- Opowiadanie: maciekzolnowski - Mgły Uptonu

Mgły Uptonu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Mgły Uptonu

Była listopadowa noc tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego. Odbywałem właśnie samotną przechadzkę po nieprzeniknionych zaułkach i niezbadanych zakamarkach parku Upton. Dziwne miejsce, upiorne, ogromne, labiryntowe. I ani jednej żywej duszy wkoło. Byłem całkiem, całkiem sam. Tej nocy coś mnie tknęło. I choć nie należę do osób trwożliwych, to jednak tym razem rozglądałem się bacznie na boki, gdyż miałem wyjątkowo złe przeczucie, czego racjonalnie nie potrafię wyjaśnić.

Jesienny, zimny wiatr wydał mi się wyjątkowo uciążliwym i niechcianym towarzyszem. Bezlitośnie smagał policzki i rzucał mną na boki, jak pijakiem, raz na lewo, a raz na prawo, na lewo i na prawo. Byłem niczym ten dryfujący podczas sztormu okręt Arthura Rimbaud; niczym opadający z drzewa ostatni liść, który musi się poddać i dać w końcu zmieść.

Kiedy znalazłem się w głębokiej, do niedawna jeszcze zielonej otchłani mrocznego Uptonu, zupełnie nieoczekiwanie zgasły zabytkowe latarnie, wszystkie jednocześnie, a na pobliskim Wzgórzu Potępieńców (którego nazwy wolałbym raczej nie pamiętać, a w każdym razie – nie w tej chwili) pojawił się na tle księżycowej łuny tajemniczy jegomość z długą i siwą brodą. „Oho” – pomyślałem – „czyżby Mikołaj?”. Ale z miejsca się poprawiłem: „przecież ja nie wierzę w Mikołaje; ech, głupek ze mnie”.

Tymczasem nieznajomy pogrążał się coraz bardziej w tworzonym przez siebie puchu: słodkawym, białawym, przypominającym gęstą, nieomal lepką mgłę i pęczniejącym z sekundy na sekundę i minuty na minutę. Jego staromodna maszyneria, do której wciąż dosypywał tony białego surowca, skrzypiała melodyką obłędu, szaleństwa i rozpaczy niczym niechciana i znienawidzona katarynka z najgorszego koszmaru.

Waciarz… no taki od waty cukrowej. He, tylko co on tu robi w środku nocy? Odruchowo wzdrygnąłem się. Myślę, że każdy by się na moim miejscu nieźle przestraszył. Nabrałem ochoty, by zawrócić do domu, a cofając się, niechcący zahaczyłem o metalowy kubeł na śmieci, powodując niepożądany brzdęk, co zresztą zbiegło się w czasie z pomrukiem wzmagającego się stale wichru. Dopiero teraz stwierdziłem z niejakim zdziwieniem, że coś wypełza z mgły i stara się mnie za wszelką cenę dopaść. Widziałem długie i obleśne szpony tego czegoś. To było straszne, odbierające mowę uczucie.

Zacząłem biec co tchu. Usiłowałem temu czemuś umknąć, lecz na próżno! Poczułem nagły ból w lewej łydce i wtedy przyspieszyłem jeszcze bardziej, potem nagle straciłem przytomność i niczego więcej nie pamiętam. Ugryziony, podrapany i boleśnie okaleczony, ale na szczęście żywy zapadłem w głęboki i dobroczynny sen gdzieś na kupce opadłych i zgrabionych liści.

Minął dzień, może dwa. Obudziłem się w swej nowej samotni rodem z baśni braci Grimm, ocknąłem się w jednej z tych dębowych i niebywale przestronnych dziupli, jakich pełno na terenie ponurego Uptonu, gdzie już czekała na mnie bardzo dziwna niespodzianka w postaci długiej, śnieżnobiałej brody na mej (dotychczas zawsze starannie ogolonej) twarzy. Okazało się, że sam stałem się i jestem nim po dziś dzień nowym Panem Mgieł, orędownikiem wielu długich i zimnych nocy listopadowych.

A więc siedzę samotnie i rozmyślam. Odwrócony sierp miesiąca oszałamiająco jarzy się na niebie, a drżąca czarowna poświata delikatnie opada na ziemię i układa niby prześwitująca koronka koniakowska. Teraz „wata” jest moją codziennością, ta „wata”, która podszywa się pod rzeczywistość i wszystko udaje, wszystko imituje i ostatecznie też – wszystko pożera. Znów nikt nie chce i nie śmie mi przeszkadzać. Już pogodziłem się z losem marnego listka na tym niepomyślnym arktycznym wietrze. Przeklęty, cholerny Upton Park!

Na szczęście nic nie trwa wiecznie. I tak razu pewnego (w trakcie wykonywania mej wieloletniej – że tak powiem – posługi, którą pełnię z oddaniem i poświęceniem, jak jakiś Dobry Pasterz) dostrzegam nieopodal metalowego kosza na śmieci postać, która mi się bacznie przygląda. „Aha” – myślę – „gość w dom, Bóg w dom”. Ale intruz stara się być ostrożny, najostrożniejszy jak to tylko możliwe, choć nie potrafi opanować drżenia rąk ani nóg, które ma jak z waty. Dosłownie!

Sięgam po niego swą magiczną, cudownie wydłużającą się w nieskończoność ręką. Wiem kto to! Rozpoznaję w nim osobę swojego godnego następcy, który mnie już lada chwila zastąpi. I wiesz co? No zbliż się prędko! Niech no ci się przyjrzę! Taaak, powiem to w wielkim sekrecie, szepnę na ucho. Ty nim jesteś!

Koniec

Komentarze

Przykro mi, Maćku, tym razem Twoja historyjka zupełnie do mnie nie trafiła, w dodatku nie bardzo wiem, o co w niej chodzi. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiem, że jest lekko… zakręcona (zapętlona) i przez to dziwna, ale… no nic. Może następnym razem uda mi się Ciebie zaintrygować, Droga Reg. Pozdrawiam!

Mam nadzieję, Maćku, że tak się stanie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się nawet dość podoba, takie lovecraftowskie coś. Udało się stworzyć nastrój, a zarazem pójść lekko w pastisz.

 

Zmień tylko opis na szort, bo to szort pełną gębą.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki, miło mi, Drakaina! Kategorię już zmieniam: z LoveCraft na ShortCraft. ;)

I tutaj wreszcie mamy coś przypominającego opowiadanie. Intrygujący klimat i niepokojący nastrój. Fabuła może nie rozpierdziela mózgownicy, ale niedopowiedzenia powodują, że ja sobie zaraz Piaskowego Dziadka wyobraziłem z początku, potem pomyślałem na koniec, że ów ktoś od mgły sam siebie werbuje do roli PMWC, że i czas jakoś jest pokręcony i rzeczywistość.

Mamy zatem grozę, ale z przymrużeniem oka. Zdaje się, że obalasz nawet trzecią ścianę w finale. Jest też absurdalnie i nierealnie, są dosyć ciekawe opisy, pokręcone zdania i nie ma publicystyki. Czyli na plus. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przykro mi, ale nie zrozumiałem, o co chodzi. Więc trudno jest mi się ustosunkować. Ale to chyba nie świadczy  dobrze o opowiadaniu…

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Przykro mi, ale nie zrozumiałem, o co chodzi.

Dziękuję w każdym razie, Pietrek. I nie twierdzę wcale, że opowiadanie nie jest lekko zakręcone. Podoba mi się interpretacja Mr.Marasa, zwłaszcza zdanie, mówiące o obalaniu trzeciej ścianie. Cieszę się również, że wyłapał te momenty przymrużania oka. 

Mam podobnie jak reg. Historia zupełnie do mnie nie trafiła…

Początek zaintrygował, ale niestety zakończenie nie trafiło. Tym niemniej nie nudziłem się przy tym tekście – po prostu w puencie spodziewałem się czegoś innego, stąd ten zawód. Reszta nawet wciągnęła :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Creepypastowy klimat został ujęty i dlatego jestem na plus. Nie oczekiwałam specjalnego rozwoju historii, ani jakichś bardziej wydumanych fragmentów. Wybrałeś pewną konwencję i konsekwentnie szedłeś obraną drogą. Mimo to uważam, że stać Cię na więcej. Dobra creepypasta nie jest zła, ale wciąż, to malutki twór horrorowy – nie zawsze lubiany czy nawet rozumiany. Stać Cię na więcej ;)

Dzięki za Wasze opinie!

 

Deirdriu, naprawdę miło mi to słyszeć , ale czasem, Wiesz, dobrze jest napisać coś mniej ambitnego, po prostu: coś dla zabawy. Na pewno stawiam sobie często to pytanie, po co i dla kogo… Dla siebie, dla innych? Dla żartu (albo i nie)? Dla większych lub mniejszych emocji? Gdyż: coś wspominam? Gdyż: chcę czuć ciepło książki – przez siebie napisanej opowiastki? Te pytanie stawiam sobie nieomal codziennie. I codziennie sobie mówię, że nie warto nic robić, a mimo to i tak piszę.

W pełni rozumiem potrzebę, a kto wie, gdybyś puścił to w “świat”, może by żyło własnym życiem jak porządna creepypasta. Bo nie da się ukryć, jest jednak ambitniejsza niż to co młodzież wybiera ;)

Dziękuję bardzo, Deirdriu! A zatem… puszczamy to w świat! Bach! :) 

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Fajnie! ;)

:D

Nowa Fantastyka