- Opowiadanie: Tarnina - Sąsiedzi

Sąsiedzi

Potrafię pisać o rzeczach, które mnie nie wkurzają. Naprawdę. Ćwiczenie paralelizmu i charakterystyki postaci.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Sąsiedzi

Plik komiksów zsunął się z półki i rozsypał na podłodze wszystkimi kolorami dostępnymi starej maszynie drukarskiej.

– Zaraz przejdę na Ciemną Stronę Mocy – oświadczył Jimmie, demonstracyjnie wpychając palce do uszu. Jego mama po raz ostatni stuknęła w sufit miotłą, rzuciła ją na dywan i usiadła na stopniu drabiny. Powiedziała coś, czego Jimmie nie usłyszał.

– Co?

– Wujek Mike się obudzi!

No, coś ty, pomyślał syn, bardzo starannie nie przewracając oczami. Cud, że wujek dotąd się nie obudził. Cud, albo nocna praca plus nitrazepam, pomyślał. Mama zsunęła się ostrożnie z bibliotecznej drabinki i zerknęła z niepokojem na drzwi wujkowej sypialni, które w poważnym wieku lat siedmiu Jimmie ozdobił koślawą gwiazdą. Większość rysunku już się starła, ale było jeszcze widać ślady kresek, mniej więcej na wysokości pępka autora.

Mama powtarzała z dumą, że chłopak niedługo przerośnie wujka. Możliwe. Jeśli zaraz nie wyskoczy przez okno. Schylił się po miotłę.

– Jimmie!

I postawił ją pod ścianą.

– Pójdę tylko z nimi porozmawiać.

Mama założyła ręce na piersi, przyglądając się synowi ze sceptyczną miną.

– Oj, daj spokój. Myślisz, że co im zrobię?

– Wolałabym się nie kłócić z sąsiadami, to wszystko. Kiedy tato wróci… Wytrzymamy dwa tygodnie, kochanie.

Teraz przewrócił oczami.

– Dziwne, że jeszcze nikt nie wezwał policji, mamuś. Cały regał chodzi – wskazał go ruchem podbródka, a kiedy mama spojrzała w tamtą stronę, wyśliznął się z pokoju.

 

Nawet liście stojącej na korytarzu juki podrygiwały w takt… no, tych dźwięków. Jimmie nie rozumiał, i nigdy nie próbował zrozumieć, co jest takiego fajnego w systematycznym rozrywaniu bębenków sobie i otoczeniu. Nie, żeby jego hobby nie wywoływało u dorosłych wyrazu twarzy, jakiego pan Spock by się nie powstydził, ale przynajmniej nie pchał się z nim w uszy wszystkim dookoła.

Wcisnął dzwonek, ale drodzy sąsiedzi, oczywiście, nie odpowiedzieli. Pewnie nie usłyszeli. Mają już tak rozwalone uszy, że nic nie słyszą… Jimmie oparł się o przycisk całym swoim ciężarem.

Jazgot dzwonka wiercił mu w zębach.

Nic. Zupełnie nic. Chłopak uderzył w drzwi pięścią.

– Możecie ciszej? – krzyknął. – Mój wujek pracuje nocami! Hej! Ludzie!

Drzwi, których nie zdołała ruszyć nawałnica z głośników po drugiej stronie, oczywiście nawet nie drgnęły. Jimmie kopnął je jeszcze, zanim odszedł.

 

Długopis ślizgał się po kartce, wydobywając z niebytu plątaninę gałęzi. Było widać, że to gałęzie, bo tu i ówdzie wyrastały z nich drobne, spiczasto zakończone listki. Mike przełknął ziewnięcie. Parę dni temu czytał na dobranoc artykuł w Scientific American, który twierdził, że bazgranie wspomaga pamięć i koncentrację, i teraz każdy dyżur przy radioteleskopie owocował kilkoma portretami żywopłotu w notesie.

Nie, żeby było co zapamiętywać, albo na czym się koncentrować. Komputer automatycznie nagrywał cichy szum fal promieniowania, rozbijających się o antenę na górze monotonnie, jedna za drugą, jedna za drugą.

Mike podparł policzek ręką i dorysował na gałęzi mewę. A może wronę. Kilka czarnych kresek. Spiczasty dziób. Siostra podarowała mu kiedyś książkę o rysowaniu długopisem – teraz używał jej jako podstawki pod kubek. Książki, nie Louise. Zaburczało mu w brzuchu, więc automatycznie sięgnął po kawę, rozmywając okrąg na foliowej okładce w całkiem ładny obraz komety. Ale kubek był pusty. No, w zeschniętym brązowym cukrze na dnie leżała tłusta, czarna mucha.

Pewnie zatruła się na śmierć kofeiną, szczęściara.

Mike odkleił słuchawki od uszu, a tyłek od krzesła i podreptał do kuchenki, gdzie wydobył muchę z kubka zabójczej rozkoszy za pomocą złożonego we czworo bibułkowego filtra, żeby z całym szacunkiem umieścić jej zwłoki w śmietniku. Kubek zalał wodą i ustawił w zlewie, a z szafki wydobył drugi, psychodelicznie różowy i opatrzony napisem „Astronomowie robią to w ciemności”. Ziewnął, i znów zaburczało mu w brzuchu. Zaczął podejrzewać, że jest głodny. Może to dlatego tak chciało mu się spać? Szwagier zawsze powtarzał, że przy takim trybie życia Mike jak nic nabawi się cukrzycy.

Ale Louise zrobiła mu chyba kanapki… tylko czy je zabrał z domu? Nie miał pojęcia. Na blacie stał tylko słoik z kawą i otwarte pudełko filtrów, a w lodówce Mike znalazł parę puszek napojów energetycznych i pojedynczą, przywiędłą marchewkę, której on na pewno nie kupił.

Cóż. Pozostała mu kawa.

Mike przetrząsał właśnie szafki w poszukiwaniu cukierniczki, kiedy za jego plecami trzasnęły drzwi.

– Wujku? Zapomniałeś kanapek.

Mike zamknął szafkę.

– Wiesz, że jesteś moim ulubionym siostrzeńcem?

Jimmie, stojący na progu z papierową torbą w ręku, spojrzał wymownie w sufit.

– Jestem twoim jedynym siostrzeńcem – przypomniał z uśmiechem. Mike poczochrał mu rozwichrzone włosy.

