- Opowiadanie: Maria Fuks - Życie i Śmierć. I Rita Żelazko

Życie i Śmierć. I Rita Żelazko

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, NoWhereMan

Oceny

Życie i Śmierć. I Rita Żelazko

Na wąskiej uliczce pomiędzy Owocową a Poprzeczną, uliczce tak małej, że nie posiadała nawet nazwy, panowała cisza. Największą jej atrakcją było stare, zaniedbane już Studio Tatuażu „Amarantus”, które wśród nielicznych mieszkańców miało bezwzględnie złą sławę, gdyż większość jego potencjalnych klientów wchodziła tam i znikała na zawsze. Nikt nie widział jeszcze, aby jakiś interesant „Amarantusa”, pokazał się na Bezimiennej po skończonym zabiegu. No, może oprócz Starego Gryza, miejscowego żebraka. Stary Gryz miał ruszającą się szczękę, która co chwilę mu wypadała, pociągłą, wąską twarz o barwie przypominającej pełną popielniczkę, a także nadęte niczym balon ego.

– Obserwowałem wczoraj „Amarantusa” – rzekł Stary Gryz do swoich kolegów żebraków. Zegar w dalszej, bogatszej części miasta właśnie wybijał północ. Ciemność ślizgała się po kątach i zaglądała pod łóżka śpiących dzieci. Nie omieszkała także zajrzeć pod paznokcie Starego Gryza, które chyba nigdy nie miały kontaktu z mydłem. Mężczyzna podrapał się po łysej głowie i zaczął mocować  z konserwą.

– To twoje codzienne zajęcie – mruknął Marek Cicha Szprycha, którego zielone oczy błyskały w bladym świetle latarni.

– Tak, a poza tym jest kompletnie bezsensowne – dołączył się Żelkowa Łuska, obserwując z politowaniem starania Starego Gryza. – Przecież nikt się tam nie pokazuje… mówiłem ci, zostaw tę swoją protezę!  Niedługo na dobre ją zepsujesz. Daj, otworzę ci.

– Nie! – syknął Stary Gryz, ukrywając konserwę w fałdach płaszcza. Obawiał się, że Żelkowa Łuska ukradnie mu cenną zdobycz. – A wracając do „Amarantusa”, wczoraj wydarzyła się tam rzecz niezwykła. Siedziałem sobie za tym czarnym kubłem, kiedy nagle drzwi się otworzyły i na zewnątrz wybiegła wilczyca. Wilczyca!

– Mówiłem ci, przestań pić – rzucił znudzony Marek Cicha Szprycha.

Stary Gryz, którego proteza zaczęła właśnie żyć własnym życiem i opuściła miejsce swojego przeznaczenia, zaklął pod nosem.

– Żarty na bok, Marek! Przecież wiesz, że cholernie nie znoszę takich zagrań. Czy ja cię kiedy okłamałem, co? Jak mówię, że widziałem wilczycę, to widziałem.

Była to pierwsza żywa istota, która kiedykolwiek wyszła ze Studia Tatuażu.

***

Rita Żelazko nie należała do osób patyczkujących się. Była człowiekiem z rodzaju tych, którzy przepychają się przez życie łokciami, a w wieku dziecięcym samodzielnie wybierają sobie największe ziemniaki z całego garnka.

Wszystko zaczęło się od tej jednej, niewinnej myśli. Wszystko się zaczęło… i skończyło.

Rita Żelazko marzyła o posiadaniu tatuażu. Na początku było to marzenie dziecięce – wtedy tatuaż wyobrażała sobie jako wędrującą przez życie z uśmiechem Świnkę Peppę. Potem marzenie nastoletnie, gdy widziała siebie z buntowniczym hasłem wytatuowanym na przedramieniu.

Teraz, gdy miała wreszcie te nieszczęsne osiemnaście lat, kariera marzenia się skończyła. Zaczęła się kariera planu.

Rita Żelazko nie należała jednak do osób szczególnie bogatych, dlatego trudno się dziwić, że wybrała Studio „Amarantus”. Miała kilku znajomych w gronie miastowych żebraków, którzy poza tym, że byli żebrakami, stanowiliby  także wspaniały materiał na tajnych agentów. Znali każdą uliczkę i każdy zaułek Wrocławia. A co za tym idzie – każdą najtańszą placówkę, o cokolwiek byście ich nie zapytali.

Rita nie obawiała się bezdomnych. Wręcz przeciwnie; uważała, że są oni niezwykle przydatni, oczywiście dla ludzi, którzy potrafią odpowiednio z nimi rozmawiać. Nie wiedziała dlaczego, ale każdy żebrak, jakiego spotykała, częstował ją pełnym złości spojrzeniem – aż do chwili, gdy na jej dłoni zabłysnął drobny pieniążek.

– Witam, panie Stary Gryzie – przywitała się grzecznie, zatrzymując mężczyznę na ulicy Kamiennej.

Żebrak odwrócił się i po chwili jego twarz zajaśniała zrozumieniem.

– Ach, panna Żelazko! Co panienkę  sprowadza na Kamienną? To nie jest odpowiednia okolica dla tak młodej damy – zaćwierkał, poklepując się jednoznacznie po pustych kieszeniach.

– Mam pytanie. Może zna pan jakiś w miarę tani salon tatuażu w pobliżu?

– Och tak, oczywiście – zgodził się usłużnie Stary Gryz.  A więc mamy klientkę, pomyślał.

Stary Gryz nie był dobrym materiałem na przyjaciela.  Za to był bardzo dobrym materiałem na oszusta.

– Znam wyśmienity salon tatuażu – ciągnął, uśmiechając się do Rity. – Mieści się na… no, prawdę mówiąc, mieści się na mało znanej ulicy, tak więc mógłbym panienkę podprowadzić…

– Co to za ulica, panie Gryz? – Rita już dawno nauczyła się, że bycie uprzejmym – nawet dla żebraków – przynosi wiele korzyści.

