- Opowiadanie: Elfinder - Ishawi (Dragoneza)

Ishawi (Dragoneza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ishawi (Dragoneza)

I

 

Na lekcji religii zawsze było wesoło. Nie trzeba było nosić mundurków, a i ksiądz klepał po tyłkach, co ładniejszych chłopaków.

Niestety po klepaniu zaczynały się schody.

– Dzisiaj moi kochani porozmawiamy o waszych dziadkach – powiedział ksiądz i lekko wyszczerzył zęby.

– Kto zacznie pierwszy?

Schowany za zeszytem czekałem na wyrok. Miałem trochę czasu, aby usprawiedliwić dziadka. Dziadek, choć człowiek wiekowy i mądry nie wiedział, że jak nie będzie chodzić do kościoła, to nie pójdzie do nieba.

– Mój dziadek pije, a babka pierdzi po kapuście – zaczęła białowłosa Magdalena

– A mój dziadek ciągnik z ojcem kupił – pochwalił się piegowaty Michał – A babka, jak mówiła tak zrobiła! – dokończył zagadkowo dłubiąc się w nosie. Ksiądz uniósł wzrok znad dzienniczka

– Co takiego zrobiła babcia Michałku?

– Gadała, że ma dość starego pryka i odejdzie od niego.

– Opuściła wioskę?

– Na wieki wieków proszę księdza. Rok temu na wykopki. Wzięła motykę w rękę i kalendarz pod pachę. No i do teraz jej nie ma.

– A nie powinniście byli jej poszukać?!

– A najpierw to i jakże psze księdza! Szukali! Całą rodzina do lasu na grzyby poszli.

– Do lasu? Przecież mówiłeś, że babka poszła na pole.

– No zgadza się psze księdza. Ale poszukiwaniem dziadek dowodził.

– Znaleźliście?

– Tak nie do końca. Bo psze pana księdza, jak matka testament znalazła na strychu, co w nim babka chatę na nią przepisała. To wtedy matula powiedziała, że lepszej tej…

– Tak?

– Rekompensaty za jej zgubę nie trzeba

– A moja babcia przeżyła dziadka! – zawołał Maciej – I powiedziała, że nigdy więcej obok niego spać nie będzie. I kupiła sobie trumnę.

– W domu trumnę macie?

– No! – pokiwał głową Maciej – I babcia w niej śpi. Bo okrutnie się boi, że włożymy jom psze księdza do tej dziadkowej, jak już sępa wywinie.

– A włożycie?

– Tego sam diabeł nie wie… – wzruszył ramionami Maciej

Ksiądz zanotował coś skrupulatnie w zeszyciku. Postukał długopisem w biurko.

– To kto nam jeszcze nic nie mówił? – zapytał z takim przekąsem, jakby ostrzył zęby. Nabrałem powietrza i nie oddychałem.

– A kto skrywa się za zeszytem? – cała klasa bez mrugnięcia oka gapiła się na mnie. Niektóre głupie dziewczyny wymieniły nawet moje imię.

– Ja – odpowiedziałem będąc przypartym do muru, zarazem dając do zrozumienia, że nie mam nic więcej do powiedzenia.

Ksiądz cmoknął przeciągle, co oznaczało, że nie kupił odpowiedzi.

– Mój dziadek był żołnierzem – burknąłem, bo wiedziałem, że i tak zmierzamy do czegoś innego

– Niczym Piotr u Jezusa…

– Miał karabin? – wystrzelił Maciej

– Kto?

– Piotr! – zawołała Magda

– Oczywiście, że nie – odparł ksiądz

– To co z niego za żołnierz? Tak bez karabinu psze księdza? – zdziwił się Michał

– Jezusowy! – krzyknął ksiądz łapiąc za linijkę. Odruchowo schowaliśmy ręce pod ławką.

– Dlaczego Twojego dziadka znowu nie widziałem w kościele? – zapytał

No i padło pytanie, które ciążyło księdzu, jak chłop babie na sianie.

– Zaspał na furze, to i Goździk na gumno zawrócił. Mądre zwierze – odpowiedziałem pewnie, choć nie spoglądałem mu w oczy

– Jak to zaspał?!

– Zmęczony był robota w polu.

– W niedzielę!?

– Ale dziadek, czy Gożdzik? – zapytała Magdalena

– Pewnie, że Gożdzik, przecie dziadek spał na furze. Nie rozumiesz durna? – odparował Michał

– Głupi jesteś! – mruknęła naburmuszona Magdalena

– A Ty mało wiesz, o! – pokazał jej język

– Cisza do diaska! – krzyknął ksiądz – Czy Twój dziadek zdaje sobie sprawę, że Bóg nie weźmie go, ot tak w butach do nieba?!

