- Opowiadanie: maciekzolnowski - Upadek renifera

Upadek renifera

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Upadek renifera

Nuda, powtarzalność, brak niespodzianek, senność, zmęczenie, niedostarczanie umysłowi żadnych nowych podniet – to wszystko jest rutyną. Jednym, niezbyt skomplikowanym słowem na literę er. Nienawidzę rutyny. Nie lubię rutyny. Nie polubię jej nigdy, przenigdy, za nic w świecie!

Z wolna zbliżała się już północ. Pies znów dał o sobie znać. Podszedł i zaczął z lekka na mnie powarkiwać. Nie pozwolił w ten sposób zapomnieć o zaległym spacerze, który mu się należał, jak nie wiem co, jak misce pies i na odwrót. Założyłem smycz i udałem się z Czikiem na zewnątrz (tak nazywa się mój kudłaty przyjaciel, będący jednocześnie moim największym czworonożnym obowiązkiem).

Na dworze rześko, powiało chłodem i wilgocią, co przypomniało o zbliżającej się wielkimi krokami zimie. Po lecie jest jesień, a po jesieni… Wiadomo, co przychodzi po lecie i jesieni. Ach, ta rutyna! Minęliśmy gościniec – znów ta rutyna – i skierowaliśmy się w stronę kościółka ku bardziej zacisznym i przestronnym terenom zielonym.

Cziko wcale się nie spieszył. Obwąchiwał każdy pojedynczy krzaczek, każdą, najmniejszą nawet kępę trawska. On ma zawsze czas, w przeciwieństwie do mnie. Tradycyjnie rozgościł się, by zrobić kupkę, pod wielkim dębem – pomnikiem przyrody, co niejedno widział i niejedno słyszał.

Nasz wioskowy Dom Boży jest miejscem szczególnie cichym i klimatycznym. Wygląda na opuszczony. Zaraz za nim rozpościera się widomy obraz bogatej przeszłości tych ziem – imponujących rozmiarów cmentarz z rozmaitymi nagrobkami: zadbanymi, niezadbanymi, polskimi, rosyjskimi, niemieckimi, nowszymi, starszymi i bardzo już wiekowymi. Te najstarsze liczą sobie nawet po sto pięćdziesiąt i dwieście lat. Średnie miejsce do odbywania spacerów z nawet najbardziej ukochanym pieskiem, ale skoro obecność Czika nikomu tutaj nie wadzi, to mnie tym bardziej nie. 

Minęliśmy z shih tzu niepozorną miniaturkę, którą zauważyłem dopiero dzisiaj, gdy tędy przechodziłem koło południa. Tyle razy się tędy szwendam, a nigdy jej nie widziałem. Dziwne, prawda?

Ta miniaturka – to niewielkich rozmiarów nagrobek dziecka zmarłego przedwcześnie i zdaje się w jakichś tragicznych okolicznościach. Aż żal i jakoś tak ciężko na sercu się robi człowiekowi na samą myśl o tym niespełnionym życiu, które na dobrą sprawę nie zdążyło się nawet rozpocząć, zatlić witalnym ogniem. Mnie było smutno i Czikusiowi zapewne też. Na mogiłce znajdował się niewielkich rozmiarów posążek renifera, który skrzył się w księżycowym blasku. Wiatr przewrócił zwierzątko i trzeba je było przywrócić do pionu, co też i niezwłocznie uczyniłem. Ozdoba stanęła dumnie na swych rozbrykanych czterech odnóżach. Zabrakło tylko Mikołajka, by zrobiło się – nie tyle rutynowo, co raczej – odświętnie i bożonarodzeniowo.

Nagle zadrżała ziemia, zaryczał wicher i poderwało się stado ptaszydeł do lotu, a Cziko wyrwał smycz i pognał gdzieś na oślep, przepadając w czarnej otchłani zagajnika. Struchlałem. Spod czarnej jak smoła ziemi wysunęła się drobna rączka dziecka i mocno pochwyciła mnie za ramię. A dobywający się z wnętrza mogiły głosik zaczął… Nie, nie straszyć, lecz dziękować mi za piękny bezinteresowny gest. 

Nuda, powtarzalność, brak niespodzianek, senność, zmęczenie, niedostarczanie umysłowi żadnego ciekawego impulsu – to wszystko jest rutyną; jednym niezbyt skomplikowanym słowem na literę er. Nienawidzę rutyny. Nie lubię rutyny. Nie kocham rutyny. Kocham rutynę, lubię rutynę. Jest taka bezpieczna, taka do bólu prosta, tak bardzo prywatnie moja. I nie tylko moja, bo wspólna: narodowa, ponadnarodowa, twoja, wasza i nasza. Siedzę w pokoju za biurkiem. Nudzę się okrutnie. Ale przynajmniej czuję, że jestem bezpieczny, a noc, co skrywa nekropolię z dziwnymi dziecięcymi nagrobkami pozostaje gdzieś daleko, hen za oknem.

Nagle w domowych pieleszach zaczyna skrzypieć podłoga, pełga światło, by ostatecznie zgasnąć. A na dworze zrywa się tęga wichura i zza szyby kiwa do mnie rączka istotki, która do siebie zaprasza, do wspólnej zabawy zachęca. A to ci niespodzianka – straszna, upiorna, ale jednak niespodzianka. Jak Boga kocham, wolę chleb powszedni dnia codziennego, bezpieczeństwo i nudne domowe rytuały.

Koniec

Komentarze

Nie ma nic o jedzeniu… ;) Jak na mój gust bardzo klasycznie, ale jest fantastyka, a pod nią coś co lubię-głębię tak głęboką, jak człowiek w nią spoglądający.Pozdrawiam Czwartkowy Dyżurny:)

Powiadasz, że w końcu trafił się w miarę strawny kąsek, który nie był ani słony, ani słodki nadmiernie, ani kwaśny, ani gorzki? Ot, zwykła creepypasta na dobranoc. 

To co mam czytać? Opowiadanie właściwe czy powyższy komentarz?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No właśnie nie wiem, chyba nie mogę się zdecydować. Pierwszy raz tak mam. :) Chyba ten pierwszy jest bardziej nastrojowy, nieco bardziej klimatyczny, a to z uwagi na zastosowanie różnych czasów w opowiastce. 

Aha, Droga Reg, od razu też mówię, że Ci się tekst nie spodoba, nie trafi w Twój gust. Zdążyłem się mniej więcej zorientować, co lubisz, a czego nie trawisz. 

No nie było tak źle, Maćku.

Czytało się całkiem gładko i bezboleśnie. Nie wiem, czym były spowodowane Twoje obawy, ba, wręcz pewność, że tego nie strawię. Muszę Ci wyznać, że nie trawię serów i czosnku, z resztą jakoś sobie radzę. ;)

 

wzią­łem dwa pla­sti­ko­we wo­recz­ki na kupy i dwa łyki wody przed wyj­ściem… –> Czy on tę wodę z kupami mieszał w woreczkach?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Serów nie trawisz? O, Boże! ;)

Sąsiedztwem psich kup i łyków wody się zajmę. W sumie, hm… niefortunne to zdanie wygląda mi na małe i poniekąd zamierzone mrugnięcie okiem w stronę bizarro. Dzięki, Reg! :)

No wystaw pan sobie, panie Maciek, że nie jadam serów. A w jakie zdumienie wprawiam otoczenie, kiedy zamawiam pizzę bez sera. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak już jest, Maćku. Publikujesz w czwartek, to masz szansę na mój komentarz. Wrzucasz szorta to masz mnie na głowie ;)

Opowiadanie w komentarzu… Łamiesz konwencje :)

#Reg:

Zaprawdę są na świecie sprawy, które się filozofom nie śniły. I tak – dla przykładu – niezjadliwości serów pojąć niepodobna. A jednak! Ja, com żył zawsze jeno echem, na wpół ukryty w cieniu krat, oddechem i chciwą żądzą chłonę świat.

Zaiste boli mię okrutnie wyobraźni mej brak. Gdyby przyszło mi zaordynować Quattro Formaggi, byłbym wielce kontent z samych serków (bez pizzy), bo ja, com żył zawsze jeno echem, na wpół ukryty w cieniu krat, oddechem i chciwą żądzą chłonę świat.

 

#Blacktom:

Podoba mi się określenie: “masz mnie na głowie”. ;)

Doprawdy, Maćku, z zacnych i klasycznych wzorów zaczerpnąłeś, aby wyrazić wielką dezaprobatę dla mojej pogardy wobec serów. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To, co piszesz ostatnio, Macieju, ciężko nazwać pełnokrwistą literaturą. Wciąż obracasz się w rejonach publicystyki, swoistego reportażu, a szorty czy opowiadania nie są opowiadaniami sensu stricto. Fabuła zazwyczaj szczątkowa, więcej tu opisów, wspomnień i dygresji niż akcji, postaci czy światotwórstwa. Ale powyższy tekst zmierza już w bardziej literacką stronę. I klimatem stoi. Temat ciężki (śmierć dziecka), groza rozpraszana przez nieco humorystyczny i gawędziarski sposób narracji.

Ja Ciebie widzę trochę jak jakiegoś bacę z Poronina, który opowiada swoje historie, gawędy, dykteryjki, a słuchacz niby wie, o czym mowa, ale nie jest do końca pewny. Zwłaszcza, że masz tendencje do rozmywania swoich puent. Rzadko wybrzmiewają z mocą zaskakującego twista czy morału, raczej ukrywają się wśród chaszczy słów skierowanych w finałach do czytelnika. Jeśli rzeczywiście tam są.

W każdym razie, z każdym tekstem bliżej jest Twoim opowieściom do prozy. Czekam dalej.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki, Mr! Kiedyś nawet chciałem zostać bacą, ale nie dałbym sobie rady: twarde życie, wiadomo. Baca jest uznawany w niektórych kręgach za kogoś zupełnie wyjątkowego, za swego rodzaju szamana. Ot, ciekawostka. 

Przeczytane bez większych technicznych przeszkód, ale treść nie chwyciła. Choć temat wybrałeś mocny i paru miejscach wzbudziłeś emocje.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wiesz, NWM, niby taki tekścik w stylu reportażu, sprawozdania ze spaceru… czy jak to nazwać (narrator wałęsa się po wsi, opisuje cmentarz itp.), niby żarcik z psich kup i z prozy dnia codziennego, a jednak temat poważny gdzieś tam się czai na spodzie (śmierć dziecka, kruchość życia, przemijanie wszystkich i wszystkiego, bo rutyna to także przecież upływ czasu – jakaś jego forma). 

Podoba mi się opozycja: domowe pielesze – świat znajdujący się za oknem; oraz: biurko i ciepło książki – świat w tej książce przedstawiony, świat pełen przygód i cierpienia, pełen duchów i innych niesamowitości. Sam wiesz, o co mi chodzi. Dzięki, pozdrawiam! 

Witam

 

Napisane zgrabnie. Podobało mi się. Ta rączka dziecka wyłażąca spod ziemi… no, no ciekawy obrazek. Na pewno wybiłeś mnie z rutyny, maćku :)

 

Pozdrawiam

Dobrze powiedziane: wszyscy tutaj staram się wyjść poza rutynę. Dzięki, Wojowniku, również pozdrawiam! 

No halo, halo. Za dużo wykrzykników przez co tekst staje się trochę infantylny, a sam bohater sprawia wrażenie dziwnie nakręconego. Jak na horror… to nie bardzo. Tekst za krótki, ale przede wszystkim nie bardzo Ci wyszła groza. Bardziej z jajem napisane niż mające czytelnika przerazić. Motyw z martwym dzieckiem chcącym się pobawić ma potencjał. Pzdr

W sumie miało być trochę śmiesznie (a troszkę, ale tylko troszkę smutno… no i strasznie). Dzięki, Blacken!

Mój pies znów dał o sobie znać: podszedł i zaczął z lekka na mnie powarkiwać.

Czy trzeba podkreślać, że to mój pies?

Na dworze – rześko, powiało chłodem i wilgocią, co mi przypomniało o zbliżającej się wielkimi susami zimnie

Chyba chodziło o zimę ;)

Czuję się nieco zdezorientowana, bo, jakby to ująć, nie porwało mnie, no :(

Przynoszę radość :)

Babole poprawiłem. 

Również dotarłem i przeczytałem nareszcie. Przyznam, że mnie również nie porwało. Nie nawet, że złe albo nudne, a pomysł z magiczną figurką renifera nawet ciekawy, niemniej – jakoś tak miałko. Nic nowego w każdym razie. No i krótkie strasznie, a może by człowiek chciał poczytać o rodzącej się relacji między rutyniarzem a małym zombie.

Koniec też mnie trochę skonfundował, bo nie wiem czemu najpierw powtarza formułkę z początku, by następnie zaraz zdanie zmienić. Fajny by efekt wyszedł, jakby tak właśnie początek szorta z końcówką skontrastować, a tak to – zmieszanie wyszło.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Dzięki, Gnoom, za szczerość przede wszystkim! “A może by człowiek chciał poczytać o rodzącej się relacji między rutyniarzem a małym zombie”. Fajny pomysł i mam wrażenie świeży, do wykorzystania.

Wydaje mi się, że faktycznie nietknięty. Także powodzenia :)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

:D

Nowa Fantastyka