– Hm… musiałbym sobie, tego… ją przypomnieć…

Zabrzęczało przekazywane mu kilka drobniaków.

– Nazywa się, jak pamiętam, Bezimienna… to bardzo stara ulica, tak… jej odnalezienie może trochę potrwać…

Z pomocą Starego Gryza (którego szczęka aż podskakiwała od nadmiernej ilości przymilnych słówek) oraz z dość znaczną  pomocą portfela panny Żelazko, dotarli na miejsce. Ulica była opuszczona. Rita nie wyobrażała sobie, żeby nazwać ją „Brzoskwiniową” albo „Jasną”. Te wszystkie nazwy wydawały się nie pasować do ulicy z przeszłością. Ulicy, na której pojedynczy odcisk buta zostawał na błotnistej ścieżce na wieki, stając się częścią jej historii, studiowanej skrupulatnie przez żebraków. Tutaj wszystko miało swoje miejsce i znaczenie; niewiele  szczegółów się zmieniało, bo na takiej ulicy jak ta nic nie powinno ulegać zmianie. Jej przeznaczeniem było gościć zagubionych, udzielać nocleg u bezdomnym oraz – w większości przypadków – po prostu być.

Rita Żelazko w swoim osiemnastoletnim życiu widziała już wiele ulic podobnych do Bezimiennej, ale żadna nie wywarła na niej takiego wrażenia. Tak właściwie sama nie wiedziała, na czym  to „wrażenie” polega. Odczuwała panujący tu klimat  starości, tak jakby pędzący koń historii postanowił zatrzymać się w tym miejscu na popas.

– Jesteśmy – rzekł Stary Gryz, wskazując wysoki, odrapany budynek po prawej. – Tam. Studio Tatuażu „Amarantus”. Jestem pewien, że będzie panna zadowolona z usługi – dodał złośliwy chochlik, siedzący w mózgu Starego Gryza.

– Dziękuję… – odparła Rita, wpatrując się w Studio Tatuażu. Deszcz uderzał bezlitośnie o reprezentacyjną, wyłożoną brukiem część ulicy, gdy szła w stronę swojego marzenia. Tatuaż, tatuaż…

***

– No to się wpakowała – mruknął Stary Gryz pod nosem. Spróbował  zaśmiać się złowieszczo, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze, gdyż szczęka poruszyła się niespokojnie. Rozdrażniony, ułożył ją z powrotem na właściwym miejscu.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Nagle niczym duch wyrósł obok niego Marek Cicha Szprycha. – Wyglądała na dosyć miłą. Mogłaby nam pomóc. Finansowo.

Stary Gryz otworzył już usta, żeby mlasnąć z niesmakiem, ale Marek go uprzedził:

– Lepiej nie mlaskaj. Mówię ci serio. To się może źle skończyć…

– Zrobiłem to – przerwał mu zirytowany Gryz, mlaskając ostentacyjnie – dla czystej rozrywki… ojej…

Szczęka przesunęła mu się w ustach i w rozpaczliwym akcie ucieczki wyskoczyła na ulicę.

– So ty slobileś?  – wyseplenił Stary Gryz.  –  Mofleś ufrzesić…

Jego dalsze skargi utonęły w ogarniającym ulicę Bezimienną, Wrocław i cały świat deszczu.

***

Nie był to zwyczajny deszcz. To był Deszcz. A to oznaczało, że parasol w takim wypadku nie wystarczy.

Wielki Deszcz zdarza się stosunkowo rzadko, dlatego niewielu ludzi go rozpoznaje. Bywa też bardzo często mylony z wielką ulewą, ale to nie to samo. Deszcz przez duże D oznacza ostre, stanowcze krople uderzające w ziemię niczym pociski. Deszcz przez duże D nie oznacza płaczu. Oznacza wściekłość.

 

***

Rita Żelazko uchyliła drzwi Salonu Tatuażu.

– Dzień dobry – rzuciła i zrobiła krok w przód.

Jęknęły zamykane drzwi.

Studio Tatuażu „Amarantus” nie pasowało do Ritowego wyobrażenia. Według niej powinno być stare i zaniedbane, podobnie jak ulica Bezimienna. Ucieszyła się jednak, gdy ujrzała nowoczesny, obity czarną skórą fotel, białe kafelki połyskujące w świetle punktowych lamp i wysoką ladę.

Lecz coś tu nie pasowało.

Było zbyt pusto. Żadnych zdjęć, obrazów, roślin. Nic. Rita rozumiała minimalizm, ale to tutaj… Zwykle ludzie mieszkający w jakimś miejscu zostawiają w nim ślady swojej bytności. To pomieszczenie sprawiało wrażenie całkowicie nieużywanego. Było sterylnie. Pachniało środkiem do dezynfekcji.

– Dzień dobry – zabrzmiał głos niczym z wnętrza studni. Rita powstrzymała się przed spojrzeniem w dół. Zamiast tego spotkała się oko w oko ze stojącym za ladą mężczyzną.

Był… specyficzny. Nie, specyficzny to za mało powiedziane. Wyglądał, jak gdyby przeniósł się tutaj po kilkunastu latach przebywania w klimatyzowanym, wygodnym i nowoczesnym… grobie. Wydawał się tak bardzo nieżywy, że bił na głowę niejednego świeżego nieboszczyka. Miał zszarzałą, jakby brudną skórę i mnóstwo bruzd na twarzy. Gdyby był kwiatem, to  takim, którego należy natychmiast wyrzucić. Nie chodziło o to, że przypominał  trupa, gnił i się rozpadał– nie,  był pełen elegancji i chłodnej nonszalancji. A jednak, jakiś  instynkt podpowiadał  Ricie, że jest to człowiek dziwny. Niebezpieczny. A może nawet nie-człowiek.

W każdym razie był właścicielem „Amarantusa”, a ona nie zamierzała się teraz wycofywać.

– Rozumiem, że przyszła pani zrobić… tatuaż – wyszeptał głosem przypominający tym razem  szelest przewracanych kartek. Mężczyzna, którego wieku nie dawało się określić, przyglądał się Ricie z ciekawością.

– Tatuaż… tak.

To nie była ciekawość. To była zachłanność.

Rita poczuła się w obowiązku nawiązania konwersacji.

– To trochę dziwne, że prowadzi pan salon przy tak opuszczonej ulicy, prawda? – zagaiła. Jeśli chodziło o rozmowy, takie kwestie zawsze się sprawdzały.

Mężczyzna spojrzał na nią dziwnie. Milczeli tak długo, że zrobiło się to niezręczne.

– Hm… przejdźmy może do kwestii samego tatuażu – rzucił, przeglądając katalog. – Czy ma pani jakieś… propozycje? – spytał, smakując brzmienie tego słowa.

– Myślałam o jakimś zwierzęciu – wyznała Rita.

Oczy mężczyzny błysnęły.

To trochę nienaturalne, myślała, ale wciąż ludzkie. Każdy ma swoje dziwactwa, tak? „A może lepiej byłoby jednak dać szansę zaistnieć śwince skarbonce i wybrać się do jakiegoś… bo ja wiem, bardziej sprawdzonego salonu?” – odezwał się rozsądny głos w jej głowie. Ten głos nazywał się inaczej: Nie Próbuj, Bo Na Pewno Nie Uda Ci Się Podwędzić Telefonu Z Tego Plecaka. Zawsze psuł jej buntownicze plany. Zabrnęłam już tak daleko, odpowiedziała głosowi Rita. Wyjście teraz byłoby co najmniej niekulturalne. „Hm… zawsze można jednak udać, że tatuaż jest za drogi”, rzekł głos rozsądku, „Zawsze można coś wymyślić…”.

Nie, odezwał się głos Niezwyciężonej Rity Żelazko. Marzyłaś o tym tatuażu całe życie, więc rób to, co do ciebie należy. A ty się zamknij, powiedziała Rozsądnemu Głosowi.

Rita Żelazko należała do osób, które błyskawicznie potrafią wywołać burzę w swoim wnętrzu i równie błyskawicznie ją uciszyć.

Przejrzała katalog. Był podobny do tych standardowych, które tak często oglądała w internecie. Mogłaby wytatuować sobie jakąś datę, tyle że żadna nie przychodziła jej na myśl. Jej przyjaciółka z czasów szkolnych, Amelia Puścibąk na pewno postawiłaby na bitwę pod Grunwaldem – od kiedy się znały, uwielbiała Krzyżaków.

W końcu Rita zdecydowała się na wilka. Wilk to dostojne i piękne zwierzę. Tak, pomyślała. Wilk będzie najlepszy.

Tajemniczy właściciel studia zniknął na chwilę, zapewne po to, aby przygotować przyrządy.

W tym miejscu należy dodać jeszcze jedną bardzo ważną rzecz.

Rita Żelazko nie była wzorem rozsądku. Była roztrzepana, szalona, uparta. Była nastolatką.

Dlatego właśnie stało się to, co się stało.

***

Śmierć ma wielu wysłanników.  Nie zawsze przychodzi do ludzi osobiście. Jest bardzo zajęty. I, w przeciwieństwie do tego, co się ludziom wydaje, robi o wiele więcej rzeczy niż tylko szlajanie się po ulicach z kosą albo pozowanie do selfie (tak, to drugie też się czasem zdarza).

To stało się na samym początku czasów. Jeśli czas w ogóle może mieć początek, bo Życie i Śmierć istnieli  zawsze.

– Czytałaś ostatnio klepsydry? – zapytał Śmierć, bawiąc się zdechłym nietoperzem.

– Nie czytam klepsydr – odparła zniesmaczona Życie.

– W każdym razie na pewno wiesz, jak monotonna się stałaś… to znaczy, chodziło mi o życie ludzkie… – spojrzał na siostrę porozumiewawczo. Od kiedy pamiętał, zawsze robił  sobie z tego żarty. – Ciągle te choroby i wypadki, wypadki i choroby. Można się zanudzić na śmierć, ha, ha, ha…

Życie owinęła się ciaśniej miękkim, różowym kocykiem. Uwielbiała miękkie, różowe kocyki.

– Nie ma nic nudniejszego niż ty, bracie – mruknęła – bo przecież nie da się być już bardziej martwym.

– Do rzeczy – przerwał jej Śmierć. Siedzieli oboje na ławce nieopodal Piaskownicy Wszechświata, gdzie bawili się jako dzieci. – Ej, zobacz jak zabawnie odrywa mu się oko… jak odskakuje… – Śmierć wskazał na pechowego nietoperza.

Życie skrzywiła się.

– Do rzeczy – powtórzył Śmierć. – Wymyśliłem sobie, że kiedyś, z moimi ludźmi, założę Salon Tatuażu. Ten pomysł bardzo spodobał się Michałowi.

– O kim mówisz?

– Michał Trupia Czacha. Jemu powierzę nad nim opiekę. Co ty na to?

Echo ich głosów cichło powoli na Wiecznym Placu Zabaw.

 

***

Tymczasem w „Amarantusie” tatuażysta wykonywał swoją pracę w skupieniu.

– Mogę wiedzieć – jeśli brzmienie głosu mogłoby być materiałem, ten byłby czarny i połyskujący – kto mnie pani polecił, panno…?

– Żelazko – dopowiedziała szybko. – Ri-rita Żelazko. Miejscowy żebrak, pan Stary Gryz.

– Ach tak, pan Gryz… czasami się przydaje. Ale przejdźmy do sedna. Panna Żelazko. O tatuażu marzyła od zawsze…

– Skąd pan to wie? – oburzyła się Rita, niemal niedostrzegalnie ruszając ręką.

– Proszę się nie ruszać – mruknął mężczyzna, kreślący na przedramieniu Rity skomplikowane wzory.

– Jak się pan nazywa? – drążyła, a robak niepokoju wgryzał się coraz głębiej w jej serce.

Zauważyła nikły uśmieszek na grobowej twarzy mężczyzny. 

– To… dość skomplikowane.

– Mam czas – oświadczyła Rita stanowczo.

Dopiero kiedy skończył głowę wilka, zdecydował się przerwać milczenie. Odstąpił od Rity i zaczął rozpinać guziki koszuli.

Wytrzeszczyła na niego oczy.

– C-co… co pan robi? – wykrztusiła.  Jej myśli prześcigały się w tworzeniu scenariuszy przyszłości.

– Chcę coś pokazać – mruknął rozdrażniony. – Może wtedy panna zrozumie.

Rita nie miała już siły pytać. Zamiast tego podniosła się i, korzystając z chwili nieuwagi, oddaliła na kilka kroków z rosnącym przekonaniem, że zamierza zrezygnować z usługi.

– Nie wyjdzie panna stąd – dobiegł ją głos. Poczuła, jak jej żołądek zawiązuje się w supeł.

– Zadzwonię na policję! – zagroziła.

Śmiech mężczyzny przypominał skrzypienie wieka trumny.

– Wyjaśnię – zabrzmiał szept tuż przy jej uchu. Właściciel „Amarantusa” wbił palce w ramiona Rity z taką łatwością, jakby ugniatał ciasto. – Wy, ludzie – rzucił z pogardą – jesteście tak prości w obsłudze… i tak dumni… pewnie nie spodziewacie się nawet, że jesteście tylko niczym dzieci w ogromnej piaskownicy świata. I że możecie zostać zniszczeni w jednej chwili.

Rita Żelazko często słyszała w filmach rozmowy ofiar z mordercami prowadzone w tym stylu. Aktualnie nie potrafiła się jednak zdobyć na żadną podnoszącą na duchu odpowiedź typu: „Nie możesz mnie złamać” albo „Największą siłą jest miłość”.

Zamiast tego wydobyła z siebie niezbyt bohaterskie:

– Eee…

– Nie jestem człowiekiem – oświadczył spokojnie mężczyzna. – Jestem wysłannikiem Śmierci.

Rita dziwiła się sobie, że nie zemdlała po jego słowach.

– Michał Trupia Czacha, tak mnie nazywają – ciągnął. – Nie jestem Śmiercią, tylko jednym z piór na jego skrzydłach. Proszę zobaczyć.

Rita odwróciła się instynktownie.

Rzeczywiście miał skrzydła. W formie tatuażu, oczywiście. Wielkie, czarne skrzydła na całych plecach.

– To niesprawiedliwe! – wykrzyknęła Rita. – O takich rzeczach powinno się uprzedzać!

Michał uśmiechnął się.

– Wtedy byłoby nudno – powiedział. W tym momencie powinien rzucić się na zdumioną Ritę i rozszarpać  ją na strzępy  lub zrobić coś równie okropnego, a w tle grałaby pełna napięcia muzyka. Zamiast tego Michał powiedział tylko:

– Napije się panna herbaty?

I w tym momencie Rita zemdlała.

– Panno Żelazko? Słyszy mnie panna? Proszę nie umierać, to jeszcze nie ten czas…

***

Czajnik zagwizdał ostrzegawczo.

– Z tego, co wiem – rzekł Michał – ludzie  w deszczowy dzień lubią się napić herbaty.

Rita zadrżała pod wpływem jego spojrzenia.

– A więc… a więc mam umrzeć, tak?

– Tak. Tatuaż zawiera truciznę… proszę mi go pokazać… – Rita posłusznie odsłoniła przedramię. –  Aha. Mógłby wyglądać naprawdę nieźle, naprawdę nieźle… szkoda, że nie ponosi go pani zbyt długo.

Rita westchnęła i spojrzała przelotnie za okno, na pogrążoną we śnie ulicę Bezimienną.

– Przykro mi z tego powodu – odparł Michał wysublimowanym tonem, kojarzącym  się z krwią błyszczącą na czarnych rękawiczkach – ale nie należy  to do moich zadań. Nie wiem, czy jest pani tego świadoma, ale  ja również otrzymuję zapłatę za swoją pracę. Robię to rutynowo… Zresztą, taka praca pozwala mi spełniać się zawodowo. Uwielbiam robić tatuaże.

Ritę Żelazko zalała fala myśli, z których każda zaczynała się od: „Gdybym nie…”.

– Jednak muszę przyznać, że jest pani tak zabawnym i nieporadnym człowiekiem, że aż żal będzie patrzeć na pani śmierć.

– Strasznie mi przykro – warknęła, odzyskując pewność siebie.

– Herbata pannie stygnie.

Deszcz nie przestawał padać na Bezimiennej. Właśnie w tym momencie kostki brukowe dostawały lanie. A mówią, że kamienie nie mają uczuć.

***

Gdzieś wysoko i daleko, gdzieś w innym świecie, Życie obserwowała Studio Tatuażu.

– Zostaw ją – poprosiła.

– Zostaw kogo? – spytał Śmierć.

– Ritę Żelazko. Wiesz przecież, że młodym trzeba wybaczać.

Śmierć wzruszył ramionami.

– A niby dlaczego? Młodych trzeba karać.

– Zostaw ją – powtórzyła. – Proszę.

I zaczęła działać.

***

W Studiu Tatuażu „Amarantus” panował dziwny spokój.

W sercu Rity Żelazko również panował dziwny spokój.

A w sercu Michała Trupiej Czachy, gdyby takowe posiadał, panowałby niepokój. Michał wiedział, że dzieje się coś – z jego punktu widzenia – niedobrego.

Przyszła północ i zastukała do domów, potem rozpłynęła się w dziwnej mgle niegasnących nigdy nocnych lamp. Co ciekawe, nikt nigdy nie widział, aby ktoś je zapalał albo gasił. Działały same.

Bo być może nikt nie obserwował ulicy Bezimiennej o godzinie pierwszej w nocy.

Gdyby ten ktoś wyjrzał teraz przez okno, zauważyłby wysoką blondynkę idącą stanowczym krokiem w kierunku Studia „Amarantus”. Przystanęła pod drzwiami, pstryknęła palcami, a wtedy deszcz, jak ręką odjął, przestał padać. Kobieta przygładziła lśniące włosy i zapukała kulturalnie.

– Proszę – rzucił głos z wewnątrz.

Weszła do środka i znalazła się w kręgu światła rzucanego przez gromadkę rozdygotanych świeczek.

– Dzieje się coś dziwnego – mruknęła jedna z nich.

– O tak – odparła druga. –  Zakładam się o całe wiadro łoju, że  kobieta, która właśnie weszła, za chwile nas zgassssss…

– Dzień dobry – przywitała się Życie.

– Mamy pierwszą w nocy – mruknął Michał. – Poza tym nikt cię tu nie zapraszał.

Życie rozłożyła ręce.

– Sama się zaprosiłam. Witaj, drogie dziecko – zwróciła się do Rity Żelazko, która trzymała  w drżącej dłoni kubek z nietoperzem.

– Kim pani jest?

– Możesz mnie nazywać… Kamila.

Życie machnęła  ręką  i nagle pośrodku pokoju pojawił się stół i trzy krzesła. Zajęła jedno, po czym podała Ricie talerz z ciasteczkami. Dziewczyna wzięła ostrożnie jedno. Ta kobieta zdawała się wręcz promieniować. Nie było mowy, żeby w jej towarzystwie stało się coś złego, myślała.

– Dobrze – podjęła Życie – przejdźmy od razu do sedna. W domu mam naprawdę dużo pracy, moje dziecko.

– W domu? – spytała Rita, a lodowate spojrzenie Michała utwierdziło ją w przekonaniu, że nie powinna się odzywać.

– Tak. No wiesz, w Piaskownicy – rzuciła Życie swobodnym tonem.

– Eee… w Piaskownicy?

– Tak. Wszechświata.

Działo się coś dziwnego. Rita to czuła. Czuła, jak podwyższyła się temperatura, kiedy ta kobieta wkroczyła do studia. I choć nie rozumiała z tego nic a nic, intuicja  podpowiadała  jej, że nie należy się bać Kamili.

Między nią  a Michałem tworzyły się jakieś negatywne emocje. Już chciała rzucić coś w stylu: „Po co te nerwy” albo „Tylko spokojnie”, kiedy przypomniała sobie, że nie rozdziela dwóch skłóconych ze sobą koleżanek.

Tylko dwie potęgi.

Wobec których czuła się jak mrówka. Skupione spojrzenia obojga sugerowały, że ich właściciele prowadzą konwersację bez słów. Nagle Michał wstał i zrobił krok w stronę Kamili. Ta rzuciła w niego ciastkiem.

Na ulicy Bezimiennej lampy na chwilę przygasły, za to znowu zaczął siąpić szary, umierający w monotonii deszcz.

***

 

Oddaj mi ją, warknęła Życie w umyśle Michała.

Chyba sobie żartujesz, odburknął Michał. Została mi powierzona. Przez twojego brata.

Mój brat jest głupi, stwierdziła Życie.

Michał w jej umyśle zrobił krok w przód.

Jest o wiele potężniejszy od ciebie.

Co prawda nie mamy zbyt wiele czasu, ale pozwolę sobie zadać ci pytanie. Zastanów się, Michale, co jest silniejsze: siła sprawcza czy siła niszcząca?

Oczywiście, że niszcząca, odparł Michał. Może zniszczyć wszystko. Dobre i złe. Ma nad tym władzę. Jeśli wiesz, o co mi chodzi, dodał grzecznie.

Michał w umyśle Życia robił się coraz bardziej niecierpliwy. Co więcej, do jej głowy zaczął się przebijać także Śmierć.

Co cię napadło, siostrzyczko? zamruczał Śmierć. Przecież wiesz, że ci jej nie oddamy.

Ta historia nie może się tak skończyć, upierała się Życie. To jest… niesprawiedliwe.

Śmierć  nie jest sprawiedliwa, wtrącił Michał. Obaj coraz bardziej na nią napierali, zmuszając do poddania się.

Nic z tego, rzuciła Życie, odczytując jego myśli. Rita musi żyć.

A więc niech żyje jako wilk, rzucił Michał, przypominając sobie o jej tatuażu.

Życie wyraźnie poczuła, jak Śmierć się cofnął.

Jako wilk? zapytał, usiłując ukryć rozdrażnienie. Co  dokładnie masz na myśli?

To znaczy ze świadomością człowieka? dopytywała Życie.

Michał wycofał się z rozmowy. Opuścił już prawie całkowicie umysł Życia.

Nie wiem, poddał się. Uzgodnijcie to między sobą.

I zniknął.

***

To był pierwszy w historii Wszechświata kompromis Życia i Śmierci.

Rita Żelazko mogłaby powiedzieć (oczywiście, gdyby wciąż umiała mówić), że los się do niej uśmiechnął. Nie był to jednak los – to było Życie.

I kiedy wybiegła ze Studia Tatuażu Amarantus na czterech łapach, mijając zdumionego Starego Gryza, ukrywającego się za śmietnikiem, pomyślała, że warto czasami posłuchać… starszych.

Koniec

Komentarze

Pomysł ciekawy, choć wyraźnie wg mnie inspirowany Pratchettem – tylko wymaga dopracowania i ponownego przemyślenia.

 

Zabijasz napięcie, pisząc na początku, co się stało (wybiegła wilczyca). Lepiej zatrzymaj się przy informacji, że klienci nigdy nie wychodzą. To podtrzyma zainteresowanie tym, co się tam dzieje/może dziać.

 

Scenę ze Śmiercią i Życiem tez dałabym bardziej pod koniec i nieco przerobiła. Bo zdradzasz w połowie historii, kim jest tatuażysta, a to też nie służy fabule ani utrzymaniu zaciekawienia czytelnika.

 

Uwagi szczegółowe:

aby jakiś bywalec „Amarantusa”, pokazał się na Bezimiennej po skończonym zabiegu.

<– bywalec to osoba często bywająca w danym miejscu, stały gość jakiegoś lokalu, teatru itp.

Skoro nie przychodzili po raz drugi, bo nie wychodzili, to nie mogli być bywalcami.

 

No, może oprócz Starego Gryza, miejscowego żebraka. Stary Gryz miał ruszającą się szczękę, która co chwilę mu wypadała, pociągłą, wąską twarz o barwie przypominającej pełną popielniczkę, a także nadęte niczym balon ego.

<– to on bywał w tym studiu tatuażu, czy tylko je obserwował?

 

Rita Żelazko nie należała do osób, które się patyczkują. Była człowiekiem z rodzaju tych, którzy

<– Rita Żelazko nie należała do osób patyczkujących się

 

poklepując się niejednoznacznie po pustych kieszeniach.

<– dla mnie jest to dość jednoznaczny gest

 

 A więc mamy klientkę, pomyślał.

<– czyli był naganiaczem? Z treści opowiadania nie wynika, żeby odnosił jakieś korzyści. Do tego twierdzi, ze zrobił to jedynie ze złośliwości.

 

Ulica rzeczywiście była opuszczona.

<– miała być Bezimienna, a nie opuszczona, więc nie wiem czemu: "rzeczywiście"

 

Rita nie wyobrażała sobie, żeby nazwać ją „Brzoskwiniową” albo „Jasna”.

← literówka “Jasną”

Odczuwała panującą tu klimat starości, tak jakby pędzący koń historii postanowił zatrzymać się tutaj na popas.

-> Odczuwała panujący tu klimat starości, jakby pędzący koń historii postanowił zatrzymać się w tym miejscu na popas.

 

Tatuaż, tatuaż <– kropkę zjadło

Spróbował zaśmiać się złowieszczo, ale nie wyszło mu to zbyt dobrze, gdyż jego szczęka poruszyła się niespokojnie. Rozdrażniony[+,] ułożył ją z powrotem na właściwym miejscu.

– Dlaczego to zrobiłeś? – nagle niczym duch

-> – Dlaczego to zrobiłeś? – Nagle niczym duch

 

Studio Tatuażu „Amarantus” nie pasowało do Ritowego wyobrażenia na jego temat.

 

Ucieszyła się jednak, gdy ujrzała nowoczesny, obity czarną skórą fotel, białe kafelki połyskujące w świetle punktowych lamp i wysoką ladę.

A jednak… coś tu nie pasowało.

<– jedno jednak bym wywaliła lub zamieniła np.: na "Lecz… coś tu nie pasowało"

 

– Rozumiem, że przyszła pani zrobić… tatuaż – wyszeptał głos przypominający tym razem szelest przewracanych kartek. Mężczyzna, którego wieku nie dawało się określić, przyglądał się Ricie z ciekawością.

<– głos był niezależny od mężczyzny?;) Proponuję:

– Rozumiem, że przyszła pani zrobić tatuaż – wyszeptał głosem przypominającym szelest przewracanych kartek. Mężczyzna, którego wieku nie dawało się określić, przyglądał się Ricie z ciekawością.

 

CDN;)

„A może lepiej byłoby jednak dać szansę zaistnieć śwince skarbonce i wybrać się do jakiegoś… bo ja wiem, bardziej sprawdzonego salonu?”

← niezbyt rozumiem sformułowanie o daniu szansy na zaistnienie śwince skarbonce, jako – domyślnie – użycia tejże świnki skarbonki, a raczej jej zawartości.

 

 – odezwał się rozsądny głos w jej głowie. Ten głos nazywał się inaczej: Nie Próbuj, Bo Na Pewno Nie Uda Ci Się Podwędzić Telefonu Z Tego Plecaka. Zawsze psuł jej buntownicze plany. Zabrnęłam już tak daleko, odpowiedziała głosowi Rita. Wyjście teraz byłoby co najmniej niekulturalne. „Hm… zawsze można jednak udać, że tatuaż jest za drogi”, rzekł głos rozsądku, „Zawsze można coś wymyślić…”. Nie, odezwał się głos Niezwyciężonej Rity Żelazko. Marzyłaś o tym tatuażu całe życie, więc rób to, co do ciebie należy. A ty się zamknij, powiedziała Rozsądnemu Głosowi.

← trochę za dużo tych głosów. No i nie rozumiem do końca – czy chodzi Ci o to, że głos rozsądny nazywał się również “Nie Próbuj, Bo Na Pewno Nie Uda Ci Się Podwędzić Telefonu Z Tego Plecaka”? Jeśli tak, to napisz raczej: “odezwał się rozsądny głos w jej głowie, który nazywała tez inaczej: …”

 

Przeglądnęła katalog.

← Przejrzała katalog.

– Mogę wiedzieć – jeśli brzmienie głosu mogłoby być materiałem, ten byłby czymś czarnym i połyskującym – kto mnie pani polecił, panno[+…]?

– Żelazko – dopowiedziała szybko. – Ri-rita Żelazko.

← brakuje tez odpowiedzi na pytanie, kto polecił.

 

robak niepokoju wgryzał się coraz głębiej w jej serce.

Wydawało jej się, że zauważyła nikły uśmieszek na tej grobowej twarzy.

← nieco za dużo zaimków.

 

Dopiero, kiedy skończył głowę wilka

← Dopiero kiedy skończył… [bez przecinka, zasada: dopiero gdy, dopiero kiedy https://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-gdy]

Zamiast tego podniosła się i[+,] korzystając z chwili nieuwagi[+,] oddaliła na kilka kroków z rosnącym przekonaniem, że zamierza zrezygnować z usługi.

 jesteście tylko niczym dzieci na ogromnej piaskownicy świata. 

→ jesteście tylko niczym dzieci w ogromnej piaskownicy świata.

– Napijesz herbaty? ← Napijesz się herbaty?

– Z tego, co wiem-rzekł Michał ludzie w deszczowy dzień lubią się napić herbaty.

→ Z tego, co wiem – rzekł Michał – ludzie w deszczowy dzień lubią się napić herbaty.

Plus pewna niekonsekwencja w tej scenie: Najpierw mówi do niej panno, a tu nagle przechodzi na pani.

 

 podała Ricie talerz z ciasteczkami. Dziewczyna wzięła ostrożnie jedno ciastko.

 

Między nią a Michałem tworzyły się jakieś negatywne emocje. Już chciała rzucić coś w stylu: „Po co te nerwy” albo „Tylko spokojnie”, kiedy przypomniała sobie, że nie rozdziela dwóch skłóconych ze sobą koleżanek.

Tylko dwie potęgi.

Wobec nich czuła się jak mrówka. ← proponuję: wobec których czuła się jak…

 

Skupione spojrzenia obojga dawały wrażenie, jak gdyby ich właściciele prowadzili konwersację bez słów.

← zgrzyta mi to zdanie. Może: “Skupione spojrzenia obojga sugerowały, że ich właściciele prowadzą bezsłowną konwersację.”

 

Co dokładnie masz ma myśli? ← literówka

 

Rita Żelazko mogłaby powiedzieć (oczywiście, gdyby [+wciąż] umiała mówić), że los się do niej uśmiechnął. ← dodałabym to “wciąż”, bo jednak kiedyś umiała mówić, nie może dopiero w formie wilka

 

I kiedy wybiegła ze Studia Tatuażu Amarantus na czterech łapach, mijając zdumionego Starego Gryza, ukrywającego się za śmietnikiem, pomyślała, że warto czasami posłuchać… starszych.

← przyznam, że nie kumam czemu nagle przeskoczyła do tego morału o słuchaniu starszych? W jej sytuacji morał powinien być wręcz odwrotny – bo posłuchała Starego Gryza i był to słaby pomysł. Czyli: że czasem NIE warto słuchać starszych.

przyznam, że nie kumam czemu nagle przeskoczyła do tego morału o słuchaniu starszych? W jej sytuacji morał powinien być wręcz odwrotny – bo posłuchała Starego Gryza i był to słaby pomysł. Czyli: że czasem NIE warto słuchać starszych.

“Starsi” w kontekście Życia i Śmierci. 

To niestety nie zrozumiałam tego w ten sposób. Może dlatego, że wcześniej jednak dość mocno zaakcentowałaś Starego Gryza. Ale chyba i tak nie domyśliłabym się, że chodzi o Życie i Śmierć. Zresztą – co takiego jej powiedzieli, co zmieniłoby jej sytuację?

Dzięki nim nie została otruta, tylko zamieniona w wilka. W tym sensie. Ale być może zakończenie jest dość niejasne. Może powinnam zmienić to na "Czasami NIE warto słuchać starszych".

OK, jest jakiś pomysł, jest jakaś historia.

Wprawdzie można ją było lepiej sprzedać (ja też wywaliłabym pierwszą informację o wilczycy, bo to jeden wielki spoiler), ale jest nieźle.

No, na miejscu wilczycy policzyłabym się z Gryzem…

Co właściwie miał do tego wszystkiego deszcz? Takie fanfary na wejście Życia?

wąską twarz o barwie przypominającej pełną popielniczkę,

A jaką barwę ma pełna popielniczka? I czym się różni od pustej lub półpełnej?

Babska logika rządzi!

MariaFuks myślę, że to zakończenie ze słuchaniem (posłuchaniem) starszych jest nadal niejasne dlatego, że używasz tego czasownika “słuchać/posłuchać”. A kogo bohaterka posłuchała w tym opowiadaniu? Tylko Starego Gryza.

 

Życie i Śmierć za to podejmowali pewne decyzje, ale nie miały one nic wspólnego z posłuchem bohaterki.

wąską twarz o barwie przypominającej pełną popielniczkę,

A jaką barwę ma pełna popielniczka? I czym się różni od pustej lub półpełnej?

Pełna popielniczka zazwyczaj jest szara. 

Hmmm. To jej zawartość jest szara (plus niedopałki w różnych kolorach). Sama popielniczka pozostaje, jaka była. I z boku widać kolor. ;-)

Babska logika rządzi!

Niezłe. Choć niespecjalnie podobają mi się te ozdobne zdania czy wymyślne porówniania (ale ja jestem miłośnikem Pomysłu, a nie Stylu). Popieram uwagi o wilczycy, rażą mnie trochę nazwy: “Piaskownica Wszechświata” czy panna “Puścibąk”. Za to bardzo spodobała mi się scenka ze świecami.

Z bardziej czepialskich uwag: na początku uliczka nie posiada nazwy, a potem już nazywa się “Bezimienna”. Taka sobie sprzeczność.

 “Gdyby był kwiatem, to  takim, którego należy natychmiast wyrzucić” – takim, który...

I skoro już kobieta wyjmuje skądś bilon, to wolałbym “portmonetkę”, a nie “portfel”.

W każdym razie – chciałem Śmierci, to mam ;). I kibicuję dalej!