– Ale dziadek nie chce.

– Jak to nie chce?! – obruszył się ksiądz

– On woli w kamaszach, bo się do nich przywiązał…

– Jak to przywiązał? – zapytał Michał szturchając mnie łokciem

– No sznurówkami głupku! – rzuciła Eliza poprawiając kokardę

Ksiądz opadł na krzesło. Siedział długo nic nie mówiąc, a my patrzyliśmy, to na zegarek, to na linijkę.

– Powiedz dla dziadka, że go odwiedzę.

– Ale dziadek księdza nie wpuści

– Nie wpuści? – zapiszczał ksiądz, jakby kto mu ważył jajka na straganie

– Dziadek nieznajomych do domu nie wpuszcza…

– Cukierków też nie bierze? – zapytał gruby Wojtuś

– A ja lubię krówki – wtrąciła Magda

– Spokój! – linijka opadła na biurko, twarz księdza wyrażała cienką granicę cierpliwości. Wszyscy wbiliśmy wzrok w podłogę.

– Przyjdę do dziadka w piątek wieczorem!

– Dobrze, ale ostrzegałem.

Odprowadzany do kąta za ucho, szedłem na palcach z własnym woreczkiem grochu. Trzeba przyznać, że nasz pasterz to człowiek praktyczny. Nakazał nam wyszyć woreczki z postaciami religijnymi i wypełnić je grochem. Stwierdził bowiem, iż za swoje baranów karmić nie będzie.

Klasa wysłuchiwała o ucieczce maluśkiego Jezuska do Egiptu, a ja zazdroszcząc mu anioła stróża (bo z moim, to nawet z lekcji religii uciec nie mogłem) odmawiałem pod nosem dziesięć zdrowasiek za karę – a, kiedy nikt nie patrzył wyjadałem groch spod kolan.

 

II

 

Kiedy w piątkowy wieczór dziadziuś z księdzem prowadząc dysputy, zagryzali wódeczkę słoninką z cebulką, ja schowany w krzakach nad rzeczką z torebką krówek, czekałem niecierpliwie na Magdalenę.

Za cukierki miała mi pokazać kotka pod spódnicą.

I pomyśleć, że nic bym o tym nie wiedział, gdyby nie Gibon z Piżmakiem. To oni za paczkę papierosów, którą podwędziłem dziadkowi zdradzili mi największą tajemnicę dziewczyn.

Zresztą oni dużo wiedzieli, a i świata nie mały kawał zwiedzili. Sami przecież byli w trzech wioskach, i to z buta. A do tego palili papierosy i pili kawę.

Czekanie to straszna sprawa.

Może gdybym rozumiał czas, jak dorośli i znał się na zegarku, czekanie nie sprawiałoby tyle nudy? A tak nie miałem wyboru i sięgnąłem po cukierka.

 

**

 

Dziewczyny są głupie.

I one chcą się z nami bawić w Indian. A nie umieją dobrze się skradać. Dziadzio ma racje gadając: „baby wnuczuś są do gotowania i orania”

Zgadzam się z dziadkiem, choć nigdy jeszcze nie widziałem baby z pługiem w polu…

– Cześć – powiedziała i usiadła obok

– Cześć – odpowiedziałem i poczęstowałem krówką – Nikt Cię nie widział?

– Nie wiem – odpowiedziała wzruszając ramionami. Odwinęła papierek i ugryzła cukierek

– Jak to nie wiesz? Przecież to nasza tajemnica! A jeśli Cię ktoś śledził?

Zamrugała nie zdając sprawy z powagi wydarzenia.

– To moje krówki?

– No, ale tylko za kotka.

– No dobra, ale mówię Ci, że go nie mam.

– Masz, masz.

– Gdzie?

– No pod spódnicą

– Pod spódnicą mam majtusi – rzekła biorąc druga krówkę

– No wiem, ale kotek jest w majtkach – nie dawałem się zwieść dziewczęcym kłamstewkom

– Naprawdę?

– Tak – pokiwałem głową – Pokażesz?

– Mhm, dobra – wstała i podciągnęła sukienkę, sama będąc równie ciekawa wyhodowanego pieszczoszka.

– Czekaj – oblizałem palce z lepkiego lukru, wytarłem o sweter. Włożyłem rękę w majteczki. Poszperałem trochę tu, trochę tam. I ku mojemu zdziwieniu nie wyczułem futerka.

– I co, masz go? – zapytała dłubiąc palcem w zębach

– Jakiś łysy… – pogmerałem jeszcze trochę – To chyba kociątko…

– A ja Ci mówię, że nie mam kotka – rzuciła przemądrzale, jakby wszystkie rozumy pozjadała. Głupia.

– Cicho!

– A skąd wiesz o kocie? – zapytała mlaskając

– Tajemnica chłopaków!

– A zdradzisz mi tajemnicę?

– Nie mogę, bo tylko chłopaki ją znają.

– Że dziewczyny mają kotka?

– Acha!

– No dobra. To ja postoję na czatach – powiedziała podekscytowana – A ty zdejmij mi majtusi

To co ujrzałem mocno mną wstrząsnęło, aczkolwiek równie mocno zaciekawiło.

Otóż wiedziałem, że dziewczyny nie mają siusiaków, ale żeby, aż tak!? To straszne. Chyba zapytam księdza, czy Pan Bóg zdaje sobie sprawę, jaka niegodziwość uczynił dziewczynkom.

Ale z drugiej strony pojąłem, dlaczego one nie umieją tak dobrze walczyć.

– Co to jest? – dotknąłem palcem

– Pipcia! – odrzekła dumna.

– Jakaś dziwna. A co ona umie robić?

– Mama mówi, że jest po to, aby opiekować się chłopakami!

– Hahaha! – zaśmiałem się na głos i popukałem palcem w głowę. Ona to normalnie głupotę po matce odziedziczyła.

– To my się wami opiekujemy!

– Tak? A kto was leczy na wojnie?

– Zakonnice! A one jej nie mają! – dotknąłem palcem cudactwo

Magda pociągnęła nosem, wykrzywiła twarz w grymasie płaczu i łamiącym się głosem krzyknęła

– Nie możesz więcej patrzeć na moją pipcię! – i jednym pociągnięciem założyła majtki.

– Ach tak! – krzyknąłem obrażony, że bez pytania o pozwolenie zakryła to dziwactwo – A Ty nie możesz jeść moich krówek! – wyszarpnąłem z jej ręki torebkę i usiadłem nad brzegiem rzeczki.

Złość słodząc cukierkiem.

– Idę poskarżyć się mamie! – tupnęła nogą bliska płaczu, ale nie ruszała się z miejsca.

Prawdę mówiąc najchętniej też bym się poskarżył, ale miałem dziwne przeczucie, że dostanę od dziadka w ucho.

– No dobra… – wstałem i podszedłem do niej – Zgoda? – ona mieląc spódniczkę pokiwała głową.

Przytuliłem ją i razem trzymając się za ręce, poszliśmy nad brzeg rzeczki, gdzie zajadając krówki rozmawialiśmy o wielu fajnych sprawach.

I choć bardzo chciałem mieć kotka, to zupełnie o nim zapomniałem. Może dlatego, że wiedziałem, gdzie go później szukać.

 

III

 

Dziadek siedział na ławeczce za domkiem i palił szkiełko. Ja strzygąc uszami zajadałem najlepszą w życiu kanapkę.

Taką ze świeżutkiego chlebka, grubo posmarowanego masełkiem i z suchą bardzo słoną szyneczką.

Lubiłem takie wieczory.

Zawsze było miło, a dziadek opowiadał mi historie, choć teraz zachowywał się inaczej. Długo patrzył na zachodzące słońce, to na drzewa, a to znowu wsłuchiwał się w szemrzący strumyk rzeczki. I mimo, że się uśmiechał pod nosem, to miał łzy w oczach.

Milczał.

Nie chciałem mu przeszkadzać, więc zająłem się własnymi sprawami – dłubaniem patykiem pod pieńkiem, aby wyciągnąć robaki i nakarmić nimi kury.

Gdy uzbierałem całą garść wijących się smakołyków, pobiegłem do kurnika i rzuciłem je kwokom.

One szybko rozdziobały podarek i znowu zajęły się gdakaniem. Głupie, ale będzie z nich dobry rosół. I jajka na śniadanie.

– Chodź umyjesz łapska – powiedział dziadek i wziął mnie za rękę. Ruszyliśmy zarośnięta dróżką w stronę rzeczki. I muszę powiedzieć, że tego wieczoru rzeczka naprawdę ładnie dla nas śpiewała.

Ukląkłem na kładce, obmyłem łapy, a dziadek nabił szkiełko i przysiadł obok. Zdjęliśmy buty i moczyliśmy nogi.

– Wnuczuś musimy porozmawiać – zagadnął, a ja pokiwałem głową i spojrzałem mu prosto w oczy. On pogłaskał mnie po głowie, przytulił – Powiem Ci coś bardzo ważnego. Musisz to zapamiętać i nigdy w to nie wątpić.

Pokiwałem głową.

– Jeśli pewnego dnia, a taki dzień na pewno nadejdzie, ja już się nie obudzę – miał taki dziwny głos, aż mnie w sercu ścisnęło – To nie waż mi się myśleć, że Cię zostawiłem – pomachał palcem

– Tak jak rodzice, co pojechali do Częstochowy, a Bóg zaprosił ich w odwiedki? I nigdy do mnie nie wrócili? – zapytałem

Dziadek nic nie odpowiedział, tylko przytulił mnie mocno do piersi, ale ja wiedziałem, że on skrywa łzy.

– I jeśli włożą mnie do trumny i zaczną nade mną prawic kuglarskie sztuczki – pociągnął ze szkiełka, puścił dym nosem

– Cyrk przyjedzie?

Zaśmiał się głośno.

– Raczej zleci się z całej wioski. Wszyscy wystrojeni, poważni przez to śmieszni, jak nigdy dotąd. To wiedz jedno, że ja tylko śpię. A sen to nic innego, jak czar smoka…

Zrobiłem wielkie oczy, jak Magda, gdy chciałem szukać w jej majtusiach kotka.

– Smok? To one naprawdę żyją?

– Tak. Tylko ludzie przestali w nie wierzyć.

– A dlaczego smok rzuci na Ciebie czar.

Dziadek wyjął dwa małe kamyczki z wody. Puściliśmy żabki.

– Taka jest natura smoków wnuczku. Przychodzi bowiem taki dzień, że smok siada na kurniku i udaje koguta – powiedział dziadek szczerząc zęby, a mi się wydało, że on znowu coś kręci – A człowiek uwiedziony jego pianiem chwyta się za serce i zasypia wtulony w jego czarne skrzydła.

– A jak Cię obudzić?

– Chcesz zdjąć czar wnuczku?

– Tak dziadku.

Dziadek pyknął fajeczkę, puścił nosem dym i podrapał po łysinie.

– Właściwie jest na to sposób…

– Jaki?! – krzyknąłem podekscytowany

– Latawiec…

 

IV

 

Dziadek zrobił mi najpiękniejszy na świecie latawiec z dwóch patyków i foli. A kilka dni później, tak po prostu złapał się za serce i zasnął.

I choć kładłem się późno spać, a wstawałem razem z kurami, nie udało mi się ustrzec dziadka przed smokiem.

Potem cała wioska zleciała się do naszej chaty. A każdy poważny i ubrany na czarno, ze świeca w dłoni i książeczką pod pachą, nucił straszne pieśni i tańczył pogrzebowego kankana.

Od czasu do czasu miło wspominając dziadka. A ja stałem w drzwiach i przyjmowałem gości.

– No i co? Ja go psesyła – powiedziała Mela szczypiąc mnie za ramię

– Co przyszyła?

– Psesyła! – zapluła się i tupnęła nogą – I tera ja najśtarśa i najmundrzejśa we wiosce! Hej! – zawołała podniosła kulaskę i dołączyła do korowodu

– Takie nieszczęście, takie nieszczęście! – zagadała owdowiała sklepowa chwytając mnie w ramiona i dusząc w cyckach. A miała wielkie, jak u krowy – I co teraz biedaku sam poczniesz? Taki kawał ziemi…sam nie obrobisz…

To fakt. Dziadzio gadał, że trzeba być koniem, aby ją obrobić. I nie miał na myśli ziemi, tylko sklepową.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie wiem proszę pani… – i wziąłem od niej lizaka

– A dziadek na Ciebie ziemie przypisał, czy państwu oddał za rentę? – wymamlał Jędrek Sztacheta poprawiając krawat.

– Nie wiem…

– A cu un ma wiedzieć! – warknęła chmielna babunia wciskając się przed Jędrka. Pić za młodu potrafiła za dziesięciu chłopa, a później latała z nimi, jak źrebak po łące.

– Ja…

– Nic Ty nie wiesz! – warknęła i pośpieszyła do reszty

I tak do wieczora.

 

**

 

Wieczorem razem z trumną zjawiła się Gackowa – baba nietoperz.

Trumnę nieśli jej głupi synkowie, a ona siedząc na niej okrakiem, wciskała wielgachne uszy pod chustę. Dowiedziałem się od niej, że zamierzają pochować dziadka w ziemi. I na nic zdały się moje krzyki i lamenty, aby tego nie robić, bo dziadek śpi. Ale nikt mnie nie słuchał, tym bardziej nie wierzył w smoka.

Nie mogłem na to pozwolić. Dlatego nie zostało mi nic innego, jak wystrugać mieczyk i odbić dziadziusia.

Rankiem z pieniem koguta wziąłem latawiec i puściłem go w niebo, aby wskazał mi drogę do poczwary. Przecież smok musiał, gdzieś mieszkać – najlepiej blisko, koło bagien, bo w tobołku miałem tylko kanapkę.

 

V

 

Odpoczywałem w lesie oparty o drzewo.

Byłem bardzo głodny, a do bagien jeszcze kawał drogi. Ciężko być dzielnym i dorosłym, ale musiałem uratować dziadka. A gdy tego dokonam, to on mnie pochwali, kupi oranżadę i opowie bajkę. I znowu będziemy mogli siedzieć razem za domem, na ławeczce pośród drzew i słuchać, jak rzeczka nuci pieśń.

No i razem będziemy puszczać latawiec.

Nagle coś zaszeleściło, zamruczało i wypadło zza drzew. Podskoczyłem przestraszony.

Stary dziad w porwanych łachmanach, o białych oczach z czarnym krukiem na ramieniu, szedł w moim kierunku wywijając kijem, jakby żął kosą zboże.

Wyciągnąłem drewniany mieczyk i na nogach z waty byłem gotów do obrony „domu i rodziny” jak zwykł mawiać dziadzio.

On gmerał pod nosem machając kulaska, kruk krakał, a las stał się nagle straszliwie cichy.

Krzyknąłem i rzuciłem się z mieczem na leśnego dziada. Biłem zaciekle, chcąc obłożyć obdartusa mieczem i zmusić go do ucieczki. Bałem się okrutnie, a im mocniej bałem, tym głośniej krzyczałem i mocniej go okładałem.

Ale on mimo, iż patrzył gdzie indziej, i na przemian krakał z ptaszyskiem, to parował wszystkie moje uderzenia.

A potem, jakby znudzony krzykami, uderzył mnie od niechcenia kulaska w czoło. Rzuciłem miecz, złapałem rękoma głowę i z płaczem schowałem się za drzewo.

Skulony czekałem na najgorsze. Byłem pewien, że kruk wydziobie mi oczy, a dziad wyssie szpik z kości.

– Dlaczego płaczesz?

Głos miał ciepły.

Pociągnąłem nosem, popatrzyłem na niego. Chciałem mu wygarnąć całą złość na świat. A to, że Mela mnie szczypała na pogrzebie, a to, że sklepowa dała niedobrego lizaka, czy to, że Magda mnie oszukała i pod spódnicą kotka nie miała.

– Będę miał guza! – powiedziałem płaczliwie

– A co Ci się stało?

– Upadłem… – skłamałem

– To Twoje? – zapytał wyciągając w moją stronę mieczyk

– Zgubiłem – burknąłem pod nosem i odebrałem zgubę

– Co tu robisz, zabłądziłeś? – usiadł pod drzewem i wyjął z niewielkiego zawiniątka szyszkę.

– Dziadka szukam…

– Co z niego za dziadek, żeby wnuka zgubić!? – zawołał oburzony. Burczało mu w brzuchu tak głośno, że bałem się iż znajdą na nas wilki.

– Smok dziadka porwał!

– Smok… – powtórzył cicho i ugryzł szyszkę

– Mam kanapkę – powiedziałem i odwinąłem tobołek.

Chciałem dać połowę, ale dziad wyrwał mi całą z ręki. Jedząc mlaskał, ciamkał i prychał, jak koń u sołtysa na zagrodzie. I gdy się oblizywał i robił następne gryzy, to ciągle wlepiał we mnie białe, jak krowie mleko oczy.

Później poczęstował kanapką kruka, a mi zachciało się płakać. Aby nie wyjść na mięczaka, zagryzłem smutek i złość szyszką.

Dziad bezustannie mlaskał i gapił się na mnie.

 

**

 

– A zatem dziadka szukasz. Uhm? Tam niedaleko bagien jest stara chatka – wskazał stronę brudnym paluchem – I tam zapewne ukrywa się smok.

– Smok mieszka w chatce?

– A jak smok ma żyć między ludźmi? Taka bestia zmienia się w człowieka i naśladuje jego obyczaje…

– Acha…

– Musisz chyba ruszać młodzieńcze? – zapytał chytrze dziad

– Tak…

Wstałem z ziemi. Mieczyk włożyłem za pas, w tobołek wrzuciłem obgryzioną szyszkę.

– Poczekaj – mruknął dziad – Mam coś dla Ciebie. Okazałeś mi dobre serce, podzieliłeś się kanapka mimo, iż sam miałeś niewiele. Wiesz kim jestem?

– Nie

– Dziadem Borowym! – zawołał i uderzył kulasa w ziemie, jakby chciał ja otworzyć, kruk rozpostarł skrzydła i zakrakał.

Zamrugałem oczami, bo nic odkrywczego nie usłyszałem, a dziad borowy uniósł ręce i stanął na palcach.

– Jestem opiekunem lasu! – zagrzmiał

– Jak leśniczy?

– Nie dziękuję! Nie pije. Mam wszywkę! – przeskoczył z nogi na nogę, wyszczerzył zęby – Wybacz proszę, ale muszę podlać konar.

– To jeden z Twoich obowiązków?

– Tak! – wystękał – Kruku dajże mu nagrodę! – podciągnął łachy do kolan i podskakując zniknął za drzewami. Kruk pokręcił łbem, odwrócił i zrobił kupę. Pazurem narysował gwiazdę i odleciał.

Zza pleców doszedł mnie złośliwy chichot dziada borowego. I nim się zorientowałem znowu zostałem sam. Ja, las i ciepły podarek.

Byłem bliski rozpaczy, gdy nagle pośród drzew usłyszałem głos dziadziusia

„Wnuczuś Pan Bóg znaki stawia, a diabeł je gównem maza”

Przyjrzałem się uważnie klockowi kruka i pięcioramiennej gwieździe. Podbudowany, że nie jestem sam, a dziadek wie, że nadchodzę pośpieszyłem pełen nadziei w stronę chatki, o której wspomniał Dziad Borowy.

 

 

VI

 

Na bagnach nie znalazłem smoka, lecz kolorowy domek z pierników, który skacząc na kurzej stópce grał w klasy. Ze środka dobiegała kocia muzyka i przekleństwa starej kobiety, której głos był przyczyną, jak mawiał dziadziuś „Osuszenia nie jednej butelki, aby do księcia list napisać”.

Długo ważyłem na szali miłość do dziadka z lękliwością zająca, która zalazła mi za skórę. Burczenie w brzuszku pomogło podjąć decyzję, doskoczyłem do drabinki uplecionej ze sznura i wciągnąłem się na pokład.

Zapukałem do drzwi.

– Kogo diabeł niesie?!

– To ja, proszę Pani

Za drzwiami usłyszałem ciężkie kroki i nim zdążyłem przełknąć ślinę, ona macała mnie paluchami, jakby oceniała prosię na jarmarku.

Miała wielki nochal porośnięty grzybkami, obwisłe cycki i wielki brzuch.

– Hande Hoh! – warknęła poprawiając mundur, a ja odruchowo podniosłem ręce – Wiesz, co Niemiecka Baba Jaga robi z polskimi dziećmi?

– Czasami…

– Co czasami?

– Wiem…

– Zjada polskie dzieci i nie ma czasami!

– Dziadka szukam…

– Aaa! Nieszczęśliwe dziecko. Nie ta bajka, takie najlepiej smakują pedofilom. Zaraz zadzwonię do Benka! – zamlaskała i zamknęła drzwi

Zastukałem kułakiem

– Was!?

– Dziadka szukam…

– To wiem! Upośledzony jesteś, że się powtarzasz?

– Nie wiem proszę pani…

– Na pewno dobrze wychowany – mruknął kot z harmonijką i oblizał łapkę, podkręcił wąsa – W każdym razie, nie możesz odmówić mu pomocy…

– Prawo… – mruknęła NBJ i zjadła grzybka z nosa

Kot wskoczył na bujany fotel koło pieca.

– Umowa jest taka – rzekła Baba Jaga – Dasz mi prezent, który mi się spodoba, a wtedy na pewno się dogadamy. Inaczej cię zjem! – zamlaskała i wyszczerzyła żółte zęby.

Czułem, jak nogi uginają się pode mną, jak całe króciutkie życie ucieka przed oczami. Chciałem krzyczeć, uciekać, ale nie mogłem. Zachlipałem pragnąc, aby pochłonęło mnie bagno i wtedy kot zagrał melodię i zaśpiewał tak:

 

„on był mały, a ona zła,

on miał kota, a ona dwa

szukał smoka pośród gwiazd,

a on krucze skrzydła

miauu, miauu, miauu”

 

Natchniony pieśnią ściągnąłem spodnie i patrząc jej prosto w oczy, zrobiłem kupę z całego tygodnia, a drewnianym mieczykiem narysowałem gwiazdę.

– Oto Twój prezent, Niemiecka Babo Jago!

– Szajse! Mały polski okultysta! Wejdź!

Wypiąłem dumnie pierś i z opuszczonymi spodniami przekroczyłem próg.

 

**

 

NBJ powiedziała, że pomoże odnaleźć mi dziadka, o ile wykonam dla niej pewną robotę. Miałem znaleźć kwiat nocy, który bardzo wiele dla niej znaczył.

Po zachodzie słońca poganiany okrzykiem „Raus! Raus!” wyruszyłem w dalszą drogę, mając w tobołku dwa pierniczki w kształcie serduszka, z napisem „God mit uns” i magiczny talizman na szyi.

Jego światło prowadziło mnie przez ciemny las, a im bardziej drgał tym bliżej byłem celu.

I tak wiedziony przeznaczeniem szedłem lasem, nucąc pod nosem kocia piosenkę. Od czasu do czasu przegryzając pierniczka, który nie tylko sycił głód, ale również dodawał nogom tanecznego kroku.

Kot wkładając je do tobołka zażartował, że pierniczki robione są, nie tylko z ciasta i cukru, ale ponoć NBJ oblewa je wyciągiem z grzybków. Po takim pierniczku, to nawet traktor mógłbym prowadzić, pomyślałem i stanąłem wielce zdumiony.

Oto znikąd pojawiło się wielkie jezioro, a na jego środku w świetle księżyca stała mała wysepka z pięknym drzewem – całym w białe pąki.

Nie miałem pojęcia, jak dostać się na wysepkę, bo wokół tylko sama woda, a ja nie umiałem pływać.

Usiadłem nad brzegiem i płacząc głośno straciłem wszelka nadzieje. Chciałem wrócić i dać się zjeść NBJ, gdy nagle wokół mnie zatańczyły małe światełka. To były świetliki.

Wzleciały nad wodę, a z niej zaczęły wynurzać się kamienie. Bez zastanowienia zacząłem po nich skakać, aż dotarłem na wysepkę.

Teraz zostało tylko zerwać kwiat, gdy ktoś zaśmiał się za moimi plecami.

 

**

 

– Witaj. Co tu robisz? – zapytała dziewczynka o skośnych oczach.

– Kwiatka chce zerwać

– Z mojego drzewa?

– Jest mi potrzebny, aby uratować dziadka ze szpon smoka.

Następna głupia dziewczyna, która niczego nie rozumie.

– Porywasz się z kwiatem na mityczne stworzenie?

– Nie ja, tylko NBJ. Ona chciała, abym znalazł kwiat nocy…

– NBJ! – krzyknęła dziewczyna i zakryła dłońmi usta. Była bardzo wystraszona.

– Nie bój się, ona nic Ci nie zrobi.

– Ale ona chce mnie, nie kwiat z drzewa…

– Nie rozumiem.

– Jestem Ishawi, a to znaczy kwiat nocy. Teraz ona wie gdzie jestem…

Chciałem cos powiedzieć, ale Ishawi krzyknęła i wskazała palcem na tafle jeziora.

Pod wodą pędziła NBJ z nosem wystawionym na wierzch. Wyskoczyła na brzeg, otrzepała się jak pies i warknęła

– Czego się tak gapisz?! Niemieckiego U-bota nie widziałeś?! – i nie czekając na odpowiedz rzekła – Oddaj mi ja!

– Ani kroku dalej Brunhildo! – krzyknąłem

NBJ zaśmiała się złowieszczo.

– Jeśli mi jej nie oddasz, to nie odnajdziesz dziadka. A wiesz dlaczego?

– Nie

– Bo to mała smoczyca!

– Smoczyca?

– Oddaj mi ją, a dotrzymam słowa

– Co z nią zrobisz?

– Złoże ją na kamiennym ołtarzu! To chyba nie wiele za odzyskanie dziadka? Decyduj

Miałem dylemat.

Pierwszy tak poważny w życiu. Chciałem odzyskać staruszka, ale serce nie pozwalało oddać Ishawi okrutnej wiedźmie. Poza tym dziadziuś zawsze gadał „nie wierz wnuczuś babie” no właśnie, a co dopiero niemieckiej.

– Nie! – krzyknąłem

– Polnisze banditen! – wrzasnęła NBJ i rzuciła się w nasza stronę, lecz uszła tylko kawałek, bo z jeziora wyskoczył wielki wężowaty smok z wąsami i zgniótł ją łapą.

Opadłem na tyłek i ostatkiem sił schowałem się za drzewo. Teraz niechybnie połknie mnie, albo rzuci czar i zasnę.

Ale smok zupełnie się mną nie przejmował, tylko patrzył na Ishawi. Nagle wyskoczył cały z jeziora, a z nim podniosła się woda, tworząc drzwi. Za nimi stała moja chatka.

Ishawi podrapała smoka za uchem i przeszła na druga stronę.

Smok ziewnął przeciągle i zmrużył oczy.

Zrozumiałem, że to moja jedyna szansa, aby uciec. Gdy jednak wyskoczyłem zza drzewa smok odchrząknął i schwycił mnie pazurami za sweter.

Patrząc mu w oczy zastanawiałem się, dlaczego ksiądz nie nauczył mnie modlitwy przed śmiercią. Dziadziuś miał rację, księża są do dupy.

Smok pokręcił nosem i ryknął wybuchając łzami

– Wnuuuuczuuuś! Aleś ty zmężniał!

– Dziadek? – zapytałem blisko płaczu, bo rozpoznałem głos ukochanego człowieka.

– Mhm… – smok pokiwał głową i postawił mnie delikatnie na ziemi

– Ale…?

– Pogadamy innym razem, a teraz biegnij już do domu. I zaopiekuj się Ishawi.

– Dobrze. Kocham cię. Odwiedzisz nas?

– Jak się kurnik nie zawali od mojego zadka – zaśmiał się gromko. Przytuliłem się do jego pyska i pocałowałem w nos.

– Ach jeszcze jedna sprawa wnuczku.

– Tak dziadku?

– Kiedyś, jak bedziesz cierpliwy Ishawi sama pokaże Ci kotka…

Mrugnął okiem i śmiejąc się wzbił wysoko w niebo, a ja wskoczyłem w wodne drzwi.

Koniec

Komentarze

Rzadko mam okazję przeczytać jakiekolwiek opowiadanie na portalu. Cieszę się że trafiłem akurat na twoje, gdyż poprawiło mi ono skutecznie humor (a rzadko mi się to zdarza). Opowiadanie mi się bardzo podobało, moment kiedy pojawiła się "NBJ" mnie trochę wybił z rytmu. Myślałem że to będzie jakiś kolejny mix bajek, ale później bardzo fajnie, humor i całość wciąga a to chyba najważniejsze. Czyta się z coraz większym zaciekawieniem. Gdybym mógł wystawić ocenę, wysmażył bym Ci gorącą piąteczkę.

Ps. Czekam na kolejne opowiadania.

Rzeczywiście świetny humor i blyskotliwie napisany tekst. Czytałam z przyjemnością i ciekawością. Podobają mi się dyskretne  aluzje czynione do poszczególnych postaci czy to z  Kościola czy bajek :). Masz dar lekkiego pióra, gratuluję!

Mam ambiwalentne odczucia.
Przeczytałam z przyjemnością i ubawiłam się, zwłaszcza lekcją religii i pogrzebowym kankanem.

Ale: opowiadanie robi wrażenie niedopracowanego, wielu zdaniom brakuje kropek, a niektóre przecinki są w dziwnych miejscach:
"ale żeby, aż tak", "pierniczki robione są, nie tylko z ciasta i cukru". A wielkich liter ("Aleś Ty zmężniał") używa się w ten sposób w listach.

- Witaj. Co tu robisz? – powiedziała dziewczynka w dziwnej sukience i skośnych oczach.
W dziwnej sukience i (w) skośnych oczach. Chyba nawet w bajkach nie można się ubrać w oczy...
Kwiatków jest więcej, niestety. Interpunkcyjnych, literowych... Dlatego tylko cztery. Przykro mi.

...no tak.
Niechcący wlepiłam ci szóstkę. Nie bardzo zasłużenie, kursor mi poleciał, więc się utrafiło;). Tak serio: gdybym rzeczywiście chciała oceniać, powinno być cztery, może pięć naciągnięte, rzeczywiście, tekst przyjemny, ale niedopracowany, wkradły się błędy, w dodatku takie nagromadzenie dialogów nieco mnie irytowało, choć zwykle mi nie przeszkadzają.

OK, do konkursu. :)

Szpona i koturna? :) Ogólnie miłe, ale pozwolę sobie nie oceniać, chociaż odnoszę się do tekstu pozytywnie.

Naprawdę świetnie się bawiłem czytając Twoje opowiadanie. Masz talent i otwarty umysł co sobie bardzo cenię :).

Niemiecka Baba Jaga rządzi. Bardzo fajne opowiadanie. Trochę mało opisów, ale biorąc pod uwagę, że główny bohater jest dzieckiem, jakoś wydaje mi się być to na miejscu. Tylko kurczę, kropek brakuje, mnóstwo kropek.

Nowa Fantastyka