Podczas gdy dwóch strażników odciągało na bok zwłoki poprzedniego tłumacza, spojrzenia wszystkich obecnych skupiły się na niezbyt wysokim, niepozornym mężczyźnie w średnim wieku, który stanął u boku króla Mariusza. Towarzyszył mu odziany w akademicką szatę praktykant.
– To on? – W szepcie jednego z niższych urzędników dało się słyszeć rozczarowanie. – Jakoś inaczej go sobie wyobrażałem…
– Nie ty jeden – odszepnął jego nieco wyżej postawiony i bardziej doświadczony sąsiad. – Bywało, że brano go za sługę lub jakiegoś pośledniego skrybę. Dopiero gdy się odzywał, wszyscy robili wielkie oczy.
– Nadal nie bardzo rozumiem – pierwszy urzędnik przeciągnął się dyskretnie, prostując zmęczone długotrwałym siedzeniem w twardej ławie plecy – dlaczego Jego Królewska Mość zlecił tę robotę jakiemuś nowicjuszowi zamiast, jak czynił to jego ojciec, od razu wezwać najlepszego tłumacza w królestwie.
– To proste – odparł drugi z mężczyzn z pewną wyniosłością w głosie. – Chodzi o pieniądze. Powiedzieć, że mistrz Korneliusz się ceni, to jak stwierdzić, że wężoludzie są nieco obleśni. Krążą legendy o sumach, jakich żądał od swych zleceniodawców, ze świętej pamięci królem Klaudiuszem na czele. Mimo to Jego Królewska Mość regularnie korzystał z jego usług. No ale cóż, wojna – westchnął znacząco.
– Ano wojna – odpowiedział westchnięciem rozmówca. – W skarbcu pustki, pogrzeb króla Klaudiusza pochłonął lwią część oszczędności, nic dziwnego, że Jego Królewska Mość Mariusz liczy się z każdym groszem.
– Tym razem jednak się przeliczył. – Pokiwał smutno głową bardziej doświadczony z mężczyzn, odprowadzając wzrokiem wynoszone z sali zwłoki młodego adepta sztuki przekładu. – I oby śmierć tego nieszczęśnika okazała się jedyną konsekwencją tej dramatycznej pomyłki.
– Mistrzu Korneliuszu – rzekł głośno król. Na sali zapadła cisza. – Dzięki ci, że zjawiłeś się tak szybko, by wspomóc nas swą wiedzą. Jak sądzę, przedstawiono ci już pokrótce, jak wygląda sytuacja?
– Do usług, Wasza Królewska Mość. – Korneliusz skłonił się lekko. Jego głos wydawał się tak niepozorny jak on sam, jednak dało się w nim wyczuć coś, co sprawiało, że chciało się go słuchać. – W istocie, orientuję się już, na jakim etapie negocjacji pokojowych jesteśmy. – To rzekłszy, zwrócił się ku zasiadającej po lewej stronie sali delegacji wężoludzi, po czym wydał z siebie serię syków, chrząknięć i charknięć.
Otoczony przez pobratymców wódz wężoklanów odpowiedział podobnym ciągiem, żywo gestykulując szponiastymi łapami. Jego zielona, pokryta łuskami twarz wykrzywiła się w pełnym poirytowania grymasie.
– Wódz ludu Krsthn żywi nadzieję, iż negocjacje pójdą teraz sprawniej – przełożył mistrz Korneliusz. – Zaleca również jak najszybsze przejście do istotniejszych kwestii.
– Dobra, dobra! – warknął król Mariusz, nie kryjąc obrzydzenia. – Powiedz tym wężoludziom…
– Ostrożnie – przerwał mu uprzejmie, acz stanowczo Korneliusz. – To słowo akurat rozumieją… i obawiam się, iż niespecjalnie za nim przepadają. – Zerknął na wodza, powstrzymywanego przed wybuchem gniewu przez towarzyszących mu podwładnych.
– To jak mam na nich mówić!?
– Synowie Krsthnu, Jadowita Horda, Lud Najdłuższego Ogona… – wyliczył Korneliusz. – A najlepiej po prostu „nasi goście ze wschodu”, a ja już w przekładzie dobiorę odpowiedni zwrot.
– Dobra, wszystko jedno. – Król Mariusz coraz bardziej tracił cierpliwość. – W takim razie rozumiem, że tych tam… – Skinął głową w kierunku trzyosobowej delegacji Lathian. – też mam nie nazywać „bladymi” ani „dryblasami”, tylko „gośćmi z południa”?
