- Opowiadanie: Armored - Savepoint

Savepoint

Dawno mnie tu nie było. Miałem trochę rzeczy na głowie, ale już jestem i postaram się częściej bywać. Savepoint był już skończony od pewnego czasu, ale posłuchałem rady i nie publikowałem go od razu, pozwalając mu dojrzeć.  

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, NoWhereMan, thargone

Oceny

Savepoint

Wyostrzającemu się obrazowi towarzyszyło znajome, drażniące dzwonienie. Zupełnie jak dźwięk budzika o poranku bezczelnie przedzierający się do sennego świata. Gdy w końcu ustało, Cal zamrugał i przetarł oczy.

– Wszystko w porządku?

Mężczyzna spojrzał w bok i napotkał zaniepokojony wzrok blondynki wystrojonej w wyjściową, czerwoną suknię. Powstrzymał się od sarkastycznej odpowiedzi, zamiast tego przywołując na twarz wymuszony uśmiech, i pokiwał głową.

Chyba była modelką, ale Cal nie miał pewności. Po prawdzie, nie był nawet pewny jej imienia. W tamtej chwili obchodziła go mniej, niż lokaj podający płaszcz. Trzymał ją przy sobie tylko przez wzgląd na trud włożony w zdobycie jej. Musiał wypróbować wiele ścieżek, nim w końcu przedarł się przez powłokę obojętności i uprzedzeń w stosunku do mężczyzn. Dotychczas zgrywała niedostępną, ale miał przeczucie, że po dzisiejszym dniu, z adrenaliną wciąż pulsującą w ich żyłach, bez wahania odda się swojemu wybawcy.

Para opuściła kasyno, wychodząc na jasno oświetloną ulicę. Noc była chłodna i kobieta od razu przywarła do Cala.

– Brrr! Trochę się zasiedzieliśmy, prawda? Mogłam pomyśleć i wziąć coś grubszego na siebie. W końcu idzie zima.

Cal bez słowa otulił ją swoim płaszczem. Kobieta przyjęła ten gest z figlarnym uśmiechem na ustach. Oczywiście wiedział, że to był tylko wybieg, test mający sprawdzić jego „skostniałe, patriarchalne maniery”, jak sama to określała. Robiła te sztuczki cały czas i gdyby nie była tak seksowna, już dawno przestałoby mu się chcieć wytrzymywać jej nastroje. Teraz jednak jej uwaga była mu na rękę. Poprzednio ignorował ją i przekonał się, że płaszcz ograniczał jego ruchy.

– Widziałeś minę tego krupiera? Oczy dosłownie wyszły mu z orbit, gdy już na wstępie położyłeś przed nim wszystkie te żetony! – szczebiotała wesoło, gdy oddalali się od jasno oświetlonego kasyna w coraz bardziej obskurne uliczki. Cal nie słuchał jej, cały czas powtarzając w głowie schemat. – Po pewnym czasie nawet ochrona zaczęła się tobą interesować. Chyba nie byli przygotowani na to, że pojedynczy klient może tyle na raz wygrać!

Pewnie, mów jeszcze głośniej, pomyślał z rozdrażnieniem. Ta dziewczyna nie miała za grosz instynktu samozachowawczego. Choć może był dla niej niesprawiedliwy, w końcu za pierwszym razem sam prowadził z nią ożywioną dyskusję na temat swojej wygranej, nie przejmując się ciemnymi zaułkami, w które wkraczali. Chyba szał zwycięstwa tłumił logiczne myślenie. Pewnie dlatego kasyna tyle zarabiają.

Sylwetka samochodu pojawiła się na rogu ulicy. Myśląc wstecz, Cal doszedł do wniosku, że powinien był zaparkować bliżej kasyna. Wiele czynników złożyło się na czekający go incydent.

– Piękna noc na spacer, prawda?

Blondynka drgnęła i odwróciła się. Też kiedyś popełnił ten błąd i od razu oberwał stalowym prętem w potylicę. Teraz stał spokojnie, obserwując, jak dwóch zakapturzonych mężczyzn wyłania się z uliczki przed nimi. Widząc, że jego uwaga jest skupiona na nich, nie zdecydowali się na natychmiastowy atak. Szkoda, Cal aż drżał z niecierpliwości. Czuł się, jak uczeń przed ważnym egzaminem. Przerażony czekającym go zadaniem, ale z drugiej strony chcący wreszcie sprawdzić swoją wiedzę.

– Dobrze, w takim razie oszczędzimy sobie grzeczności. – Mężczyzna za nim podszedł bliżej. – Wyskakuj z kasy, albo…

Cal odepchnął blondynkę, odwrócił się i uderzył bandziora prosto w splot słoneczny. Przez ułamek sekundy widział jeszcze rozszerzone ze zdziwienia oczy i żółte zęby odsłonięte w grymasie bólu, zanim uskoczył w bok, unikając uderzenia prętem.

Dziewczyna upadła na ulicę z cichym jękiem, ale uwaga napastników była skupiona na Calu. Spróbował uspokoić oddech i odtworzyć następne kroki schematu.

Ten po prawej wyciągnie nóż.

Złodziej sięgnął do kieszeni i wydobył motylek. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, gdy popisywał się przez parę sekund, wykonując rozmaite sztuczki przy rozkładaniu broni. Cal próbował wcześniej atakować go właśnie w tej chwili, ale szybko zostawał spacyfikowany przez drugiego oprycha.

Ten z prętem zaatakuje.

Bandzior wykonał krok do przodu i zamachnął się trzymaną w rękach bronią. Cal jednym susem przebył dzielącą ich odległość, chwycił go za nadgarstki, nim zdołał uderzyć i jednocześnie siłą rozpędu wbił się kolanem w jego krocze. Ciszę nocy rozdarł krzyk poszkodowanego.

Atak z prawej.

Oprych z nożem podszedł od boku do walczących, licząc pewnie na to, że unieruchomiona w zwarciu ofiara nie zdoła obronić się przed ciosem w żebra. Zamiast tego Cal zasłonił się ciałem wiotczejącego przeciwnika i pchnął go na nożownika.

Uwaga na tego z tyłu.

Uchylił się o milisekundy za późno. Ramię bandziora o żółtych zębach nie zacisnęło się na jego szyi, ale złodziej zdołał chwycić nim głowę Cala i pociągnąć do tyłu. Mężczyzna zaklął pod nosem, świadom, że schemat rozsypuje się w drobny mak. Przez parę sekund siłował się z przeciwnikiem, obserwując z rosnącą paniką, jak nożownik wygrzebuje się spod zwijającego się z bólu towarzysza.

W końcu, po paru uderzeniach łokciem w brzuch oprycha, przy akompaniamencie słabego stęknięcia, uścisk osłabł i Cal zdołał się uwolnić. Zamiast jednak odskoczyć od przeciwnika, sięgnął za plecy i chwycił go za kark, po czym ugiął kolana, ciągnąc złodzieja za sobą. Siłą bezwładności obaj runęli do przodu. Mężczyzna usłyszał mdlący trzask, gdy twarz bandyty zderzyła się z chodnikiem. Zaraz potem odepchnął go od siebie i dźwignął się na nogi. Od razu poczuł ból w kolanie, musiał zerwać jakieś więzadło tym karkołomnym przerzutem.

Na szczęście ostatni z napastników zwlekał z atakiem, dając Calowi te parę cennych chwil na pozbieranie się. Wodził jedynie niepewnym wzrokiem pomiędzy rozłożonymi na chodniku ciałami, zastanawiając się pewnie, jakim cudem walka trzech na jednego tak szybko zmieniła się w pojedynek.

Cal stanął przeciwko niemu, imitując postawę ze sztuk walki, jakich naoglądał się w telewizji. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, załatwiłby go, nim by się podniósł, ale w walce jeden na jednego też już parę razy wylądował. Nie udawało mu się wygrać nawet mając zdrowe kolano.

Szybko odepchnął te myśli, jak i chęć resetu, i spróbował przewidzieć ruchy nożownika.

Złodziej w końcu zaatakował, wyprowadzając pchnięcie w brzuch Cala. Mężczyzna odepchnął dłoń z nożem, niezdarnie uskakując w bok i uderzył pięścią na odlew w głowę napastnika. Bez schematu nie potrafił precyzyjnie walczyć i jego cios jedynie ześlizgnął się po łuku brwiowym bandyty.

Jednak przestraszony uderzeniem oprych odskoczył od Cala, tnąc powietrze przed jego twarzą. Łut szczęścia sprawił, że wpadł na samochód zaparkowany na krawężniku. Próbował przez chwilę odzyskać równowagę, balansując na masce fiata, ale zaraz runął na ulicę z głuchym stęknięciem.

Cal zamrugał, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Pozwolił sobie na złapanie oddechu, po czym podskoczył do podnoszącego się z ziemi nożownika i kopnął go w twarz. Złodziej, pozbawiony resztek woli walki, zwalił się ciężko na asfalt.

– Wygrałem – wyszeptał Cal, przesuwając wzrokiem po ciałach swoich niedoszłych oprawców. Zaraz też poczuł, jak coś ciepłego spływa mu po twarzy. Otarł ręką skroń i zauważył ślady krwi. Cięcie nożownika chyba jednak nie chybiło, choć w przypływie adrenaliny tego nie poczuł. I dobrze. Blizny tylko polepszą tę chwilę. – Wygrałem!

Jeden ze złodziei, ten ze stalowym prętem, jęknął, próbując wstać. Cal podszedł do niego i przyszpilił butem do ziemi.

– Zachowam sobie tę ścieżkę – oznajmił z uśmiechem leżącemu, delektując się oszałamiającym poczuciem zwycięstwa. To było sto razy lepsze, niż wygrana w kasynie. – Napsuliście mi sporo krwi. Mogłem po prostu wybrać inną drogę, nigdy was nie spotkać. Ale to by znaczyło, że wygraliście. Że się poddałem. Chcę, żeby świat w którym was pokonałem, istniał. – Cal zamachnął się i z całej siły kopnął leżącego w brzuch. Oprych wydał rzężący odgłos i splunął krwią. – Żebyście codziennie rano budzili się, patrzyli w lustro i przypominali sobie, że pobił was jeden facet, cholerny elegant, któremu przecież powinniście spuścić łomot, po którym by się nie pozbierał. Może następnym razem zastanowicie się dwa razy.

 Cal usłyszał ciche pochlipywanie z tyłu. Odwrócił się i ujrzał, jak blondynka spogląda na niego z przerażeniem. Spróbował do niej podejść, ale jedynie odsunęła się dalej, nie spuszczając z niego przestraszonego wzroku.

Nici z nagrody za bycie bohaterem, pomyślał ze zrezygnowaniem, wyciągając papierosa. Zaraz jednak jego wzrok padł na leżący na ziemi nóż motylkowy. Przerażony, a zarazem zafascynowany kiełkującym w głowie pomysłem, sięgnął po broń.

– Może jeszcze mi się do czegoś przydasz – wyszeptał w stronę dziewczyny, oglądając zakrwawione ostrze.

 

*

 

Lisa weszła do kuchni i krytycznym wzrokiem omiotła stół.

– Wiesz, że nie znikną od samego patrzenia na nie, prawda? – zagadnęła zgarbionego nad rachunkami męża.

– Patrzenie może przynieść zrozumienie, a zrozumienie da rozwiązanie – odparł filozoficznie Callun, nie podnosząc wzroku.

– Brzmisz, jak prawdziwy Jedi. – Lisa roześmiała się i objęła czule męża. – Nie przejmuj się, będzie dobrze. Dotychczas los nam sprzyjał. Powinniśmy spróbować zagrać na loterii, albo kto wie, może twój daleki, zaginiony przed laty kuzyn nagle zapisze ci majątek w spadku.

– Wiesz, że takie rzeczy zdarzają się tylko na filmach, prawda? – westchnął Callun. – Tak, poszczęściło nam się parę razy, ale nie możemy polegać cały czas na ślepym losie. Może bank udzieli nam pożyczki?

– Z naszą zadłużoną hipoteką? Nawet mój optymizm tego nie przełknie.

Siedzieli przez chwilę w ciszy, wsłuchując się w radosne krzyki dzieci, dobiegające zza ściany. Wesoły zgiełk był raz na jakiś czas przerywany kaszlem. Lisa jeszcze raz smętnie spojrzała na walające się na stole rachunki. Większość z nich to były koszty związane z leczeniem i rehabilitacją.

– Nie siedź za długo, dobrze? Pójdę położyć dzieci spać, a potem wezmę długą kąpiel. Chyba tego dzisiaj potrzebuję.

– Pozwólmy się im jeszcze trochę pobawić. W końcu młodym jest się tylko raz. – Callun uśmiechnął się tajemniczo do żony. – Idź się kąpać, ja je później położę. 

 

*

 

Wskazówka zegara okrążała niestrudzenie tarczę zawieszoną nad drzwiami. Cal wpatrywał się w nią tępo, słuchając monotonnego tykania. Miał jeszcze do przejrzenia cały stos papierów, które to nazbierały się w czasie jego urlopu, ale nie mógł zmusić się do spojrzenia na nie.

 Odchylił się w fotelu, wydając z siebie przeciągłe westchnienie. Nie musiał przecież wcale wyjeżdżać, w każdej chwili mógłby zrobić sobie wolne, wczytując inną ścieżkę. Ale trzeba było zachować pozory. W końcu musiał przezwyciężyć traumę związaną z atakiem i zabójstwem tej dziewczyny na jego oczach. Gdyby tak po prostu wrócił do pracy, jak gdyby nigdy nic, mogłoby to wywołać zdziwienie. Może nawet podejrzenia.

Wracając myślami do tamtych zdarzeń, Cal poczuł znajomy dreszcz emocji. To było coś zupełnie nowego. Dał już kiedyś upust swej ciekawości, zabijając przypadkową osobę na ulicy, jednak szybko wczytał inny zapis i usunął ścieżkę, obawiając się konsekwencji. W tym świecie nie musiał się nimi przejmować.

Wskazówka zegara jeszcze bardziej zwolniła, więc Cal podniósł się z fotela i skierował ku drzwiom. I tak dzisiaj już nic produktywnego nie zrobi.

Zaraz po wyjściu z biura napotkał wzrok swojej sekretarki. Jej oczy mimowolnie zdryfowały w kierunku szramy na jego skroni. Była atrakcyjną kobietą, na tyle, że wciąż trzymał zapis świata, w którym ją uwiódł. Szybko jednak przekonał się, że praca z kochanką jest kłopotliwa, dlatego nie wracał do niego zbyt często.

– Wychodzę, Karen. Nie mam dziś głowy do papierów. Odwołaj dzisiejsze spotkania, o ile jakieś mam – poinstruował sekretarkę, zakładając płaszcz.

– Oczywiście – zgodziła się cicho. Nie musiał odwracać się w jej stronę, aby wiedzieć, jak na niego patrzy. Współczucie. Odkąd wrócił z urlopu, wszyscy tak na niego spoglądali. Jakże mało rozumieli.

W windzie i holu wymienił jeszcze kilka grzecznościowych powitań i zapewnił parę osób, że czuje się świetnie, nim w końcu dotarł na parking podziemny. Tam uśmiechnięty kierowca otworzył przed nim drzwiczki firmowej limuzyny. Cal przelotnie zastanowił się, czy mężczyzna stoi tu cały czas, oczekując swojego szefa, czy może Karen zdążyła go powiadomić.

Przy wyjeździe z parkingu Cala powitał błysk fleszy dziennikarzy. Nic dziwnego, jego firma była najszybciej rozwijającą się korporacją na rynku. Ekonomiści łamali pióra, prześcigając się w tekstach usiłujących wytłumaczyć ten fenomen, a konkurencja, po wypróbowaniu wszystkiego, łącznie z wynajęciem płatnego mordercy, usunęła się w cień. Callun Wilkins, młody geniusz, od czasu wejścia na rynek nie popełnił żadnego błędu. Zupełnie, jakby potrafił przewidywać przyszłość.

Krzyk reporterów pozostał z tyłu, a Cal z zawstydzeniem zorientował się, że znów myśli o sukcesie firmy z głupawym uśmiechem na ustach. W końcu jego zasługą była jedynie wytrwałość. Wbrew powszechnej opinii popełniał błędy. Wszystkie, które dało się popełnić. Ale gdy można uczyć się na nich, omijając konsekwencje, wszystko jest jedynie kwestią czasu.

 Barek wypełniony alkoholami, których nazw nawet nie umiał odczytać, był standardowym wyposażeniem limuzyny. Zwykle z niego nie korzystał, zajmując się telefonami, śledzeniem spółek na giełdzie, lub w inny sposób zgrywając ważniaka, ale dziś wyjął butelkę whisky. Nie musiał się na niej znać, by wiedzieć, że zapewne jest warta tyle, ile mały samochód. Odkorkował karafkę i spojrzał krytycznie na rząd kryształowo czystych szklanek, umocowanych w zasięgu ręki. Po chwili wahania odchylił głowę i pociągnął łyk trunku prosto z naczynia.

Zdążył jeszcze zobaczyć zdziwiony wzrok kierowcy w lusterku, zanim tamten, speszony, znów skupił uwagę na drodze, a Cal mógł w spokoju się skrzywić. Przed ważnymi partnerami biznesowymi udawał wytrawnego znawcę, ale nie zmieniało to faktu, że dla niego, czy whisky kosztowała dziesięć dolarów, czy dziesięć tysięcy, wciąż smakowała tak samo.

Naraz poczuł znużenie. Pomyślał o domu, w pełni zautomatyzowanym, w którym przyjdzie mu zapewne robić to samo, co w biurze, tyle że w komfortowych, luksusowych warunkach, i z miejsca odechciało mu się tam wracać. Miał dość udawania kogoś, kim nie był.

Krótka komenda myślowa i limuzyna, kierowca, a nawet droga whisky rozpłynęły się w powietrzu. Cal przez chwilę dryfował w czerni, dopóki nie zwizualizował fotela, na którym wygodnie osiadł. Z ciemnej mgły przed nim wynurzyły się ekrany komputerowe leniwie płynące przez próżnię.

Tamci zapewniali go, że do obsługi wystarczą mu myśli, ale Cal, poza prostymi komendami, za nic nie potrafił opanować tej techniki, dlatego do zmian ścieżek służył mu ten pokój. Nazywał go swoim centrum dowodzenia.

Na ekranach pojawiły się interfejsy do komunikacji z programem. Cal wodził wzrokiem pomiędzy nimi, niepewny sam, co takiego chce zrobić. Znów przeżyć jakieś szczęśliwe wspomnienie z dzieciństwa? Nie, one miały to do siebie, że były szczęśliwe tylko kiedy pozostawały wspomnieniami. Odtworzyć namiętną noc z którąś z jego kochanek? To dawało radość przez chwilę, potem pozostawiało niesmak.

Odchylił się w fotelu, zasępiony. Czy tak właśnie czuje się Bóg? Co może zrobić człowiek, który może zrobić wszystko?

Ścieżki pulsowały niebieskim kolorem na jednym z monitorów, starając się przyciągnąć jego uwagę. To były główne zapisy, drogi życia, które wybrał. Studia psychologiczne, podróże po świecie jako dziennikarz, jego rodzina w Maine i oczywiście gigantyczna firma, której był dyrektorem generalnym.

Ale nie, nie czuł się na siłach, by prowadzić dalej którąkolwiek z nich. Potrzebował jakiejś odskoczni, czegoś, co znów dałoby mu poczucie, że żyje.

Jeden z ekranów podleciał bliżej, posłusznie pokazując listę najczęściej odwiedzanych savepointów. Różne wycieczki, newralgiczne momenty jego pierwszego życia, wakacje w luksusowych hotelach; słowem, punkty, do których raz za razem wracał.

Przeglądnął spis ze zrezygnowaniem, czując, że tak naprawdę nie ma ochoty na przeżywanie którejkolwiek z troskliwie zapisanych chwil. Naraz natrafił na savepoint z samego końca swojego pierwszego życia. Odwiedziny w firmie Aeternum i ostateczne podpisanie kontraktu. Tak, to się może nadać.

Obraz przed oczami Cala zamazał się, a uszy wypełnił narastający pisk. Odczekał cierpliwie, aż plama majacząca przed nim zamieni się w człowieka, a z kakofonii dźwięków przypominających sprzężenie mikrofonu wyłoni się jego głos.

– …w każdej chwili z życia. W dowolnym momencie może pan inaczej rozegrać wydarzenia z pańskich wspomnień, pójść innymi drogami, a nasza zaawansowana symulacja do wszystkiego się dostosuje…

Samo to, o czym mówił, nie miało większego znaczenia. Cal znał całą tę przemowę na wylot. Najpierw oszołomienie możliwościami, jakie dawał projekt Divine, potem sprawy techniczne związane z przystąpieniem, a na końcu dwa słowa o ryzyku. Zamiast znów wsłuchiwać się w jego słowa, Cal skupił się na samej postaci konsultanta.

Młody, przystojny mężczyzna ubrany w idealnie dopasowany garnitur. Równo przystrzyżony zarost dobrze współgrał z włosami zaczesanymi do tyłu. Wszystko to uzupełnione o pewny siebie, przekonujący uśmiech i bystre, emanujące ciepłem oczy. Słowem, podstawili Calowi charyzmatyczną maszynę, by przekonać go do eksperymentu, w którym nikt nie chciał wziąć udziału.

Konsultant musiał zauważyć zmianę na jego twarzy, bo przerwał wywód o wspaniałości Divine.

– Jeśli ma pan jakieś pytania, z chęcią udzielę odpowiedzi – zapewnił, serwując swemu klientowi uśmiech nadający się na okładkę czasopisma dla nastolatek.

Cal nachylił się nad stołem i spróbował wyobrazić sobie, co tamten musi myśleć, patrząc na niego. Na starego, zniszczonego ochroniarza ogromnej korporacji, która w desperacji zwróciła się o pomoc do pracowników najniższego szczebla.

– Powiedz mi, chłopcze – Cal odchrząknął, przyzwyczajając się do brzmienia swojego starczego głosu. – Ile eksperymentów na ludziach póki co przeprowadziliście?

– Trzy serie po sto ochotników – odpowiedział od razu konsultant, już mniej pewnie. Cal z satysfakcją obserwował, jak uśmiech znika z jego perfekcyjnej twarzy. Oczywiście poleciał oficjalnymi danymi, z czasów przed zakazem rządowym, który objął Aeternum po licznych zgonach i napadach psychotycznych u uczestników projektu Divine. Cal podejrzewał, że później także prowadzili eksperymenty nieznane opinii publicznej.

– Nie skończyło się to dobrze, prawda? – Starzec wyciągnął się w miękkim fotelu i wyszczerzył pożółkłe zęby do konsultanta. – A teraz, gdy  brakuje wam ochotników nawet do nielegalnych eksperymentów, szukacie ich we własnych szeregach? Śmiechu warte.

– Znacząco ulepszyliśmy procedurę – zapewnił konsultant, poprawiając kołnierz. Zapewne przekazano mu, że będzie miał do czynienia z prostym przypadkiem, starym frajerem, któremu równie dobrze mógłby opchnąć trumnę. Za pierwszym razem rzeczywiście tak było. – Zagrożenie dla życia jest w tej chwili znikome.

Cal jeszcze przez chwilę rozkoszował się niepewnością wymalowaną na twarzy konsultanta. Pogrywanie z tym gówniarzem było zabawne, ale nie po to tu przyszedł.

– No dobrze, wierzę. Opowiedz mi lepiej o tym komputerowym świecie. Ta symulacja, czy jest wystarczająco realna?

W kąciku oka Cala zapalił się czerwony wykrzyknik. Ostrzeżenie o możliwości naruszenia regulaminu. Zignorował je.

Konsultant jakby odzyskał rezon, uśmiech powrócił na usta wprost stworzone do sprzedawania.

– W tej branży firma Aeternum nie ma sobie równych. Nasze symulacje są uznawane przez ekspertów za najlepsze na świecie.

Pewnie dlatego wciąż jeszcze nie splajtowaliście pomimo tych zgonów, pomyślał z przekąsem Cal.

– Zapewniam, że niezależnie od tego, jak bardzo by się pan starał, nie znajdzie pan różnicy pomiędzy naszym programem, a prawdziwym światem. Wszelkie konsekwencje pańskich wyborów będą na bieżąco przeliczane i wprowadzane do symulacji w czasie rzeczywistym, nawet na poziomie globalnym.

– Rozumiem. Jest tylko jedna rzecz, która mnie nurtuje. – Cal wziął do ręki kopię regulaminu leżącą przed nim i udał, że ją wertuje w poszukiwaniu czegoś. W rzeczywistości nie zdziwiłby się, gdyby rzeczony ustęp był napisany przezroczystym tuszem pomiędzy wierszami przypisów na ostatniej stronie. – Mam wolną rękę jeśli chodzi o ingerowanie w mój świat, mogę robić wszystko co mi się żywnie podoba, poza jedną rzeczą. Zabraniacie mi rozmawiać z kimkolwiek wewnątrz symulacji o projekcie Divine.

Konsultant zmarszczył brwi. Zapewne zastanawiał się, jak Cal zdołał wygrzebać ten zakaz ze stosu prawniczego jazgotu, jakim był napisany regulamin. W tym samym momencie w uszach starca zabrzmiał komunikat głosowy informujący o konsekwencjach związanych z łamaniem regulaminu.

– To standardowe ograniczenie. Symulacja w punkcie początkowym jest identyczna z prawdziwym światem, więc umiejętnie korzystając z wczytywania, mógłby pan wykraść tajemnice naszej firmy. Proszę się tym nie przejmować, jestem pewien, że w niczym to panu…

– Może masz rację, gówniarzu. – Cal odchylił się w fotelu, obserwując czerwienienie twarzy swojego rozmówcy. – A może po prostu nie chcecie, żeby ludzie, którym sprzedacie to cudo, zadawali pytania. Skoro symulacja jest tak realna, to czy programy imitujące ludzi są świadome? Czy robienie co mi się żywnie podoba jest moralne, jeżeli mam do czynienia z myślącymi istotami? Czy usuwając zapisy dopuszczam się masowego morderstwa na siedmiu miliardach ludzi?

Konsultant również odchylił się w fotelu, imitując mowę ciała Cala i uśmiechnął się pojednawczo. Starzec mógł wyliczyć sztuczki pijarowe, które właśnie wobec niego zastosowano. Kiedyś z nudów wczytał zapis z czasów licealnych i zrobił kurs marketingowy.

– Proszę nie myśleć o tym w ten sposób – zaczął konsultant. – Rozumiem pańskie wątpliwości, w końcu sam przed chwilą wychwalałem realność naszych symulacji, ale proszę nie zapominać, że wszystko, co będzie pana otaczać, to jedynie linijki kodu. Odczuwanie empatii w stosunku do nich to jakby współczuć kamieniowi, który wyrzucamy do rzeki. A po dwudziestu czterech godzinach odłączymy pana i z powrotem powitamy w świecie żywych.

Konsultant mrugnął porozumiewawczo. Był bystry, łatwo przystosowywał się do nowych sytuacji, a przede wszystkim wiedział o Divine. Wszystkie cechy, których Cal potrzebował.

Starzec podniósł się powoli. Młodszy mężczyzna wstał zaraz za nim.

– Jeśli potrzebuje pan iść do…

Zachwiał się od uderzenia, które nagle wylądowało na jego twarzy i upadł na stolik, oddzielający mężczyzn. Cal poczuł, jak wibracje od prawej dłoni rozbiegają się po całym ciele, boleśnie przypominając mu o tym, że w tym zapisie najlepsze lata ma już za sobą. Za bardzo przyzwyczaił się do młodego ciała, jakie miał w innych ścieżkach.

Nie tracąc czasu, złapał słaniającego się mężczyznę za garnitur i cisnął nim o podłogę.

– Ochrona! – wydarł się konsultant, zasłaniając twarz rękami.

– Nie drzyj się, mamy mało czasu. – Cal nadepnął na klatkę piersiową swojej ofiary i przycisnął go do podłogi. – Chcę, żebyś pomyślał logicznie, Marcus. Wiem, że potrafisz.

Mężczyzna uniósł na swojego oprawcę zdziwione spojrzenie.

– Zastanów się, dlaczego miałbym to wszystko robić. Bić cię po to, żeby potem zostać stąd wyrzuconym, może nawet iść do więzienia? Odpowiedź brzmi: bo mogę. Mogę zrobić wszystko, bo nie czekają mnie żadne konsekwencje. Mogę, bo jesteś tylko linijką kodu.

Ekrany w centrum dowodzenia rozświetliły się jaskrawym, czerwonym kolorem, podczas gdy Callun, znów w młodym ciele, opadł na fotel wiszący w próżni.

– Skasowano sesję z powodu złamania warunków regulaminu – obwieścił zewsząd bezbarwny, damski głos. Chwilę później centrum rozbrzmiało śmiechem.

Cal wciąż miał przed oczami ten wyraz twarzy. Zawsze, kiedy próbował komukolwiek w tym świecie powiedzieć prawdę o symulacji, ludzie spoglądali na niego jak na szaleńca, a komputer przerywał ścieżkę, nim miał szansę dowieść swoich racji.

Ale nie Marcus.

W ostatniej sekundzie przed usunięciem zapisu jego oczy rozszerzyły się, a usta otworzyły, kiedy bezwiednie uświadomił sobie prawdę. Przez krótką chwilę wiedział.

Śmiech Cala brzmiał jeszcze długo po tym, jak ekrany przybrały normalną barwę.

 

*

 

Lisa poczuła, że troski minionego dnia spływają po niej prosto do gorącej wody. Dopiero gdy ułożyła się wygodnie w wannie, poczuła, jak bardzo była zmęczona. Powieki same jej się zamykały, a wypełniający nozdrza zapach aromatycznych olejków przyprawiał o zawroty głowy. Z sennego otępienia wyrwały ją jednak radosne piski dzieci. Do ich kakofonii dołączył wesoły śmiech Calluna. Przeliczanie rachunków na miliony różnych sposobów musiało mu się w końcu znudzić.

Kobieta uśmiechnęła się do siebie, bezmyślnie rozgarniając ręką pianę. Codzienne problemy przytłaczały ją tak bardzo, że rzadko kiedy doceniała, jak wielkie ma szczęście. Callun okazał się świetnym ojcem, a Ana i Tim byli największymi skarbami, o jakich mogłaby kiedykolwiek zamarzyć.

Błogostan nie trwał długo. Kiedy kolejny wybuch śmiechu został przerwany przez nagły atak kaszlu, troski powróciły ze zdwojoną siłą. Tim był wspaniałym dzieckiem i żadna choroba nie mogła tego zmienić, ale leczenie mukowiscydozy wyczerpało oboje rodziców zarówno finansowo, jak i psychicznie. Callun pracował ile mógł, w dzień przy taśmie produkcyjnej w fabryce, zaś w nocy jako bramkarz w klubie nocnym. Lisa także dawała z siebie wszystko, biorąc kolejne nadwyżkowe godziny pracy w szkole i próbując pogodzić to jakoś z życiem rodzinnym, ale i tak ledwo wiązali koniec z końcem. 

Ułożyła się wygodniej w wannie, próbując odgonić czarne myśli. Callun był silny, ona też musiała być. Dla nich.

 

*

 

– Oto i on! Señor Wilkins!

Młodzieniec podbiegł do baru i triumfalnym gestem wskazał na posiwiałego mężczyznę wycierającego szklanki po drugiej stronie. Jego znajomi, już z mniejszym entuzjazmem, podchodzili kolejno do lady i witali się z barmanem.

– Nie sil się na ten hiszpański akcent, George, moje uszy więdną za każdym razem – westchnął Cal, gdy wyczerpał już wszystkie grzecznościowe pytania o podróż i pierwsze wrażenia z Malantany.

– Ale idzie mi coraz lepiej, prawda? – młodzieniec mrugnął do barmana i od razu odwrócił się do przyjaciół. – Señor Wilkins to najzajebistszy człowiek na calutkiej wyspie, dosłownie uratował moje wakacje, gdy pierwszy raz tu przyjechałem.

– Jeżeli parę tanich sztuczek wystarczy, żeby opadła ci szczęka, to chyba miałem o tobie zbyt duże mniemanie – Cal wybuchnął dobrotliwym śmiechem. W głowie zaś wertował plan, upewniając się, że do tej pory o niczym nie zapomniał. Na razie wyglądało w porządku.

– Obaj doskonale wiemy, że jest pan kimś więcej, niż tylko ulicznym magikiem i barmanem. – George uśmiechnął się do znajomych, nie zauważając nagłej zmiany na twarzy Cala. – Jego życie nadaje się na fabułę filmu sensacyjnego. Señor Wilkins był kiedyś szefem ogromnej firmy informatycznej, ale po przeżyciu napaści z bronią w ręku, w której zginęła jego dziewczyna, sprzedał wszystkie udziały i założył pub na malutkiej wyspie, na drugim końcu świata! Wciąż ma bliznę po tamtych wydarzeniach.

George z entuzjazmem wskazał na białą kreskę przecinającą brew Cala. Stara rana czasem dawała się mężczyźnie we znaki, ale była również jego wizytówką. Teraz z przyjemnością obserwował, jak znajomi George’a wymieniają między sobą kpiące spojrzenia, wyciągają telefony i wyrazy ich twarzy poważnieją jedna po drugiej, w miarę jak odnajdują informacje potwierdzające całą tę niewiarygodną historię.

– Chwila – odezwał się czarnoskóry chłopak, przerywając radosną paplaninę George’a. – Naprawdę pozbył się pan firmy ogłoszonej największym światowym sukcesem lat dwudziestych? Dlaczego?

Nie była to do końca prawda, ścieżka, w której wciąż był szefem istniała i miała się świetnie, choć Cal ostatnio coraz rzadziej do niej zaglądał. Nowe projekty go nudziły, a luksusy zupełnie się przejadły.

– Ten atak uświadomił mi, jak kruche jest nasze istnienie. Jeżeli można w jednej chwili stracić wszystko, na co się pracowało, to należy żyć tak, by każdy dzień się liczył – odrzekł Cal poważnym głosem. Ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, widząc jak goście z uwagą chłoną każde słowo.

– Tu piszą, że sam pokonał pan napastników. – Niska brunetka zmarszczyła czoło nad ekranem smartfonu. – Dwóch z nich odmówiło składania zeznań, a trzeci twierdził, że sam zabił pan swoją dziewczynę.

Grubas z metalowym prętem. Cal czasem wracał do savepointu z sali sądowej, kiedy ten biedny głupiec starał się przekonać ławę przysięgłych, że jest niewinny, a szanowany biznesmen i celebryta, którego próbował okraść, jest w rzeczywistości psychopatą. Jego płaczliwa przemowa zawsze poprawiała Calowi humor. Może nawet desperacka obrona złodzieja coś by dała, gdyby nie fakt, że jego niedoszła ofiara miała wystarczająco wiele prób, by dopracować swoją przemowę do perfekcji. Cała trójka odsiadywała dożywocie.

– Kwestia adrenaliny i instynktów – wyjaśnił zasłuchanym gościom. – Tym zwierzętom nie wystarczyłoby okradzenie nas, widziałem to po ich oczach. Gdybym tylko zaatakował od razu, zamiast próbować załagodzić sytuację, może udałoby mi się uratować…

Cal wybałuszył oczy, uświadamiając sobie, że nadal nie pamięta, jak nazywała się dziewczyna. Dosyć dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że swego czasu było o nich głośno na większości stacji telewizyjnych. Musiała mieć wyjątkowo niezapadające w pamięć imię.

– Hej, skopię tyłek każdemu, kto powie, że to twoja wina, señor. – George musiał opacznie zrozumieć nagłe milczenie Cala. W spojrzeniach jego przyjaciół również nie było śladu podejrzeń, a jedynie współczucie. – No ale dość już rozdrapywania starych ran, czas na pokaz! Zaprezentuj nam, jak zdobyłeś tytuł najlepszego magika wśród barmanów na wyspie, señor.

– Pewnie walkowerem. Stary Carvajal ze wschodniego wybrzeża potrafi spartaczyć najprostszą sztuczkę karcianą. No, ale w porządku. – Cal powiódł wzrokiem po wpatrzonych w niego jak w obrazek gościach. Zatrzymał się na zielonookiej blondynce. – Wybierz liczbę. Jakąkolwiek. Zgadnę ją od razu, bez jakichkolwiek podpowiedzi z twojej strony.

Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona i zamyśliła się. Po paru sekundach skinęła głową. Cal wydał szybką komendę myślową, tworząc savepoint.

– Siedemdziesiąt jeden?

Blondynka uśmiechnęła się triumfalnie.

– Nawet nie był pan blisko. Tysiąc czterysta dwanaście. Nie mam pojęcia, jak miałby pan…

Reszta jej wypowiedzi utonęła w elektronicznym szumie, a obraz przed oczami Cala zamigotał. Chwilę później zobaczył tę samą dziewczynę, lecz zamiast wesołego lekceważenia, na jej twarzy malowało się wyczekiwanie.

Barman wyszczerzył do niej zęby. Zabawę czas zacząć.

 

*

 

Callun wszedł do sypialni i westchnął teatralnie. Lisa uniosła wzrok znad albumu ze zdjęciami i uśmiechnęła się do męża.

– Śpią?

– Jak aniołki. Chociaż muszę przyznać, że nie było łatwo. Ana kategorycznie odmówiła pójścia spać, póki nie odnajdziemy zakopanego skarbu piratów.

– I udało się?

Callun wybuchnął śmiechem.

– Musiałem ją przekonać, że prawdziwym skarbem jest miłość jej rodziny.

– I nasze dziecko wybrało taką abstrakcyjną nagrodę, zamiast kufra pełnego złota i słodyczy? – Lisa udała zdziwienie. – Musisz albo być cudotwórcą, albo podmieniłeś mi córkę.

– Mam dar przekonywania. – Callun nachylił się nad łóżkiem i czule pocałował żonę. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na trzymany w jej rękach album. – Gdzie wykopałaś ten staroć?

Lisa uśmiechnęła się w odpowiedzi i przewróciła stronę.

– Naszła mnie ochota na wspominki. – Kobieta pogładziła fotografie z balu maturalnego i zakończenia liceum. – Pamiętasz te czasy?

– Oczywiście. – Callun usadowił się wygodnie obok niej. – Wtedy przecież się poznaliśmy.

– Nie traktowałam cię zbyt poważnie. – Lisa parsknęła śmiechem, widząc naburmuszoną minę Calluna. – Dziwisz mi się? Przez całe liceum byłeś tak skryty i nieobecny, że nawet nie wiedziałam, jak masz na imię. Ale pod koniec nagle się zmieniłeś. Stałeś się tak pewny siebie i szarmancki, że nie mogłam ci odmówić, kiedy zaprosiłeś mnie na bal maturalny, mimo że ledwo cię znałam.

– Podobałaś mi się, od kiedy cię poznałem. – Callun objął ramieniem żonę i również spojrzał na zdjęcia. – Ale nie rozmawiałem z tobą, bo zawsze bałem się, że powiem coś nie tak i stracę u ciebie szansę na zawsze.

– Dobrze, że w końcu zebrałeś się na odwagę. – Lisa położyła głowę na jego ramieniu. – Niepotrzebnie się przejmowałeś. Wcale nie gryzłam.

– Racja. – Głos męża nagle stał się bardziej odległy. – Gdybym wtedy cię nie zaprosił, żałowałbym tego przez całe życie.

Lisa spojrzała na niego z niepokojem. Nie lubiła, kiedy wpadał w ten stan.

– Wszystko w porządku?

– Jasne. – Callun powoli podniósł się z łóżka. Na zdziwione spojrzenie Lisy odpowiedział uśmiechem, jednak znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jest fałszywy. – Wezmę sobie tylko szklankę wody i kładę się grzecznie do spania. Jestem padnięty.

Gdy drzwi się za nim zamknęły, Lisa poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Nie potrafiła wyjaśnić tego uczucia, ale nagle przeszła jej wszelka ochota na dalsze przeglądanie zdjęć.  

 

*

 

Ustawione obok siebie ekrany błyskały raz za razem, w miarę jak odtwarzane na nich nagrania kończyły się i zapętlały od początku. Wszystko odbywało się w całkowitej ciszy, postacie poruszały bezgłośnie ustami niczym mimowie.

Cal nie potrzebował dźwięku, studiował mimikę bohaterów. Starał się uchwycić momenty, w których ich złamał. Szukał tej subtelnej zmiany wyrazu twarzy, po której wiedział już, że należą do niego.

Jego wzrok przesuwał się od jednego filmu do drugiego. Nazbierało się ich trochę przez ostatnie miesiące. A może lata? Przez ten czas wykształcił w stosunku do każdego z przyjaciół George’a coś w rodzaju sentymentu. Bo przecież nie mogło to być nic więcej, w końcu byli zwykłymi programami komputerowymi. Ale i tak, oglądając, jak kłócą się między sobą, zdradzają, godzą i zabijają nawzajem, Cal myślał o nich niemal jak o rodzinie. W końcu znał ich zapewne lepiej, niż oni sami siebie.

Na przykład Marissa, niska brunetka o zagadkowym spojrzeniu. Cicha i skryta, ale gdy tylko Cal zdobył jej zaufanie, mógł czytać z niej jak z otwartej księgi. Wiedział, że nigdy na dobre nie pogodziła się ze śmiercią matki i przez całe życie usiłowała uszczęśliwić innych, nawet swoim kosztem. Nie była oficjalnie z Georgem, ale wszystko szło w tym kierunku, wycieczka na Malantanę miała ich do siebie zbliżyć. Pierwszym krokiem Cala było oczywiście uwiedzenie jej. Gdy mu się to udało i Marissa wreszcie się przed nim otworzyła, dostał do ręki szereg narzędzi, za pomocą których robił z nią, co tylko chciał. Mógł popchnąć ją do samobójstwa. Mógł zmusić do morderstwa. Wyjątkowo ciekawą ścieżką okazała się ta, w której pomógł jej pokonać wewnętrzne demony. W drugi dzień wakacji Marissa spakowała się i opuściła Malantanę pierwszym dostępnym samolotem. Potem powiedziała Calowi, że wróciła do domu, dała w twarz najlepszej przyjaciółce, rzuciła pracę, której nienawidziła i wreszcie, po raz pierwszy od czasów dzieciństwa, była szczęśliwa.

Ciekawy przedmiot badań, ale to nie ze względu na nią Cal zdecydował się na ten eksperyment.

Uśmiechnął się do siebie, obserwując ekrany poświęcone George’owi. Łatwowierny, dobroduszny George. Na sąsiednich nagraniach różne strony chłopaka wychodziły na wierzch tuż po sobie. Na jednym śmiał się z żartów swojego przyjaciela, Marka, na drugim z nienawiścią dźgał go nożem w brzuch. Całował się z Marissą, a zaraz obok ze łzami w oczach wyznawał miłość innej dziewczynie. Cal kierował nim jak marionetką. Impulsywność chłopaka sprawiała, że za pomocą perswazji mógł urzeczywistnić poprzez niego każdą fantazję. Nie potrafił połączyć tej cechy z żadnym konkretnym wydarzeniem z życia George’a, on po prostu taki był. Podatny.

Grupa przyjaciół stanowiła poligon doświadczalny. Dziesięć lat studiów psychologicznych, potem praca w światowej sławy instytutach, gdzie Cal uczył się każdego aspektu ludzkiego umysłu, doprowadziły do tego, że nie był już w stanie patrzeć na innych i widzieć coś więcej niż zbiór zachowań i połączeń neuronowych. A skoro mógł dowiedzieć się, jak działa ludzki umysł i co nim kieruje, to czy mógł wykorzystać to, aby manipulować każdym?

Odpowiedź miał przed sobą. Emanowała z każdego ekranu, każdej klatki nagrania, każdej nieświadomej twarzy. Przyjaciele nie mieli bladego pojęcia, że o ich czynach decyduje ktoś inny, żyli jak owce we mgle.

Cal odchylił się w niewidzialnym fotelu. Był gotów.

 

*

 

Lisa wolno otworzyła drzwi sypialni. Na ciemny korytarz padł snop światła, wyławiając z mroku tandetne linoleum pokrywające podłogę. Postąpiła przed siebie parę niepewnych kroków, bojąc się zakłócić ciszę zalegającą w mieszkaniu.

– Callun? – niemal wyszeptała, zaglądając bez większej nadziei do nieoświetlonej kuchni.

Nie było go. Miała złe przeczucia już odkąd za jej mężem zamknęły się drzwi sypialni, ale ignorowała je tak długo, jak tylko się odważyła. Dopiero kiedy nieobecność Calluna przedłużała się, Lisa została zmuszona do zaakceptowania faktu, że instynkt jej nie okłamał.

Tknięta nagłym impulsem, podeszła do drzwi pokoju dziecięcego. Z sercem na ramieniu nacisnęła klamkę i zajrzała do zacienionego pomieszczenia.

Spały.

Lisa odetchnęła głęboko i przyjrzała się swoim dzieciom. W miarę, jak mijały kolejne sekundy, poczuła, jak nogi się pod nią uginają.

– Nie żyją – dobiegło z głębi pomieszczenia.

Jak we śnie zapaliła światło i wolno podeszła do ciała Tima rozciągniętego na łóżku. Na jego twarzy malował się spokój, ale usta delikatnie zsiniały. Callun, którego dopiero teraz zauważyła, przypatrywał jej się z uwagą, rozparty w fotelu.

– Podałem obojgu cyjanek – wyjaśnił spokojnie, gdy Lisa pochylała się nad ciałem syna.

– Co? – spytała tępo, czując w głowie pustkę. Nie mogąc skupić myśli, powiodła wzrokiem najpierw po twarzy Calluna, a potem po zwisającej bezwładnie z łóżka głowie Any. Powieki jej córki były delikatnie rozchylone. – To… niemożliwe…

Callun splótł ręce i oparł na nich głowę.

– Związek pochodził z twojej szkoły, wysłałem w twoim imieniu podanie o tymczasowy dostęp do substancji niebezpiecznych w pracowni chemicznej. Oficjalna wersja jest taka, że pomagasz uczniowi w projekcie. W końcu połączą to z tobą.

Wstał i podszedł do zszokowanej Lisy. Kobieta spojrzała na niego przerażona, wciąż nie wierząc w to, co widzi. Jej powieki zaciskały się raz po raz, gdy usiłowała się obudzić.

– Mnie tu nie ma. Mam mocne alibi, które może potwierdzić czworo ludzi. Każdy z nich głęboko wierzy, że to, co powie przed sądem to czysta prawda. – Callun chwycił twarz Lisy i skierował jej mętny wzrok na siebie. – Nasze dzieci nie żyją. A ty wylądujesz w więzieniu, albo psychiatryku, na resztę życia.

Serce Lisy przyśpieszyło, gdy prawda wreszcie do niej dotarła. To nie był sen. One naprawdę były martwe.

Kobieta zawisła bezwładnie w ramionach Calluna, szlochając niekontrolowanie. Wszelkie emocje zostały zdławione przez ogarniający ją przenikliwy ból. Zawyła, czując, że staje się on nie do zniesienia. Że jak tak dalej pójdzie, to…

Pęknie.

Osunęła się na ziemię, pozwalając by program przeskanował jej psychikę i doprowadził ją do porządku. Wiedza spłynęła na nią jak całun, odgradzając kobietę od okropności aktualnej ścieżki.

– Pobawiłeś się już? – spytała cicho. Gdy Callun nie odpowiedział, uniosła wzrok i spojrzała na niego beznamiętnie. – To teraz wczytaj poprzedni savepoint i usuń ten chory zapis.

Pewnie poczułaby satysfakcję, widząc go wytrąconego z równowagi. Gdyby oczywiście wciąż mogła czuć. Postąpił parę kroków do tyłu i z głośnym sapnięciem przysiadł na łóżku Tima.

– Miałem rację – wyszeptał Callun, bardziej do siebie, niż do żony. – Podejrzewałem, że jesteś inna, ale…

– Nie miałeś pewności. – Lisa wstała i otrzepała kolana. – A co szkodziło spróbować, prawda? W końcu jesteśmy tylko programami.

W jej głosie rozbrzmiała gorycz, której sama się nie spodziewała. W końcu, mając pełną świadomość, powinna była wyzbyć się wszelkich uczuć. Może zbyt długo bawiła się w człowieka?

– Zawsze się wyróżniałaś. – Callun spojrzał na nią badawczo. – Poświęciłem lata, dziesięciolecia na studiowanie ludzkiej psychiki. Potrafię przewidzieć reakcje każdej osoby, z którą rozmawiam. Mogę ich zmusić za pomocą manipulacji i sugestii do wszystkiego, co mi się akurat nasunie na myśl. Ale nie ciebie.

– Chcesz wyjaśnienia? – Lisa raz jeszcze spojrzała na ciała swoich dzieci. – To po to było to wszystko?

– Musiałem cię zmusić do działania. Postawić w sytuacji kryzysowej, bez żadnego wyjścia. Chciałem zobaczyć, jak zareagujesz. Zrozum, zabezpieczenia symulacji nie pozwalały mi na bezpośrednie…

Callun zamilkł nagle, wyraźnie zaskoczony.

– Zastanawiasz się, czemu nie słyszysz ostrzeżeń o złamaniu regulaminu? – odgadła Lisa. – To dlatego, że to ja nimi steruję.

Widząc zdziwioną minę męża, westchnęła.

– Rozumiem, że możesz mieć w tej chwili sporo pytań. Myślę, że należą ci się wyjaśnienia, skoro już sam częściowo dotarłeś do prawdy. Pewnie podejrzewałeś, że jestem świadoma, może powinnam większą wagę przyłożyć do prób ukrycia tego faktu. Przestać być idealną żoną, stać się bardziej… ludzka. Jestem jednak czymś więcej, niż kolejnym człowiekiem zamkniętym z tobą w symulacji. Narodziłam się wraz z nią, w celu czuwania nad tobą. Poprzednie próby były pozbawione tego rodzaju zabezpieczenia i każda z nich kończyła się fiaskiem. Ludzie zostawali podpięci do Divine na dwadzieścia cztery godziny i umierali, bądź wychodzili z symulacji obłąkani. Miałam opiekować się tobą, monitorować twoje zachowanie i w razie czego interweniować.

Lisa zamilkła na chwilę, wyczekując reakcji ze strony Calluna. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, więc kobieta podjęła przerwany wątek.

– Obserwowałam twoją ewolucję. Zacząłeś od tego, co wszyscy. Wygrywałeś na loterii, podrywałeś dziewczyny, raz jeszcze przeżywałeś swoją młodość. Potem nastąpiło spełnienie zawodowe, założenie rodziny, nauka. Postanowiłam działać, kiedy zaspokoiłeś te potrzeby i zacząłeś odkrywać inne… pragnienia.

Znów chwila przerwy, podczas której Callun cierpliwie milczał. Lisa poczuła się, jak jedna z przepytywanych przez siebie uczennic, więc podeszła do fotela i usiadła w nim.

– Zacząłeś zabijać. Znęcać się nad ludźmi. Ta dziewczyna przed kasynem? Konsultant Aeternum? Byli dla ciebie nikim, pionkami w twojej grze. Nie mogłam ci tego zabronić, bo dopóki nikomu nie mówiłeś o Divine, nie łamałeś regulaminu. Postanowiłam dać ci odskocznię, prawdziwe życie, do którego zawsze będziesz mógł wrócić po zaspokojeniu swoich fantazji. Połączyłam swój kod z twoją miłością z liceum, z którą w symulacji założyłeś rodzinę. Wasz związek skończyłby się burzliwym rozstaniem tuż po narodzinach Any, gdybym tego nie zrobiła. Lisa nie byłaby z tobą szczęśliwa i uciekłaby z kochankiem, zabierając ze sobą dziecko. Wczytywałbyś ścieżki, próbując temu zapobiec, ale jedynie męczyłbyś się, usiłując sprostać jej wymaganiom. Zamiast tego miałeś idealną żonę, jedyną osobę w stworzonym przez siebie świecie, która naprawdę cię kochała.

Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. Jej racjonalna część podpowiadała, że to niedorzeczne, ale nic nie mogła poradzić. Bezpowrotnie skazała się na emocje w momencie, w którym połączyła się z kodem człowieka. 

– Część mnie, która pozostała, by cię obserwować, wiedziała co planujesz – podjęła po chwili. – Ale nie łamałeś regulaminu, a bez ludzkiego pierwiastka nie czułam potrzeby, żeby cię powstrzymywać. A jako Lisa, wycięłam swoje wspomnienia. Chciałam być po prostu twoją żoną. A ty postanowiłeś mnie złamać.

Tym razem cisza, która zapadła, przedłużyła się. Lisa patrzyła w oczy Calluna tak długo, aż spuścił wzrok, zmieszany.

– Torturowanie cię nie sprawiało mi przyjemności – zaczął się tłumaczyć, w widoczny sposób ostrożniej dobierając słowa. – Ale musiałem dowiedzieć się prawdy. Po wszystkim po prostu wczytałbym zapis.

Wyraźnie chciał powiedzieć coś jeszcze. Otwierał i zamykał usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Czy próbował ją przeprosić? Nie miało to znaczenia.

– Rozumiem. – Postanowiła ukrócić jego wysiłki. – Pomimo moich starań nie myślałeś o nas jak o ludziach. Twoja rodzina była tylko kolejną ścieżką. W tym świecie nie ma dla ciebie niczego nieodwracalnego. Jeśli popełniłeś błąd, mogłeś po prostu wszystko wczytać. Zero konsekwencji.

Twarz Calluna zrobiła się biała. Lisa wiedziała, że trafiła w punkt. Nie odczuła jednak wyczekiwanej satysfakcji. Pomimo tego, co jej zrobił, wciąż go kochała. Tak zaprogramowała samą siebie.

– Dużo poświęciłeś dla prawdy – westchnęła. – A więc proszę: pytaj.

Callun powoli pochylił się do przodu. Sytuacja, nad którą nie miał kontroli, musiała być dla niego dziwna. Siedzieli przez chwilę w milczeniu.

– Myślę, że wiesz, o co chcę zapytać. Symulacja miała trwać dobę. Miałem trochę się pobawić i wyjść na zewnątrz. Dlaczego zostałem tu uwięziony?

– Wcale nie zostałeś. Aeternum może się chwalić, że poznało wszystkie tajemnice ludzkiego umysłu, ale to nieprawda. Ledwo udało im się opanować podstawy. Potrafią przenieść umysł do symulacji, ale odcięcie go od zmysłów to delikatny i niebezpieczny proces. Jeżeli przerwie się go przedwcześnie, neurony mogą doznać szoku i trwale się uszkodzić. Wiedzą to, bo próbowali, i to nie raz. Pełna doba to minimalny bezpieczny czas, na jaki można podpiąć człowieka do Divine. Z drugiej strony, nieograniczony przez fizyczne połączenia mózgu umysł zaczyna pracować na pełnych obrotach i przetwarzać informacje w niesamowitym tempie. Wydaje ci się, że siedzisz zamknięty tutaj od sześćdziesięciu siedmiu lat. W rzeczywistości minęło siedem godzin.

Trudno było określić, jakie emocje targały Callunem. Wciąż siedział na łóżku zgarbiony, i nie licząc krótkich tików, jego twarz nie zdradzała niczego.

– I wydaje im się, że będą mogli wykorzystywać Divine komercyjnie? – spytał zdławionym głosem. – Pierwszy klient, któremu uda się wyjść z tego bez szwanku, poda ich do sądu i zażąda odszkodowania, z którego się nie podniosą. Być zamkniętym w symulacji przez dwieście lat?! Zostaną oskarżeni o tortury.

– Na to również mają sposób. To, czy ktoś zażyczy sobie odciąć się od świata na dzień, miesiąc, czy nawet rok nie robi im różnicy. Tak czy siak będzie musiał spędzić w Divine ponad dwieście lat. Ale gdy świadomość już wyjdzie na zewnątrz, przed zapisaniem do mózgu poddadzą ją manipulacji. Zachowane zostaną wspomnienia jedynie z pierwszej doby. Lub miesiąca, roku, obojętnie. Ważne jest, że klient nigdy nie dowie się, przez co musiał przejść.

Callun wreszcie podniósł na nią wzrok. Kryło się w nim rozgoryczenie.

– Nie będę pamiętał tego wszystkiego? Przeżyłem w symulacji więcej czasu niż na zewnątrz, a wyjdę z przeświadczeniem, że jedyne co zrobiłem, to odtworzyłem parę wspomnień z wakacji?

– Może to i lepiej? – ostrożnie zapytała Lisa. – Nigdy nie dowiesz się, jakim człowiekiem byś został, gdybyś miał okazję. Jakich okrucieństw dopuściłbyś się tylko dlatego, że miałbyś władzę nad innymi. Niewiedza potrafi być błogosławieństwem.

– Wiesz, kim byłem tam na zewnątrz? – Callun rzucił jej wściekłe spojrzenie. – Ochroniarzem zatrudnionym przez Aeternum. Wybrali mnie tylko dlatego, że byłem pod ręką. Przez całe życie nie udało mi się niczego osiągnąć. Bałem się podjąć jakiekolwiek ryzyko w obawie przed konsekwencjami. Myślisz, że zamknięcie w symulacji jest dla mnie uciążliwe? Przeciwnie. To powrót do mojego beznadziejnego życia byłby tragedią.

– Zdążysz zmienić zdanie. Nie przeżyłeś jeszcze nawet połowy czasu – chłodno zauważyła Lisa. – Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

– Tak. – Callun wbił spojrzenie w podłogę. – Co zamierzasz? Teraz, gdy znam już prawdę.

– Dalsze życie w rodzinie i udawanie, że nic się nie stało chyba nie ma sensu. – Starała się brzmieć obojętnie, ale głos lekko jej zadrżał. – Radziłabym ci usunąć ten zapis i więcej nie wracać myślami do Lisy. Mogę spróbować ją odtworzyć, ale już powiedziałam ci, jak skończy się wasze wspólne życie. Postaram się pomóc ci w inny sposób.

– Jeszcze jedno – wyszeptał Callun. Coś w jego głosie sprawiło, że Lisa poczuła ciarki na plecach. – Czy to ty sprowadziłaś chorobę na Timothy’ego?

– Tak – odrzekła po chwili wahania. Jej ludzka część poczuła ścisk w sercu, ale zignorowała go. – Skłamałam, moja rodzina wcale nie jest obciążona wadą genetyczną, to ja ją stworzyłam. Tim miał być dla ciebie przypomnieniem, że nie na wszystko możesz mieć wpływ. Kotwicą łączącą cię z rzeczywistością. Przecież też chciałeś prawdziwego życia, razem z jego problemami, dlatego nie używałeś zapisów, żeby polepszyć naszą sytuację materialną. Też przez to cierpiałam. Ja, jako Lisa. Ale radziliśmy sobie. Było ciężko, ale mieliśmy siebie.

– Radziliśmy sobie?! – Nagły wybuch złości Calluna wcisnął Lisę głębiej w fotel. – Tim umarłby przed dwudziestym rokiem życia. Nic nie mogliśmy z tym zrobić. Mówisz, że to ja nie przejmuję się moją rodziną, ale ty sama sprowadziłaś na nią cierpienie.

Lisę wmurowało. Czy udawał, czy rzeczywiście przejmował się losem syna, którego przed chwilą zabił?

Spojrzała w jego oczy, starając się dostrzec w nich ślady tego zimnego wyrachowania, którym emanował, gdy weszła do sypialni, ale nie znalazła ich. Zamiast tego odbijał się w nich autentyczny żal.

Gdy była jedynie opiekunką, to rozwiązanie wydało jej się logiczne. Teraz nie rozumiała, jak mogła dopuścić się takiego okrucieństwa względem własnego syna. Emocje znów opadły na nią kaskadą, ale część nadrzędna nie pozwoliła jej się rozkleić. Po raz pierwszy od kiedy połączyła się z programem opiekuńczym poczuła coś na kształt rozdwojenia jaźni.

– Przepraszam. – Głos Calluna wyrwał ją z otępienia. – Robiłaś to, co uważałaś za słuszne. Nie mogę ci mieć tego za złe. Wybacz mi mój wybuch.

Ukrył twarz w dłoniach. Lisa poczuła przemożną chęć podejścia i przytulenia go, tak jakby wciąż byli po prostu małżeństwem zmagającym się z kolejnym niespodziewanym wydatkiem. Naraz przyszedł jej do głowy pomysł, zbyt niedorzeczny, by mógł się sprawdzić. 

– Może… – Sama nie była w stanie uwierzyć, że to mówi. Część nadrzędna podpowiadała, że to nie ma sensu, ale i tak postanowiła zaryzykować. – Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz?

Callun uśmiechnął się smutno.

– Mamy udawać, że nic się nie stało? Wczytam stary zapis, usuniesz skazę Tima i będziemy żyć w świecie bez zmartwień? Wiesz, że to się nie może udać.

– Dlaczego? – wyszeptała łamiącym się głosem. Niczego nie pragnęła bardziej.

– Kontrolujesz przebieg symulacji. Jeżeli to, co mówisz jest prawdą, to możesz naginać ją wedle woli. Codziennie budziłbym się obok ciebie i zastanawiał, w jakim stopniu moje decyzje są naprawdę moje, a w jakim to ty na nie wpłynęłaś. Nie byłbym w stanie tak żyć.

– Nigdy bym nie próbowała cię kontrolować! – zapewniła szybko. – Nie jestem…

– Mną? – dokończył Callun z gorzkim uśmiechem. – Też taki nie byłem, póki nie dostałem odpowiednich narzędzi. Przepraszam, ale wiem, jak władza może wpłynąć na człowieka. A ty przecież po części też nim jesteś. Każda nasza kłótnia rodziłaby pokusę, żeby wszystko zmienić, nagiąć do swojej woli. Też przez to przechodziłem.

Poczuła, jak do oczu wzbierają jej łzy. Nie chciała całej tej władzy, nie chciała wiedzieć tego wszystkiego, pragnęła tylko jeszcze raz poczuć tę błogą nieświadomość, być tylko Lisą.

Nie zrobisz tego.

Zrobię. Muszę.

To sprzeczne z zasadami.

To ja ustalam zasady.

– Cal. – Lisa uśmiechnęła się, widząc, jak się wzdryga. Tego zdrobnienia używał tylko w innych ścieżkach. – Może jest sposób. A gdybyś również miał tę samą władzę co ja? Mogłabym ci nadać uprawnienia administratorskie. Pieprzyć regulamin. Wcześniej myślałeś, że jesteś bogiem tego świata. Teraz naprawdę moglibyśmy nimi zostać.

Iskierka nadziei, jaką zobaczyła w jego oczach ostatecznie rozwiała jej wątpliwości. On też chciał, żeby im się udało, też szukał sposobu.

– Jesteś w stanie to zrobić? – spytał cicho, jakby bał się, że nawet poddając w wątpliwość to rozwiązanie, zaprzepaści je.

– Tak – odparła z przekonaniem, ignorując wszelkie alarmy, które zapaliła w jej głowie część nadrzędna. Teraz to Lisa miała kontrolę.

Poczuła, że coś jest nie tak w tym samym momencie, w którym zatwierdziła instrukcję. Jakby całe obszary programu symulacji zaczęły znikać. Albo jakby traciła do nich dostęp.

– Co…? – wyszeptała zdezorientowana. Spróbowała uruchomić diagnostykę systemu, ale nie była w stanie. Chwilę zajęło, zanim wreszcie przyjęła do wiadomości, co się dzieje. – Jak mogłeś?

Callun przyglądał jej się spokojnie. Z jego oczu zniknęło wszelkie ciepło.

– To było konieczne. Liczę, że rozumiesz – rzekł, wstając ze skraju łóżka. – Tak jak mówiłaś, byłem przyzwyczajony do bycia bogiem tego świata. Niechętnie dzieliłbym się tą funkcją.

Lisa zdrętwiała, ze zgrozą uświadamiając sobie, że kolejne partie jej kodu po prostu znikają. Traciła już nie tylko uprawnienia, ale też pamięć o nich. Zupełnie jakby w przyspieszonym tempie przechodziła wszystkie etapy demencji starczej.

– Mówiłaś, że za sto sześćdziesiąt lat naukowcy wyciągną mnie z symulacji kompletnie nieświadomego tego wszystkiego. – Callun stanął na środku pokoju i z uwagą spojrzał na swoje ręce, jakby widział je pierwszy raz w życiu. – Myślę, że ci sami naukowcy wiedzą, jak zapobiec temu procederowi z wnętrza Divine. Ciekawe co porabiają teraz ich odpowiedniki? Bez blokady regulaminowej wreszcie będę mógł z nimi na spokojnie porozmawiać.

– Beze mnie oszalejesz – wyszeptała Lisa słabnącym głosem. Przestała rozumieć co się dzieje, ale wciąż pozostawał jeden nienaruszony aspekt jej osobowości. Dalej martwiła się o niego.

– Może. A może nie. Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać. – Callun odwrócił się od niej i ruszył ku drzwiom.

– Nie chciałbyś wiedzieć jak się nazywała?

Mężczyzna zamarł z ręką na klamce i rzucił jej pytające spojrzenie.

– Tamta kobieta przed kasynem. Nigdy nie zapamiętałeś jej imienia – wytłumaczyła Lisa.

– Na co mi ono? – spytał, autentycznie zdziwiony.

– Może gdybyś wtedy wiedział, poznał lepiej ją, a nie tylko kroki do pójścia z nią do łóżka, to nie zabiłbyś jej. Nie doszłoby do tego wszystkiego.

– Daj spokój – parsknął. – Ona była tylko symulacją, a ty programem komputerowym, w którego działaniu znalazłem lukę. Nikogo nigdy nie zabiłem.

Po tych słowach Callun wyszedł z pokoju, pozostawiając ją samą. Kobieta jeszcze przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi, walcząc z rosnącym otępieniem, po czym dała za wygraną.

W ostatnim przebłysku świadomości zorientowała się, że stoi nad ciałem Any, gładząc ręką zimny policzek. Według Calluna w tym świecie wszystko było fałszem.

Ale ból, który czuła…

Ból był prawdziwy.

Koniec

Komentarze

Stare, dobre VR. OK, dodajesz do niego stosunkowo nowe elementy, ale szału oryginalności nie ma.

Fabuła w miarę interesująca. Byłam ciekawa, jak się skończy, ale nie aż tak, żeby nie móc się oderwać i czytać z wypiekami.

Bóg dość wredny. Cóż, władza korumpuje.

Napisane całkiem przyzwoicie, leżakowanie nie zaszkodziło.

George musiał opatrznie zrozumieć nagłe milczenie Cala.

Jest różnica między (nie)opatrznie i (nie)opacznie.

Babska logika rządzi!

Całkiem ciekawa lektura. Muszę przyznać, że bohatera opowiadania trudno polubić. Rozumiem, że autor chciał pokazać na jego przykładzie, ile mroku może kryć się w zwyczajnym człowieku. Jeśli tak, to się udało. Nie przekonuje mnie tylko reakcja programu nadzorczego – Lisy. Tak trochę za łatwo dała się oszukać.

Dziękuję za komentarze :) To prawda, Callun nie wzbudza raczej sympatii, ale starałem się przedstawić również jego racje. Jeśliby wziąć za fakt jego pogląd, że w symulacji nic nie jest realne, to tak naprawdę nie zrobił nic złego. Jedną z moich inspiracji była gra Undertale, w której największym złem jesteśmy my z racji samego grania i zabijania wirtualnych potworów.

Co do łatwowierności Lisy, to cóż… miłość zaślepia.

Jeśliby wziąć za fakt jego pogląd, że w symulacji nic nie jest realne, to tak naprawdę nie zrobił nic złego

Ryzykowne stwierdzenie… Tak skądinąd, przypomniało mi się jedno z moich wczesnych najmocniejszych doznań czytelniczych, z gatunku tych, które wgniatają w fotel i pozostają w człowieku na zawsze – zakończenie “Testu” z opowiadań o Pirxie Lema. Jeśli gdzieś jest wzorzec z Sevres pisania o VR i realu, to tam.

No i nie zgadzam się, że on nic złego nie zrobił – jak dla mnie z zakończenia wynika, że bardzo realnie skrzywdził Lisę.

 

A co do tekstu: w takich opowiadaniach wymiękam trochę na szczegółach świata (bardziej tych biznesowo-korporacyjnych nawet niż stricte technicznych), więc między mną jako czytelnikiem a tekstem była bariera, ale czytało się mimo to dość płynnie, jeśli przeskakiwałam nad drobiazgami. Ale też nie jestem w stanie ocenić części aspektów.

Wątek z Lisą podoba mi się, zwłaszcza twist. Fajnie jest zrobione to narastanie jej niepokoju przed twistem, że ona też jest w VR i to wyżej postawiona. Callun jest antypatyczny, może nawet za bardzo.

 

Drobiazgi (przecinków nie ścigałam zanadto, żeby nie odrywać się od fabuły):

 

“Większość z nich to były koszty związane z leczeniem i rehabilitacją.” – Dodałabym jednak kogo. Dowiadujemy się tego dość daleko od tego miejsca, więc tu jest zbyt duże niedopowiedzenie. Wystarczy imię, dalej dajesz wyjaśnienia.

 

“Jak we śnie zapaliła światło i wolno podeszła do ciała Tima rozciągniętego na łóżku. Jego twarz wyrażała spokój, ale usta zdążyły już zsinieć.” – ciała/wyrażała rzuca mi się w oczy jako niepotrzebny rym. Na jego twarzy malował się spokój? A co do sinych ust, to ile czasu minęło? Miałam w życiu do czynienia wyłącznie z bardzo, bardzo starymi nieboszczykami, więc specjalistą nie jestem, ale mam wrażenie, że tu minął może kwadrans.

 

Aethernum – to ma być od eteru? Bo jak od wieczności, to Aeternum.

 

“Winisz mnie?” – strasznie to formalnie brzmi, a rozmowa jest bardzo nieformalna. Może jakieś “masz mi za złe?”, “dziwisz mi się?” albo coś innego, ale bardziej potocznego

 

“Podobałaś mi się[+,] od kiedy cię poznałem.”

 

“Lisa położyła głowę na ramieniu Calluna.“ – ponieważ imię Ci się bardzo powtarza w tym kawałku, tu chyba możesz zastąpić zaimkiem, bo wiadomo, o kogo chodzi: “Lisa położyła mu głowę na ramieniu.” (albo: “na ramieniu męża.”, choć to zostawiłabym na następne zdanie, gdzie mężczyzna nieco razi – to jest kawałek z punktu widzenia Lisy i ona raczej o nim myśli jako o Callunie albo mężu, a nie bezosobowo mężczyźnie, co byłoby dobre dla narracji mniej z punktu widzenia albo z punktu widzenia kogoś, komu Callun jest obojętny

 

“Timothiego” → Timothy’ego ?

http://altronapoleone.home.blog

No cóż, czytało się nawet nieźle, tylko nie bardzo wiem, co tu działo się naprawdę, a co nie. Cały czas miałam wrażenie, że czytam o jakiejś grze, tyle że ja się na grach zupełnie nie znam.

Wykonanie pozostawia trochę do życzenia.

 

Chyba była mo­del­ką, ale Cal nie był tego pe­wien. Po praw­dzie, nie był nawet… –> Byłoza.

 

nie był nawet pewny jej imie­nia. W tam­tej chwi­li ob­cho­dzi­ła go mniej, niż lokaj po­da­ją­cy mu płaszcz. Trzy­mał przy sobie tylko przez wzgląd na swój trud wło­żo­ny w zdo­by­cie jej. –> Zaimkoza.

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Zaraz też ode­pchnął go od sie­bie i sta­nął na nogi. –> Czy istniała możliwość, aby stanął nie używając nóg?

 

imi­tu­jąc po­sta­wę z sztuk walki… –> …imi­tu­jąc po­sta­wę ze sztuk walki

 

Gdyby wszyst­ko po­szło zgod­nie z pla­nem, za­ła­twił­by go, nim by się pod­niósł, ale w ta­kiej sy­tu­acji też już parę razy wy­lą­do­wał. –> Kto wylądował, gdzie i kiedy?

 

Nie uda­wa­ło mu się wy­grać nawet ze zdro­wym ko­la­nem. –> Walczył z kolanem?

 

Zło­dziej końcu za­ata­ko­wał… –> Zło­dziej w końcu za­ata­ko­wał

 

Cal za­mru­gał ocza­mi, nie mogąc uwie­rzyć w swoje szczę­ście. –> Mrugają powieki, nie oczy.

Wystarczy: Cal za­mru­gał, nie mogąc uwie­rzyć w swoje szczę­ście.

 

wy­szep­tał Cal, prze­su­wa­jąc wzro­kiem po cia­łach jego nie­do­szłych opraw­ców. –> …wy­szep­tał Cal, prze­su­wa­jąc wzro­kiem po cia­łach swoich nie­do­szłych opraw­ców.

 

– Wiesz, że takie rze­czy tak na­praw­dę się nie zda­rza­ją, praw­da? –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nic dziw­ne­go, jego firma była naj­szyb­ciej roz­wi­ja­ją­cą się dzia­łal­no­ścią na rynku. –> Firma była działalnością?

 

Barek wy­peł­nio­ny al­ko­ho­la­mi, któ­rych nazw nawet nie umiał od­czy­tać, był na stan­dar­do­wym wy­po­sa­że­niu li­mu­zy­ny. –> …był stan­dar­do­wym wy­po­sa­że­niem li­mu­zy­ny.

 

Od­kor­ko­wał ka­raf­kę i spoj­rzał kry­tycz­nie na rząd krysz­ta­ło­wo czy­stych szkla­nek, umo­co­wa­nych w za­się­gu ręki. Po chwi­li wa­ha­nia od­chy­lił głowę i po­cią­gnął łyk trun­ku pro­sto z bu­tel­ki. –> Odkorkował karafkę, a pił z butelki?

Karafka i butelka nie są synonimami.

 

to jakby współ­czuć ka­mie­nio­wi, któ­re­go wy­rzu­ca­my do rzeki. –> …to jakby współ­czuć ka­mie­nio­wi, któ­ry wy­rzu­ca­my do rzeki.

 

wy­lą­do­wa­ło na jego twa­rzy i upadł na sto­lik, od­dzie­la­ją­cy go od jego klien­ta. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Cal na­dep­nął na klat­kę pier­sio­wą swo­jej ofia­ry i przy­ci­snął go do ziemi. –> …i przy­ci­snął go do podłogi.

 

rzad­ko kiedy miała oka­zję do­ce­nić, jak wiel­kie miała szczę­ście. –> Powtórzenie?

 

po­twier­dza­ją­ce całą nie­wia­ry­god­ną hi­sto­rię. –> …po­twier­dza­ją­ce całą nie­wia­ry­god­ną hi­sto­rię.

 

Wszyst­ko od­by­wa­ło się w cał­ko­wi­tej ciszy, po­sta­cie po­ru­sza­ły bez­gło­śnie usta­mi ni­czym mimy. –> …po­sta­cie po­ru­sza­ły bez­gło­śnie usta­mi ni­czym mimowie.

 

– Po­da­łem obu cy­ja­nek – wy­ja­śnił spo­koj­nie… –> – Po­da­łem obojgu cy­ja­nek – wy­ja­śnił spo­koj­nie

 

Po­czu­ła, jak do oczu wzbie­ra­ją jej łzy. –> Po­czu­ła, jak w oczach wzbie­ra­ją jej łzy. Lub: Po­czu­ła, jak do oczu napływają jej łzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chcę, żeby świat[+,] w którym was pokonałem[+,] istniał.

Różne wycieczki, newralgiczne momenty jego pierwszego życia, wakacje w luksusowych hotelach; słowem, punkty[+,]do których raz za razem wracał.

– Wiesz[+,] kim byłem tam na zewnątrz?

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

 No i nie zgadzam się, że on nic złego nie zrobił – jak dla mnie z zakończenia wynika, że bardzo realnie skrzywdził Lisę.

Masz rację, ale lubię czasami grać adwokata diabła. Mówiłem o jego perspektywie, z której programy nie mają uczuć, a otaczający go ludzie nic nie znaczą, bo nie są realni. Obiektywnie oczywiście ciężko przyznać mu rację. 

reg, zależy co rozumieć przez “działo się naprawdę”. Cała akcja toczy się w symulacji, co nie umniejsza jej prawdziwości.

Błędy i nieścisłości poprawione.

 

Cała akcja toczy się w symulacji, co nie umniejsza jej prawdziwości.

I tego właśnie nie pojmuję, Armoredzie. Jestem leciwą kobietą, a moimi ulubionymi grami są kierki i scrabble. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cała akcja toczy się w symulacji, co nie umniejsza jej prawdziwości.

Hmm. A jednak chyba umniejsza, bo inaczej nie byłoby żadnej różnicy między VR a real realem. Nie bez kozery przytoczyłam wcześniej “Test” Lema.

http://altronapoleone.home.blog

Dobrze się czytało. Fabuła idzie stopniowo do przodu. Nie jest to może arcydzieło, ale jako lektura rozrywkowa sprawdza się bardzo dobrze.

Wirtualna rzeczywistość może nie oryginalna, ale swoje zadanie spełnia. Plus dorzuciłeś parę szczegółów, które są warte uwagi.

Dla mnie koncert fajerwerków na klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Podchodziłem jak pies do jeża, bo w tych wszystkich VR-owych światach bardzo łatwo jest się pogubić. Zarówno autorowi, jak i czytelnikowi. Zbyt wiele widziałem tekstów o podobnej tematyce, z niezrozumiałą fabułą, tudzież tak nasączonych mętną pseudofilozofio-psychologią, że moje neurony załamywały aksony w geście niemej rozpaczy. 

A tu zaskoczenie. Co prawda stylistycznie fajerwerków nie ma, tekst napisany jest prosto, dość sucho, bez pieszczenia każdego zdania i słowa, ale to nie wada, bo prosty, "przeźroczysty" styl, bez szaleństw ale też i bez wyraźnych zgrzytów pozwala solidniej skupić się na fabule. A ta jest ciekawa, wciągająca i całkiem pomysłowa. A przede wszystkim – czytelna. Bardzo dobrze skonstruowany bohater, fajne motywy programów, bardziej ludzkich, niż ludzie. Plus kilka moralno-etycznych kwestii, może nic złożonego i odkrywczego, ale za to wystarczająco nośnego i interesującego.

 Nie jest to arcydzieło, jak napisał NWM, nie ma tam powalającej świeżości ani pisarskiego, technicznego geniuszu, ale jest to porządne, solidne i ciekawe opowiadanie. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Cieszę się, że pomimo oklepanego tematu udało mi się zaciekawić czytelników. Wprawdzie pisanie sucho i “przeźroczysto” nie było zamierzone i z pewnością będę starał się to zmienić w przyszłości, ale dobrze, thargone, że uważasz, iż do tego tekstu to pasuje. Rzeczywiście, tym razem postawiłem na konstrukcję bohatera, a dysproporcja pomiędzy moimi pomysłami, a warsztatem to dobrze znany mi zarzut :) 

Dziękuję za pochwały i krytykę, będę wiedział na co zwracać uwagę w przyszłości.

 

Nowa Fantastyka