursu. Co do Flaminga, nie martw się, na przykład Werwena ma podobnie z Cesarzową. :)

Nie no, jakoś bardzo się tym nie martwię. To w sumie nawet motywujące. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

A jakiś tydzień potem ujrzał, jak przed gabinetem wiozą wielkie słoiki.

Jakoś zatrzymało mnie to zdanie, bo próbowałam sobie wyobrazić wiozące się słoiki, musiałam przeczytać drugi raz ;)

Bardzo fajny tytuł, adekwatny. Podoba mi się pomysł, podoba mi się, jak go przedstawiasz, powoli wprowadzasz kolejne elementy. Bardzo dobrze mi się czytało.

I dolicz mnie do grupy, której podobał się sen ;)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Opowiadanie jest lekko absurdalne, ale nie aż tak, żeby słoiki woziły się same. ;)

No to fajnie, dzięki za wizytę. Sen wygrywa już 5:10, chyba że kogoś przegapiłem.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Zazwyczaj nie lubię udziwnień w literaturze, wszelkiego surrealizmu, absurdu i tak dalej… Ale tu musze przyznać, że bardzo mi sie podobało :) Zdecydowanie potraktuję Robaczywe Miasto jako wyjątkowo zachęcającego przedstawiciela gatunku

Dzięki za komentarz. Ja to w sumie tylko takie udziwnione rzeczy piszę. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Przeczytane

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Świetny pomysł, celne aluzje do naszego świata i kapitalne zakończenie.

Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

To świetnie. Dzięki za komentarz. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Wykreowałeś niesamowity świat w ciekawy sposób. Sam pomysł jest tak odjechany, że nigdy bym nie wpadł na coś takiego. Od teraz będę się przez ciebie już zawsze zastanawiał, czy mój zły nastrój nie jest spowodowany obecnością ohydnego robala w mózgu ;). Co tu dużo gadać, świetne opowiadanie!

Dzięki za komentarz. W sumie dobrze by było, gdyby zły nastrój miał jakiś fizyczny nośnik, który wystarczyłoby chirurgicznie wyciągnąć. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Uwaga, będę malkontencił!

To znaczy nie, że tekst mi się nie podoba, bo jest naprawdę fajny, i to pod wieloma względami: propsy szczególnie za wybitnie szyszkowy pomysł (chyba nikt inny by na coś takiego nie wpadł – może poza jedną gravelką, ale i to może nie; a nawet jeśli, to wyglądałoby to opowiadanie zupełnie inaczej) i za bardzo szyszkowe wykonanie. To już samo w sobie jest dostateczną pochwałą, której nie ma ni sensu, ni potrzeby rozwijać ponad miarę, co rzekłem ja, Cieniu (więc doceń, kurwa ;).

Jednakowoż… Jednakowoż sam nie wiem. Albo wiem, że raczej (ale niekoniecznie) jestem na NIE, ale chyba jeszcze nie do końca rozumiem dlaczego.

Może spróbuję ugryźć to w ten sposób: jeśli odrzeć tę opowieść z szyszkowatości (sprowadzić styl do zjadliwego, ale bez fajerwerków, a robaki zastąpić czymś… bardziej racjonalnym, przyziemnym? Wirusami na przykład), to co nam zostanie? Historia ćpuna, a przy tym takiego trochę jakby niedojdy i fajtłapy, który przez swój nałóg zniszczył sobie życie, a potem nieudolnie próbuje wszystko naprawić. I ta właśnie historia jakoś mnie nie do końca przekonuje.

Zakończenie. Z jednej strony jest fajne, mocne i bardzo obrazowe, natomiast z drugiej strony… no, już trochę przesadzone. Potrafię zaakceptować – choć nie bez zgrzytów – pojawienie się “mrówkojada” niejako z tyłka (machanie papierem toaletowym we wcześniejszych scenach teoretycznie można uznać za zapowiedź tego tyłka, i owszem, ale też taką trochę naciąganą), ale to, że wyżarł z Aleksandra… no, Aleksandra… To mi już robi rozdwojenie jaźni, bo z jednej strony fajny pomysł – niejaki Moniz byłby jeszcze bardziej zachwycony – naprawdę efektowny, ale czy w jakikolwiek sposób sensowny (i czy ma sens szukać sensu w takim akurat motywie tego akurat opowiadania?)? No cóż, jaźń jako kolejnego gatunku robal jakoś do mnie nie trafia. I tu nawet nie chodzi o prywatne animozje (takowych nawet nie odczuwam), a raczej o poczucie, że w jakiś sposób to rozbija całą tę robaczywą koncepcję, bo wychodziłoby na to, że jesteśmy pasożytami we własnym ciele. Z drugiej jednak strony też pogłębia tę koncepcję, bo… bo wychodziłoby na to, że jesteśmy pasożytami we własnym ciele.

Czy to już… szum?

Do tego należy dołączyć mocno naciągany (z jednej strony bardzo wygodnicki, z drugiej – jak się chwilę później okazuje – zupełnie pozbawiony sensu) motyw z nagłym zaginięciem lęczka, co też było zagraniem bardzo nie pod mój gust, i generalnie otrzymujemy finał mocno ambiwalentny w odbiorze, co z pewnością osłabia jego moc sprawczą.

Wszystko, co przedtem, jakkolwiek opowiedziane z polotem już nie tyle piórkowym co – jak na mój gust – zdecydowanie papierowym, też budzi jednak pewien niedosyt. Pomijając uroki świata przedstawionego, przyznać muszę, niezbyt zaciekawiła mnie sama opowieść, a pewne łopatologiczne wręcz uproszczenia (akurat Beata będąca świadkiem “bombardowania”, smutni panowie w czarnych garniturach, których nie pokazałeś, tylko o nich opowiedziałeś i inne, mniej już znaczące acz odczuwalne drobiazgi) nie pomagały, bynajmniej, w rezultacie czego całość wypada tak sobie.

Do bohaterów też jakoś nie mogę się ustosunkować, przy czym bardziej gryzie mi się chyba Beata, która odeszła tak po prostu, bez słowa. Co prawda osobiście znam jedną Betsi, która wywinęła swojego czasu zupełnie podobny numer – chwalić Boga nie mi – ale “podobny” to jednak wciąż tylko “podobny” i nic więcej. A i tak przegięła w sposób, w który wierzę tylko dlatego, że nie mam innego wyboru. Tutaj natomiast mam wybór i pozwolę sobie nie kupić takiego odpału. Zwłaszcza że Olek, generalnie, nie zrobił nic, z czym nie dałoby się uczciwie powalczyć, gdyby Beacie zależało. A że jej nie zależało… no cóż, tym bardziej nie miała powodów, by zrobić coś takiego. Chyba, że zwyczajnie bała się konfrontacji z wyraźnie zakochanym w niej Aleksandrem. Ale wtedy nie dość, że okazała się tchórzem, to jeszcze hipokrytką i zwykłą… – panie wybaczą – kuciapką, zwalając całą winę na niego. A o to jej w sumie nie podejrzewam… No, może trochę.

Za to mocno na plus już późniejsze relacje między tą parką i fajny (przynajmniej dla każdego, kto nie jest Olkiem) ich finał.

Co mi się natomiast szczególnie podobało? Ten beatkowy sen, bo to taka trochę incepcja jednak: absurd w absurdzie. A przy tym, mimo że żart niezbyt wyszukany, to jednak trafiający w punkt, czy może kontrapunkt. Tak czy inaczej cudne podsumowanie absurdalności całego Twojego uniwersum.

Wystawa tożsamości – chyba najmocniejsza rzecz w tym opowiadaniu; nawet jeśli trochę przerysowana i przedstawiona nie do końca na serio, i tak zrobiła na mnie nieliche wrażenie. I to już nawet nie sama w sobie – choć tu oczywiście też – ale właśnie jako zwierciadło całego Bonatynu.

No i oczywiście niektóre zdania, jak choćby to:

– Czy to nie zabawne? – spytała Beata. – Że podobnie, jak robak może być jednocześnie niewidzialny i pasiasty (…).

 Perełki, kurde.

 

Dobra, będzie tego, czas na jakieś podsumowanie.

No więc tym razem, choć chciałbym, Piórka Ci nie klepnę – co pewnie i tak nie zrobi żadnej różnicy – bo mnie sumienie nie puszcza. Ale i tak uważam, że robisz sobie dziadostwo, Mości Szyszkowy, dziadując tutaj, zamiast uszlachetniać swoimi słowami papier.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję za komentarz, zarówno za te pochwalne fragmenty, jak i za malkontenctwo. Choć na część tego malkontenctwa pozwolę sobie pomalkontencić. ;)

Bo z tym odzieraniem z szyszkowatości, to niby można to zrobić. Tylko nie wiem, po co. Bo jednak nie rozumiem tego argumentu, że jeśli usunie się z opowiadania jakiś kluczowy element, to może niewiele zostać. A tutaj taka zamiana robaków na coś bardziej przyziemnego jednak sprawiłaby, że byłoby to już zupełnie inne opowiadanie. I też wydaje mi się, że poza historią o ćpunie znalazłoby się tutaj trochę więcej, jak opowieść o dwóch miastach czy wątek tożsamości.

Pojawienie się mrówkojada w finale też nie jest chyba aż takim zbiegiem okoliczności. Wcześniej wspomniane jest, że upolowane mrówkojady składają niedaleko gabinetu Olka, więc jakiś z nich mógł stamtąd uciec i wyniuchać gabinet z robalami. (Chyba, że o to chodzi z tym wymachiwaniem papierem toaletowym, ale akurat tej metafory nie skumałem ;))

Z zakończenia nie miało wynikać, że świadomość też jest robakiem (choć ktoś wcześniej też to tak zinterpretował). Myślofagi żrą myśli. Inna sprawa, że samo wyssanie świadomości Aleksandra nie jest czymś szalenie cudacznym. Może to działać podobnie do pocałunku dementora w Potterze.

Lęczek nie zaginął, tylko bohater panikował i nie potrafił go znaleźć. Bo tych słoików trochę tam było.

Z tym nagłym odejściem Beaty, to w jednym miejscu sugerowałem, że ich związek już się wtedy trochę sypał, był “związkiem chwiejnej równowagi”. Choć, tak, jej reakcja była dosyć impulsywna.

Ok, to, że Beata miała na sobie okularki akurat w momencie bombardowania jest pewnym zbiegiem okoliczności. Ale też niezbyt dużym, jeśli uwzględni się choćby wspomniany w opisie pracy na uczelni pracoholizm.

To pojawienie się gości w czerni nie do końca mogłem pokazać, bo jednak popsułoby zaskoczenie. Choć rozważałem też wrzucenie tam jakiejś retrospekcji, ale też przyznam, że tu już ograniczał mnie limit. ;)

 

Ta scena ze snem mocno podzieliła mi komentujących. ;) Sen wygrywa już 5:11.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Jakaś ciulajda – pewnie ja sam – rozłączyła mi podstępnie kabel od ładowarki, czego oczywiście nie dostrzegłem zawczasu,więc zupełnie zgrabna odpowiedź, jaką Ci tu szykowałem, wzięła i zdechła śmiercią nagłą i przedwczesną. Mam nadzieję, że nie cierpiała tak, jak teraz cierpię ja, człowiek kompletnie zdemotywowawny do podejmowania ponownego w tej materii wysiłku.

Dlatego chyba będzie krócej niż powinno.

 

Bo z tym odzieraniem z szyszkowatości, to niby można to zrobić. Tylko nie wiem, po co. Bo jednak nie rozumiem tego argumentu, że jeśli usunie się z opowiadania jakiś kluczowy element, to może niewiele zostać.

Ja też nie wiem, po co ktoś miałby to robić.^^ Jadnokowoż:

 

A tutaj taka zamiana robaków na coś bardziej przyziemnego jednak sprawiłaby, że byłoby to już zupełnie inne opowiadanie.

Owszem, ale wciąż mogłaby to być niemal ta sama historia, tylko w innym sztafarzu. Bo opowieść o dwóch miastach, robaki – to dla mnie jednak tło dla głównego wątku fabularnego (tło, które można by zmienić, nie zmieniając przy tym zbyt wiele, a już prawie na pewno nic bardzo istotnego, w opowieści o Beacie i Olku) a ten mnie zwyczajnie nie przekonał. Dla mnie to taka w gruncie rzeczy do bólu banalna opowieść o nieszczęśliwej miłości i problemach z używkami, tyle, że podana w genialnie niebanalny sposób, co mi się jednak zwyczajnie gryzie, bo takie uniwersum zdecydowanie zasługuje na coś więcej, na jeden z tych Twoich odjechanych szyszkowych pomysłów. Nie chcę przez to powiedzieć, że byłem na NIE, bo “akurat Ty potrafisz lepiej, ładniej, ciekawiej, z większym pierdyknięciem i w ogóle, więc oczekiwałem czegoś więcej” – nie twierdzę, że w pełni skutecznie, niemniej jednak wystrzegam się oceniania piórkowości tekstu przez pryzmat faktycznych i potencjalnych możliwości danego autora, bo to bardzo niesprawiedliwe podejście. Tutaj jednak byłoby wysoce wskazane, gdyby po odarciu z szyszkowatości, z tego opowiadania nie zostało absolutnie nic. Ani formy, ani treści, ani tła – nic. Tego bym właśnie pragnął jako zdeklarowany fan Twojego literackiego zajoba. Tymczasem jednak po odarciu z tych najbardziej szyskowych elementów, wciąż pozostaje jakaś tam – fajna, bo fajna, ale nie dość fajna, by przekonać mnie jako członka Loży – historia, którą mógłby opowiedzieć zasadniczo każdy, tylko inaczej. I którą wielu już w sumie opowiedziało. 

Mam nadzieję, że teraz jestem klarowniejszy w swych przemyśleniach.

 

Pojawienie się mrówkojada w finale też nie jest chyba aż takim zbiegiem okoliczności. Wcześniej wspomniane jest, że upolowane mrówkojady składają niedaleko gabinetu Olka, więc jakiś z nich mógł stamtąd uciec i wyniuchać gabinet z robalami. (Chyba, że o to chodzi z tym wymachiwaniem papierem toaletowym, ale akurat tej metafory nie skumałem ;))

Tak, z tym papierem to chyba właśnie o to chodziło. Za słaba, jak dla mnie, ekspozycja tych mrówkojadów w tym konkretnie miejscu i czasie. Pewnie wystarczyłaby gdzieś jakaś wzmianka, telefon od przyjaciela czy coś, że jeden stworek uciekł – co prawda może za bardzo by to już naprowadzało czytelnika, ale chyba i tak wolałbym w tę stronę. A sam finał, ten mrówkojad, plus nagłe zgubienie, niechby i wynikłe z paniki, plus fakt, że w moim rozumieniu ten stworek żywił się pasożytami wywołującymi różne mysli, a nie myślami jako takimi (będę musiał to zweryfikować jeszcze, ale, przyznaję szczerze, tu mnie zaskoczyłeś), wydaje mi się jednak napisany w ten sposób, by wszystko sprowadziło się właśnie do takiego, a nie innego spraw obrotu. Po prostu jakby widać, że historia potoczyła się tak, a nie inaczej, bo Ty tego chciałeś i w tym kierunku zmierzałeś. Przy czym to wszystko nie jest bardzo poważny zarzut, a raczej moje wnioski z lektury. Podobnie zasadniczo cała reszta – to po prostu kwestie, które w jakiś tam sposób rzuciły mi się w oczy, więc o nich wspomniałem, ale które nie miały zbyt dużego wpływu na mój odbiór opowiadania.

 

I znowu: Mam nadzieję, że teraz jestem klarowniejszy w swych przemyśleniach.

 

Peace!

 

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Poprzedni komentarz, choć meandrujący, też był raczej klarowny. :) Ale i tak dzięki za rozwinięcie. Przyznam, że dla mnie w tym opowiadaniu cała historia Beaty i Olka jest tu trochę drugorzędna (co nie znaczy, że zupełnie pretekstowa) w stosunku do kreacji świata i głównej tajemnicy, czyli dziwności na niebie i całej epidemii. W sumie, gdyby użyć podobnej brzytwy w stosunku do Dzwoneczka, to też zostanie tylko historia o szalonej dziewczynie mszczącej się na swoim byłym. Zależy, jak bardzo się będzie ciachać. ;) I skłaniam się nawet do takiego stwierdzenia, że dla każdego opowiadania istnieje dostatecznie ostra brzytwa, która uczyni je trywialnym. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Cześć, Dziadku! 

 

Tak sobie wędruję po nominowanych opowiadaniach i zawitałam do ciebie :3. Bardzo oryginalny pomysł na opowiadanie, i chociaż ja nie za bardzo przepadam za weird, to i tak potrafię go docenić :). W życiu bym nie wpadła na coś tak odjechanego.

Mimo że weird, całość układa się w jedną, harmonijną całość. Podobało mi się hermetycznie zamknięcie przestrzeni, ograniczenie jej do dwóch miast, dzięki czemu miałam wrażenie, że ta dziwność jeszcze bardziej dusi. Zakończenie zaskakujące – nie zawiodłam się.

 

O, a jak chodzi o sen Beaty to jestem za! Aż się uśmiechnęłam, gdy zobaczyłam to puszczenie oczka do czytelnika :).

 

Pozdrawiam!

Używanie poprawnej polszczyzny jest bardzo seksowne

Cześć, Sy!

 

Fajnie, że się spodobało. Ja w sumie uwielbiam łączyć dziwność z harmonią i absurd z logiką. No i cieszy mnie, że fragment ze snem się spodobał. Już w sumie straciłem rachubę, ale zwolennicy tej sceny są w większości. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Cudna koncepcja pokręconego mini-uniwersum, świetnie ukazane, jak wszechobecność robaków zniekształca i kształtuje różne sfery działalności. Zgadzam się, że zamknięta kompozycja ładnie kontrastuje z tym całym obłędem. Mocne zakończenie. Nazwy robaczków też przepiękne. Ogólnie opowiadanie bardzo w moim guście, szybko się w nim odnalazłam. Może tylko motyw UFO trochę niewyraźnie zaakcentowany, no ale w odbiorze to nie przeszkadza.

 

Specjalne wyróżnienie dla tego fragmentu:

Przyglądał się twarzom przechodniów, starając się ich zdiagnozować na odległość. Wielu wbijało wtedy wzrok w ziemię, zapewne pod wpływem fobika plamistego bądź lęczka wyolbrzymionego. Niektórzy mieli grymas wyraźnie wskazujący na obecność smuteczka pospolitego. Ale takich widywał i w Arszowie. Mało kto udaje się ze smuteczkiem pospolitym na odrobaczanie.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Dzięki, black_cape. :) Fajnie, że mój pokręcony robaczywy świat wpasował się w Twój gust.

Też lubię wyróżniony fragment, w sumie jest w nim największe zagęszczenie nazw robaczków. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Czy Franz Kafka lub Roland Topor byli fantastami? Albo Boris Vian? Czy ich niesamowite opowiadania i powieści to już/jeszcze fantastyka? Nie sądzę. A czy "Miasto ślepców" Jose Saramago to jest fantastyka? Chyba jednak nie. Wątpię nawet, czy fantastyką jest proza Italo Calvino. Chociaż być może on akurat w późniejszych swoich dziełach jest fantastyce najbliższy. Ale też nie w stu procentach.

Nasz ulubiony gatunek literacki lubi zagarniać swoje (i nie tylko swoje) pogranicza. Jednak równie często anektuje także dzieła odmienne gatunkowo, jeśli tylko pojawią się w nich elementy niesamowite, nierealne, przekraczające rzeczywistość. Także rzeczywistość wykreowaną na potrzeby wizji futurologicznej, koncepcji naukowej czy spekulatywnej, utopijnej czy dystopijnej (fantastyka naukowa, w której rozwijamy lub eksplorujemy nauki ścisłe i społeczne); rzeczywistość światów fantasy stworzonych (upraszczając) w oparciu o mitologię i legendy, lub te mity i legendy naśladującą (z całym gatunkowym arsenałem: bestiariuszem, archetypami, toposami, quasi-historycznymi realiami itd.), czy też rzeczywistość, w którą wkraczają zjawiska paranormalne, elementy oniryczne oraz katalog bestii wszelkiego autoramentu, jak w horrorze i weird.

Anektujemy wszystko, co wykracza w literaturze poza ramy "normalności". A przecież nie zawsze lub nawet bardzo rzadko jest to fantastyka. Przykłady? Trwa cichy spór o "Mistrza i Małgorzatę", przymilamy się do "Czekając na barbarzyńców" Coetzee czy "Wielkiego solo Antona L." i innych dzieł Herberta Rosendorfera. Ale nawet wobec trylogii "Gormenghast" Mervyna Peake'a, tak gładko wciśniętego na listę arcydzieł fantasy przez Andrzeja Sapkowskiego, są wątpliwości gatunkowe. Fantastyka chciwie zerka także w stronę realizmu magicznego.

Jeszcze bardziej pogłębiają te wątpliwości dzieła pełnokrwistych fantastów, którzy zapuszczają się coraz częściej w dzikie i niepewne gatunkowo rejony, balansując na krawędzi surrealizmu, oniryzmu, czy fantasmagorii. Postmodernistyczne miszmasze wymykające się klasyfikacji gatunkowej. Przykładem China Mieville, Catherynne M. Valente, Hal Duncan, a zwłaszcza Jeff VanderMeer.

Dlatego pytam sam sobie: czy "Robaczywe miasto" to też/jeszcze fantastyka? Moim zdaniem odpowiedź nie jest jednoznaczna.

Już przy "Klubie…" zadawałem sobie to pytanie i nadal mam wątpliwości. A raczej wciąż przechylam się w stronę odpowiedzi negatywnej.

Przy powyższym opowiadaniu ten przechył jest jeszcze większy.

Kolejny raz tworzysz umowny, eksperymentalny światy zamknięty. Tym razem jeszcze bardziej odrealniony, groteskowy, makabryczny. Jak u Viana i Topora widzę tu absurd i surrealizm. A nawet postmodernistyczne zapędy w stylu Calvino i paraboliczność obrazów oraz "deformację groteskową" świata w duchu Franza Kafki. Ale wciąż nie jest to fantastyka.

Kołacze mi się do głowy pojęcie przypowieści, opowieści alegorycznej lub parabolicznej. Przypowieści z jej uproszczeniami fabuły i konstrukcji postaci, a zwłaszcza selekcją realiów. U Ciebie objawia się to zwłaszcza ograniczeniem świata przedstawionego i robaczywą metaforą naszych lęków i słabości. A może jednak opowieść alegoryczna? Z jej abstrakcyjnym, ogólniejszym przekazem na temat kondycji psychicznej człowieka, wyprowadzonym od robaczywej paraboli?

Tylko jeśli jednak nie fantastyka, lecz alegoria lub przypowieść, to o czym i dlaczego. Czy poza pomysłem na insektonizację (w odróżnieniu od personifikacji) ludzkich słabości, lęków czy skłonności, jest tutaj jakiś abstrakcyjny przekaz uniwersalny? Czy to tylko prosta historia w surrealistycznej oprawie? Kilka bardzo mocnych scen (iście narkomańskie wciąganie nosem w poszukiwaniu robaka, świetna scena finałowa) i klimat chorej niesamowitości w fabule bez drugiego dna?

Przyznam się szczerze, że doszukiwałem się w tekście więcej znaczeń, niż on oferuje. W umykających percepcji obiektach na niebie widziałem inne, obce siły, przyglądające się karykaturalnemu eksperymentowi. Niesłusznie i nadaremnie.

Pozostanie zatem wrażenie dziwności i niepokoju. Przyjemności z lektury bardzo dobrze napisanej i obiecującej więcej niż dostałem. Warsztatowo bez zarzutu, ale pozostawiającej z poczuciem niedosytu, żeby nie powiedzieć pustki. Ze światem dla klimatu, a nie głębszej idei. Z garścią humorystycznych nazw, pod którymi ukryłeś powierzchowność, z jaką potraktowałeś poważne kwestie psychologiczne w tekście stricte o przymiotach psychologicznych postaci, potraktowanych dosłownie i nawet ucieleśnionych.

Naprawdę chciałbym przeczytać Twój tekst prawdziwe fantastyczny. W którym absurd i fantasmagoria, koszmar i oniryzm zakotwiczone są mocniej w fantastyce. W "Klubie…" (zniknięcie bohatera było motywem wspaniałym i mocno utkwiło mi w pamięci) byłeś temu jednak bliższy. Niech to będzie nawet rzecz gatunkowo rozmyta i dekadencka jak "Podziemia Veniss’ VanderMeera – fantastyki umownej, ale jednak wysnutej krętą drogą z fantastycznej antyutopii. Albo cudownie oniryczna jak filmowe "Dark City" Alexa Proyasa, osadzone jednak na solidnym fantastycznym motywie zniewolenia przez obce istoty. Jakkolwiek zakotwiczonej.

Upraszczając – można napisać fantastyczne opowiadanie, w którym bohater wchodzi do surrealistycznego świata snów. Ale gdy ten sam bohater po prostu śni lub egzystuje w surrealistycznej, onirycznej rzeczywistości, to przestaje być fantastyka.

A ja szukam tutaj prawdziwej fantastyki. Zwłaszcza w plebiscycie na najlepsze opowiadanie portalu fantastyka.pl.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki za bardzo wnikliwy i rozbudowany komentarz. Może nawet najdłuższy, jaki kiedykolwiek dostałem, choć musiałbym porównać z Cieniowymi. Co do wspomnianych przykładów trudno mi się odnieść, bo wielu z nich nie znam. Bardziej skłaniam się właśnie do tej obszernej, zawłaszczającej definicji fantastyki jako czegokolwiek, co posiada “element fantastyczny”. Ewentualnie po przycięciu tu ówdzie brzytwą Lema. No i dla mnie opowiadanie o niewidzialnych robakach wchodzących do mózgów i powodujących złe myśli bez wątpienia się kwalifikuje. Choć jasne, że tutaj kryteria są indywidualne, także nie tylko, co do tego, co jest fantastyką, ale też, co do tego, czego konkretny czytelnik od fantastyki oczekuje. Zwłaszcza w plebiscycie, w którym konkurują ze sobą teksty s-f, fantasy i te takie inne dziwne dziwności i różne różności.

W tym tekście głównie chodziło mi o przedstawienie alternatywnego świata, w którym negatywne myśli mają swoje fizyczne manifestacje i różne tego konsekwencje. Są tu pewne elementy alegorii, ale nie ukrywałem tu głównego przesłania czy drugiego denka, gdyż jestem cienki w te klocki.

Upraszczając – można napisać fantastyczne opowiadanie, w którym bohater wchodzi do surrealistycznego świata snów. Ale gdy ten sam bohater po prostu śni lub egzystuje w surrealistycznej, onirycznej rzeczywistości, to przestaje być fantastyka.

Po mojemu to nadal będzie fantastyka, tak jak bohater egzystujący w dystopijnej, utopijnej czy althistorycznej rzeczywistości.

 

W ogóle, jak się czyta taki solidny komentarz, to trochę szkoda, że się do loży nie załapałeś. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Oczywiście można traktować fantastykę bardzo szeroko i w takim ujęciu Twoje opowiadanie jest jak najbardziej fantastyczne. Można przestawione realia potraktować, jako, wspomnianą przez Ciebie, rzeczywistość alternatywną. Jednak mamy tu zaledwie dwa miasta i podskórną sugestię, że innych miast nie ma. 

 

A jednocześnie mamy też całkiem "normalny" świat, w którym są np. samoloty (jak? skąd?), muzea itd. Tyle że istnieje w nim tylko to, na co kieruje wzrok narrator, to, co jest potrzebne dla fabuły. Nie uwierzę w istnienie świata dwóch miast, bez całej reszty rzeczywistości, bez wszystkich uwarunkowań i elementów. Świata, który jest z założenia kompletnie różny poprzez występowanie niewidzialnych robaków zamiast ludzkich ułomności psychicznych, a jednocześnie taki sam jak nasz. To dla mnie teatr. I jak w teatrze wszystko jest bardzo umowne i bardzo selektywne. Fantastyka, tworząc świat alternatywny, zbudowałaby go logicznie i konsekwentnie. Bardziej kompletne. Alegorii wystarczą dekoracje, uproszczone realia, niczym scena, na której prezentowane są wydarzenia. I co ciekawe, mam wrażenie, że również Twoi bohaterowie jakby zdawali sobie sprawę z dziwności i nierealności ich rzeczywistości. Takie mam wrażenie.

To jak Miasto– stolica z "Procesu" Franza Kafki, czy zamek Gormenghast u Peake'a. To dekoracje, a nie "realny", chociaż spekulatywny świat fantastycznego opowiadania.

 

Ps. Twój głos do Loży dostałem (dzięki;), więc można powiedzieć, że staram się nie zawieść zaufania ;)

Po przeczytaniu spalić monitor.

A czy "Miasto ślepców" Jose Saramago to jest fantastyka?

Pewnie, że tak. Tak samo, jak wiele innych rzeczy, które wymieniłeś, Marasie. Jedne z nich, jak właśnie “Miasto ślepców”, zdają się wstydzić fantastycznej łatki, więc jej unikają. Podobnie choćby z “Pustym niebem” Radka Raka, którego próżno szukałem na półce z fantastyką w Empiku – znalazłem dopiero na literaturze pięknej. Nie wspominając o “Drodze” McCarthy’ego. 

Są też książki, takie jak Gormenghast, które z fantastyką się kojarzą, mimo że fantastyki tam mało. Teraz nie potrafię sobie przypomnieć, co (i czy w ogóle cokolwiek) było fantastycznego w trylogii Mervyna Peake’a. 

Myślę, że nie da się przeprowadzić sztywnej granicy między fantastyką a niefantastyką. Może nawet szukanie tej granicy jest szkodliwe; granice to podziały. Po co podziały w czymś, co powinno łączyć? Czy ma znaczenie potencjalna metaforyczność albo podatność na brzytwę Lema, jeśli obcujemy po prostu z dobrą historią? Spójrzmy choć na Black Mirror, niby fantastyczny serial, ale nie zawsze. Tak czy inaczej, dla wielu osób BM to marka sama w sobie, gwarancja porządnej rozrywki (i nie tylko). 

Moim zdaniem opowiadanie Szyszkowego to fantastyka pełną gębą. A przede wszystkim – to fajne opowiadanie. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przyszłam, ponieważ konkurs na opowiadanie roku, a wcześniej nie czytałam.

 

Szalenie mi się w tym opowiadaniu podoba konsekwencja, z jaką budujesz świat, w którym zaburzenia i problemy utrudniające nam życie w realnym świecie są upostaciowane; jak z tego upostaciowania wynikają typowe tylko dla tego świata (choć odbijające nasze…) problemy bohaterów. Niesamowita pomysłowość. 

ninedin.home.blog

Dzięki. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Pewnie będę się powtarzała – mam na myśli komentarze, a może nie – nie wiem, ponieważ je przeskanowałam. Pomysł „zwala z nóg”, fabuła (koncepcja) też, bohaterom kibicuję i do końca łudzę się, że sprawa nie jest beznadziejna. W gruncie rzeczy – chyba – kibicuję szczęśliwym zakończeniom.

Dialogi są super, pokazują postaci, ich myśli, ich. Dramat. Muszę powędrować do solipsystów -dzwoneczka. 

 

W zasadzie klinowały mnie dwie rzeczy: zamienniki (odrobaczacz, lekarz, Aleksander, mężczyzna), czasami niezgrabności (opisywanie „takie na okrągło” – przepraszam Ciebie za sformułowanie, lecz tak to nazywam dla samej siebie) lub niejasność. Poniżej przytoczę kilka przykładów:

uczonym tonem – dystans do zdarzeń, przymrużenie oka do czytającego. Odpuściłabym je, piszemy na poważnie, to jest rzeczywistość.

‚Zszedł do piwnicy, gdzie szereg w większości opustoszałych półek był oświetlony przez rząd migoczących żarówek. Odrobaczacz odstawił słoik na regał. Westchnął, widząc, że kolekcja znów jest całkiem uboga. Ale udało mu się chociaż na nowo zdobyć kilka rzadszych okazów. – w tym fragmencie coś bym poprawiła, ponieważ „zatrzymuje”

‚Było zimno, a Aleksander zapomniał wziąć kurtki. – tu też, ciut niezgrabne, wiemy, że to on.

Przez moment wydał mu się kanciasty, bardziej graniasty niż okrągły. Jakaś dziwna anomalia poruszała się po niebie, znacząc je rozmazanymi liniami. Półprzezroczyste wielokąty pojawiały się i znikały, chwilowo deformując kształt gwiazdozbiorów, czyniąc Wielką Niedźwiedzicę brzemienną.

Lekarz zamrugał i wszystko wróciło do normalności. – pierwsze wyboldowane zdaje mi się niepotrzebne, kolejne dopracowałabym, a ostatniemu tradycyjnie się przeciwiam, ponieważ to zamiennik.

‚Co się stało? – spytał odrobaczacz i zaczął przerzucać sprzęt w poszukiwaniu jakiegoś słoika. – jaki sprzęt?

‚ Aleksander przesunął słoik po podłodze z dala od Beaty.

– Nie! – krzyknęła i wbiła obcas w łydkę mężczyzny.

– Aaa!!! – jęknął odrobaczacz i upadł na kolana.

Przewrócony słoik potoczył się po podłodze. Obcęgi były zaciśnięte. Robak uciekł. – cholipciuś, jeśli obcęgi były zaciśnięte, to jak uciekł? Jak wyglądała łazienka? Wyboldowane zdaje mi się niezgrabne.

Mężczyzna znów rzucił się w stronę sterty narzędzi i wyszarpnął okulary. – zamiennik i skąd wzięła się tam sterta narzędzi?

 

Natomiast te dialogi są kapitalne:

‚ Miałam straszny sen… Ale już dobrze, to był tylko zły sen.

czy ten

‚ Ale mnie to już nie obchodzi…Cokolwiek jest lepsze niż nic.

– dalej też, a z przytulaniem – w punkt.

 

Gratuluję opowiadania! Cholipciuś, kilka muśnięć korektorskich i byłoby idealne.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki, Asylum. :) Tych językowych kwestii na razie nie mogę poprawić/zmienić przed zakończeniem konkursu. Fajnie, że tekst się spodobał.

Obcęgi były zaciśnięte. Robak uciekł. – cholipciuś, jeśli obcęgi były zaciśnięte, to jak uciekł?

Były zaciśnięte, bo nic już tam nie stawiało oporu. Robak wysunął się z obcęgów przy przewracaniu słoika.

O tym “sprzęcie” i “stercie narzędzi” w łazience wspominałem wcześniej tutaj:

Obok umywalki leżał rozłożony sprzęt do odrobaczania.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

O kurcze!, masz rację z tym sprzętem do odrobaczania – wspomniałeś o nim. Kłopot był z moim skojarzeniem. Kiedy przeczytałam – sprzęt to nijak mi się z narzędziami nie skojarzyło, chociaż powinno, gdyż już wiedziałam, że technika usuwania robaków jest mechaniczna tj. obcęgi i te rzeczy. Zakodowało mi się w mózgu (może jakiś wymyślny robak – bezsensownik tęposkojarzeniowy), że sprzęt musi być laboratoryjny, specjalny, sterylny, coś specjalnie zaprojektowanego.

Ano, robak mógł się wyślizgnąć, jak wąż. To możliwe, zwłaszcza, że śluzem mógł być pokryty, lub go produkować w takich okolicznościach, poza tym to segmentowiec.

 

A podobał mi się bardzo!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Za robalami nie przepadam, ale te twoje są odjazdowe. Początkowo myślałam sobie: o, jak fajnie, wystarczą zwykłe obcęgi i żegnaj depresjo, ale potem dorzuciłeś wykorzystanie robali, jako broni biologicznej i zrobiło się poważnie. Generalnie chodzi mi o to, że dobrze przemyślałeś ten świat i zastanowiłeś się nad konsekwencjami, jakie niesie twój pomysł. Udało ci się stworzyć coś nie tylko interesującego, ale i spójnego.

Jedyne do czego się przyczepię to brak radośniaka pospolitego, pewniaka zwyczajnego, czy ufniaka powszedniego. Jeśli już robale odpowiadają za emocje, to powinny odpowiadać za wszystkie, w przeciwnym wypadku masz logiczną dziurkę. Na końcu mrówkojad wyżera wszystkie negatywne robale plus iskrę bożą i doktorek ma w główce pustkę. Logicznie rzecz biorąc powienien odczuwać jeszcze jakieś zadowolenie, albo coś w tym guście. Chyba, że pozytywne emocje są częścią owej iskry bożej, a to mi jakoś nie pasuje.

Mimo mojego marudzenia, całokształt mi się podobał.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Kto chciałby pozbywać się radośniaka? ;-)

Babska logika rządzi!

Nie chodzi o to, żeby się go pozbywać, tylko o to, żeby był. Jeśli ludzie odczuwają smutek z powodu robala, to z jakiego powodu odczuwają radość?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

A może taki robal jest, ale nikt nie traktuje go jak czegoś złego? Przecież mamy lekarstwa na depresję, ale nic nie słyszałam o specyfikach na euforię. ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za wizytę, Irko. :) Z tymi robalami to one nie tyle miały odpowiadać za wszystkie emocje (jak te kolorowe cosie z “W głowie się nie mieści”), co za automatyczne myśli. I z tego powodu, nie wszystkie smutki byłyby powodowane przez robaki, podobnie jak w realu nie każdy zły nastrój jest powiązany z jakimś zaburzeniem/chorobą psychiczną/natręctwami/itp.

O braku robaków pozytywnych już ktoś wcześniej pisał, i to jest coś, czego jakoś specjalnie nie rozkminiałem podczas pisania. I może być tak, że ich nie ma. A może też być tak, że są rzadkie, podobnie, jak automatyczne myśli i natręctwa częściej są czymś negatywnym niż pozytywnym. No i też nie byłoby takiego zapotrzebowania na ich usuwanie. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Ok, jeśli tak to widzisz, to pasuje. Jak doktorkowi twój mrówkojad wyżarł iskrę bożą, to jednocześnie pozbawił go wszelkich emocji. Gra i buczy! Po jednym szybkim czytaniu można pewnych rzeczy nie zauważyć.

Przyznaję też, że nie zdołałam przebrnąć przez całą dyskusję.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

No to fajnie. Zdziwiłbym się, gdyby chciało ci się przebrnąć przez te sto pięćdziesiąt komci. :) W każdym razie, ewentualne działanie pozytywnych robaczków to ciekawy punkt wyjścia, gdybym kiedyś jeszcze wracał do tego świata.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Mega odjechany pomysł! Gratuluje, naprawdę można Ci zazdrościć pomysłowości. Do tego jeszcze lekkie pióro, spora wrażliwość – i masz zestaw cech naprawdę dobrego pisarza :) Niech Ci służą, bo chce się tego czytać więcej.