– W istocie – przytaknął mistrz Korneliusz. – Przy czym każdą wypowiedź radziłbym poprzedzić takim oto gestem. – Uniósłszy prawą dłoń, delikatnie dotknął nią czoła. – To tradycyjne pozdrowienie ptakojeźdźców, jego brak zaś może obrazić rozmówcę.
– Nie będę z siebie robił idioty! – wrzasnął władca, waląc pięścią w poręcz tronu. – Będziemy rozmawiać jak ludzie, albo nie będzie żadnych negocjacji!
– Jak Wasza Królewska Mość sobie życzy. – Korneliusz ponownie się skłonił. – Czy mam to przełożyć na oba języki?
– Nie, zaczekaj. – Uspokoił się nieco król. – Powiedz im, że… No, że kontynuujemy rozmowy. Czy jakoś tak, po ichniemu, żeby chcieli dalej gadać.
– Rozkaz, wasza miłość. – Tłumacz uśmiechnął się lekko, po czym wydał z siebie serię charknięć i syków, po której płynnie przeszedł na śpiewną i melodyjną mowę ptakojeźdźców. Wódz wężoludzi skwitował to niechętnym skinieniem, a wysoki i blady przywódca Lathian skłonił się lekko i wyrzekł kilka słów.
– Co on powiedział? – chciał wiedzieć król. – Znaczy, że się zgadza?
– To bardzo trudna do przełożenia fraza – odparł Korneliusz. – W wolnym przekładzie oznacza „niechaj będzie tak, jak niosą cię skrzydła”. Czyli tak, zgadza się.
– Dobra, no to tak. – Monarcha poprawił się na tronie. – Plan był taki, żeby ustalić przebieg granic wzdłuż rzek Briany i Ardy i co do tego generalnie wszyscy się zgadzamy… chyba. – Na jego twarzy znów zagościło obrzydzenie. – Po tym, co odstawił ten niepojmujący ironii partacz, twój poprzednik, nie jestem już niczego pewien.
– Zgaduję, że nie tyle nie pojmował ironii… – skorygował Korneliusz. – …co nie wiedział, iż to Lathianie jej nie pojmują. Jest to dla nich koncept zupełnie obcy, wszelkie próby przełożenia ironicznych wypowiedzi na lathiański skazane są na niepowodzenie, a podczas tak ważnych rozmów jak ta mogą bardzo źle się skończyć… bywa, że i dla tłumacza.
– Tak czy inaczej. – Chrząknął król. – Prawdopodobnie zgadzamy się co do rzek i granic, diabeł natomiast tkwi w szczegółach. Wężo… – przerwał, zerkając nerwowo na wodza Krsthn, który zdążył już obnażyć kły w grymasie poirytowania. – Znaczy, nasi goście ze wschodu upierają się, żebyśmy odstąpili im leżące przy ujściu Ardy jezioro, bo niby jest dla nich święte czy tam coś. Natomiast, eem, goście z południa koniecznie chcą kontrolować źródło Briany, ale nie wiem czemu, bo tu już pan tłumacz nieco się pogubił.
– Cóż, dziwnym nie jest – rzekł spokojnie Korneliusz. – Nie każdy wie, iż w rzeczonych źródłach znaleźć można wodorosty, ceniony przysmak kuchni lathiańskiej.
– Że co!? – nie zdzierżył Mariusz. – Więc chodzi o jedzenie!?
– Lathianie przywiązują ogromną wagę do kulinariów – wyjaśnił Korneliusz. – To niezwykle istotny element ich kultury.
– W takim razie powiedz im… – zaczął król przez zaciśnięte zęby.
– Gest, Wasza Królewska Mość – przypomniał tłumacz.
Król, łypnąwszy wściekle na mistrza, niechętnie przyłożył dłoń do czoła. Członkowie lathiańskiej delegacji spojrzeli po sobie z wyraźnym zaskoczeniem, po czym pokiwali z uznaniem głowami.
– Powiedz im – kontynuował Mariusz – że nie ma mowy o oddaniu źródeł i kropka!
Mistrz Korneliusz zwrócił się ku Lathianom i wypowiedział kilka śpiewnych fraz. Gdy skończył, wódz Lathian ponownie skinął głową, po czym rozpoczął dość długą przemowę. Korneliusz słuchał uważnie.
– Co tak długo? – warknął półszeptem król. – Może byś powiedział, o czym mówi?
– Nie mogę – odparł szeptem tłumacz. – Orzeczenie w lathiańskim znajduje się na końcu zdania, a to oznacza, że by pojąć sens całej wypowiedzi, należy wysłuchać jej do końca.
– Dobra, cokolwiek – mruknął zniechęcony król. Chwilę później przywódca Lathian skwitował koniec wywodu ukłonem.
– Lathianie zgadzają się z argumentacją Waszej Królewskiej Mości – przetłumaczył Korneliusz. – Są wdzięczni za okazaną troskę i rezygnują z dalszych roszczeń do źródeł Briany.
– I co, to już? – zdziwił się monarcha. – Tak długo mówił i tylko tyle powiedział?
– Grzeczność w lathiańskim jest bardzo rozbudowana – wyjaśnił Korneliusz. – A dzięki pełnemu szacunku gestowi Waszej Królewskiej Mości nasi szacowni goście poczuli się zobowiązani do użycia bardzo honoryfikatywnej odmiany języka, w ten sposób ów szacunek odwzajemniając.
– Doskonale. – Król zatarł dłonie. – Czyli jedna sprawa załatwiona. A co z tym całym jeziorem?
– Lud Krsthn wierzy, iż w jeziorze Marien mieszka duch Wężycy, niezwykle ważnego dla nich bóstwa – objaśnił tłumacz. – Obawiam się, że w tym przypadku tak łatwo nie pójdzie. To dla nich miejsce kultu.
– To co niby mam zrobić? – zirytował się ponownie król Mariusz. – Tak po prostu przystać na ich warunki!?
– Bynajmniej. Proszę chwilę zaczekać. – Korneliusz zwrócił się ku wężoludziom, by kilkukrotnie wymienić z nimi serię syknięć i charknięć.
– Wódz Krsthn proponuje – rzekł, ponownie zwracając się ku monarsze. – Że w zamian za jezioro oddadzą nam leżący po ich stronie port morski w Krathien.
– O – zainteresował się król. – To byłoby całkiem niegłupie… Jezioro w zasadzie nam po nic, natomiast port… Port by się nawet przydał.
– Czy mam powiedzieć, że Wasza Królewska Mość przystaje na tę propozycję? – zapytał uprzejmie tłumacz.
– Powiedz – zadecydował błyskawicznie władca. – Zanim się rozmyślą.
Korneliusz ponownie schylił głowę w ukłonie, po czym wdał się w krótką rozmowę z wodzem, zakończoną pełnymi satysfakcji chrząknięciami i posykiwaniami. Tymczasem służba, na polecenie króla Mariusza, wniosła na salę trunki do toastu. Negocjacje zakończyły się powodzeniem.
– Dobra robota, mistrzu Korneliuszu – rzekł łaskawym tonem władca, popijając wino. – Świetnie wszystko przetłumaczyłeś.
***
– Mistrzu… – odezwał się nieśmiało praktykant, drepcząc za idącym pałacowym korytarzem Korneliuszem. – Czy mogę o coś zapytać?
– Możesz – odparł Korneliusz.
– Ja… znam trochę i lathiański, i krsthnski… Orientuję się też nieco w zwyczajach i kulturach tych nacji…
– To godne pochwały – zauważył z nieprzeniknionym wyrazem twarzy mistrz.
– No więc… – praktykant nie potrafił ukryć nerwowości. – Chciałem zapytać, czy to normalne, że tłumacz tłumaczy pewne wypowiedzi tak… tak…
– Tak kreatywnie? – dokończył za niego Korneliusz. – Cóż, gratuluję spostrzegawczości.
– Kreatywnie – ciągnął praktykant, wyraźnie nieco ośmielony spokojem mistrza – by nie rzec… zupełnie twórczo. Jako żywo, nie przypominam sobie, by Jego Królewska Mość wspominał o znacznym zanieczyszczeniu źródeł Briany… To również nie on, wbrew temu, co myśli wódz Krsthn, zaproponował wymianę portu na jezioro… A jeśli chodzi o poddańczy gest, który tak poruszył Lathian…
– Cóż – przerwał mu Korneliusz z zagadkowym uśmiechem. – Jak to mawiają, „każdy tłumacz to zdrajca”.