– Tak czy siak, dzięki. Chcesz kawy? Czy przynajmniej ty zamierzasz spać dzisiaj w nocy?

– Jadę na LAN party, ale mogę trochę posiedzieć – chłopak przecisnął się koło wujka, żeby wziąć sobie kubek.

 

Rozłożyli się z kawą przy komputerze, w niebieskawej poświacie monitora, jaka mogłaby udawać ciemność w niskobudżetowym filmie. Kawa pachniała, wentylator szumiał, kanapki i ciasto, które przysłała Louise, smakowały cudownie.

W końcu Jimmie strzepnął okruszki z bluzy i odchylił się na oparcie fotela, aż skrzypnęło. Opierając krawędź kubka o brzuch, zapatrzył się w skomplikowany wykres na ekranie.

– Tak tutaj siedzisz i gapisz się na monitory?

Mike prychnął.

– Pyta facet, który się tłucze po nocy dziesięć mil czymś, czego McGyver nie tknąłby długim kijem…

– Ej!

– … żeby się pogapić w monitor.

– Który wyświetla to, co ja chcę, nie zapominaj.

– Chwała niech będzie władcom komputerów – Mike wzniósł kubek w toaście. Przez chwilę przyglądał się poszarpanemu wykresowi.

– Widzisz, młody, ja to widzę tak. Nie możesz próbować rządzić wszechświatem, którego nie znasz.

– A, czyli chcesz podbić wszechświat? Znajdzie się miejsce dla generała złych armii?

– Ha, ha, ha. Za dużo komiksów – Mike trzepnął chłopca po przyjacielsku w ramię.

– Jak już go poznasz, też nie masz prawa nim rządzić, ale to nieważne, bo nie poznasz go nigdy. Przynajmniej nie w całości. Koniec dygresji. Niezależnie od rządzenia, fajnie jest coś badać. Dążyć tam, dokąd jeszcze nie dotarł żaden człowiek, rozumiesz?

Młodociany haker przytaknął.

– Włamać się na stronę urzędu gminy… nie, żebym próbował – zastrzegł szybko. – Ale ona tam jest, i ma takie słabe zabezpieczenia, że ręce świerzbią.

– No, i jeszcze… – wujek pochylił się, ściskając kubek. – Na pewno mamy gdzieś tam sąsiadów. Niemożliwe, żebyśmy byli sami we wszechświecie.

– Tylko wiesz, oni są raczej daleko – zauważył Jimmie. – Za daleko, żeby z nimi pogadać, albo coś.

– Możliwe – Mike upił kawy. – Ale z większością ludzi na świecie też nie zdążysz pogadać, a mają na ciebie wpływ. Czasem są męczący, i nawet o tym nie wiedzą…

Komputer zaczął rytmicznie hałasować.

Mike chwycił za myszkę, spojrzał w ekran i upuścił kubek na podłogę.

– Modulowany… sygnał jest modulowany, zobacz! Trzy piki, raz, dwa, trzy, przerwa, i znowu trzy! Widzisz to?

Jimmie zmrużonymi oczami przyjrzał się wykresowi. Widział.

 

Po kilku dniach radioteleskopy na całym świecie przestały odbierać sygnał, nazwany przez entuzjastycznego, a może niedouczonego, dziennikarza „do trzech razy sztuka”. Ale informacja o nim wyciekła do prasy żwawo jak kawa z upuszczonego kubka i natychmiast zamąciła ludzkości kolektywny rozum. Przynajmniej tej części ludzkości, która nie miała nic lepszego do roboty. Drogi w Australii i Kalifornii zaroiły się od pielgrzymów, włażących na Ayers Rock albo zadeptujących Mojave i rysujących dziwaczne symbole na ścianach puebli. Fabryki folii aluminiowej odnotowały rekordowe zyski.

Zwykle, jadąc do obserwatorium przez zielony, liściasty las, Jimmie musiał uważać tylko na wiewiórki, a dziś? Przestał liczyć po piątym omal nie przejechanym osobniku w koszulce z „Archiwum X” i po prostu tłukł pięścią w klakson, kiedy ktoś właził pod koła. Poruszał się z szybkością melasy na dywanie. W styczniu. Piechotą byłoby szybciej, ale nie zamierzał zostawiać auta na pastwę tłumu wymachującego tablicami na kijach. Nawet, jeśli tablice głosiły „Witajcie”, albo „Elvis, wróć”.

– Moi drodzy Amerykanie – zaczęło radio, a Jimmie, nie odrywając wzroku od kotłującego się morza głów, przekręcił gałkę. Zmrużył oczy, bo oślepił go odblask z foliowej czapeczki.

– A zatem uważa pan, że należy się przygotować… – ruch dłonią i seksowny alt przeszedł w ochrypły bas.

– Napisane jest bowiem, w dniach ostatnich…

– Naturalnie, nie możemy mierzyć naszą miarą…

I tak dalej, i tym podobne. Wujek Mike też miał dzisiaj dać wywiad, dla dużej stacji telewizyjnej, chociaż może w radio też coś puszczą. Lawirowanie w tłumie wymagało skupienia, więc Jimmie słuchał jednym uchem. Już dawno proponował wujkowi instalację programu do zdalnego dostępu – obserwatorium miało fantastyczne stałe łącze i jeżdżenie taki kawał tylko po to, żeby ściągnąć z komputera dane, których wujek akurat zapomniał, pachniało stratą czasu. Ale Mike nie chciał narażać sprzętu na kaprysy hakerów.

Radio rozdzwoniło się wesołą piosenką o tym, że śpiewający chce dostać kosmitę na Święta. Jimmie prychnął, ale zanim zdążył zmienić kanał, muzyka się urwała.

– Z ostatniej chwili! – prezenterka zapiszczała w rejestrach, które ledwo wyłapuje ucho nastolatka. Uch. – Obserwatoria na całym świecie potwierdzają. Do Ziemi zbliża się obiekt o kształcie zbyt regularnym, by mógł być…

Na poboczu ktoś sprzedawał ze straganu przeraźliwie zielone pluszaki, chyba przerobione z Kermitów.

Jimmie dotarł wreszcie pod bramę i długim, przeciągłym klaksonem oznajmił swoje przybycie.

– …pierwszy kontakt… – piała prezenterka, ale chłopak skupił się na wpełzaniu autem w wąską szczelinę bramy. Wolno, wolniutko przejechał. Ochroniarze zamknęli za nim natychmiast, prawie zadrapali tył wozu.