 

PS. Nie rozumiem tego parcia na tatuaże :(.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dość sprawnie napisane, ale też nie porwało. Zgrzyta mi fabularnie to , że niby Rita zna żebraków, a oni ją i tak traktują jak kogoś z zewnątrz. Jak również to, że oni najpierw widzą wilczycę, a dopiero potem przychodzi Rita – nie zauważyłam wprowadzenia w rodzaju “kilka godzin wcześniej” – aczkolwiek niewykluczone, że to miałaś na myśli, może warto podkreślić. Skądinąd wilczyca jest spoilerem, zgadzam się z kimś z przedpiśców.

 

Metafory w rodzaju zatrzymujących się na popas galopujących koni historii też do mnie nie przemawiają w takim tekście, ale to Twój styl, nie każdemu musi się podobać.

 

Zamiast tego spotkała się oko w oko – raczej: stanęła oko w oko

 

“Był… specyficzny. Nie, specyficzny to za mało powiedziane. Wyglądał, jak gdyby przeniósł się tutaj po kilkunastu latach przebywania w klimatyzowanym, wygodnym i nowoczesnym… grobie. Wydawał się tak bardzo nieżywy, że bił na głowę niejednego świeżego nieboszczyka. Miał zszarzałą, jakby brudną skórę i mnóstwo bruzd na twarzy. Gdyby był kwiatem, to  takim, którego należy natychmiast wyrzucić. Nie chodziło o to, że przypominał  trupa, gnił i się rozpadał– nie,  był pełen elegancji i chłodnej nonszalancji. A jednak, jakiś  instynkt podpowiadał  Ricie, że jest to człowiek dziwny. Niebezpieczny. A może nawet nie-człowiek.”

Jak dla mnie to “jednak” w trzecim od końca zdaniu jest trochę dziwne, bo jednak oznacza zaprzeczanie czegoś, co było powiedziane wcześniej, a tam wszystko krzyczy, że to człowiek dziwny, niebezpieczny itede.

 

A może lepiej byłoby jednak dać szansę zaistnieć śwince skarbonce – tego zdania to w ogóle nie rozumiem. Jak to zaistnieć?

 

Śmierć rodzaju męskiego jest w polszczyźnie nienaturalna, ale niech będzie.

 

PS. Nie rozumiem tego parcia na tatuaże :(.

Ja też nie.

http://altronapoleone.home.blog

Nie jestem miłośniczką Twojego pomysłu, Mario, ale były elementy, które przykuły moją uwagę. Pasowała mi Twoja zabawa z nazwiskami i imionami, tylko nie wiem czy to było adekwatne do tego tekstu, ale na tym polu masz ciekawe idee, które sprawdzają się w komicznych sytuacjach. Zgadzam się z przedpiścami, że coś z konstrukcją fabuły poszło nie tak – motyw wilczycy na początku był jednym wielkim spoilerem, a domyślam się, że mogło Ci chodzić bardziej o foreshadowing (jest polski odpowiednik?). Np. ze studia tatuażu wychodziły różne zwierzęta, a potem wymieniasz jakie czy jak by Ci wyobraźnia podpowiedziała. Zasugerowałoby, że coś jest na rzeczy. Są też fragmenty, które spokojnie można poprzenosić w inne miejsca. Będzie trochę bardziej linearna struktura, a informacje będą przychodzić w spójnej kolejności.

Mój problem z opowiadaniem jest taki, że w sumie nie wiem do czego może się odnosić – absurd? Komedia? Czy jest na poważnie czy może ma być zabawnie? Brakuje mi decyzji czym i o czym jest tekst. Opowiadanie ma też w sobie pewną naiwność, która może wynikać z nazewnictwa. Cóż, zostaję po lekturze trochę zmieszana.

Zabawny tekst, w wyobraźni miałem połączenie Prachetta z Planescape Torment (to przez to tatuaże). Zgadzam się, że motyw wilczycy z początku mocno psuje późniejszą akcję (jest za mocny jak na foreshadowing). Sama historia trochę pokręcona, pewne fragmenty można by lekko zmienić czy przemieścić, by akcja stała się jaśniejsza.

Podsumowując: ciekawy tekst z zabawnym klimatem, który mi podpasował. Dam klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Opowiadanie, niestety, nie przypadło mi do gustu. Mam wrażenie, że jest przegadane i przepełnione osobliwymi ozdobnikami/ metaforami, które, moim zdaniem, wcale nie dodają tekstowi urody. Humor też zupełnie do mnie trafił, więc tej historyjki z pewnością nie przechowam w pamięci zbyt długo.

 

Życie i Śmierć. I Rita Żelazko –> Czy kropka w tytule jest konieczna?

 

Jej prze­zna­cze­niem było go­ścić za­gu­bio­nych, udzie­lać noc­leg u bez­dom­nym… –> Chyba miało być: Jej prze­zna­cze­niem było go­ścić za­gu­bio­nych, udzie­lać noc­legu bez­dom­nym

 

Nie cho­dzi­ło o to, że przy­po­mi­nał  trupa, gnił i się roz­pa­dał– nie… –> Brak spacji przed półpauzą.

 

– Zo­staw kogo? –spy­tał Śmierć. – Brak spacji po półpauzie.

 

Sku­pio­ne spoj­rze­nia oboj­ga su­ge­ro­wa­ły, że ich wła­ści­cie­le… –> Spojrzenia mają właścicieli?

 

Co cię na­pa­dło, sio­strzycz­ko?, za­mru­czał Śmierć. –> Po pytajniku nie stawia się przecinka.

 

Jako wilk?, za­py­tał, usi­łu­jąc ukryć roz­draż­nie­nie. –> Jak wyżej.

 

To zna­czy ze świa­do­mo­ścią czło­wie­ka?, do­py­ty­wa­ła Życie. –> Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka