- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Góra grozy

Góra grozy

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Góra grozy

Wspinałem się od jakiegoś czasu po upiornej trupiej górze. Pamiętam, że kiedy wyruszałem z mojego rodzinnego miasteczka Weibergu, położonego u stóp tego wniesienia, usypanego z ciał w różnym stopniu rozkładu, ludzie patrzyli na mnie jak na wariata. Ja jednak gardziłem nimi. W oczach niektórych ta przerażająca, sięgająca chmur hałda dawała bezpieczeństwo przed zewnętrznymi zagrożeniami, a groza bijąca od niej miała być jak mur, trwalszy od czegokolwiek co ludzie byliby w stanie zbudować. Co prawda byli osoby którzy jadły trupie mięso, a zamiast popaść w chorobę, zmieniały się w bestie, które czasem atakowały żyjących tutaj ludzi. Te potwory nie były jednaka, dużym zagrożeniem i można było je porównać do bezpańskich psów o zmierzchwionej sierści i z dzikością w oczach, będących utrapieniem dla ludzi samotnie spacerujących po zmroku. Z tego powodu, bestie, nie stanowiły dla wielu osób przeszkody by utożsamiać górę z bezpieczeństwem. W mieście żyła jeszcze grupa osób która, przypominała mi pogrążonych w chorobie i majakach starców, których skóra przypominająca pergamin, smutno zwisała na wystających kościach, napinając się lekko, kiedy brali ostatnie wdechy w swoim życiu. Mieszkańcy, którzy do niej należeli, ubóstwiali wręcz trupie wniesienie i sądzili, że upiększa ich ono, tak jak rycerza z obrazu uszlachetnia tło przedstawiające bitwę o dziejowym znaczeniu. Jakże mi te osoby działy na nerwy, chcący przebrać się w towarzyszącą im życiu grozę góry, jak w najlepsze jedwabne szaty. Życie w Weibergu obfitowała więc w moim mniemaniu w nudę, lichotę i zły smak. Dlatego postanowiłem rzucić jedynej wielkiej tajemnicy i jedynemu wielkiemu niebezpieczeństwu jakie znałem– postanowiłem zdobyć szczyt trupiej góry. 

Dotychczas udawało mi się znajdować różnej szerokości ścieżki którymi mogłem iść nie wspierając się rękoma, jednak teraz blisko szczytu góry wyrosła przede mną prawie pionowa ściana. Czas przed zmierzchem poświęciłem by poszukać sposobu by ominąć tą przeszkodę, jednak nie odnalazłem go. Musiałem wspiąć się w górę. Było to szczególne niebezpieczne, ponieważ wbite w gnijące mięso haki łatwo mogłyby łatwo się wysunąć i nie stanowiły dobrego zabezpieczenia przed upadkiem. Liczyłem, że w razie wypadku uratuje mnie miękkie podłoże. Mogłem jednak niefortunnie upaść na wystającą kość. Oddaliłem od siebie jednak wątpliwości i zająłem się przygotowanie obozu na noc. Słonce powoli zachodziło, a gnijące mięso, wnętrzności i wystające spodnich kości tonęły w ostatnich promieniach słońca. Wokół mnie panowała cisza, ponieważ prawdopodobnie byłem tu jedyną żywą osobą. Miękkie ciała pod moimi stopami przypominały leśne poszycie. Znalazłem w miarą równą przestrzeń. W tym miejscu krew, której pełno było na całym wniesieniu, nie znalazła ujścia i krzepnąć utworzyła gładką powierzchnie przypominającą skute lodem jezioro. Rozbiłem tutaj namiot. Przed snem zmusiłem się do zjedzenia posiłku, mimo że zapach zgnilizny do którego prawdopodobnie nigdy się nie przywyknę, odbierał mi apetyt. Mój sen był płytki i nie przyniósł mi odpoczynku. Wstałem z pierwszymi promieniami słońca, które odsłaniało otaczającą mnie obrzydliwość. Musiałem stawić czoła ścianie, która wyrosła przede mną. Obrzydzała mnie możliwość, że będę musiał przylgnąć ciałem bezpośrednio, do tej masy zwłok. Kiedy szedłem tu wcześniej tylko podeszwy moich butów stykały się z tą obrzydliwością, a kiedy nocowałem oddzielały mnie od niej ściany namiotu. Mimo wszystko zacząłem piąć się w górę, szukając podparcia dla stóp n karkach, ramionach czy plecach ciał należących do nieznajomych. Za uchwyty służyły mi najróżniejsze części ciała, poczynając od dłoni, kończąc na oczodołach. Mimo, że cała moja podróż była doświadczeniem tak strasznym, że nie byłem wstanie porównać go do czegokolwiek, ten moment mojej drogi był najbardziej straszliwy. Jednak wewnętrzna potrzeba zdobycia szczytu nie pozwalała mi zrezygnować. Z wysiłkiem i obrzydzeniem pokonywałem kolejne metry i po chwili sięgnąłem dłonią do krawędzi ściany i spróbowałem wymacać coś, za co mógłbym podciągnąć się ma szczyt, nie umiałem jednak znaleźć czegoś takiego, więc oparłem nogi wyższej i używając całej ich siły podskoczyłem na górę. Od razu na szczycie zauważyłem coś dziwnego. Nad dziwną twardą i gładką i płaską powierzchnią, która pokrywała szczyt góry. Zdziwiło mnie to, bowiem spodziewałem się na szczycie zobaczyć jedynie zwłoki, a zobaczyłem coś co wyglądało jak ciemna tafla wody w jeziorze, widzianym w nocy. Nad środkiem tej dziwnej powierzchni wznosił się biały sześcian, który sprawiał wrażenie jakby spoglądał na mnie, mimo braku oczu. Czarna powierzchnia zmarszczyła się nagle, a potem gwałtownie wyrósł z niej czarny, gruby kolec, który przebił moją pierś. Rana była ogromna. Tuż przed śmiercią uniosłem oczy i z radością spojrzałem na śnieżnobiałe chmury który były bliżej niż kiedykolwiek. 

Koniec

Komentarze

Cześć,

przyznać się, który/która trolluje?

Cymesik.

Moja, ale to nie ja trolluję, chociaż tematyka górska nie jest mi obca (i nic, co ludzkie, a zwłaszcza krwawo-ludzkie też nie jest mi obce).

No cóż, Anonimie, nie zdołałam się zorientować, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Co praw­da byli osoby któ­rzy jadły tru­pie mięso… –> Co praw­da były osoby, któ­re jadły tru­pie mięso

 

Te po­two­ry nie były jed­na­ka, dużym za­gro­że­niem… –> Te po­two­ry nie były jed­na­k dużym za­gro­że­niem

 

psów o zmierz­chwio­nej sier­ści… –> …psów o zmierz­wio­nej sier­ści

 

W mie­ście żyła jesz­cze grupa osób która, przy­po­mi­na­ła mi po­grą­żo­nych w cho­ro­bie i ma­ja­kach star­ców, któ­rych skóra przy­po­mi­na­ją­ca per­ga­min… –> Powtórzenia.

 

Życie w We­iber­gu ob­fi­to­wa­ła więc… –> Literówka.

 

Dla­te­go po­sta­no­wi­łem rzu­cić je­dy­nej wiel­kiej ta­jem­ni­cy i je­dy­ne­mu wiel­kie­mu nie­bez­pie­czeń­stwu jakie zna­łem– po­sta­no­wi­łem zdo­być szczyt tru­piej góry. –> Pewnie miało być: Dla­te­go po­sta­no­wi­łem rzu­cić wyzwanie je­dy­nej wiel­kiej ta­jem­ni­cy i je­dy­ne­mu wiel­kie­mu nie­bez­pie­czeń­stwu, jakie zna­łem – po­sta­no­wi­łem zdo­być szczyt tru­piej góry.

 

Czas przed zmierz­chem po­świę­ci­łem by po­szu­kać spo­so­bu by omi­nąć prze­szko­dę… –> Czas przed zmierz­chem po­świę­ci­łem na szukanie spo­so­bu, by omi­nąć prze­szko­dę

 

Mu­sia­łem wspiąć się w górę. –> Masło maślane. Czy można wspinać się w dół?

Proponuję: Mu­sia­łem zacząć się wspinać.

 

Było to szcze­gól­ne nie­bez­piecz­ne… –> Literówka.

 

wbite w gni­ją­ce mięso haki łatwo mo­gły­by łatwo się wy­su­nąć… –> Dwa grzybki w barszczyku.

 

za­bez­pie­cze­nia przed upad­kiem. Li­czy­łem, że w razie wy­pad­ku… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

za­ją­łem się przy­go­to­wa­nie obozu na noc. –> Literówka.

 

wnętrz­no­ści i wy­sta­ją­ce spodnich kości… –> …wnętrz­no­ści i wy­sta­ją­ce spod nich kości

 

któ­rej pełno było na całym wnie­sie­niu, nie zna­la­zła uj­ścia i krzep­nąć… –> Literówki.

 

za­pach zgni­li­zny do któ­re­go praw­do­po­dob­nie nigdy się nie przy­wyk­nę… –> …za­pach zgni­li­zny, do któ­re­go praw­do­po­dob­nie nigdy nie przy­wyk­nę

 

Mój sen był płyt­ki i nie przy­niósł mi od­po­czyn­ku. Wsta­łem z pierw­szy­mi pro­mie­nia­mi słoń­ca, które od­sła­nia­ło ota­cza­ją­cą mnie obrzy­dli­wość. Mu­sia­łem sta­wić czoła ścia­nie, która wy­ro­sła przede mną. Obrzy­dza­ła mnie moż­li­wość… –> Zaimkoza. Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

szu­ka­jąc pod­par­cia dla stóp n kar­kach… –> Literówka.

 

za co mógł­bym pod­cią­gnąć się ma szczyt… –> Literówka.

Co prawda byli osoby którzy jadły trupie mięso,

były osoby

 

Te potwory nie były jednaka

jednak

 

Życie w Weibergu obfitowała więc

obfitowało

 

Dlatego postanowiłem rzucić jedynej wielkiej

rzucić wyzwanie?

 

Przeczytałeś to przed “wrzuceniem” na forum?

 

Pomysł bardzo fajny, do samego końca czekałem na rozwiązanie. Podobało mi się. No i długie w sam raz.

Jest pomysł na obrzydliwą makabreskę (ciekawe, czy ma coś wspólnego z niedawno ogłoszonym, ale anulowanym konkursem?) z jakimś tam przesłaniem (wspinamy się po trupach, a na górze wcale nie czeka nagroda?), ale wykonanie woła o pomstę do nieba: niedbałość (tak trudno przejrzeć tekst i wyłapać oczywiste literówki?), interpunkcja, czasem nieporadny styl.

Oraz moim skromnym zdaniem razi szczegół na początku: nazwa miasteczka jest do niczego niepotrzebna, a zabija metaforyczność tekstu.

Mnie trochę rozczarowało zakończenie. Pomijając już literówki i interpunkcję (mnie to aż tak nie bije po oczach bo sama robię błędy :)), po bardzo rozbudowanym – jak na rozmiar utworu – opisie góry i wędrówki na nią, zakończenie wypadło blado. Wszedłem na górę, był tam sześcian, zabił mnie, koniec. Trochę bym rozbudowała tą scenę dotarcia na szczyt oraz śmierci, poświęcając jej nieco więcej miejsca. 

Niemieckie nazwy miejscowości od jakiegoś czasu kojarzą mi się tylko i wyłącznie z “Cierpieniami młodego Wertera” i tak jak umierałem wraz z bohaterem podczas lektury, tak teraz nastąpił zgon natychmiastowy. Sztampowy pomysł wyjściowy, nudny opis wydarzeń i zakończenie wyjęte z kina klasy C. Oczywiście błędy językowe i ogólna niedbałość to największe wady tekstu. I, tak jak Mytrix, uważam, że ktoś tutaj nas wpuszcza w maliny :)

Też mam skojarzenia związane z anulowanym konkursem. Nie porwało mnie w żaden sposób. 

A mi opko się podobało… w większości, pomijając pozbawione pomysłu zakończenie. Duży plus za klimatyczny, niepokojący opis miasteczka z ghulami, obłąkanymi starcami i zwykłymi mieszkańcami, którzy nie tylko przyzwyczaili się do stosu zwłok, ale nawet zaczęli traktować go jak coś dobrego. Opis wędrówki też nie najgorszy, choć już nie tak przyjemny jak wstęp.

 

Z minusów zauważyłam ogromną ilość literówek, o której pisali w komentarzach moi poprzednicy, a także rozczarowujące zakończenie. Zmień te dwie rzeczy, a z chęcią zaplusuję.

Co prawda byli osoby którzy jadły trupie mięso, a zamiast popaść w chorobę, zmieniały się w bestie, które czasem atakowały żyjących tutaj ludzi. Te potwory nie były jednaka, dużym zagrożeniem i można było je porównać do bezpańskich psów o zmierzchwionej sierści i z dzikością w oczach, będących utrapieniem dla ludzi samotnie spacerujących po zmroku.

Jak ma mi się spodobać coś napisanego w taki sposób???

Czuję się zażenowana.

Pomysł jest, ale dwa wielkie bloki tekstu bardzo mocno obniżają jego wyrazistość. Do tego ogólnie jest chropowato pod względem językowym, a i treść dałoby się odchudzić bez straty dla historii.

Tak więc nie porwało. Bywa.

Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, co nie zostało jeszcze uwzględnione w komentarzach. Autor się nie ujawnia, ani nie odzywa, więc nie wiem, czy traktować ten tekst na poważnie, czy jako kiepski żart. Z trudem dobrnęłam do końca, motywowana faktem, że tekst jest krótki, ale napisane było w taki sposób, że nie zachęcało nawet trochę. Język był nieprzystępny, prawie jak opisywana góra trupów. Choć można się w tym tekście doszukiwać jakiejś metafory, a nawet ciekawego konceptu, to dla mnie wykonanie absolutnie wykańcza jakiekolwiek zalążki opowieści. Zakończenie rzeczywiście rozczarowało, spodziewałam się czegoś więcej. 

No, nic… Pracuj dalej, autorze, bo wielka góra trupów przed Tobą, ale może na jej szczycie, wcale nie czeka śmierć? Chociaż patrząc w szerokiej perspektywie, taki koniec czeka nas wszystkich… Ech… Depresyjny nastrój mam dzisiaj, a ten tekst go nie poprawił na pewno…

Hmmm. Przedpiścy ładnie wszystko wypunktowali, więc nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać.

 

Jeśli to żart, to raczej kiepski, a jeśli na poważnie… no to jest źle, Autorze. Jest źle. Jeżeli zamierzasz pisać, to długa droga przed Tobą. Prawie tak długa i okropna, jaką odbył bohater Twojego opowiadania. Albo i gorsza.

Wspiąłem się z Tobą, Autorze, na szczyt, choć nie była to miła wędrówka. Bardzo złe wykonanie. Interpunkcja nie istnieje. Fabuła również znikoma, z banalnym zakończeniem.

Nowa Fantastyka