– Słuchaj, młody – powiedział jeden z nich, kiedy Jimmie otworzył okno – twojego wujka dzisiaj tu nie ma.

– Wiem, mam mu przywieźć materiały…

Radio jęknęło i zatrzeszczało głośno. Potem wydało z siebie przesterowany, przebijający czaszkę pisk, aż Jimmie odruchowo puścił kierownicę i wtłoczył ręce w uszy.

Pisk urwał się nagle.

Przez chwilę Jimmie siedział we wszechogarniającej, ciężkiej ciszy, gapiąc się w przestrzeń. Potem machinalnie pokręcił gałką. Nic. Spojrzał przez okno. Ochroniarze pokazywali sobie palcami coś na niebie. Jeden cofnął się na ścianę i patrzył na to coś szeroko otwartymi oczami.

Chłopak przycisnął nos do szyby, ale zdążył zobaczyć w górze tylko błysk metalu.

 

W wujkowym laboratorium, wśród kojącego szumu komputerów, Jimmie stał przy oknie, obserwując ludzi na drodze. Chyba niepotrzebnie dał drapaka, bo nic się właściwie nie działo. Hipisi łazili tu i tam, sprzedawca kosmicznych Kermitów siedział przy swoim kramiku, ochroniarze… ochroniarzy nie widział z piętra, ale pewnie też robili to, co zwykle.

Przeciągnął palcem po krawędzi telefonu w kieszeni bluzy. Jeśli to faktycznie są obcy, na pewno potrafią wykryć i odebrać częstotliwości GSM… ale może jeszcze nie pomyśleli, że to się przyda. I pół planety pewnie wydzwania do krewnych i znajomych, żeby się dowiedzieć, czy wszystko w porządku, albo zapewnić, że w zupełnym. Szansa, że z nich wszystkich wybiorą właśnie jego, jest… no, w każdym razie, trzeba spróbować. Teraz, albo nigdy.

Wyciągnął telefon. Brak zasięgu? Dziwne. Może tamci zniszczyli stacje przekaźnikowe?

Ale zaraz, roześmiał się Jimmie w duchu, co za głupek ze mnie! Przecież tu jest stałe łącze! Na kablu, nie z satelity, może go nie zniszczyli. A w takim przypadku nie tylko nie stracił łączności ze światem, ale mógł normalnie wysłać wujkowi dane do domu, i na wszelki wypadek zrobić kopie. Porwał torbę z podłogi i siadł przy klawiaturze. Komputer nie był nawet zabezpieczony hasłem. Kręcąc głową, Jimmie wybrał potrzebne pliki, skopiował je na przywieziony pendrive, a potem spakował do wysłania mailem.

Internet był, konto Jimmiego działało. Miał kilkanaście nowych listów. Kiedy dane wujka poszły, kliknął pierwszy, po prostu z przyzwyczajenia.

„Mam super sposób na tych sąsiadów” pisał Artie, jego kumpel z Nowej Zelandii. „Wykręć im korki…”

Chłopak roześmiał się głośno.

„Fajny pomysł” odpisał „tylko, że szafka jest pod kłódką.”

Ledwo wysłał wiadomość, pojawiła się odpowiedź.

„E-mail w czasie apokalipsy? Skrzywione priorytety, co, Jim?”

„Kto to mówi?” odparował Jimmie.

„Stary, oni zepsuli satelitę. I radia, i komórki. Została tylko naziemna telewizja i Internet.”

„Ej, nie wygłupiaj się. Na całym świecie?”

Artie przysłał mu link do bloga, na którym ktoś zamieścił dokładny wykres zależności psucia się nadajników i odbiorników od przelotu statku. Najwyraźniej kosmici brali na cel wszystko, co emitowało sygnał elektromagnetyczny.

„No, nie wiem. Skąd wzięli takie szczegółowe dane?”

„Nie lekceważ siły Internetu.”

„Strasznie śmieszne, Artie.”

„To wisielczy humor. Właśnie padło mi WiFi, więc czas pożegnać świat chwytliwym bon-motem.”

Jimmie roztarł kark. Wstał, żeby podejść do okna, ale hipisi, sprzedawcy i ochroniarze też nic nowego nie wymyślili – kilkunastu siedziało pod płotem ze spuszczonymi głowami, jak ofiary działań wojennych.

„Przesadzasz, Artie” napisał. „Jeśli to inwazja, to strasznie spokojna.”

„Albo to tylko pierwsze uderzenie” skontrował Nowozelandczyk.

Opierając głowę na ręku, Jimmie zaczął przeglądać (post)apokaliptyczny blog. Był tam też wykres sygnału, który wujek wtedy odebrał, podpisany „najważniejszy wykres w historii”. Chłopak prychnął.

„Ja tam witam naszych nowych kosmicznych władców” napisał Artie.

Jasne, jasne… Jimmie znał już na pamięć tę cienką kreskę z jej regularnym przebiegiem: trzy wyraźne piki, potem długa przerwa, i znowu trzy piki, przerwa, i od początku. Próba kontaktu? Chyba nie. Za proste. Zupełnie, jakby ktoś chciał rozmawiać, waląc miotłą w sufit…

Miotłą w sufit.

Kosmici w filmach nasłuchują sygnału telewizyjnego. Tylko, że on się zamienia w biały szum jeszcze na naszym podwórku, ale leci dalej…

Jimmie wszedł na stronę z wiadomościami i nie zdziwił się wcale, widząc nagłówek „Latające spodki opuszczają Ziemię”. Zrobili swoje i odlecieli.

Rzucił się do okna, otworzył je szeroko i krzyknął na całe gardło – Przepraszam!

Ale niebo było czyste, niebieskie i milczące.

Koniec

Komentarze

Bardzo mi się podobało. Dobrze się czytało (dzięki płynnej i potoczystej narracji); opowiadanie fajnie ogrywa nienowy pomysł i w efektowny sposób bawi się popkulturowymi cytatami.

EDIT: Zgłaszam do Biblioteki, więc może dodam jeszcze jedno zdanie. W mojej skromnej opinii ten tekst, ze względu na to, jak sprawnie jest napisany i z jakim nienachalnym, takim Bułyczowowskim trochę poczuciem humoru, jest jednym z lepszych, jakie tu na forum ostatnio czytałam.

ninedin.home.blog

Ładne :) Lubię takie bezpretensjonalne gierki ze znanymi motywami, na dodatek podane w bardzo przyjemnej do czytania formie. No i udało ci się w bardzo krótkim tekście naszkicować postacie tak, że mają życie i osobowość, choć poza Jimmym właściwie wszystkie są epizodyczne – czapki z głów i klik!

http://altronapoleone.home.blog

rozsypał na podłodze wszystkimi kolorami dostępnymi starej maszynie drukarskiej

Myślałby kto! Ta sama pani, co tak zawzięcie ściga hipostazy i metonimie ;D

bardzo starannie nie przewracając oczami

Czy można starannie czegoś nie zrobić? Może “starannie unikając przewracania”.

Nie, żeby jego hobby nie wywoływało u dorosłych wyrazu twarzy, jakiego pan Spock by się nie powstydził, ale przynajmniej nie pchał się z nim w uszy wszystkim dookoła.

Trzy przeczenia w jednym zdaniu to trochę dużo. Warto poskracać to równanie.

portretami żywopłotu

To śmieszne. Wyobraziłem sobie rodzinną galerię żywopłotów. ;)

No, w zeschniętym brązowym cukrze na dnie leżała tłusta, czarna mucha.

Fajny opis.

Ale informacja o nim wyciekła do prasy żwawo jak kawa z upuszczonego kubka i natychmiast zamąciła ludzkości kolektywny rozum.

Kolektywny rozum ludzkości byłoby składniej. Trochę mi nie gra wizualnie to porównanie, bo kawa z upuszczonego kubka raczej się rozpryskuje, a wyciekanie kojarzy się odmiennie.

W wujkowym laboratorium, wśród kojącego szumu komputerów, Jimmie stał przy oknie, obserwując ludzi na drodze.

Ja bym zaczął od tego, że Jimmie stał przy oknie, bo obecnie zdanie wygląda dziwnie.

I pół planety pewnie wydzwania do krewnych i znajomych, żeby się dowiedzieć, czy wszystko w porządku, albo zapewnić, że w zupełnym.

Super :D

Zabawna puenta. Zgrabnie opowiedziana historia w popularnym ostatnio klimacie retro. Ponieważ cenię dobrą konstrukcję fabuły, to najbardziej podobała mi się klamra miotła-spodki.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

– Ha, ha, ha. Za dużo komiksów – Mike trzepnął chłopca po przyjacielsku w ramię.

– Jak już go poznasz, też nie masz prawa nim rządzić, ale to nieważne, bo nie poznasz go nigdy. Przynajmniej nie w całości. Koniec dygresji. Niezależnie od rządzenia, fajnie jest coś badać.

To wygląda jak kwestie dwóch bohaterów.

 

Łączę się w bólu, też mam sąsiadów.

Ile Mike słodzi kawę, skoro cukier mu zasycha w kubku?…

 

Klik ;)

 

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

bardzo starannie nie przewracając oczami

Czy można starannie czegoś nie zrobić? Może “starannie unikając przewracania”.

Mnie się ta konstrukcja podoba. “Starannie unikając” jest imho gorsze. Już raczej “starając się nie przewracać oczami”, jeśli nie oryginał autorki.

 

Ile Mike słodzi kawę, skoro cukier mu zasycha w kubku?…

Nie wiem, ile słodzi Mike, ale ja na małe espresso sypię między 4 a 6 łyżeczek / saszetek…

http://altronapoleone.home.blog

Nie wiem, ile słodzi Mike, ale ja na małe espresso sypię między 4 a 6 łyżeczek / saszetek…

Czy to jest wciąż płynne? ;D

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Nie wiem, ile słodzi Mike, ale ja na małe espresso sypię między 4 a 6 łyżeczek / saszetek…

Wut? Chyba masz jakąś domieszkę osmańskich genów.

Mnie się ta konstrukcja podoba.

Mój kompas logiczny buntuje się przeciwko takiemu zwrotowi. Na czym polega staranność nie wykonywania… Czegoś? Można starannie unikać, omijać, ignorować, ale czy można starannie zaniechać?

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Wut? Chyba masz jakąś domieszkę osmańskich genów.

Konkretnie tatarskich, o osmańskich nic mi nie wiadomo. A kawy po prostu nie znoszę – chyba że w formie lodów. Piję praktycznie jedynie, kiedy już padam na nos po bardzo długiej jeździe samochodem… I mam to po z kolei niemieckiej części rodziny ;)

http://altronapoleone.home.blog

No i wykręcili korki :)

Zabawne, fajnie napisane.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Pomysł nie rzuca na kolana, ale czytało się nieźle. ;)

 

oświad­czył Jim­mie, de­mon­stra­cyj­nie wy­py­cha­jąc palce do uszu. –> …oświad­czył Jim­mie, de­mon­stra­cyj­nie w­py­cha­jąc palce do uszu.

 

– … żeby się po­ga­pić w mo­ni­tor. –> Zbędna spacja po wielokropku.

 

Mike chwy­cił za mysz­kę… –> Mike chwy­cił mysz­kę

 

Wujek Mike też miał dzi­siaj dać wy­wiad, dla dużej sta­cji te­le­wi­zyj­nej… –> O ile mi wiadomo, wywiadu się nie daje, wywiadu się udziela.

 

„tylko, że szaf­ka jest pod kłód­ką.”

„Zo­sta­ła tylko na­ziem­na te­le­wi­zja i In­ter­net.”

„Nie lek­ce­waż siły In­ter­ne­tu.”

„Strasz­nie śmiesz­ne, Artie.”

„To wi­siel­czy humor. Wła­śnie padło mi WiFi, więc czas po­że­gnać świat chwy­tli­wym bon-mo­tem.”

„Jeśli to in­wa­zja, to strasz­nie spo­koj­na.” –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

„Albo to tylko pierw­sze ude­rze­nie” skon­tro­wał no­wo­ze­land­czyk. –> …skon­tro­wał No­wo­ze­land­czyk.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kurza stopka, jacy Wy szybcy jesteście :) Już biblioteka :)

 Ta sama pani, co tak zawzięcie ściga hipostazy i metonimie ;D

A gdzie Ty tu widzisz hipostazę? Lub metonimię? :P

 Czy można starannie czegoś nie zrobić? Może “starannie unikając przewracania”.

 Mój kompas logiczny buntuje się przeciwko takiemu zwrotowi. Na czym polega staranność nie wykonywania… Czegoś?

Hmm. W zasadzie chodziło mi o to, że mocno i stanowczo się od tego powstrzymuje – może potem poprawię.

 Trzy przeczenia w jednym zdaniu to trochę dużo. Warto poskracać to równanie.

Cztery, bracie, cztery :)

 Kolektywny rozum ludzkości byłoby składniej.

Myślisz? To miało być coś takiego, jak "zamąciło mu rozum", tylko w odniesieniu do całej populacji.

 Trochę mi nie gra wizualnie to porównanie, bo kawa z upuszczonego kubka raczej się rozpryskuje, a wyciekanie kojarzy się odmiennie.

Racja, zdecydowałam się na nie, bo to była najbliższa cieknąca rzecz, jaką Jimmie miał pod okiem. Zapamiętane na przyszłość.

 obecnie zdanie wygląda dziwnie.

Hmm. Tylko, że poprzednie okno było w samochodzie – czy to by nie było mylące?

 To wygląda jak kwestie dwóch bohaterów.

Czyli druga część kwestii powinna być zaraz po wtrąceniu? Ciągle zapominam.

 Ile Mike słodzi kawę, skoro cukier mu zasycha w kubku?…

Dużo :) A potem o niej zapomina, ku uciesze much (wczoraj biedronka popełniła samobójstwo w mojej, jeszcze ciepłej, herbacie :( a ja nie słodzę wcale).

 Pomysł nie rzuca na kolana, ale czytało się nieźle. ;)

I o to chodzi :)

 O ile mi wiadomo, wywiadu się nie daje, wywiadu się udziela.

Jestem pewna, że słyszałam taką konstrukcję.

 Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Nawet zamykającą cytat z listu?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 obecnie zdanie wygląda dziwnie.

Hmm. Tylko, że poprzednie okno było w samochodzie – czy to by nie było mylące?

Nie jest to niepoprawne. Widzę, że chociło Ci o jasność. Myślę, że możesz zostawić.

 Ta sama pani, co tak zawzięcie ściga hipostazy i metonimie ;D

A gdzie Ty tu widzisz hipostazę? Lub metonimię? :P

Komiksy rozsypały się kolorami? ;>

To nie jest błąd w moim pojęciu, ale często ścigasz takie rzeczy podczas łapanek.

 Kolektywny rozum ludzkości byłoby składniej.

Myślisz? To miało być coś takiego, jak "zamąciło mu rozum", tylko w odniesieniu do całej populacji

Ja wiem, że to miało być sformułowanie naśladujące wypowiedź o pojedynczej osobie, ale w moich oczach nie wygląda dobrze.

Przykro mi, że nie mogę się więcej przyczepić, ale niestety piszesz poprawnie ;p

Te komiksy, rowery, LANy, obserwatoria, spodki i inne pegazusy zrobiły udane połączenie, a przy tym nie narzucałaś się z opisem sztafażu.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

O ile mi wiadomo, wywiadu się nie daje, wywiadu się udziela.

Jestem pewna, że słyszałam taką konstrukcję.

Ja nie słyszałam.

edycja:

Może się jednakowoż zdarzyć, że ktoś w redakcji zdecyduje: Ten wywiad damy na pierwszą stronę.

 

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Nawet zamykającą cytat z listu?

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/b-kropka-b-po-cudzyslowie;11581.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Nawet zamykającą cytat z listu?

O, nie tylko ja uważam tę konkretną zasadę za antyintuicyjną i nielogiczną :) Może by jakiś lobbing do RJP?

http://altronapoleone.home.blog

Wczoraj przeczytałem, że w amerykańskiej notacji kropka idzie do środka cudzysłowu.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

W anglosaskiej ogólnie, w zasadzie wszystkie znaki przestankowe w obrębie cudzysłowów – w dialogach. Mam wrażenie, że nie dotyczy to cytatów, a w każdym razie nie w każdym przypadku.

http://altronapoleone.home.blog

O, nie tylko ja uważam tę konkretną zasadę za antyintuicyjną i nielogiczną :) Może by jakiś lobbing do RJP?

Oj, tak. Robimy pikietę?

Może się jednakowoż zdarzyć, że ktoś w redakcji zdecyduje: Ten wywiad damy na pierwszą stronę.

Pewnie, tylko nie o to chodzi. Z drugiej strony, wypowiedź jest dość kolokwialna – to myśli Jimmiego.

To nie jest błąd w moim pojęciu, ale często ścigasz takie rzeczy podczas łapanek.

To w ogóle nie jest błąd, i ścigam takie rzeczy nie dlatego, że są immanentnie złe, ale dlatego, że (i wtedy, kiedy) wydają mi się źle zastosowane. Tropes are tools.

Chodzi o to, żeby nie dodawać wołowiny do ciastek :)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To w ogóle nie jest błąd, i ścigam takie rzeczy nie dlatego, że są immanentnie złe, ale dlatego, że (i wtedy, kiedy) wydają mi się źle zastosowane.

Wiem. Śmieję się, bo Twój instynkt łowcy jest wyjątkowo mocno podkręcony. Dlatego nagabuję Cię o bety :P

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Fajne opowiadanie, czytało się lekko, historia była ciekawa, a i zakończenie też dobre. :)

 

Mama powtarzała z dumą, że chłopak niedługo przerośnie wujka. Możliwe. Jeśli zaraz nie wyskoczy przez okno. Schylił się po miotłę.

Wg mnie zdanie dotyczące czynności wykonywanej przez Jimmy’ego powinno posiadać podmiot, a najlepiej być w nowym akapicie. Teraz jest lekkie zamieszanie, bo brzmi jakby dotyczyło mamy. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie.

 

Mama założyła ręce na piersi, przyglądając się synowi ze sceptyczną miną.

– Oj, daj spokój. Myślisz, że co im zrobię?

Tu podobnie – wygląda, jakby mama to powiedziała.

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Sympatyczny tekst, chociaż trochę przewidywalny. W końcu do czegoś musiała Ci służyć pierwsza scena… ;-)

Wydaje mi się, że jak na pierwszy kontakt, to dość nietypowe podejście.

Babska logika rządzi!

Pomysł na nieco wkurzonych kosmitów, hałasującą Ziemią, uważam za całkiem ciekawy. Poza tym udana końcówka. Grunt to kultura, jak się narozrabiało, przeprosić trzeba. Naprawdę fajny tekst.

zdanie dotyczące czynności wykonywanej przez Jimmy’ego powinno posiadać podmiot, a najlepiej być w nowym akapicie.

Masz na myśli, że wygląda, jakby mama chciała wyskoczyć przez okno? Hmm. Ten paragraf miał przedstawiać myśli Jimmiego – nie wiem w tej chwili, jak to poprawić, żeby Wilk był syty i Tarnina cała :).

Tu podobnie – wygląda, jakby mama to powiedziała.

Myślisz? A dodałbyś didascale po wypowiedzi, czy przed?

Wydaje mi się, że jak na pierwszy kontakt, to dość nietypowe podejście.

Hurra dla nietypowych podejść!

Naprawdę fajny tekst.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

zdanie dotyczące czynności wykonywanej przez Jimmy’ego powinno posiadać podmiot, a najlepiej być w nowym akapicie.

Masz na myśli, że wygląda, jakby mama chciała wyskoczyć przez okno? Hmm. Ten paragraf miał przedstawiać myśli Jimmiego – nie wiem w tej chwili, jak to poprawić, żeby Wilk był syty i Tarnina cała :).

Miałem na myśli tylko schylenie się po miotłę. Owszem, forma czasownika “schylił” wskazuje na chłopa, ale troszkę to zgrzytało. IMO wystarczyłoby napisać “Jimmy schylił się po miotłę” i może dać to w nowym akapicie. Ale też nie chcę się panoszyć, to Twój tekst. :)

 

Tu podobnie – wygląda, jakby mama to powiedziała.

Myślisz? A dodałbyś didascale po wypowiedzi, czy przed?

Albo dodałbym po prostu “powiedział Jimmy” albo – jeśli masz na myśli didascale dotyczące Jimmy’ego – to przed jego wypowiedzią, żeby za ich pomocą wskazać kto mówi.

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

jeśli masz na myśli didascale

Sorry za OT upierdliwość, ale w l. poj. albo didaskalion, albo didascalium…

http://altronapoleone.home.blog

Fabryki folii aluminiowej odnotowały rekordowe zyski.

xD

 

Przeczytane z uśmiechem. Sympatyczny tekst, świetna klamra. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to bohaterowie mogliby być mocniej zarysowani. Brakuje im cech szczególnych, choćby dotyczących wyglądu. A może ich nie wyłapałem? A może tylko się czepiam?

W sumie nie zmienia to tego, że tekst zostanie ze mną na jakiś czas. Bardzo mi się podobało. :)

Brakuje im cech szczególnych, choćby dotyczących wyglądu. A może ich nie wyłapałem? A może tylko się czepiam?

A widzisz, mnie to nie przeszkadzało, bo postacie mieszczą się w ramach archetypu. Nerdowny nastolatek, fan komiksów i wymiętoszony spoko-wujaszek mieli u mnie gotowe szuflady w mózgu i nie trzeba ich było opisywać.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Podoba mi się. Widzę że w postach toczy się wojna o jakieś didaskaliony cokolwiek to jest. Nie jestem polonistą by oceniać treści pod względem budowy, stylistyki. Jako prosty czytelnik powiem, że tekst czyta się lekko i jest nawet wciągający. Pomysł na opowiadanie również ciekawy.

Wisielcze, jak najbardziej się z tym zgadzam, tyle, że mi one nie wskoczyły i do szuflad musiałem je upchnąć własnoręcznie po kilku akapitach. :) Zwyczajnie zabrakło mi wskazówek, które ułatwiłyby mi ich odbiór.

Sorry za OT upierdliwość, ale w l. poj. albo didaskalion, albo didascalium…

Damn, resztki łaciny fermentują w moim mózgu i wywołują dziwne odgłosy, kiedy ktoś odmienia "Tardis" w rodzaju męskim :) Muszę zrobić powtórkę. Dzięki za sprowadzenie na właściwą drogę!

 Brakuje im cech szczególnych, choćby dotyczących wyglądu.

Hmm. Takie długie, pełne namysłu hmm. Wyglądu? Czuję się zobowiązana odpowiedzieć, bo ja sama miewam takie zboczenie, że usiłuję bohatera opisać od czubka ufryzowanej głowy po noski pantofli – ale z tym walczę, ponieważ jest to zboczenie :P Ale tę opinię muszę chyba uzasadnić. Czasami, owszem, to ważne, że ktoś ma rude włosy, mentorską brodę, jest obrzydliwie gruby czy chudy jak jogin, ma blizny, tatuaże, kolczyki albo oczy, które zmieniają kolory (wink, wink, nudge, nudge). Ale zwykle – nie. Jak wygląda Hamlet? (Nie odpisuj, że jak David Tennant, bo ja Ci na to odpowiem, że jak młody Derek Jacobi albo Kenneth Brannagh i oboje będziemy mieć rację w takim samym stopniu.) Postać tworzy jej postępowanie. Przyjmujemy automatycznie, że odbija się ono w jej wyglądzie – dlatego wygląd bywa skrótem charakterystyki.

Przykład: "…ćmił fajkę na długim, dziwnie rzeźbionym cybuchu. Nogi wyciągnął przed siebie pokazując buty z cholewami sporządzone z miękkiej skóry i zgrabnie przylegające do łydek, lecz mocno zniszczone i zabłocone. Otulony był w dobrze wysłużony, gruby, ciemnozielony płaszcz i mimo gorąca w izbie naciągnął kaptur na głowę tak, że twarz niknęła w jego cieniu, tylko błysk oczu zdradzał zainteresowanie…" – zauważ, że opisany jest tu tylko strój, ale on już coś mówi o noszącym go człowieku.

Jeśli się przyjrzysz opisom w książkach, zauważysz, że są one znacznie bardziej oszczędne, niż nam się wydaje – tę konkretną postać ja osobiście wyobrażałam sobie zupełnie inaczej, niż została obsadzona w ekranizacji (jeden z powodów, dla których ich nie lubię) – ale aktor z ekranizacji nie jest wcale nieodpowiedni do tej roli (może ciut za młody).

A tu masz drugi przykład, innego autora: "… weszła naburmuszona Flip. Usta miała pomalowane na czarno, na sobie czarny gorset i krótką czarną spódniczkę ze skóry (…) Odgarnęła włosy. Tydzień temu ogoliła sobie głowę, ale zostawiła długie pasmo z tyłu, najprawdopodobniej po to, żeby odrzucać je, gdy czuła się wykorzystywana".

A teraz pytanie podchwytliwe – wyobrażasz sobie tych dwoje w jednym pomieszczeniu?

Oczywiście, widuje się w życiu złodziei wyglądających jak rajcy miejscy, rajców wyglądających jak proszalne dziady, nierządnice wyglądające jak królewny, królewny wyglądające jak cielne krowy i królów wyglądających jak złodzieje – ale literatura życiem nie jest. Postać nie ma, że tak powiem, nic w środku – jest tym, co widzisz. Może Cię zaskoczyć – obie przedstawione persony to robią – ale na swój, spójny sposób (Tajemniczy Nieznajomy okazuje się nie tak znowu zaginionym następcą tronu, Flip szuka wielkiej miłości, choć zupełnie nieumiejętnie). Oba opisy, które zacytowałam powyżej, przedstawiają po raz pierwszy postacie, które będą się przewijały przez całą powieść, zachowując się zgodnie z pierwszym wrażeniem (kolejny powód, dla którego nie lubię ekranizacji – charakterystyka Tajemniczego została w niej zwichnięta, np. w momencie, w którym zachowuje się on niehonorowo, czego w książce nigdy by nie zrobił). Oj, rozgadałam się. Ad rem.

Na pewno mogłabym marudzić przez pół strony, że Louise miała metr sześćdziesiąt wzrostu (kurczę, u nich to w stopach i calach, a ja tego w głowie nie przeliczę), ale zanudziłabym tym siebie – a Was bym nie zdążyła. Ciepnęłabym tekst w ścianę i zajęła się czymś ciekawszym i mniej frustrującym, choćby myciem kuchenki, na której mój brat znów coś przypalił. I nie, to nie jest przytyk – chodzi po prostu o to, że duża część wyglądu, jaki bohater przyjmuje w Twojej głowie, pochodzi od Ciebie. Ja daję tylko kierunek. I dlatego, kiedy mówisz:

Zwyczajnie zabrakło mi wskazówek, które ułatwiłyby mi ich odbiór.

Ja muszę spytać – jakich konkretnie wskazówek? Dlaczego moje drogowskazy okazały się dla Ciebie nieczytelne?

 Widzę że w postach toczy się wojna o jakieś didaskaliony cokolwiek to jest

He, he, nie widziałeś jeszcze wojny, młody padawanie :) Za pochwały – śukriyā! (to najodpowiedniejszy język na tę pogodę)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja muszę spytać – jakich konkretnie wskazówek? Dlaczego moje drogowskazy okazały się dla Ciebie nieczytelne?

Tarnino, spieszę z odpowiedzią, choć wybacz, na pewno nie będzie tak rozbudowana jak Twoja.

Większość moich uwag, tak jak i w tym przypadku, dotyczy wieku postaci. Widząc imię w zdrobnieniu, mieszkanie z mamą oraz komiksy (chyba głównie imię), w pierwszej chwili wyobraziłem sobie Jimmiego jako chłopca, a nie nastolatka. Na ten trop naprowadził mnie dopiero fakt prowadzenia samochodu. Wzmianka o przerośnięciu wujka jest, moim zdaniem, zbyt skromna, bo ośmiolatek może być wyrostkiem, a wujek konusem. Wzrost nie jest najlepszym miernikiem lat. I tak wobec bohatera-chłopca, a bohatera-nastolatka (niemal pełnoletniego zapewne) mam zupełnie inne uczucia, a zwłaszcza poziom utożsamienia się. Utożsamianie się jest tym trudniejsze, jeżeli w połowie historii muszę mocno zweryfikować swoje wyobrażenie postaci.

Ten sam problem miałem z wujkiem, czy wyobrazić go sobie jako młodego, zdolnego naukowca, czy starego, siwego wykładowcę? Brakowało mi takich wskazówek, które, powtarzam, z mojego punktu widzenia, są kluczowe. Jednak chyba jestem wyjątkiem, bo z tego co widzę, nikt nie miał takich problemów.

Oczywiście zgadzam się z Twoimi argumentami, że pewne opisy, nawet bardzo oszczędne, wystarczają, ale, jak podejrzewam, otoczenie jest mocno zarysowane, a klimat wyraźny, a dodatkowo postacie występujące wcześniej w tym samym środowisku żłobią nam już pewne szlaki, którymi potoczą się kolejne wyobrażenia uzupełniające opis. Albo po prostu trafiają na domyślniejszy grunt.

I tak jak Twój opis jest oczywiście trafny i nie naprowadza błędnie, jest, z mojego punktu widzenia, za mało szczegółowy, bo poprowadził mnie na manowce. Lub ja jestem za mało domyślny. Zależy od interpretacji. :)

Podsumowując i odpowiadając: informacje na temat wieku, który wydaje mi się dość kluczowy w odbiorze postaci były zbyt oszczędne, ukryte, lub Twoje drogowskazy okazały się dla mnie zbyt małe i zbyt rzadko rozstawione, by naprowadzić mnie szybko na ten właściwy obraz. Potrzebowałem ich nieco więcej. I powtarzając: jeżeli celowałaś w oszczędny opis, to udało Ci się, niestety dla mnie jako czytelnika okazały się zbyt oszczędne. Jest to uwaga subiektywna, jednak może w jakiś sposób uznasz ją za pomocną. :)

Świetnie się czyta, zwłaszcza człowiekowi, który uwielbia film “Kontakt” i oglądał go ze 3-4 razy :) Hipisi, folia aluminiowa, “Elvis, wróć”, a do tego przeurocze kosmiczne Kermity… czego chcieć więcej? Może tylko mocniejszego momentu odkrycia sygnału, bo tutaj wypada to trochę blado w porównaniu z ciarogenną sceną z filmu. Ale z drugiej strony, to tylko inspiracja, a nie remake :)

wybacz, na pewno nie będzie tak rozbudowana jak Twoja

Wybaczam, bo się rozgadałam :)

Wzrost nie jest najlepszym miernikiem lat.

Racja, nie jest. Ale myślałam, że przyjęcie roli faceta-który-objeżdża-głąbów-piętro-wyżej (XD) wystarczy, żeby Jimmiego pokazać jako młodziana u progu dorosłości. Zanotowane.

wujkiem, czy wyobrazić go sobie jako młodego, zdolnego naukowca, czy starego, siwego wykładowcę?

A może coś pośrodku, hmm? Większość znanych mi pracowników naukowych jest młoda duchem, ale ciałem też jeszcze się nieźle trzymająca – wujek jest na tyle stary, żeby mieć prawie dorosłego siostrzeńca, ale nie bardziej.

jest, z mojego punktu widzenia, za mało szczegółowy

No, właśnie – jeszcze nie trafiam w ten złoty środek. Próbujemy dalej.

uwielbia film “Kontakt” i oglądał go ze 3-4 razy

Ha! “Kontakt” jest najlepsiejszy :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A może coś pośrodku, hmm?

Jasne, czemu nie? Równie dobry jak skrajnie w jedną lub w drugą. :D A “Kontakt” jest świetny!

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

O! Anet ma nową wersję komentarza! ;-)

Babska logika rządzi!

No, jak się człowiek obraca wśród literatów, to jednak wypada od czasu do czasu przyswoić jakieś nowe słowo ;)))

Przynoszę radość :)

Sympatyczny tekst. Przypadł mi do gustu Wujek Mike jako postać, choć nie wiem, czy bym go rzeczywiście polubił jako człowieka ;) Temat może i nienowi, ale jako wprawka wyszedł fajnie :) Aha, i Jimmiego odebrałem jako prawie dorosłego – nawet przez moment nie przeszło mi przez myśl, że to jakaś, że tak to ujmę, “gimbaza” ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Fajny pomysł i faktycznie nieźle zarysowane postacie.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Naprawdę przyjemne, sympatyczne opowiadanie! Jakoś niezwykle przyjemnie się to czyta, co jest zarówno wynikiem świetnego warsztatu, jak i samej fabuły i bohaterów. Bardzo fajny, nieco oldschoolowy klimat, przemyślana konstrukcja, zgrabna puenta. Zostałem fanem :D

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Całkiem spokojny pierwszy kontakt. Wszystkie mogłyby tak wyglądać ;)

Bardzo klimatyczne opowiadanie, Tarnino. :)

I teraz przyznam Ci się do czegoś. Po Twoich komentarzach myślałem sobie, że masz jakąś literacką nerwicę natręctw czy coś, że nie chcesz, ale palce same wypisują, kto i co powinien napisać w swoim tekście. :)

A tu proszę, ładnie, życiowo, ba – wiarygodnie i jednocześnie… miło? :) Chyba tak, nie wesoło, miło. Uśmiech nie schodził mi z gęby, czyli rzeczywiście umiesz pisać, jak sama wspomniałaś w przedmowie. Tak się zastanawiam, czy jesteś młodą osobą i myślę, że tak. Młody, lotny umysł pewnie ciężko jest utrzymać w ryzach…

I masz opinię o tekście połączoną z pseudo psychoanalizą. :) Mam nadzieję, że nigdzie nie dotknąłem. :)

Pozdrawiam.

 

Dopóki nie wciskasz mi refundowanych przez NFZ narkotyków, nie ma sprawy :P

się zastanawiam, czy jesteś młodą osobą

Idę ja sobie raz przez Niedźwiednik, myśląc o migdałach niebieskich i inszych, a tu nagle wyskakuje zza węgła dama przemieniona chyba z przywiędłej leszczynowej witki i zapytuje – Czy młoda osoba chciałaby porozmawiać o Bogu?

Więc Świadkom Jehowy chyba wydaję się młoda :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przez Niedźwiednik w Gdańsku?

Witam. Moje gratulacje.Ciekawe opowiadanie o znanej Nam tematyce.Prosze nie zasypywać przysłowiowych gruszek w popiele. Trenning czyni Mistrza. Życzę dalszych sukcesów na płaszczyźnie literackiej. Pozdrawiam

Cóż rzec? Fajne!

 

Siostra podarowała mu kiedyś książkę o rysowaniu długopisem – teraz używał jej jako podstawki pod kubek. Książki, nie Louise.

Tu wdzięcznie wybrnęłaś.

 

zerknęła z niepokojem na drzwi wujkowej sypialni, które w poważnym wieku lat siedmiu Jimmie ozdobił koślawą gwiazdą.

A tu już nie.

 

Ćwiczenie paralelizmu i charakterystyki postaci.

Tego akurat nie widzę. Choć nie powiem, żeby dla Czytelnika miało to jakieś znaczenie ;)

Przez Niedźwiednik w Gdańsku?

Nie, na Marsie :)

Tu wdzięcznie wybrnęłaś.

Dziękować.

A tu już nie.

A czemu?

Tego akurat nie widzę.

Faktycznie, paralelizm trochę mi się zgubił – ale czemu nie widzisz charakterystyki postaci? Czyżbym potrzebowała ściereczek do okularów?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A czemu?

Bo odbiłem się od tych drzwi w poważnym wieku, a nie lubię się potykać na początku tekstu.

 

czemu nie widzisz charakterystyki postaci?

Bo wydaje mi się ona, mówiąc oględnie, szkicowa. Co, w tym konkretnie tekście, wcale mi nie przeszkadza, zaskakuje mnie tylko, że, powstał właśnie w celu ćwiczenia tego elementu.

All right, zakonotowane.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobry oldchoolowy klimat uwielbiam. Oczyma wyobraźni widziałam Twój tekst jak film z lat osiemdziesiątych, Tarnino. Dodatkowo, rozbawiłaś mnie, więc tekst bardzo na plus. I niestety, przeczytałam za późno, aby dać klika do Biblioteki. Bardzo tego żałuję, więc wiedz, że masz ode mnie dodatkowego i niewidzialnego ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sympatyczny, nienachalny humor. Bardzo sprawnie operujesz ironią, inteligentną, niewymuszoną, dzięki czemu zdecydowanie bliżej jej do humoru niż jałowych złośliwości. Trochę zresztą na tę Twoją ironię w tym opowiadaniu liczyłem, bo bardzo spodobał mi się u Ciebie ten element w “Jak zostać wiedźmą”. Ciekawie wykorzystujesz w swoich tekstach prozę życia, tym razem zderzając z nią nawet biednych, Bogu ducha winnych (chyba:)) kosmitów.

Słowem, fajne. :)

[Tutaj wstaw sobie jakiegoś gifa, obrazującego zadowolenie z lektury:)]

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Awww. Zadowolone gify :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka