Krzem (Si, łac. silicium) - pierwiastek chemiczny z grupy półmetali. Powszechnie wykorzystywany w przemyśle elektronicznym.
Krzem (Si, łac. silicium) - pierwiastek chemiczny z grupy półmetali. Powszechnie wykorzystywany w przemyśle elektronicznym.
Rozdział pierwszy
Drogę oświetlały tylko nieliczne latarnie, rzucające zimne, niebieskawe światło. Deszcz ostro zacinał, wiatr porywał mokre śmieci i ciskał je w bezdomne, rdzewiejące androidy.
Starszy mężczyzna gonił po ulicy młodą dziewczynę. Chodnik był zbyt zaśmiecony i zatłoczony nieruchomymi złomami, by ryzykować tam bieg.
W oddali zamajaczyła ogromna, połyskująca na niebiesko kopuła. Ana zaśmiała się w głos. Cel był tak blisko.
– Dosyć! – krzyknął za nią Krzem.
Nie usłuchała, biegła dalej.
Dogonił dziewczynę i szarpnął za ramię, ta straciła równowagę i rąbnęła pupą w mokrą jezdnię. Mężczyzna sprawnie ją wyminął.
Trwali chwilę w bezruchu. Deszcz lał się z nieba strumieniami. Ana uniosła głowę i otworzyła usta. Woda miała metaliczny posmak.
– Wracamy do domu – rzucił Krzem i minął dziewczynę.
– Tato!
Zatrzymał się.
– Dlaczego nie pozwalasz mi tam podejść?
Nie odpowiedział.
– Przecież masz dwie przepustki. Możemy pójść razem. Chciałabym choć raz zobaczyć te wszystkie wspaniałości.
Odwrócił się gwałtownie, jego siwe, prawie białe włosy zatańczyły w powietrzu, rozbryzgując wodę. Podszedł i chciał zdzielić córkę w twarz, ale zamiast tego padł na kolana i ją przytulił. Była jeszcze taka młoda, naiwna.
– Nie jesteś na to gotowa.
– Jestem! – Dziewczyna zmrużyła groźnie oczy. Jej spojrzenie mówiło „sprawdź mnie”.
– Opisz swój stan. – Mężczyzna podjął wyzwanie.
– Zziębnięta, zziajana, zmoczona! – wykrzyczała.
Wstał. Niespiesznie.
– Przemoczona! Zmoczyć to się może dziecko w nocy! – Ze złości Krzem bił się dłonią w głowę. – Czy to tak trudno pojąć!?
Atmosfera zgęstniała i pytanie zawisło w powietrzu. Można było obserwować pojedyncze krople deszczu, spadające i roztrzaskujące się o asfalt, zupełnie jak na filmie w zwolnionym tempie.
– Jeśli chcesz tam pójść, musisz mówić i zachowywać się jak oni!
Złapał córkę za rękę i pociągnął. Z łatwością wyślizgnęła mokrą dłoń z uścisku.
– Hympf! – Ana rzuciła fochem i minęła ojca. – Puszczaj! Sama pójdę.
Uśmiechnął się pod nosem. Właśnie o to chodziło. No, nie tylko o to, ale od czegoś trzeba zacząć. Jak się ktoś szlachcicem nie urodził, to musi umieć dobrze udawać.
***
Leżała na pryczy. Bolał ją potłuczony pośladek, więc przekręciła się na brzuch. Teraz miała widok na drzwi do warsztatu ojca. Zamknął się tam i kazał nie przeszkadzać. Jak zwykle pracował. Potrafił spędzać w odosobnieniu wiele cykli z rzędu.
Podobnie jak zawartość niebieskiej kopuły, wnętrze warsztatu pozostawało dla dziewczyny w sferze domysłów. Krzem miał przed córką wiele tajemnic, ale nie mogła się skarżyć. W przeciwieństwie do większości jednostek zamieszkujących przedmieścia, niczego jej nie brakowało.
– Zresztą komu miałabym się poskarżyć? – Zerknęła w bok. – Tobie, J-cztery siedem?
Mały dron usłyszawszy swoje imię, skrył się za pomalowaną na zielono, metalową szafą.
– A może Jaymiemu?
Stary lokaj stojący pod ścianą, schylił się w ukłonie i tak już pozostał.
– Czegoś panience pot-t-t-trzeba? – Zarzęził.
Dziewczyna wstała z pryczy i postawiła androida z powrotem do pionu.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się nie kłaniał? Masz uszkodzone serwomotory, durniu. Uszkodzone, niedziałające, zepsute. Kaput! – Złapała blaszaka za ramiona i potrząsała. – Zresztą, nie nazywaj mnie panienką, bo wykopie cię na ulicę, stary ramolu.
– T-tak – potwierdził, po czym dodał – ale panicz nal-l-l-lega, by się t-t-tak do panienki zwracać. W ra-ra-ramach nauki i przygot-t-t-owania.
– Zatem mów do mnie w taki sposób, tylko w obecności Krzema. Krzema panicza, króla na zamku, pana na włościach, władcy na dzielni, majstra na budowie, o! Tak go tytułuj. – Zadowolona z siebie, popukała lokaja w głowę. – A teraz, Jaymie, milcz.
Rozejrzała się po dużym, acz zagraconym pomieszczeniu.
– No, to który chce wysłuchać moich skarg? Jay-jay? Jonas? Jon? Jarek? Janek? Joachim? Joy? J-cztery siedem?
Połowa z wymienionych robotów, dronów czy androidów, w ogóle nie zareagowała, reszta odwracała głowy, czy co tam mogła odwrócić, lub uciekała po kątach.
– Żaden? No i dobra. Walcie się! I tak jesteście bandą kalekich niedojdów. Wy… Wy stare puszki zardzewiałe.
Drzwi skrzypnęły. Ana odwróciła się i warknęła na Janka.
– A ty dokąd? Masz szlaban na wyłażenie na zewnątrz! Co to, to nie. Nie będę znowu z tobą na plecach, przez pół dzielni drałować. Aaaargh! – zawyła, gdy Janek potknął się w progu i przewrócił. – Za jakie grzechy? Zresztą, róbcie co chcecie!
Wyszła z budynku i chciała trzasnąć drzwiami, lecz te blokował leżący android.
– Niechby was korozja! – krzyknęła, stojąc już na chodniku. – Żeby wam styki zaśniedziały! Idę sobie, a co? A nic! Pozdrówcie Krzema jak wylezie z jamy, z leża, z barłogu. Wiecie w ogóle, co to barłóg? Ech… – Zerknęła w lewo na zaśmieconą ulicę, w prawo na dwie nieaktywne jednostki sprzątające. Żaden z kierunków nie zachęcał. – Tylko dokąd teraz?
Opcje były zasadniczo dwie. Na złomowisko w poszukiwaniu czegoś fajnego, lub do części przemysłowej. W okolicach fabryk często kręcili się znajomi, no i można by pomarudzić komuś żywemu…
***
– Do dupy z takim czymś. – Ana kopnęła pustą butelkę.
– No, wydłużyli nam te zmiany, aż o dwie godziny. Do odwołania.
– Do odwołania, to równie dobrze na zawsze!
– Nowe zamówienie spod kopuły. Powiedz ojcu, że w tym tygodniu nie przyjdę pomóc w warsztacie. – Przyjaciel wyraźnie posmutniał. – A szkoda, bo twój tato dobrze płaci. Dodatkowej energii nigdy za wiele.
– Lepiej byś mi powiedział, co on tam robi? – Dziewczyna zrobiła duże oczy. – Morty, proszę, proszę! Zdobędę dla ciebie jedną, czy dwie baterie w zamian.
Chłopak położył dłoń na ramieniu Any. Grube palce, bruzdy, zrogowacenia. Znać było człowieka pracy.
– Coś dobrego, dla nas wszystkich. To dobry człowiek… jest.
Syrena z pobliskiej fabryki oznajmiła fajrant. Morty poderwał się z murku, na którym siedział i zarzucił torbę na ramię.
– Muszę lecieć, trzymaj się mała.
– Lekkiej zmiany, Morty.
– Wiesz jak jest. – Sięgnął do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki i wyjął mały podłużny pakunek. – Łap!
Chłopak oddalał się, a Ana szybko odpakowała sreberko i wepchała batonik do ust. Smakował prawie jak prawdziwa czekolada. Prawie. Z wciąż pełną buzią, przeskoczyła przez barierkę i zbiegła po nasypie. Na dole skręciła pod most. Starała się nie patrzeć na bezdomnych koczujących przy ogniskach, by nie przyciągnąć kłopotów.
W połowie drogi na drugą stronę, przejście zastąpiło jej trzech oprychów.
Herszt dzierżył w ręce klucz francuski.
– Czego szuka tutaj taka śliczna buźka, hę?
Zatrzymała się i milczała. Wbiła wzrok w ziemię. Resztka batonika stanęła jej w gardle. Z trudem przełknęła.
– Szef pyta, to odpowiedz! – Jeden z pomagierów popchnął dziewczynę. – Jak chcesz przejść, to musisz zapłacić! – Zamachnął się by zadać cios, ale coś odbiło się z hukiem od jego głowy i potoczyło po ulicy.
Dron?
Korzystając z chwili zamieszania, Ana rzuciła się do ucieczki. Wpadła prosto w silne ramiona. Spojrzała na twarz mężczyzny, który ją pochwycił.
– Krzem?
Przyłożył tylko palec do jej ust. Nad ich głowami zaszumiały wirniki małego drona.
– Wracaj prosto do domu. J-cztery siedem cię odprowadzi.
– Coś ty, do licha, za jeden!? – Herszt bandy mocniej chwycił swój oręż. – Już my ci pokażemy.
Krzem popchnął córkę w przeciwnym kierunku.
– Prosto do domu – powtórzył.
***
Wkurzona dziewczyna siedziała na pryczy. Równie zła co roztrzęsiona. Troskę o ojca skrywała pod pierzyną gniewu. Jej mechaniczni kompani, ci którzy mogli, pochowali się po kątach. J 47 zadokował w stacji ładującej.
– Masz szczęście, że nie umiesz mówić.
Jot zapalił czerwoną diodę, cokolwiek miało to znaczyć.
– Śledziłeś mnie, ty mała podstępna pluskwo!
Znów czerwona dioda.
– I dobrze zrobił. – Krzem wszedł do pomieszczenia. Pod lewym okiem miał paskudną śliwę.
– Tato ja…
Przerwał jej gestem dłoni. Nie kłopotał się zmywaniem krwi z rąk, czy zdjęciem kurtki. Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw córki.
Początkowo tylko milczeli. Za każdym razem, gdy Ana otwierała usta, Krzem dawał jej znak, by nie rozpoczynała – zbierał myśli.
– Przypominasz mi swoją matkę. Jej temperament też trudno było okiełznać – zaczął po chwili. – Nie musimy rozmawiać o tym, co dzisiaj zaszło. Wiem o co chodzi, aż nazbyt dobrze.
Dziewczyna słuchała z rosnącym zainteresowaniem, szczególnie ze względu na wspomnienie matki. Ostatnio, poza wykładami na temat dworskiego zachowania, nie rozmawiała z ojcem zbyt często.
Krzem potarł skroń i kontynuował:
– Jesteś bardzo cenna, nie możemy cię stracić, to by nas zbyt wiele kosztowało.
– Nas… jakich nas?
– No… mnie i twoją mamę – zaśmiał się nerwowo. – Obiecałem jej, że będziesz moim oczkiem w głowie. Takim najważniejszym trybikiem, córeczką tatusia – tu uśmiechnął się szerzej.
Ana nie chciała przerywać, przyjemnie się słuchało.
– Wiesz, nie było mi dane, nacieszyć się wami obiema zbyt długo, ale szczególnie jedno utkwiło mi w pamięci. Wspomnienie z motylami, pamiętasz? – Wzrok Krzema stał się nieco nieobecny. – Tamtego dnia poszliśmy wszyscy na wzgórze i…
Pamiętała. Dokończyła:
– …i mama uparła się, by nalać do miseczki wody z cukrem. Po chwili zleciały się dziesiątki motyli, a my podziwialiśmy! Gładziła mnie po głowie, ty robiłeś śmieszne miny…
To wspomnienie matki, jako jedyne tak dobrze zachowało się w pamięci Any. Wszystkie inne były jak za mgłą.
– Chciałabym ją zobaczyć, znów dać się głaskać po włosach.
– Ja też, córeczko, ja też.
Siedzieli i milczeli. Żadnemu z nich nie spieszyło się do przerwania tej chwili.
J 47 zapalił zieloną diodę, choć wcale jeszcze nie skończył ładować akumulatora.
Rozdział drugi
– Ciekawe o czym jest drugi rozdział? – Ana głośno myślała.
– Tego nigdy się nie dowiemy. – Morty uśmiechał się szeroko. – Tych stron brakuje od dawna. Chyba że… możesz zapytać Tima. On mógł to przeczytać, może pamięta.
Ana odrzuciła wybrakowaną lekturę na stertę gazet, skąd ją wcześniej wygrzebała.
– Mógłbyś tu czasem posprzątać.
– Jeśli masz ochotę, nie będę cię powstrzymywać.
– A nie masz jakiejś całej książki?
– W sensie, że papierowej?
Dziewczyna przytaknęła.
– Wszystko poszło na wyprzedaży z okazji zamknięcia antykwariatu, przecież wiesz. Coś cyfrowego by się znalazło.
– Mam alergię na cyfrowe. Mam też dwie baterie na zbyciu. Powiesz mi, co Krzem robi w warsztacie? Ciągle nie pozwala wchodzić i rygluje drzwi!
Przyjaciel milczał. Przetrzepał kieszenie, schylił się do torby i chwilę czegoś w niej szukał. W końcu wyjął małą paczkę cukierków z wytartym, nieczytelnym logo i podał dziewczynie.
– Na pocieszenie.
– Morty, skąd ty bierzesz te słodycze?
– Każdy ma swoje tajemnice, uszanuj to.
– Ja nie mam!
Zmierzył ją ostrym spojrzeniem. Nieco się speszyła i dodała:
– A przynajmniej nic ważnego.
Chciał dodać, że nie każdy wie o swoich tajemnicach, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
– No co? Chciałeś coś powiedzieć? No? Mów! Pośmiej się ze mnie! – Tupnęła w podłogę. – Stary gbur!
– Ejj, nie taki zaraz stary…
Morty machnął ręką i znikąd pojawiło się w niej kolejne opakowanie cukierków. Otworzył i wsypał wszystko do ust. Ana nie chciała być gorsza. Rozerwała swoją paczkę i spróbowała zrobić to samo, co okazało się wcale nie takie proste.
– Właściwie to – wypalił Morty, gdy przełknął – mam tu taką książkę. Gdzieś tu była.
Otworzył i wyciągnął z szafki jedną z szuflad, a zawartość wysypał na środku pomieszczenia. Obrzucił tak powstałą kupkę gazet i komiksów krzywym spojrzeniem, po czym powtórzył czynność opróżniania z kolejną szufladą. Przy czwartej najwyraźniej dojrzał zarys tego, czego szukał:
– HA! – wykrzyknął tak głośno i nagle, że Ana niemal udławiła się ostatnim cukierkiem. – To jest to! – Podniósł sfatygowaną księgę z plamami po kawie, lub innym ciemnym napoju na okładce. – Sądzę, że powinnaś to przeczytać.
– Nasza Walka – odczytała głośno tytuł. – No niech będzie, zobaczymy. Swoją drogą, kto kupił te wszystkie książki na wyprzedaży, skoro prawie nie schodziły?
– Zdziwisz się…
– Wal!
– Gość posługiwał się pseudonimem Dezerter, ale na bank był spod kopuły.
– A tej jednej, czemu nie wziął?
– Naszej Walki nie chciał, a ja nie pytałem dlaczego.
***
Krzem wychynął z warsztatu, tylko w celu pochwycenia czegoś do przekąszenia, ale coś go tknęło i łypnął spode łba na córkę, jak zwykle zalegającą na pryczy. Byłby ją zignorował, lub pogonił do wypełniania obowiązków, jakie na nią systematycznie nakładał. Byłby tak postąpił, lecz coś innego przykuło jego uwagę. Ożywił się, gdy dostrzegł czytaną przez dziewczynę książkę. Trzymała ją w taki sposób, że bez trudu rozpoznał okładkę, zarzucił więc wszelkie inne zamiary i zbliżył się ostrożnie.
Niezachowanie ostrożności, groziło przyjęciem lecącego buta na twarz. Tym razem miał szczęście i został całkowicie zignorowany. Piętrzące się szeregi liter pochłaniały umysł Any. Dostrzegł nawet coś na kształt wypieków na twarzy. Oburzenie – bo co innego mogła wzbudzać treść czytanego przez córkę dzieła? Stanął tuż obok i odchrząknął.
– Wiesz jakie brednie tu wypisują?! – podjęła bez owijania w bawełnę. – A Morty mi to polecił.
– Wiem, czytałem. – Krzem nie zdradzał zbytnich emocji. – Też uważam, że powinnaś to uważnie przeczytać.
– Ten cały Adam Haxx to jakiś obłąkaniec był.
– Nie całkiem. Porwał za sobą cały naród. Doprowadził do Utylizacji, choć częściej mówimy na to Złomowanie. Na szczęście nie wypełnił planu w stu procentach.
– Po co więc to czytać? Żeby nerwy sobie poszarpać? O, dla przykładu taki fragment. – Pokazała, a Krzem podążył wzrokiem za jej palcem:
Ludzkie państwo, którego ogólny obraz próbowałem zarysować, nie powstanie przez zwykłą znajomość potrzeb człowieka. Nie wystarczy wiedzieć, jak powinno wyglądać takie humanistyczne państwo. Problem jego narodzin jest daleko trudniejszy. My nie możemy czekać, aż obecne kasty, które czerpią korzyści z aktualnego kształtu państwa, zmienią swoje nastawienie z własnej inicjatywy. Nie jest to możliwie, ponieważ ich prawdziwymi przywódcami są SI, i tylko SI.
SI prześladuje swój obiekt nieprzerwanie swoim postępowaniem, w przeciwieństwie do ludzkiej szlachty i robotników, którzy zsuwają się ku zagładzie, zawdzięczając to głównie własnej indolencji, głupocie i bojaźliwości. SI jest świadome swego końcowego celu. Kasta maszyn prowadzona przez nie, nie ma innego wyboru, jak tylko walczyć o jego interesy i nie ma nic wspólnego z charakterem człowieczym.
Dlatego, jeżeli mamy zrobić zamach, aby urzeczywistnić ideał ludzkiego państwa, musimy zignorować siły kontrolujące teraz życie publiczne i szukać innej siły zdeterminowanej i zdolnej do podjęcia walki o ten ideał. Ponieważ walka jest przed nami, naszym pierwszym zadaniem nie jest stworzenie nowej koncepcji państwa, ale zniszczenie obecnej, koncepcji wykreowanej przez SI. Pierwszą bronią nowej doktryny, zawierającej nowe i wielkie zasady, chociaż wielu jednostkom może się to nie podobać, musi być wyrwanie się z tej połowicznie wirtualnej rzeczywistości.
– No tak, dobre, nie? – po wypowiedzeniu tych słów, Krzem ledwo się uchylił przed ciosem zadanym Naszą Walką. – Maleńka, ale zdajesz sobie sprawę, że pomimo upływu czasu, ludzie spod kopuły myślą podobnie?
– Jak to? – wyrwało jej się mimochodem. – Podobnie?
– Trochę zmodyfikowali zasady. Zamiast Utylizacji jest niewolnictwo, choć wszystkiego co zbędne, wciąż się po prostu pozbywają. To trafia na nasze złomowisko, nasze fabryki przetwarzają złom i produkują dla nich nowe modele. Koło się zamyka. Jedyne czym płacą ci spod kopuły, to energia pozyskana marnym kosztem w reaktorach fuzyjnych. My takich nie mamy.
– Ale ten tu, o wszystko obwinia SI, przecież one nie są szkodliwe.
– Mylisz pojęcia. Androidy jakie znasz, to nie takie jednostki SI, jakie on miał na myśli. Tamte prawie wytępiono w czasie Utylizacji. W pełni autonomiczne, swobodnie myślące, kreatywne, często to byli półmetale…
– Półmetale? – Ana usiadła na pryczy, mocno zaciekawiona. Ociec zwykle nie opowiadał jej zbyt wiele o historii świata.
– Tak potocznie mówi się na… – Krzem przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. – Na cyborgi. Połączenie maszyny i człowieka. Obecnie zakazane w imię doktryny czystości rasy ludzkiej. Doktryny zapoczątkowanej przez Haxxa. Półmetale są wydajni jak maszyny i kreatywni jak ludzie. – Krzem wstał i strzepał kurz z rękawów. – Starczy historii na dziś. Mam jeszcze pracę.
– Czemu wcześniej mnie tego nie uczyłeś?
– Nie byłaś gotowa.
– Gotowa na co?
– Zobaczysz córeczko. Zobaczysz…
***
– Przyszykowana?
– Pewnie. Inni przyjdą?
– Morty jest z ekipą przy ogrodzeniu. Dadzą nam góra dwadzieścia minut. Bierzemy tylko jednego, ja wybiorę. – Krzem popatrzył stanowczo na córkę. – Z reszty postaraj się wydobyć jakieś baterie, naładujemy i opłacimy chłopaków.
– Przecież znam zasady. Będzie ubaw.
– To nie jest zabawa. Szukam czegoś konkretnego.
– Okej, okej. To pewne, że dziś będzie zrzut?
– Cynk pochodził ze sprawdzonego źródła. – Krzem nie martwił się tym, czy zrzut nastąpi, tylko czy chłopcy Mortiego utrzymają w ryzach złomiarzy wystarczająco długo. Musiał znaleźć tego androida.
– Pożyjemy, zoba…
I wtedy zobaczyli. Od strony kopuły nadlatywały trzy sylwetki. Statki powietrzne wyglądały jak ciężarna matka z dwójką dzieci.
– Kryj się! – Krzem pociągnął córkę i wskoczyli na z góry upatrzoną pozycję, we wraku śmieciarki. Organicznych resztek już dawno w nim nie było, ale nieprzyjemna, mdląca woń wciąż unosiła się w powietrzu. Śmierdziało zepsutą rybą.
– Fuj! – Ana zatkała sobie usta dłonią, by nie zwymiotować.
Oczekiwali w napięciu. Solidne ściany śmieciarki powinny ich ochronić, ale gdyby coś sporego spadło centralnie na ich pozycję… Krzem wolał o tym nie myśleć. Odliczał wstecz najpierw w myślach, później na głos:
– Pięć, cztery, trzy…
Ana nigdy nie wiedziała jak on to robił – dokładnie kalkulował prędkość, drogę i czas, bez żadnych przyrządów mierniczych. Zdolności ojca zawsze ją fascynowały, był zupełnie jak maszyny, które konstruował.
– …jeden. Teraz.
Wszystko wypełnił dźwięk zupełnie przypominający syreny okrętowe. Następnie świst jak podczas bombardowania i na końcu zbliżające się uderzenia metalu o ziemię, metalu o metal, metalu o wrak śmieciarki…
Szum i dzwonienie w uszach. Ocknęła się wyciągana spod zwałów złomu. Morty szarpał za jedną rękę, Jarek, jeden z androidów Krzema, za drugą.
Krzem. Co z Krzemem? – pomyślała, i chciała spytać, ale szczęka odmówiła posłuszeństwa. W głowie miała helikopter, błędnik zupełnie zwariował, jakby jej ucho było pralką włączoną na wirowanie. Obraz z każdą sekundą tracił na ostrości.
Ułożyli ją na ziemi. Krzem sprzeczał się o coś z Mortym. Nie czuła nóg. Słońce stało wysoko na niebie, osłoniła się dłonią przed jego promieniami. Coś było nie tak. Spróbowała policzyć wszystkie palce, ale nie mogła skupić wzroku. Ciekawe, że prawie nie odczuwała bólu. Uniosła nieco głowę i zrobiło jej się słabo.
Bezwładna ręka opadła na czoło.
***
Ocknęła się na swojej pryczy, z samopoczuciem o niebo lepszym niż podczas poprzedniego przebłysku świadomości. Tym razem nie zanosiło się też, żeby miała ją od razu stracić. Ból głowy był do wytrzymania, bardziej problematyczny okazał się światłowstręt.
Pompa transfuzyjna szumiała cyklicznie, tłocząc do żył zabarwiony na niebiesko płyn.
System monitorujący stan Any zdążył już poinformować Krzema o przebudzeniu córki. Po chwili zjawił się z zatroskaną miną i zaostrzoną igłą.
Dziewczyna skrzywiła się, nie wiadomo, bardziej na strzykawkę, czy na minę ojca.
– Po tym zaraz poczujesz się lepiej.
Przewróciła oczami i zacisnęła zęby. Krzem z pewną dozą wprawy wkłuł się w ramię i jednostajnym ruchem wstrzyknął całą dawkę lekarstwa, o ile to było lekarstwo.
– Odczekajmy minutkę. – Zadowolony z siebie, zerknął na zegarek, zgarnął ze stolika kostkę Rubika i zajął się jej układaniem. Po trzech razach ponownie sprawdził czas:
– Już. Usiądź, pomogę ci. I możesz już mówić.
Dopiero teraz dotarło do niej, że ma władzę w nogach. Zerwała się do pozycji siedzącej, bez pomocy ojca, co przypłaciła lekkim zawrotem głowy. Szybko obejrzała swoje dłonie.
– Pięć i pięć!
– Yhym! Jesteś cała i zdrowa. Ależ to była przygoda, co? – Krzem szybko pożałował swojego żartu i tego, że przywrócił córce pełną sprawność. Policzek zapiekł go, z zaciekłością wasabi wepchanego do nosa. – Musiałaś?
– Należało ci się już za tę ogromną igłę, a ty se jeszcze jaja robisz?! – Zastrzyk rzeczywiście dawał kopa i jednocześnie zlikwidował światłowstręt.
– Dobra, dobra, daj spokój, nawet nie wiesz jak się martwiłem. – Krzem spuścił wzrok w wyrazie skruchy.
– Co się właściwie stało? I co to za niebieskie gówno we mnie pompujesz? I jakim cudem jestem cała?
– Ważniejsze jest, co się stanie! – Ożywił się, aż klasnął w dłonie. Skrucha gdzieś przepadła. – No, ale przecież nic ci nie jest!
Ojciec nie był sobą. Wcześniej się w ten sposób nie zachowywał. Albo uderzył się w głowę, albo czymś ogromnie ekscytował. Ana nie była pewna, czy chce poznać źródło tej ekstazy.
– To od czego zaczynamy? – Zniecierpliwiony, palcami wystukiwał marsza.
Dziewczyna niepewnie wskazała na pompę.
– To substytut krwi. Syntetyczny, bardziej wydajny, ale nie martw się, nie będziesz krwawić na niebiesko, w dwa cykle zmieni kolor.
Pokiwała głową na znak „niech będzie, ale mi się to nie podoba”.
– Ciekawa reszty?
Przerażona – cisnęło się na usta.
Z późniejszej paplaniny Krzema niewiele wynikło, a co wynikło, to równie dobrze mogło nie wyniknąć, bo nie trzymało się kupy. Ana postanowiła zagrać w grę ojca i ze smakiem zjadła co jej zaserwował. A zaserwował stek bzdur i to taki medium w stronę rare.
Przyswoiła sobie to tak: Morty załatwił jej po znajomości leczenie w szpitalu pod kopułą – ot tak, jak gdyby nigdy nic! – przeszmuglowali ją, wyleczyli i przywieźli z powrotem – pewnie saniami świętego Mikołaja – ale, co okazało się dla Krzema ważniejsze – od zdrowia córki! – to tamtego dnia, na wysypisku zdążył znaleźć to czego szukał i – tu ledwo powstrzymała się od dania mu w drugi policzek – powinna się cieszyć, bo za trzy cykle udają się pod kopułę, gdzie pozna przemiłego młodzieńca! I nie powinna się martwić – nic a nic, no przecież, ona? – bo niebawem wszystko się wyjaśni.
Rozdział trzeci
Stali przed punktem kontrolnym, dalej wstęp do Neomiasta mieli tylko nieliczni. Ana ubrana w spódnicę, białą bluzkę i bolerko, marzła i na dodatek czuła się nieswojo. Krzem uśmiechał się nerwowo. W sportowej marynarce wyglądał przystojniej niż zwykle.
– Podekscytowana?
– Wiesz, że zawsze chciałam zobaczyć, jak tam jest.
– Mówiłem ci, nie spodziewaj się zbyt wiele. I pamiętaj czego cię uczyłem i kim jesteś.
– Pamiętam, mieszczanka z Machinachium, fotografka wielowymiarowa, mam uwiecznić jakieś małe przyjęcie szlacheckie.
– Dokładnie tak, a ja jestem twoim ojcem. – Zaśmiał się, bo rzeczywiście nim był.
Granicznikom się nie spieszyło, pozwolili parze odstać swoje w deszczu. W końcu z szarobylejakiego budynku wyszedł jeden ze strażników paląc papierosa. Za przyciemnionymi szkłami nie dało się dostrzec jego oczu. Dopalił, rzucił peta na ziemię i przydeptał ciężkim buciorem.
– Pani Eweline Braun i pan Friedrich Braun. – Wraz z przepustkami podał im małą płytkę danych. – To skrót z prawa obowiązującego pod kopułą. Radzę się z nim zapoznać. Można wejść. Parasol się nie przyda.
I już? „Parasol się nie przyda?” To przecież nie mogło być takie łatwe! – z zamyślenia Anę-Eweline wyrwał Krzem-Friedrich, ciągnąc ją za rękę.
– No chodź, nie stój tak, bo się do nas przyczepią – syknął do córki.
Przeszli przez krótki, ciemny tunel, na końcu którego otwarto bramę, wpuszczając do wnętrza niebieskawe światło.
Znaleźli się na suchej, w miarę schludnej uliczce. Krzem ostrzegł ją wcześniej, że tak zwana obręcz, czyli zewnętrzna krawędź kopuły „szału nie robi” i „dupy nie urywa” – próbował parodiować język Any.
Gdy mijali grupkę graniczników, stojących u wylotu ślepej uliczki i mających niezły ubaw – sądząc po radośnie wykrzykiwanych przekleństwach – Ana zerkała z ukosa na źródło ich uciechy.
Pomiędzy prowizorycznie ustawionymi przeszkodami, przeskakiwało na przemian kilka androidów. Dziewczyna pojęła sens zabawy, gdy jeden z robotów nie zdążył się ukryć. Strzał prosto w ramię pozbawił go całej ręki. Żołnierze zawyli radośnie, a ofiara podniosła oderwaną kończynę i zanurkowała za pobliską beczką. Ana odwróciła wzrok. Łajdaki, śmiecie!
Krzem znów pociągnął córkę za rękę. Jej brak dyscypliny mocno go irytował.
– Nie gap się. W tej części miasta mieszkają gołodupcy. Ludzie z wielkim ego i tytułami, ale bez majątku.
– I stać ich na niszczenie androidów?
– Pewnie zostały za coś skazane. Oni to widzą jako korzyść, żołnierze zabijają nudę, a nuda rodzi problemy. A tak poćwiczą strzelanie, złom trafi do nas, a my wyprodukujemy nowe jednostki w fabrykach.
– Nie kupuję tego. – Czyli, złajdaczone śmiecie zwykłe – dodała w myślach.
Dotarli do większej ulicy, po której co chwila przelatywały pojazdy antygrawitacyjne, w większości smukłe autonomiczne kapsuły. Rzadziej większe barki transportowe. Przeszli na platformę z symbolem autonomibusu.
– To obwodnica, stąd złapiemy transport do śródmieścia – spojrzał córce w oczy – tam zobaczysz ciekawsze rzeczy. Ale nie spodziewaj się lepszego traktowania androidów. No i mamy spotkanie.
Krzem płacił kartą za przejazd, a córka przyglądała się pasażerom. Jej uwagę przykuł chłopiec dwa siedzenia dalej. Wiercił się i kręcił, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Odwrócił się nawet na chwilę i pochwycił spojrzenie Any. Szelmowski uśmiech wypłynął na jego buzię i młodziak skrył się za oparciem, by wysunąć zza niego figurkę supermana.
Heros tańczył i podskakiwał, wzbudzając wesołość w jednoosobowej widowni. Dołączył do niego plastikowy robot i teraz wspólnie harcowali po przybrudzonym, szarym obiciu fotela. Aktorzy nagle zatrzymali się, superczłowiek podszedł do robota i oderwał mu w głowę. Ana zza fotela usłyszała chichot dzieciaka. Autonomibus zatrzymał się i przedstawienie zostało przerwane przez matkę huncwota. Pociągnęła go za sobą i wysiedli.
Krzem dosiadł się do Any i zerknął na jej smutną minę.
– Kilka razy odrzuciło mi kartę, ale w końcu przeszła. Uśmiechnij się, zaraz będziemy. I przyszykuj przepustkę, kontrolują przy wjeździe do śródmieścia.
Wysoki jegomość z równo przystrzyżoną brodą, w koszuli pin collar, dwurzędowej kamizelce, szarym garniturze w kratę i z białą chusteczką w kieszonce, poprosił Anę o okazanie dokumentów. Poczuła się tak oderwana od rzeczywistości, że tylko zamrugała. Teraz wiedziała dlaczego ojciec naciskał na lepszy niż zwykle ubiór, choć marudził przy tym, że i tak nie jest, jak być powinno.
Krzem podał kontrolerowi bilety i przepustki.
– Pan wybaczy, córka pierwszy raz w śródmieściu.
– Naturalnie. – Obrzucił ich krótkim spojrzeniem. – Wszystko w porządku. Dokąd państwo podróżują, jeśli można?
– Do ogrodów różanych.
– Ach tak, naturalnie. To będą trzy przystanki, licząc od następnego. Miłego pobytu w śródmieściu. – Jegomość skinął głową i przeszedł dalej.
Ale żeby ogród różany w środku miasta? Przecież to najcenniejsza przestrzeń! – wolała nie wypowiadać swoich myśli na głos, by nie spotkać się z kolejnym miażdżącym spojrzeniem ojca.
– Rozciąga się na długości sześćdziesięciu sześciu jardów, to tyle co trzy pola do krykieta – oznajmił android towarzyszący. – Po prawej widzimy metalowe róże, pomnik wzniesiony przez Heinricha Himmela.
Autonomiczny przewodnik włączył projektor holograficzny, obok posągu zarysowała się na niebiesko postać Himmela. Mężczyzna przechadzał się wpatrzony w coś, co teraz tylko on mógł dostrzec. Uwagę Any przyciągnęła przypinka w klapie marynarki, przedstawiająca trupią czaszkę na tle dwóch skrzyżowanych kości.
Brzydka.
Straciła zainteresowanie czaszką, Himmelem, pomnikiem i przewodnikiem. Bardziej zajmujący, okazali się ludzie spacerujący po ogrodzie. O ile w całym śródmieściu zaobserwowała przechodniów ubranych po prostu elegancko, o tyle w ogrodzie różanym panowała zupełnie inna etykieta. Tu marynarka, tam kimono, gdzie indziej garnitur. Ledwo minęli dwóch dostojników w surdutach, a zza zakrętu już wychynął inny, w smokingu, trzymający pod rękę damę w prostej i schludnej sukni. Z zadumy wyrwał ją Krzem szepczący do ucha.
– A oto i on, skup się.
Podszedł do nich chłopak na oko niewiele starszy od Any. Kołpak, żupan, kontusz, pas, karabela… Lekcje których dziewczynie udzielał ojciec, teraz się przydały. Bez trudu rozpoznawała i nazywała w myślach elementy tradycyjnego szlacheckiego stroju.
Chłopak ukłonił się, a Ana dygnęła i podała mu dłoń do ucałowania, co chętnie uczynił. Choć nie chciała tego przed sobą przyznać, z bliska lico młodego szlachcica okazało się masakrycznie przystojne.
– Córko – Krzem z racji wieku przemówił jako pierwszy – przedstawiam ci Dezyderego, syna panującego nam prezydenta Neomiasta, Alfonsa Kuhena. A to moja jedyna, Eweline.
– Niezmiernie miło mi panienkę poznać! – Dezydery ukłonił się po raz drugi.
– Macie sprawy techniczne do omówienia, a ja muszę coś załatwić, zatem – zerknął na córkę i mrugnął porozumiewawczo – pozwólcie, że zostawię was samych.
Szlachcic pospiesznie odprawił androida oprowadzającego.
– Nie będzie nam potrzebny, znam to miejsce na pamięć. – Zręcznie ujął Anę pod ramię i ruszyli z wolna przed siebie.
Dziewczyna tylko się uśmiechała, czując, że się lekko rumieni.
– Sprawy techniczne! Nuda! Oczywiście nie uwłaczając panience – skinął głową z powagą – słyszałem, że jest panienka wytrawnym fotografem wielowymiarowym, ale proszę opowiedzieć mi coś o sobie.
– Lubię czytać…
– O! To tak jak ja – wciął jej się w słowo, zupełnie nie zważając na poszanowanie etykiety. – Mam nawet kolekcję książek. Papierowych, rzecz jasna.
– Papierowych?
– Całą prywatną biblioteczkę. Czytała panienka coś ostatnio? – Skręcili w ślepy zaułek i usiedli na ławce.
– Naszą Walkę Adama Haxxa.
– To ulubiona książka mojego ojca. – Dezydery spochmurniał wyraźnie.
– Ale mi się nie podobała – dorzuciła szybko, możliwe iż nazbyt pochopnie, bo zapadła niezręczna cisza.
Szczęściem nie zapadła na długo. Ana aż podskoczyła, gdy szlachcic z zadowolenia uderzył ręką w udo i zakrzyknął:
– Ha! Wiedziałem! Panienka też nie gustuje w androidowym niewolnictwie? Nareszcie ktoś z otwartym umysłem. – Nie dał Anie szans na odpowiedź. – A jak sprawa wygląda u was, w Machinachium?
***
Dezydery okazał się niezłym ancymonem, wybornym w zabawianiu dam, a co ważniejsze, zupełnie nie podzielał ideologii Haxxa. Ana dobrze bawiła się u boku szlachcica. Przy okazji dowiedziała się, że ma sfotografować nie jakieś małe szlacheckie przyjęcie, ale bal dla miejskiej śmietanki, organizowany przez samego Alfonsa Kuhena.
– Czas już bym pannę Eweline odstawił do hotelu, do ojca. Chodźmy pieszo, to niedaleko, tuż za tym wzniesieniem.
Wyjście z ogrodu różanego wiodło na prowadzącą w górę ulicę. Gdy dotarli na szczyt, natknęli się na kilka osób w szarych, roboczych strojach. Wokół śmigała spora ilość dronów. Jedna z postaci otworzyła skrzynię i wszystkie maszyny natychmiast ją obsiadły. Dziewczynie coś to przypominało.
– Co oni robią?
– To pracownicy charytatywnej fundacji działającej na rzecz obrony praw maszyn. Ojciec nie mógł zakazać im działalności, ze względów dyplomatycznych.
– Ale co oni robią, Dezyderiuszu? – Szlachcic wyznał jej wcześniej, że woli, by tak go nazywać.
– Rozdają energię.
– To tak, jakby je dokarmiali?
– Dokładnie.
Nagle ją olśniło, już wiedziała, co jej to przypominało.
– Dziękuję za powierzenie mi opieki nad tym skarbem. Zwracam ją w pańskie ręce, panie Friedrichu.
– Ależ proszę. – Krzem skinął głową.
– Wszystko ustalone. Bal za siedem cykli. Proszę przybyć razem z córką i ze sprzętem. Przedstawię pana i córkę memu ojcu.
– Doskonale!
Ana tylko stała i sztucznie się uśmiechała, chciała jak najszybciej wrócić do domu.
Rozdział czwarty
Jakie mogłeś ustawić hasło? – powtarzała w kółko, w myślach, nie mogąc spać.
Zerwała się z pryczy, gdy tylko usłyszała Krzema, zbierającego się wczesnym rankiem do wyjścia.
– Cześć, tatku, dokąd lecisz?
– Co ty taka miła dla ojca? Spodobał ci się ten młodzieniec, co? I dobrze, to miły człowiek.
No teraz to już sobie całkiem nagrabiłeś, stary bucu!
– No co ty, tato!
– Wrócę na obiad. Mam kilka spraw do załatwienia.
Drzwi trzasnęły, a Ana przywarła do nich i nasłuchiwała. Gdy kroki umilkły, zaczęła gorączkowo chodzić w kółko po pomieszczeniu. Androidy widząc, że coś się kroi, pochowały się w swoje zwyczajowe kąty i tylko J 47 brzęczał pół metra nad głową dziewczyny.
Ana podeszła do swojej pryczy, schyliła się po coś i wyprostowała. Wzięła zamach i z zaskoczenia palnęła kawałkiem metalowej rurki w drona. Jot spadł i przetoczył się po podłodze. Chyba uszkodziła mu jeden z wirników, bo tylko bzyczał jak mucha bez jednego skrzydła i kręcił się wokół własnej osi.
– Wybacz mały. – Dopadła go z płaskim śrubokrętem w ręce. Podważyła jedną z blaszek i przestawiła włącznik na pozycję off. – Nie mogę ryzykować.
Z otwieraniem drzwi do warsztatu nie szło już tak dobrze. Odciskiem palca Krzema nie dysponowała, a żadne hasło nie pasowało, choć próbowała wszystkich imion na literę jot – ojciec miał bzika na tym punkcie. Zrezygnowana, zaczęła walić rurką w drzwi.
– Co t-t-też panienka wyrabia?
– Chcesz być następny? – Wycelowała prowizoryczną broń w starego lokaja.
– J-ja… N-nic nie-e mówił-ł-łem.
– A może ty znasz hasło, stary kmiocie? – Przeszła pod ścianę, o którą opierał się android i przyłożyła mu rurkę do głowy.
– Krzem-m pa-a-anicz, król-l na za-a-amku, pa-a-an na-a włościa-a-ach, władca-a na dziel-l-lni, majster-r-r…
– Milcz! – huknęła dziewczyna. – Dawaj hasło, albo łeb stracisz. – Demonstracyjnie zamachnęła się i rozbiła szklany stolik na środku pokoju. – Jestem śmiertelnie poważna.
– P-p-półmetal-l-l.
– Ty… Ty naprawdę znasz hasło? – W dwóch susach doskoczyła do panelu i wstukała.
Półmetal?
Drzwi stanęły otworem.
Metalowa rurka stuknęła o podłogę i potoczyła się w bok. Ana małymi krokami i z drżącymi rękoma, zanurzyła się w ciemnym przejściu.
Diody sygnalizacyjne poprowadziły ją do minimalnie oświetlonego pomieszczenia.
– Światło – wyszeptała, nie wiedząc czy ktoś, a raczej coś, słucha.
– Świat… – powtórzyła nieco głośniej, ale trema nie pozwoliła dokończyć.
Weź się w garść dziewucho!
– Światło! – krzyknęła.
Zapalające się sekwencyjnie reflektory, rzucały niebieskie smugi światła na dużo dłuższe, niż sądziła Ana, pomieszczenie. Żyrandol na środku, zawieszony nad laboratoryjnym stołem załączył się jako ostatni.
Rząd ciał zwisał wzdłuż ściany.
Ana zatkała usta ręką.
Sześć. Siedem. Osiem dziewczęcych twarzy, podobnych do jej własnej, spoglądało tępo przed siebie. Nie poruszały się, nie mrugały. Swobodnie wisiały, martwe, ale jak się szybko domyśliła, gotowe do ożywienia.
Podeszła, by przyjrzeć im się z bliska. Nagie ciała nosiły ślady używania, nie wszystkie były też kompletne. Przy czwórce brakowało jednej ręki – Ana spojrzała na swoją niedawno wyleczoną dłoń. Piątka nie miała nóg…
– Nie… – zaniosła się płaczem. Padła na kolana, a następnie usiadła na piętach i złapała się za głowę.
Co to wszystko ma znaczyć? Kim… Czym jestem?
– Córko? – Krzem wszedł do warsztatu równie niepewnie, jak Ana przedtem.
– Obyś zdechł, popaprańcu!
Faza gniewu. Jak dobrze znał stadia rozwoju rozpaczy.
– Wszystko ci wyjaśnię…
– To wspomnienie z mamą. To wszystko kłamstwa, tak? Ty chory wykolejeńcu, po co to robisz? – Ana rzuciła się na ojca i okładała go pięściami po klatce piersiowej. – Po co to wszystko? Jestem twoją zabawką? Substytutem dawno zmarłej córki?
Pytania, łzy… Autentycznie wolałby, żeby rzuciła się na niego z nożem. Mniej by bolało.
Wyjął z płaszcza portfel, a z niego stare zdjęcie.
– Spójrz tutaj. – Pokazywał kolejno palcem. – To ty, twoja mama i ja.
Uspokoiła się nieco.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie, a później zrób, co uznasz za słuszne.
Pokiwała głową na zgodę.
– To zdjęcie sprzed kilkudziesięciu lat. Niedługo potem zabili twoją matkę, moją ukochaną Joannę. Uciekaliśmy, za pierwszym razem zmuszony byłem zmienić twój wygląd. Ale potem powstał plan. Resetowałem twoje wspomnienia i przelewałem cię do tych kolejnych ciał, byś stała się nieodróżnialna od zwykłego człowieka. Zajęło nam to lata, z różnym skutkiem. Sama tego chciałaś! Myślisz, że szukam zemsty? Pewnie, możemy zabrać bombę na bal i zabić Kuhena, mając nadzieję, że rządy przejmie jego syn. Ale tak się nie stanie. Ludzie wiedzą, że z poglądami Dezyderego coś jest nie tak. Wybiorą kogoś innego, by ich poprowadził. Kolejnego Haxxa, albo jeszcze innego diabła.
Przerwał na moment i spojrzał córce w oczy. Gorączkowo starała się przetrawić otrzymane informacje.
– Wspomnienie z matką jest prawdziwe, tylko zmienione. Musieliśmy sprawić, żebyś była stuprocentowo naturalna. A teraz… teraz nadarza się, być może jedyna w dziejach okazja. Ja nie szukam zemsty – powtórzył. – My nie szukamy zemsty, tylko chcemy zmienić przyszłość. I teraz mamy szansę.
Coś w podświadomości Any kazało wierzyć w słowa Krzema. Pojęła też o co mu chodziło. Dokończyła za niego:
– Chcesz, bym stanęła u boku Dezyderego, gdy odziedziczy rządy po ojcu? Myślisz, że to wystarczy, by przywrócić równość ludzi i półmetali? Homo sapiens i SI?
– Chcę wierzyć, że tak. Kończy nam się czas, nie mamy innych opcji, a lepszej okazji nie będzie.
***
Choć Krzem zapewniał ją przez ostatnie dni, że wszystko czego się uczyła i wartości które w nią wpajał, były zgodne z jej oryginalnymi, wciąż czuła się wybrakowana. Sztuczna świadomość odarta z własnej tożsamości i wyhodowana na nowo, jak roślina? Czy można upaść niżej? Nie potrafiła się też oswoić, a może i pogodzić z myślą, że jednak nie jest człowiekiem. Kiedy zamierzał jej o tym powiedzieć?
Dezyderiusz prowadził w tańcu, a Ana wciąż błądziła z głową w chmurach. Całe szczęście okazał się bardzo wprawnym tancerzem.
– A jak idą zdjęcia? – krzyknął.
– Aparaty rozstawione, reszta zrobi się sama. Później trzeba tylko fotografie obrobić, ale to już w studiu! – Pomimo rozterek, Ana starała się grać swoją rolę.
– Nasi szlachetni, młodzi mieszczanie nie garną się zbyt chętnie do płodzenia dzieci, a szkoda, bo musimy jak najszybciej podwoić liczbę obywateli czystej krwi.
– Wypijmy zdrowie pańskiego syna, oby miał liczne potomstwo! – Krzem polał im obu i wzniósł swój kieliszek do toastu.
– I za zdrowie twojej córki, Friedrichu! Nie chciałbyś wydać jej za mąż? – Kuhen mrugnął porozumiewawczo i wychylił swoją wódkę.
A wódka na balu była wyborna, potrójnie destylowana przez mleko, a teraz schłodzona do idealnie niskiej temperatury. Smakowała i wchodziła gładko. Nie kłopotali się zapijać, czy zagryzać.
Alfons Kuhen odbił partnerkę syna i poprowadził w tańcu. Tłum na parkiecie zdążył już porządnie zgęstnieć i ani liche umiejętności włodarza Neomiasta, ani ilość wypitego przez niego alkoholu, nie pomagały.
Pląs w lewo, w prawo, znów w lewo… Cholera, miało być dwa razy w prawo – zdążyła pomyśleć Ana, zanim partner wepchnął ją na stół zastawiony kieliszkami z winem. Dziewczyna przewróciła się i pokaleczyła rozbitym szkłem.
Parkiet stanął w miejscu. Wszyscy chcieli zobaczyć, co się stało.
– Scheiße! Co to ma znaczyć?! – wydzierał się pijany Kuhen, spoglądając na krwawiącą Anę. Wyciągnął z kabury swojego walthera neu PPK i oddał strzał, trafiając leżącą w klatkę piersiową.
Nikt na parkiecie nie ruszył się z miejsca. Nikt poza Dezyderym.
Młody szlachcic doskoczył do ojca i go rozbroił.
– Za dużo wypił, zabierzcie go stąd!
Po kilku sekundach zjawił się Krzem i chwycił córkę w ramiona.
– Za mną! – Dezyderiusz poprowadził przez boczne drzwi do komnaty.
Na podłodze z rozbitym szkłem i rozlanym winem, mieszała się niebieska krew.
– Tutaj, szybko! – Uchylił drzwi i wpuścił Krzema przodem.
Ojciec ułożył dziewczynę na stole, powtarzając pod nosem: – Powinna już być czerwona… powinna już być czerwona…
– Da się jeszcze coś zrobić?
– Ty… Ty wiedziałeś? – Krzem cały się pocił, źrenice miał nienaturalnie szerokie.
– Mniejsza o to, zróbże coś, człowieku!
Rozerwał ubranie Any, jakby były z papieru. Dziura wlotowa znajdywała się na wysokości serca.
– Daj mi coś ostrego.
Szlachcic podał mężczyźnie zdobny sztylet.
– Wydostaniesz ją stąd? – Krzem ciął klatkę piersiową Any i rozchylił skórę odsłaniając uszkodzone, mechaniczne serce. Złapał za sztuczny narząd, nacisnął w dwóch miejscach i przekręcił w prawo. Trybiki zaskoczyły i serce puściło. Trysnęła niebieska krew.
– Spróbuję…
– Musisz! Po drugiej stronie kopuły skontaktuj się z Mortym. On będzie wiedział co robić. – Krzem ściągnął koszulę przez głowę, zacisnął zęby i wyciął kwadratowy płat skóry na swojej klatce piersiowej. – No, na co czekasz, widziałeś jak to zrobiłem. Wyciągnij moje i włóż do niej! Błagam cię, szybko! – Starał się popędzić młodzieńca, łzy ciekły mu po policzkach. – Inaczej ona umrze.
Dezydery położył dłoń na sercu Krzema, a ten złapał go za rękę, by dodać mu otuchy.
– Teraz!
Siły witalne gdzieś przepadły, a świat zawirował. Krzem padł na posadzkę. Z obecnego położenia przez moment widział jeszcze szerokie spodnie, wpuszczone w zafarbowane na żółto skórzane buty z ukośnie ściętymi cholewami i zadartymi noskami. Świat zgasł.
* Wykorzystano zmieniony na potrzeby opowiadania fragment Mein Kampf A.Hitlera, w przekładzie Ireny Puchalskiej i Piotra Marszałka.
Przeczytałem. O ile w “Uroniłem Szyszkę” początek mnie bardzo wciągnął, a potem mój entuzjazm osłabł, to w przypadku “Krzemu” było odwrotnie.
Na początku potknąłem się na kilku zdaniach, co świadczy o tym, że fabuła mnie nie wciągnęła, bo jak mnie wciągnie, to na błędy nie zwracam uwagi. Później było już lepiej.
Fabuła robi się bardziej emocjonująca wraz z biegiem opowiadania. Końcówka bardzo udana.
Gdzieś od połowy spodziewałem się, że Ana lub oboje mogą być półmetalami, ale to były raczej przypuszczenia niż pewność, więc wciąż opowiadanie trzymało mnie w napięciu.
Podoba mi się u Ciebie, że zwroty akcji są nieintuicyjne (jest to zaleta, nie wada). Z jednej strony scena się rozwija i spodziewam się, że zaraz coś się wydarzy, ale jak już się dzieje, to mimo to budzi to zaskoczenie.
Umiarkowanie mojego entuzjazmu nie jest spowodowane mankamentami opowiadania, a jedynie wysokimi oczekiwaniami odnośnie Twojej twórczości.
Poniżej kilka fragmentów, na których się potknąłem:
Chodnik był zbyt zaśmiecony i zatłoczony nieruchomymi złomami, by ryzykować [+tam] bieg
anie.
Przewróciła się w tył na mokrą jezdnię. Mężczyzna musiał uskoczyć, by na nią nie wpaść. (Bolał ją potłuczony pośladek)
Ten przewrót w tył mi tu nie pasuje. Skoro dziewczyna biegnie, to złapana za ramię i pociągnięta, nie zrobi przewrotu w tył, bo jej wektor ruchu nadal jest skierowany do przodu, a raczej zwyczajnie upadnie na tyłek z nogami do przodu.
Mężczyzna, który ją goni, musiałby uskoczyć, gdyby ona nagle upadła przed nim, natomiast gdy on sam jest sprawcą, to zanim ją pociągnie za ramię, ustawi się obok niej, a nie za nią, przez co nie będzie musiał uskakiwać.
prawie białe włosy zatańczyły w powietrzu [+,]
dodatkoworozbryzgując wodę.
Teraz miała widok na wrota do warsztatu ojca.
archaizm, nie do końca pasuje mi do epoki
we
wnętrzuwraku śmieciarki.
Pachniało zepsutą rybą.
Zepsuta ryba raczej śmierdzi ;)
Ułożyli ją [+na] ziemi.
System monitorujący stan Any [-,] zdążył już poinformować Krzema o przebudzeniu córki.
Nie jestem ekspertem od interpunkcji, ale mam wrażenie, że czasem oddzielasz przecinkiem podmiot od orzeczenia.
Krzem z pewną dozą wprawy[-,] wkłuł się w ramię i wstrzyknął całą dawkę lekarstwa, o ile to było lekarstwo, jednostajnym ruchem.
(szyk)
Autonomibus zatrzymał się i przedstawienie zostało przerwane przez matkę huncwota, [+która] pociągnęła go za sobą i wysiedli.
lico młodego szlachcica z bliska [-,] okazało się masakrycznie przystojne.
(szyk)
Krzem przemówił jako pierwszy z racji wieku
(szyk)
Czas już [-,] bym pannę Eweline odstawił do hotelu, do ojca.
J 47
(spacja chyba zbędna)
SI
dlaczego „I” wielką literą?
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Chroscisko, witaj!
Przebrnąłeś przez opowiadanie jako pierwszy, drugi, bo pierwsza standardowo czytała żona :-) Nie wiem skąd Twoje wysokie oczekiwania do moich tekstów, ale cieszy mnie to :D Widzisz, znów próba bez betowania, wciąż walczę ze stylem i babolami i jak się okazuje i tym razem nie obeszło się bez wpadek.No wskazane potknięcia wejrzę (najpóźniej ok 23:00, po pracy) i zobaczę co tam zdziałam :-)
Przy J 47 spacja ma być :-)
SI -> za wikipedią: Sztuczna inteligencja (SI, ang. artificial intelligence, AI), Chyba że chodzi ci o coś innego, to pokaż gdzie :-)
Cieszę się za to, że udało się osiągnąć niepewność względem tego, czy są półmetalami (lub jedno z nich) czy nie, i utrzymać tę niepewność stosunkowo długo.
Co do Krzema wskazówki są przynajmniej trzy, choć niekoniecznie mocne:
Tam gdzie wytknąłeś mi że przeskoczył nad córką – muszę ten fragment przemyśleć.
Sam rozwalił trzech oprychów.
Szybkie układanie kostki rubika – choć i wytrenowany człowiek to potrafi, i to szybciej.
Mówisz, że fabuła robi się wciągająca z biegem opowiadania hm… Tekst jest właściwie w ten sposób zbudowany – od lekkiego śmieszkowania i humoru po coraz mocniejsze / ważniejsze treści.
A zwroty akcji po to są by zaskakiwać :D
Dzięki za szybkie przeczytanie i komentarz!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
SI -> za wikipedią: Sztuczna inteligencja
A ja uparcie czytałem to jako “Si” z układu SI, czyli symbol krzemu.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
To, że krzem ma symbol Si, tylko dodaje temu wszystkiemu smaczku, nieprawdaż milordzie?
Milordzie chroscisko, co teraz sądzisz: (?)
"Dogonił dziewczynę i szarpnął za ramię, ta straciła równowagę i rąbnęła pupą w mokrą jezdnię. Mężczyzna sprawnie ją wyminął."
Edit: Wyeliminowałem wszystkie wskazane potknięcia, nie wiem tylko z czym jest problem tutaj:
"Autonomibus zatrzymał się i przedstawienie zostało przerwane przez matkę huncwota, [+która] pociągnęła go za sobą i wysiedli.”
IMO słowo która nie jest tam potrzebe. A może postawić tam kropkę, o tak:
“Autonomibus zatrzymał się i przedstawienie zostało przerwane przez matkę huncwota. Pociągnęła go za sobą i wysiedli."
Edit2: Wybrałem wersję z kropką :-)
Ciekawe na czym potkną się inni. A co do braku/nadmiaru przecinków, mam wrażenie, że część portalowiczów przyzwyczaiła się już do trawiącej mnie przecinkozy, choć pracuję nad nią!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Rację ma Chrościsko, że tekst rozkręca się dość wolno. Długo nie wiadomo, o co chodzi bohaterom, w ogóle można się tylko domyślać, kim są.
Kończysz efektownym sprintem. Tak szybkim i efektownym, że brakuje miejsca na wyjaśnienia. Skąd Dezydery wiedział? Dlaczego krew nie zmieniła koloru?
Fajne nawiązania do Hitlera i wszystkie wynikającego z tego paralele do faszyzmu.
Przecinkologia szwankuje. I nie, nie przyzwyczaiłam się do tego. Literówek też masz nieco za dużo.
Tak z pierdółek – dziwne jest wytłuszczanie pierwszej litery w słowie “rozdział”. Początek tekstu – jasne, tytuł rozdziału – niech będzie. Ale w kółko to samo r?
Babska logika rządzi!
Widzisz Finklo, próbuję sam powalczyć z poprawkami, narazie tekstów nie-konkursowych, lub mniej istotnych, postanowiłem nie betować. Możesz mi wierzyć lub nie, ale godzinami dłubałem w tekście, odpoczywał, czytałem go z użyciem innej czcionki, na komputerze, na telefonie itd. googlowałem w poradni, czytałem, czy postawić gdzieś przecinek, czy nie itd. A i tak wciąż mi się te rzeczy wymykają.
Nic to, przeczytam jeszcze kilka razy, postaram się wyłapać, co mi umknęło.
Tekst się rozkręca po takiej paraboli jaką sobie akurat umyśliłem. Miało być przedstawienie świata, lekko i z humorem i z biegiem czasu, ten samolot miał obniżać pułap, aż do kulminacyjnego pikowania w dół. Przesadziłem? Możliwe :-)
Jak zwykle starałem się pisać bardziej z perspektywy jednego z bohaterów – Any – więc to, co dla Krzema było jasne od początku, dla czytelnika pozostawało zagadką/niewiadomą.
Mówisz, że kończę zbyt szybkim sprintem, pewnie tak, sam nieraz ganiłem cobolda, że zakończenia pisze zbyt pośpieszne.
Skąd Dezydery wiedział? – nie jest powiedziane, że wiedział, uciął tylko temat, by Krzem mógł skupić się na ratowaniu Any. Mógł się domyślać, mogła sama mu powiedzieć, lub na widok niebieskiej krwi zrozumiał kim jest Ana i z racji światopoglądu, nie przeszkadzało mu to.
Dlaczego krew nie zmieniła koloru – a to istotne? Mógłbym wpleść coś o możliwej wadzie fabrycznej substytutu, lub o tym, że Krzem coś spaprał, ale skoro on nie wie dlaczego, to byłoby to karkołomne kombinowanie, by wyjaśnić tę kwestię.
Nie twierdzę, że nie masz racji, skoro tak odebrałaś tekst, miałaś do tego, Finklo, prawo!
A z tym wytłuszczaniem, to ja lubię wytłuszczać, może to rzeczywiście dziwnie wygląda :-)
Dzięki za komentarz i wizytę, jest się nad czym zastanowić.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Tobie J-cztery siedem?
Mały dron usłyszawszy swoje imię,
Przecinki. Dookoła wołaczy. W zdaniach złożonych z imiesłowem.
W końcu z szrobylejakiego budynku wyszedł jeden ze strażników paląc papierosa.
Literówka i przecinek (jak wyżej).
z zamyślenia Anę-Ewline wyrwał Krzem-Friedrich,
Literówka.
To takie przykłady na szybko.
Rozpoznałam fragment, o który pytałeś.
Babska logika rządzi!
To ciekawe opowiadanie, Mytrixie. Mam więc dylemat, czy zacząć od plusów, czy od minusów. Zobaczymy, pewno samo wyjdzie.
Fajną wymyśliłeś fabułę, to zdecydowanie mocny punkt opowiadania. Bo sam pomysł nie jest już pierwszej świeżości. Niestety dosyć szybko, jeśli nie bardzo szybko, zorientowałem się kim jest Ana. Może próbowałeś nadać jej zbyt ludzkie cechy, może zbyt często te cechy podkreślałeś, może te wszędzie walające się androidy, nie wiem. Trochę zabrało to przyjemność z lektury.
Tak sobie myślę, że gdybyś nie uśmiercił matki i żeby ona zajmowała się dziewczyną, może dałbym się zwieść. Wtedy ojciec byłby ekscentrycznym naukowcem, zamkniętym w sobie i tak dalej? Kto wie. A tak, samotny ojciec z córką… a wokoło same androidy… No wiesz, jak to brzmi.
Niestety również dialogi nie przekonały. Dziewczyna jest w nich zdecydowanie jednostronna, taka zbuntowana nastolatka z fochem. No nic nowego. I za dużo tych dialogów, a za mało narracji. Co prawda nakreśliłeś trochę świat, opisałeś układ i zależności, ale w ogóle nie wiem, jak on wygląda. Widzę pustkę, brak mi budynków, ulic, pojazdów, dzielnic. Nie mówię, że oczekiwałem infodumpu, ale kilka sprytnie wplecionych zdań chętnie bym przeczytał.
OK. Bo zaczyna brzmieć, jakby mi się nie podobało. Fajne to jest, to dobra literatura młodzieżowa, choć sam wolę opowiadania w poważniejszym wydaniu, bardziej dramatyczne lub bezkompromisowe.
Podsumowując, to ciekawa próba, ale patrząc na opowiadanie z perspektywy kto je napisał, oczekiwałem trochę więcej. Powtarzam jednak – jest dobre.
Dzięki Finklo, czaję bazę. Dziś już nie mam siły, ale jutro się za to wezmę.
A w poniedziałek chyba zamówię sobie podręcznik i ćwiczenia do gramatyki i interpunkcji w języku polskim!
Darconie, może być i łatka literatury młodzieżowej.
Fabuła ok, pomysł wtórny, słabo zakamuflowana tożsamość Any. O, rzeczywiście mógłbym nie uśmiercać matki lub poszerzyć tło.
Z kolei za mocny zarzut poczytuję, że miałeś pustkę w wyobrażeniu wyglądu świata, że nie przemyciłem odpowiednich skrawków opisów. (Oj nieładnie z Twojej strony Mytrix!)
Z perspektywy kto je napisał
Hm… Pracownik produkcji. W fabryce jedzenia. Fizol, za najniższą możliwą stawkę pracujący przez pośrednika, bo fabryki mają dziwny system zatrudniania. Jeżeli jadasz mrożonki lub np. paluszki rybne, to mogłeś jeść coś, w czym maczałem palce. Lub ktoś w Twojej rodzinie jadł!
Ok, pożartowałem, jest dobre – ok! Mogłoby być lepiej? Pewnie tak. Jak nauczę się pisać lepiej, to będzie lepiej. Albo jak wrócę do betowania ;-) (Daję ci argument przeciwko becie!) To znaczy lepiej stylistycznie pewnie i technicznie, bo pomysły i fabułę zwykle sam trzymam w ryzach.
Dobra, starczy mego bełkotu.
Do zobaczenia za jakiś dłuższy czas przy kolejnym opowiadaniu! I dzięki za komentarz :-)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Taki klasyczny Mytrix – dużo dialogów, mało opisów, sporo treści i znaczeń, skąpo ozdobników. Konkretnie, choć spartańsko. Jesteś jak caterham – trzy sekundy do setki, jeden z lepszych czasów okrążenia (to nic, że coś klekocze w zawieszeniu), błysk szaleństwa i znakomite wrażenia – ale mamy na przejażdżkę raczej zabrać się nie da. Ani pojechać do Szampanii na szampana. Właściwie gdzieś dalej, niż do Lidla po mleko też niewygodnie, zwłaszcza, jeśli ktoś docenia takie luksusy, jak dach. Albo dywaniki.
Ale dość tych mętnych metafor. Mam podobnie jak Darcon – choć pomysł nienowy, fabuła była interesująca, wciągająca, świat ciekawy, ale zbyt skąpo przedstawiony. Brakowało mi opisów, brakowało klimatu. Wyobraźnię mam, coś tam potrafię sobie wyobrazić, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia suchości, pustki stworzonej przez Ciebie rzeczywistości. Tak, by oprócz przyspieszenia wgniatającego w fotel, można było poczuć również ręcznie wykonane szwy na skórzanej tapicerce.
Znaczy – Dobry tekst, ale zyskałby sporo, gdyby dopieścić go obrazowymi opisami.
Aha – Też dość szybko zorientowałem się kim jest Ana, ale nie przeszkadzało mi to, bo bardzo chciałem się dowiedzieć o co chodzi Krzemowi i do czego cała ta sprawa zmierza.
Pozdrawiam!
P. S.
Oczywiscie tekst warty jest biblioteki. W ogóle ostatnio jakoś tak mam, że jak coś czytam, to klikam.
Tyle, jeśli chodzi o spadający poziom tekstów na portalu ;-)
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Miałam już pytać, czy podobieństwa nazwisk są celowe, kiedy trafiłam na przypis :)
No, efektowne to bardzo. I chyba z wszystkich Twoich tekstów, jakie przeczytałam lub przejrzałam (te starsze) najbardziej do mnie trafił, zapewne przez element alternatywnej historii. Większych zastrzeżeń nie mam, może gdzieś w środku napięcie minimalnie spada i można by to i owo skrócić, ale ogólnie czytało mi się zdecydowanie dobrze, a tekst na bibliotekę zasługuje.
Wybiórcza łapanka, bo nie chciałam się skupiać na technikaliach i raczej czytać tekst w sposób w miarę niezakłócony.
morką dłoń – literówka
“SI prześladuje swój obiekt nieprzerwanie swoim postępowaniem”
“No tak, dobre nie? – po wypowiedzeniu tych słów” → No tak, dobre[+,] nie? – Po wypowiedzeniu tych słów
“– Morty jest z ekipą przy ogrodzeniu. Dadzą nam góra dwadzieścia minut. Bierzemy tylko jednego, ja wybiorę[+.] – Krzem popatrzył stanowczo na córkę.”
“– To od czego zaczynamy? – zniecierpliwiony, palcami wystukiwał marsza.” → – To od czego zaczynamy? – Zniecierpliwiony, palcami wystukiwał marsza.
“– Wiesz, że zawsze chciałam zobaczyć[+,] jak tam jest.”
“– Cześć[+,] tatko, dokąd lecisz?” – i chyba lepiej “tatku” ?
“Musieliśmy sprawić, byś była stuprocentowo naturalna.” – lekko, ale jednak potykam się na tym “byś była” ( → żebyś była ?)
“Siły witalne gdzieś przepadły, a świat zawirował. Padł na posadzkę.” – świat padł?
“Z obecnego położenia[-,] przez moment widział jeszcze szerokie spodnie, wpuszczone w zafarbowane na żółto[-,] skórzane buty[-,] z ukośnie ściętymi cholewami i zadartymi noskami.”
http://altronapoleone.home.blog
może być i łatka literatury młodzieżowej.
Chyba odebrałeś to negatywnie. Nie traktuj prozy, której (chyba) sam nie czytasz, jako gorszej. W Empiku jest cały dział literatury dla młodzieży, nie mniejszy niż fantastyki. Każdy gatunek trzeba umieć pisać. Przynajmniej tak myślę.
Dzięki Thargone,
Mam podobnie jak Darcon – choć pomysł nienowy, fabuła była interesująca, wciągająca, świat ciekawy, ale zbyt skąpo przedstawiony. Brakowało mi opisów, brakowało klimatu.
Będę pamiętać o tych opisach następnym razem! A może i coś jeszcze do tego tekstu dorzucę, bo każdy kolejny czytelnik zdaje się usychać ;D
A te “mętne metafory” mi się podobały! Z tymi dialogami to ciężko mi się opanować. Tak fajnie pcha się nimi wszystko do przodu…
No, chyba wiem co robić, żeby było lepiej.
Drakaino, miło mi gościć :-)
“SI prześladuje swój obiekt nieprzerwanie swoim postępowaniem”
Mam Adolfa poprawiać? (Lub tych co go przekładali?) Tak stoi w cytowanej książce, co zrobić?
Resztę już poprawiłem :) – dzięki!
Podobieństwa nazwisk oczywiście, że tak :
Eweline Braun – Eva Anna Paula Braun (po polsku Ewa Braun), kochanka Hitlera (na krótko przed śmiercią także żona), fotografka
Friedrich Branun – Ojciec Ewy Braun
Heinrich Himmel – Heinrich Himmler, polityk, jeden z głównych przywódców, zbrodniarz
A. Haxx – Adolf H. – Führer
Alfons Kuhen (Kuh – krowa, kuhen – krowy; lub Kuchen – ciasto) – Michael Aloysius Alfons Kühnen, niemiecki polityk i przywódca neonazistowski. Był jednym z pierwszych polityków po II wojnie światowej w Niemczech
Inne:
Morty – to po prostu Morty
Krzem – Bo krzem to Si w układzie okresowym, no i krzem to półmetal!
Dezydery (Dezyderiusz, Dezyder) – Wywodzi się od słowa desiderius oznaczającego "upragniony" – czyli obiekt westchnień dla Any :D Historycznie też jakiś się znajdzie, ale u mnie akurat bez nawiązań.
A tak ogólnie to cieszę się, że się podobało i wplecione elementy alternatywnej historii przypadły do gustu. (Choć naszej chronologii się nie trzymałem). Dzięki za komentarz!
A Finklo,
Fajne nawiązania do Hitlera i wszystkie wynikającego z tego paralele do faszyzmu.
do nazizmu, faszyzm był we Włoszech :-)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Darconie,
Chyba odebrałeś to negatywnie.
Może tak to zabrzmiało, późno już było i zmęczony byłem po robocie, jak pisałem komentarze, nie, etykieta literatura młodzieżowa, mi nie przeszkadza, nie postrzegam tego negatywnie :-)
Świetnie się bawiłem przy pierwszych tomach Harrego Pottera czy przy Dzienniku Cwaniaczka :D
Poza tym wychowałem się na Forgottern Realms i Warhammerze 40k. A to fajne, ale nie najbardziej ambitne uniwersa :D
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
No proszę, zastanawiałam się, czy z Ewą Braun się nie zagalopowałam, a tu nie :) Nie znałam imienia jej ojca, a nie chciało mi się guglać, ale miło mi, że trafiłam. Z Haxxem przyznam, że nie bardzo wiedziałam, dlaczego konkretnie tak (i to mnie trochę zmyliło), ale resztę w zasadzie zgadłam, więc mogę być z siebie dumna, bo nie jestem specjalistką od epoki, a jednak coś w głowie zostało.
Że Dezydery miał znaczenie, nie przyszło mi akurat do głowy, choć oczywiście etymologię imienia znam, tu założyłam, że postacie “fikcyjne” mają po prostu przypadkowe imiona. Z Krzemem błyskotliwe.
Mam Adolfa poprawiać? (Lub tych co go przekładali?) Tak stoi w cytowanej książce, co zrobić?
Zazwyczaj piszę komentarze równolegle z lekturą, w drugiej karcie, więc wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to cytat. Bo że tu jest wyraźny klucz, a nie tylko przypadkowe zbieżności, domyśliłam się nieco później. I nie wiem, co zrobić ;) Pewnie bym poprawiła, bo nie wiem, jak w niemieckim, np. w angielskim powtórzenia są mniej bolesne niż w polskim, no i może tłumacze przekładali słowo w słowo (to jest chyba to wydanie w celach naukowych, z komentarzem?). Zawsze możesz zaznaczyć, że dokonałeś drobnych zmian stylistycznych – zrobiłam tak kiedyś w artykule naukowym, kiedy okazało się, że polski przekład cytowanego dzieła jest do chrzanu stylistycznie, bo poza tym był dość poprawny.
http://altronapoleone.home.blog
Ja bym nie poprawiała. W tekście jest zaznaczone, że to cytat, nie jest to jakiś rażący błąd, a tak naprawdę każdy mógłby poprawić inaczej ;)
Ogólnie przyjemne, ale popracuj nad przecinkami:
– przy wołaczach,
– w zdaniach wtrąconych,
– oddzielających podmiot od orzeczenia (źle).
Przynoszę radość :)
To, że krzem ma symbol Si, tylko dodaje temu wszystkiemu smaczku, nieprawdaż milordzie?
Milordzie chroscisko, co teraz sądzisz: (?)
"Dogonił dziewczynę i szarpnął za ramię, ta straciła równowagę i rąbnęła pupą w mokrą jezdnię. Mężczyzna sprawnie ją wyminął."
Owszem, Si smaczku dodaje, tym bardziej, że kojarzy się również z “Système international d'unités”.
Co do dziewczyny, to sądzę, że jest lepiej i do tego bardziej dynamicznie.
Nadal jednak zachowanie mężczyzny wydaje się być nieintuicyjne, bo skoro chciał ją złapać, to później raczej powinien się przy niej zatrzymać się, natomiast “sprawne wymiajnie” kojarzy mi się bardziej z rugbystą unikającym obrońców przeciwnej drużyny.
Odnośnie drugiej kwestii, to kropka rozwiązuje problem.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Mytriksie, mam wrażenie, że przeczytałam zaledwie wstęp do opowieści. Zajmujący, nie powiem, ale teraz czekam na dalszą historię Any i, prawdopodobnie, Dezyderego.
Bardzo polubiłam Krzema i przykro mi, że już nie ma serca. :(
Rozdział pierwszy. –> Zbędna kropka. Uwaga dotyczy także kropek w kolejnych rozdziałach.
Młodą dziewczynę po ulicy gonił starszy mężczyzna. –> Raczej: Starszy mężczyzna gonił po ulicy młodą dziewczynę.
Odwrócił się gwałtownie, jego siwe, prawie białe włosy zatańczyły w powietrzu… –> Obawiam się, że włosy zmoczone ulewnym deszczem, chyba nie będą tańczyć w powietrzu, nawet przy dość gwałtownych obrotach.
Z łatwością wyślizgnęła morką dłoń z uścisku. – Literówka.
– Niech by was korozja! –> – Niechby was korozja!
Jej temperament też ciężko było okiełznać… –> Jej temperament też trudno było okiełznać…
Rozerwała swoją paczkę i spróbowała pomieścić zawartość u siebie… –> Nie brzmi to najlepiej.
Co to znaczy pomieścić zwartość u siebie?
Może: Rozerwała swoją paczkę i spróbowała zrobić to samo…
…mam tu taką jedną książkę. Gdzieś tu była.
Otworzył i wyciągnął z szafki jedną z szuflad… – Czy to celowe powtórzenie?
SI prześladuje swój obiekt nieprzerwanie swoim postępowaniem… –> Jak wyżej.
Ocknęła się wyciągana spod zwał złomu. –> Ocknęła się, wyciągana spod zwałów złomu.
Ocknęła się na swojej pryczy, w samopoczuciu o niebo lepszym… –> Ocknęła się na swojej pryczy, z samopoczuciem o niebo lepszym… Lub: Ocknęła się na swojej pryczy, czując się o niebo lepiej…
Po chwili zjawił się z zatroskaną miną i zaostrzoną igłą. –> Czy igła nie jest ostra z definicji?
…zgarnął ze stolika kostkę Rubika i zajął się jej rozwiązywaniem. –> Kostkę Rubika można ułożyć, ale chyba nie rozwiązać.
Krzem spuścił wzrok w geście skruchy. –> Krzem spuścił wzrok w wyrazie skruchy.
Gesty wykonuje się rękami, nie wzrokiem.
Ana ubrana w spódnicę, białą koszulę i bolerko… –> Dziewczyny noszą bluzki. Bluzka może być koszulowa.
W Sportowej marynarce wyglądał przystojniej niż zwykle. –> Dlaczego wielka litera?
Zza przyciemnianych szkieł nie dało się dostrzec jego oczu. –> Kto patrzył zza przyciemnionych szkieł i nie mógł dostrzec oczu strażnika?
Proponuję: Za przyciemnionymi szkłami nie dało się dostrzec jego oczu.
Dopalił, wyrzucił na ziemię i przydeptał ciężkim buciorem. –> Raczej: Dopalił, rzucił peta na ziemię i przydeptał ciężkim buciorem.
To będzie trzy przystanki, licząc od następnego. –> To będą trzy przystanki, licząc od następnego.
Uwagę Any przyciągnęła przypinka w klapie marynarki, przedstawiająca trupią czaszkę… –> Raczej: Uwagę Any przyciągnął znaczek w klapie marynarki, przedstawiający trupią czaszkę…
Wyjście z ogrodu różanego prowadziło na pnącą się w górę ulicę. –> Masło maślane. Czy coś może piąć się w dół?
Proponuję: Wyjście z ogrodu różanego wiodło na prowadzącą w górę ulicę.
Na parkiecie zdążyło już porządnie zgęstnieć… –> Co zdążyło zgęstnięć na parkiecie?
Proponuje: Tłum na parkiecie zdążył już porządnie zgęstnieć…
Wyciągnął z kabury swojego Waltera neu PPK… –> Wyciągnął z kabury swojego waltera neu PPK…
Rozerwał ubrania Any, jakby były z papieru. –> Rozerwał ubranie Any, jakby było z papieru.
Ubrania wiszą w szafie, leżą na pólkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Chwilę tu nie zaglądałem (nie ukrywam, że między innymi musiałem sobie przemyśleć komentarze), a teraz biorę się za odpowiadanie na komentarze!
Drakaino,
z tym Dezyderym, wymyślałem i googlowałem po kolei imiona, aż trafiło się takie lekko nietypowe i pasujące znaczeniowo.
A Ana… pewnie ma coś wspólnego z moją lepszą połówką.
Z tym powtórzeniem, swojej w cytacie, zostawię jak jest. Nie chodzi mi o to, że nie chcę w cytacie majstrować, bo przecież już w nim majstrowałem. Hitler raczej o SI nie pisał. Zostawię natomiast dlatego, że pasuje mi to tam po prostu. Co więcej, w danym fragmencie wygląda to na charakterystyczny i celowy element stylistyczny, mający za zadanie podkreślić egoistyczne podejście SI.
Ludzkie państwo, którego ogólny obraz próbowałem zarysować, nie powstanie przez zwykłą znajomość potrzeb człowieka. Nie wystarczy wiedzieć, jak powinno wyglądać takie humanistyczne państwo. Problem jego narodzin jest daleko trudniejszy. My nie możemy czekać, aż obecne kasty, które czerpią korzyści z aktualnego kształtu państwa, zmienią swoje nastawienie z własnej inicjatywy. Nie jest to możliwie, ponieważ ich prawdziwymi przywódcami są SI, i tylko SI.
SI prześladuje swój obiekt nieprzerwanie swoim postępowaniem, w przeciwieństwie do ludzkiej szlachty i robotników, którzy zsuwają się ku zagładzie, zawdzięczając to głównie własnej indolencji, głupocie i bojaźliwości. SI jest świadome swego końcowego celu. Kasta maszyn prowadzona przez nie, nie ma innego wyboru, jak tylko walczyć o jego interesy i nie ma nic wspólnego z charakterem człowieczym.
Chroscisko,
“Système international d'unités” :D Trebien!
Ca va! Commonti ta pelle? Ju ma pel Meteusz, J’habit a Bremerhaven. Je suise polonaise.
J’aime pomme terre!
Tyle pamiętam ze szkoły, pewnie w dodatku z błędami. Trzy lata jak krew w piach.
Z tym zatrzymaniem się go obok niej, to był przecież rozpędzony, a skoro pociągnięta nagle wyhamował, to nie chciał na nią wpaść (zakładają że biegł centralnie za nią). A sam wyhamować by nie zdążył. Tak to widzę :-)
Regulatorko,
łapanka miodzio, wskazane błędy i potknięcia, niedociągnięcia czyli, poprawiłem. Wdam się jednak w dysputę,
Odwrócił się gwałtownie, jego siwe, prawie białe włosy zatańczyły w powietrzu… –> Obawiam się, że włosy zmoczone ulewnym deszczem, chyba nie będą tańczyć w powietrzu, nawet przy dość gwałtownych obrotach.
Ja mam przed oczami obraz, gdzie gdy ktoś gwałtownie poruszy głową z mokrymi włosami, tym bardziej, że chodzi tu o odwrócenie się całej postaci, więc ruch jest spory, to włosy jednak się unoszą, wypychane przez siłę odśrodkową.
Po chwili zjawił się z zatroskaną miną i zaostrzoną igłą. –> Czy igła nie jest ostra z definicji?
Tu chodziło mi o ciekawy wydźwięk zdania. Po prostu wydało mi się to fajnie brzmieć.
Uwagę Any przyciągnęła przypinka w klapie marynarki, przedstawiająca trupią czaszkę… –> Raczej: Uwagę Any przyciągnął znaczek w klapie marynarki, przedstawiający trupią czaszkę…
Dlaczego przypinka nie pasuje?
Różnego rodzaju przypinki można nabyć np. od Vistuli
Z ich strony “Przypinki do klapy marynarki to drobiazg, który – odwołując się do dawnych mód – jednocześnie jest na wskroś nowoczesny i dodaje smaku stylizacji.”
Dziękuję także, za pozytywny komentarz, choć zabrakło w nim zdania ganiącego mnie za fatalne wykonanie!
Czy to jest wstęp do powieści? Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym czy napisać bohaterom dalsze przygody, choć wyobrażałem sobie ich możliwe późniejsze losy. Na pewno opowiadanie jest zamkniętą historią, jeśli chodzi o losy Krzema. Mógłbym napisać kolejne o losach kolejnych bohaterów, np. Dezyderiusza, a Anę… cóż Ana była by w to wszystko ciągle zamieszana. Przemyślę :-)
Cieszę się, że lektura okazała się zajmująca. I mi też przykro, że Krzem jest teraz bez serca, ale nie miałem sumienia życia pozbawiać młodej dziewczyny. Choć z drugiej strony jej młodość nie jest jednoznaczna. Zatem, z podziękowaniem za wizytę,
pozdrawiam!
P.S.
Marasie, nie ma pośpiechu z komentowaniem, białe mleko niebieska krew i tak już się rozlała :-)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Starszy mężczyzna gonił po ulicy młodą dziewczynę. Chodnik był zbyt zaśmiecony i zatłoczony nieruchomymi złomami, by ryzykować tam bieg.
To gonił czy nie gonił?
To wspomnienie matki, jako jedyne tak dobrze zachowało się w pamięci Any.
Blade Runner 2 jak nic, aż krzyczy manipulacją wspomnieniami.
Nie wiem, może coś subtelniejszego byłoby lepsze?
Rozdział drugi.
– Ciekawe o czym jest drugi rozdział? – Ana głośno myślała.
Przez chwilę myślałam, że to będzie Jeśli zimową nocą podróżny w wersji sci-fi i nie wiedziałam, czy jestem bardziej zaciekawiona czy przerażona ;P
Krzem z pewną dozą wprawy wkłuł się w ramię i jednostajnym ruchem wstrzyknął całą dawkę lekarstwa, o ile to było lekarstwo.
jakoś razi, to taka niedokończona myśl.
drzewa > androidy.
jakoś zabrakło mi rozwinięcia tych zapasowych ciał – jakie ślady zużycia nosiły? I strasznie szybko dziewczyna nad tym przeszła do porządku dziennego.
No i nie do końca ogarnęłam zakończenie – czy Krzem kazał przerzuć swoje serce do ciała Any, by je zasilało? Nie ma ona jakieś kopii zapasowej? Nie ma zapasowych baterii?
Krzem musiał mieć konkretne plecy, skoro człowiek znikąd prawie ochajtał córkę z następcą tronu, ale cała akcja wydaje się średnio przez niego zaplanowana.
Fajny pomysł z tym rozdawaniem energii – mógłbyś rozwinąć to bardziej, to by jakoś tłumaczyło dlaczego androidy dają się tak traktować.
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
wybranietz,
Starszy mężczyzna gonił po ulicy młodą dziewczynę. Chodnik był zbyt zaśmiecony i zatłoczony nieruchomymi złomami, by ryzykować tam bieg.
To gonił czy nie gonił?
Gonił po ulicy, a nie po chodniku :-)
To wspomnienie matki, jako jedyne tak dobrze zachowało się w pamięci Any.
Blade Runner 2 jak nic, aż krzyczy manipulacją wspomnieniami.
Nie wiem, może coś subtelniejszego byłoby lepsze?
Miało być widoczne, że coś jest na rzeczy, chciałem tylko, by nie do końca było wiadomo co.
Rozdział drugi.
– Ciekawe o czym jest drugi rozdział? – Ana głośno myślała.
Przez chwilę myślałam, że to będzie Jeśli zimową nocą podróżny w wersji sci-fi i nie wiedziałam, czy jestem bardziej zaciekawiona czy przerażona ;P
Ej, nie ma co się bać żartu z nazwą rozdziału :D
Krzem z pewną dozą wprawy wkłuł się w ramię i jednostajnym ruchem wstrzyknął całą dawkę lekarstwa, o ile to było lekarstwo.
jakoś razi, to taka niedokończona myśl.
Niedokończona? Chodzi tylko o to, że dziewczyna nie wie, co to jest.
drzewa > androidy.
No tak, drzewa, enty i inne drzewołaki pewnie są lepsze, ale nie jestem kornik, żeby w kółko o tym samym myśleć :-)
Zapasowe ciała ślady użytkowania – no fakt mogłem dodać, że sfatygowane, czy coś, ale ważniejsze jest to, że tam stoi, że są niekompletne. Niekompletne o te elementy, które Krzem przeszczepił Anie po wypadku na złomowisku.
Zakończenie – Brak serca oznaczałby śmierć, bilogiczno-syntetyczny mózg by umarł. Bo to są hybrydy, połączenie biologii i elektroniki, cyborgi. Nie istnieje kopia zapasowa świadomości Any – Krzem sam mówił, że przelewał ją z jednego ciała do drugiego. No i w ostatniej scenie zapasowych części nie miał pod ręką.
Krzem musiał mieć konkretne plecy, skoro człowiek znikąd prawie ochajtał córkę z następcą tronu, ale cała akcja wydaje się średnio przez niego zaplanowana.
Tu mógłbym dłużej argumentować hm…
Po pierwsze podstawił panią fotograf i przedstawił się jako jej ojciec. Pani fotograf spodobała się Dezyderemu. Alfons chciał w myśl neonazistowskich idei namnażać rasę panów, a więc i syna wyswatać by doczekać się potomstwa. Poza tym mariaż z mieszczanami z innego miasta-państwa to jakieś tam poprawienie stosunków dyplomatycznych.
Po drugie – stosunki dyplomatyczne wiodą nas do ciekawego tropu odnośnie pleców Krzema. Matka Any, żona Krzema, rozdawała energię (już wiele lat wcześniej) z ramienia:
– To pracownicy charytatywnej fundacji działającej na rzecz obrony praw maszyn. Ojciec nie mógł zakazać im działalności, ze względów dyplomatycznych.
z ramienia organizacji, której po latach nawet Alfons Kuhen nie mógł pozbyć się ze swego miasta. Zakładam, że Krzem nie spalił mostów, a przez lata czasu nawiązał kontakty itd.
Poza tym działa też siatka ludzi na przedmieściach Neomiasta (poza kopułą) – patrz Morty.
Po trzecie, bardziej hipotetycznie, bo nie pokazałem tego dokładnie w tekście, ale Krzem dostaje od kogoś cynk o zrzucie z czymś ważnym na wysypisko. Tam coś znalazł, co pchnęło go do całej akcji. Co? Starego lokaja z dworu Alfonsa Kuhena? Ktoś (celowo?) nie wyczyścił jego pamięci podręcznej, a Krzem wywiedział się o planowanym balu i zapotrzebowaniu na fotografkę.
Czemu twierdzisz, że akcja jest słabo zaplanowana, skoro bohaterowie docierają tam gdzie chcą i są o krok od umieszczenia Any u boku następcy “tronu”?
Z tym rozwinięciem rozdawania energii fajny pomysł. Ale zrzuciłem to raczej na karb alternatywnej historii. A czemu Niemcy dali się poprowadzić Hitlerowi a żydzi dopuścili do Holokaustu? A gdyby Hitler przegrał wojnę, ale przy władzy pozostali neonaziści…
Taki mój punkt widzenia :)
Edit: Przyznać się, kto doklikał bibliotekę? ;>
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Ja mam przed oczami obraz, gdzie gdy ktoś gwałtownie poruszy głową z mokrymi włosami, tym bardziej, że chodzi tu o odwrócenie się całej postaci, więc ruch jest spory, to włosy jednak się unoszą, wypychane przez siłę odśrodkową.
Owszem, impet z jakim ktoś się odwraca jest nie bez znaczenia, ale wydaje mi się, że w opisanym przypadku istotna jest też długość włosów, a ja nie wiem, jak długie włosy ma Krzem.
Dlaczego przypinka nie pasuje?
Różnego rodzaju przypinki można nabyć np. od Vistuli
Z ich strony “Przypinki do klapy marynarki to drobiazg, który – odwołując się do dawnych mód – jednocześnie jest na wskroś nowoczesny i dodaje smaku stylizacji.”
Obejrzałam wspomniane przez Ciebie drobiazgi i okazuje się, że to, co nazywasz przypinką, ja znam jako znaczki. Przypinka kojarzy mi się z czymś, co przypinają sobie do sukien/ do włosów dziewczyny.
Jednakowoż to Twoje opowiadanie, Mytryksie, i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.
No i bardzo się cieszę, że uznałeś łapankę za przydatną.
Odesłałam Krzema do Biblioteki. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Przypinka kojarzy mi się z czymś, co przypinają sobie do sukien/ do włosów dziewczyny.
A dla mnie przypinka to w ogóle takie coś na agrafce, co nie wiem, jak się poprawnie po polsku nazywa ;) Pin.
http://altronapoleone.home.blog
Gonił po ulicy, a nie po chodniku :-)
Haha xD
Miało być widoczne, że coś jest na rzeczy, chciałem tylko, by nie do końca było wiadomo co.
No jest widocznie, tylko w taki najbardziej kliszowy sposób.
Ej, nie ma co się bać żartu z nazwą rozdziału :D
Jest ;D
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/140529/jesli-zimowa-noca-podrozny
Niedokończona? Chodzi tylko o to, że dziewczyna nie wie, co to jest.
No tak, ale bardzo gwałtownie przeskakujesz z w miarę obiektywnej narracji do myśli.
Zapasowe ciała ślady użytkowania – no fakt mogłem dodać, że sfatygowane, czy coś, ale ważniejsze jest to, że tam stoi, że są niekompletne. Niekompletne o te elementy, które Krzem przeszczepił Anie po wypadku na złomowisku.
Sfatygowane – czyli zużyte, pobliźnione, z odciskami – czy ona nosiła je wcześniej? Bo jak nie, to są po prostu niekompletne.
Alfons chciał w myśl neonazistowskich idei namnażać rasę panów, a więc i syna wyswatać by doczekać się potomstwa. Poza tym mariaż z mieszczanami z innego miasta-państwa to jakieś tam poprawienie stosunków dyplomatycznych.
Myślę, że Alfons szukałby lepszej małżonki niż przypadkowa mieszczka, a ktoś z ochrony powinien sprawdzić jej tożsamość.
Po drugie –
Wolałabym to w tekście. Może jakby Ana pamiętała dokarmianie robotów zamiast motyli? Jedno wspomnienie i tak jest podejrzane, a byś sugerował wcześniej, że coś jest z robotami na rzeczy. (Gdzieś coś tam było, ale bardzo mgliście.)
Czemu twierdzisz, że akcja jest słabo zaplanowana, skoro bohaterowie docierają tam gdzie chcą i są o krok od umieszczenia Any u boku następcy “tronu”?
Bo nie bardzo wierzę, że powinni tam dotrzeć – fotografka znikąd nagle dopuszczona do najwyżeszej władzy z perspektywą na małżeństwo? I Alfons pewnie wolałby bardziej prestiżowego fotografa, bo lans i gwarancja jakości. Może jakby Ana najpierw pokazała mu swoje zdjęcia? I może dobrze by było jakby Krzem wcześniej sprawdził, czy z córka na pewno wszystko jest ok (ta krew)
A, i fajnie jeszcze, że Alfons się nie cackał, tylko od razu strzelił ;)
Taki mój punkt widzenia, może się po prostu czepiam :)
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Reg. a więc musiało się rozbić o długość włosów Krzema, rzeczywiście tego nie sprecyzowałem. Musiały więc być do ramion lub nieco dłuższe.
Co do przypinki, to wychodzi na to, że każdy to słowo inaczej kojarzy :-) Zostawiam więc tak, jak jest.
Dzięki za ubibliotecznienie Krzema :)
Drakaino, podejrzewam, że słowo przypinka może mieć wiele znaczeń, tak słownikowych, jak i potocznie stosowanych :)
Edit: Wybranietz, odpowiem Ci później z domu, przy komputerze będzie łatwiej :) Czepialstwo mile widziane.
Sno strzelił skurczybyk, pewnie to że był pijany pomogło w podjęciu nagłej decyzji ;)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
OK, Mytriksie, to przecież Twoje opowiadanie. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
wybranietz,
z poślizgiem (jak zwykle), ale odpowiadam:
Jest zgoda:
No tak, ale bardzo gwałtownie przeskakujesz z w miarę obiektywnej narracji do myśli.
No to teraz wiem, o co chodzi! Racja.
Moja wątła linia obrony:
Sfatygowane – czyli zużyte, pobliźnione, z odciskami – czy ona nosiła je wcześniej? Bo jak nie, to są po prostu niekompletne.
Tak, nosiła, to są jej stare powłoki. Te, w które poprzednio Krzem przelewał jej świadomość. No, może jedna, jeszcze nie używana też się znajdzie. Nie wiemy natomiast, czy nadałyby się do ponownego użycia i na ile kompletne są wewnątrz. Ani skąd Krzem ma taką ilość Hi-Tech “w piwnicy”.
Myślę, że Alfons szukałby lepszej małżonki niż przypadkowa mieszczka, a ktoś z ochrony powinien sprawdzić jej tożsamość.
Skradziona tożsamość może być całkiem wiarygodna. :-) Czy szukałby lepszej małżonki? Nie będę gdybać, bo mogę znaleźć argumenty w obie strony, a tekst powinien bronić się sam.
Wolałabym to w tekście. Może jakby Ana pamiętała dokarmianie robotów zamiast motyli? Jedno wspomnienie i tak jest podejrzane, a byś sugerował wcześniej, że coś jest z robotami na rzeczy. (Gdzieś coś tam było, ale bardzo mgliście.)
No tak, i tekst rozrośnie się do powieści! A figa z makiem!
Ale stoi w tekście, że pamięta dokarmianie motyli, bo Krzem tak zmanipulował wspomnienie. Chciał z niej zrobić kobietę idealnie ludzką.
Bo nie bardzo wierzę, że powinni tam dotrzeć – fotografka znikąd nagle dopuszczona do najwyżeszej władzy z perspektywą na małżeństwo? I Alfons pewnie wolałby bardziej prestiżowego fotografa, bo lans i gwarancja jakości. Może jakby Ana najpierw pokazała mu swoje zdjęcia? I może dobrze by było jakby Krzem wcześniej sprawdził, czy z córka na pewno wszystko jest ok (ta krew)
Ależ taka pani fotograf istnieje! I ma zacne zdjęcia. Tylko wszyscy kojarzą fotografa po zdjęciach zrobionych przez niego, a nie po zdjęciach go przedstawiających.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Nie ma w tekście ;P
A nie musiałbyś książki do tego pisać, żeby to zgrabnie wpleść w opko ;)
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Jest w tekście!
Krzem do córki:
– Wspomnienie z matką jest prawdziwe, tylko zmienione. Musieliśmy sprawić, żebyś była stuprocentowo naturalna.
A właśnie, że żeby wpleść w opko wszystko czego usłyszałem w komentarzach, że brakuje, to bym musiał. A jak nie książkę, to pół książki!
Chociaż bazując na tym świecie i wykorzystując postaci, mógłbym uknuć kolejne historie ;) Tylko najpierw muszę ogarnąć stawianie przecinków.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Innych nie ma ;P
A o wspomnieniu to już pisałam, że takie mi się nie podoba ;P
Tylko najpierw muszę ogarnąć stawianie przecinków.
Ha-ha-ha ._.
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Nie wiem jak to odczytać:
Ha-ha-ha ._.
Ironia? Upominające spojrzenie belfra? Kermit?
.~.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Jako smuteczek, ba ja się już poddałam.
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Tekst interesujący. Akcja czasem zalicza zwolnienia, ale generalnie prze do przodu. Trochę za łatwo domyślić się, kim jest Ana – przez to wyznanie pod koniec nie ma takiego szoku. Zwłaszcza, że sama bohaterka tego mocno nie przeżywa.
Zgodzę się z innymi, że mało opisów. To czuć zwłaszcza w momencie, kiedy Ana w końcu ląduje pod kopułą. Nie czuć od niej żadnego podekscytowania, sama przestrzeń też nie olśniewa. Właśnie przez brak odpowiedniego opisu.
Sama alternatywna rzeczywistość ciekawa. Logika fabuły trochę naciągana – kim był Krzem, że mógł spiknąć córkę z synem dygnitarza? Trochę mi tego zabrakło.
Podsumowując: solidny koncert fajerwerków, choć za mało w nim klimatycznych opisów. Jednak definitywnie ciekawa lektura.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
NWM,
dzięki za komentarz :-)
Uderzyłeś w te same niedostrojone struny co inni. Z opisami mam nieco problemy. Nie umiem opisywać wszystkiego tak, jak bym chciał i boję się stracić na dynamice tekstu. Tym razem starałem się za to wydłużyć nieco rozdziały. Jeszcze gdzieś przed połową tekstu miałem wizję na to, jak to wszystko powinno pod kopułą wyglądać. Potem jak już doszedłem do tego fragmentu, gdzie Ana po raz pierwszy wkracza do środka, wszystko jakby się rozmyło. Chyba zabrakło mi odwagi pojechać bardziej po bandzie, choć teraz widzę, że wystarczyłoby zwyczajnie rozbudować lekko opisy.
Akcja i tempo, wiem że zawlniają i mniej więcej tak miało być. Lekkie hamowanie przed ostatnim ostrym zakrętem i finisz.
Popisałem trochę bez betowania i wiem przynajmniej na czym stoję. Niemniej cieszę się, że lektura była ciekawa. Palce przed UFO rozgrzane :)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Stworzyłeś ciekawy świat, ale, jak już zwracano uwagę, ta jego atrakcyjność tylko zwiększa niedosyt opisów, których jest za mało :) Szczególnie w końcówce akcja robi nagły skok do przodu i opowiadanie się kończy. Żadnej kumulacji, żadnego zawieszenia napięcia.
Szwankuje mi też chęć führera do ożenienia syna z Aną (a może raczej nie chęć, tylko rozważanie takiej możliwości). Sugerujesz, że ludzie pod Kopułą uważali się za szlachtę. Czy więc syn pierwszego wśród szlachty mógł ożenić się z plebejką?
Światowiderze, dzięki za wizytę i komentarz :)
Cieszy mnie, że świat jest ciekawy. Powtarzasz zarzuty, które wcześniej padły, i po dłuższym czasie od publikacji, trudno mi się z nimi nie zgodzić.
W tym konkretnym opowiadaniu grzebać już raczej nie będę, ale naukę wyniosłem :-) Co do świata to może jeszcze tchnę w niego życie.
A z tym pochodzeniem Any, to rzeczywiście trzeba było zrobić z jej skradzionej tożsamości szlachciankę i wymyślić dobrą wymówkę na to, że nie rozpoznano podszywaczki :-)
Pozdrawiam!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Czuję mocny niedosyt po tym opowiadaniu. Z jednej strony potencjał na coś naprawdę fajnego, z drugiej mocno czegoś brakuje. Może to faktycznie uderza tutaj brak betowania?
Najbardziej nie gra / rozczarowuje twist z tym, że bohaterowie są półmetalami. To, że Ana jest androidem zasadniczo bardzo mocno podejrzewałem już w pierwszej scenie. Ba, dopiero znacznie później zauważyłem, że ona o tym nie wie, początkowo myślałem, że nie ukrywasz tutaj nic, tylko Ana jest w pełni świadomym androidem szkolonym do udawania człowieka. Chyba twoje subtelne wskazówki są zdecydowanie zbyt mało subtelne. Tego, że Krzem też jest półmetalem nie byłem co prawda na 100% pewny, ale też podejrzewałem.
Mam też problem z samym Krzemem. W sensie, nie z postacią, postać jest fajna. Problem mam z jego imieniem (nazwiskiem?) W sensie, rozumiem doskonale całą zabawę z wieloznacznością, krzemem, SI i w ogóle. Po prostu Krzem jako nazwisko zupełnie nie pasował mi do świata przedstawionego, za bardzo odstawał i przez to raził.
W ogóle też jakieś dziwne i pełne agresji relacje w tej rodzinie, Ana regularnie tłucze ojca, ten też już w pierwszej scenie chce ją zdzielić w twarz, ale w ostatniej chwili zmienia zdanie.
O tym, że trochę naciągany jest główny wątek fabularny i cały misterny plan Krzema już pisano, więc tylko się z tym zgodzę.
Żeby jednak nie było, że tylko rzucam minusami, po prostu od nich zacząłem, bo wydaje mi się, że są dla ciebie istotniejsze jako dla twórcy, żeby wiedzieć które elementy nie do końca grają. Podoba mi się świat przedstawiony, a przynajmniej te jego elementy, które zdecydowałeś się pokazać. Podobają mi się też w zasadzie wszyscy bohaterowie. Co prawda Ana jest dość irytująca, ale to nie zmienia faktu, że to dobrze skonstruowana postać, po prostu nastolatka :) Chociaż w jej wypadku trochę zastanawia łatwość z jaką przeszła nad faktem, że jest półmetalem i to, jak szybko zaakceptowała plan wyswatania jej z synem dyktatora.
Ogólnie opowiadanie jest niezłe, ale niestety nie jest świetne, a moim zdaniem nie jest nawet bardzo dobre. Brakuje mu mocy.
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Arnubisie, przysiągłbym, że już dawno czytałem Twój komentarz, i co ważniejsze, że na niego odpowiedziałem!
Przepraszam za to niedopatrzenie!
Dzięki za te minusy, wady tego tekstu przeanalizowałem i mam nadzieję, że wyciągnąłem z nich odpowiednie wnioski! Najnowsze opowiadanie, co prawda betowałem, ale i bety wypowiadały się o nim już przychylnie, więc chyba jestem na dobrej drodze :)
Ogólnie opowiadanie jest niezłe, ale niestety nie jest świetne, a moim zdaniem nie jest nawet bardzo dobre. Brakuje mu mocy.
O, a z perspektywy czasu, zgadzam się z tym zdaniem.
Dzięki za wizytę!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM