- Opowiadanie: szara - Obecność (DRAGONEZA)

Obecność (DRAGONEZA)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Obecność (DRAGONEZA)

Gdy poczuła zbliżającą się śmierć, zwinęła się w sobie. Zimno. Zimno powoli, nieubłaganie zbliżające się do brzucha, do serca. Głośny, chrapliwy oddech. Mgła przed oczami jak szron na oknach w zimowe poranki, gdy wygasł piec. Dreszcz pełznący po kręgosłupie. Ostatnią myślą odruchowo sięga Obecności. Teraz. Nagła ciemność i pustka. Ból wydarł jej się z gardła żałosnym rykiem. Potoczyły się głazy, zadrżała ziemia. Zwinęła się, otulając grzbiet skrzydłami i podwijając długi mięsisty ogon aż do paszczy, po której spłynęła jedna gorąca łza.

 

*

Bosonoga służka ocknęła się w gorącej od żaru komnacie. Wzdrygnęła się, czując zaduch. Stara kobieta, która przez ostatnie dni leżała drżąc z zimna pod stosem koców, teraz spoczywała na kamiennej podłodze, naga, z rozrzuconymi ramionami. Martwa. Służka cicho wymknęła się z komnaty, z dworu, z ogrodu, dopiero na drodze za żywopłotem ruszyła biegiem w stronę miasteczka.

*

Ludzie omijają Smoczą Misę, rozległą białą nieckę z gładkiego kamienia, otoczoną kolumnami, otwartą na niebo. Za ręce odciągają od niej ciekawe dzieci i odwracają im głowy. Nie idź tam. Nie patrz.

*

Służka dobiegła do magistratu tuż po południu. Otyli rajcy szybko podnieśli się z drzemki, pobledli, spoceni. Godzinę później dwóch pachołków szło w stronę dworu, żeby po cichu pochować starą kobietę w końcu ogrodu, pod srebrnymi świerkami. Czterdziestu innych równie cicho rozeszło się po mieście, rozwieszając na murach czarne wstęgi. Nastał Czas Smoka.

Ulice pustoszeją. Nie na długo, jutro znów zapełnią się ludźmi. Matki z trwogą będą patrzeć na odświętnie ubrane dzieci, których nie wolno im trzymać. Nie tego dnia.

*

Rudowłosa dziewczynka siedziała zwykle przy stole, prawie niezauważalna, jeśli akurat nic nie wyleciało z jej roztargnionych rąk. Siedziała przy oknie, zapatrzona w coś bardzo wewnętrznego, czego nie mogła dotknąć, a zapomniana robota leżała przed nią, aż matka zabierała ją z westchnieniem. Wymykała się. Do lasu, do miasta, w siebie, gdzie już nikt nie mógł zamknąć jej drzwi.

Patrząc na czarne wstęgi czuje mrowienie w palcach, chłód cieknący po plecach, pulsowanie w brzuchu. Jak tu duszno. Ale wyjść nie może, drzwi dziś zamknięte a matka gniewna i zatroskana.

*

Ludzie omijają Górę Smoka. I mówią, że na kogo smok spojrzy, tego magią omota, tak, że już żyć nie można bez jego bursztynowych oczu. Tak, że niby pozostaje ten sam, ale już inny, obcy. I nic już ważne dla niego nie jest, tylko to smocze spojrzenie. Prawda, ten nowy obcy daleko widzi, uprzedza o najazdach, o złej pogodzie, sztormach, wczesnej zimie, która skuwa statki w jasnym porcie, zna zioła, leczy choroby. Ale dawnym człowiekiem już nie jest. Odchodzi od bliskich, zapomina, zamieszkuje za miastem, gdzie stoi Smoczy Dwór, do którego ludzie z rzadka tylko przychodzą i nie bez przyczyny, po lek, po wróżbę, a nigdy bez daru. Nawet służba, milcząca i zalękniona, niechętnie zostaje na noc.

Obcych nie zwie się już więcej ich dawnym imieniem, tylko Wybrańcem, Okiem Smoka, Zaklętym, Przeklętym. Tylko po cichu, tylko w jasnym świetle południa ludzie mówią, że smok pochłania duszę dziecka i puste ciało wypełnia sobą.

*

Zwinięta w podziemiu, nagle okaleczona, osamotniona, bezbronna, oślepła z bólu. Zamknięta w jednym umyśle, zimnym, ostrym, smoczym umyśle. Jednym. I jednym smoczym ciele. Bez…? Już nie umie nazwać Obecności, słowa uciekają z jej pamięci, już ich nie sięga. Zalewa ją przerażenie, gniew, ból. Nie ma jej. Nie ma jej! Nie ma… Jestem… tylko ja jestem… jestem? Sama. Górą wstrząsa monstrualne łkanie żałoby.

Brak. Dojmujący brak. Zimno? Głód? Sama? Sama! Sama… Słowa odeszły, ale jest coś poza nimi, coś starszego niż słowa, co krąży we krwi, podrywa skrzydła do lotu, wyrywa z paszczy przeraźliwy ryk. Żądanie. Gniew toczący się z gardła lawiną i cichy pisk osamotnionej, ociemniałej świadomości. Smocze Wołanie. Ludzie w mieście zamykają okiennice, tulą do siebie dzieci.

Podniosła łeb, wciągnęła w nozdrza powietrze: woń trawy, wody, nieba, ziemi i kamieni. Odległą woń miasta: domów, ludzi, psów, targu rybnego, portu, smołowanych okrętów. Strachu.

*

Jest późny wieczór, jednak rajcy wciąż jeszcze siedzą przy dębowym stole w obitej purpurą sali.

– Nie godzi się – mówi cicho młody człowiek w kosztownym, futrem lamowanym płaszczu. – Nie godzi się, abyśmy składali ofiarę bestii. Dobrobyt miasta okupili ludzkim dzieckiem.

– Zatem chcecie, panie Korealu, zaryzykować nie tylko dobrobyt, nie tylko handel i pokój, ale i bezpieczeństwo całego miasta. Jeśli jutro nie odbędzie się święto…

– Wyślijmy straż, ściągnijmy armaty z okrętów, zabijmy potwora.

– A kto mu da radę? Chcecie strażników na śmierć posłać? I miasto na zniszczenie zostawić?

– Potwora? Przecież smok od kilku dziesięcioleci siedzi na górze spokojnie, morze obleci, to się korsarze boją, a i ludziom nic złego nie czyni.

– Ale złożyć ofiarę z dziecka! – krzyczy histerycznie młodzieniec i zrywa się od stołu, a jego głos echem odbija się w wielkiej sali. Starsi rajcy wymieniają zakłopotane spojrzenia.

– Tak, to straszna konieczność – odpowiada wąsaty Ramdal, starszy cechu złotników. – Ale pomyślcie, jedno dziecko, tylko jedno, za całe miasto.

– Nie złożymy ofiary. Nigdy nie składaliśmy – przerywa starzec. Patrzą na niego ze zdumieniem. Dla nich, młodszych, jest tu od zawsze, ale prawie nigdy nie zabiera głosu, siedzi tylko przysłuchując się radzie albo drzemie. Nikt nie pamięta jego imienia, choć gdy ktoś z nowych rajców pyta o niego, odpowiadają: to prawnik.

– My nie złożymy ofiary – powtarza. – Ona zawsze przychodzi sama. Pamiętajcie.

*

Ranek. Ludzie wychodzą na ulice, ubrani są odświętnie, niosą zielone gałązki i kwiaty, ale twarze mają poważne, a w oczach niepokój. Idą powoli, pozornie bez celu, zataczając kręgi w wąskich uliczkach, a i tak każda dróżka prowadzi ich dzisiaj tam. Ludzie omijają Smoczą Misę – zazwyczaj.

*

Krąży. Czuje niepokój, pulsujący we krwi. Pradawna samotność, pradawny głód ciągnie ją nad miasto. Już nie krzyczy. Szybuje lekko i bezszelestnie.

*

Idzie jasną uliczką, oszołomiona, nie znając celu. Zapatrzona, zachwycona, że nikt jej dziś nie zatrzymuje, nie zauważyła, że już dawno odłączyła się od rodziców, nie usłyszała bolesnego westchnienia matki. Potyka się, potrącana przez przechodniów na chwilę przystaje i powoli rusza dalej.

Matka dała jej rano odświętną sukienkę, białą, haftowaną w zielone gałązki i liście. Rozczesała rude włosy i związała je wstążką. Ale nie była radosna, jak w inne święta, wargi miała zaciśnięte, a dłonie chłodne.

Dziewczynka idzie przed siebie, czuje narastające zdumienie. Jeszcze nie wie, ale już widzi przed sobą cel. Ogarnia ją radosna pewność, jakby zawsze wiedziała. Przyspiesza. Wbiega w środek jasnej kamiennej misy. Kolumny wznoszą się wokół niej.

Ludzie cofają się z ulgą znad krawędzi Smoczej Misy. Uśmiechają się i rzucają gałązki i kwiaty w stronę drobnej, rudowłosej dziewczynki, myśląc: nie ja, nie moje dziecko.

*

Głód ciągnie ją w dół. Powoli opuszcza się w dół i przysiada na brzegu kamiennej misy, tuż przy otaczających ją kolumnach. Skrzydła zacieniają nieckę. Lekko otwiera paszczę, z której wydobywa się gardłowy dźwięk i wyginając szyję, schyla ogromny łuskowaty łeb, kieruje bursztynowe oczy w stronę małej figurki w środku misy. Owiewa ją oddechem. Unosi łapę i delikatnie, bardzo ostrożnie nakłuwa pazurem odsłonięte ramię dziewczynki. Zlizuje krew. Obraca łeb i bursztynowym okiem wpatruje się w jej oczy. Dziewczynka powoli osuwa się na dno misy. Skrzydła zamykają się nad nią jak namiot, a smoczy oddech ogrzewa ją dopóki gorączka nie spadnie.

Tyle widzą ludzie, którzy wciąż jeszcze stoją na skraju misy, z ulgą tuląc swoje dzieci.

*

W szumie krwi i gorączki spotykają się dwa umysły. W zaczątku Obecności kiełkują słowa. Jesteś. Jestem. Waha się. Błaganie: zostań. Chcesz, polecimy w przestrzeń jasnego nieba nad morzem. Oddam ci moje oczy, moje skrzydła. Dam ci wiedzę. Dam ci wolność. Zostań, daj mi słowa, myśli, świadomość. Wahanie znika jak zmarszczka na wodzie. Dwa umysły obejmuje Obecność. Dzielą wspomnienia krótkiego życia dziecka i wielu smoczych żywotów.

*

Matka dziewczynki odchodzi, wargi ma zaciśnięte, oczy zamglone. I już nie widzi, jak rozchylają się skrzydła i dwóch pachołków unosi spod nich małą figurkę w białej sukience. Składają ją na noszach i zanoszą do Smoczego Dworu jego nową panią. I nie dowie się, że gdy składali ją na łożu przygotowanym przez milczącą służbę, blade wargi rozchyliły się szeptem:

– Jesteśmy smokiem.

 

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu. :)

Początkowo byłem nastawiony bardzo sceptycznie. Nie przemawiał do mnie taki rwany styl. Krótkie fragmenty, krótkie zdania, równoważniki zdań. Im jednak dalej, tym bardziej się wciągałem, także koniec czytałem już z prawdziwym zaciekawieniem.

Mimo to z Twoich dragonezowych opowiadań bardziej podobał mi się "Zwinięty Smok".

To ja miałam odwrotnie niż Ryan - najpierw czytałam z zaciekawieniem, a potem wszystko stało się dla mnie jasne i przewidywalne... Forma urwanych fragmentów mi nie przeszkadzała, za to sam język momentami tak - musiałam czytać zdanie dwa razy, żeby je zrozumieć. 

Zgadzam się z Ryanem w jednym - "Zwinięty Smok" podobał mi sie dużo bardziej. 

Jeszcze wyłapane przeze mnie literówki: "do krąży we krwi", "Już ni krzyczy"

I nie mogłam się powstrzymać przed skojarzeniem z opowiadaniem Ursuli Le Guin "Ci, którzy odchodzą z Omelas". Szczęście miasta za szczęście dziecka...

Literówki poprawione, dzięki.
Znam to opowiadanie Le Guin i lubię. Tyle, że u mnie domniemana ofiara nie jest tak nieszczęśliwa, jak się wszystkim wydaje.

Jedno trzeba powiedzieć o tym opowiadaniu - mimo dość prostej fabuły, stworzony został klimat, który łapie i do końca nie puszcza. W tak nastrojowym opowiadaniu zdania proste oraz ich równoważniki są niemalże obowiązkiem. I dobrze, że są. Wzbogacają.

 

Może nie na szóstkę, ale mocna piątka w pełni zasłużona.

A ja nie odważę się ocenić. Jestem prosta... I "Zwinięty smok" podobał mi się bardziej. To bardziej w stylu J. Harris i niektórych jej opowieści, chociaż (wybacz!) nie tak dobrze napisane. Lubię jej opowiadania, ale kaurat nie 'te' ;).

Ciekawy pomysł na współistnienie smoków i ludzi. To stąd wzięła się legenda o dziewicach, tak? ;-)

Nastrój nastrojem, ale nie wszystko kupuję. Dziewczynka trafiła do Smoczego Dworu. A kim są ci Obcy? I druga sprawa: dlaczego nikt nie wie, że dzieci żyją dalej? Przecież służba wraca na noc do miasta. Czyżby była to służba, która nie plotkuje? Bez przesady z fantastyką. ;-)

Babska logika rządzi!

Żyją, ale świadomość dzielą ze smokiem. Nie każdy musi taki rodzaj “opętania” uważać za życie ;)

Ot, jeszcze jedna smocza opowiastka, nawet z pewnego rodzaju klimatem, ale nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka