- Opowiadanie: white-rabbit - Strażniczka labiryntu

Strażniczka labiryntu

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Strażniczka labiryntu

♥♦♣♠

 

Za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami, czyli tam, gdzie zwykle nie dociera żaden dorosły, żyje i panuje Królik Pierwszy (i zapewne Ostatni) Wszechczasu, mistrz Marzeń Sennych i adept Sztuki Niebiańskiej Bramy. 

Jest wysoki, mierzy bowiem ponad dwa metry, a jego wypomadowane wąsy poruszają się z prawdziwą gracją, gdy Królik przegryza marchewki. Ma białe futerko poprzetykane srebrnymi pasmami i co poniektórzy widzą w tym oznakę mijającego czasu. Królik nie zgadza się jednak, by króla Wszechczasu nazywać „starym” albo co gorsza – „siwym”. Sam o sobie mówi, że jest niezwykle dojrzały, a jasność futerka odziedziczył po pyle gwiezdnym, który rozbryznął niczym fajerwerki na nocnym niebie, gdy Królik zstąpił na świat. 

Trudno dociec, jak było naprawdę, nie można jednak zaprzeczyć, że futerko króla Królika I pozostaje nieskazitelnie białe przez całe wieki, a w słońcu skrzy się niczym szorstki śnieg zimą. Królik za całą swą ozdobę uznaje – i słusznie – owo piękne futro i nie przystraja go w żaden sposób. Jego jedynym królewskim atrybutem jest posrebrzany kostur, który to kostur Królik I dzierży poważnie w łapce przy większych uroczystościach. Na co dzień widuje się Królika, jak swobodnie wymachuje ową laską i od czasu do czasu zawraca nią rzeki, których pełno jest w królestwie Wszechczasu.

Król Królik I jest dobrym władcą i dba o to, by jego poddanym dobrze się wiodło. Jako szczodry król pozwala, by to lud decydował o kształcie i wyglądzie krainy Wszechczasu. Raz w roku każdy z mieszkańców Wszechczasu ma prawo wypowiedzieć życzenie, które za sprawą miłosiernego Królika kiełkuje w ziemi przez trzy dni, po czym wypuszcza pędy i zmienia oblicze Królestwa. 

Jako doświadczony król, Królik nie pozwala rozrosnąć się życzeniom ponad miarę. Przez trzy poranki i trzy wieczory podlewa senne ziarnka i nuci im morskie kołysanki. Kiedy tylko ziarnko kiełkuje, Królik od razu pojawia się na miejscu, by zbadać rosnące marzenie. Fakt, że zwykle obradzają jednocześnie, nie przeszkadza mu zająć się każdą roślinką z osobna. Królik nie ma poczucia czasu, a w szczególności nie pojmuje przemijającego czasu. Dokładnie monitoruje rosnącą roślinkę i gdy jest już pewien, że jej obecność nie zakłóci dokładnie wypracowanej asymetrii krainy, pozwala jej rozkwitnąć. W ten sposób powstały już śnieżne masywy górskie, wielkookie zwierciadła pomarszczonych jezior, most wiszący nad ciemnoszarą głębią.

I, rzecz jasna, labirynt.

 

 

♥♦♣♠

 

Zimno ma początek tylko w Tobie; 

ciepło musisz otrzymać z zewnątrz

 

Pewnego razu natknęła się Kasja na szklany grobowy pałacyk. Strzeliste wieżyczki oślepiały uwięzionym w odbiciu światłem słońca. Monochromatyczne witraże barwiły się na przemian a to srebrem, a to bielą, a drobna fosa szemrała zapomnianymi zaklęciami. Grobowczyk był zaledwie dwukrotnie wyższy i pięciokrotnie szerszy od dziewczynki, ale i tak odczuwała jego dumny majestat. Bijące od niego zimno napawało szacunkiem, aż kolana Kasji same się ugięły i trwała tak w nadobnym ukłonie, próbując przebić wzrokiem zasłonę lodu. 

Pałacyk rozjaśniał się na chwilę drgającym światłem i gasł potem na długo, przywodząc na myśl rozrywaną wiatrem świecę, która choć usilnie gaszona dziką wichurą, znajduje w sobie siłę, by przeciwstawić się ciemności. Przynajmniej dopóki nie zgaśnie raz na wasze. 

Kasja wpatrywała się w ruchomy obraz, aż wyuczona koncentracja doprowadziła ją do bezszelestnej melodii grobowca. Z środka dobiegało delikatnie dudnienie, jak gdyby ktoś miarowo wygrywał takt na płóciennym bębenku. Dum–dum, dum–dum, dum–dum. Cicho, cichuteńko, ledwie słyszalnie. Ale coś tam było i wyraźnie walczyło o posłuch.

Kasja postawiła krótkie ludzkie uszy w sposób, jaki podpatrzyła u Królika. Był jej absolutnym autorytetem w każdym względzie, więc mimo oczywistych różnic starała się naśladować go jak najwierniej. Uwrażliwione teraz uszy odebrały cały zestaw bodźców, który otaczał słabo słyszalne wcześniej dźwięki. Kasja usłyszała ledwo wstrzymywany oddech, ściśnięte usta, które defibrylowały uśpiony dawno świat, lekkie zawahanie po każdym wdechu i drżenie ściśniętej, skompresowanej duszy na dnie studni pragnień. Wyschnięta to była studnia chyba, bo echo ładnie niosło. 

 

 

Dziewczynka podąża do Królestwa Śniegu. Widzi zatrzymany czas, zawieszone w powietrzu śnieżne płatki, które oczekują gościa. Mróz to przeciwieństwo życia, nie śmierć, tylko siła przeciwstawna. Zimno lubuje się w bezruchu, w tu–i–teraz, w doskonałości, którą można objąć tylko wtedy, gdy chwilę się nad nią pochylić. Kasja jest gościem, ale niechcianym, wymuszonym. Ma prostą i jedyną rolę akceptowalną w tym przybytku: ma zachwycić się zmrożonym pięknem. Kasja podziwia, ale i czuje się nie na miejscu. Przez chwilę zastanawia się nawet, czy zdjąć buciki.

Pośrodku lodowego grobowca leży zimna piękność, nieporuszona, wpisana swą istotą w zimowy krajobraz. Błękitne żyły pokrywają jej blade ciało siecią zagmatwanych linii. Kasja przesuwa palcami po nadgarstku kobiety. Przeszywa ją nagły ból wymieszany z dreszczem rozkoszy. Dziewczynka rumieni się.

Jest zawstydzona swoim ciepłem, swoją ruchliwością, którą wyrządza krzywdę temu sanktuarium. Chce uciec, ale nie potrafi odejść. Nie teraz. Pochyla się nad Królową i składa na jej ustach ofiarny pocałunek.

 

 

Furkoczą zwiewne szaty, gdy Pani powstaje. Stawia bose stopy na szklanej posadzce i rozgląda się. Jej wzrok pada na dziewczynkę. Dziewczynka zdaje się umierać.

Zimowa Królowa bierze Kasję w ramiona, tuli ją do piersi i razem opuszczają grobowiec. Na zewnątrz dziewczynka uspokaja się. Pani Lodu siada na smukłej ławce, a Kasja przyklęka u jej stóp i wpatruje się w bladą twarz Zimnej Królowej.

Mijają w milczeniu trzy dni i trzy noce. Kasja zasypia co jakiś czas, ale bardzo stara się od tego powstrzymać. Jest zachwycona Białą Panią. Nie chce przegapić momentu, nie chce jej stracić.

– Już, dziecko – mówi Królowa – uspokój się.

Kasja przywiera mocno do jej kolan.

– Dobrze – biała lodowa ręka gładzi włosy dziewczynki – Opowiem ci bajkę.

Dawno, dawno temu, naprawdę dawno–dawno, żyła piękna dziewczyna. Jej kruczoczarne włosy falowały nawet w bezwietrzne dni, poruszane własną wewnętrzną gracją. Bladośnieżna cera wskazywała na wysoko urodzoną, nie trudniącą się niczym niewiastę. Jej usta, pełne życia i czerwieni, czekały z niecierpliwością na pierwszy pocałunek. Kochali ją wszyscy mężczyźni. Nienawidziły jej wszystkie kobiety.

Nawet matka nie miała z niej pociechy. Cóż to za radość mieć kruche dziecko, które nie zapracowawszy nawet na najdrobniejszą pochwałę, jest wielbione przez cały rodzaj męski. Król był dumny z córki, roztaczał nad nią troskliwą opiekę, podtrzymywał pod ramię na większych uroczystościach. Królowa matka stała wtedy z boku.

Piękny myśliwy zaszedł kiedyś na dwór, by prosić o pomoc w odpędzeniu dzikich wilków, które nawiedzały jego wioskę. Został przyjęty z wszelkimi należnymi mu honorami, gdyż pochodził z cenionej rodziny łowców, którzy mieli przyznane prawo do polowania w królewskich lasach do ostatniego potomka. Również królowa matka przyjęła go bardzo życzliwie w swojej komnacie.

Jednak gdy ze spaceru po niekończących się ogrodach wróciła królewna, myśliwy przestał wysyłać królowej znaczące uśmiechy. Nie mógł oderwać oczu od urody córki króla. 

Po wystawnym obiedzie królowa zaprosiła go do gabinetu. Jej usta nie były już jednak chętnie rozchylone, lecz ściśnięte tłumionym gniewem.

– Wiem, skąd jesteś, łowco – wycedziła królowa – i jeśli kochasz swój ród, zrobisz dokładnie to, co ci każę.

Podarowała myśliwemu nóż i wysłała go na krwawe łowy. Swojej córce opowiedziała natomiast o przepięknych różach, które rosły dziko w lesie. Królewna kochała kwiaty i łagodne zwierzęta, pobiegła więc do lasu od razu. A cichutko za nią skradał się cień.

Księżniczka klęczała właśnie na polanie wśród karminowych róż i zrywała je z pieczołowitością dla swojej matki. Nagle ukłuła się w palec i natychmiastowo zaczęła ssać rankę.

– Pozwól, że pomogę ci z tym, królewno – rzekł łowca, który nie wiadomo kiedy pojawił się na polanie. Rzucił się na dziewczynę i począł dźgać ją, raz po raz, swoim orężem. Pojawiła się krew, soczysta i świeża. Wsiąkała spokojnie w szatki i miękką ziemię. Dziewczyna nie krzyczała, ani nie broniła się przed napastnikiem. Nie płakała nad swoim losem. Było jej tylko przeraźliwie zimno.

– Piękna jak lalka – wymruczał myśliwy – i bez życia jak lalka.

Odrzucił zużyte ciało i zaczął poprawiać odzienie, gdy nagle wiedziony instynktem odwrócił się i zobaczył cicho stąpającą śmierć. Od strony drzew zbliżał się wilk, okrutnie wychudzony, co oznaczało być może mniejszą siłę bestii, ale także większą zajadłość. Myśliwy sięgnął powoli do pasa, gdzie tkwił przytroczony nóż. Broń błysnęła lekko w ostatnich tego dnia promieniach słońca. Ten sam zabójczy błysk pojawił się w oczach wilka i nagle myśliwy zwątpił.

Całe życie spędził w okolicznych lasach i wiedział, kiedy nie jest mile widziany. Powoli, krok za krokiem, zaczął wycofywać się z polany. Tak czy inaczej wilk dokończy robotę, a on nie musi się niepotrzebnie narażać. Przeczeka niebezpieczeństwo w ukryciu. Choć śmierć i życie były dla myśliwego równie nijakie, żałował dziewczyny i miał tylko nadzieję, że nie ocknie się, by świadomie oddawać strzępy mięsa wygłodzonemu wilkowi. Zwinnie wspiął się na drzewo i – już bezpieczny – odetchnął z lekka i jak zwykle ucieszył się, że ma więcej szczęścia niż rozumu. To samo wydarzyło się na królewskim dworze. Niepotrzebnie zdradził swoje zainteresowanie królewną, która i tak oprócz swojej urody, nie mogła mu nic zaoferować. 

Wilk stąpał lekko po miękkiej trawie. Zbliżył się do dziewczyny i obwąchał jej obie stopy, potem uda, a następnie zaczął zlizywać krew, która gęsto pokryła czerwoną spódnicę. Wilk wysuwał z pyska język powoli, jakby z namysłem i całkowicie się temu poświęcił. Gdy uznał, że robota skończona, zwinął się w kłębek i niczym szczeniak zasnął przy nieruchomym ciele.

Myśliwy przeczekał całą noc, ale kiedy rankiem próbował podejść do śpiących kochanków, wilk przebudził się i ostrzegawczo zawarczał. W tym samym momencie myśliwy usłyszał głosy, najpierw stłumione, potem wyraźnie składające się na radosną piosenkę. Tylko Leśni Ludzie zachowywali się równie niefrasobliwie w pańskich lasach. Łowca zaklął, bo między myśliwymi a kochającymi wszystkie stworzenia Leśnymi Ludźmi nie było zgody. Okazywało się bowiem, że opiekuńczy z natury Ludkowie więcej sympatii okazywali wobec dzikich zwierząt, niż wobec cywilizowanych ludzi, których wypatroszone ciała znajdywano potem wiszące niczym ciężkie szyszki na doniosłych drzewach. 

Król, choć zapewne w swoim przekonaniu panował nad całym królestwem, nie miał władzy nad Leśnymi Ludźmi. W zasadzie nie wierzył nawet w ich istnienie. Mali ludzie, zwykł wyśmiewać opowiadających straszne historie poddanych, którzy rozmawiają ze zwierzętami i zabijają ludzi dla rozrywki. Może jeszcze noszą czerwone czapeczki i latają na grzbietach jaskółek. Nie, nie wyślę królewskiej straży do lasu, by polowali na dzieci.

Myśliwy zabrał się z polany, rzucił tęskne spojrzenie na dziewczynę i znikł jak duch pomiędzy drzewami. Czyje serce przyniósł w darze królowej, tego nikt nie wie, serce jelenia, niedźwiedzia, krasnoludka czy dalekiego krewnego. Ale utrzymał królewskie pozwolenie na polowanie, a także relację z królową, która wymagała aktywności zarówno w łożu, jak i na dworze, gdy ktoś niechcący – lub z instynktem samobójcy – ją rozgniewał. Król postarzał się strasznie po utracie córki i całymi dniami wędrował po ogrodach. Umarł, jak wypadało, ze zgryzoty, po cichu, nie uroniwszy ani jednej łzy, nie spojrzawszy na małżonkę, z bukietem karminowych róż w dłoniach, których czerwień mieszała się z zadrapaniami od grubych kolców. 

– Nie płacz, Kasju, mówiłam przecież – powiedziała Zimna Królowa, ocierając dziewczynce oczy – to było tak dawno, że prawie na pewno się nie zdarzyło. Chcesz usłyszeć, co stało się z królewną?

Kasja miała gardło ściśnięte ze smutku, więc tylko pokiwała głową i znowu przywarła do kolan Lodowej Pani.

– Królewna była martwa ponad wszelką wątpliwość – kontynuowała Królowa Zimna – jednakże Leśni Ludzie to mądry lud. Zanieśli ciało królewny do swojej drzewnej warowni i tam czekali, aż się obudzi. Sen nie przyniósł ukojenia, lecz pozwolił ciału na regenerację. Mimo to podniesienie powiek zdawało się ogromnym, przekraczającym ludzkie siły, wysiłkiem. Jednak udało się i księżniczka poczuła coś w rodzaju dumy, że dokonała czegoś sama. Ta duma zaczęła kiełkować zimnym soplem w jej sercu, by później rozkwitnąć kaskadą śnieżnych burz. Otworzywszy oczy, dziewczynka ujrzała najszkaradniejszą istotę w swoim życiu. Zdeformowany człowiek, bez jednego oka, za to z olbrzymim garbem, spoglądał na nią i chyba się uśmiechał.

Królewna nie mogła znieść tego widoku i odwróciła wzrok, zanim się odezwała.

– Myślałam, że mnie zabił – wyszeptała – Ból był nie do zniesienia.

– Tak – potwierdził Leśny Człowiek – umarła mała dziewczynka, by mogła narodzić się kobieta.

W innych okolicznościach pewnie by się bała, by potem, w miarę upływu czasu, poczuć wdzięczność. Ale nie mogła pokochać tych szkaradnych, wiecznie pracujących istot. Musiała uczestniczyć w życiu gospodarstwa, aby przeżyć, ale gromada małych ludzi i drewniane szałasy nie były jej królestwem. Minęło lato, jesień i zima, a z nadejściem wiosny królewna stwierdziła, że coraz gorzej znosi promienie słońca, irytuje ją zapach budzących się do życia kwiatów; raz po raz zgniatała denerwująco bzyczące owady.

Pewnego dnia do wioski Leśnych Ludzi zaszedł młodzieniec i szukając dzbanka z wodą, by ugasić swe pragnienie, natknął się na śpiącą królewnę. Istotnie, ostatnimi czasy księżniczka głównie spała, nieruchoma, z lekko wyczuwalnym oddechem. Chłopak pokochał tę niewzruszoną urodę i ucałował usta dziewczyny. Królewna od razu się przebudziła i przestraszona zapytała, kim jest nachalny gość. Jednak chłopak nie mógł jej odpowiedzieć, krztusił się, wargi miał sine, a ciemnoniebieskie żyły kontrastowały z poblakłą nieziemsko skórą. Księżniczka podtrzymała mu głowę i zaczęła nucić śnieżną piosenkę. Zdrętwiałymi palcami masowała mu pierś, pod którą zamierało serce. Chłopak wygiął się w paroksyzmie bólu i uronił łzę, zimną, która pozostawiła lodową ścieżkę na jego policzku.

– Jestem Kai – powiedział po chwili.

– Jesteś mój Kai – poprawiła królewna – i dzięki tobie nie będę już sama.

Odeszli daleko na północ, gdzie nie sięgała żadna władza, nikt bowiem nie może nakazywać śnieżnym burzom, by ustały, lodowym krom, by zastygły, zimnie, by ogrzało. Królewna odrzuciła piękne kwiaty, którymi zwykle przybierała włosy, i nałożyła lodową koronę. Kai odrzucił ciepło rodzinnego domu, by w ciszy, z cichym uporem, podziwiać zimne oblicze swojej Królowej. 

Opowieść ustała, jak wysychające źródełko, cichuteńko, bezszelestnie.

– Czy żyli długo i szczęśliwie? – zapytała Kasja.

Pani Śniegu westchnęła.

– Zdrowie chłopca nie mogło wytrzymać tak radykalnego zimna. Ale Królowa nie pozwoliła mu odejść, zamroziła jego ciało, serce i umysł tak, że umierając, chłopiec nigdy do końca nie odszedł.

– Wieczna śmierć – szepnęła Kasja.

– Czym się różni wieczna śmierć od wiecznego życia – parsknęła Lodowa Pani – którego wszyscy tak pragniecie?

 

 

 

♥♦♣♠

 

Dzieci nie płaczą ze smutku;

dzieci płaczą z wściekłości

 

Pieśń niosło po całej okolicy. Kasja przystanęła, ściągnęła kapelusik, który chronił głowę przed wiatrem i zaczęła nasłuchiwać. Był to śpiew radosny, ale dojrzały, z niepoważnym słownictwem, któremu lekko zachrypnięty głos nadawał powagi.

 

 

Kasja postawiła uszy na króliczy sposób i ruszyła do źródła dźwięku. Zgrabnie zeskoczyła ze wzniesienia i lekko, chwytając równowagę niczym nieopierzony kurczak, pobiegła po wąskim krawężniku oddzielającym bujną trawę od bladego chodnika.

Mała drewniana łódka odbijała się w takt falującego jeziora od brzegu, ale złoty sznureczek, nie grubszy od najlichszego włosa na głowie Kasji, trzymał mocno. Efekt magii marynarskich splotów. 

Szczupły, ale solidny – lub to ciężki płaszcz sprawiał takie wrażenie – Pirat podśpiewywał sobie, a jego ręce w tym czasie ostrzyły nóż. Śmigały bezszelestnie w nagrzanym słońcem powietrzu, zostawiając po drodze ścieżkę błysku, na którą składały się dłonie z równo przyciętymi paznokciami, wirujący kurz dartego noża i złote nuty pirackiej przyśpiewki.

Kasja zapatrzyła się na te idealnie tożsame dłonie; coś nie dawało jej spokoju, wywoływało torsje w żołądku. Lewa dłoń była młodzieńcza i jasna, nie nosząca śladów pracy; prawa dłoń była ciemniejsza, ponaznaczana plamami. Ta właśnie dłoń śmigała w powietrzu ostrzałką, podczas gdy jasna spoczywała na rękojeści noża. Lewa ręka była całkowicie lewą ręką. Wyrastała z lewego ramienia, z lewej strony kończyła się najmniejszym palcem, z prawej strony skrywała ruchliwy kciuk. Prawa dłoń mogłaby być prawą ręką, dla rozróżnienia wyrastała chociażby z prawego ramienia. Ale mały palec miała z lewej strony, kciuk zaś z prawej, dokładnie tak, jak miały się sprawy z lewą dłonią. Ten człowiek nie był odbiciem lustrzanym, nie można go było złożyć na pół, nie posiadał linii demarkacyjnej pośrodku ciała.

 

 

– Hey, wesoły skowroneczku – zabuczał Pirat – podoba ci się praca majstra?

I zwinnie okręcił trzynaście razy naostrzony noż, który ciął powietrze tak dobrze, że trzy, wykrojone bez żadnego wysiłku, płachty wiatru opadły na ziemię.

– Ach – zachwyciła się Kasja – taki nóż to i ja bym mogła posiadać.

Pirat zaśmiał się, ale raczej smutno, choć ramiona trzęsły się dalej, wprawiając ciężki płaszcz w drżenie.

– Ten nóż w okamgnieniu pozbawiłby cię oczu.

– To dlatego nosisz przepaskę na oku – domyśliła się Kasja.

– Nie, to dlatego, że nie chcę za dużo widzieć.

– Nigdy nie sądziłam, że można widzieć za dużo – stwierdziła dziewczynka – Szczególnie, gdy spojrzeć prosto w słońce.

– Długo by o tym opowiadać – odparł Pirat.

Brzmiało to jak zaproszenie do dobrej morskiej opowieści. Kasja przysiadła na brzegu jeziora, które ciągnęło się w nieskończoność lub kończyło lasem po drugiej stronie brzegu, jeśli akurat tego potrzebowałeś. Fale, wzburzone porywistym, ale ciepłym wiatrem, odbijały się zjawiskowo od nagrzanej ziemi. Kasja przymknęła oczy, aby – za radą Pirata – nie dostrzegać tak dużo. Usłyszała prawdziwy, choć daleki, ale dochodzący tuż spod jej stóp szum morza. Zapachniało solanką. Usłyszała krzyk mewy.

– Pirat nie wybiera morza, nie zaciąga się na służbę dla oceanu, nie dba wcale o pomniejsze jeziora i rzeki. Pirat sam jest wodą, jest wzburzoną falą, gładką taflą nieporuszonej wody. Jest wolnością. Ale pirat jest więźniem własnej odwagi potrojonej poczuciem strachu. Jest najbliższym przyjacielem pośród wrogów, jedynym obcym na nieznanej ziemi; umiera tysiąckrotnie, aby tylko posmakować życia.

Pirat to dorosła forma dziecięcych marzeń o odwadze, braku zobowiązań, wiecznej przygodzie. To piękna, świadoma dorosłość, gdy odkrywasz świat i każdego dnia odkrywasz także siebie.

Ale nie wszyscy doceniają trud samo– i wszechzrozumienia. Plują jadem na żywioł wody, która płynie i zmienia się, dopasowuje się do kształtu czasu i miejsca, ale zawsze pozostaje sobą. Dla tych smutnych dzieci to zagrożenie. Wolą zamknąć się w drzewie infantylnej wzgardy dla świata i odgrywać codziennie rolę niewinnego, nieskalanego życiem dziecięcia.

Pirat zna śmierć, ściska ją co noc jak najmilszą oblubienicę, a rano wita życie tubalnym śmiechem. Dziecko unika śmierci, jest jałowym, zimnym życiem.

Kasja nie otwierała oczu. Słyszała łzy żłobiące na nowo rysy twarzy mężczyzny. Powstawały nowe zgrubienia, bruzdy, zmieniał się kształt warg w uśmiechu.

– Dziecko boi się samotności. Pirat jest sam i musi być sam, aby stać się wartościowym obywatelem wszechświata i wszechczasu. Człowiek samotny kocha innych ludzi, człowiek w towarzystwie dostrzega tylko siebie.

Pirat splunął ciężką i brzemienną w jad flegmą. Padła niedaleko. Zasyczała, stykając sę z nagrzanym piaskiem.

– Tfu! – ryczał pirat – Obrzydliwość! Obłuda! Otumanienie!

W pewnym momencie Pirat podniósł się i przemierzając nerwowo kwadrat jeden na jeden piaszczystej plaży, starał się wyrzucić trawiącą go złość– żałość. Kasja usłyszała jak lekko, lecz stanowczo, zbliża się do niej i nachyla, by szepnąć do ucha:

 

 

– Ty splamiłeś Wieczne Dzieci – stwierdziła Kasja, odwracając głowę.

Pirat zamarł na chwilę w pozycji klęczącej, lecz w końcu odważył się odezwać.

– Ta dłoń – Pirat podniósł wysoko rękę i Kasja ujrzała, że jest to ta prawdziwie lewa dłoń, jasna i momentami wręcz wyblakła w promieniach słońca – maczała w tym palce. 

Pirat powstał, otrzepał spodnie i wrócił na swoje stanowisko pracy. Ponownie zaczął ostrzyć nóż, wprawnie, ale tym razem trochę z gniewem. Nie brzmiała już piracka muzyka, lecz wycie zdychającego wilka.

 

 

Pod ciężkim pirackim płaszczem zabrzmiał lekki świergot. Pirat odchylił poły i spod prawej pachy wychynęła wesoło upierzona papuga. Zwinnie, pomagając sobie wytartym dziobem, wspięła się na ramię i z tej wysokości zaczęła podśpiewywać.

Tyjużnieżyjesz, tyjużnieżyjesz, tyjużnieżyjesz.

– Moja jedyna pocieszycielka – rzekł Pirat.

Kasja wyciągnęła rękę i papuga, jak na zaproszenie, przyfrunęła i usiadła na nadgarstku, wbijając boleśnie pazury w delikatną skórę. Ptak okazał się być cięższym niż wyglądał i Kasji szybko zdrętwiała ręka. Chciała zmienić pozycję, lecz papuga przestraszyła się gwałtownego ruchu i odleciała. Zanurkowała niedaleko w wodzie i już nie wypłynęła, choć Kasja usilnie ją nawoływała.

– Nie martw się – powiedział Pirat – taka jej natura. Wróci, jak zgłodnieje. Nie jest moim ptakiem, a ja nie jestem jej panem. Wymieniliśmy się wolnością, która najsilniej cementuje więzi. 

Kasja posmutniała trochę, bo bardzo lubiła zwierzęta, ale rozumiała, że Pirat zniewolił już za dużo istot. Sama czuła do tej pory mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Potrząsnęła głową, by pozbyć się przykrego wrażenia.

– Panieneczko, rozchmurz się – zakrzyknął nagle Pirat i odrzucił płaszcz. Podwinął rękawy i Kasja zobaczyła, że ciemna dłoń przyszyta jest grubymi nićmi do nadgarstka. Taka operacja musiała boleć – takie było jej zadanie.

 

 

Pirat wzniósł ramiona ku słońcu i zaczął śpiew z głębi duszy, serca, naznaczonego rumem gardła. Tuż przed nim zaczął tlić się piasek, wpierw powoli, ostrożnie, później języki ognia wystrzeliły śmiało w górę. Zapadał zmierzch, a ognisko kładło długie cienie w spiralnym tańcu wokół siebie. Kasja podeszła do źródła ciepła. Pirat tańczył zakreślając kręgi dookoła ogniska, a wraz z nim tańczyły cienie. Czarne cienie zagubionych dusz.

Pirat zbliżył się chwiejnym krokiem i porwał dziewczynkę do tańca. Wirowali tak, przeplatani kosmicznym ogniem i nieograniczoną radością.

– Uwierz – wołał Pirat, przekrzykując porywy wiatru – że kiedy rośniesz, rośniesz w siłę.

Kasji kręciło się w głowie. Migały jej w oczach roześmiane dziecięce twarze, przemijał szwadron kościstych ciał zmierzających ku Dolinie Śmierci, blady koń krwawił na końcu ścieżki. A potem widziała już tylko twarz Pirata, blisko jej twarzy, nos w nos, usta w usta… Powoli odrywali się od ziemi.

Znowu krzyk mewy. Albo to krzyczał Pirat.

 

 

♥♦♣♠

 

Nikt nie wie, kim jesteś;

zatem odpowiedzi szukaj w sobie

 

Schyłek lata pobłogosławił Królestwo Wszechczasu słońcem i świeżym zapachem trawy. Ptaszęta prześcigały się w wesołych opowieściach, a rzeka szeptała dobre rady dla wszystkich tych, którzy gotowi byli słuchać. Kasja urządziła piknik wprost na trawie w ogrodzie różanym i podjadała z koszyczka agrestowe smakołyki. Miała kruche ciasto z agrestami, ciężki agrestowy sok i zieloną agrestową galaretkę w srebrnym pucharku.

Wreszcie dziewczynka poczuła, że nic, ale to już naprawdę nic nie wciśnie do wypchanego brzuszka i z lekkim westchnieniem przymknęła pokrywę. Podłożyła ręce pod głowę i zaczęła odgadywać kształty sunących leniwie białych obłoków.

Przy szóstym obłoczku niebo przeciął czarny ptasiec i zamilkł całe towarzystwo. Zerwał się gwałtowny wiatr, a w oddali zabłysły zajadłe błyskawice. Kasja opatuliła szyję ciężkim szalikiem i już miała odejść, gdy jej uwagę przykuł ruch pośród jej ulubionych kwiatów – mięsistych róż.

Dziewczynka uniosła głowę i dostrzegła, że w samym centrum panuje ruch: co chwilę padają główki kwiatów, a towarzyszy temu złowieszczy szczęk nożyc. Kasja ruszyła w tamtą stronę i jej oczom ukazała się drobna kobiecina machająca zapalczywie ogrodowymi nożycami. 

– Co robisz? – wyrwało się dziewczynce, która mimo dobrego wychowania nie mogła znieść widoku zabijanych różyczek.

– Wiosenne porządki – odpysknęła Staruszka, nie przerywając pracy.

Klasnęła jeszcze pięć razy narzędziem śmierci, po czym wyprostowała grzbiet i dłonią otarła spocone czoło.

– Masz rację – rzekła – przydałaby się mała przerwa.

Przycupnęła wprost na trawie i spozierała podejrzliwie na towarzyszkę.

– A co tam masz w tym koszyczku? – zapytała z ciekawością.

– Agrest – odpowiedziała niepewnie dziewczynka.

– Dawaj, no, ten koszyczek, mała – machnęła ręką Starucha – Strasznie mi ta praca dokuczyła, zwilżyłabym zaschnięte gardło.

Kasja podeszła do Staruszki i postawiła przed nią kosz. Sama usiadła naprzeciwko i otworzywszy pokrywę, zaczęła wyciągać łakocie. Jeden kawałek ciasta podała kobiecie, która porwała go niczym jastrząb. Kasja bez słowa wyciągnęła malowany w róże talerzyk i ułożyła na nim drugi kawałek, a także srebrny widelczyk. Starucha, która zjadła w tym czasie swoją porcję, kręciła się już niespokojnie. Gdy tylko dziewczynka wyciągnęła butelkę, Kobieta wyrwała jej napój i głośno wygulgotała. Kasja pocieszyła się tym, że o tej porze roku znajdzie jeszcze krzewy agrestu pęczniejące owocami.

Starucha beknęła swawolnie, przerywając tym samym rozmyślania dziewczynki.

– Słabe to to – poskarżyła się starowina i jęła szperać w staniku bogato zdobionej sukni. Teraz dopiero Kasja zauważyła, że stara kobieta ubrana jest w pyszną balową kreację, która zdaje się jednak być nieco za duża na zgrzybiałą pannicę. Odzienie nosiło również ślady pracy w ogrodzie i licznych posiłków spożywanych, rzecz jasna, wprost na ziemi, raczej nie przy suto zastawionym stole.

– Jest! – ucieszyła się starucha i wyciągnęła pięknie błyszczącą srebrną piersiówkę. Uniosła naczynie do ust i wzięła porządny łyk. Długo mlaskała jęzorem, widocznie ciesząc się ulatującym smakiem.

Kasja widząc, że Kobieta jest w lepszym nastroju, postanowiła dociec powodu zniszczeń poczynionych w ogrodzie.

– Dlaczego wycinasz róże? – zapytała.

– Bo mi przeszkadzają – roześmiała się Starucha – Ino te białe. Biały to nie kolor, to brak koloru. Białe róże to nie róże, to brak kwiatu w ogóle, to róża chora. Trzeba wyciąć.

 

 

Babulina wykorzystała moment nieuwagi dziewczynki i porwała drugi kawałek ciasta. Mlaskała teraz donośnie, i oblizywała spękane wargi jęzorem pokrytym wyżutymi okruchami.

– Jak tu trafiłaś? – zapytała dziewczynka, mimowolnie krzywiąc się na ten widok.

– Nie wiem, czy już trafiłam, czy dopiero trafię – zamyśliła się Babuleńka, odłożyła pusty talerzyk i złożyła brodę na podwiniętych kolanach.

– Przecież już tu jesteś – napierała Kasja.

– A ty wiesz na pewno, że tu jesteś? – zapytała cicho Starowinka.

– Pewno, że tak! – zakrzyknęła Kasja – Jestem tu codziennie – i dodała z uporem – i zawsze będę.

– Zazdroszczę – skwitowała lekko Babuleńka – Nie każdemu przychodzi to tak łatwo.

Babcia pociągnęła z piersiówki. Spojrzała na dziewczynkę, na butelkę, potem znowu na dziewczynkę.

– Masz, napij się – podała Kasji naczynie – Coś ci pokażę.

– Czy powinnam? – zaniepokoiła się dziewczynka, ale ciekawość zwyciężyła i Kasja sięgnęła po napój.

– Przeczytaj – nakazała Babuleńka.

Na piersiówce, istotnie, wygrawerowane było motto. „Wypij mnie”.

– To po to, abym nie miała nigdy żadnych wątpliwości – wyszczerzyła żółte zęby Starowinka.

Dziewczynka wypiła ostrożnie jeden łyczek. Paliło okropnie. Kasja wytknęła język, by ostudzić go w podmuchu wiatru, ale to nie pomagało. Gardło drapało, a przełyk zajął się żywym ogniem, żołądek tańczył rozpaczliwe salta.

Babcia wzięła Kasję w ramiona.

– Wspomnienia bolą – szepnęła – spalają duszę na popiół.

Kasja zamknęła oczy, ale świat wirował dalej.

Starowinka cały czas tuliła Kasję, aż wrażenie tańczącego uniwersum znikło. Kasja odnalazła równowagę i stojąc pewnie na nogach, otworzyła oczy.

Przed sobą ujrzała sympatyczny wiejski dworek. Podjazd wysypany został białymi lśniącymi kamyczkami, trawnik i żywopłot były równo przycięte, świeżo umyte okna igrały z promieniami słońca.

Babcia podkasała spódnicę i skierowała się w stronę głównego wejścia. Wdrapała się po schodach, a wtedy drzwi, bez specjalnej zachęty, otworzyły się same. Babuleńka zniknęła w środku i Kasja przestraszona, że zostanie sama w obcym miejscu, pobiegła za nią.

W środku pachniało czystością. Cztery pary wypastowanych trzewiczków stały w równym rzędzie w głównym holu. Wszystko lśniło, błyszczało i atakowało poukładaniem z prawdziwą zajadłością; aż Kasja poczuła się nie na miejscu.

Wymruczała przeprosiny nie wiadomo do kogo i skręciła w wąski korytarz, który doprowadził ją do sterylnej kuchni, gdzie Babcia już dogadzała sobie solidnym napitkiem.

– Tak tu cicho – wyszeptała Kasja, by nie zburzyć panującej ciszy. Miała nieodparte wrażenie, że nawet swoim głosem kala ten przybytek.

– Hehe – zarechotała Stara jak ropucha – Nie natkniesz się tu na nikogo, duchy przeszłości należy zostawić w spokoju.

Kasja usiadła przy stole naprzeciwko Babci, a ręce złożyła na kolanach. Nie chciała niczego dotykać, brudzić.

– Ciężko tu przebywać, nieprawdaż? – zagadnęła Staruszka.

Kasja pokiwała głową wodząc dookoła oczyma. Wypolerowany kredens, wytarte naczynia, błyszcząca podłoga. Jakby ktoś umarł. Albo nigdy nie żył.

– Tutaj dorastałam – zaczęła swą opowieść Babulinka – Tu kształtowałam pierwsze umiejętności sprzątania. Spędzałam całe dnie w kuchni, by wieczorem paść zmęczona do łóżka, które oczywiście rano musiałam wzorowo zaścielić. Pieliłam, zmywałam, prasowałam, prałam, zamiatałam, grabiłam, woskowałam, polerowałam, namaczałam, krochmaliłam, wycierałam, podlewałam.

Rosnące staccato.

– Chciałam stąd uciec. Jak najszybciej, daleko, gdzie nie będę musiała już wykonywać żadnej z tych rzeczy. Matka wierzyła, że poprawne wychowanie kobiety zapewni jej męża i spokojną przyszłość. To tylko wprawka przed tym, co was czeka, mawiała, a żebyśmy lepiej zapamiętały jej słowa – ja i moje siostry – okładała nas wierzbową witką. Za źle odłożony widelczyk do ciasta klęczałam całą noc na grochu z wyciągniętymi w górę ramionami. Gdy rozlałam sok na świeżo umytą podłogę, zakazano mi jeść i pić przez dwa dni. Skoro nie umiesz napić się normalnie, tłumaczyła mi wtedy matka, nie będziesz piła w ogóle. Pewnej nocy, gdy dostałam pierwszego krwawienia, zabrudziłam prześcieradło. Od tamtej pory za każdym razem, gdy miałam swoje dni, noce spędzałam w starej stodole, z psami.

Staruszka przepłukała gardło. Odeszła od stołu i umyła kieliszek, wytarła go czystą ściereczką, naczynie schowała ostrożnie do kredensu, a ściereczkę powiesiła na haczyku. Następnie inną ścierką wytarła stół oraz krzesło, na którym siedziała. Na koniec skrupulatnie zamiotła podłogę.

– Przeszłości nie zmienisz – powiedziała.

 

 

– Wielokrotnie powtarzana przeszłość poprowadzi cię do jedynej możliwej przyszłości – przerywa ciszę Babcia – to co było, przechowasz na dnie duszy. To co nadejdzie, wypali w twoim sercu tajemne znaki. Wodząc po nich palcami, poczujesz bolesne zgrubienia.

Staruszka znowu upija z piersiówki i podaje napój Kasji; ta również wypija napój.

Dziewczynka przymyka oczy, ale jej ciałem, ani światem, nie wstrząsa. Cisza również mruży oczy.

– Teraz wybierzemy się w przyszłość – mówi Starowinka.

 

 

 

– Zamku broni mur, poważniejszy, niż ten z kamieni, bo nie śpi. Niebezpieczniejszy, niż mur ludzi, bo nie odpoczywa. Gorszy, niźli śmierć, bo nie daje wytchnienia – mówi Królowa.

Kasja zaczyna dostrzegać, że twarz jej towarzyszki wygładza się, znikają strzępy sukni, by odziać ciało Kobiety w bogato zdobioną suknię godną książęcego pałacu. I język staje się miłościwszy.

– Gęstwina otacza miejsce, które pragniesz dojrzeć. A gdy już wstąpisz na właściwą ścieżkę, pokonasz knieję i Smoka, okaże się, że nie ma tam nic, co chciałabyś oglądać. Że Księżniczka już dawno opuściła komnatę, a teraz przyjmuje mężczyzn niezbyt wysokiego urodzenia w swoim nieporządnym łożu.

Kasja potyka się.

– Niewielu zdaje sobie sprawę z istnienia tego Strzeżonego Królestwa, a ktokolwiek podążył na Północ, by odnaleźć swoje Dziedzictwo, odnalazł jedynie zgliszcza. I smutny kołowrotek na środku placu przędący cienką nić.

Kobieta przyspiesza i siłą rzeczy Kasja zaczyna biec, by nadążyć za towarzyszką. Potyka się po raz drugi i rani się w palec. Strużka krwi drąży w otwartej dłoni ścieżkę lichego życia.

– I co zrobisz – Kobieta biegnie, podnosi głos, w zasadzie już krzyczy, ale to dobrze, bo Kasja i tak ledwo słyszy – co zrobisz, gdy już wespniesz się na szczyt smukłej Wieży, gdy poczuje w rozdygotanej duszy wiatr z Północy? Co zrobisz, gdy podniesiona z podłogi Złota Włócznia rozsypie się w twoich dłoniach migoczącym prochem? Gdy staniesz się wyrzutkiem własnych marzeń w Krainie Zwątpienia?

Szalone tempo, kąsające ją pytania i nierówny oddech. Kasja pada po raz trzeci. Kobieta zatrzymuje się, podtrzymuje dziewczynkę i ociera jej łzy. 

– Szsz – nuci – to tylko kolce.

– Boli – użala się Kasja

– Nie ma bezpiecznej drogi w głąb siebie – tłumaczy Królowa.

– Nic nie widzę – płacze dalej Kasja, a jej rubinowe łzy wsiąkają w czarną ziemię.

– Nie możesz zobaczyć przyszłości. Możesz usłyszeć jej szept, nieśmiałe zwiastowanie, możesz poczuć zapach klęski i głodu. Ale nie ujrzysz obrazu. Żaden prawdziwy jasnowidz, utalentowana wieszczka czy zwykły śniący nie ujrzał nigdy dosłownego obrazu przyszłości. 

Królowa tuli dziewczynkę do piersi.

– Przyszłość nie istnieje. 

Towarzyszki milczą przez chwilę, po czym Królowa wyciąga zza dekoltu haftowaną chustkę, zwilża ją śliną i czyści twarz dziewczynki. Potem podnosi się i otrzepuje swoją kreację, a także poprawia odzienie Kasji.

– Idziemy w gości – powiada i ściana cierniowa rozstępuje się.

Kasja stąpa w mroku.

Wyćwiczone uszy chwytają różnorodne dźwięki. Ciężki deszcz uderzający w blaszane dachy, rżenie koni, głośne śmiechy bawiącego się towarzystwa. Gra muzyka, gdzieś w oddali bije dzwon.

 Przy dwunastym uderzeniu pępek dziewczynki, lichy kikut Pierwszych Strasznych Dni, zasysa ją z powrotem wewnątrz ciała. Kasja czuje, jak skóra dłoni oddziela się od kości i zwija w stronę brzucha. Włosy boleśnie wrastają z powrotem w czaszkę, gałki oczne wywrócone na drugą stronę spoglądają teraz w sam środek strachu.

Kasja wraca do siebie, do ciała złożonego na modłę zewnętrzną. Leży wśród czerwonych kwiatów i bada swoje członki, skórę, usta, czy aby na pewno nie zgubiła czegoś po drodze.

– Widziałaś ich, prawda? – pyta słodki, posmarowany miodem, głosik

Kasja podnosi głowę i widzi młodą Panienkę w błękitnej sukni. Panienka zgniata powoli biały kwiat róży, obrywa ukrwione płatki, wreszcie depcze łysą główkę. Panna otrzepuje sukienkę, podbiega do dziewczynki i chwyta jej dłonie w swoje, w miażdżącym uścisku.

– Czas na zabawę – woła uśmiechnięta i ciągnie Kasję za sobą. 

Kasja jest oczarowana. Spędzają dnie i noce na beztroskiej zabawie, Panienka uczy Kasję strzelać z łuku, łapać chrząszcze i polować na flamingi. To ostatnie zdaje się być ulubionym zajęciem Małej Księżniczki. Panienka czai się w trzcinach i potem zwinnie niczym ryś zarzuca dłonie na szyję różowego ptaka. Pewnego razu, podczas takiego skoku, skręca kark zaskoczonego zwierzęcia.

– Do niczego się już nie nadaje – denerwuje się Panna i odrzuca truchło – Takim nie zagramy, będzie krzywo niosło piłkę. 

Kasja widzi, że trzęsą się jej ręce. Podmuch gniewu na chwilę wypełnia jej skromne ciało. Podchodzi do Panienki i odpycha ją z całej siły. Panienka, z początku zaskoczona, nic nie mówi, ale już po chwili zaczyna się beztrosko śmiać. 

W Kasję wstępuje Anioł Zagłady. Uderza Pannę w twarz, potem z nieznaną sobie siłą wpycha zaciśniętą pięść w brzuch i na koniec depcze mordercze dłonie. Gdy powalone ciało nieruchomieje, dziewczynka odnajduje spokój i turla ciężkie ciało Panny wprost do jeziora. 

Jednak Panienka nie tonie. Unosi się lekko na tafli wody, a jej zastygła twarz wygląda piękniej niż kiedykolwiek; spokój koi blizny i wygładza maskę pogardy. Ciało spokojnie dryfuje w stronę lepszych miejsc, zostawiając Kasję samą na spalonym brzegu. Dziewczynka pochyla się nad wodą i przemywa ręce; dostrzega w zwierciadle jeziora swoje odbicie. Bez zdziwienia rozpoznaje surowe oczy i uśmiechnięte kpiąco usta Błękitnej Panienki.

 

 

 

♥♦♣♠

 

Kasja grabiła trzeszczące smutno szkielety liści. Zbierała je pieczołowicie w jedną, wysoką mogiłę i odprawiała szybką modlitwę. Gdy czasem wdepnęła – niechcący – w szeleszczący pancerzyk, krew w niej zamierała. Kruche listki, cieszące swym widokiem długie letnie dni, opadały teraz bezwolnie i pokrywały labirynt swoimi wątłymi ciałami. a Kasja brodziła w tym cmentarzysku po kolana i próbowała zaprowadzić porządek. Ale labirynt, choć porządnie zbudowany, nie skrywał w sobie układności. Skrywał długie historie, wirujące postaci zamierzchłych czasów, które teraz Kasja ledwo pamiętała. 

Przystanęła na moment, odgarnęła niesforną grzywkę i rozejrzała się dokoła. Jesień silnie uderzyła w tym miejscu. Wysoki na kilka metrów żywopłot zmieniał kolor i gubił swoje liście. 

Nie powinno tak być, myślała Kasja. Chciałabym uratować to miejsce.

Nie pamiętała już, że sama wtargnęła tu pewnej nocy i nożem zaczęła ociosywać gałązki żywopłotu. Nie wyrządziła tym wielkiej krzywdy, ponieważ ogrodzenie było solidne, wiecznie żywe. A jednak, gdy zmęczona usnęła pod zielonym murem, jeden listek oderwał się z cichym trzaskiem od gałęzi–matki i wirując niespiesznie opadł na nosek dziewczyny. Kasja strząsnęła nieproszonego gościa przez sen.

Liście zaczęły opadać.

 

♥♦♣♠

 

– A ja? – zapytała mała Kasja – co się stanie, gdy dorosnę? Czy będę musiała opuścić Labirynt?

– Ty nigdy nie dorośniesz – odpowiedział Królik – Pewnego dnia odkryjesz, że twój głos staje się coraz cichszy i cichszy; w końcu ochrypniesz, tak że nawet gdy spróbujesz krzyczeć, nikt cię nie usłyszy.

– Czy ja umrę, Króliku? – przestraszyła się dziewczynka

– Nie, głuptasku – uśmiechnął się król – Przestaniesz się liczyć.

Kasja posmutniała.

– To dlatego kazałeś zbudować ten labirynt? – zapytała – By zrozumieć upływający czas? Poczuć meandry zagubienia, zaznać rozkoszy nudy i uczucia radości, gdy coś się kończy?

Teraz z kolei spoważniał Król.

– Nigdy bym czegoś takiego nie zbudował. Jest zbyt symetryczne, poukładane, a jednak więzi w sobie chaos. Dla mnie nie stanowi, oczywiście, zagrożenia. Bo ja nie jestem poukładany i żyję w zgodzie ze Wszechświatem i Wszechczasem. Dla mnie labirynt to prosta droga donikąd, nie czai się w niej Minotaur.

Kasja machała jasną nóżką.

– Oni się bali, Króliku. Krzyczeli w swoich łóżkach, gdy tylko zasypiali.

– Noc jest niebezpieczna dla tych, którzy śnią o swoim strachu.

Siedzieli na drewnianym mostku przerzuconym ponad rzeką. Przecisnęli nogi między barierkami i obserwowali, jak rybki płyną w tę i z powrotem.

– Nie wiem, czy będę mogła zostać. Tu wszystko jest takie – Kasja powiodła ręką – realne. Aż boli mnie od tego głowa.

– Nic to, odejdziesz. Zaczniesz nowe, odrealnione życie, wystające poza ramy książki. Może miniemy się kiedyś na ulicy, ale wtedy zobaczysz we mnie tylko dżentelmena, który naprędce sprawdza godzinę na kieszonkowym zegarku i spieszy na wystawną kolację.

 

 

Koniec

Komentarze

Proszę Państwa, musimy chyba poważnie porozmawiać.

Zrobiłem, co następuje: w Poczekalni wybrałem rodzaj – opowiadania, sortowanie – komentarz i przeszedłem na sam koniec listy, i trafiłem tutaj. Jest to jedyne opowiadanie, które nie otrzymało ANI JEDNEGO komentarza (oprócz trzech dalszych części “Czterech Nocy” użytkownika emilhoff, ale tam przynajmniej pod pierwszą częścią była jakaś aktywność).

Dlaczego???

Ja naprawdę rozumiem, że są lepsze i gorsze teksty, że nie wszystkim się chce i tak dalej. Ale żeby okrąglutkie 0? Jako jedyne opowiadanie na portalu? Do tego licznik odwiedzin wskazuje 1 – rozumiem, że to moje własne.

Jak do tego w ogóle doszło? Od czego jest instytucja dyżurnych? Jak musi się czuć autorka, która do dzisiaj nie wrzuciła niczego innego, bo jej dobre chęci zostały zduszone w zarodku? Mam nadzieję, że znajdzie się jakieś zadowalające wytłumaczenie tego faktu.

 

Styl tekstu jest zupełnie dobry, opko ma 40k znaków, a nie miliard. Ludzie, nie załamujcie mnie. Ja nie mam chwilowo czasu, żeby go przeczytać, ale na pierwszy rzut oka prezentuje się obiecująco. Dodaję do kolejki i przeczytam w wolnym czasie, postaram się jutro.

 

EDIT: po przeczytaniu. Najpierw uwagi.

 

W kilku miejscach stosujesz poprzestawiany szyk, na przykład: Pewnego razu natknęła się Kasja na szklany grobowy pałacyk; Wyschnięta to była studnia chyba, bo echo ładnie niosło. Trochę mi to przeszkadza, ale może taki szyk ma wywoływać jakiś inny efekt, nie wiem.

 

Królowa bierze wdech, długi, głęboki na 15 metrów nie ograniczonych prędkością.

Zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, oprócz tego, że Królowa bierze głęboki wdech.

 

Nie chce przegapić momentu, nie chce jej stracić.

Ale jakiego momentu? Momentu swojej śmierci? O.o

 

W miejscu, w którym Królowa zaczyna opowiadać bajkę, można byłoby wstawić jakiś przerywnik, inny niż ♥♦♣♠, i ten sam w miejscu, w którym kończy.

 

Wilk wysuwał z pyska język powoli, jakby z namysłem i całkowicie się temu poświęcił. (…) kiedy rankiem próbował podejść do śpiących kochanków

Wow. Chwila, moment. Nie do końca wiem, co zaszło między umierającą, zakrwawioną dziewczyną a wilkiem, ale nie nazwałbym ich po tym akcie “kochankami”.

 

ciężkie szyszki na doniosłych drzewach.

Czy aby na pewno można powiedzieć o jakimkolwiek drzewie, że jest “doniosłe”?

 

Przy szóstym obłoczku niebo przeciął czarny ptasiec i zamilkł całe towarzystwo.

?

Być może miało być “zamilkło całe towarzystwo”, ale co to ten ptasiec? :)

 

Starucha beknęła swawolne –> swawolnie

na koniec skrupulatnie zamiotła podłogę –> coś zjadło dużą literę na początku zdania

 

Staruszka znowu upija z piersiówki; to samo robi Kasja.

Miały tylko jedną piersiówkę, a zdanie sugeruje, że piją jednocześnie. Można by wstawić: “to samo po niej robi Kasja”.

 

– Widziałaś ich, prawda? – pyta słodki, posmarowany miodem, głosik –> tym razem coś zjadło kropkę na końcu zdania.

 

Teraz o pozytywach.

 

Perełki:

żyje i panuje Królik Pierwszy (i zapewne Ostatni)

Umarł, jak wypadało, ze zgryzoty

noż, który ciął powietrze tak dobrze, że trzy, wykrojone bez żadnego wysiłku, płachty wiatru opadły na ziemię

przysiadła na brzegu jeziora, które ciągnęło się w nieskończoność lub kończyło lasem po drugiej stronie brzegu, jeśli akurat tego potrzebowałeś

zdobędziemy swój świat na wieki wieków, amen, no chyba że bez porannej modlitwy

ptak szybuje po nieboskłonie, trafiony przykrym wrażeniem spada na ziemię

 

Masz bardzo niezwykły styl pisania, który wciąga. Napisałaś niesamowitą historię, która łączy w sobie elementy bajek/baśni (nie jestem dobry w rozróżnianiu tych dwóch rzeczy, proszę mi wybaczyć) – Królowej Śniegu, Królewny Śnieżki, Śpiącej Królewny, prawdopodobnie też Czerwonego Kapturka, no i Alicji w Krainie Czarów – ale tworzy z nich znacznie bardziej poważną, mroczną i podniosłą opowieść.

Nie jestem co prawda humanistą i znacznie bardziej wolę s-f, dlatego prawdopodobnie nie należę do grupy docelowej odbiorców tekstu… ale naprawdę mi się podobało. Przyznaję się, że nie rozumiem do końca całego symbolizmu, więc głębszą interpretację pozostawiam innym, lepszym od siebie (którzy, mam nadzieję, odpowiedzą na mój apel).

 

Zgłaszać do Biblioteki po takim czasie od wstawienia tekstu chyba nie ma sensu, inaczej chętnie bym to zrobił.

Precz z sygnaturkami.

Taki miks bajek, dla mnie, niestety, nużący.

Przynoszę radość :)

Amalgamat bajek. Z początku interesujący, ale potem zaciekawienie opada. Zabrakło mi głównej osi fabularnej – bohaterka spotyka różnych ludzi, rozmawia z nimi, ale nie bardzo widzę, żeby to cokolwiek zmieniało.

Ale napisane w miarę przyzwoicie, niech będzie.

 

Kosmito, Autorka musiała coś zamieszać z publikacją. Zapewne najpierw opublikowała, potem cofnęła do kopii roboczych i po dłuższym czasie znowu opublikowała, ale z pierwotną datą. Nie wierzę, że żaden z dyżurnych nawet nie zajrzał, a i ja wtedy jeszcze czytałam wszystko z nibydyżuru.

Babska logika rządzi!

Kosmito, Autorka musiała coś zamieszać z publikacją. Zapewne najpierw opublikowała, potem cofnęła do kopii roboczych i po dłuższym czasie znowu opublikowała

Nie miałem pojęcia, że tak można O.o

Ale dzięki, że odpowiedziałaś na mój “apel” i podałaś potencjalną przyczynę sytuacji. Doceniam to.

Precz z sygnaturkami.

Bardzo dziękuję za komentarze, prawdą jest, że zrobiłam zamieszanie wokół publikacji – żadnym sposobem nie mogłam zachować tabeli, a bez nich tekst miałby mniej sensu (choć pewnie byłby bardziej zrozumiały), ale chciałam mieć wszystko.

Niebieski_kosmito – dziękuję za odczyt, tym bardziej, że jak sam wspomniałeś, nie jest to Twój ulubiony styl. Masz rację, muszę przejrzeć tekst i dopilnować interpunkcji i ortografii – wstyd i hańba dla mnie, że dopuściłam do tak ważnych przeoczeń. Zdecydowanie muszę naprawić scenę picia z jednej piersiówki. Co do reszty – tak miało być, i cieszy mnie, że niektóry punkty wywołały z(a)mieszanie.

Anet i Finkla – wiem, jest nużące i nudne, i nikt z moich znajomych czy rodziny tego nie przeczytał,  także doceniam Wasz trud – ale ja cały czas wierzę w to opowiadanie.

white-rabbit

Nowa Fantastyka