- Opowiadanie: Kuba Pawełek - Śląska bera #2

Śląska bera #2

Mój drugi szort, którego akcja dzieje się na Śląsku. Nie mam jeszcze żadnego konkretnego tytułu, więc roboczo niech to będzie śląskie opowiadanie (bera), numer 2.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

wybranietz

Oceny

Śląska bera #2

Usypane w równy kopiec, złomki węgla rozsypały się na wszystkie strony. Pieczołowicie stawiana konstrukcja rozpadła się i zniknęła, wystarczyło zaledwie jedno kopnięcie. Grudki poszybowały w górę, by chwilę później zatopić się w zadeptanej ciężkimi buciorami trawie.

– Zaś to kieryś chuj naustowioł! – ryknął pijany.

Franek, który przyglądał się temu wsparty łokciami na zimnym parapecie, posmutniał wyraźnie. Odprowadził wzrokiem zataczającego się mężczyznę, który w takim sam sposób potraktował inną górkę węgla, usypaną po przeciwnej stronie placu. Regularne dziedzińce familoków na Nikiszowcu, wypełnione były plackami suchej trawy, które jak wyspy, trwały między brunatnymi oceanami błota i ubitej gliny. Gdzieś między nimi wyrastały blaszane kontenery na śmieci oraz rzędy zaparkowanych samochodów.

Franek każdego ranka przyglądał się węglowym kopcom. Lubił na nie patrzeć, szczególnie, gdy wieczorami zdarzało mu się przyglądać jak powstawały. Teraz były zniszczone, rozrzucone, nie wyróżniające się niczym spośród otaczającej go szarości.

– Franek! – Usłyszał głos matki, dobiegający z ciasnej kuchni. – Pódziesz ojcu pomóc w piwnicy?

– Ja, już ida! – Chłopiec zeskoczył z niewielkiego taboretu i raźnym krokiem przebiegł do wąskiego przedpokoju.

– Wongiel trza ściepnyć, yno co na łobiod przidziecie! – Nakazała matka, wciąż pochłonięta przygotowywaniem sobotniego posiłku.

– Dobrze – odpowiedział Franek i wybiegł na korytarz.

Był już na tyle duży, że bez przeszkód mógł przeskakiwać do drugi stopień. Na półpiętrze łapał się masywnej, drewnianej poręczy i jak z procy wystrzeliwał dalej w dół.

Ojca słyszał już od wejścia do piwnicy. Metaliczne szuranie szufli o goły beton aż bolało w zębach. Franek ostrożnie zszedł jeszcze niżej po śliskich od miału schodach i zawołał ojca.

– Tukej! – usłyszał w odpowiedzi. – Puć sam, bo je co ściepować.

Franek znalazł ojca w szerokiej, oświetlonej jedną żarówką piwniczce, dokumentnie zasypanej stertą setek tysięcy czarnych odłamków. Nauczony doświadczeniem wiedział, że taką ilość węgla nazywało się trzema tonami.

Zachęcony przez ojca, złapał za wolną łopatę i energicznymi ruchami zaczął zrzucać bryły z wielkiej góry, prosto do boksów, wydzielonych drewnianymi przegródkami. Robota szła im sprawnie, Franek pomagał nie pierwszy raz.

– Widziołżeś te rułki na ścianie? – Ojciec, umorusany jak sam diabeł, wskazał korytarz.

Chłopiec odpowiedział skinieniem. Widział je już kilka dni wcześniej, jasne, świecące, zupełnie jakby były wykonane z samego złota. Wiły się rzędami, by zniknąć gdzieś w ścianie i zapewne rozgałęzić się po całym familoku.

– To od tych nowych, co te mieszkania kupili. Wszystko wyciepli, zice, wertiko, te inksze byfyje. Nawet landszafty od onego. Jo tam widzioł, co oni teraz wstawiają. – Kontynuował ojciec zapamiętale machając szpadlem. – Niby takie same te meble, ale wszystko biołe, świecące, choby prosto od stolorza. Cegły skute, wyglancowane żebyś się mógł choby w zdżadle przeglądać. Ale teraz tako jest, wyprzedajom te mieszkania jak się komuś zemrze, abo miasto jakie przetargi robi. Te rułki to im podłoga grzeją, abo i całe izby. Żodyn już po wongiel nie bydzie ślazowoł.

– Pan Marek mieszka u nas w klatce, też ma pewno piyknie w chałpie – odpowiedział Franek. – Zawsze się wita, miły jest, jak żech był chory, to i tobie pomogoł wongiel ściepnyć.

– Pan Marek, pan Marek. – Zaperzył się ojciec. – To je swój, z Katowic, on wiy jako się tu mieszko. Ale bo to wiysz, czy jaki inkszy, bele z forsom przidzie, to czy nie bydzie sam butla robił? Tukej ludzie od pokoleń chałpy trzimali, a teraz?

– Pan Marek przynajmniej nie rozwala kopców od beboka. – Franek wzruszył ramionami, oparł się na chwilę o stylisko łopaty.

– Tyn zaś z tym bebokiym… – Skwitował ojciec. – To żodyn bebok, jakie gisty kradnom wongiel, potym nima komu ściepować.

Franek nie odpowiedział. Jego ojciec już dawno zapomniał babcinych historii. Ale nie on, Franek doskonale wiedział, pielęgnował w sobie wszystko, o czym opowiadała, jak każda babcia, była bardzo mądra.

Wieczorem, gdy nad Katowicami zapadł już zmrok, a przez okno wpadało do pokoju Franka chłodne powietrze, chłopiec wspiął się na taboret. Latarnie, rozsiane rzadko po dziedzińcu, rzucały na trawę i oceany gliny bladą poświatę.

Franek uśmiechnął się, gdy tylko go zobaczył. Wielkie, żółte jak cytryny, błyszczące oczy spojrzały w jego stronę. Chłopiec pomachał do beboka, który skulony, na wielkich łapach przechodził przez dziedziniec z workiem przerzuconym przez ramię. Potwór uniósł powoli chude jak patyk ramię i odmachał Frankowi, ukazując przy tym szeroki uśmiech czarnych zębów.

Bebok zatrzymał się przy rozkopanej kupce węgla i zgarbił jeszcze bardziej niż zwykle. Uwielbiał swoje węglowe kopce. Ostrożnie położył worek na ziemi i sięgnął po grudkę czarnego złota. Franek nie przeszkadzał bebokowi, cicho zszedł z taboretu i położył się w łóżku.

Rankiem, zanim poszedł do łazienki na poranną toaletę, wspiął się na zydelek i spojrzał przez okno. Jak każdego brzasku, w szarawej mgiełce majaczyły kształty idealnych stosików węgla.

Koniec

Komentarze

Śląska bera #2, niestety, nie przypadła mi do gustu. No cóż, nie znam gwary śląskiej i nie jestem nią zainteresowana na tyle, aby wertować słowniki, żeby dowiedzieć się, o czym rozmawiali Franek i jego ojciec. Matkę zrozumiałam.

Wzmianka o boboku, moim zdaniem, jest dość wątłym elementem fantastycznym.

 

męż­czy­znę, który w takim sam spo­sób po­trak­to­wał… –> Literówka.

 

Fra­nek każ­de­go ranka przy­glą­dał się wę­glo­wym kop­com. Lubił na nie pa­trzeć, szcze­gól­nie, gdy wie­czo­ra­mi zda­rza­ło mu się przy­glą­dać jak po­wsta­wa­ły. –> Powtórzenie.

 

– Fra­nek! – usły­szał głos matki… –> – Fra­nek! – Usły­szał głos matki

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Na pół­pię­trze łapał się ma­syw­nej, drew­nia­nej po­rę­czy i jak z procy wy­strze­li­wał dalej w dół –> Brak kropki na końcu zdania.

 

Me­ta­licz­ne szu­ra­nie szpa­dla o goły beton… –> Czy ojciec na pewno zrzucał węgiel szpadlem, nie łopatą/ szuflą?

 

zszedł jesz­cze niżej po śli­skich od sadzy scho­dach… –> Skąd sadza w piwnicy?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się podobało :). Taka impresja z delikatnym motywem fantastycznym. Moje klimaty, toteż – jestem na tak!

Mam tylko kilka uwag – na pewno do pracy przy węglu nie służy szpadel. Raczej szufla, albo, po noszymu – hercówa. Czasem kłują “hałdy”, bo trzy tony węgla to nie hałda. Jest “czarny węgiel” (a biały widziałeś ;)?). Niektóre słowa zapisałbym inaczej, ale to kwestia interpretacji. Za wyjątkiem jednego – upierałbym się, że pisze się “gizd”. 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jest “czarny węgiel” (a biały widziałeś ;)?)

Za to jest brunatny :) 

 

Co do hałdy zgadzam się ze Staruchem – i słownikowo i skojarzeniowo to na otwartej przestrzeni, w piwnicy to raczej zwał. 

A ja sama nie wiem. Fakt, nie wszystko zrozumiałam, część domyśliłam się z kontekstu i z pomocą znajomości kilku słówek. Bebok i jego “znajomość” z Frankiem całkiem sympatyczna. Aczkolwiek to scenka z paroma uwagami na temat życia, niż jakaś konkretna opowieść. 

À propos życia. Zaciekawiła mnie tu jedna rzecz. Piszesz o familoku, którego mieszkaniec – ojciec Franka – pali w piecu węglem. Ok, to dla mnie jasne. Ale w rozmowie z synem opowiada o nowych lokatorach w budynku, którzy kupują mieszkania i już nie palą węglem, ale mają jakiś rodzaj centralnego ogrzewania (z tego, co zrozumiałam – bo inaczej po co te rurki?). Jak to jest możliwe? Wydawało mi się, że albo cały budynek jest podłączony do sieci lub ma własną kotłownię, albo nie i wtedy każdy ma piece. Można tak jakoś mieć w jednym budynku wymieszane, częściowo? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mam trochę znajomych Ślązaków, a trochę rozumiem dzięki temu, że galicyzmy pielęgnowane w mojej rodzinie też są pochodzenia niemieckiego, więc sporo zrozumiałam, ale jednak nie wszystko. I umknęło mi (może właśnie przez fragmentaryczne rozumienie języka?), dlaczego ojciec kopie węgiel w piwnicy i czy to nie spowoduje “szkód górniczych”, od których osiedle się zawali? Oraz nie do końca łapię, co właściwie robi bebok, mimo że mam sentyment do tego konkretnego śląskiego stwora.

Podsumowując: trochę to hermetycznie, ale gdyby nieco rozhermetyzować i dopowiedzieć parę rzeczy, mogłoby mi się spodobać.

 

PS. Dlaczego jest #2, skoro nie ma #1? W każdym razie na stronie autora. I dlaczego w tytule śląska, a nie ślonska czy ślunska, jakkolwiek autor preferuje?

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytałem i niestety nie wywarło na mnie dużego wrażenia. Może jakby trochę pociągnąć to dalej i z konfliktu swój-obcy plus beboki w akcji wyciągnąć co się da, to było by coś fajnego.

dlaczego ojciec kopie węgiel w piwnicy i czy to nie spowoduje “szkód górniczych”, od których osiedle się zawali?

Drakaino, ojciec nie kopie węgla w piwnicy, tylko go przerzuca. W praktyce wygląda to tak – pod piwnicę zajeżdża ciężarówka i zrzuca na ziemię 2-10 ton węgla (w zależności od potrzeb i od auta). Ten węgiel łopatami zrzuca się do piwnicy przez okienko. Następnie (jak rozumiem, bo w familoku nigdy nie mieszkałem), znowu za pomocą łopat rozrzuca się go do oddzielnych komórek, dla każdego posiadacza odpowiedniego pieca. 

A żeby powstały szkody górnicze, to trzeba wyciągnąć spod ziemi znacznie więcej niż kilka ton węgla. Zdecydowanie – tysiące ton :).

 

@Śniąca – nie jest problemem technicznym w domu wielorodzinnym, by jedni palili w zwykłych piecach kaflowych, a inni – zamontowali ogrzewanie podłogowe i opalali gazem. 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

ja bym jeszcze wywaliła hałdki z pierwszego akapity – przez chwilę miałam poważny problem ze skalą, bo myślałam, że ten facet, to jakiś olbrzym.

 

Chłopiec zeskoczył z niewielkiego taboretu

w sensie, że z ryczki? ;D

 

bez przeszkód mógł przeskakiwać do drugi stopień. Na półpiętrze łapał się masywnej, drewnianej poręczy i jak z procy wystrzeliwał dalej w dół

 

chyba co drugi stopień. i kropki brakuje.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Niby tak, ale jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić. Bo pociągnięcie ułożenie ogrzewania w podłodze i pociągnięcie rur poza mieszkanie to jedno, ale drugie to piec. Skoro rury są w piwnicy, to raczej nie grzeją piecami ulokowanymi w mieszkaniach… To, co kilka pieców w piwnicy? Jeden wspólny, do którego podłączają się poszczególne pojedyncze osoby? No dobra, za bardzo chyba marudzę. I nawet nie wiem, skąd mi się taka ciekawość wzięła. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Staruchu, dziękuję, właśnie przypomniałam sobie z zamierzchłego dzieciństwa facetów z duckami na węgiel…

http://altronapoleone.home.blog

Siemka, dzięki za wszelkie uwagi.

 

@regulatorzy, poprawiłem wszystkie błędy. Dzięki za link do zapisywania dialogów, za każdym razem jak sprawdzam te artykuły, znajduje u siebie nowe błędy.

 

@Staruch, masz rację, “gizd” to rzeczywiście poprawna forma zapisu. Musiałem polegać na wersji brzmieniowej :)

 

@śniąca, sam mniej więcej dwa lata temu szukałem mieszkania, i pomyślałem o Nikiszowcu. Katowice strasznie promują tę dzielnicę. Niczym nadzwyczajnym było to, że mieszkania były kupowane przez deweloperów, którzy przekształcali je w ultranowocześnie wyposażone urządzenia, ale jednocześnie umeblowane po staremu. Do dzisiaj można je znaleźć na OLX, Gratce, schodzą dość szybko, ale drogie w ch**. Więc potwierdzam, montuje się tam ogrzewanie podłogowe i inteligentne zarządzanie mieszkaniem, ale sąsiad obok pali węglem.

 

@drakaina, Staruch doskonale to wyjaśnił. Węgiel zrzuca się ręcznie do piwnicy i potem rozdziela na “komórki” przydzielone do poszczególnych mieszkań. Czasami to jest po prostu jedna, wspólna kopa. Pierwsza bera jest w becie, trzeba nad nią popracować, zanim ujrzy światło Poczekalni :) Bera jest śląska, ale w zasadzie, nie pomyślałem, że pierwszy człon również mogę lokalizować…

 

@homar, dzięki za uwagę. Do tego musiałbym napisać kolejny szort, już tutaj byłem tuż za limitem 5k znaków. Ale w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie :)

 

@wybranietz, tak, z ryczki :D ale skoro wszystkie dialogi są napisane po śląsku, uznałem, że nie będę katował odbiorcy nie znającego gwary, lokalną narracją :)

 

Dzięki jeszcze raz za uwagi, hałd już nie ma ;)

Kuba Pawełek

Pisz ślůnskie szorty! ;D

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Śląska gwara w porządku, ale zabrakło mi fabuły. No, skoro to fantastyka, to od razu wiadomo, że człowiek tych górek nie usypał. Boboka nie znam, nie wiem, czym dla niego były stosiki. A poza tym w tekście niewiele się dzieje – syn pomaga ojcu szuflować węgiel.

Babska logika rządzi!

W kwestii węgla raz jeszcze dziękuję wszystkim za wyjaśnienie – podejrzewam, że rozkminianie języka plus poszukiwanie fantastyki zaburzyło mi postrzeganie szczegółów fabuły ;)

http://altronapoleone.home.blog

Przeczytałem, ale nie ruszyło. Śląska gwara na plus, ale jakoś za mało treści dla mnie w tym szorcie. Plus może jakiś twist na koniec.

No nic, co jest, to jest. Może następnym razem ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Taki ładny obrazek i zostałam zostawiona z niedosytem. Tak bardzo chciałam wiedzieć więcej o relacji głownego bohatera i boboka, a tekst jest “ucięty” ;)

Jako, że nie pochodzę z regionu, gdzie istnieją gwary, zawsze mnie interesują tego typu teksty. Ale to za mało, żeby mnie zadowolić. Szkoda, bo zapowiadało się ciekawie. Bardzo sprawnie opisałeś codzienność.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Chcąc przeczytać czwartą berę stwierdziłem, że zajrzę najpierw do wcześniejszych i bum – taka miła niespodzianka. Śląsk sercu memu bliski, bo mam stamtąd zarówno narzeczoną, jak i połowę rodziny (od strony ojca), jednak poza pojedynczymi słówkami to żadnej z lokalnych gwar nie znam ni w ząb. Sporą część dialogu Franka z ojcem wyłapywałem więc z pojedynczych wzrotów, bądź domyślałem się z kontekstu, ale powiem szczerze – nawet częściowe niezrozumienie rozmowy nie wpłynęło negatywnie na ocenę dzieła. Bardzo sympatyczne opowiadanie, lekkie i przyjemne, idealne na jesienne popołudnia i wieczory (choć teraz, to na zewnątrz bardziej babie lato, niż faktyczna jesień). Na plus.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Nowa Fantastyka