- Opowiadanie: Hierof - Te dziwne dni bez poranków

Te dziwne dni bez poranków

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Te dziwne dni bez poranków

Ostatniej nocy to coś było jeszcze bliżej. Czarna ciecz, wynurzająca się spod wysokiej szafy przy ścianie, niknąca w mroku nocy, prawie już dotarła do mojego łóżka. Na szczęście znieruchomiała i nie zaczęła się wspinać po stalowych nogach, nie wiedziałbym przecież dokąd mam uciekać. Czy cały pokój był tym pokryty? Czy może tylko ten jeden fragment podłogi? Nieprzerwanie od jakiegoś czasu, chyba paru miesięcy, każda noc czernieje coraz bardziej, zupełnie jakby niewidzialna siła gasiła promienie księżyca wdzierające się do sypialni. Co się stanie, gdy w końcu zgasną całkowicie? Czy wtedy ta czarna smoła odważy się sięgnąć po mnie swoją obrzydliwością? Otwierając rano oczy nie wiem nawet, czy były wcześniej zamknięte. Bardzo możliwe, że mrok nocy wdziera się do mieszkania przez okna z taką siłą, że wszelkie kształty pokoju zanikają, światło umiera, a ja całą noc leżę z otwartymi oczami, oszukanymi przez wszechobecną czerń myśląc, że śpię. Może to jedno mrugnięcie powoduje odegnanie mroku i zastąpienie go jarzącymi promieniami słońca? Patrząc na zegar na stoliku nocnym nigdy nie wiem, co dzieje się z tymi paroma godzinami wschodzącego dnia. Jest jedenasta, czasami nawet trzynasta. Gdzie była piąta? Szósta? Okna mojej sypialni wychodzą przecież na wschód, więc dlaczego nigdy jeszcze go nie zastałem? Czasami myślę o tym po magicznym mrugnięciu powieką odstraszającym noc, ale trwa to zaledwie chwilę. Sen mnie męczy, nie potrafię odpoczywać. Nigdy nie umiem dojść z samym sobą do porozumienia – to był sen czy jawa przykryta brudną szmatą szaleństwa? Wolę nie roztrząsać rzeczy na które nie dane mi jest poznać odpowiedzi. Zupełnie bardziej przemawiają do mnie kawa i tosty.

 

Drzwi wejściowe, z których nie przypominam sobie, abym w ostatnim czasie korzystał, znajdują się po drugiej stronie korytarza, naprzeciw wejścia do sypialni. Masywne wrota do świata zewnętrznego napędzają mnie trwogą, toteż zapomniałem jakie ubrania wiszą w szafach po obu stronach. Korytarz dochodzący do sypialni przeistacza się wcześniej w otwartą, dużą kuchnię będącą czymś w rodzaju jadalni. W jaki sposób jednak mogę cokolwiek jeść, gdy wszędzie dookoła panuje odrażający syf i brud? Nie wiem, kiedy sprzątałem ostatnio. Pudełka po produktach, których nie przypominam sobie, abym używał, walają się zarówno po podłodze jak i na szafkach kuchennych.

Gdyby nie potrzeba znalezienia jakiegokolwiek kubka do kawy, prawdopodobnie nie ruszałbym sterty szkła i porcelany porośniętych starym jedzeniem, które wypełniają aż nadto zlew. Ekspres to bodaj najczystsze miejsce w całej kuchni – w końcu korzystam z niego praktycznie codziennie. Czy dziś odważę się otworzyć lodówkę? Raczej nie, chleb i ser leżą na stole. Lubię te dwa, połączone ze sobą aromaty – mocna kawa parująca z ekspresu i czerstwy chleb w strzelającym opiekaczu. Gdyby nie fakt, że rzeczywiście raczę się tym każdego dnia mógłbym rzec, iż potrafiłbym jeść to codziennie. Na prawo od kuchni znajduje się salon. Jest w nim zaskakująco czysto. Tak, jakby ktoś kiedyś posprzątał wszystko i zabronił mi tam więcej brudzić. To jedyne miejsce w którym nigdy nie zostawiłem ani okruszka.

Racząc się śniadaniem, usłyszałem nagle dzwonek do drzwi. Przypomniałem sobie, że faktycznie, odkąd zaczęły mnie nawiedzać nocne mary praktycznie nie opuszczałem czterech ścian mojej fortecy. Zupełnie jakby ludzie mnie obrzydzali, czułem się jak pies doświadczony przez patologicznego właściciela, który to pies przestaje ufać komukolwiek i wybiera życie wioskowego włóczęgi. Czułem odrazę, ale zarazem ciekawość, bo nie wiem skąd wzięło się u mnie takie uprzedzenie. Co się ze mną dzieje? Jakby moja przeszłość została w dużej mierze wymazana. Pamiętam rzeczy dawne i dawniejsze, jednak ostatnie wydarzenia stanowią nieprzeniknioną strefę domysłów. Czy to kolejny atak powracającej amnezji? Zawsze jednak trwało to niedługo, a potem, w ciągu paru dni przypominałem sobie wszystko, a czasami rodzice wysyłali mnie do lekarzy, żeby oni mogli mi pomóc. Zdiagnozowano u mnie zespół amnestyczny. Lekarze byli zadziwieni, gdy po pierwszym takim ataku nagle wszystkie ostatnie wydarzenia do mnie wróciły, podobno byłem pierwszym takim przypadkiem. Jednak nie miałem ataku amnezji od bardzo dawna.

Pamiętam, jak za młodu uzależniłem się od książek, łykałem ich tony, każdego dnia. Wtedy czas mijał mi za szybko, a historia moich aktywności w ciągu poprzedniego tygodnia rodziła kolejne pytania. Co jadłem wczoraj na obiad? Czy w końcu nakarmiłem psa sąsiadów, którzy wyjechali na jakąś tam wyspę? Który jest tydzień wakacji? Wiedziałem tylko, że czytałem. Teraz nie wiem nic.

 

Za drzwiami stał brodaty mężczyzna ciemnej karnacji, zdaje się, że Hindus. Na głowie miał mokry kaptur, sugerujący, że na zewnątrz trwa ulewa, na nosie zaś opatrunek, który wyglądał na całkiem świeży. Parę sekund zajęło mi, zanim zrozumiałem, że to Rahul, człowiek pośredniczący w zleceniu, którym aktualnie się zajmuję.

– No cześć, Adam, ile miałem czekać? – spytał nie ukrywając irytacji. – Wyglądasz jak gówno.

– Dziękuję – odrzekłem. – Nawet sobie nie wyobrażasz przez co przechodzę.

– Nie widziałem cię tyle czasu, że zapomniałem jak wyglądasz. I teraz też chyba się tego nie dowiem, nie kojarzę żebyś zapuszczał brodę. – Hindus wskazał na parudniowy zarost na moich policzkach. Obaj zaśmialiśmy się.

– Przynoszę ci korekty do tych starszych projektów. Ten koleś z firmy zapomniał wysłać ci je mailem chyba ze dwa tygodnie temu, a że miałem po drodze to zaproponowałem, że odwiedzę cię i je podrzucę od razu.

– Dziękuję – powtórzyłem.

– Słuchaj… Szefowie się denerwują. Długo nie robiłeś im sprawozdania, a miało być co dwa, trzy dni. Wiem, że masz teraz dużo na głowie, no, ale jednak… – Rahul zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem. Poczułem obrzydzenie.

– Tak, tak, ja… – Zakołysało mi się w głowie. Wydawało się, że upadnę, ale w porę oparłem się o framugę. Ja naprawdę nie wiem co robię, sam, odizolowany od wszelkich bodźców. – Ile czasu nie daję już żadnego znaku?

Rahul przytrzymał brodę kciukiem, jakby miało mu to pomóc w myśleniu.

– No… Dzisiaj jest czwartek. Ostatnio dawałeś znać w piątek, czyli będzie już z tydzień. Mówiłeś wtedy, że robisz sobie weekendową przerwę, bo idziesz z Mary gdzieś do zoo czy coś.

Zebrało mi się na wymioty. Mary… Znam to imię. To moja żona. Ale co się stało? Wyjechała do rodziców? Nie pamiętam jej twarzy, tylko strzępki informacji z przeszłości – małżeństwo, ślub, to było całkiem niedawno. Kupno domu, jeszcze bliżej. I coś jeszcze…

– Dobrze się czujesz? – spytał zmartwiony Hindus.

– Nie. Odezwę się.

Trzask drzwi zabrzmiał kojąco w mojej głowie. Zupełnie jak fosa przepływająca pod zamkiem Drakuli dająca mu złudne poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Bez namysłu rzuciłem kopertę pomiędzy przewrócone buty, a sam opadłem bezsilnie na podłogę. Mary… Jaka diaboliczność sprawiła, iż ostatni tydzień minął mi jak wiele miesięcy, dlaczego wtedy zgubiłem ostatnie wydarzenia w moim życiu? Mary… Gdzie jest moja żona?

 

Gdy spostrzegłem, iż znowu z dnia rodzi się noc, nie wiedziałem, gdzie podziały się utracone godziny. Czy cały dzień przesiedziałem na podłodze, jakby skuty kajdanami? Bardzo możliwe, że spałem, w końcu w nocy nie potrafiłem tego dokonać. Na zegarze wybiła 21.00. Serce zabiło mi mocniej, bo przypomniałem sobie szkaradzieństwa nocy – ten mrok i czarną mazistą substancję lejącą się po sypialni. Postanowiłem, że nie mogę iść spać, nawet nie mam na to ochoty.

W sypialni znalazłem wszystkie albumy z fotografiami i opasłe tomiszcze notatek, które nie było pisane moją ręką, zaniosłem je na stolik do salonu i jąłem przeglądać. Tak, to Mary prowadziła dokumentację wszelkich rzeczy, które mogłyby jej umknąć. Już ją pamiętam… Krótkie blond loki, chude, długie nogi, wiem, że odpowiadając "tak" spowodowała, że poczułem się najszczęśliwszy na świecie.

Pamiętam tę chwilę, byliśmy w parku rozrywki, gdzieś nad morzem, choć nie wiem czemu akurat tam postanowiłem się oświadczyć. To było tuż przed zamknięciem, trwałem w lekkim strachu, albowiem wcześniej jakiś dziadek opowiadał mi o potworze żyjącym pod molo. Historię dopełnił mój własny umysł, dorysowując powyginaną sylwetkę mknącą do wód. Mary śmiała się ze mnie, ale przez tę sytuację zapomniałem, że chciałem się jej oświadczyć. Przypomniałem sobie dopiero tuż przed zamknięciem, gdy rosły cieć prosił, aby opuścić teren lunaparku. Wtedy to zrobiłem. I ta piękność powiedziała "tak". Tylko nie wiem czemu zajęło mi tydzień czasu, abym przypomniał sobie, że ona w ogóle istnieje.

Chcąc przypomnieć sobie wszystko, co mogło ominąć mnie przez ostatni tydzień, zacząłem wertować dziesiątki zdjęć i notatek napisanych niezwykle dbale. W tym czasie pomyślałem, że coś złego musiało się stać. Nawet przez moment trzymałem w ręku telefon chcąc dzwonić na policję, ale… nie potrafiłem. Nawet nie wiedziałbym, co mam im powiedzieć. Jestem przecież mężem kobiety, której nie widziałem od tygodnia, a mnie samemu owy tydzień ciągnął się jak długie, zimowe miesiące. Wtedy też postanowiłem, że zanim podejmę jakiekolwiek kroki, muszę cokolwiek sobie przypomnieć.

 

Zdjęcia w większości przedstawiały ludzi zupełnie mi obcych, przodków mojej żony. Nic dziwnego, w końcu nigdy nie prowadziłem archiwum rodzinnego, za to moja żona musiała lubować się w takich zadaniach. Natrafiwszy na serię naszych wspólnych zdjęć, przypomniałem sobie niedawny wyjazd gdzieś nad morze. Mary ciągle pstrykała aparatem, ja zaś próbowałem nie dać złapać się w sidła nieruchomego obrazu, zupełnie jak dawniej, gdy wierzono, że takie zdjęcie złapie twoją duszę, czyniąc z ciebie ledwie bezemocjonalną cielesną powłokę.

Z pewną trwogą ujrzałem, iż ostatnie strony albumu zostały niestarannie wyrwane. Przejrzawszy kolejne dwa uznałem, że pora zabrać się za grubaśny notatnik, albowiem zdjęcia ani na jotę nie przybliżały mojej pamięci do poznania prawdy.

Notatki, bardzo staranne i uporządkowane napawały mnie dumą, iż moja żona jest osobą niezwykle zorganizowaną. Tutaj dowiedziałem się z kolei rzeczy, które przypomniały mi wiele elementów, które wcześniej uleciały z mojej głowy. Znajomi, rodzina… osoba która parę dni temu szaleńczo dzwoniła dzwonkiem to hydraulik, którego zamówiliśmy do łazienki. Oczywiście mu nie otworzyłem, czułem obrzydzenie gatunkiem ludzkim. Nie wiem natomiast jaka siła spowodowała, że porozmawiałem z Rahulem. Może moja podświadomość pamiętała o zleceniu i nie chciała, abym nabawił się dodatkowych problemów? Przypomniałem sobie, że i tak komputera w sypialni nie włączałem od pewnego czasu.

Dokładnie w tym momencie, w którym pomyślałem o sypialni, stała się rzecz nieziemsko mnie przerażająca. Obróciłem się instynktownie w kierunku korytarza, którego już tam nie było. Cała podłoga i niższy poziom ścian były pokryte czarną breją jawnie narastającą z sypialni. Ten widok wystraszył mnie na tyle, że spadłem z krzesła, upuszczając księgę z notatkami. Gdy tylko odważyłem się sięgnąć po nią, czarna maź, jakby sterowana przez niewidzialną siłę, rzuciła się na książkę i moją rękę. To coś paliło mi skórę, ale nie jak ogień ani kwas, to było niepodobne do znanych ludzkości substancji. Notatki momentalnie rozsypały się na dywanie zamierając w uścisku mazi. Ja zaś rzuciłem się do tyłu krzycząc i wyjąc z bólu spostrzegłszy, iż moja skóra na dłoni przestała istnieć. Oparłem się na parapecie i patrzyłem jak czerń pulsuje w moich żyłach. Czułem ścisk w gardle. Chcąc zwymiotować otworzyłem okno, w końcu salon musiał pozostać nietknięty jakimkolwiek zanieczyszczeniem, nie licząc oczywiście rządzącej się swoimi prawami czarnej smoły.

Gdy już zwróciłem tosty, przez chwilę wzrok mój skupił się na ulicach miasta. Nie pamiętałem, że żyję w czymś tak okazałym, dla niektórych zapewne wspaniałym, lecz dla mnie pełnym trwogi i strachu. Pierwszy raz od dawna, z ulicy dochodziły do mnie dźwięki samochodów i ludzi, zauważyłem syczące pokłady pary wydobywające się z kanalizacji, neony oświetlające żywą przestrzeń. Tony ludzi, motłochu spacerującego pomiędzy szerokimi ulicami pełnymi knajp i sklepów. Cały mrok i czerń, który dochodził do tego mieszkania nie był przypadkowy, w tym momencie ulice oślepiały swoim blaskiem zupełnie tak, jakby słońce rozszczepiło się na tysiące ulicznych latarni i świeciło dalej, tylko na poziomie zwykłej, ruchliwej ulicy miasta. Było jasno. Zdecydowanie za jasno. Wytarłem dłonią twarz i ujrzałem ją… to była Mary. Nie wiem jakim cudem wisiała na wysokości 40 piętra, ale ona tu była do cholery! Zapomniałem o bólu. Skinęła głową i wyciągnęła rękę. Podążając za jej ruchem także to zrobiłem, ale nie mogłem dosięgnąć smukłej dłoni. Wspiąłem się na okno, chciałem ją złapać… Bóg mi świadkiem, że nie wiem co stało się dalej. Jedyne, co rozbrzmiewa w mojej głowie, to echo jej śmiechu, gdy straciłem równowagę. Ale nie wypadłem, zawisłem tak sklejony czarną, nieporuszoną mazią. Sam też nie mogłem się ruszyć. Chciałem, ale moje całe ciało wylewało z siebie litry tej przerażającej smoły. Pomyślałem tylko, że chyba w ten sposób tworzy się gargulce na gotyckich budowlach.

 

Pierwszy raz czułem, że miałem zamknięte oczy, nie licząc wczorajszego przysypiania na podłodze przy szafie. Obudziłem się przy stole. Wszystko było wysprzątane, wszędzie brak śladu po smole, nawet moja ręka była jakby nietknięta, nie licząc jednego oparzenia na palcu, niewiadomego pochodzenia. Na stole leżały trzy albumy ze zdjęciami, jednak nigdzie nie było notatek.

Gdy wszedłem do kuchni, został tam tylko popiół i mocno nadpalona okładka notatnika. Niczego nie udało się już uratować. Co się stało? Wiedziałem przynajmniej, że byłem na dobrym tropie, jednak nie dane już było mi poznać odpowiedzi z tego źródła. Czym są te nocne mary? Majaki ostatniej nocy były zbyt rzeczywiste, musiałem coś z tym zrobić. Musiałem też dowiedzieć się gdzie podziewa się moja żona, o której jeszcze wczoraj nawet nie pamiętałem. I choć bałem się tego niewysławialnie, to zdałem sobie sprawę, że tylko lekarz jest w stanie mi pomóc.

Ostatni wieczór przyniósł parę informacji, w spalonym notatniku znajdował się numer do mojego terapeuty, z usług którego już dawno nie korzystałem, choć oczywiście przepadł jak wiele innych w popiele. Musiałem poszukać tego numeru gdzie indziej. Zanim jednak się za to zabrałem, chciałem obmyć ciało, które tak bezgranicznie oplotła czarna substancja goniąca mnie w koszmarach.

 

Gdy myłem się pod prysznicem, poczułem ulgę. Zapomniałem, jak gorąca woda działa zbawiennie na organizm. Przez lufcik w łazience widziałem, że znów (lub ciągle) pada. Na zewnątrz było obrzydliwie pochmurno, a deszcz stukający o dach nadał rytmu ręce dzierżącej gąbkę. Przez cały czas myślałem o tym, że jednak nie wyzdrowiałem… To głupie, gdy jest się nieuleczalnie chorym, ale po zdziwionych minach lekarzy dowiadujących się o tym, że jak gdyby nigdy nic, pacjent z chroniczną amnezją przypomina sobie wszystko, co działo się ostatnio, wnioskowałem, że może już nigdy nie doświadczę tego upośledzenia.

Najgorsze jednak były rzeczy, które do mnie wtedy dotarły. Choć siostra i rodzice bardzo się mną opiekowali podczas dwóch tygodni nieustającej amnezji i tak bardzo mało jadłem. Schudłem do tego stopnia, że chcieli zapisać mnie na terapię, ale nic by to nie dało, bo następnego dnia zapomniałbym o wszystkim, albo, co bardziej prawdopodobne, w ogóle nie zapamiętałbym, że na terapii byłem.

Pamiętałem tylko książki, które, jak się potem dowiedziałem, były jedynym tematem, na który rozmawiałem z rodziną. Nic innego nie mogłem mówić, bo nic innego nie było w mojej głowie. Po dwóch tygodniach całkowitego zaćmienia umysłu wszystko do mnie wróciło. Także ten pies… Potem mówiono mi, że to nie moja wina, że sąsiedzi mogli powiedzieć komuś dorosłemu, że jadą, że zostawiają psa i klucze i trzeba czasami wpaść, żeby go nakarmić. To było dzień przed atakiem amnezji. Klucze sąsiadów znalazłem potem rzucone pod łóżkiem. Rozrzucone zwłoki kobiety znalazł mąż, który do mieszkania wszedł niedługo po niej, zatrzymany wcześniej przez kolegę pod blokiem. Nigdy nie wybaczył ani mnie, ani samemu sobie. Wtedy też żałowałem, że tę informację akurat zapamiętałem.

 

Najgorsze było to, że absolutnie nie chciałem nic zmieniać. Choć nie pamiętałem, co ostatnio wydarzyło się w moim życiu, przywykłem do braku kontaktu z ludźmi. Gdy pomyślę o Rahulu, to na swój sposób żałuję, że mu otworzyłem – może w innym wypadku dalej żyłbym nieświadom niczego; zniknięcia żony, ataku choroby, wegetując dzienną rutyną z dala od innych ludzkich istnień. Gdy z nim rozmawiałem było mi niedobrze. Nie mogłem uwierzyć, że myślałem o tym w taki, pozbawiony emocji, sadystyczny sposób. Choć wiedziałem, że kocham Mary, nie czułem naglącej potrzeby poszukiwania odpowiedzi gdzie ona jest i co się działo. Wzdrygnąłem się, gdy dotarło do mnie jakie herezje tworzy mój mózg. Ponownie zadrżałem, gdy wyszedłszy z łazienki usłyszałem dudnienie w drzwi frontowe.

 

Gdy podchodziłem do drzwi, latały mi ręce – jakby każdego dnia rosła we mnie niechęć do ludzi. Czułem się jak dziecko mające piekielną gorączkę, które wie, że matka narkomanka mu nie pomoże i jedyne, na co może liczyć, to litość ze strony postawnej postaci z kosą. Zajrzałem przez judasza, uświadamiając sobie absurdalną nazwę dla tego elementu drzwi. Spostrzegłem na klatce otyłego jegomościa w bezrękawniku. Krzyczał coś pod nosem, lecz nie zgłębiałem znaczenia tych przekleństw. Wiedziałem, że prędko nie odpuści.

 

Otwierając drzwi, obskurny człowiek prawie wsunął się do mieszkania. Udało mi się go zatrzymać łokciem, po czym, przy pomocy prawego kolana, wypchnąłem go z powrotem na klatkę. Ciągle krzyczał.

– Panie, kurwa! Wszyscy już się na pana skarżą – powiedział (jak się okazało) sąsiad, litościwie zmieniając ton.

– Co? – odrzekłem.

– Nikt pana tutaj już nie widział tyle czasu! Nie żebyśmy się martwili, w końcu pana sprawa, co pan tam robisz, ale śmierdzi z tego mieszkania na kilometr, że się rzygać chce… – Sąsiad spojrzał na ubite worki śmieci przy szafce na buty. Ręką przetarł nos. – Posprzątaj w tym mieszkaniu, bo policję wezwiemy. – Mężczyzna odkrztusił ślinę i splunął na wycieraczkę. Odwrócił się i wchodząc na schody, spojrzał na mnie ostatni raz, z wyraźnym obrzydzeniem. Odwdzięczyłem się tym samym.

 

Począłem zastanawiać się, o co chodziło temu człowiekowi. Zrozumiałe jest, gdy wegetuję tutaj od tygodnia, sam, że nie kwapię się do sprzątania, jednak nie czułem przesadnie zatrważających woni. Gdy zacząłem robić sobie kawę, szybko zapomniałem o obrzydzającym jegomościu. Wkrótce miało okazać się, jak tragiczne to będzie miało konsekwencje.

 

Przez kolejne, jak się zdawało, dwa dni znów doznałem czegoś, co sam nazywam "zaciemnieniem". To jakby atak, podczas którego nie rejestruję wydarzeń. Taki sam jak wcześniej, po którym, niejako dzięki Rahulowi, pojąłem swoją tragiczną sytuację i wtedy, gdy sąsiadka została rozszarpana przez swojego głodnego psa. O najważniejszych czynnościach, które miałem podjąć w celu odnalezienia żony i odwiedzenia lekarza, szybko zapomniałem. Teraz nie wiedziałem nawet, co robiłem przez te dwa dni, byłem tylko pewien, że ktoś ze zlecenia, może biedny Hindus, dobija się do moich drzwi, do tego był znów ten sąsiad. Oczywiście im nie otworzyłem.

Obudziłem się w nocy, być może wtedy zaciemnienie się skończyło i szok w mojej głowie wstrząsnął resztą organizmu. Kompletna pustka, przerażenie, nie wiedziałem co mogłem zrobić sam, zlany potem w swoim łóżku. Gdy przestałem się trząść pojąłem, że muszę działać jak najszybciej, wszak jeszcze nigdy ataki nie były tak częste i intensywne. Bałem się wyjść z domu, coś mnie tu trzymało, a część mojego umysłu ciągle tłumaczyła mi, że nic się złego nie dzieje i powinienem zrezygnować ze swoich planów odnalezienia żony i spokoju umysłu. To było jak kłótnia z samym sobą. Wtedy widziałem rzeczywistość, jednak przerobioną przez coś, czego nie chciałbym widzieć. Rzeczy, które grzmiały we mnie są praktycznie niemożliwe do opisania ludzkimi słowami.

 

Ta feralna noc, gdy atak się zakończył, a ja leżałem skulony w mokrym prześcieradle zapoczątkowała moją totalną zagładę. Gdy tylko odzyskałem względny spokój zauważyłem znów tę czarną abominację. Przelewała się pod łóżkiem, jednak tej nocy było jej wyjątkowo dużo, albowiem szafka nocna była do połowy nią pokryta. Księżyc zgasł, toteż nie mogłem zobaczyć czy w korytarzu i kuchni jest jej tyle samo. Z przerażeniem spostrzegłem, iż w jakiś wynaturzony sposób epicentrum tej mazistej powodzi znajdowało się pod szafą przy ścianie naprzeciw łóżka. Tak, pamiętam to, jednak do tej pory nie wylewały się stamtąd takie horrendalne ilości tego czegoś.

Chciałem zapalić lampkę, lecz ta buchnęła płomieniem, paląc cały klosz i parząc moją twarz. Gdy tylko chwyciłem telefon, aby rozświetlić nim pokój, światło z latarki padło na ciemną postać w korytarzu. Jak makabryczny cień, stał tam ktoś, mający zdecydowanie mniej niż metr wzrostu, wgapiony prawdopodobnie we mnie, choć nie widziałem jego lub jej twarzy. To wyciągnęło rękę i szepnęło moje imię… Adam. Wzdrygnąłem się. Gdy tylko mój wzrok powędrował na ziemię, aby przekonać się, że mrocznej smoły jest jeszcze więcej, postać zniknęła.

Moje kolejne działania były podyktowane jakby zmęczonym umysłem. Nie do końca przemyślałem to, co zacząłem robić. Wstałem z łóżka, poczułem wtedy tę substancję, nie wiem ile jej było, bo tym razem nie parzyła zanurzonych w niej stóp, lecz absolutnie wyłączyła wszelkie receptory czucia. Powoli powędrowałem, brodząc w obrzydliwej mazi, gdy zauważyłem, że w korytarzu został odcisk stopy nawiedzającej mnie postaci, czyli wzór nietknięty przez przelewającą się dookoła substancję. Mało brakowało, a upadłbym na podłogę. Nie czułem, jakby moje serce biło, nie czułem oddechu, tylko ten jedyny, pierwotny strach. Nocne mary do tej pory nie były aż tak odważne w swych przerażających zamiarach. Coś szarpnęło mnie za nogawkę, odwróciłem się i usłyszałem śmiech dziecka, małe stopy uderzające o wodę, a na podłodze pojawiło się więcej odcisków. Wszedłem do pokoju, wszak nigdzie już nie czułem się bezpiecznie, jakby wszystko ucichło. Nie słyszałem już dźwięku domowej powodzi, śmiechu dziecka czy mojej własnej, chorej wyobraźni. Odetchnąłem, ale jaki byłem wtedy głupi! Odwróciwszy się, zauważyłem znów tę chorą sylwetkę, byłem pewien, że dziecka, stojącą we framudze pokoju. Gdy promień latarki telefonu padł na twarz tej potworności, okazało się, że jest cała czarna, rozsypująca się. W jednej sekundzie dziecko uśmiechnęło się, podniosło wzrok i wyszeptało "tato". Ja zaś przewróciłem się, nade mną jakby znikąd pojawił się ten potwór i wtedy zauważyłem, że to coś nie ma oczu, ani ust, ani nosa, tylko dziury, z których prosto na moją twarz leciała czarna maź.

 

Obudziłem się w dziwnym miejscu. Innym, niż do tej pory. To było fascynujące, bo po najgorszej nocy mojego życia okazało się, że moja względnie bezpieczna sypialnia zamieniła się na przedziwną krainę nieprzeniknionych skał, szarych i smutnych, pośrodku których wulgarnie lała się rzeka czarnej abominacji. Wstałem niesiony ciekawością, nie zastanawiałem się o co tu chodzi, jednak podziwiałem ten smutny i jałowy krajobraz, jakby wykuty ręką boga nie z tego świata. Bardzo, bardzo daleko stąd wysoki występ skalny zwalił się w przepaść, której już nie mogłem dojrzeć. Czułem się dziwnie swojo, jakbym już tutaj był, może w snach?

Nie minęło wiele, gdym ujrzał mieniącą się skałę przy klifie. Skała zaczęła migać barwami, coraz intensywniej i szybciej, z każdym moim krokiem. Usłyszałem szepty, powtarzane jak mantra, było tam moje imię, jakieś dziwne słowa w innym języku, imię mojej żony i… Maggie… Mojego dziecka? Co się dzieje?

Wtem, z otchłani, rozbrzmiał głos, taki, który karze i nagradza, taki, który decyduje o życiu lub śmierci, pełen trwogi i uspokajającej powagi. Poczułem strach… może ja już nie żyję? Usłyszałem przeklęte słowa uświadamiające mnie o złych rzeczach, jakie dzieją się w moim domu. Usłyszałem o śmierci i błędzie, o narodzeniu i zniszczeniu, o strachu i kojącej alienacji, wszystko, jakby… o mnie.

 

O nie.

 

Co ja zrobiłem?

 

Wtem głos, jakby należący do istoty przemierzającej czas i przestrzeń od eonów rzekł: "Albowiem ludzie obawiają się piekła, bo to miejsce na wskroś złe i zepsute, jednak jest inne miejsce, niemożebnie gorsze. To twój własny umysł, biedna istoto. Lękaj się go, gdyż przyniósł ci nieuchronną zgubę!".

 

Z otworów mojego ciała zaczęło sączyć się czarne obrzydlistwo. Ukląkłem w agonii, wołając, a echo krzyków rozniosło się po skamieniałej dolinie… Przede mną stałem ja sam, taki, jak dziecko w moim domu, rozsypujący się, rzygający czernią. Uśmiechnięty. Oczy zaszły mi mrokiem.

 

Słońce dopiero wschodziło. Usiadłem na skraju łóżka i starałem się uspokoić rozbiegany umysł, jednak nie udawało mi się to. Nie wiem czy to był najprzeraźliwszy sen czy poroniona jawa, ale na pewno było to przypomnienie. Przypomniałem sobie wszystko. Spotkałem sam siebie, dosłowną zgubę przynoszącą epilog mojego tragicznego fatum. Zapłakałem. Spod szafy przy ścianie ciągle wynurzała się drobna ilość czarnej substancji, która nagle zmieniła swój kolor na brunatny i zaczęła zastygać, jakby znajdywała się tam od tygodni. Ten sąsiad miał rację… Nie mogłem wytrzymać smrodu. Odsunąłem szafę, która z impetem runęła na podłogę, ale nie dbałem o to. Za nią były drzwi. Białe, czyste drzwi. Jak mogłem zapomnieć, że moje mieszkanie, w którym coraz bardziej traciłem zmysły, posiadało jeszcze jeden pokój? Jakim musiałem być ignorantem, aby zapomnieć, co znajduje się za tymi drzwiami? Nacisnąłem na klamkę.

 

Parę godzin później stałem nagi w salonie. Chłonąłem aromat ostatniej kawy. Zaplamiony telefon odłożyłem na półkę przy telewizorze. Bateria już się wyładowała, ale pamiętam na jakim obrazie zostawiłem telefon mojej żony. Jak to było?

 

"Kochana, odebrałem dzisiaj badania. Nie uwierzysz w to, ale jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!".

 

Potem przyszedł następny. Tego już nie pamiętam tak dobrze, ale coś o Maggie i kłamstwie. Że "najgorsze będzie powiedzenie o tym twojemu mężowi".

 

Nie mogłem uwierzyć, ale w końcu mi się to udało. Pamiętam jak wyszła z domu, tylko na chwilę, do koleżanki. To akurat była prawda, któraś z jej znajomych stała na dole i czekała, żeby odebrać swój rower, który dała nam na przechowanie na urlop. Szkoda, że żona zostawiła telefon. Wpadłem w szał. Gdy Mary wróciła, jej uśmiech szybko umarł. Wraz z jej córką. Zgaduję, że widok męża w białej, a w zasadzie już czerwonej koszuli stojącego nad łóżeczkiem z nożem w ręku nie mógł być dla niej przyjazny. Tak samo jak to, co stało się potem.

 

Reszta tego smutnego wieczoru dokonała się w salonie, który był absurdalnie jawną sceną zbrodni. Wszystko dokładnie wysprzątałem, ułożyłem, wymyłem, a miejsca, których nie dało się umyć, przemalowałem. Oczywiście potem nic z tego nie pamiętałem, oprócz wewnętrznego nakazu utrzymywania wszystkiego w czystości. Jakby nawet ten drugi ja, szalony, pozbawiony ludzkich odruchów psychopata, nie chciał do tego wracać.

Najbardziej zły byłem na rodziców i lekarzy. Zespół amnestyczny… To nigdy nie był zespół amnestyczny. Wszystko dokonywało się, bo musiało! Bo tak chciałem! W zasadzie nawet nie ja, nie ten świadomy, codzienny ja. Czułem przygnębienie, ale nie wzbierał we mnie smutek. Tak jak wcześniej, gdy kojące cztery ściany tego mieszkania powodowały u mnie niechęć do poszukiwania odpowiedzi. Gdzie jest Mary? Nieważne. Znowu miałem atak? Nieważne. Liczyłem się tak naprawdę tylko ja, chcąc nieświadomie poznać swoje drugie oblicze ludzkiego potwora. Dążyłem do poznania odpowiedzi, podczas, gdy drugi Adam przeszkadzał w tym jak tylko mógł, zsyłając na mnie nocne zjawy i przejmując kontrolę wtedy, gdy mu się to udawało. To fatum. Tak miało być.

 

W zasadzie nie wiedziałem, czy te potworności nie pojawiały się przez martwą żonę i dziecko. Już raz Mary była bliska zemsty. Prawie wypadłem przez okno, rozbijając się o chodnik miejsca, które mogłoby przynieść ukojenie, gdybym tylko chciał stąd wyjść. Ale nie chciałem. Naprawdę było mi tu dobrze, byłem naprawdę wolny, choć nie mogłem rzec, iż miałem w garści swój los. Przy telewizorze zostawiłem notatkę jako podziękowanie dla wszystkich specjalistów zajmujących się moim przypadkiem. Ciągle nie mogę rozeznać się w tym, jak trzeba być słabo wyedukowanym, aby pomylić amnezję z tym, co naprawdę mi dolegało. Może kiedyś bym to zrozumiał, wszak do tej pory wszystkie symptomy wskazywały na to pierwsze. Podziękowałem też rodzicom, których nie zaniepokoiły skrajne zmiany w moim zachowaniu podczas ataków. W końcu pobłogosławiłem to mieszkanie, jako miejsce ostatecznego potępienia. Współczuję przyszłym lokatorom, gdyż wątpię, żeby nocne zjawy ustąpiły po tym wszystkim. Przeprosiłem też Mary i Maggie – obydwie mocno kochałem i gdybym mógł panować nad wszystkimi swoimi jestestwami, nie dopuściłbym do tego.

 

Na klatce słychać było szaleńczą bieganinę. Gdzieś tam, w natłoku dźwięków, ujawnił się sąsiad, uświadamiając mi przedtem, w jak złym stanie żyłem przez ostatnie dni. Ja stałem i spoglądałem na córkę i żonę. Gdyby nie brunatna linia, przecinająca nos i oko powiedziałbym, że Mary śpi. Trzymając w ręku nóż, przystąpiłem do jedynego sposobu obrony przed następstwami mojej choroby, na jaki mogłem wpaść w tym momencie. Tylko coś trzymało moją rękę. Coś krzyczało, żebym przestał. Policja już wyważyła drzwi. Przestań! Nie mogę, muszę… Kroki. Nie pozwolę ci! Błagam! Stój, policja! Spojrzałem na nią ostatni raz. Mary się uśmiechała.

Koniec

Komentarze

Pierwsza uwaga: rozbij akapity, takie wielkie bloki tekstu źle się czyta.

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Prze­czy­ta­łam z tru­dem, brnąc przez zwar­te bryły tek­stu trak­tu­ją­ce­go o cho­ro­bie bo­ha­te­ra i muszę wy­znać, że Te dziw­ne dni bez po­ran­ków okrut­nie mnie znu­ży­ły. Choć Autor sta­rał się bar­dzo ob­ra­zo­wo przed­sta­wić sy­tu­ację, a bo­ha­ter bez prze­rwy snuł opo­wieść o drę­czą­cych go kosz­ma­rach i ma­ja­kach, w opo­wia­da­niu nie zna­la­złam ani hor­ro­ru, ani fan­ta­sty­ki, a tylko opis wizji i oma­mów cho­re­go Adama.

Wy­ko­na­nie, moim zda­niem, po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia, ale po­nie­waż wiem, Hie­ro­fie, że lu­bisz za­ba­wę sło­wem i wy­obraź­nią, a także że sto­su­jesz ce­lo­we za­bie­gi, w oczach nie­któ­rych ucho­dzą­ce za cie­ka­wy styl, tym razem po­wstrzy­ma­łam się od zro­bie­nia ła­pan­ki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na początku byłem zaciekawiony. Ale po pewnym czasie zacząłem się nudzić. W połowie zacząłem przewijać tekst i zetknąłem na koniec by zobaczyć jaka była odpowiedz. Ładnie napisane i starannie. Mogło by się spodobać ale mi się nie spodobalo. Sam nie wiem czemu.

Poprawiłem akapity. Dziękuję za opinię, jestem świadom, że miejscami być może jest za rozwleczony. Co do wykonania, to akurat starałem się, aby było to stosunkowo ładnie napisane, poprawniej niż ostatnio, znaczy się.

Owszem, Hierofie, tym razem wykonanie jest zdecydowanie lepsze, jednakowoż nie ustrzegłeś się kilku błędów i usterek. Nie wiem jednak, czy życzysz sobie, abym je wskazała.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście, że tak. Przyjmę to z pokorą lub nie zgodzę się, ale i tak przysłuży mi się to na przyszłość.

W takim razie służę uprzejmie:

 

Zu­peł­nie bar­dziej prze­ma­wia­ją do mnie kawa i tosty. –> Obawiam się, że jeśli coś jest zupełne, czyli kompletne, to chyba już nie może być bardziej.

Proponuję: O wiele bardziej przemawiają do mnie kawa i tosty.

 

Ma­syw­ne wrota do świa­ta ze­wnętrz­ne­go na­pę­dza­ją mnie trwo­gą… –> Przypuszczam, że miało być: Ma­syw­ne wrota do świa­ta ze­wnętrz­ne­go napełniają  mnie trwo­gą

 

czu­łem się jak pies do­świad­czo­ny przez pa­to­lo­gicz­ne­go wła­ści­cie­la… –> Można doświadczać złego traktowania, ale chyba nie można być doświadczonym przez kogoś.

 

Na ze­ga­rze wy­bi­ła 21.00. Serce za­bi­ło mi moc­niej… –> Liczebniki zapisujemy słownie. Powtórzenie.

Może: Zegar wydzwonił dwudziestą pierwszą. Serce zabiło mi mocniej

 

Tylko nie wiem czemu za­ję­ło mi ty­dzień czasu… –> Masło maślane. Tydzień to czas.

Wystarczy: Tylko nie wiem, czemu za­ję­ło mi ty­dzień

 

a mnie sa­me­mu owy ty­dzień cią­gnął się… –> …a mnie sa­me­mu ów ty­dzień cią­gnął się

 

rze­czy, które przy­po­mnia­ły mi wiele ele­men­tów, które wcze­śniej ule­cia­ły z mojej głowy. Zna­jo­mi, ro­dzi­na… osoba która parę dni temu sza­leń­czo dzwo­ni­ła dzwon­kiem to hy­drau­lik, któ­re­go za­mó­wi­li­śmy do ła­zien­ki. –> Czy wszystkie który są konieczne?

 

I choć bałem się tego nie­wy­sła­wial­nie… –> I choć bałem się tego niewysłowienie

 

ciało, które tak bez­gra­nicz­nie oplo­tła czar­na sub­stan­cja… –> Raczej: …ciało, które tak szczelnie/ dokładnie oplo­tła czar­na sub­stan­cja

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie twierdzę, że nie zdarzyło się parę błędów lub po prostu brzydkich zdań :) Dzięki za wskazanie, poprawię jak będę miał czas.

Jeśli pomogłam choć trochę, to bardzo się cieszę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przebrnąłem, ale przyznaję, że od połowy zacząłem skanować tekst.

Przede wszystkim opowieść wydała mi się mocno przegadana. Więcej liter niekoniecznie musi tworzyć klimatu, a jedno celniejsze zdanie znaczy więcej niż dziesięć krążących dookoła tematu. Generalnie pierwsze dwa akapity był dla mnie zbyt przesadzone w opisie – doceniam chęć stworzenia klimatu, motyw czarnej smoły wydał mi się interesujący, ale całość utonęła w nadmiernej ilości zdań.

Bohater też mego serca nie zdobył, do tego jego wewnętrzne gadulstwo bardzo mnie irytowało. W związku z tym nie czułem nic na kolejne wydarzenia w jego życiu. Można więc powiedzieć, że horror zawiódł najbardziej dlatego, że nie związałem się z postacią narratora.

Podsumowując: coś tu jest, ale jeszcze bez fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No mnie tekst nie przekonał, niestety. Raz, że akcja stoi w miejscu. Dwa, że tekst jest dość chaotyczny, a nie lubię kiedy opowiadanie staje się łamigłówką i co chwila muszę stopować czytanie, bądź analizować poszczególne zdania. Pół biedy gdy ta łamigłówka jest świadomym zamysłem autora i dotyczy treści. Tutaj jednak, obawiam się, że przyczyną są jeszcze braki warsztatowe.

Ale nie jest aż tak źle.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nie było najgorzej, choć zgadzam się, ze tekst jest mocno przegadany, a w takiej liczbie znaków można by zmieścić o wiele więcej treści. 

Nowa Fantastyka