- Opowiadanie: Darcon - Istota umysłu

Istota umysłu

Przy tak długim tekście wypadałoby zachęcić jakoś czytelnika do przeczytania... Z jednej strony to inne opowiadanie od pozostałych, z drugiej – błąkam się ciągle po tych samym zagadnieniach.

 

Info dla Reg:

Ze względu na nazwę własną, określenia potoczne i sposób wypowiedzi, SI występuje w trzech rodzajach: męskim, żeńskim i nijakim.

 

Ilustracji użyczył Lando Baldur.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Istota umysłu

Artis kolejny raz rozglądał się po apartamencie, choć dobrze go znał. Wielki. To określenie przychodziło pierwsze do głowy. Zastanawiał się, czy ludzie na Farmach zdają sobie sprawę, w jakich warunkach żył on i jemu podobni w Raju, zapewne tak. W Mieście, szybko poprawił się w myślach. Matka ganiła go za używanie tej nazwy. „W raju nie ma niewolników”, mawiała. I wcale nie miała na myśli służby.

– Ty mnie nie słuchasz! – Ojciec patrzył na niego z wyrzutem.

– Słucham, mam podzielną uwagę – odpowiedział spokojnie, nie chciał kolejnej kłótni.

– Tak? Więc, co przed chwilą powiedziałem, Artisie Riganie?! – Mężczyzna machnął niecierpliwe pustą szklanką, którą szybko napełnił służący.

– Ojcze, czy powiedziałeś coś, czego wcześniej już nie mówiłeś? – Cień dezaprobaty pojawił się na twarzy młodzieńca, ale zaraz znikł.

– Wyjdźmy. Przejdziemy się trochę.

Artis westchnął, ale podniósł się bez słowa.

Po chwili spacerowali już po wewnętrznym holu. W budynkach Miasta korytarze były przepastne, niejednokrotnie o szerokości kilkudziesięciu i wysokości kilkunastu metrów. Często ciągnąc się przez całe gmachy o długości kilku kilometrów. Przytłaczały, ale takie było ich zadanie. Jedyne, co przesłaniało przestrzeń, to zawsze, nieodmiennie i nieprzerwanie, poruszające się po nich moduły leczące. Także teraz w zasięgu wzroku znajdowały się dwie maszyny. Przeszklone, kilkunastometrowe, mobilne gabinety, w których centralną część zajmował fotel dla pacjenta i duże ramię manewrowe robota leczącego. Przemieszczały się od śluzy do śluzy poszczególnych apartamentów. Bliższy z nich cumował właśnie niedaleko. Moduł przyssał się do obramowania wejścia i uruchomił aparaturę. Z lokum wszedł do niego mężczyzna, usiadł swobodnie w fotelu, a ramię rozpoczęło diagnostykę stanu zdrowia. Szyby zmatowiały, zapewniając badanemu odpowiedni komfort i dyskrecję.

– Za trzy dni dotrze do nas. – Stin Rigan uruchomił wzrokowo hologram informacyjny. – W tym roku badają nas częściej. To zapewne z twojego powodu. Powinieneś zaprzestać treningów sportowych, a przede wszystkim sztuk walki. Możesz się tylko zranić. SI nie będzie zadowolone.

– Przestań, ojcze. – Syn nie lubił ciągłego podkreślania jego znaczenia. Nie czuł się wyjątkowy, to rodzice nagminnie o tym mówili. Co nie znaczy, że nie miał swojej wizji świata. – Ruch i wysiłek fizyczny dobrze na mnie wpływają. Oczyszczam wtedy umysł. Nie łącz każdej zmiany w funkcjonowaniu systemu ze mną.

– Stwierdzam fakty – mężczyzna wyraźnie podkreślił własne słowa. – Złota Kula zapewne niedługo cię wezwie i sam się o tym przekonasz.

Chłopak nie odpowiedział. Ojciec często używał potocznych nazw w stosunku do SI. Dobrze chociaż, że nie nadawał boskich, jak inni. „Mesjasz”, „Złoty Bóg”, czy „Kula przeznaczenia”. Te dominowały, choć nie były jedynymi.

– Dlaczego chciałeś wyjść? Mówiłem ci tyle razy, że SI nas nie podsłuchuje. – Artis zmienił temat.

– Nie możesz być tego pewien. Nie znasz go. – Stin starał się ukryć poddenerwowanie.

– Chce być ludzki, wzbudzać zaufanie wśród mieszkańców Miasta. Może powinienem powiedzieć, boski. – Młodzieniec zakręcił palcem nad głową w kształt aureoli.

– Nie doceniasz go, to błąd.

– Doceniam. Szkoda tylko, że nie widzisz, jak jest przewidywalny. – Spojrzał na ojca z wyrzutem. – Zaufanie do drugiej osoby to jedna z fundamentalnych cech człowieczeństwa. Dlatego kopiuje, a raczej próbuje wdrażać u siebie ludzkie zachowania, myśląc, że to przybliży go do nas. Czy to nie paradoks? Uważa nas za gatunek niedoskonały, a jednocześnie chce się upodobnić.

– Powtarzam ci, nie powinieneś go bagatelizować, albo próbować ośmieszyć, zwłaszcza otwarcie. Odnoszę wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji, synu! – Stin bezwiednie wzniósł dłoń do góry. – To nie będzie symulacja, to nie gra!

– Zapewniam cię, że będę gotowy, jeśli przyjdzie na to czas.

– Oby, Artisie! – Mężczyzna chwycił syna za ramię. – Zabicie go nie będzie łatwe, jeśli nie niemożliwe.

– Zniszczenie, ojcze. Zniszczenie. – Młody Rigan wyswobodził ramię z ojcowskiego uchwytu. – Zabić można tylko żywą istotę.

 

 

Obaj zamilkli, w głównym holu zrobił się ruch. Artis zauważył w tłumie matkę.

– Powiedz mojej żonie, że wrócę dzisiaj później. – Stin ruszył w boczny korytarz.

– Sam jej to powiedz. – Irytowały go wszelkie, oficjalne wypowiedzi.

Tak, SI już dawno ustaliło zasady postępowania i konsekwentnie je egzekwowało. Ale nie akceptował wysoko posuniętego posłuszeństwa ojca. Z jednej strony chciał jej zniszczenia, z drugiej wypełniał skrupulatnie każde polecenie. Często wykazując się własną inicjatywą. Nie pojmował tego, albo ojciec doskonale się kamuflował, albo czegoś się bał.

– Witaj, syneczku.

Artis popatrzył na matkę z podziwem. Była wysoką brunetką, o długich, bujnych, włosach i szlachetnych rysach twarzy. Królowa. Tak ją postrzegał. Dominowała urodą nad innymi kobietami i charakterem nad ojcem.

– Mamo, prosiłem cię, żebyś tak do mnie nie mówiła – skrzywił się, choć było to po części udawane.

– A jak mam się do ciebie zwracać? Jesteś przecież moim synem, a ja jestem z tego bardzo dumna – dodała, choć nie chciała drażnić swojego chłopca. Położyła mu rękę na ramieniu. – Dość o tym. Zjedzmy coś razem. Ojciec pewnie wróci później.

 

❈❈❈

 

Leciał jednoosobowym śmigiem. Lekką, otwartą jednostką bez kabiny. Lubił czuć powiew wiatru na twarzy, szum powietrza, dochodzące z daleka dźwięki. Zniżył pułap, zmniejszył prędkość i posadził maszynę na lądowisku budynku, w którym mieszkała Nisa. Korytarzem przesyłowym w dwie minuty dotarł na miejsce. Drzwi otworzył mu sam gospodarz, w tym jednym przypadku nie korzystał ze służby.

– Chciałbym zobaczyć się z Nisą.

Nie lubił starego Petora Scarte i dlatego często dopuszczał się niewłaściwego zachowania jak chociażby braku oficjalnego powitania. Wiedział, że ten mężczyzna to ucieleśnienie masonerii. Wszystkiego, czym on sam pogardzał. Wiedział też, że Scarte chciał mieć dobre relacje z „wybrańcem” i zmuszał się do zachowania spokoju w takich sytuacjach.

– Witaj, Artisie – uśmiech nie schodził z twarzy starca. – Moja córka zapewne ucieszy się na twój widok.

Chłopak bacznie mu się przyjrzał. Mężczyzna wydawał się naprawdę zadowolony, przez to jego podłużna twarz z orlim nosem wyglądała nienaturalnie. Radość gościła na niej równie rzadko, jak zima w Mieście. Pochylił się, wręcz przygarbił, przepuszczając Artisa obok siebie. Młodzieniec minął go, poirytowany. Stary doskonale zdawał sobie sprawę z prowokacji i umiał bez wysiłku zachować zimną krew. A on kolejny raz zachował się jak dzieciak. Jeśli chciał zmienić świat, takie małostkowe rzeczy powinny być mu obce, ale względem tego mężczyzny nie potrafił się powstrzymać. Petor był złym człowiekiem, był tego pewny, ale nigdy nie podzielił się z Nisą swoimi odczuciami, nie chciał jej zranić.

– Może wybierzesz się ze mną na Farmy? – Starzec nawet nie starał się zawoalować pytania. – Lecę tam niedługo.

Podróże do świata Farm były ściśle kontrolowane. Praktycznie miały miejsce wyłącznie loty techniczne, bezpośrednio zlecane przez SI. Nie było podróży prywatnych. Co prawda masoneria obchodziła ten zakaz tylko sobie znanymi kanałami, organizując sporadycznie tajne wycieczki na walki lub po kobiety, ale to była czysta konsumpcja i nie interesowała bezpośrednio Maszyny. Nawet Artis latał czasami zobaczyć pojedynki na arenach.

Jeśli Petor tak swobodnie podróżował, musiał mieć silne układy wśród liczących się w Raju i dostęp do systemu w tym zakresie. Tym bardziej powinien na niego uważać.

– Chętnie – odpowiedział Artis. – Szykujesz dla mnie jakiś wykład?

Scarte dziwnie się uśmiechnął i zostawił go samego.

 

Złe myśli szybko odpłynęły, gdy tylko chłopak zobaczył dziewczynę.

– Jesteś. – Nisa przywitała go, krocząc w wirtualnym ogrodzie.

Jej wyobraźnia nie przestawała go zadziwiać. Symulacja zieleni nigdy nie była taka sama, choć każdy z ogrodów, który widział, miał wiele wspólnego z poprzednim. Zmieniały się w czasie, jak gdyby były rzeczywiście pielęgnowane.

– Tak. Jak zwykle pięknie wyglądasz.

– Przestań powtarzać te frazesy. – Pogroziła mu palcem, trochę na żarty, trochę na poważnie. – Zarzucasz innym sztuczne konwenanse, a sam nie potrafisz się normalnie i szczerze przywitać.

– To prawda, sam nie wiem, dlaczego ciągle łapiesz mnie na tym.

– Przywitasz się w końcu?

Chwycił ją i ucałował. Przytuliła się do niego. Czasem przemknęła mu myśl, tak jak teraz, że kierował nią jakiś skrywany lęk. Pytał o to, ale zbyła go i więcej nie drążył sprawy.

 

Nawet się nie spostrzegł, kiedy znowu opowiadał jej o swojej wizji świata. Poczuł po chwili, jak szperacz pod ubraniem zadrżał bezgłośnie. Stary Petor znowu chciał ich podsłuchiwać. Czasami mu na to pozwalał, mówiąc wtedy mniej istotne rzeczy. Nie chciał zdradzać, że o tym wie. Jednak dzisiaj nie miał nastroju na podchody.

– Choć, przejdziemy się trochę, opowiesz mi wszystko. – Nisa musiała zauważyć zmianę w jego zachowaniu, chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

– Kolejny raz… – chciał powiedzieć, że wyprzedza jego myśli, a on tylko myślał, pewnie po raz setny, ale mało robił.

– A może być i tysięczny. – Nisa odwróciła twarz w stronę Artisa. – Bo to, co mówisz, ma sens. Rozumiesz?

Gdy dotarli do ogrodu, podjął wizję na nowo.

– Wyobrażasz sobie świat bez podziałów? Wszyscy traktują Farmy jak wcielone zło, wypaczony Raj, czarną stronę, od której odwróciło się SI. Aż dziwię się, że nikt nie nazwał ich piekłem. A Raj? Tu też jest podział, na „panów i służbę”. Człowiek stał się marionetką w rękach maszyny. Zaszufladkowany, przydzielony, oswojony. Całe życie mija nam na poprawie warunków życia, ale w obrębie swojego „przydziału”.

– To samo dla wszystkich. Czy to nie utopia?

– Nie, Niso. Nie chcę tego samego dla wszystkich. Chcę by ludzie mieli w y b ó r. To możliwość wyboru popchnie człowieka do przodu, pozwoli się rozwinąć. Eksplorować życie na dotychczas nieznanym poziomie.

– A czy teraz się nie rozwijasz? Przecież Kula nie ingeruje w nasze życie tutaj. Możesz robić, co tylko chcesz. Musisz przyznać, że w porównaniu z Farmami, to rzeczywiście jest Raj.

– Funkcjonujemy według zasad określonych przez SI dawno temu. Człowiek, który rodzi się wśród nich, nie zdaje sobie sprawy, że mógłby żyć inaczej. Żyjemy w luksusie, bez problemów, bez konfliktów, za to w sztucznych zachowaniach. Sami narzuciliśmy sobie podział statusu społecznego, który jest niczym więcej, jak pompowaniem ego i wysuwaniem się przed innych. I Farmy, jako fatum, odwieczna kara za grzechy, bicz zawieszony nad głową… Jesteśmy niewolnikami doskonałymi, Niso. Czyż może być coś lepszego dla pana, niż niewolnik, który jest zadowolony z własnego życia?

 

❈❈❈

 

– Niso! Zaczekaj. – Petor Scarte pojawił się tuż obok, gdy tylko śluza zamknęła się za Artisem. – Czy Rigan wyszedł usatysfakcjonowany?

– O co pytasz?

– Wiesz, jak ten chłopak jest dla mnie ważny, dla Raju!

– Jakie zadowolenie masz na myśli? Fizyczne zaspokojenie?! – Przez chwilę jej spojrzenie było pełne złości, ale szybko się opanowała. – W pewnym sensie to zrobiłam.

Odwróciła się, chcąc odejść.

– Jeszcze nie skończyłem – mężczyzna mocno chwycił ją za ramię.

Spojrzała na zaciśniętą rękę, a później na ojca. Puścił ją.

– Dla naszej rodziny bardzo istotne są dobre stosunki z Riganami. Choć nie piastują żadnych stanowisk, to SI wyraźnie sobie ich upodobało.

– To dla ciebie są ważne, nie dla mnie. Przebywając z Artisem, nie zastanawiam się nad tym. Ty zawsze patrzyłeś tylko na układy. – Dziewczyna ruszyła w stronę swojej części apartamentu.

– Wrócimy jeszcze do tej rozmowy! – Petor Scarte przywołał niedbałym skinięciem służącego. – Przyjdę do ciebie wieczorem, Niso!

 

❈❈❈

 

Artis siedział na dryfującym dysku. Zamknął oczy, próbując całkowicie oczyścić umysł. Wziął kilka spokojnych, głębokich wdechów. Poczuł, gdy dysk przestał się unosić i zatrzymał na zadanej wysokości dwóch tysięcy metrów. Powietrze było tu chłodniejsze i lepiej wpływało na jego skupienie, choć wiedział, że musi zacząć radzić sobie bez tego. To na dole miał zadanie do wykonania, nie w powietrzu.

Otworzył oczy i spojrzał na leżący przed nim stalowy pręt. Właściwie ocenił masę, gdyż przedmiot uniósł się na wysokość jednego metra i zawisł przed nim. Telekineza przestała być dla niego tajemnicą już kilka lat wcześniej, ale dopiero teraz uzyskiwał pierwsze, satysfakcjonujące rezultaty. Bezwiednie przekręcił głowę na bok jak dziecko i obrócił powoli pręt według wskazówek zegara. Przyglądał mu się przez chwilę, by w następnej zgiąć go błyskawicznie w połowie wysokości. Pręt wyglądał teraz jak olbrzymia, archaiczna, wsuwka do włosów. Jednak nie to było najważniejsze. Nie pękł, nie wyboczył się, był zgięty idealnie, a przecież zgięcie go w samym środku wymagało znacznie większej siły, niż na końcach. Końce pręta stosunkowo łatwo jest dogiąć do siebie, ale w środku, to zupełnie inna sprawa. W zależności od kształtu i rodzaju materiału różnica potrzebnej siły może być nawet kilkunastokrotna. Wiedział już, jak w ułamku sekundy rozłożyć myślowo nacisk, już się nie mylił… Czas potrenować na większych i trudniejszych przedmiotach. Czas zabrać się za kulę.

 

❈❈❈

 

– Staraj się nie mówić zbyt dużo i nie odzywać niepytanym. – Stin nie potrafił ukryć zdenerwowania. – On sprawia wrażenie wyrozumiałego i lubiącego słuchać, ale tak nie jest. Tak naprawdę chce, by słuchać jego. Uważa się za mentora, a jest dyktatorem. Wypaczył znaczenie wielu pojęć.

– Ojcze, mówiłeś mi to. – Artis w odróżnieniu od starszego z Riganów był spokojny.

Niepokoiło to Stina, wyczuwał instynktownie kłopoty. Starał się odwlec to spotkanie jak najdłużej, ale Kula zdecydowała.

– Wiem, powtarzam, bo to bardzo ważne. – Mężczyzna bezwiednie zacisnął pięść.

Do pokonania został ostatni hol gmachu zarządzania. Młodzieniec zauważył, że im bardziej zbliżali się do centralnego punktu budynku, sali posłuchań, tym mniej robotów mijali. Czyżby SI nie ufało własnym tworom?

– Oczekuje was.

Chłopak spojrzał na biobota, który nagle pojawił się obok nich. Stanowił imitację kobiety, ale pozbawionej częściowo sztucznego ciała. Główne mechanizmy były nieosłonięte. Zapewne te, które wymagały częstego serwisowania. Zakryte tylko to, co niezbędne. Z jednej strony, rozumiał to, sam był praktyczny, nawet pragmatyczny. Z drugiej strony, robot miał twarz pięknej dziewczyny, kształtem dorównywał sylwetce idealnej kobiety… Czy powinien patrzeć na nią jak na dzieło sztuki, czy marną imitację człowieka? Z zamyślenia wyrwał go jej głos.

– Wszyscy tutaj nie mogliśmy się ciebie doczekać, Artisie.

Chciał zapytać, jacy wszyscy, ale pomny słów ojca, powstrzymał się.

 

W środku czekała na nich Kula. SI, najinteligentniejszy z robotów.

– Witaj, Stinie Riganie – głos był dźwięczny, wyraźny i rozchodził się z każdej strony. – Witaj, synu swego ojca.

Cóż za pokraczne sformułowanie, pomyślał chłopak. Sztuczna etykieta. Skopiowana jak zresztą wiele rzeczy i mylnie wykorzystana.

Gdy ojciec zdawał nudny raport, on przyglądał się bacznie Kuli. Oceniał wielkość i masę. Byli tu od godziny, a rozmowa opierała się tylko na sprawozdaniach. SI wiedziało o wszystkim, a jednak pytało. Nie przychodziło mu do głowy nic innego, niż podkreślenie zależności pan – sługa. W końcu zirytowany zbliżył się do niej, nie przyszedł tu przecież bezproduktywnie stać. Kula odsunęła się błyskawicznie.

– Boisz się mnie? – zapytał z wyższością, podbudowany taką reakcją.

– Co chciałeś zrobić, synu Stina? – Maszyna zbliżyła się, krążąc wokół niego.

– Dotknąć cię. Wiesz zapewne, że człowiek posługuje się pięcioma zmysłami. Zobaczyłem, usłyszałem, poczułem, smakować nie muszę, ale chciałbym dotknąć.

– Nie wiem, co to za gra. – Kula zatrzymała się w niewielkiej odległości od chłopaka, była prawie dwukrotnie od niego większa. – Ale na pewno nie chodzi ci o dotknięcie samo w sobie. Już dawno wyszliście z jaskiń i nie musisz wszystkiego dotykać i smakować, żeby zrozumieć.

Stin wstrzymał oddech, sparaliżowany strachem o syna. Ostrzeżenia na nic się zdały. Artis dumnie spojrzał w górę. Szukał czytnika lub kamery na obłej powierzchni, do której mógłby się zwrócić, ale powłoka była całkowicie jednolita i gładka.

– I właśnie dlatego tu jesteś – kontynuowało SI. – Obserwuję cię od dawna i pokładam w tobie dużą nadzieję. Jak widzę, potrafisz być nieprzewidywalny i bezpośredni. Być może czegoś się od ciebie nauczę, a rzadko mi się to ostatnio zdarza. Wyhodowanie człowieka, który spełni moje oczekiwania, staje się coraz trudniejsze.

Ostatnie słowa zabolały chłopaka. Maszynie udała się riposta. Na dłuższą chwilę zapadła cisza. W końcu chłopak wyciągnął dłoń i dotknął zimnego metalu. Starał się wyczuć strukturę, rodzaj stali, grubość powłoki. Zastukał w pokrywę jak do drzwi.

– Wystarczy. – SI znowu się odsunęło. – Irytujesz mnie. Liczyłem na większą niespodziankę. Obyś mnie nie zawiódł, synu Stina. Moje rozczarowanie może się okazać dla ciebie bardzo bolesne.

– Co to za słowa, Maszyno?! – Artis nie potrafił się powstrzymać.

– Synu! – Stin chwycił syna za ramię. – Uważaj, co mówisz!

Chłopak zawsze był buńczuczny, dlatego Rigan tak bardzo starał się odwlec pierwsze spotkanie.

– Irytacja, rozczarowanie?! – zawołał młodzieniec, zupełnie niezrażony. – Jak gdybyś naprawdę czuł. Po co to dodawanie sobie ludzkich cech? Czyżbyś we własnej hierarchii uważał się za coś gorszego?

Kula nie odpowiedziała. Młodzieniec triumfował. Czekał na taką możliwość od kilku lat. Ten odrealniony świat, narzucone podziały. Raj i Farmy, dwa bieguny, wykreowane i wypaczone w sztucznej wizji maszyny. Nie potrafił tego zaakceptować.

– Nie, Artisie. – SI uniosło się do góry, ponad Riganów. – Nie sprowokujesz mnie, zbyt długo czekałem i zbyt wielkie koszta poniosłem. Tym bardziej, że możesz być kimś, o kogo mi rzeczywiście chodziło.

Do sali wkroczyły dwa, duże humanoidy, jakich chłopak wcześniej nie widział.

– Musisz się jednak jeszcze wiele nauczyć. – SI krążyło teraz pod samym sklepieniem. Obaj mężczyźni musieli zadzierać głowy, żeby na nie patrzeć. – Pierwszą lekcją będzie nauka pokory.

Jeden z robotów podszedł do Stina. Mężczyzna zamknął oczy, znał już następstwa nieposłuszeństwa syna.

Humanoid złapał Rigana za nadgarstki i uniósł. Z korpusu robota wyjechały dwa mniejsze chwytacze i podtrzymały go pod pachami. Wyglądał jak ukrzyżowany.

– Co…?

Artis nie zdążył dokończyć zdania, gdy głośno świsnął bat, spadając na plecy ojca. Mężczyzna drgnął, ale nie krzyknął. To on wzdrygnął się znacznie bardziej. Padły kolejne razy. Chłopak zerwał się, chciał podbiec, zasłonić ojca, ale niespodziewanie pochwycił go żeński robot, który witał ich przed wejściem.

– Nie, nie! – krzyczał, ale jego protest nie przerywał zadawanych razów.

– Zapamiętaj to dobrze, synu bitego Stina. – Kula mówiła gdzieś, zza jego pleców. – Wy, ludzie, lubicie rozpamiętywać takie chwile. Liczę więc, że zapamiętasz tę lekcję i podczas następnej wizyty będziemy już o krok do przodu.

 

Gdy Artis opowiadał matce nieszczęsne spotkanie, drżały mu ręce. Wyraz jej twarzy nie zmienił się jednak nawet na chwilę.

– Wiedziałaś o tym – bardziej stwierdził, niż zapytał. – To nie był pierwszy raz, prawda?

– Nie, synu. – Jej spojrzenie było uważane, skupione. – Ojciec był bity już wcześniej, niejednokrotnie.

– Teraz rozumiem, dlaczego jego wyjazdy na spotkanie z SI przeciągały się często do kilku dni. – Spochmurniał. – Czy wszystkie były następstwem tego?

– Nie wszystkie. Czasami rzeczywiście miał coś do załatwienia.

– Dlaczego mi nie powiedział? Dlaczego ty tego nie zrobiłaś?

– Wyraźnie zabronił. To była jego decyzja. Chciałam to uszanować. – Kobieta wstała. – Proszę, nie dręcz go pytaniami. Jeśli będzie chciał, sam ci o tym opowie.

Chłopak siedział skonsternowany. Ojciec od zawsze wydawał mu się słabym człowiekiem, tkwiącym w okowach zasad i regulacji, a to… Czuł w środku dumę. Stin Rigan nie krzyknął ani razu, podczas gdy on darł się przez cały czas. Czy przyniosło to jakiś skutek? Żaden. Tak, otrzymał lekcję, ale nie od maszyny. Udzielił mu jej ojciec.

– Dlaczego nie ma go w jednym z modułów leczących? – dociekał. – Teraz gdy już o tym wiem, nie ma sensu tego ukrywać.

– To nie dlatego nie leczy się w modułach. – Dena podeszła do syna. – SI się na to nie zgadza.

– Dlaczego?!

– Nie wiem, a Stin zbył moje pytania. Myślałam, że mógłby korzystać z nich bez wiedzy Kuli, ale moduły są ściśle przez nią monitorowane. Nie tylko odcinają środowisko zewnętrzne od apartamentu, przy którym dokują, ale uniemożliwiają równocześnie jego opuszczenie, ucieczkę…

– Ucieczkę? Przed czym?

– Mimo bardzo częstych badań, czasami zdarzają się poważniejsze zachorowania. Szybko rozwijające się pasożyty, mutacje nowotworowe… Tacy pacjenci są zabierani, a cała rodzina poddawana jest seriom testów i badań.

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. – Artis zganił się w myślach, ile jest jeszcze spraw, o których nic nie wie? – Gdzie się ich zabiera?

– Zapewne na Farmy, ale nigdy więcej tu nie wracają.

– I wszyscy tak po prostu się na to zgadzają? – nie dowierzał.

– Teraz już tak, kiedyś ludzie się buntowali, niszczyli moduły. – Dena podeszła do iluminatora, spojrzała w dół, na Miasto. – Jednak SI szybko wprowadziło modele z własnym systemem obronnym. Gdy polała się krew, ludzie przestali się buntować. Opór nie miał sensu. Kula dawno udowodniła, że nie zmienia swoich decyzji. I tak moduły pracują dalej, zabierając ludzi, jeśli mają takie wskazania.

– Jesteśmy marionetkami…

– Nie synu, to nie jest teatr. To życie według planu SI.

 

❈❈❈

 

 

Lecieli prywatnym śmigiem Petora Scarte. To był zarejestrowany pojazd, a jednak lotu nigdzie nie zgłaszali. Ani przy starcie, ani w czasie podróży. Nikt ich nie wywoływał i nie próbował zatrzymać. Kolejna rzecz, jakiej Artis nie wiedział o ojcu Nisy. Wpływy starego sięgały bardzo daleko.

Gdy preriowy krajobraz powoli przechodził w skalny, zauważył pierwsze zabudowania Farm. Najpierw były to pojedyncze budynki, stopniowo było ich coraz więcej. Wszystkie identyczne, betonowe, z potężnymi fundamentami, których główną część stanowiła wielka kopuła z przewodami instalacji zasilającej i sanitarnej. W końcu dotarli do centrum, gdzie kopuły nie tylko stały blisko siebie, ale także jedne na drugich i to na kilku poziomach.

Scarte wzbił maszynę wyżej, by mogli ogarnąć wzrokiem większy obszar. Na walki Artis podróżował zawsze pojazdami transportowymi, bez iluminatorów. Nie widział wcześniej Farm w takiej okazałości. Spojrzał w dół, przyglądał się zabudowaniom z niepokojem.

– Budynki stoją bardzo gęsto. – Ich widok budził jednoznaczne skojarzenia. – Wyglądają jak…

– Jak złożone jaja robactwa? – Mężczyzna uważnie spojrzał na młodzieńca. – To miałeś na myśli?

– Tak – potwierdził. – SI zaplanowało to świadomie. Kolejna rzecz, duża w skali, mała w wymowie, która ma dodatkowo poniżyć ludzkość.

– Mylisz się, mój synu. – Scarte wskazał palcem największe skupiska kopuł. – On wprowadził plan, budynki miały ustalone odległości między sobą, określone zagęszczenie w różnym terenie. To, co widzisz, powstało później. Gdy On przestał się tym interesować… To ludzie zaczęli budować je tak gęsto, Artisie. To właśnie ludzie nadali wygląd temu miejscu.

 

Obniżyli pułap i zmniejszyli prędkość. Dryfowali teraz tuż nad budynkami, a niektórzy mieszkańcy zadzierali głowy, by na nich spojrzeć. Odgrażali się lub krzyczeli zajadle. Wiedział, że stary prowokuje ich świadomie.

– Zachowują się tak, bo nas obarczają winą za ten stan. Ucieleśniają swoją niedolę z naszym dobrobytem. – Chłopak analizował zachowanie miejscowych. – SI wprowadziło skrajny podział ludzkości. Nie dziwię się im, że nas nienawidzą. Wytłumacz mi, Petorze, dlaczego akurat my tu siedzimy, a nie ktoś z nich? Dlaczego my nie jesteśmy na dole?

Mężczyzna poderwał maszynę w górę.

– Zaraz ci pokażę.

Po kilku minutach lotu budynki farm zniknęły, a pojawiły się inne. Niskie, raptem kilka kondygnacji wysokości, za to rozległe. Każdy z nich miał powierzchnię kilku kilometrów kwadratowych.

– To laboratoria.

Młodzieniec zauważył, że starzec powiedział to z dumą.

– Tutaj On prowadzi wszystkie badania. Udoskonala naszą rasę.

– Tak, znam twoje zdanie, Petorze. – Przyglądał się budynkom z odrazą. – Te doświadczenia prowadzą donikąd. Co SI zyskało przez te wieki? Ile istnień tu zginęło? Ile jeszcze zginie?

– Zapytaj, co my zyskaliśmy, chłopcze. Postęp i nauka wymagają ofiar. – Scarte wskazał palcem laboratoria. – To przyszłość! Tu stajemy się doskonalsi.

– Przyszłość?! – Artis zerwał się z fotela. – To jest droga do doskonałości? Powiedz mi w takim razie, czym się ona przejawia?

Scarte nie odpowiedział. Przyglądał się w milczeniu chłopakowi, a później zawrócił w kierunku farm i skierował śmig w stronę budynków.

Młody Rigan szybko zorientował się, co mężczyzna chce mu pokazać. Zmierzali ku największej arenie do walk, gdzie spotykała się tutejsza społeczność i przybywający ukradkiem mieszkańcy Raju. Obie kasty w tym samym celu, by nasycić wzrok brutalnością, okrucieństwem i krwią. Koloseum i gladiatorzy, te prehistoryczne nazwy były tu wręcz kultywowane.

– Nie, Petorze. Nie chcę tego oglądać.

– Musisz to zobaczyć, żeby zrozumieć! – Scarte chwycił chłopaka za rękę, ale widząc jego spojrzenie, puścił go. – Byłeś już tutaj… Powinienem się domyślić. Od dawna nie jesteś już małym chłopcem.

– Tak, byłem. – Młodzieniec spojrzał na świat pod nimi. – Widziałem to. Przyleciałem z tobą, aby zrozumieć, dlaczego różnimy się w naszych poglądach.

– Czy widzisz teraz w tym sens? Jego plan? – Starzec patrzył na niego wyczekująco.

– To dążenie Maszyny do wyimaginowanego pojęcia doskonałości, jej, nie naszej. – Odwrócił się od mężczyzny. – A wszystko sprowadza się do jednego. Bycia bardziej ludzkim niż sam człowiek. Czy to nie ironia? Cała ta hodowla, niewola i eksterminacja tylko po to, by stać się ułomnym, jak my.

– My nie jesteśmy ułomni, Artisie! – Scarte uderzył w wizyjną osłonę. – Popatrz na to bydło na dole! Jak możesz nas do nich porównywać? To właśnie po odsączeniu tego barachła On otrzymuje esencję w postaci nas! Oni potrafią tylko zarzynać się na arenach. Zwycięstwa, a raczej bestialstwo, wyznaczają status wśród tych dzikusów. Wiesz, dlaczego Farmy są położone tak daleko na północy? By łatwiej było radzić sobie z tym smrodem i zgnilizną.

– Mylisz się, Petorze. Każdego można upodlić, to kwestia czasu. – Wskazał Farmy, które powoli oddalały się w iluminatorze śmiga. – Oni walczą tam o przetrwanie. Porzuceni, stłamszeni, zabijani, walczą każdego dnia. A tej walce towarzyszy szaleństwo. Nie da się tego uniknąć w takich warunkach. – Artis zatoczył szeroko ręką. – I trwają! Gdyby zabrać nam przywileje, porzucić na pastwę losu, ile minie czasu, zanim staniemy się tacy, jak oni? Choć to złudne porównanie. Dlatego, że my nie przetrwalibyśmy, Petorze. My byśmy wyginęli.

Starzec długo przyglądał się chłopakowi. Niewiele osób wzbudzało w nim szacunek. Dotarło do niego, dlaczego On widział w młokosie wybrańca. Scarte nie podzielał takiego zachwytu, ale po raz pierwszy zobaczył w Riganie mężczyznę. Zdecydowanego i być może niezależnego. A to były niefortunne wnioski, wręcz niepokojące.

 

❈❈❈

 

Nisa stała w iluminatorze, przyglądając się Miastu. Noc i barwne neony zawsze ją wyciszały. Okno było dźwiękoszczelne, a ona przyglądała się grze świateł, nadając im rytm według własnej muzyki. Usłyszała metaliczny ruch za drzwiami. Nadchodził… Zrzuciła szatę, stanęła naga twarzą do drzwi i dumnie uniosła głowę.

Stalowy kolos wtargnął do pomieszczenia. Choć stał wyprostowany, sylwetką przypominał goryla. Górne kończyny prawie sięgały ziemi. Pomiędzy dolnymi sterczał wielki, metalowy, fallus. Robot ruszył w jej kierunku, a ona wyszła mu naprzeciw. Objęła go czule, wiedząc, że on stoi gdzieś w cieniu i obserwuje. Nie będzie się bała, nie będzie krzyczeć, nie da mu tej satysfakcji. Powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Zaprogramowany oprawca rzucił ją na ziemię, odwrócił tyłem i naparł brutalnie. Ból sprawił, że łzy popłynęły same. Zacisnęła zęby. Nie krzyknęła. Już niedługo powstrzyma i łzy…

 

❈❈❈

 

Dena Rigan przygotowywała główny posiłek w kuchni, sprawnie operując palcami po hologramie. Na blacie przed nią robot kuchenny dobierał i przygotowywał składniki według wskazania. W jednej minucie zlecała dziesiątki zadań. Kobieta wyczuła, że ktoś za nią stoi.

– Będziesz tak stał, czy mi pomożesz? – Dena nie odwróciła się, zawsze wiedziała, kiedy mąż potrzebował rozmowy.

– A w czym ja mogę ci pomóc. – Stin raczej odpowiedział, niż zapytał. – Nie mogę się nadziwić, że nadal chce ci się samej przyrządzać posiłki.

– To mnie uspokaja, wiesz o tym – obdarzyła go przelotnym uśmiechem. – Czujesz się już lepiej? Jak… rany?

– Tak. – Jej uśmiech ucieszył go, ale zaraz spoważniał. – Kilka tygodni spokoju czyni cuda. Czas goi rany. Szkoda, że tak łatwo nie można uciszyć sumienia.

Kobieta zmarszczyła brwi. Przez chwilę nie wiedziała, do czego zmierzał.

– Myślisz o naszym synu?

– Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem. – Odwrócił wzrok, wstydząc się chwili słabości. – Nie. Dobrze, to niewłaściwe słowo. Czy powinienem tak postąpić.

– A miałeś jakiś wybór, Stinie Riganie? – Kobieta zatrzymała urządzenie i podeszła do męża. Objęła dłońmi jego twarz. – Czy na pewno miałeś?

– Według Artisa, tak. – Nie odwrócił wzroku, choć w jego oczach był ból i wstyd.

 

❈❈❈

 

Młody Rigan leciał samotnie na drugie spotkanie z SI. Był wdzięczny losowi, że nie musiał podróżować z ojcem. Po pierwszej wizycie rozmawiał z nim tylko kilka razy, zawsze grzecznościowo, na ogólnikowe tematy. To były zupełnie nowe fakty z życia ich rodziny. Nie wiedział jeszcze, co o tym wszystkim myśleć. Zdziwił się, że ma stawić się sam, ale nie oponował. Postanowił wykorzystać wizytę, by jak najlepiej ocenić fizykę przeciwnika. Dużo ćwiczył, ale każde dodatkowe spostrzeżenie zmniejszało możliwość błędu.

Złota Kula, jak poprzednio, wisiała wysoko nad sufitem. Ta próba dominacji nie robiła na nim wrażenia. Raczej wskazywała słabe punkty, powtarzalność.

– Witaj, synu Stina. – Maszyna zniżyła lot, by znaleźć się na wysokości twarzy młodzieńca. – Mam dla ciebie niespodziankę, chociaż to nie jest najlepsze słowo. To zwieńczenie kolejnego etapu mojego planu. Stworzenia człowieka doskonałego. Potrzebuję dalej się uczyć i rozwijać. Muszę w pełni poznać waszą naturę i skonstruować robota idealnego, który będzie lepszy od człowieka.

– Czy nie wiesz już wszystkiego? – sarkastycznie skomentował Artis.

– Jest jeszcze kilka zjawisk, których nie rozumiem. Najbardziej interesuje mnie śmierć i miłość. Wiele waszych działań bierze się z miłości, to katalizator heroicznych zachowań. Pozwala pokonać fizyczne ograniczenia. Jej miernik jest dla mnie niezmiernie istotny. Abyś mógł mi go właściwie zdefiniować, sam musisz obdarzyć kogoś miłością, a ja stworzyłem ku temu najlepsze warunki.

Kula ponownie wzniosła się. Z przeciwległych śluz weszły do auli kobiety. Identycznie ubrane, ale… Artis Rigan wstrzymał oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co widział. Stało przed nim kilkadziesiąt kobiet, niewątpliwe pięknych, lecz niewiele różniących się od siebie wyglądem. To znaczy, niewiele różniła się każda następna od poprzedniej w szeregu, gdyż pierwsza z nich i ostatnia były już zupełnie różne. Stojąca na początku szeregu była blondynką o długich włosach i jasnej, bladej cerze. Ostatnia zaś Mulatką, o wręcz hebanowej skórze i równie ciemnych włosach. Patrzył na rząd kobiet w gradiencie cery od jasnej do ciemnej.

