- Opowiadanie: slqn - Las

Las

Kiedyś 2. miejsce na wrocławskich DFach. Wrzucam, bo uważam za jedną z lepszych moich prac.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Las

Szli naprzód trzymając się za ręce, a las ciągnął się przed nimi ciemny, zimny i cichy. Mgła wsiąkła w ich ubrania, czyniąc z nich ciężkie, ociekające wilgocią szmaty. Ich oddechy wyrzucały w powietrze kłęby gęstej pary.

Konrad odczuwał zmęczenie swojej towarzyszki niemal tak mocno jak swoje własne; musiał szarpać jej dłoń, by była w stanie za nim nadążyć. „Opada z sił”, pomyślał z rozpaczą. „Niedługo znów zacznie płakać. Będzie chciała jeść albo spać. Będzie trzeba rozpalić ogień i wznieść szałas, zdobyć coś do jedzenia… Jeśli będziemy tak często przystawać, nigdy nie wydostaniemy się z tego lasu”.

– Jeszcze trochę, ptaszynko. – Odwrócił się do Anny i spróbował uśmiechnąć, lecz udało mu się tylko paskudnie skrzywić. Dziewczyna rzuciła mu krótkie, wystraszone spojrzenie bladoniebieskich oczu i mocniej skuliła się nad zawiniątkiem, które tuliła do piersi lewą ręką. Próbowała objąć je także prawą, lecz Konrad nie wypuścił jej z własnej dłoni.

– Chodź. Jeśli teraz się zatrzymamy, trudniej będzie nam znowu…

Zakasłał ciężko i poczuł na języku żelazisty smak krwi. Splunął pod nogi.

– … znowu ruszyć. Lepiej się nie zatrzymywać, wiesz, ptaszku?

Wiedział, że Anna nie rozumie ani słowa, starał się więc przemawiać do niej głosem miłym i przyjemnym, by pocieszyć ją tak, jak pociesza się dziecko; ciężko jednak było to robić z gardłem zaciśniętym od wstrzymywanego kaszlu i wargami mokrymi od krwi. Zrezygnowany Konrad westchnął głęboko, by uspokoić oddech i pociągnął towarzyszkę do przodu.

– No chodź.

Tym razem Anna nie zrobiła ani kroku. Wygięła usta w podkówkę i ściągnęła wąskie, jasne brwi w wyrazie buntu. Konrad doskonale wiedział, co to oznacza; teraz już nie było siły, by zechciała iść naprzód z własnej woli. Tracił cierpliwość.

– Zmęczyłaś się? Wspaniale. Może gdybyś pozbyła się brzemienia, byłoby ci lżej? Daj, poniosę je za ciebie – powiedział ze złością i wyrwał z rąk dziewczyny kłąb brudnych szmat. Anna krzyknęła z trwogą i rzuciła się, by odebrać swą własność, lecz Konrad uniósł zdobycz wysoko nad głowę i ruszył naprzód chwiejnym ze zmęczenia krokiem, zmuszając towarzyszkę do pościgu. Wytrzymał tak ledwie parędziesiąt kroków; uniesione ramię omdlało mu, a w głowie zaczęło wirować. Puścił zawiniątko i wraz z nim padł na ziemię, dysząc ciężko. Po chwili zaczął także kaszleć, a wkrótce rozkaszlał się tak mocno, że gdy skończył, twarz miał zupełnie mokrą od łez. Położył dłoń na czole. Było rozpalone. „Jest coraz gorzej”, pomyślał Konrad. „Nie możemy iść dalej. Muszę odpocząć. Anna też musi”.

Wstał powoli i potoczył wokół przymglonym wzrokiem, poszukując gałęzi i chrustu na ognisko. Nie było ich wiele, a te, które dostrzegł, były nie mniej mokre od łachmanów na ich grzbietach.

– Rozejrzę się za drewnem – mruknął do Anny, pochylającej się opodal nad odzyskanym właśnie zawiniątkiem – Zostań tu. Zaraz wrócę.

Zbierał opał powoli, całe swe gorączkowe skupienie wkładając w podnoszenie z ziemi co suchszych i mniej spróchniałych gałęzi. Co jakiś czas mrugał intensywnie, walcząc z opadającymi powiekami. Raz czy dwa odpiął od pasa manierkę i powąchał tęsknie opary gorzałki, będące jedynym, co zostało w naczyniu. „Kaszlę coraz więcej”, pomyślał ze smutkiem, „a trudy podróży dają się nam obojgu we znaki. Nie mogę rozchorować się jeszcze bardziej. Nie, dopóki jesteśmy w tym przeklętym lesie”.

Nie pamiętał już, jak dawno temu weszli do lasu. W tej chwili zdawało mu się, że było to lata temu; ciężko było mu przypomnieć sobie spanie w łóżku, normalny, dobrze przyprawiony posiłek, smak gorzałki i wesoły śmiech pijanych wędrowców w karczmie. Tak samo ciężko było mu przypomnieć sobie uśmiech na pięknej twarzy Anny, czy też ostatni raz, gdy się kochali.

„Sądziłem, że wszystko skończyło się dobrze, jak w jakiejś przeklętej bajce”, myślał, układając na ramieniu kolejne gałęzie. „Miałem siedemnaście wiosen, dwa pistolety u paska i właśnie dostałem pierwszy żołd. Przez dwa boże tygodnie żarłem jak świnia, ruchałem jak zając i piłem jak szewc, a w noc przed tym, jak mieliśmy znowu iść w pole, najładniejsza kurwa w obozie powiedziała, że mnie kocha. Kiedy nad ranem jechaliśmy już we dwójkę na kradzionych oficerskich koniach w stronę wschodzącego słońca, byłem pewien, że to jest właśnie ten moment, kiedy zaczyna się moje ‘długo i szczęśliwie’. Nie mam pojęcia, jak mogłem kiedykolwiek być tak głupi. Wiadomo, że kurwy nie żyją długo. Ich kochankowie zresztą też. Franca nie oszczędza nikogo, kto docenia uciechy życia, niezależnie, jak młody i bogaty by nie był; czy wiódłby żywot świętego, czy dezertera i zbója”. Znowu zakręciło mu się w głowie. Przykucnął na chwilę, bojąc się, że upadnie. „Święty natomiast bez dwóch zdań nie musiałby uciekać przed plutonem egzekucyjnym. Mógłby też oddać swą biedną, chorą kobietę do klasztoru i w spokoju czekać, aż i on oszaleje i będzie mu już obojętne, czy zdechnie sam, czy z czyjąś pomocą”.

Wrócił w miejsce gdzie zostawił Annę i niczym w transie wziął się za rozpalenie ogniska. Od dawna nie miał już hubki, lecz jakimś cudem udało mu się wzniecić drobny płomień za pomocą dwóch wilgotnych patyków. Patrzył z lękliwą nadzieją, jak małe języki ognia rosną w miarę pochłaniania kolejnych gałązek.

– Chodź, ptaszyno. Rozgrzejemy się – wychrypiał Konrad w półmrok, przegrzebując żar kijem.

Odpowiedziało mu milczenie.

– Ptaszyno? – Jego serce przyspieszyło. – Anna?

Rozejrzał się, nigdzie jednak nie mógł jej dostrzec. Wiedział, że powinien czuć strach i troskę, jednak głód, zmęczenie i frustracja wypełniły go w tym momencie jedynie goryczą i złością.

– Gdzież ty znowu kurwo polazłaś?! – wrzasnął, ciskając kij w ogień – Wiem że jesteś pomylona, ale czy nie rozumiesz nawet jednego słowa?! Chodź tu, albo tak ci wleję, że popamiętasz!

Złość przegoniła częściowo śmiertelne zmęczenie Konrada. Mężczyzna skoczył między drzewa, tocząc wokół dzikim wzrokiem. Nie szukał Anny długo: siedziała na ziemi paręnaście kroków dalej, ukryta za kępą młodych świerków, z bladą piersią obnażoną spod brudnej sukni. Raz po raz przystawiała do niej zawiniątko, bełkocząc doń cichutko pozbawione sensu sylaby.

– Auaua! Ououou! Guu!

Uśmiechała się, po raz pierwszy od wielu dni, i to właśnie była rzecz, która rozsierdziła Konrada na dobre.

– Mówiłem ci, że masz tam zostać! – wrzasnął mężczyzna i dopadł do niej, wyrywając z jej chudych rąk brudny pakunek. Z pasją rozplątał szmaty, odsłaniając spod nich zdeformowane, nabrzmiałe i zupełnie zimne ciało czegoś, co ledwie przypominało niemowlę. Brunatna skóra odchodziła miejscami od ciała, a kikuty kończyn zwisały bezwładnie jak u lalki. Powietrze wypełnił smród gnijącego mięsa.

– On nie żyje, rozumiesz? Nie-ży-je! – krzyczał Konrad z rozpaczą. – Nie wierzysz? To patrz!

Chwycił głowę dziecka i ukręcił ją z głośnym chrzęstem. Ze złośliwą satysfakcją patrzył, jak błoga twarz Anny krzywi się w niemym, bezbrzeżnym przerażeniu, a do jej oczu napływają łzy.

– Mówiłem, że masz go wyrzucić! Marnujesz siły nosząc go, a smród wabi wilki i niedźwiedzie! Koniec z tym. Pokażę ci, gdzie jest miejsce tego małego demona. Patrz uważnie!

Siłą zaciągnął łkającą dziewczynę do ogniska i cisnął dziecko w płomienie. Zepsute mięso zaskwierczało, gdy ogarnął je żar, a Anna krzyknęła przeraźliwie, wyciągając bezradnie ręce w stronę ognia. Konrad patrzył na to z mieszaniną furii, satysfakcji i przerażenia. Czuł, że zaczyna się trząść.

– Trzeba było zrobić to dawno, ptaszyno – powiedział drżącym głosem. Jego wzrok przykuła lśniąca w świetle ognia biel wciąż obnażonej piersi. Oblizał spierzchnięte wargi.

– Ale nie myślmy już o tym. Zapomnijmy. Choć na moment…

Wyciągnął rękę w stronę piersi Anny i musnął palcami jej sutek. Był twardy. Oddychając ciężko, Konrad nachylił się nad dziewczyną i jedną ręką chwycił oba jej nadgarstki, drugą złapał jej włosy i odciągnął głowę do tyłu, obnażając bladą, pokrytą bliznami szyję. Dziewczyna załkała żałośnie, lecz on ani myślał puścić.

– Och tak, jesteś piękna. Choroba odebrała ci rozum, ale nic nigdy nie odbierze ci…

W nagłym, rozpaczliwym szarpnięciu, Anna uwolniła głowę z uścisku mężczyzny i wbiła zęby w jego przedramię. Nim zdołał się opanować, Konrad zacisnął rękę w pięść i uderzył. Mocno, wlewając w ten cios całą swą frustrację, lęk, złość i zmęczenie. Nie obejrzał się, a uderzył drugi raz, trzeci, czwarty i kolejne. Puścił, gdy poczuł na dłoni lepką wilgoć krwi. W przerażeniu odskoczył od Anny, której ciało bezwładnie osunęło się na ziemię.

– Przepraszam, ptaszynko – wyszeptał ze zgrozą Konrad. – Przepraszam! Przepraszam!

Kucnął nad nią i potrząsnął delikatnie jej ramieniem, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Poklepał lekko opuchniętą, zalaną krwią twarz, ale półrozwarte powieki Anny nie poruszyły się. Poczuł, że zaraz się rozpłacze. Ukrył twarz w dłoniach.

– Nie zostawiaj mnie samego w tym lesie!

Naraz uniósł ręce do szyi i wyciągnął spod przemoczonego kołnierza rzemyk. Na jego piersi zabłysnął krucyfiks.

– Boże, zlituj się nade mną, bo zgrzeszyłem – wyszeptał Konrad, chwytając krzyżyk i unosząc go do ust. Ucałował go trzykrotnie. – Boże, zlituj się nad Anną, błagam cię. Zlituj się nad nią i nade mną, daj nam wyjść z tego przeklętego lasu! Oddam się w ręce plutonu egzekucyjnego, a wszystko, co jeszcze posiadam, przekażę na Kościół, ale błagam, pozwól nam wyjść! Nie zniosę tego dłużej! Zrobię co zechcesz, ale daj nam wyjść!

Echo głosu Konrada przetoczyło się przez las i po chwili rozpłynęło w ciemności, tak samo jak para buchająca z jego ust z każdym błagalnym okrzykiem. Potem znów otoczyła go cisza. Mężczyzna trwał w niej nieokreśloną ilość czasu, patrząc tępo przed siebie.

W końcu dźwignął się z kolan i zaniósł kolejną salwą krwawego kaszlu. Z furią zerwał z szyi krzyż i cisnął go pod stopy. Odchrząknął głęboko i splunął na niego mieszaniną śliny i krwi.

– Wiedziałem – wychrypiał Konrad. – Wiedziałem, że nic nie zrobisz. Jesteś tylko mrzonką dla pomyleńców. Gnojem i brudem, nie mniejszym niż świat, który w swym szaleństwie stworzyłeś. Jesteś synem kurwy, który żył i zdechł dawno temu, i nigdy nie zmartwychwstał, bo twoje zaświaty są taką samą bzdurą, jak ty sam, przeklęty śmieciu!

Konrad kopnął krucyfiks, wdeptując go mocniej w poszycie, po czym rozsznurował spodnie i zaczął na niego lać. W jego moczu także była krew.

– Bóg pomyleńców jest głuchy, a więc może ty, Szatanie, odpowiesz na moją prośbę? – załkał. – Może ciebie przekupi ofiara z mojej duszy, ciała i majątku? O przeklęty, ojcze szumowin, dezerterów i morderców, zlituj się nad swym pokornym synem! Zażycz sobie czegoś, czegokolwiek, a ja to spełnię, ale daj mi w końcu wyjść z tego lasu! Anny, dziecka, mojej duszy… Wszystkiego, ale daj mi wyjść!

Konrad usłyszał nad głową bicie skrzydeł i nim się obejrzał, parę kroków przed nim wylądował na ziemi kruk, czarny jak grzech, łypiąc na niego jednym lśniącym okiem. Konrad ponownie padł na kolana, wprost w kałużę moczu. Ciężko było mu uwierzyć w to, co widzi.

– Nareszcie! – wyjąkał, a jego dłonie przestały się trząść. – O potępiony, ołowiana wieżo histerii, przybyłeś na me słowa! Czego więc sobie życzysz?

Kruk nie odpowiedział. Przenikliwe oko połyskiwało tylko w mroku. Konrad przełknął ślinę.

– Anny? – spytał niepewnie. – Mnie?

Na te słowa ptak otworzył dziób i huknął nieziemskim, gromkim śmiechem. Po plecach Konrada przebiegł dreszcz.

– Konradzie, ty wstrętny, obmierzły grzeszniku! – powiedział zwierz, gdy tylko zdołał opanować śmiech. – Czyżbyś nie pamiętał? Proponowałeś mi już ten układ! Proponowałeś wiele razy, że oddasz mi duszę Anny, zabijesz dziecko i pójdziesz do piekła, byleby wyjść z lasu!

Konrad nie zrozumiał. Nie zrozumiał, lecz naraz poczuł lęk tak straszliwy, jakiego nie czuł od setek lat.

– Proponowałem…? – wyszeptał wyschniętymi z przerażenia ustami. – I… i co?

– I ja się na to zgodziłem.

Koniec

Komentarze

To drugie opowiadanie jakie przeczytałam w Poczekalni od kiedy się zalogowałam, i drugie w mojej opinii naprawdę dobre. Może ja się nie zam, a może to taki udany dzień dla Poczekalni. 

O, jest jakiś pomysł.

Rozkręca się dość wolno, ale spodobała mi się końcówka.

Babska logika rządzi!

Za Finklą, początek nie nastraja zbyt dobrze do teksty. Na szczęście im dalej w “las” tym lepiej. Szczególnie scena spalenia dziecka, kłótni z Anną no i sama końcówka – naprawdę przewrotna, przyznam, że twist wyszedł bardzo dobrze.

Udany tekst :)

Niezły pomysł i całkiem ok wykonanie, choć istotnie początek troszkę przegadany. Retrospekcja wojenna (?) nie bardzo się tłumaczy w fabule, przydałoby się ją jakoś wyjaśnić i powiązać z zakończeniem. Najmocniejszą stroną opowiadania jest nastrój.

 

“– Jeszcze trochę, ptaszynko[+.] – Odwrócił się do Anny”

 

“powąchał tęsknie opary gorzałki, będące ostatnim, co zostało w naczyniu” – będące wszystkim ?

 

cudzysłowy wewnątrz cudzysłowów należy zapisać innym typem cudzysłowów (pojedynczymi ‘…’ lub francuskimi « … »)

 

“– Gdzież ty znowu[+,] kurwa[+,] polazłaś?!” “nie rozumiesz nawet jednego[-,] jebanego słowa?!“ – czy tee wulgaryzmy są naprawdę potrzebne? bardzo kontrastują z innymi wypowiedziami bohatera, nie pasują do ogólnego stylu opowiadania, który jest ładnie subtelny, a w tych krzykach Konrada sam ton i np. to “gdzież” w zupełności wystarczająco podkreślają, że się wściekł

 

“Z pasją rozplątał szmaty, odsłaniając spod nich zdeformowane, nabrzmiałe i zupełnie zimne ciało czegoś, co ledwie przypominało niemowlę; brunatna skóra odchodziła miejscami od ciała, a kikuty kończyn zwisały bezwładnie jak u lalki.“ – podziel to na dwa zdania zamiast tego średnika

 

“patrzył, jak przed chwilą błoga twarz Anny krzywi się” – wiadomo, że to odnosi się do przed tym, co zrobił Konrad, a brzmi źle

 

“Kucnął nad nią i potrząsnął delikatnie jej ramieniem, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Poklepał lekko po opuchniętej, zalanej krwią twarzy, lecz półrozwarte powieki Anny nie poruszyły się.”

 

“wszystko, co jeszcze posiadam[+,] przekażę”

 

“Zrobię wszystko, co zechcesz, ale daj nam wyjść!” – powtórzenie, inaczej byłoby ok

 

“trwał w niej nieokreśloną ilość czasu” – coś tu zgrzyta, konkretnie ta ilość czasu. “sam nie wiedział, jak długo” ?

 

“– Wiedziałem[-.]– wychrypiał Konrad.”

 

“Konrad usłyszał nad głową bicie skrzydeł[-,] i nim się obejrzał”

 

“Ależ nie pamiętasz?” → “Czyżbyś nie pamiętał?”

http://altronapoleone.home.blog

Nieco nużył mnie początkowy fragment Lasu i wyglądałam końca opowiadania, ale kiedy dotarłam do ostatniej kropki, uznałam, że nic nie było zbyt długie, wszystko znalazłam na swoim miejscu, a i przeznaczenie lasu stało się niezwykle jasne.

Bardzo satysfakcjonująca lektura.

Mam nadzieję, że usuniesz usterki, także te wskazane przez Drakainę, bo chciałbym móc kliknąć Bibliotekę.

 

– … znowu ru­szyć. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

cięż­ko jed­nak było to robić z gar­dłem za­ci­śnię­tym… –> …trudno jed­nak było to robić z gar­dłem za­ci­śnię­tym

 

w gło­wie za­czę­ło wi­ro­wać. Pu­ścił za­wi­niąt­ko i wraz z nim padł na zie­mię, dy­sząc cięż­ko. Po chwi­li za­czął także kasz­leć… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

Nie było ich wiele, a te, które do­strzegł, były nie mniej… –> Powtórzenie.

 

cięż­ko było mu przy­po­mnieć sobie spa­nie w łóżku… –> …trudno było mu przy­po­mnieć sobie spa­nie w łóżku

 

Tak samo cięż­ko było mu przy­po­mnieć sobie… –> Tak samo trudno było mu przy­po­mnieć sobie

 

ni­czym w tran­sie wziął się za roz­pa­le­nie ogni­ska. –> …ni­czym w tran­sie zabrał się do roz­pa­le­nie ogni­ska.

 

wy­cią­gnął spod prze­mo­czo­ne­go koł­nie­rza rze­myk. Na jego pier­si za­bły­snął kru­cy­fiks. –> Czy dobrze rozumiem, że krucyfiks zabłysnął na piersi rzemyka?

 

- Może cie­bie prze­ku­pi ofia­ra z mojej duszy, ciała i ma­jąt­ku? –> Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

Cięż­ko było mu uwie­rzyć w to, co widzi. –> Trudno było mu uwie­rzyć w to, co widzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie nie porwało :(

Przynoszę radość :)

Poprawiłam wytknięte i parę niewytkniętych błędów. Dzięki za poprawki.

 

Retrospekcja wojenna istnieje by fabularnie pokazać, że Konrad jest dezerterem, złodziejem i człowiekiem niemoralnym, co uzasadnia jego obecność w lesie.

fajne ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Całkiem mocny, ciężki (w dobrym znaczeniu), klimatyczny tekst. Co prawda zakończenie nie wywołało u mnie niczego specjalnego (choć istnieje spore prawdopodobieństwo, że czegoś nie rozumiem), ale dobre wykonanie i znakomity nastrój z pewnością zasługują na klika. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Umiejętnie zbudowany nastrój, ciekawy twist na koniec. Udało Ci się opisać zajmująco bardzo oklepany temat z diabelskimi umowami. Może rzeczywiście początek przegadany, ale do mnie przemówił. Scena ze spaleniem dziecka nawet spowodowała u mnie dreszcz.

Mocny, mały horror.

Długo się rozkręca, ale na tyle dobrze budujesz klimat, że końcówka – choć sama w sobie nie aż oryginalna – wybrzmiała znakomicie. Ostatnie zdanie kruka-demona jest świetną puentą.

Dobrze wyważyłeś pokazaną brutalność, choć w pewnym momencie bałem się, że przekroczysz granicę, po której mi, czytelnikowi, wszystko jedno, co się stanie z bohaterami. Nie doszło jednak do tego i za to chwała Ci, Autorze :)

Podsumowując: klimatyczny, choć wolny koncert fajerwerków. Mnie się jednak podobało.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zacne zakończenie. 

Doceniam koncept, choć nie powiem, żebym czytała z przyjemnością – ale myślę sobie, że przyjemność chyba nie byłaby tutaj zamierzona, i że jest wstrętnie, bo tak miało być. Zatem wszystko wypaliło, mam jednak problem z tego typu tekstami, bo ciężko mi niekiedy wytrwać przy postaciach, które wzbudzają we mnie jedynie negatywne uczucia – a w przypadku Konrada szybko okazało się, że to taka właśnie postać. Trudno mu kibicować i przejmować się tym, czy uda mu się wyjść z lasu czy nie. 

Czemu nie ma wyjaśnienia, jak Konrad znalazł się w tym lesie? Niestety, to “opowiadanie” w ogóle do mnie nie przemówiło. Czytając je, nie zadrżałem, ani razu.

Ja przyjaznych stosunków z opowiadaniem nie nawiązałem. Pisarsko jest ok, nigdzie się nie potknąłem, ale sama historia mnie nie wciągnęła. Bez wątpienia tekst aspiruje do rangi horroru, zwłaszcza dzięki obrzydliwościom, którymi bohater nas karmi. Mimo to stracha większego nie miałem, może dlatego, że czytane za dnia. Pozdro

Nowa Fantastyka