Oprócz pomysłu trzeba tez pochwalić spójność, kompozycję, składanie klocków w miarę rozwoju akcji – wszystko tu jest przemyślane i na swoim miejscu. Świetnie składa się główny wątek robali z osobistą historią bohaterów, ci zresztą wypadają przekonująco i dają się lubić. W ogóle całość mimo dość paskudnego motywu robactwa i idei ich wysmarkiwania ma w sobie coś sympatycznego – chyba przez te insekcie nazwy ;) A kontrast, który dzięki temu powstaje, nadaje tekstowi charakteru. Bardzo udany tekst, Dziadku, gratuluję! :)

Dzięki za komentarz. Tak jakoś wyszło sympatycznie o niesympatycznych rzeczach. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

 Fabuła: Przez dobry kawałek lektury zastanawiałem się, kiedy w końcu objawi się to UFO, a gdy w końcu okazało się, że to te kształty na niebie widziane przez bohaterów… i że to nie tylko jakaś iluzja zsyłana przez robactwo… Cóż, poczułem się mocno zaskoczony, świetnie rozwiązanie fabularne. Sposób wyjaśniania konkretnych sytuacji, żonglowanie wątkami, by powracać do nich w mało spodziewanym momencie – to ogółem zasługuje na dużą pochwałę. Ładna progresja charakteru i motywacji postaci.

 

Oryginalność: Zobrazowanie chorób psychicznych pod postacią pasożytów jest niewątpliwie intrygującym pomysłem, lecz o sile opowiadania decyduje to, w jaki sposób wykorzystano ich cechy. Opisy prób zwalczania robalów robalami są świetne, a użycie ich niewidzialności do stworzenia niewykrywalnych samolotów i zrobienie z nich broni masowego rażenia to już poziom mistrzowski. Doceniam również nawiązania do kultury społeczności internetowej i memów, a także problemu epidemii chorób psychicznych trawiącego współczesnego społeczeństwa oraz wzajemnego przenikania się tych aspektów. Niemniej jednak przez przytoczenie nazwy subreddita w przedmowie interpretację miałem podaną jak na tacy… I w zasadzie mógłbym potraktować to jako drobne uchybienie, swojego rodzaju spoiler. Teoretycznie nie jest to właściwa część tekstu, ale niemniej jednak wpłynęła na jego odbiór. W opowiadaniu niejednokrotnie występują bezpośrednie aluzje do prawdziwego świata, dlaczego więc nie wpleść by jej w utwór?

 

Język: Brak rażących błędów, choć niektóre konstrukcje zdania wydawały mi się odrobinę nienaturalne, choćby: „Zszedł do piwnicy, gdzie szereg w większości opustoszałych półek był oświetlony przez rząd migoczących żarówek”. Bardzo dobre nazewnictwo, piękne opisy anomalii na niebie. Zabrakło mi jednak więcej detali odnośnie miejsc akcji, sporo treści poświęcono robakom i rzeźbom, zaś pomieszczenia i przestrzeń miejska momentami wydawały mi się raczej niedookreślone. Struktura tytułowanych podrozdziałów jest nienachalna, ująłbym to w ten sposób. W zasadzie nawet w takim stopniu, że tekst mógłby się obyć i bez tych podtytułów.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dzięki za jurorski komentarz. Nie pomyślałem o tym, że nazwa w przedmowie może być trochę spoilerem, chyba uznałem, że mało kto zna ten subreddit. ;) Te krótkie nazwy podrozdziałów faktycznie nie są jakieś niezbędne. To znaczy tuż przed epilogiem bohaterka wymienia te nazwy w odwrotnej kolejności:

Wynoś się z mojego muzeum! Wynoś się z mojego życia! Odejdź z mojego miasta!

Taka ciekawostka, ale nie wiem, czy ktoś to wychwycił. :) 

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bardzo oryginalne opowiadanie, czyta się jedynym tchem i właściwie jedyne co mam do zarzucenia to sztuczność niektórych rozmów/scen – choćby tego dialogu o świecie z chorobami psychicznymi, ale bez robali. Doceniam zabieg, ale nie wyszedł naturalnie. Poza tym wszystko się świetnie spina, świetnie czyta, wciąga i ogólnie – zachwyt. Stąd tylko obniżona nota za język, a reszta maksymalna.

W skrócie: jedyna 10 (za fabułę), którą dałam. Mój faworyt.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Wow, dzięki za dyszkę, Tenszo. :) (I za głos w plebiscycie, jeśli się nie machnąłem w dedukcji). Ta scena z opisem snów była wciskana już po napisaniu i w trakcie negocjacji z limitem znaków. Więc może przez wyszło tak sztucznie. Tak podejrzewałem, że punkty za język mogą mi trochę popsuć średnią. :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Nie machnąłeś się ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

IMHO opowiadanie typowe dla oldschoolowej fantastyki naukowej. Bardzo ciekawie napisane dialogi bohaterów, świetnie przedstawione “prywatne” życie– świat postaci – nie ma sensu powtarzać poprzednich komentarzy… Jednakże brakowało czegoś z postapokalipsy, jak w powieści Macieja Żerdzińskiego “Opuścić Los Raques”, jakby nieco zbrakło opisów po konfrontacji miast.

Świetne opowiadanie!

Koniec życia, ale nie miłość

Trochę spóźnione dzięki za komentarz, fajnie, że się spodobało. :) Przyznam, że trochę mało jestem obeznany w post-apo i akurat tego aspektu nie rozwijałem w opowiadaniu.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dziękuję :)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Koszmarny pomysł. Wciąga w miarę czytania. Pobudza wyobraźnię. Można uwierzyć bez robaczka podpowiadającego: Tak właśnie jest . Dobre piórko !

Zapraszam do kolejnego opowiadania ze świata mózgowych robaków, które właśnie ukazało się w kwietniowym NF: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/31695

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Nowa Fantastyka