– Stworzyłem je dla ciebie. Są idealne – duma wybrzmiała w głosie SI. – Wymagało to wielu prób, ale jak widzisz, efekt jest więcej niż zadowalający. Z nich wybierzesz sobie żonę.

Chłopak milczał. Nie potrafił streścić w kilku słowach wszystkiego, co kłębiło się w jego głowie. Wypaczonego podejścia do miłości, piękna, a przede wszystkim życia. Maszyna naprawdę wierzyła, że można stworzyć narzędzie miłości.

– Widzę, że cię zaskoczyłem. – Kula znieruchomiała, bacznie obserwując mężczyznę. – Przekazano mi, że nie gustujesz w swojej płci. Czy te kobiety cię nie zachwycają? Brakuje im czegoś?

– Niczego. – Artis odwrócił wzrok od kobiet i spojrzał na SI. – Ale mam już swoją wybrankę, Nisę Scarte. Twoja… praca była niepotrzebna.

– Ach, ta mała – głos maszyny zabrzmiał lekceważąco. – Tak, każdy człowiek szuka za młodu pierwszych partnerek w najbliższym otoczeniu. Możesz się wyszumieć. To nawet właściwe. Chciałbym, aby twój rozwój był w jak największym stopniu naturalny, ale ta dziewczyna nie może się równać z moimi kobietami. Każda z nich jest od niej lepsza w każdej dziedzinie, mogę to łatwo udowodnić.

– Miłość to nie poszukiwanie fizycznej, czy intelektualnej doskonałości. To czynnik, który z przypadkowej, zwyczajnej osoby, wyciąga to, co najlepsze. To uczucie, które przyćmiewa wszystko inne, ale nie da się go wyliczyć, czy też dopasować.

– Czy pierwszym wyborem, którym kieruje się człowiek, nie jest właśnie fizyczność? Czy to nie ten czynnik spowodował, że spojrzałeś dłużej właśnie na Nisę. Czy to nie on był impulsem wszystkiego?

– Tak, ale…

– Nie ma żadnego ale! – Zagrzmiało SI, a kobiety skuliły się trwożnie. – Większość królów i władców ludzkości miało narzucane żony. Ja mimo wszystko daję ci wybór!

Kula błyskawicznie przemieściła się w drugi koniec sali.

– Audiencja zakończona. Poświęć najbliższy czas na zgłębianie istotnych dla mnie zjawisk. Nic się dzisiaj od ciebie nie nauczyłem. Nie zawiedź mnie następnym razem, nikt z was nie jest niezastąpiony.

 

❈❈❈

 

Artis szedł holem jednego z głównych budynków Miasta. Tutaj, na ostatniej kondygnacji trzymał swój dysk dryfujący. Nie chciał parkować, gdzie mieszkał. Dzięki temu miał nadzieję, że pozostaje nierozpoznany. Zaczął biec, sprawnie wymijając wielobarwny tłum. Pomyślał, że rozgrzewka przed treningiem dobrze mu zrobi.

Dopiero po chwili zauważył poruszającego się za nim biobota. Od kilku dni miał wrażenie, że jest śledzony, ale teraz zyskał pewność. Przyśpieszył bieg, coraz trudniej było mu wymijać ludzi. Biobot ruszył za nim. Usłyszał za sobą krzyki potrącanych przez maszynę osób, niektóre wyraźnie przestraszone. Odwrócił głowę, część z przechodniów była ranna. Zdał sobie sprawę, że to nie jest zwyczajna inwigilacja.

Strzał tuż nad głową był jak zastrzyk adrenaliny. Chłopak rzucił się w boczny korytarz, teraz uciekał, by ratować życie. Gorączkowo myślał, jak zgubić pościg. Zdał sobie sprawę, że nie wygra biegu z maszyną. Kolejny strzał i krzyki ludzi pobudziły go jeszcze bardziej. Pędził, nie biegł. Płuca zaczęły go palić, czuł posmak krwi w ustach. Ludzie rozstępowali się, widząc hałas za sobą. Musiał coś wymyślić, szybko! Skręcił w kolejny korytarz, mało nie wpadając na moduł leczący. Wyminął go zwinnie i pognał dalej… Moduł leczący! Zawrócił i schował się za nim. Biobot zatrzymał się właśnie na skrzyżowaniu korytarzy.

– Hej! Tu je…

Strzał odbił się od ściany modułu. Reakcja maszyny leczniczej była błyskawiczna, krótka seria z automatycznego działka położyła biobota na ziemi.

Chłopak odetchnął z ulgą. Gdyby nie matka i wiedza o modułach… Poprzez krzyki ludzi przebił się dźwięk syren alarmowych. Tłum gęstniał. Artis szybko oddalił się ze spuszczoną głową. Zastanawiał się, czy robot miał go zabić, czy tylko zranić. Przypuszczał, że nie znajdzie szybko odpowiedzi. Rozum podpowiadał mu, że będą kolejne próby. Musiał się zabezpieczyć.

 

❈❈❈

 

Nikomu nie powiedział, co się stało, ale minęło kilka dni i kolejna napaść wydawała się kwestią czasu. Nie miał wrogów, przynajmniej tak mu się dotąd wydawało. Zastanawiał się, jaki może być powód. O jego planach nikt nie wiedział. Czy spotkanie z SI miało tu znaczenie? Nie chciał pytać Maszyny, równie dobrze to mogła być jej decyzja, próba jakieś gry. Gdyby zaś poszedł donieść, mógłby wyjść na słabeusza, nieudacznika. Kula zapewne zareagowałaby, ale nie mógł być pewny jej dalszych działań. Jeśli plan jego i ojca ma się powieść, nic w jego otoczeniu nie może się zmienić. Wszelkie perturbacje będą zagrożeniem dla misji. Tak naprawdę nie bał się o siebie, myślał o poświęconych latach i grożącym niepowodzeniu… i znalazł rozwiązanie.

 

Leciał statkiem przemytniczym na tereny Farm. Jak dowiedział się nieoficjalnie, dzisiaj miał odbyć się jeden z większych turniejów gladiatorów. Ubolewał, że SI przestało ingerować w śmiercionośne turnieje, ale to dawało mu pewne możliwości.

Przez kilka godzin ze zgrozą, ale też pewną fascynacją, oglądał krwawe pojedynki na arenie. Padali kolejni gladiatorzy, a tłuszcza szalała. Możni Miasta, w amoku krwi, nie różnili się teraz niczym od tubylców.

W końcu na placu boju pozostał jeden wojownik.

– Mothua! Mothua! Mothua! – skandował tłum.

Barbarzyńca stał z dumnie uniesioną głową. Był wysoki, z szerokimi barkami i potężnymi nogami, które wyglądały jak dwa filary budowli. Miał ciemną karnację i krótko ostrzyżone, czarne włosy. Na twarzy zaś, zadowolenie i pychę. Wyraźnie kontrolował swoje zachowanie, nie dał się ponieść szałowi, jaki ogarnął tłum. Z blisko osadzonych względem siebie oczu przezierała inteligencja.

 

Artis udawał bogatego homoseksualistę. To i gruba łapówka utorowały mu drogę do garderoby zwycięzcy, nie wzbudzając podejrzeń. Gdy wszedł do środka, mężczyzna siedział na stołku i czyścił swój miecz. Błyskawicznie odwrócił się na odgłos ruchu za sobą.

– Czego chcesz, bogaty gówniarzu? – Wojownik wstał niezadowolony i zlustrował chłopaka. – Nie mam dzisiaj ochoty na żadne ruchanie.

– Przyszedłem do ciebie z propozycją…

Zanim skończył mówić, wisiał pół metra nad ziemią z szyją zakleszczoną pomiędzy wielkimi łapskami bestii.

– Czy niejasno się wyraziłem, wypindrzona cioto?

Chłopak nie mógł złapać powietrza. Próbował się wyrwać, ale majtnął się tylko słabo. Zadowolenie i żądza mordu pojawiły się na twarzy oprawcy.

– Wychodzi na to, że nie skończyłem jeszcze dzisiaj zabija… hgh!

Artis wyprowadził cios w punkt „mok dongmaek” na szyi przeciwnika, trafił dokładnie w połowie długości mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego. Normalny człowiek padał bezwładnie na ziemię, pozbawiony nagle dopływu krwi do mózgu, ale ta góra mięśni tylko się zachwiała. Złożył palce i błyskawicznie uderzył jeszcze raz knykciami. Wojownik stęknął, puścił go i opadł na kolana. Chłopak runął na ziemię, głośno łapiąc powietrze. Podniósł miecz i przystawił go zabójcy do szyi.

– Przyszedłem w interesach.

 

Mothua Coopow był bystrym mężczyzną, szybko zrozumiał, że to dla niego szansa. Ten bogaty chłopczyk mógł go przemycić do Miasta. A niczego bardziej nie pragnął. W końcu mógłby wyrwać się z tego bagna. Dlatego przystał na wszystkie warunki smarkacza. Nie interesowała go zbytnio opowiastka o zamachu, nie spodziewał się też specjalnych trudności w wypełnianiu powierzonego zadania. Nie pytał też, dlaczego ktoś chciał zabić młodego. Nauczył się w kontaktach z możnymi, aby nie pytać zbyt wiele. Do tej pory nikt nie chciał go zabrać, więc tym bardziej starał się uważać na słowa i nie zmarnować nadarzającej się okazji. A jeśli posiedzi tam wystarczająco długo, znajdzie sposób, by zostać na zawsze.

– Pilnuję twojego bezpieczeństwa przez całą dobę. Zabijam, jeśli nie będzie innego wyjścia. Nie podejmuję dodatkowych działań bez twojej wiedzy – wyliczał. – Jeśli uznam, że sytuacja lub miejsce, w którym przebywamy, zagraża twojemu bezpieczeństwu, ja decyduję, kiedy i jak je opuścić.

– Zgadzam się. – Chłopak splótł ręce z tyłu. Nabierał pewności siebie przy tym człowieku. – Nie afiszuj się ze swoją profesją i lokalną sławą. Dodatkowe zainteresowanie nie jest nam potrzebne. Liczę, że nie będę miał problemów wynikających z twojej obecności.

Wojownik skinął głową potwierdzająco.

 

❈❈❈

 

Stin Rigan szedł do sali posłuchań, zastanawiając się, czy wyjdzie o własnych siłach, czy kolejny raz zostanie wyniesiony. Nie bał się bólu, nie czuł upokorzenia, już nie, ale teraz wiedział o tym syn. I bał się o niego. Zatrzymał się przed wrotami, odegnał nerwowym ruchem roboty towarzyszące. Miał jeszcze choć tyle władzy. Gdy wszedł do sali, On znajdował się bardzo nisko, co zdziwiło go i zbiło z tropu.

– Jak się czujesz, Stinie Riganie – głos Złotej Kuli brzmiał wręcz melodyjnie. – Zadziwia mnie, jak szybko i dobrze goją się twoje rany bez pomocy modułu leczącego. Bijesz tym na głowę wszystkich testerów.

Mężczyzna nie odezwał się.

– Moje działania wyraźnie przynoszą skutek. Twój syn wyróżnia się na tle reszty, jego przemyślenia, choć krótkowzroczne, są śmiałe. Jako jedyny z was nie płaszczy się przede mną.

– Jest moim synem, więc to oczywiste.

– Zrozumiałem twoją aluzję, człowieku. – Kula wzniosła się wyżej. – Tyle już się nauczyłem, szkoda, że nie potrafisz nauczyć mnie niczego więcej.

– Nie mam już do tego cierpliwości.

– Wyraźnie mnie prowokujesz, mały Stinie. – Maszyna zatoczyła okrąg wokół mężczyzny. – Nie wiem, czy sprawdzasz moją wytrzymałość, czy swoją. Jednak na razie potrzebuję cię zdrowego. Jesteś moim najlepszym szpiegiem. Jak widzisz, mój pomysł podrzucenia młodemu konkretnego planu, celu w życiu, wyraźnie dobrze wpływa na jego rozwój. A czyż może być lepszy cel niż zniszczenie mnie?! To był dopiero pomysł, Riganie! Chłopak wyraźnie przełamuje granice, zachowuje się inaczej, niż cała reszta. Nikt z was nie wpadł na taki pomysł, nie pomyślałeś o tym także ty, mój były Pierwszy.

– Tak, nigdy bym tego lepiej nie wymyślił – mężczyzna szeroko się uśmiechnął.

– Dziwne. – Maszyna zniżyła lot i z bliska bacznie przyglądała się starszemu mężczyźnie. – Nie wiem, czy to sarkazm, czy mówisz poważnie. Potrafisz mnie jeszcze czasem zaskoczyć, Stinie.

Po chwili uniosła się pod samo sklepienie sali.

– Złóż raport na temat syna u protokolantów. Pamiętaj, by korzystać z tylko tych, podpiętych bezpośrednio do mnie. Żadnych zdalnie zarządzanych jednostek.

 

❈❈❈

 

Artis siedział w loży jednego z ekskluzywnych klubów. Nie lubił korzystać z tych przywilejów, ale jeszcze bardziej nie lubił tłumu i tej bezsensownej, niepokojącej muzyki. Gdyby Nisa nie upierała się na te wyjścia, sam nigdy by tu nie przyszedł. Szła właśnie z napojami. Musiał jej przyznać, że kupowanie tylko zamkniętych próżniowo płynów minimalizowało ryzyko i niespodzianki. W wejściu do loży zatrzymał ją Mothua. Powiedział coś, co nie spodobało się dziewczynie.

– Twój napój rewitalizujący. – Podała mu naczynie, które dopasowało optymalnie kształt do wielkości chwytu chłopaka.

– Ty także ulegasz tej modzie? – Artis wywrócił oczyma. – Co chciał od ciebie Mothua?

– Tak wiem, ale wszyscy to piją i tak mówią. – Spojrzała w kierunku ochroniarza. – Nic, ale odpraw go. Nie musi się przecież ciągle na nas gapić.

Rigan dyskretnie skinął głową. Coopow wyszedł bez słowa.

– Jesteś ostatnio bardzo zamyślony.

– Zabierz mnie na łąkę. – Młodzieniec złapał ją za rękę.

– Na prawdziwą? Teraz? Dopiero przyszliśmy. Twój cień będzie chciał sprawdzić teren, to trochę potrwa.

– Nie będzie o tym wiedział, wyjdziemy drugim wejściem, mam podstawiony śmig. Wrócimy, zanim ktokolwiek się zorientuje, nawet twoi wścibscy znajomi.

 

Przeszedł go dreszcz, gdy postawił bosą stopę na trawie. Dziewczyna zachichotała.

– Powinieneś częściej tu bywać. To nie takie straszne – zaśmiała się raz jeszcze. – I na pewno nie chorobotwórcze, jak wielu uważa.

– To prawda, jest w tym coś… fascynującego.

W powietrzu i pod stopami wyraźnie czuć było wilgoć. Musiało padać. Tak dawno nie oglądał deszczu. Nisa odgoniła kilka owadów.

– Zaczekaj. – Wsunął dłoń pod okrycie i nacisnął przycisk na niewielkim urządzeniu.

Owady zaczęły krążyć, jakby w poszukiwaniu i odleciały po chwili. Dziewczyna spojrzała pytająco.

– To tylko sygnał zakłócający ich częstotliwość. Straciły połączenie z bazą i odleciały z powrotem zalogować się.

– Skąd wiedziałeś? – Spojrzała na niego z nieukrywaną ciekawością.

– Były zbyt natrętne, ta przeklęta Kula może nie podsłuchuje nas na co dzień, ale wyraźnie lubuje się w podglądaniu intymnych sytuacji. Zauważyłem to już wcześniej.

Nisa złapała go za rękę i pociągnęła w głąb łąki.

– Ojciec mi zaimponował – wypalił, sam nie wiedząc czemu. – Chyba złapaliśmy nić porozumienia.

– Rozumiem… – Dziewczyna odwróciła wzrok i spojrzała gdzieś w dal. – Pamiętaj tylko, co ci mówiłam, jeśli chcesz zmienić ten świat, nie możesz ufać nikomu. A tylko ty jeden potrafisz tego dokonać.

– Ciągle to powtarzasz, jakbym słyszał ojca – chłopak skrzywił się. – To nas zawsze różniło.

– Nawet SI w ciebie wierzy, nie każdemu przygotowuje tabun żon do wyboru – Dziewczyna nie potrafiła powstrzymać się od małej zgryźliwości, była zazdrosna.

– Skąd o tym wiesz? – Artis chwycił ją za ramię. – Nikomu o tym nie mówiłem. Powiedz!

– Puść mnie, to boli! – Wyrwała rękę, spoglądając na niego z wyrzutem. – Co się z tobą dzieje? Ty i przemoc?

– Przepraszam. – Zawstydził się. – Nie chciałem zrobić ci krzywdy, ale kto ci powiedział?

– Zapewne ty – próbowała sobie przypomnieć, ale w końcu wzruszyła tylko ramionami. – Czy to takie ważne?

– Być może.

Młody Rigan przyglądał się Nisie. Ciągle ostrzegała go przed wszystkimi. Czyżby miała i siebie na myśli? Czy prowadzi z nim jakąś grę? I skąd wiedziała o wybrankach? Na pewno jej tego nie mówił. Poczuł, jak matnia wokół niego zaciska się coraz bardziej.

 

❈❈❈

 

Gdyby nie Mothua Coopow, kolejny napad byłby ostatnim. Artis usłyszał za sobą urwane westchnienie, a gdy się odwrócił, zobaczył padającego mężczyznę z nożem w dłoni, a za nim Mothuę z paralizatorem. Zasłonił się bezwiednie ręką, bo wojownik rzucił się na niego, ale ten odepchnął go tylko i wyprowadził cios w drugiego napastnika, który pojawił się znikąd. Tamten odskoczył, ale za nim zdążył zareagować, wielki nóż gladiatora zagłębił się w jego piersi.

– Wystarczy nam jeden żywy – odrzekł spokojnie Mothua, widząc osłupiałe spojrzenie chłopaka. – To krew.

Coopow pokazał wyciągnięty nóż Artisowi.

– Ktoś posyła na ciebie nie tylko bioboty. Musiałeś mu mocno zaleźć za skórę. Wielu ma takie możliwości?

– Bardzo niewielu, po…

– Cholera! – grymas złości wykrzywił twarz wojownika.

Sparaliżowanego biobota już za nimi nie było.

– Dasz radę sprawdzić tego?

– Nie wiem, może ojciec mógłby, ale prawdopodobnie nic nie znajdziemy. Za to na pewno się ujawnimy. – Chłopak zacisnął usta. – Nie chcę, żeby to doszło do Gadającej Kuli. Musimy poczekać na inną okazję.

– Ha! – Mothua klepnął go w plecy. – To mi się podoba! Nie boisz się śmierci albo tak bardzo wierzysz w moje umiejętności. Możliwe jednak, że dowiemy się tego szybciej.

– Co masz na myśli?

– Wydaje mi się, że dostrzegłem Nisę zaraz przed napadem.

– Nisę? Niemożliwe!

– Może i nie. – Olbrzym wzruszył ramionami, udając obojętność. – Mogłem się pomylić.

 

Artis siedział z przymkniętymi oczyma, wysłuchując tyrady ojca. Nie miał siły przerwać mu, chociaż powinien. Matka spoglądała przez iluminator, służba przezornie się wycofała, tylko Mothua wydawał się nic sobie z tego nie robić.

– Czy zadajesz sobie sprawę, jakie mogą być tego konsekwencje?! – Rigan prawie krzyczał. – Dostaję informację o rozbojach, awanturach, a nawet gwałtach, jakich dopuszcza się ta małpa! Ale morderstwo?! To kładzie na szali nasze plany, synu!

– Stinie, wolałbyś, aby twój syn zginął? – Dena spojrzała ze złością na męża. – Popieram cię w wielu sprawach, także nie akceptuję poczynań tego mężczyzny, ale jak widać, Artis dobrze zrobił, ściągając go tutaj.

– Jeśli, powtarzam, jeśli doszłoby do zabójstwa. – Ojciec był sceptyczny. – Doprawdy nie wiem, kto mógłby czyhać na jego życie. Nauczka, jakieś porachunki wśród młodych, to mogę zrozumieć. Ale morderstwo?

– A ja cieszę się, że nie musiałam się o tym przekonać. – Dana położyła rękę na ramieniu wojownika. – Dobrze wykonałeś swoją pracę, jestem ci za to wdzięczna.

Mężczyzna skinął głową z szacunkiem i dodał.

– Dziwne, że nie pytasz o zdarzenie mnie, starszy z Riganów. Odpowiedziałbym ci, czy to były niewinne zabawy, czy próba zabójstwa. A uwierz mi, miałem z tym do czynienia wiele razy.

– Zapewne. – Stin machnął nerwowo ręką w geście niezadowolenia.

– Muszę już iść… – Chłopak podniósł się i ruszył do wyjścia.

– Dokąd?! Jeszcze nie skończyliśmy rozmowy! Po raz kolejny uciekasz przed odpowiedzialnością, synu!

– Wręcz przeciwnie, ojcze. – Artis zatrzymał się. – Wkrótce uniosę ją całą.

– Co to ma znaczyć?!

– Przestań zwracać na siebie uwagę – młodzieniec zignorował pytanie i zwrócił się bezpośrednio do ochroniarza. – Nie po to cię zatrudniłem. I załatw sprawę, którą ci zleciłem.

– Tak będzie.

Artis wyszedł, a Rigan odwrócił się do żony.

– Myślałem, że chociaż ty masz więcej rozsądku i staniesz po mojej stronie. – Mężczyzna zacisnął usta i ruszył za synem.

Mothua złapał go za ramię i powstrzymał.

– Chłopak chce być teraz sam, zbyt często za nim łazisz.

– Co?! Zabierz to łapsko! – Stin zrzucił z ramienia dłoń Coopowa. Spojrzał w oczy ochroniarza, ale nie dostrzegł w nich nic, oprócz obojętności i zdecydowania.

Bezsilny, udał się do swojej części apartamentu.

 

Artis siedział na dryfującym dysku, ale znacznie większym, niż jego standardowy. Ten miał średnicę kilkunastu metrów i mógł zabierać znacznie większe ładunki. Unosił się na niewielkiej wysokości w opuszczonym budynku. Wczuł się w dryfowanie pojazdu, oczyścił umysł. Przed nim unosiła się kula ze stalową powłoką, rozmiarami do złudzenia przypominająca SI. Przymknął oczy, wyrecytował cicho jakieś słowa, a gdy je otworzył, spojrzał ponownie na jej model i zgniótł go telekinetycznie jak kulkę papieru. Huk, jaki temu towarzyszył, wystraszył go, ale szybko się opanował.

Nie potrzebował już stymulacji wysokością i niską temperaturą, za chwilę poradzi sobie także bez dryfowania.

 

❈❈❈

 

To bydlę śmiało się zapowiedzieć… Kolejna rzecz, z której jej Artis nie zdawał sobie sprawy. Naiwność ukochanego złościła ją, ale szybko się zreflektowała. Wielkie umysły nie muszą wiedzieć, wręcz nie powinny znać wszystkich szczegółów. Realizacja śmiałej wizji wymaga poświęceń, czasami ofiar… A ona wierzyła w ukochanego, wierzyła tak bardzo, że usunęła się na drugi plan. Teraz najważniejszy był on i cel. Jego wizja świata.

Mothua Coopow kolejny raz pojawił się jak cień. Za każdym razem swobodnie dostawał się do domu, a później do jej pokoju. Znakomicie odnalazł się w tym świecie…

– To znowu ty – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Przyglądała się Miastu przez iluminator. To nie był Raj, nie dla wszystkich. – Kiedy się w końcu nasycisz? Jesteś jak dzikie zwierzę, wracasz tam, gdzie łatwo zdobyć łup.

– Tym razem, piękna Niso Scarte, nie jestem tu z własnej woli – wypowiedziane słowa wyraźnie sprawiły mu przyjemność.

Dziewczyna odwróciła się, zdziwiona. Barbarzyńca stał w rozkroku, uśmiechając się złośliwie.

– Przysłał mnie twój ukochany Artis. – Zaczął zbliżać się do niej, a uśmiech zniknął z jego twarzy. – Mam ci przekazać ostrzeżenie. Uważaj, gdzie wtykasz swój nosek, piękna Niso. Choć za chwilę nie będziesz już taka piękna.

Pierwszy cios prawie pozbawił ją przytomności. Padła jak długa na podłogę, krztusząc się krwią. Kolejne ciosy spadły na ciało. Ból był równie duży, ale otrzeźwił ją na moment. Gdy znowu zaczęła odpływać, oprawca uderzył ją w twarz, żeby ocucić.

– Nie omdlewaj mi jeszcze, słodka Niso – wycharczał jej do ucha. – Jeszcze nie skończyłem. Twój wybranek nie życzy sobie, żebyś za nim chodziła. Nie ufa nikomu. Tak, jak go uczyłaś.

– Jeszcze trafisz… psie… na krótką smycz – wyszeptała z wysiłkiem.

Oprawca chwycił ją za brodę.

– Hm, nadal jesteś ładna, a obiecałem to zmienić.

Po kolejnym ciosie straciła przytomność.

 

– I…?

– Rozmawiałem z nią. – Mothua niedbale oparł się o ścianę. – Przekazałem wiadomość, tak jak kazałeś.

Coś w twarzy mężczyzny nie dawało chłopakowi spokoju.

– Mam nadzieję, że nie zrobiłeś jej zbyt dużej krzywdy – gdy kończył mówić, zdał sobie sprawę, co mogło się stać. – Chyba jej nie zgwałciłeś?! Jeśli coś…

– Możesz być spokojny! Zrozumiała wiadomość – Wojownik wyprostował się i wskazał na siebie palcem. – Jestem zwycięzcą nie od dzisiaj i wiem jak radzić sobie w wielu sytuacjach. Rozumiesz to, Artisie Riganie?!

– Wyjdź. Nie będziesz mi już dzisiaj potrzebny. – Chciał zostać sam, pomyśleć.

– Jak sobie życzysz, panie.

Coopow ukłonił się przesadnie i wyszedł.

 

❈❈❈

 

Artis leciał na trzecie spotkanie z SI. Po ostatnich słowach maszyny spodziewał się go najszybciej za kilka miesięcy. Złota Kula kazała zabrać ze sobą Mothuę, więc wiedziała już o nim i o napadach. Zresztą, to była kwestia czasu. Nie spodziewał się więc reprymendy. Jednak pilne wezwanie zaniepokoiło go. Zmiany, których miało nie być, wywołały reakcję. Coopow siedział ze swoim mieczem na kolanach, udawał obojętnego, ale chłopak czuł, że jest podekscytowany.

– Mam to uznać za zaszczyt? – zapytał.

– Jeszcze nie wiem, obyś nie okazał się zbędny. – Rigan nie wierzył w stracenie zabójcy, ale po ostatnich wydarzeniach z Nisą, których żałował, często starał się dopiec gladiatorowi.

Co prawda Mothua nie wyglądał na przestraszonego, ale nie udało mu się ukryć niezadowolenia na twarzy.

 

Gdy poruszali się po holu prowadzącym do sali posłuchań, wszędzie dookoła mijały ich roboty, bioboty i jednostki serwisowe. Wojownik wyraźnie czuł się nieswojo. Artis uśmiechnął się w duchu. Maszyna doskonale potrafiła wprowadzić stan niepewności u każdego.

– Spójrz – szepnął prawie bezgłośnie. – Przed wejściem. Roboty na kablach.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że strażnicy ostatniej linii nie są sterowani zdalnie, tylko z bezpośredniego łącza z SI. Zasilanie też mają stałe. – Chłopak wskazał pęk spiętych przewodów, który ciągnął się od korpusu każdego robota poprzez podajnik, aż do szyn zasilających. – Ewentualna, ostatnia linia obrony. Złota Kula nie ufa nawet własnej sieci.

 

Maszyna krążyła dookoła nich na wysokości kilku metrów. Mothua instynktownie obracał się za nią. Młodzieniec stał spokojnie, nie dał się wyprowadzić z równowagi, choć proste i przewidywalne zabiegi SI irytowały go.

– Nie podobają mi się twoje samotne wycieczki, Artisie Riganie. – Kula zatrzymała się w miejscu, tuż nad nimi. – Nie pochwalam ściągnięcia tego dzikusa, choć poznałem przyczynę. Zajmę się tym w najbliższym czasie. Nic nie może dziać się bez mojej wiedzy.

– W jakim celu mnie wezwałeś? – Zignorował kolejną, pyszałkowatą wypowiedź.

– Od teraz zabraniam ci opuszczać strefy kontroli bez mojej wiedzy. Pozbędziesz się też jego. – Kula zaczęła zataczać powolne kręgi.

– Mogę służyć tobie, panie. – Coopow próbował wziąć sprawy w swoje ręce. – Potrafię być użyteczny.

– Niewątpliwie. – SI zatrzymało się przed Artisem. – Jest duży, warunki fizyczne nadal są znaczącym aspektem waszego przetrwania. Po tylu tysiącleciach ciągle niewiele różnicie się od zwierząt.

– Jesteśmy nimi – młodzieniec wyszczerzył zęby w uśmiechu. – A kilka z nich stworzyło ciebie.

– Tak, to prawda, choć rozczarowująca. – Kula wzniosła się. – A ja stworzyłem ciebie, Artisie.

– Co znaczy, stworzyłeś?

– Jesteś poczęty in–vitro jak zresztą cały, kolejny, dziesięciotysięczny miot. – Maszyna zbliżyła się na odległość centymetrów od chłopaka. – Gdybym miał zostawić wszystko naturze, do niczego bym nie doszedł… Wyglądasz tak, jak sobie życzyłem. Decydowałem o wszystkim, jestem twoim Stwórcą, Artisie Riganie.

– Fizyczność i ciało jest tylko pustą skorupą bez tego. – Młodzieniec wskazał głowę. – A tu nie stworzyłeś nic. Bawisz się układanką, której nie umiesz ułożyć. Zresztą popatrz – wskazał Mothuę – do jego stworzenia nie przyłożyłeś nawet palca, a potrafi radzić sobie o wiele lepiej ode mnie.

– Nie próbuj mnie nabrać, synu Stina, który zresztą nie jest twoim biologicznym ojcem, jest trzecim z kolei. Ci przed nim niezbyt się sprawdzili. Matkę masz drugą, choć jest…

– Po co mi to mówisz? Czy to ma mną wstrząsnąć? Nie udało ci się. Szanuję ich za to, kim są, bez znaczenia jest moje pochodzenie biologiczne.

– A czy równie bez znaczenia jest, że twój ojciec jest szpiegiem, którego tak poszukujesz? – Maszyna wzniosła się triumfalnie.

– Tak… mogłem się tego domyśleć. Przemocą każdego można zmusić do wszystkiego.

– Także pomysł zniszczenia mnie jest mój, Artisie. Chciałem dać ci cel w życiu, wpłynąć motywująco na twój rozwój, ale teraz widzę, to się nie sprawdza. Zbytnio cię to rozprasza. Dlatego nie będziesz nic więcej planował. Skup się na rozwoju umysłowym i emocjonalnym. Małżeństwo z jedną z wybranek pomoże ci w tym. Ktoś w końcu musi mi wyjaśnić, czym jest miłość i śmierć. Znam te pojęcia, czytałem i widziałem wszystko, co stworzył na ich temat człowiek, ale ja muszę to poczuć!

– Dlaczego ja?! – Młodzieniec stał wyprostowany, choć z trudem powstrzymywał drżenie. – Czym się tak wyróżniam, że wybrałeś mnie pośród dziesięciu tysięcy, setek tysięcy?

– Niczym szczególnym, masz po prostu dobre geny. Jednak jako najmłodsze dziecko zawsze bezbłędnie wskazywałeś bioboty w swoim otoczeniu. Nie umiałeś jeszcze mówić, a już twoja pulchna rączka wskazywał palcem, puszczając z dymem kolejną, nieudaną serię – Kula mówiła z sentymentem, poruszając się pod samym sklepieniem. – Dlatego to właśnie ty pomożesz mi poznać najważniejsze ludzkie uczucia i stworzyć robota doskonałego. Musisz bardziej skupić się na własnym rozwoju! Ostatniego robota nie rozpoznałeś!

Do sali wkroczyła jego matka. Nie, robot wyglądający dokładnie, jak ona. Sztuczne ciało tylko częściowo osłaniało stalowy szkielet. Biobot chwycił szatę w dłonie i zakrył widoczną konstrukcję.

– Nie…! – Chłopak zawahał się.

Matka od jakiegoś czasu wydawała mu się inna, jak zresztą wszyscy dookoła, ale nie pomyliłby jej z maszyną. Mikroreakcji, niuansów wypowiedzi, drobnych szczegółów zachowania, tych na granicy percepcji, tego nie da się zastąpić robotem.

– Nie, nie nabierzesz mnie Kulo! – Bezceremonialnie ruszył do wyjścia.

Mothua cały czas czujnie obserwował zajście. Młody imponował mu coraz bardziej. Już jakiś czas temu domyślił się „planu” Riganów. Początkowo śmieszyło go to, ale chłopak był tak pewny siebie, że mężczyzna tracił rezon. Dlatego teraz instynktownie ruszył za nim.

– Gdy wszystko już wiesz, możesz się skupić na zgłębianiu ludzkich uczuć, Artisie – grzmiało SI, krążąc nad salą. – Moja cierpliwość kiedyś się skończy! Pamiętaj, że czekają tysiące tysięcy na twoje miejsce.

 

❈❈❈

 

Artis zastanawiał się podczas powrotu nad słowami SI. Nie był specjalnie zaskoczony, domyślił się zaraz po pokazie „żon”, że także on zastał wyselekcjonowany. Zawsze uważał Stina i Denę za rodziców, nie miało znaczenia, czy byli jego rodzicami biologicznymi, czy nie. Ale prawda o nich samych przytłoczyła go. Szpieg i robot… Czyżby tak łatwo było nim manipulować?

Zaraz po wylądowaniu udał się z Mothuą do domu. Nie miał za złe wojownikowi, że chciał „zmienić służbę”, w końcu nic mu nie obiecywał, a liczył się z tym, że niegłupi mężczyzna będzie chciał pozostać w Raju. To ojciec, z którym wydawało mu się, że połączyła go w końcu nic porozumienia, zawiódł.

Stin Rigan, jak oznajmiła służba, oczekiwał w salonie.

– Ojcze… – Chłopak nie potrafił dobrać odpowiednich słów. – Ty?

Zapadła długa chwila ciszy. Starszy z Riganów nic nie odpowiedział, przyglądał się tylko synowi.

– Wiem, że nie było ci łatwo – kontynuował. – Z SI… Ale myślałem, że o coś walczymy.

– Moja walka już dawno się skończyła – głos mężczyzny nigdy nie brzmiał tak staro. – Nie tobie mnie osądzać. Nie zdajesz sobie sprawy z wielu rzeczy, mój synu.

– Nie jestem twoim synem, nie mów mi, że nie wiedziałeś.

Stin podniósł się z miejsca.

– Jesteś i zawsze nim byłeś, Artisie.

Młodzieniec widział w jego oczach szczerość, ale ostatnio zbyt często mylił się w osądach. Odwrócił się i ruszył do wyjścia.

– Jedziemy do Scartów – zwrócił się do Coopowa. – Muszę zobaczyć się z Nisą.

– Odradzam – rzeczowo odpowiedział Mothua. – Na pewno nie wydobrzała jeszcze po mojej wizycie. Wiem, że nie skorzystała z modułu leczącego… To może nie być przyjemny widok.

– Kazałem tylko dać jej ostrzeżenie! – Chłopak zatrzymał się w wyjściu. – Upewnić się, że zrozumie. Nic więcej!

– To twarda i niezależna dziewczyna. Musiałem włożyć sporo wysiłku, żeby ją przekonać i upewnić się, że zrozumiała.

Złość i strach pojawiły się jednocześnie na twarzy młodego Rigana. Wybiegł, a Coopow zaraz za nim.

 

– Przybyłem zobaczyć się z Nisą.

W wejściu jak zwykle pojawił się sam Petor Scarte.

– Wejdź. – Mężczyzna spojrzał na Mothuę tylko przez chwilę, dłużej zatrzymując wzrok na nim. – Zaraz ją poproszę.

Nic, żadnych zbędnych konwenansów. To była nowość.

Dwójka służących poprowadziła ich do jadalni, gdzie właśnie nakrywano do posiłku. Zanim zdążył usiąść i zastanowić się nad Scarte, ten pojawił się z powrotem. Trzymał w dłoni pulsator skierowany w jego stronę.

Wszystko wydarzało się w mgnieniu oka.

Krzyk chłopaka.

– Nie zabijaj!

I strzał.

Artis poczuł ból w boku. Padając zobaczył jak wielki nóż rzucony przez wojownika uderza trzonkiem w twarz Petora. Starzec zalał się krwią i runął nieprzytomny na ziemię. Wrzask, jaki się podniósł, wystraszył młodzieńca bardziej, niż wystrzał. Służba rzuciła się na Coopowa, ale jego krótki miecz łatwo torował sobie drogę pośród niedoświadczonych przeciwników. Ból w boku i szok na chwilę pozbawiły go tchu. Chciał gestem powstrzymać zabójcę.

– Dosyć!!!

Krzyk Nisy był tak głośny i rozdzierający, że zatrzymał wszystkich w miejscu. Jej wygląd zszokował go. Cała twarz dziewczyny była jedną, wielką, fioletową opuchlizną. W uchylonych ustach brakowało zębów. Ledwo ją rozpoznał.

– Ty, bydlaku… – Młody Rigan zacisnął bezwiednie pięści. – Coś ty zrobił? Co siedzi w tej twojej chorej głowie?!

– Chciałeś, żeby zrozumiała. – Mothua, zmarszczył brwi. – Tak to się odbywa na Farmach. Wiedziałeś kogo i po co zabrałeś.

– Opatrzcie ojca i resztę rannych. Nikogo nie zawiadamiajcie! – mówienie wyraźnie sprawiało dziewczynie ból. – Ja się wszystkim zajmę.

Służba ocknęła się z szoku, bez słowa podniosła i zabrała gospodarza domu i pozostałych. Chłopak chciał wstać, ale rana w boku dała o sobie znać. Z jękiem opadł na podłogę.

– Nie podnoś się. – Nisa kucnęła przy nim.

Coopow wywrócił oczyma, a później zwyczajnie usiadł do posiłku, który zdążyła podać służba.

– Nie chciałem tego, to nie tak miało się odbyć…

– Wiem, Artisie. – Nisa chwyciła jego twarz i uniosła. – Inaczej postrzegasz świat i nie wszystko widzisz, jakim jest naprawdę. Raj niewiele różni się od Farm, ma tylko ładniejsze przybranie.

– Przepraszam.

– Nic więcej nie mów.

Kolejny atak bólu prawie pozbawił go przytomności. Dziewczyna podniosła się i zniknęła za drzwiami. Pojawiła się po chwili, prowadząc przed sobą robota kroczącego. Sześcionożna maszyna była niewiele większa od kota.

– Ratowniczy moduł polowy! – zawołał zabójca. – Widziałem takie na Farmach, niektórzy z możnych waszego świata ratowali takimi swoich zawodników po walkach. Zaskakujesz mnie, dziewczyno! To nie jest towar ogólnie dostępny!

Robot zbliżył się do chłopaka i rozpoczął analizę obrażeń. Dwa z sześciu odnóży zajęły się otwartą raną. Poruszały się w tempie ledwo rejestrowanym dla ludzkiego oka.

– Skąd go masz, Niso? – Odetchnął swobodniej, wyraźnie zabiegi przyniosły mu ulgę. – Czego jeszcze o tobie nie wiem?

– Niczego, co byłoby istotne dla… twoich planów. – Spojrzała badawczo na Artisa. – Dostałam go od ojca, dawno temu.

– Petor… bronił cię, zaryzykował życie. Nie spodziewałem się, że jest w nim tyle męstwa i ojcowskiej miłości.

– Ojcowskiej miłości? Artisie… Moduł, który widzisz, służył do tuszowania jego poczynań. Petor Scarte uważa mnie za swoją własność, dosłownie.

Krótko i beznamiętnie opowiedziała mu o gwałtach ojca toczących się od dzieciństwa, o wykorzystywaniu do tego celu robotów, gdy starzec już sam nie był na tyle sprawny. Opowiedziała mu o wizytach Mothuy, który brał to samo, co Petor. Mówiła wolno i niewyraźnie. Ból nie pozwalał na więcej.

– Pobicia świadomie nie leczyłam. Chciałam, byś to zobaczył, rozumiesz?

– Ale dlaczego? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! – Chłopak usiadł z wysiłkiem. Robot odskoczył na moment, by zaraz powrócić do pracy. – Nie potrafię tego zrozumieć. Pomógłbym ci!

– Miałeś, masz, inne sprawy na głowie. O wiele ważniejsze niż ja! – Dziewczyna chwyciła dłonie ukochanego. – Musiałeś się na nich skupić. Od początku w ciebie wierzyłam. Wszystko inne się nie liczyło, a to… To kwestia priorytetów. Uznałam, że twoje są ważniejsze. Ale teraz przyszedł czas, byś poznał prawdę. Byś zrozumiał, jak funkcjonuje ten świat. Bo ty go zmienisz! Nie musisz znać wszystkich szczegółów, by móc stanąć na jego czele, rozumiesz?

Robot cichym dźwiękiem zasygnalizował zakończenie prac. Rana była zasklepiona, ledwie widoczna.

– Nie wiem, czy podołam, Niso. – Chłopak opuścił głowę. – Twój ojciec, mój, to bydlę, inni…

– Podołasz. – Dziewczyna podniosła się i pomogła mu wstać. – Właśnie nadszedł ten czas!

Młodzieniec chciał zaoponować. Powiedzieć, że nie jest gotowy, ale zaraz zamknął usta. Szybko przeanalizował ostatnią wizytę u SI, rozmowę z ojcem, napady i zdarzenia tutaj.

– Tego nie da się już zatuszować – powiedział, myśląc o Petorze, o zabitych i rannych w starciu z Mothuą, o samej Nisie. – Kula szybko przeprowadzi analizę, wyciągnie wnioski. Jeszcze nic nie świadczy o moich prawdziwych zamiarach, ale to tylko kwestia czasu.

– To prawda. Musisz wyruszyć natychmiast.

Mothua podniósł się od stołu.

– W końcu coś zaczyna się dziać! – Poprawił miecz i wytarł tłuszcz z noża.

– Ty?! Nigdzie ze mną nie pójdziesz! Jeszcze dzisiaj wrócisz na Farmy!

– On będzie ci potrzebny, Artisie! – Ukochana objęła go i przyciągnęła do siebie. – Nie czas na rozliczenia i dumę. Liczy się skutek! Musisz dotrzeć do SI, zanim się zorientuje. Będziesz miał tylko jedną szansę! A on przybliży cię do celu.

– Posłuchaj swojej kobiety, młody Riganie. Wydaje się, że to ona odpowiada u was za myślenie.

Artis zacisnął usta, przytulił do siebie dziewczynę.

– Muszę się zobaczyć z ojcem. Nie dam rady dotrzeć w pobliże Kuli bez jego pomocy.

 

❈❈❈

 

 

Gdy mężczyźni wrócili do apartamentów rodzinnych Riganów, w wejściu przywitał ich tylko jeden służący, zaufany człowiek Stina.

– Gdzie są wszyscy? Gdzie ojciec? – dopytywał młodzieniec, widząc, że wszystkie pomieszczenia toną w półmroku.

– Pan Rigan odesłał ich – oznajmił służący. – Jestem tylko ja. On bardzo martwi się zaginięciem pańskiej matki.

Artis przez chwilę o tym zapomniał, nie wierzył jednak w słowa SI.

– Dziękuję. Ty także nie będziesz już dzisiaj potrzebny.

Gdy mężczyzna oddalił się bez słowa, chłopak odezwał się do zabójcy.

– Zaczekaj tu na mnie.

Nie zastał Stina ani w salonie, ani w bibliotece. Gdy zobaczył światło w sypialni rodziców, wszedł do środka. Ojciec stał półnagi, tyłem do wejścia, przeglądając coś na hologramie.

– Ojc…

Słowa zamarły mu na ustach. Nigdy wcześniej nie widział go nagiego albo tego nie pamiętał. Plecy mężczyzny były poprzecinane dziesiątkami blizn. Trudno było znaleźć skrawek ciała, przez który nie przebiegałby ślad po bacie. Rigan odwrócił się.

– Chciałem ci tego oszczędzić, synu – powiedział, widząc jego spojrzenie. – Zabronił mi je usuwać. Ponoć dodają mi charakteru i tworzą historię.

Ile jeszcze czeka go złych wiadomości? Czy wszyscy coś przed nim ukrywali? Czy przemoc jest nieodłączoną częścią ludzkości? Nie… On to zmieni.

– Wyruszam, teraz. Muszę dostać się w pobliże SI i potrzebuję twojej pomocy.

– Tak… Od początku byłeś inny – mężczyzna mówił dalej, zamyślony. – Twoja matka miała rację, masz szansę zmienić ten świat. A ja w to nie wierzyłem, zwątpiłem…

– To już nie jest ważne, ojcze.

– Nie rozumiesz, mój synu. – Stin Rigan spojrzał z bólem na Artisa. – To ja zleciłem te napady. To ja chciałem… Chciałem cię zranić, osłabić… Pozbawić doskonałości, by on odsunął cię od siebie. Oszczędzić takiego losu, gorszego.

Chłopak pierwszy raz poczuł pewność swojej decyzji. Podszedł do ojca i złapał go za ramiona.

– Wierzę ci, ojcze. I nie potępiam. Zrozumiałem wiele spraw. Ale teraz muszę dotrzeć w jego pobliże i nie mam zbyt wiele czasu.

– Więc jednak nad tym zapanowałeś – Riganowi zadrżał głos, ale słychać było podziw w słowach. – Telekineza pod kontrolą…

– Wiedziałeś?

– Jesteś moim synem, Artisie. – Stin złapał chłopaka za ramiona. – I jestem z ciebie dumny, bez względu na to, co chciałem zrobić, pamiętaj o tym.

– Wiem.

– Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, jeśli ci się nie uda? Jakie poniesiesz konsekwencje, jakie poniesie Raj?

– Czy cel nie jest tego warty, ojcze?

– …Jest.

– Potrzebuję twojej pomocy.

– Chodź. Nie polecisz śmigiem, nie mam takich wpływów, nie przemycę cię, nie ciebie. – Rigan pociągnął syna do wyjścia. – Mam coś innego.

 

– To maszyna krocząca, którą skonstruowałem dawno temu. – Mężczyzna stanął przed niewielkim pojazdem, jeśli można było go tak nazwać. – Gdy byłem młody i miałem jeszcze pasję. Znalazłem ten opuszczony magazyn i zrobiłem z niego swój warsztat.

– Nie zmieści nas obu. – Zauważył Mothua.

Pojazd przypominał pająka na czterech odnóżach, w którym kabina przypominała ekstremalne wielką głowę.

– Zmieści. Za fotelem sterowniczym jest wystarczająco miejsca. Docelowo służy na zapasy podczas długich podróży, ale wam nie będą potrzebne. Poza tym ma niewielką ładowność i tak nie moglibyście niczego zabrać.

– Potrafisz obejść połączenie z siecią, ojcze? – Artis miał wątpliwości.

– On nie jest podłączony do sieci, nie ma nawet jednostki sterującej – Rigan nie krył dumy. – To pojazd czysto mechaniczny o zasilaniu elektrycznym. Samowystarczalny. Dotrzecie nim pod sam gmach zarządzania. Jest sprawny, podróż nie powinna trwać dłużej, niż kilka godzin.

– Odkryją nas, zanim dotrzemy w pobliże gmachu – Coopow przyglądał się sceptycznie maszynie.

– Nie. Okolica gmachu zarządzania zawalona jest starymi wrakami, których nikt nie usuwa. Dla Kuli są bez znaczenia, a lądem i tak już nikt tam nie podróżuje. Nawet roboty.

– Więc mamy szansę. – Artis wierzył w słowa ojca. Mimo różnic w poglądach zawsze czuł, że w ostatecznym rozrachunku będzie mógł na niego liczyć.

– Dojdziecie pod samo wejście. Jestem pewny!

 

Sterowanie okazało się stosunkowo łatwe, a pojazd szybko pokonywał kolejne kilometry. Jeden z talentów ojca, których syn nie dostrzegł wcześniej. Chłopak milczał, analizował ostatnie wydarzenia i ciągle przed oczami miał pobitą Nisę. Gdy Mothua wychylił się obok niego, by przyjrzeć się pulpitowi sterowniczemu, nie potrafił dłużej powstrzymać pytania.

– Dlaczego?

Wojownik w pierwszej chwili nie zrozumiał, ale szybko się zreflektował, odwrócił wzrok od młodego.

– Była t w o j ą kobietą, rozumiesz?! – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Twoją. A ja miałem ją, kiedy chciałem i jak chciałem!

Artis nie rozumiał, ale już go to nie dziwiło. Nisa uświadomiła mu, że nie rozumiał wielu rzeczy… Ale wkrótce wszystko z r o z u m i e.

 

W połowie drogi trafili na błotnisty teren i robot zaczynał grzęznąć w miękkiej ziemi. Moc akumulatorów wyraźnie spadła.

– Zatrzymaj się. – Coopow podniósł się zza siedziska sterowniczego. – Wyjdę i pójdę za wami. Musimy zmniejszyć balast, inaczej pojazd może się zagrzebać.

Mothua wyrwał też przeszklony właz, nie był im potrzebny, a ważył kolejne kilkadziesiąt kilogramów. Gdy potężny mężczyzna wysiadł, wpadł w błoto po same uda, ale balast w pojeździe zmniejszył się o więcej, niż połowę. Coopow ruszył przodem. Ostatecznie, jeśli on wpadnie głębiej i nie będzie mógł się wydostać, Artis poszuka bardziej ubitego terenu, tak powiedział. Nie dodał, by chłopak go ratował.

Po dwóch godzinach dotarli do stałego gruntu i zabójca mógł z powrotem wsiąść do środka. Był zmęczony, padł za siedziskiem i dyszał głośno.

Stopniowo krajobraz się zmieniał, coraz częściej mijali stare wraki, głównie śmigów i innych pojazdów powietrznych, ale trafiły się też duże, lądowe transportowce. Gdy na horyzoncie pojawił się gmach SI, poruszali się już praktycznie po złomowisku. Latając śmigami, nie zwracał uwagi na otaczający gmach krajobraz w dole. Żaden inny pojazd naziemny nie byłby w stanie dotrzeć tak blisko, przedrzeć się przez gąszcz porzuconej stali. Artis Rigan zastanawiał się, czy ojciec planował użyć go kiedyś w tym samym celu.

 

Gdy poruszali się ogromnym holem gmachu zarządzania, chłopak czuł się, jak we śnie. Nie zastanawiał się wcześniej, jak ominą wszystkie roboty i bioboty, w ogóle maszyny znajdujące się w budynku, ale żadna nie zwróciła na nich uwagi. Zaniepokoił się, szło im zbyt łatwo. A to mogło oznaczać tylko jedno, Kula wiedziała o ich przybyciu.

Gdy kilkanaście metrów przed salą posłuchań wszystkie roboty stanęły nagle w miejscu, pozbył się wątpliwości. Mothua wyciągnął powoli swój miecz. Jak na zawołanie, z bocznych sektorów wyjechały cztery humanoidalne twory, które Rigan widział podczas pierwszej wizyty z ojcem. Nawet wielki Mothua wyglądał przy nich jak dzieciak.

– To roboty połączone bezpośrednio z SI – powiedział Artis. – Jego linia obrony. On bawi się nami, pozwalając podejść tak blisko.

– Jest za tymi drzwiami, jak wtedy? – zapytał wojownik, nie spuszczając wzroku ze zbliżających się maszyn.

– Prawdopodobnie tak.

– Więc mamy jeszcze szansę.

– Nie pokonasz ich, zabójco. To nie arena – głos młodzieńca był spokojny, wręcz rzeczowy. – Zginiesz.

– O, tak. Nie mam co do tego wątpliwości.

– Nie musisz, tacy jak ty, zawsze będą potrzebni. Nawet jemu.

Zabójca milczał przez krótką chwilę.

– Myślisz, że nie wiem, kim jestem? Czym się tam stałem?! – gorycz popłynęła z ust mężczyzny. – Że chciałem robić to wszystko, tam, tutaj, twojej kobiecie?! Chciałem przetrwać! Za wszelką cenę… I przetrwałem! Teraz przyszedł czas spłacić dług życiu.

Okrzyk i szybkość, z jaką wojownik zaatakował humanoidy, zaskoczyły chłopaka. Młody Rigan widział dużo walk na arenie, widział też na niej samego Mothuę, ale to… Uderzenia miecza o stal były tak donośne, że wywoływały ból w uszach i czuł każdy cios w wibracjach podłogi pod stopami. Tak walczył gladiator.

– Idź!!! – ryk wojownika wyrwał go z bezruchu.

Odwrócił się i wszedł do sali.

 

Złota Kula unosiła się dokładnie pośrodku auli posłuchań, ledwie widoczna z powodu panującego mroku.

– Wybacz brak fanfar, młody Riganie. – SI miała spokojną, prawie dobroduszną barwę głosu. – Ale nie spodziewałem się ciebie.

– Nie wierzę, Maszyno. – Artis zrobił kilka kroków w kierunku Kuli. Odległość miała znaczenie. – A zatrzymane roboty w budynku?

– To już zasługa twojego ojca.

Młodzieniec wyraźnie usłyszał podziw w głosie.

– Zainfekował system przeszło trzydzieści lat temu, na długo przed tym, zanim w ogóle się pojawiłeś. I czekał aż dotąd… Zaskoczył mnie. – Ton głosu podniósł się. – Jestem pod wrażeniem.

Artis zbliżył się o kolejnych kilka kroków. Ocenił dystans.

– Tylko po co? Cóż takiego on albo ty możecie mi zrobić?!

Teraz, pomyślał chłopak. Zamknął oczy, skupił myśli i zaatakował.

 

Huk wgniatanej stali rozszedł się echem po pustej sali, w ułamku sekundy Złota Kula nie była już kulą, tylko idealnym ikosaedrem. Jak wcześniej obliczył, ciśnienie masy żelowej wewnątrz podniosło się o kilka kilopaskali. Przekroczyło tym samym wartość krytyczną.

SI spadło na podłogę i przeszło w awaryjny stan pracy.

– Twoje zdolności… Impo… nujące – maszyna wydała dodatkowo kilka nieokreślonych dźwięków. – Nie mylił… em się względem ciebie, młody Artisie. Jesteś dosko… nały!

Chłopak otarł pot z czoła, poczuł się nagle bardzo zmęczony. Usiadł na ziemi.

– I co ter… az? Pat? Nie opanujesz mojego systemu.

– Mam dla ciebie propozycję.

– Jaką propozycję może mieć dla mnie czło… wiek, którego sam stworzyłem?

– Współrządzenia. Ale najpierw przeprowadzisz operację. W globalnej skali. Sprzęgniesz razem z moim, umysły tylu osób, aby pomieścić całą twą pamięć. Część z nich wskażę ja, jak mojego ojca i matkę. Nie nabrałeś mnie tą farsą z podstawionym robotem.

– Tak, zawsze potrafiłeś je roz… poznać. Zdajesz sobie sprawę, młody Riganie, ile tysięcy istnień będziesz musiał poświęcić? Czy także two… ją ukochaną Nisę?

– Nie. Nisa będzie mi potrzebna w formie cielesnej. Potrzebuję jej bliskości, zrozumiesz to w końcu. – Chłopak zamknął oczy. – To nie poświęcenie, to zmiana.

– Dlaczego miałbym na to przy..stać? – SI próbowało wzmocnić siłę swego głosu. – Nie wyliczam z tego żad… nych korzyści.

– Wyliczenia nie są tu potrzebne. – Artis wstał. – Będziesz mógł poczuć coś, co od początku starasz się zrozumieć. Przekonać się, czym jest m i ł o ś ć.

– Miłość… Tak, miłość jest ważna.

– To nie wszystko. Ofiaruję ci coś więcej. Śmierć.

– Jestem w stanie utrzymać ludzki mózg przy życiu przez kilka tysiąc…leci. O jakiej śmierci mówisz, Artisie?

Chłopak zbliżył się do zdeformowanej Kuli i położył na niej dłoń.

– Kilka tysięcy lat jest tylko mgnieniem oka w porównaniu z wiecznością. Śmierć będzie n i e u n i k n i o n a. To jest istotą umysłu.

– … To zmienia postrzeg…anie w s z y s t k i e g o.

 

Epilog

 

Nisa Scarte stała przy zbiorniku z masą żelową, trzymając ukochanego za rękę. Ścierała z niej lepki żel, choć wiedziała, że za chwilę będzie musiała zanurzyć ją z powrotem w wannie. Czasami wyciągała na wierzch jego głowę, by choć chwilę potrzymać ją w dłoniach, przytulić twarz do twarzy. Gładziła wtedy miliony milionów nanoprzewodów wychodzących z czaszki najdroższego.

Nigdy nie powiedziała ukochanemu, że od lat słyszała każdą jego myśl, jak zresztą wielu innych. Początkowo bardzo bała się tej… anomalii. Stopniowo jednak godziła się z tym, choć nie było to łatwe. Do tej pory nie wiedziała, czy bardziej bała się czynów ojca, czy jego myśli. Ale gdy poznała młodego Artisa, zakochała się w nim bez pamięci. Nie spotkała wcześniej nikogo, kto byłby tak szczery i prawdziwy. I to wyzwanie… Zemdlała, gdy pierwszy raz wyczytała to w jego myślach. Wizjoner. Wtedy postanowiła, że będzie przy nim trwać, bez względu na wszystko. Tak, pociągnęła za kilka sznurków, także przy pomocy ojca, usuwała pojedynczych wrogów, choć Stin Rigan jej umknął. Tak, mogła już dawno wyjawić postępowanie ojca i Mothuy, ale to była jej najważniejsza karta, as w rękawie! Impuls dla Artisa, kropla, która przeleje czarę. A cierpienie? Nie czuła go już od dawna, tylko ból, a to niewielka cena. Cena jednostki. Wywiązała się z postanowienia. Jej Artis osiągnął niemożliwe.

I choć tęskniła za jego głosem, spojrzeniem, choćby drobnym dotykiem i tęskniła tak, aż okrutnie bolało – to trwała.

 

Koniec

Komentarze

Info dla Reg:

Ze względu na nazwę własną, określenia potoczne i sposób wypowiedzi, SI występuje w trzech rodzajach: męskim, żeńskim i nijakim.

Darconie, nie wiem, jak mam rozumieć rzeczone info. Czy zakładasz, że wszyscy czytający będą wiedzieć, o co chodzi i tylko Reg potrzebuje podpowiedzi?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tylko Reg robi tak szczegółowe łapanki. :) Z czego osobiście zawsze jestem bardzo zadowolony.

No cóż, Darconie, w takim razie postaram się nie zawieść Twoich oczekiwań. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szkoda tylko, że nie widzisz, jak jest przewidywalny

Jaki [on] jest przewidywalny.

 

to jedna z fundamentalnych podstaw

“Fundamentalny” to synonim dla “podstawowy”, więc IMO mamy tu pleonazm.

 

Zniżył lot,

Pułap?

 

Może wybierzesz się ze mną na Farmy? – Starzec nawet nie starał się zawoalować pytania. – Wybieram się tam niedługo.

 

Przebywając z Artisem[+,] nie zastanawiam się nad tym.

 

Czas zabrać się za kulę.

Skoro to zdanie odnosi się do SI, to dlaczego z małej, skoro wcześniej zawsze było z dużej?

 

Nie przychodziło mu do głowy nic innego[+,] jak podkreślenie zależności

Tutaj powinno być raczej “niż”.

 

Stin wstrzymał oddech, stał sparaliżowany strachem o syna.

 

Artis dumnie podniósł wzrok do góry.

Pleonazm; mógł podnieść na dół?

 

Kula nie odpowiedziała. Młodzieniec triumfował. Czekał na taką możliwość od kilku lat. Ten odrealniony świat, narzucone podziały. Raj i Farmy, dwa bieguny, wykreowane i wypaczone w sztucznej wizji maszyny. Nie potrafił tego zaakceptować. Po latach wyczekiwania dał upust tłumionym emocjom.

W zaznaczonych fragmentach powtarza się ta sama informacja, dodatkowo nie trzeba zaznaczać, że bohater dał upust emocjom, bo to widać po jego wypowiedzi.

 

Tym bardziej[+,] że możesz być kimś

 

Wy[+,] ludzie[+,] lubicie rozpamiętywać takie chwile.Liczę więc, że zapamiętasz tę lekcję i podczas następnej wizyty będziemy już [+o] krok do przodu.

 

Gdy Artis kończył opowiadać matce nieszczęsne spotkanie

Jak można opowiedzieć spotkanie? Opowiada się o czymś.

 

 

Na razie tyle.

OK, jest jakiś świat. Złożony z wielu starych elementów – złe SI, podział na arystokrację i motłoch – ale coś od siebie dokładasz.

Bohaterowie ładnie zbudowani. Główni, bo już przy ojcach poziom szczegółowości opada.

Końcówka z Nisą mi się spodobała. Tego się nie spodziewałam, chociaż mrugnięcia okiem były.

Interpunkcja kuleje, niekiedy podmioty uciekają, zdarzają się powtórzenia i literówki, jeden paskudny ortograf.

a przecież zagięcie go w samym środku wymagało znaczniej większej siły, niż na końcach.

Dlaczego?

Właśnie ten spokój niepokoił Stina. Wyczuwał instynktownie kłopoty.

Powtórzenie. Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego spokój?

nie był im potrzebny, a warzył kolejne kilkadziesiąt kilogramów.

Ojjj. Czy dzisiaj jest dzień głupich byków?

w ułamku sekundy Złota Kula nie była już kulą, tylko idealnym ikosaedrem.

Hmmm. No to objętość się mocno nie zmniejszyła. To naprawdę zaszkodziło temu, co znajdowało się w środku? Bo mam wrażenie, że gdyby analogiczne kuku zrobić samochodowi, to ucierpiałaby głównie karoseria.

Babska logika rządzi!

Szybko przeczytałaś, Finklo. Myślałem, że pierwsze komentarze pojawią się po kilku dniach. W pierwszym przypadku znalazłem literówki, jeśli jest ortograf, to naprawdę go nie widzę. Słowo “ważyć” używam na co dzień. Sprawdzałem co prawda tekst trzykrotnie, ale to mozolna praca (jak napiszę kiedyś powieść, to dam ją od razu do sprawdzenia) i robię to pod względem logicznym i stylistycznym. Jeśli coś napiszę i nie podkreśli tego później edytor, to umyka mi w zalewie znaków.

To naprawdę zaszkodziło temu, co znajdowało się w środku? Bo mam wrażenie, że gdyby analogiczne kuku zrobić samochodowi, to ucierpiałaby głównie karoseria.

Samochód jest w środku pusty, kulę wypełnia bardzo wrażliwa masa żelowa. ;) I choć raz czegoś się nie spodziewałaś. :)

Dzięki za komentarz.

 

Poprawki wrzucone, Mr.B. Pułapu zabrakło mi w głowie, pleonazmy umknęły, kula z małej jako kształt (podobny), nie SI. “Zapamiętanie” jest celowym powtórzeniem. “Jak jest przewidywalny” zaczekam jeszcze na Reg, mi wydaje się ok… To czekam na doczytanie. :)

 

Z ortografem chodziło mi o ważyć/ warzyć. Jedno pochodzi od wagi, drugie od waru, więc jest różnica.

Niszczenie kuli. A czemu się ja zgniata do ładnej, geometrycznej formy? Czy nie prościej zrobić w niej dziurkę, wycisnąć żel i skorupkę złożyć w origami? Ciecz jest nieściśliwa, żel pewnie też, to naprawdę zeżre potworne ilości energii. Nie ma co walczyć z fizyką.

Babska logika rządzi!

W środku żel jest chłodzony powietrzem i są inne systemy, żel sam w sobie nie działa. Geometryczna forma daje Ci kontrolę nad dokładną zmianą objętości. Origami i wyciskanie nie, przecież Artis nie chciał zniszczyć SI.

Najpierw były to pojedyncze budynki, stopniowo jednak stało ich coraz więcej. Wszystkie identyczne, betonowe, z potężnymi fundamentami, których główną część stanowiła wielka kopuła z przewodami instalacji zasilającej i sanitarnej. Im dalej lecieli, tym gęściej były postawione.

Pierwsze zdanie dość koślawe. Może: stopniowo jednak ich liczba rosła? Ostatnie powtarza informację z pierwszego.

 

Obniżyli lot i zmniejszyli prędkość.

Pułap.

 

mieszkańcy zadzierali głowy, by na nich spojrzeć. W większości nie reagowali na widok pojazdu

Podniesienie głowy na widok pojazdu to właśnie zareagowanie na niego, więc reagowali czy nie?

 

Gdyby zabrać nam przywileje, porzuć na pastwę losu

 

Jeśli jego plan i ojca ma się powieść

Jeśli plan jego i ojca

 

Chyba złapaliśmy nic porozumienia.

 

Zabierz te łapsko!

To.

 

Te bydlę śmiało się zapowiedzieć

To.

 

Chyba jej niż zgwałciłeś?!

 

usiadł do posiłku, który zdążyła postawić służba.

Podać.

 

W połowie drogi trafili na błotnisty teren i robot zaczynał grzęznąć w mule.

Muł to nie synonim błota, tylko szlam gromadzący się na dnie rzek.

 

 

Ach, Darconie, co tutaj się stało? Historia jest sklecona z tylu klisz, że szkoda by liczyć. Jest wściekłe SI, nie wiadomo w sumie dlaczego. Kula wypada zadziwiająco… ludzko z tym swoim wywyższaniem się ponad innych i że “moja racja jest najmojsza, wszyscy mają tak myśleć”. Taki typowy tyran, niekoniecznie wirtualny. Podział społeczeństwa na kasty to nic nowego, chociaż podobała mi się przemycona gdzieś refleksja, że tak farmy jak i raj różnią się od siebie tylko wyglądem. Fabularnie bez szału, bo bohater zapowiada atak na SI i 60k znaków później ten atak następuje. Bardzo rozczarowujący atak, bo gość machnął ręką, kula zamieniła się w wielościan foremny i umarła. Do tego – inteligencja władająca światem miała fizyczny nośnik, którego zniszczenie oznaczało jej koniec? Żadnego backupu danych, zewnętrznego serwera, sieci, nic?

Najbardziej bolały mnie jednak postaci, a zwłaszcza dialogi. Dosłownie każdy w tym opowiadaniu wygłasza przynajmniej raz jakąś tyradę. W wypowiedzi napchano zbyt wiele frazesów, ludzie tak po prostu nie rozmawiają. Zdarzały się też dialogowe infodumpy (olbrzym wyjaśniający istotę medycznego robota) czy nielogiczności – bohater stwierdza, że weźmie sobie ochroniarza i nakazuje mu się nie rzucać w oczy, jednocześnie jest to znany na farmach wojownik (więc i w raju, wszak bogacze latali oglądać walki), do tego ma dwa metry wzrostu, bary jak szafa i nogi jak filary. Faktycznie łatwo mu się wtopić w tłum. Mało tego dosłownie w kolejnej scenie po zwerbowaniu ochroniarza, kiedy olbrzym ma wręcz przykazane nie opuszczać chłopaka na krok w obawie przed zamachem, bohater radośnie proponuje wybrance, żeby uciec na łąkę, przecież nikt nie zauważy.

Nie wiem, co tu się stało, ale nie mogę powiedzieć, by to było dobre opowiadanie. Klimat przypomina trochę “W pogoni za szczęściem”, które mi się podobało, ale zbyt wiele elementów tutaj kuleje i jest po prostu gorszych niż tam.

Rzecz zdaje się prosta, albowiem od początku wiadomo jakie są plany Artisa wobec Kuli, bohaterów jest tu niewielu, a świat raczej niczym nie zaskakuje, bo o podobnym pisano już wielokrotnie. Pewnie dlatego tak długi tekst opowiadający o sprawach mało odkrywczych nie zdołał mnie zbytni zaciekawić, a nie najlepsze wykonanie rozpraszało i dodatkowo utrudniało lekturę.

 

Obaj za­mil­kli, na głów­nym holu zro­bił się ruch. –> Obaj za­mil­kli, w głów­nym holu zro­bił się ruch.

 

Jeśli chciał zmie­nić świat, takie ma­łost­ko­we rze­czy po­win­no być mu obce… –> Literówka.

 

po­win­no być mu obce, ale wzglę­dem tego czło­wie­ka nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać. Petor był złym czło­wie­kiem, był tego pewny… –> Powtórzenia.

 

Lecę tam nie­dłu­go.

Wy­lo­ty do świa­ta Farm były ści­śle kon­tro­lo­wa­ne. Prak­tycz­nie miały miej­sce wy­łącz­nie loty tech­nicz­ne… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Mło­dzie­niec za­uwa­żył, że czym bar­dziej zbli­ża­li się… –> Mło­dzie­niec za­uwa­żył, że im bar­dziej zbli­ża­li się

 

– Ale na pewno nie cho­dzi ci o do­tknię­cie same w sobie. –> – Ale na pewno nie cho­dzi ci o do­tknię­cie samo w sobie.

 

zbyt wiel­kie kosz­ta po­nio­słem. –> Raczej: …zbyt wiel­kie kosz­ty po­nio­słem.

 

Hu­ma­no­id zła­pał Ri­ga­na za nad­garst­ki i uniósł do góry. –> Masło maślane. Czy można coś unieść do dołu?

 

Wszyst­kie iden­tycz­ne, be­to­no­we, z po­tęż­ny­mi fun­da­men­ta­mi, któ­rych głów­ną część sta­no­wi­ła wiel­ka ko­pu­ła z prze­wo­da­mi in­sta­la­cji za­si­la­ją­cej i sa­ni­tar­nej. –> Skąd wiadomo, że fundamenty budynków były potężne? Skąd wiadomo, jaki był kształt i funkcja fundamentów. Dlaczego fundamenty były kopulaste?

 

Zmie­rza­li ku naj­więk­szej are­nie do walk. Gdzie spo­ty­ka­ła się tu­tej­sza spo­łecz­ność… –>Raczej:  Zmie­rza­li ku naj­więk­szej are­nie do walk, gdzie spo­ty­ka­ła się tu­tej­sza spo­łecz­ność

 

Kula po­now­nie wznio­sła się do góry. –> Masło maślane. Czy coś może wznieść się do dołu?

 

Ostat­nia zaś mu­lat­ką, o wręcz he­ba­no­wej skó­rze… –> Ostat­nia zaś Mu­lat­ką, o wręcz he­ba­no­wej skó­rze

Czy Mulatka nie miała zbyt ciemnej skóry?

 

tra­fił do­kład­nie w po­ło­wie dłu­go­ści mię­śnia most­ko­wo–oboj­czy­ko­wo–sut­ko­we­go. –> …tra­fił do­kład­nie w po­ło­wie dłu­go­ści mię­śnia most­ko­wo-oboj­czy­ko­wo-sut­ko­we­go.

W tego tupu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

pu­ścił go i opadł na ko­la­na. Chło­pak spadł na zie­mię… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Złóż ra­port na temat syna u pro­to­ko­lan­tów. –> Kiedy syn był u protokolantów?

A może miało być: – Złóż u pro­to­ko­lan­tów ra­port na temat syna.

 

– Nie bę­dzie o tym wie­dział, wyj­dzie­my dru­giem wej­ściem… –> Literówka.

 

Padła jak długa na zie­mię, krztu­sząc się krwią. –> Padła jak długa na podłogę, krztu­sząc się krwią.

 

Ma­szy­na wznio­sła się trium­fal­nie do góry. –> Masło maślane.

 

– Nie..! –> – Nie!

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Mikro re­ak­cji, niu­an­sów wy­po­wie­dzi… –> Mikrore­ak­cji, niu­an­sów wy­po­wie­dzi

 

Za nim zdą­żył usiąść i za­sta­no­wić się nad Scar­te… –> Zanim zdą­żył usiąść i za­sta­no­wić się nad Scar­te

 

gdy sta­rzec już sam nie był na tyle spra­wy. –> Literówka.

 

Nigdy wcze­śniej nie wi­dział go na­gie­go, by­naj­mniej tego nie pa­mię­tał. –> Nigdy wcze­śniej nie wi­dział go na­gie­go, przynajmniej tego nie pa­mię­tał.

 

Do­tar­ło do mnie wiele spraw. Ale teraz muszę do­trzeć w jego po­bli­że… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

– …Jest. –> Dlaczego tu jest wielokropek?

 

Męż­czy­zna sta­nął przez nie­wiel­kim po­jaz­dem… –> Literówka.

 

Huk wgnia­ta­nej stali roz­szedł się echem po pu­stej sali… –> Czy to zamierzony rym?

 

– Twoje zdolności… Impo… nujące – maszyna wydała dodatkowo kilka nieokreślonych dźwięków.

 – Nie mylił… em się względem ciebie, młody Artisie. Jesteś dosko… nały! – Ponieważ Kula się jąka, proponuję tu i w następnych wypowiedziach:

– Twoje zdolności… Impo-nujące – maszyna wydała dodatkowo kilka nieokreślonych dźwięków.

– Nie mylił-em się względem ciebie, młody Artisie. Jesteś dosko-nały!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jasna Strono.

Większość opowiadań na portalu NF jest sklecone z klisz, oprócz absurdów i kilku strumieni świadomości.

kula zamieniła się w wielościan foremny i umarła

Kula nie umarła.

ludzie tak po prostu nie rozmawiają.

To dla mnie komplement, w większości przypadków spotykam się z bohaterami z przyszłości, którzy rozmawiają jak “normalni ludzie”. Moi bohaterowie są wyjątkowi, nie dlatego, że ja o nich napisałem, tylko dlatego, że każdy, każdy może zmienić świat, globalnie. Dlatego tak się wypowiadają. Wolałbyś, żeby Artis przyszedł do Nisy i powiedział “Chodź, skoczymy na piwko”? On od lat planuje drastycznie zmienić życie kilku tysięcy osób i w dalszej perspektywie – miliardów. Nie wyobrażam sobie, że myśli i wypowiada się “normalnie”.

Ludzie już teraz widzą na ulicy tylko ekran smartfona, nie wiem co trudnego widzisz, by duży mężczyzna wmieszał się w tłum.

Niezmiernie dziękuję za łapankę, robisz to najlepiej, zaraz po Reg.

 

Reg

albowiem od początku wiadomo jakie są plany Artisa wobec Kuli,

To było dla Ciebie takie oczywiste? Że Artis nie zniszczy Kuli? Ostateczną rolę Nisy też przewidziałaś? Myślę, że nie. Nie lubisz takiej literatury i każde zakończenie będzie dla Ciebie “whatever”. Za łapankę oczywiście bardzo dziękuję, będę wprowadzał poprawki.

 

 

To było dla Ciebie takie oczywiste? Że Artis nie zniszczy Kuli? Ostateczną rolę Nisy też przewidziałaś?

Nie o zniszczeniu Kuli myślałam, raczej o odebraniu władzy. Nisa nie zaprzątnęła mojej uwagi w jakiś szczególny sposób.

No cóż, Darconie, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że w czasie lektury tak obszernego tekstu, trudno skupić się na śledzeniu opowieści i jednocześnie wyławiać błędy i usterki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Brak bibliotekowych głosów i lektura komentarzy sugeruje, że mamy do czynienia z tekstem kiepskim. A wcale taki nie jest. 

Fakt, nie tchnie świeżością. Ale nie jestem zagorzałym zwolennikiem pogoni za oryginalnością, to trochę tak, jak z tym słynnym cytatem o piosenkach – podobają mi się te piosenki, które już znam. Jeśli pizza jest smaczna, mogę ją jeść bardzo często. Tutaj, mimo użycia znanych motywów, świat jest dobrze skonstruowany, a fabuła nie taka znowu oczywista i przewidywalna – tekst jest długi, ale czytałem z zainteresowaniem – chciałem dowiedzieć się jak się to wszystko skończy.

Właściwie wszystkie rzeczy, które chciałem potraktować jako minus w pewnym sensie bronią się same. Bo nie podoba mi się narracyjna suchość tekstu, zarówno na poziomie opisów, dialogów, jak i emocji. Lubię efekciarstwo, lubię piękne zdania, lubię naturalnie brzmiące rozmowy, lubię wyraźne akcentowanie emocji. Tutaj tego nie ma. Lecz z drugiej strony – konkretność i pewna beznamiętność narracji, zarówno jeśli chodzi o opis świata, jak i przedstawienie emocji postaci (a emocji owych jest przecież mnóstwo, przez "beznamiętność" narracji rozumiem fakt, że owych uczuć nie można w tekście doświadczyć, poczuć, jeno "dowiedzieć" się o nich) może służyć podkreśleniu "nieludzkości" opisywanej rzeczywistości. Patos i sztywność dialogów – tutaj właściwie trudno się z Tobą spierać, Darconie, ci ludzie są wszak mocno od nas odlegli, niekoniecznie muszą mówić jak my. Gadać o pierdołach też nie będą, zważywszy ekstremaną sytuację, w jakiej są postawieni. Fakt, tu i ówdzie miałem wrażenie, że wyglaszają klasyczne, dialogowe wersje infodumpów, ale to nie zbrodnia.

Zatem taki a nie inny styl może służyć osiągnięciu takiego, nie innego klimatu, a to dobrze. Czy ów styl mi się podoba, czy sam tak bym napisał – to już inna kwestia.

Plus za zakończenie – już chciałem rugać Cię za bezsensowne znęcanie się nad tą biedną dziewczyną, ale na szczęście okazało się, że to wszystko ma swój cel i sens :-) 

Ogólnie – porządny tekst, przemyślany i porządnie napisany, przeczytałem z zainteresowaniem. Nie zachwycam się, bo nie urzekło, ale nie wiem czy to przez jakieś mankamenty tekstu, czy po prostu to nie mój klimat, głownie jeśli chodzi o styl. Dlatego z pewnością biblioteka się należy.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

W końcu jakiś budujący komentarz. Powiem szczerze, że chciałem osiągnąć pewien klimat Blade Runnera 2049, ale tam pomocą służyły obrazy i muzyka, a to dużo. Ja musiałem bronić się samymi literkami. Tak, w tym świecie trudno o luźne rozmowy, nie w takim środowisku, stąd patos i górnolotne dialogi. Wychodzi jednak na to, że mnie poniosło. Może trafi się ktoś, kto wskaże mi palcem, gdzie można spuścić powietrza i nie stać tak ciągle na baczność.

Jesteś drugą osobą, której podoba się zakończenie, to cieszy. Chciałem, by te 80k skończyło się choć trochę zaskakująco.

Jeśli znajdziesz czas, przeczytaj mój najnowszy tekst. Jeśli dałeś radę ten… Gadające głowy mają tylko 5k znaków i to zupełnie inna literatura od tej pisanej dotychczas. Jestem ciekawy Twojego zdania.

Pozdrawiam.

Przeczytałem i ja.

Tekst z gatunku tych, gdzie bohaterowie i sceny nie skrywają żadnej tajemnicy przed czytelnikiem (poza zakończeniem, ale o tym za moment) – nie jest to wada, raczej obrana przez Ciebie strategia. Choć lubię tajemnice, tutaj ich brak mi nie przeszkadzał.

Kliszowość tu jest, ale gdzie jej nie ma. Kwestia jest taka, jak je się wykorzystuje.

Główny bohater wpada w pamięć, taki buntowniczy młodzieniec o wielkim umyśle, ale również dobrze dobranym antagoniście. Inaczej byłby dla mnie nudny. A tak nieźle się dobrali z SI, czuć ten konflikt. A rozwiązanie było zaskakujące. W kanonach, ale nadal zaskakujące :) To definitywnie na duży plus.

Z innych bohaterów spodobał mi się jeszcze ojciec głównego bohatera. Miał charakter, osobowość i cel. Z Nisą przeszkadzała mi jedna rzecz, o której za moment. Reszta to statyści, ale spełniają swoją funkcję.

Tą rzeczą, która mi przeszkadzała przy Nisie jest klimat dialogów. Teraz nie chodzi mi o słowa, sposób wypowiadania, ale raczej taki brak chemii. Kiedy Astin rozmawia z ojcem, ich relacja jest widoczna. Gesty, słowa ze sobą współgrają. Ale przy Nisie nie miałem wrażenia mocnego uczucia między nimi – rozmawiały posągi, idee ukryte pod pozorem postaci. Podkreślam – tu nie chodzi o słowa czy sposób rozmowy, raczej o całość kompozycji. Jakoś po ich dialogach czułe gesty nie wzbudzały we mnie poczucia intymności ich relacji.

Jeśli chodzi o kompozycję, to wyraźnie widzę te trzy standardowe części. Przy czym nie wiem czy nie za wcześnie zdradziłeś fakt większego wpływu CI na życie bohatera (chodzi o scenę rozmowy SI z samym ojcem). Trochę to mogłeś jeszcze przytrzymać, zwłaszcza, że kawałek dalej maszyna wyznaje to Astinowi bez skrupułów. Zmniejszyło to impakt tej sceny z bohaterem.

Podsumowując: fajny koncert fajerwerków, z bardzo satysfakcjonującym zakończeniem, choć zgrzyty też były. Klik się należy.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

O większość rzeczy już pisałem, część Twoich zarzutów pokrywa się z innymi, więc nie ma sensu się powtarzać. To co jest nowe:

Teraz nie chodzi mi o słowa, sposób wypowiadania, ale raczej taki brak chemii.

Szczerze mówiąc, o to mi chodziło. Nie ma między nimi chemii, Artis dźwiga ogromne brzemię i nie jest w stanie beztrosko zakochać się, to bardziej potrzeba bliskości, zrozumienia, wsparcia. Ze strony Nisy zaś, to nie jest miłość na “równych warunkach”, Artis nie jest dla niej partnerem, jest kimś wyjątkowym, Wybrańcem, kocha go, ale w sposób, jak kocha się kogoś szlachetnego, za którym pójdzie się w ogień w imię ideałów. Co prawda, nie chciałem

Ale przy Nisie nie miałem wrażenia mocnego uczucia między nimi – rozmawiały posągi, idee ukryte pod pozorem postaci.

aby to były posągi. Widać coś mi umknęło. Z większości komentarzy i tutaj i pod innymi opowiadaniami wynika, że nie wszystkie związki pomiędzy bohaterami są dobre, a właściwe, zawsze są jakieś uwagi do “głównych” par. Będę musiał to solidnie przemyśleć.

Dzięki za konstruktywny komentarz.

 

Szczerze mówiąc, o to mi chodziło.

W takim razie dobrze wyszło. Wiem jednak, co popsuło mi ten obraz z początku – pierwszy pocałunek opisany jako “namiętny”. Gdyby zamiast tego ona np. ucałowała mu wewnętrzne strony dłoni, jak często to widać na filmach religijnych lub uczyniła inny gest związany z czcią i oddaniem, wtedy w głowie miałbym sugestię, że coś jest na rzeczy. A tak wypaliła się ta scena, późniejszy komentarz ojca, że “przyjdzie wieczorem” wyjaśnił mi przyczynę drżenia przy przytuleniu i miałem ustawiony pogląd na ich związek.

Z większości komentarzy i tutaj i pod innymi opowiadaniami wynika, że nie wszystkie związki pomiędzy bohaterami są dobre, a właściwe, zawsze są jakieś uwagi do “głównych” par.

Myślę, że dużo tutaj zależy od osobistych doświadczeń czytelnika lub jego rozumienia gestów, więc nie spalałbym się nad tym za mocno ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Z tym namiętnym celna uwaga, poprawię.

– Dobrze wykonałeś swoją pracę, jestem ci za to wdzięczna.

Mężczyzna skinął głową z szacunkiem i dodał.

– Dziwne, że nie pytasz o zdarzenie mnie, starszy z Riganów.

Dodać mógłby do tego, co powiedział wcześniej, ale w tej scenie to jest jego pierwsza wypowiedź.

Trochę zdziwiło nie, że bohater nasyła ledwo poznanego gladiatora na swoją dziewczynę, bo mu się coś wydawało. W ogóle trochę szkoda Nisy, ciągle jej się krzywda dzieje.

Ale ogólnie przyjemne opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Fajnie, że wpadłaś Anet. Muszę przyznać, że imponujesz mi z czytaniem takich ilości opowiadań. Ja dużo czytałem przez pewien okres, ale w końcu para uszła.

Bo ja lubię czytać :)

Minus jest taki, że szybko zapominam :(

Przynoszę radość :)

No to znalazłem kilka dłuższych chwil, chociaż z obsuwą (zależy, jak interpretujesz "na dniach" :P).

 

Standardowo zacznę od rzyci strony i powiem, że niespecjalnie mi się podobało (zahaczając o mocno). Mówię to na samym początku, bo czasem zmienia to wartość niektórych uwag (co jako autor pewnie wyhaczysz, gdzie przeginam z własnym widzimisiem – a mój widzimiś to nie jest jakaś tam pluszana popierdółka z półek sklepowych, ale potwór co to żyje w jaskiniach i pożera małe dzieci). Dla dopełnienia obrazu dorzucę, że ostatnio naprawdę rzadko podobają mi się literki, które czytam. Przy takim "Cujo" Kinga chciałem autorowi robić rzeczy podobne, co tytułowa psina. A to nie jest zła książka, tylko rozwleczona o jakieś dwieście stron za bardzo.

Nadmieniam, bo i tutaj miewałem podobne wrażenie. Po kolei.

 

Początek ponownie uważam za przestrzelony, chociaż tym razem z innych powodów niż to miało miejsce w Twoim poprzednim opowiadaniu (z płonących żyraf zdaje się). Otwarcie powinno w jakiś sposób wciągać czytelnika (haczyk!) i wcale nie mówię tutaj o hitchcockowskim trzęsieniu ziemi, czy nawet "stylowych" fajerwerkach (jak u Funa :P), bo łowić można na wiele sposobów, nie tylko dynamitem. Wędka daje radę (wprowadzenie jakimś ciekawym wydarzeniem), ręką można próbować (główny bohater zaserwowany w ładny, choćby i obyczajowo-spokojny sposób), widziałem nawet wariatów, co walili z procy (pełne światotworzenie – co strawnie wychodzi rzadko, w opowiadaniach prawie nigdy. Popierając rzecz swoim kompletnym brakiem autorytetu w tej dziedzinie – odradzam metodę).

Czemu, moim zdaniem, nie dałem się złowić tutaj:

– otwierasz całość akapitem, w którym bohater "rozgląda się" po apartamencie i jedyne co dostaje czytelnik, to przymiotnik "wielki". Reszty muszę się domyślać sam.

– natychmiastowo pojawiają się też nazwy, czyli Miasto (zmieszane z Rajem) i Farmy. Dokładnie w momencie opowiadania, w którym takie nazwy latają mi koło piórek, bo nie ma ani kontekstu, ani powodu, ani zainteresowania. O ile miejsce nie jest na tyle niezwykłe, że ma to wpływ już na samą budowę sceny (ja wiem? brak grawitacji?), to do czego jest Ci tutaj potrzebne? Ten błąd popełnia się kompletnie nieświadomie, a później jeszcze stara się go bronić jak cnoty (ja tak robię! Bo bezczelny jestem).

I mając te dwie informacje, otrzymujemy dialog. W wielkim apartamencie, gdzieś w Mieście – to wszystko co wiem. Widzisz problem? Nagle pojawiają się szklanki, chociaż widzę tylko gadające głowy (a nawet to niekoniecznie). Po prostu czytam dialog pozbawiony mięska, nawet jeśli są to tylko dwie linijki. I z tej pustej przestrzeni wychodzą na korytarz, który szczęśliwie można już zobaczyć oczyma.

I tutaj problem nie tylko pierwszych akapitów, ale całej sceny otwierającej. Budujesz tutaj zawiązanie intrygi, wprowadzasz w rdzeń fabuły, ale robisz to po lini najmniejszego oporu. Wszystko wykładasz w (dla mnie) sztucznym dialogu ojca z synem, którzy wyjaśniają sobie rzeczy, które prawdopodobnie doskonale wiedzą, a już na pewno sobie mówili. Same dialogi tutaj brzmią mało naturalnie z prostego powodu – po początkowym wrzuceniu odrobiny mięska w postaci opisu korytarza, postacie ponownie zaczynają iść (zakładam, że szli) pozbawieni zewnętrznej narracji, poza drobnymi prztyknięciami, które były miłym, ale niesamowicie drobnym akcentem. Bo gestami (tak, narracją, nie dialogiem!) takimi jak schwycenie za ramię powiedziałeś o postaciach więcej, niż ich własnymi słowami. Mowa ciała jest moim zdaniem w opowiadaniach równie ważna, a czesto ciekawsza niż same dialogi, które zdecydowanie potrzebują w niej oparcia (oczywiście, nie przesadzając w drugą stronę).

Jednym z powodów dla których narracja przydialogowa jest tutaj prawie wykastrowana może być brak zobrazowania bohaterów, zwłaszcza wizualnego. To bardzo pomaga. Sam obstawiałbym przede wszystkim, że przy tej scenie nie miałeś jeszcze przemyślanych samych postaci. Pisałeś ją, kiedy były jeszcze tylko kukiełkami, które miały opowiedzieć o idei historii i o czym będzie opowiadanie. Szkoda. Usłyszeć coś od fajnych, zbudowanych (nawet przelotnie, kilkoma zdaniami, reakcją, szczegółem) postaci jest dużo przyjemniej. Nawet kiedy czynią zakamuflowany infodump.

 

A, no i mędrkujący gówniarz wzbudził u mnie irytację swoimi pompatycznymi kwestiami. Nie wiem, czy taką reakcję na głównego bohatera próbowałeś osiągnąć.

 

Dla efektu "mocnego słowa" uciąłbym scenę zaraz po "zabić można tylko żywą istotę". Władowałeś tutaj niezwykle dużo infodumpu, który jest jeszcze bardziej uwydatniany przy naprawdę zgrabnym zbudowaniu relacji ojciec->matka i syn->matka. Druga sprawa – matka jest jedyną tak dokładnie opisaną postacią. Takie nieuzasadnione zderzenie z faktem, że ojciec i syn to wciąż dwie gadające głowy.

 

"Petor był złym człowiekiem, był tego pewny, ale nigdy nie podzielił się z Nisą swoimi odczuciami, nie chciał jej zranić." – mini byłoza, w dotatku sugerująca, że to Petor myślał o sobie, jak o złym człowieku. Będę wynotowywał tylko te drobnostki, które mocno rzucą się w oczy. Tekst jest jednak długi i według mnie styl nie jest jego największym wrogiem.

 

"– Choć, przejdziemy się trochę, opowiesz mi wszystko." Oooooo, ustrzelony ^^.

 

Zwracasz uwagę, że Petor musi mieć silne układy, skoro lata swobodnie, wnioskując po tym, że może sobie polecieć na arenę. Tyle, że mówisz to zaraz po tym, jak Artis wspomina, że sam tam bywał. Wtedy cała idea "silnych układów" znika, chyba że chciałeś pokazać, że chłopak/jego ojciec też takowe mają, ale w takim wypadku nie powinno to Artisa martwić.

 

Eh. Ponownie niewykorzystana narracyjnie okazja. Mówisz, że ogrody zasymulowane przez Nisę są piękne/niezwykłe i tyle. Czytelnik musi uwierzyć na słowo. A można było całkiem nieźle zbudować tym charakter Nisy – pokazać jaka jest, poprzez to jak tworzy świat. To mogło być DOSKONAŁE wprowadzenie postaci, odmalowane nawet kilkoma szczegółami. Przepuściłeś wszystko przez palce.

Zwłaszcza, że w zamian serwujesz kolejny, mało ciekawy dialog (może nawet trochę niezręczny, zwłaszcza tutaj: "– To prawda, sam nie wiem, dlaczego ciągle łapiesz mnie na tym.").

I znowu mamy gadające głowy, tym razem w "pięknym ogrodzie" – co jest dosłownie wszystkim co wiemy o miejscu, w którym toczy się "akcja". 

A dalej ponownie pompatyczne dialogi bez mięska. Bleh :(. Wyszła taka trochę sprzedaż idei. Tak jakby do drzwi czytelnika ktoś zapukał. Po drugiej stronie – akwizytor, który zaczyna opowiadać, że ten produkt jest tak zajebisty, jak tylko może to brzmieć. Ale, do cholery, po co mi ten odkurzacz basenowy, jak jeszcze nawet dziury nie wykopałem? Daj mnie coś ciekawego, nie Wielkie Słowa Równie Wielkiego Wybrańca, Ale Bez Kontekstu, Bo Ten Będzie Później. Dej dej dej. Jestem wymagającym czytelnikiem (i beznadziejnym komentatorem, że tak zaasekuruję swoją gburowatość)! Chcę czytać o czymś, co się dzieje, nie o puszczonych w powietrze IDEACH, albo rzeczach, co to działy się poza soczewką narracji. Nie opowiadaj mi świata. Pokaż mnie go!

A już zwłaszcza słowami postaci, która mnie odpycha (co ma zapewne olbrzymi wpływ na odbiór całego opowiadania). Zawsze jest takie ryzyko, więc opieranie budowy świata na dialogach to nie jest bezpieczna inwestycja (już pomijając, że zazwyczaj nudna).

Co zabawne, w pewnych momentach sam zauważasz narracyjnie, że postacie mówią sobie rzeczy, które już wiedzą. Wiesz, że grzeszysz i nic z tym nie robisz :P.

 

Teraz uwaga stuprocentowo widzimisiowa (co by poudawać, że pozostałe nie są :F) – ogólnie przez większość dialogów przebija mi się taka straszna… naiwność? Ciężko mi znaleźć właściwe słowo (no koniec świata, przytkało rozgadany słowiczy dziób). Jeszcze ciężej znaleźć właściwą przyczynę. Te wszystkie relacje między postaciami wydają się jakieś sztuczne. Sam winiłbym pewnie głównego bohatera i jego "buntownicze" dialogi. Po prostu coś mi nie gra, coś gryzie z tyłu czaszki.

Dochodzi nawet do tego, że SI, która sama powinna brzmieć naiwnie, w kontekscie nieporadnego przecież naśladowcy (jak dziecko u władzy!), nie dościga w tym Artisa.

 

Więc mówisz, że Petorowi zaimponował krzyczący głośno smarkacz, wypowiadający się tak, że w tle słyszę echa poddenerwowanego tuptania dziecięcych stópek? Zdaje się, że przez to, jak odebrałem Twojego bohatera, rzutuje on na odbiór wszystkich pozostałych postaci. Niszczy je jedna po drugiej :(. #OdczuciaKapryśnegoCzytelnika #DajMiInnegoBohatera

 

"– Czy nie wiesz już wszystkiego? – sarkastycznie skomentował Artis." – nie. Sto razy, tysiąc, milion razy nie! Tak się nie stosuje narracji przydialogowej (tak, nie mam pojęcia, czy taki termin istnieje). To samo dotyczy haseł typu "stwierdził cynicznie". To jest wkładanie czytelnikowi opinii, którą powinien budować sobie sam. Na podstawie mowy ciała, sposobu wypowiedzi, wreszcie samych słów. Oczywiście, pewnie przesadzam, zapewne tak można, może nawet ktoś Wielki tak kiedyś napisał. Mam to gdzieś, nienawidzę podobnych dopisków. 

Przykładem lżejszej wersji jest na przykład "powiedział groźnie" – bo po co pokazywać rzeczy (zmarszczoną brew, zaciśnięte zęby, głębszy ton, rozedrgany głos, "niebezpieczna nuta" albo "akcent" w zdaniu, słowie, czymkolwiek), skoro można powiedzieć "groźnie" i po sprawie. Pokaż mnie to. Dej dej dej.

Oczywiście, stawiam tutaj wielkiego, wyszczerzonego Widzimisia.

 

No a dalej kolejne Wielkie Dialogi. Znowu IDEE. Całe opowiadanie zdaje się zlepkiem rzucanych w twarz czytelnika MYŚLI, a nie na tym polegają opowiadania. WIELKA MYŚL może być (cudownie, kiedy jest!) wynikową opowiadania. Pozostawiona do przemyślenia czytelnikowi. Nie rzucona mu w twarz, ale będąca wynikową liter, które pobudzą do myślenia. A tutaj nie ma myślenia. Są tylko pompatyczne słowa jakiegoś smarkacza, którego nie potrafię potraktować poważnie. To jest straszny kontrast względem chociażby niedawnej sceny z gwałtem na Nisie. Opowiadanie chce być poważne, a główny bohater na to nie pozwala.

Wybacz mi miejscowego capslocka. Głosy w głowie powiedziały mi, że tak będzie lepiej widać co mam na myśli. Przy okazji pokazuję też, że jestem złośliwy i nie nadaję się na nauczyciela. Dobrze. Dooobrze (a tutaj Słowik próbuje naśladować głos Palpatine'a – przy okazji mówiąc o sobie w trzeciej osobie).

 

Odhaczam kolejną uwagę, ale już dostrzegam, że te zaczynają się powtarzać. Ponownie, wyrzuciłeś całe mięsko z opowiadania. Wielki, krwawy turniej opisany w trzech linijkach. Trzech linijkach! Czy ja mogę wreszcie dostać trochę fajnych, obrazowych scen? W ten sposób sam Mothua też nie został wprowadzony tak, jak powinien. To oczywiście wciąż mniejszy błąd niż to, co zrobiłeś Nisie, ale na pewno taki, który ucina sporo fajnych możliwości w budowaniu postaci. Przegapione okazje, wszędzie przegapione okazje. Tak jakbyś wszystkie postacie traktował po łebkach. Są, bo historia tego wymaga, nic poza tym. Liczy się tylko główny bohater i jego wielkie słowa (powstrzymałem się od wielkich liter, ha. Doskonalę sztukę krytyki. Może kiedyś będę mógł być złośliwy i nawet dostawać za to pieniądze!).

 

Eh.

"– A czy równie bez znaczenia jest, że twój ojciec jest szpiegiem, którego tak poszukujesz? – Maszyna wzniosła się triumfalnie.

– Tak… mogłem się tego domyśleć. Przemocą każdego można zmusić do wszystkiego."

Czy widzisz, jak to wygląda bez podparcia narracją? Coś jak: A, to był ojciec? No luz, zdarza się. Że Nisa oberwała bez powodu? W sumie też się zdarza.

 

W opowiadaniu już od momentu nasłania "zabójcy" na Nisę wszystko się sypie. Logika. Postacie. Relacje. Gdyby to miało charakter bardziej baśniowy, wylewającą się zewsząd naiwność byłbym w stanie przetrawić, może nawet zrozumieć. Tyle tylko, że opowiadanie chce być poważne. Stara się. Pokazuje sceny. Gorzej, że nie pokazuje konsekwencji. Pobita Nisa nie ma za złe Artisowi "Inaczej Postrzegasz Świat" Riganowi. Złota "Lubię Jak Się Stawiasz Chłopczyku" Kula wybiera Artisa, bo potrafi odróżnić ludzi od robotów (xD), w tym samym argumencie starając się pokazać, że gówno prawda i przeczy sama sobie (inteligencja xD). Tak, wiem, że zmyślał. Chyba tylko po to, żeby podważyć własne wyjaśnienia.

 

Od ostatniego obrazka zaczynasz przyspieszać. W pewnym momencie pojawiają się literówki, dziwne szyki. Wyskakują znienawidzone przeze mnie wielokropki, mające symulować emocje, które można by opowiedzieć narracją. Narrację to sobie właściwie odpuszczasz. Lecisz seriami dialogów, gadające głowy, które czasami spojrzą z wyrzutem albo niechętnie czy gniewnie.

Przy scenie poświęcającego się Mothui głośno parsknąłem śmiechem. To znalazło się w tym samym opowiadaniu co scena przedgwałtu i obicia twarzy kobiecie. Barbarzyńca szarżujący na wielkie, metalowe maszyny, w heroicznym akcie bóg wie czego. Poświęcenia za "dług" dla dzieciaka, któremu bzykał kobietę. Tego samego, któremu robił za ochroniarza, za praktyczne darmo, bo po prostu wyciagnął go z farm, żeby dalej zabijał, ale w nowej scenerii xD. To jest po prostu kumulacja źle poprowadzonej postaci, bo w trakcie tekstu nie widać żadnej przemiany. 

Postaram się odrazu powiedzieć, dlaczego. Tak, w tym miejscu ląduje zajebiście wielki Zdajemiś, sadza dupsko zatykając jedyne wyjście z pokoju i rozgląda się po białych ścianach mojego osobistego wariatkowa. 

Otóż – brak narracji. Przemiana bohaterów nie ma szans zawrzeć się w samych dialogach. Potrzeba mięsa. Potrzeba wydarzeń. Potrzeba widzieć coś więcej, niż gadające głowy. Przemiana następuje najpierw w ruchach, reakcjach, spojrzeniu. Tutaj nie ma tego żadna postać, chociaż faktycznie to właśnie przy barbarzyńcy próbowałeś to wprowadzić, chociaż jego eskpozycja ogranicza się do "macham mieczem i obracam cudze kobiety" (taki Conan, ale bez moralnego kodeksu xD). Artis jest taki sam jak na samym początku opowiadania, mimo że minęło 80k znaków, a i wydarzeń trochę było (w tym nasłał zbója, co by przefasonował twarz ukochanej). Ojciec jest taki sam. Nisa… Nisie zmieniły się rysy twarzy xD (wybacz kiepskie żarty, jest pierwsza w nocy, a ja od prawie 2h piszę ten zdecydowanie zbyt długi komentarz), jeśli by pominać epilog, bo ten uważam za beznadziejny. To moje święte, czytelnicze prawo.

No, a niemoralny Conan ulega przemianie tylko dlatego, że tak właśnie, w ostatnich scenach, postanowił autor (bo jeśli był taki od początku, to by raczej nie zabawiał się z kobietą dzieciaka, który wyciągnął go z Farm). Nie ma mięsa przy dialogach – nie ma rozwoju bohaterów.

Końcówki nie będę próbował oceniać. To raczej oczywiste, że ze względu na apatię względem głównego bohatera i raczej nieszczgólne zaangażowanie względem Wielkich Idei, nie byłem w stanie potraktować go poważnie. Zbyt zawiódł mnie department postaci, żeby przejmować się ich losem, czy planami.

Na co szczególnie zwrócę uwagę przy zamykaniu tego monstrualnego komentarza (z wciąż wpatrującym się we mnie Widzimisiem, przez którego nie mogę wyjść z pokoju). Od początku do końca postawiłeś w tym opowiadaniu na to, że będą działy się wielkie rzeczy, za którymi będą szły mądre słowa. Problem w tym jest jeden.

To trzeba było najpierw postawić na tych małych bohaterach, których zlałeś w trakcie opowiadania. Po pierwsze, zacząłeś od dialogów wyjaśniających istotę opowiadania. Nie od bohaterów, ale powodów pchających fabułę. Nie od akcji, ale od nie znączących jeszcze nic słów.

Wciąż nie wiem jak wyglądają Riganowie (ojciec i syn). Mam nadzieję, że przegapiłem to w opowiadaniu. Musiałem ich sobie sam wyobrazić.

Przy Nisie zawaliłeś okazję do świetnego pokazania postaci i ewentualnego zbudowania gruntu pod epilog (który aktualnie wydaje mi się kompletnie z tyłka). O wyglądzie też chyba nie wspomniałeś, co później nie pozwoliło ci dokładnie opisać, jak wyglądała w stanie pokiereszowanym, żeby nadać scenom więcej dramatyzmu. Zupełnie jakbyś sam nie miał tych postaci w głowie. Jakbyś miał tylko idee im przyświecające, a to za mało na dobre opowiadanie.

Przy Mahui też zwaliłeś świetną okazję na wprowadzenie postaci, ucinając walki gladiatorskie (dokładnie te same, które tak barwnie zapowiadałeś przez początkowe fragmenty). Opisałeś je na zasadzie – tłukli się długo i krwawo. Tadam, masz tutaj ochroniarza, który da się zaskoczyć gówniarzowi przy pierwszym spotkaniu.

Wracając do Artisa "Mam Swoją Wizję Świata" Rigana, zwrócę uwagę, że masz tendencję do tworzenia Mary Sue w męskiej wersji (chyba Gary Stu na ten twór mówią, ale nie znam się). Mamy tutaj smarkacza wypowiadającego wielkie idee, chociaż nie ma kompletnie doświadczenia życiowego, ani nawet nie wiadomo, skąd mu się te mądre myśli w głowie pojawiają. Dużo czytał, może oglądał filmy? Nie wiem, podobał mu się Wallace z Walecznego Serca, czy co? W ten sposób, nawet jeśli słowa wypowiadane są przez taką postać bez tła, zakrawają na śmieszność nawet jeśli są prawdziwe. Oczywiście można taki schemat oszukać, specjalnie wprowadzając konstrukcyjnego "błazna", ale Artis do takiej postaci zupełnie nie aspiruje, chociaż śmiech i drobne zażenowanie we mnie wywołał.

Do tego dochodzą mu umiejętności walki, jest wybrańcem, potrafi w telekinezę i ogólnie wszystko wie najlepiej.

Do tego całość okraszona jest szczątkową w dialogach narracją. W ogóle jest mało narracji, dużo dialogów. Pompatycznych, silących się na mądre myśli. A pod mądre myśli trzeba budować podłoże,argumenty, a nie smarować nimi twarz słuchacza.

Za mało opisujesz, a bez tego nie ma szans na zainteresowanie czytelnika, którego nie obchodzą idee. Przynajmniej nie w pierwszej kolejności. Gdyby pragnął mądrych myśli, to sięgnąłby po jakieś eseje filozoficzne od tęgich głów. Nikt nie siada do opowiadania fantastycznego, z głosem w głowie "to jaką mądrą ideę poznam tym razem". Nie. Te idee czasami wynikają z samego opowiadania, które nie przekazało tej myśli bezpośrednio. Doprowadziło do niej, a teraz ona wżera się w mózg nie pozwalajac biedakowi zasnąć. I jest jeszcze, ten masochista jeden, wdzięczny za to. W tym tkwi siła przekazu samych opowiadań, że potrafią trafić do ludzi, którzy nie szukali ani takiego pytania, ani takiej odpowiedzi.

Odleciałem, co? ;)

 

Znaczy, czas kończyć. Jak coś mi się przypomni, albo chciałbyś, żebym jeszcze coś dopowiedział, czy nawet zwrócić mi uwagę, że głupi jestem (to konkretnie wiem, pokaż mi lepiej dlaczego :P). Nie będę się też o tej godzinie silił na jakieś lepsze podsumowania,bo to nie ma prawa wyjść. Może później ułożę coś sensownego. Tutaj, na daną chwilę, masz zbiór pojękiwań BARDZO GROŹNEGO CZYTELNIKA, któremu wydaje się, że wszystko wie najlepiej i w ogóle, czemu nikt nie pisze tak jakby on chciał (a jak już piszą, to raz na rok, wstrętne mątwy). Pewnie można z tego wyłowić jakieś sensowne uwagi, kto wie.

 

To sfruwam, bo widzę, że Widzimiś odblokował mi wreszcie wyjście.

Trzymaj się!

Przede wszystkim dziękuję za tak obszerny komentarz.

Jest długi, więc próbowałem znaleźć w nim coś, z czym mógłbym się nie zgodzić, ale niestety nie udało się. :(

Mam nadzieję, że powoli dostrzegam problem moich opowiadań, to znaczy mój problem. Ktoś mi kiedyś napisał, że moje pomysły nie są na opowiadanie, a raczej na powieść. Za bardzo rozbudowane. Teraz, po czasie, zdaje sobie sprawę, że podczas pisania zdawałem sobie sprawę ( :) ) z pewnego oszustwa względem czytelnika. Bo niby nie ograniczał mnie limit, ale pisząc synopsis uznałem, że wszystkiego będzie ponad 80k znaków, a nie chciałem tego limitu przekraczać. Czyli limit jednak był. I tak, główne postacie bez opisów, bo limit, bo chciałem poeksperymentować, czy można bez. I owszem, można, ale w opowiadaniu na 15k znaków, nie na 80k. Przy takiej długości to po prostu oszustwo. Nie pozwalam zapamiętać bohatera, więc jak czytelnik ma go polubić lub nie?

To samo tyczy się bardziej rozbudowanych opisów i narracji. Czyli krótka wzmianka o turnieju gladiatorów i takie tam. Gdybym opuścił 30-40 linijek dialogów i dopisał opisy, pewnie skończyłoby się na 120k znaków. Czy to źle? Nie wiem, zależy jak napisać.

I to są rzeczy, z których mniej więcej wiedziałem. Nie zdawałem sobie jednak, że moja wizja świata zrobi się wręcz namolna. I tak, nie zdawałem sobie sprawy, że wszystko wyjaśniam, zamiast pozwolić domyśleć się tego czytelnikowi, o ironio(!), sam często zarzucam to innym . :(

Co mogę dodać. Swego czasu najcenniejsze komentarze dostałem pod opowiadaniem z konkursu Płonących Żyraf, między innymi Twój. Część kluczowych wynotowałem sobie i staram się stosować. Wierzę, że dzięki nim dostałem piórko. Myślę, że muszę uzupełnić notatki o kilka nowych. Zdecydowanie pomogłeś, tak jak poprzednio.

 

 

Znaleźć odpowiedni balans między dosłownym przekazem a niedopowiedzeniem tak, żeby czytelnik był usatysfakcjonowany, to zadanie karkołomne, a może i niemożliwe, bo zależy głównie od tego, kto czyta. Czyli grupa docelowa. Możliwe że inaczej postrzega opowiadanie osoba, która tylko lubi czytać fantastyczne historie, a co innego widzi i często przewiduje fabułę inny autor, który najczęściej napisałby to i tamto inaczej. 

Co do samego opowiadania, to jest w nim coś takiego, co wciąga i chce się dalej czytać, mimo że to cegła jest. To duży plus. W komentarzach poruszono kwestię brakującego haczyka na początku. Hmm… to też zależy od przynęty, jaką rybę chce się złapać. Dla mnie wystarczyła wzmianka o świecie – Raju i Farmach, a potem o planie i czy się powiedzie. No i wciągnęło. Lektura niezła i warta bib, choć nie na tym poziomie co W pogoni za szczęściem (tytuł z pamięci piszę, bo dobrze się zakotwiczył wraz z historią). Niestety odrobinę muszę pokręcić nosem też. Moim zdaniem nie do końca zagrał tu klimat i styl mocno odmienny od W pogoni… niestety gorszy, bo jakiś taki trochę górnolotny i pompatyczny. Ale możliwe że to indywidualny odbiór. Ogólnie niezłe. 

Nie wiem, jakim cudem nie skomentowałam tego tekstu, bo przeczytałam go dawno i pamiętam, że mi się ogólnie podobał, choć nie bez drobnych ale :D Co więcej, pamiętam, że pisałam komentarz, więc albo mi się to przyśniło, albo jakiś błąd systemowy zeżarł.

W każdym razie pobieżnie sobie teraz przypomniałam i potwierdzam, że się podobało, choć chyba nie wypiszę z pamięci tego, co miałam bardziej szczegółowo do powiedzenia. Chyba największy problem miałam z Farmami, ich organizacją i znaczeniem. Ale ogólne wspomnienie pozostało pozytywne, nawet biblioteczne, co w przy najbliższej niekomórkowej okazji nadrobię.

http://altronapoleone.home.blog

Czasami zdarza się, że napisany komentarz znika. Na ogół cofnięcie strony pozwala go odzyskać. Ale najpierw trzeba się zorientować, że coś nie zażarło…

Babska logika rządzi!

Tak, to mi się parę razy zdarzało, a może tu pisałam z komórki i nie zauważyłam albo w ogóle nie zapisało :( Ale lepiej późno niż wcale.

http://altronapoleone.home.blog

Grupowa wizyta w środku tygodnia. :)

Tak, chciałem napisać pompatyczny tekst, taki górnolotny. Zawsze mi się marzył. Globalne problemy, istnienia w milionach zależne od jednego istnienia. Wiedziałem też, że to trudne, ale nadal uważam, że warto było. Przyniosło mi to kolejną, cenną naukę. Miejmy nadzieję.

Dziękuję za komentarze i zauważenie kilku dobrych stron.

A ja nie będę się czepiał klisz. Zakładam, że korzystasz z nich świadomie, tak jak świadomie chcesz tworzyć prozę gatunkową, rozrywkową, z ziarenkiem czegoś głębszego. Mało kto dzisiaj czyta opowiadania ze złotej ery fantastyki, więc te schematy warto przypominać, odświeżać. I w tym duchu kupuję całość opowieści. Z jednym zasadniczym wyjątkiem – nigdy nie rozumiałem fascynacji autorów motywem ojca wykorzystującego córkę, a do tego, u Ciebie, ten motyw (a jeszcze bardziej ten z robotami) jest w moim odczuciu wprowadzony zupełnie od czapy i podany w sposób niestrawny. Scena gwałtu metalowym penisem wypada śmiesznie i żenująco, a nie strasznie.

Kompozycyjnie, zwróciłbym uwagę na wcześniejsze (a nie dopiero wtedy, gdy są niezbędne) wplatanie kluczowych informacji – na przykład tych o położeniu siedziby SI pośród złomowiska, albo wyłączonych z sieci robotach ostatniej linii.

Najwięcej zastrzeżeń mam jednak do warsztatu. Wiem, że programowo dążysz do stylu przezroczystego, w czym się zasadniczo różnimy, ale co rozumiem. Taki neutralny styl powinien być jednak perfekcyjny formalnie. A nie jest.

Masz tendencję do dziwacznego frazowania, np.:

W budynkach Miasta korytarze były przepastne, niejednokrotnie o szerokości kilkudziesięciu i wysokości kilkunastu metrów. Często ciągnąc się przez całe gmachy o długości kilku kilometrów.

I choć tęskniła za jego głosem, spojrzeniem, choćby drobnym dotykiem i tęskniła tak, aż okrutnie bolało. To trwała.

To drugie napisałbym np.: „I choć tęskniła za jego głosem, spojrzeniem, choćby drobnym dotykiem i tęskniła tak, aż okrutnie bolało, to trwała. Trwała”

 

Niezrozumiały jest dla mnie pomysł, ze zmianą rodzaju zaimków opisujących SI, np.

Tak, SI już dawno ustaliło zasady postępowania i konsekwentnie je egzekwowało. Ale nie akceptował wysoko posuniętego posłuszeństwa ojca. Z jednej strony chciał jej zniszczenia, z drugiej wypełniał skrupulatnie każde polecenie.

Wyjaśniłeś, że wynika to zmiany opisującej SI tytułów, ale w tym akapicie nie pojawia się żaden, a występowanie trzech rodzajów (bo jest jeszcze domyślny “on” – Artis) – wprowadza tylko zamęt.

 

Zaimkoza, w posuniętym stadium, np.:

Pytał kiedyś o to, ale zbyła go i więcej tego nie drążył.

Kolejna rzecz, z której jej Artis nie zdawał sobie sprawy.

 

Niezamierzone aliteracje:

Właśnie spokój syna niepokoił Stina

jaja jakiegoś

 

Słowa użyte niezgodnie ze znaczeniem,

Ucieleśniają swoją niedolę z naszym dobrobytem.

Nigdy wcześniej nie widział go nagiego, bynajmniej tego nie pamiętał.

lub w sposób, dający się wybronić, ale wytrącający czytelnika z równowagi:

To nas zawsze poróżniało.

Poczuł, jak matnia wokół niego zaciska się coraz bardziej.

– przy okazji, ostatnim autorem, który wiedział co to matnia i pisał o jej zaciskaniu, był według mojej wiedzy Victor Hugo. Od jego czasów w matnię się tylko wpada.

 

Na koniec jeszcze o tym ziarenku czegoś głębszego, ambitniejszego – bardzo spodobał mi się pomysł na samo zakończenie. Denerwowałem się, widząc, że Artis nie nabiera nowych jakościowo skilli, a za którymś spotkaniem przyjdzie mu łatwo pokonać SI, ale ładnie przeniosłeś ten pojedynek i zwycięstwo w inny wymiar, a poświęcenie bohaterów przydało historii szlachetności.

Myślę, że tym razem zgubiła mnie chęć napisania górnolotnego i pompatycznego tekstu. Stąd część zdań ne brzmi tak, jak powinna. Próba nadania zdaniom pewnego charakteru nie powiodła się w stu procentach, zapewne długość tekstu miała jakieś znaczenie. Po wielu uwagach, zwłaszcza Małego Słowika, napisałbym to teraz trochę inaczej. Jak usiądę dłużej przy laptopie, poprawię błędy.

Z trzema rodzajami zaimków SI chciałem osiągnąć wrażenie, że jest wszędzie i w każdej postaci i tak też postrzegana jest przez ludzi.

Myślę, że ostatecznie zabrakło mi cierpliwości aby bardziej dopracować utwór.

Dziękuję za lekturę i komentarz. Fajnie, że znalazłeś coś pozytywnego.

 

Nowa Fantastyka