- Opowiadanie: Zet92 - Głosy krwi - część pierwsza. Rozdział pierwszy

Głosy krwi - część pierwsza. Rozdział pierwszy

Oceny

Głosy krwi - część pierwsza. Rozdział pierwszy

Rozdział pierwszy

 

Z zakazanej miłości, którą zrodzi ciemność i chłód,

Rozbłyśnie najjaśniejsze światło i najcieplejsze ciepło,

A światło to i ciepło dosięgnie wszystkich tych,

Co kryli się przed nimi w mroku.

Upadną królestwa, potwory opuszczą swe gniazda,

Powstanie wampir przeciw wampirowi,

Człowiek przeciw człowiekowi.

I światło zrodzone z mroku zapanuje nad tym światem,

I pioruny Peruna go nie okiełznają,

Bowiem nie ma nic potężniejszego od zakazanej miłości,

Którą zrodzi ciemność i chłód.

 

Przepowiednia Eutinarfeth, Pani Lasu

 

Zbudziły ją ciężkie, zbliżające się w stronę jej sali kroki. Otworzyła oczy i z nagła dotarło do niej, że po raz kolejny to zrobiła. Westchnęła ciężko, a jej nozdrza w jednej chwili roznamiętnił zapach heliotropu, wciąż okazale kwitnącego w glinianym wazonie podarowanym od męża.

Kwiat zniewalał ją za każdym razem, gdy nabierała powietrza w płuca, jednak mimo hipnotyzującej woni, z grymasem odwróciła się od kwiatów, szeleszcząc przy tym świeżą, wełnianą pościelą, wszak okoliczności, w których otrzymała ten heliotrop, nie były miłym wspomnieniem, a jedynie przeprosinami po szamotaninie, jaką zafundował jej małżonek.

Z wtulonym w poduszkę policzkiem oprowadziła skupionym wzrokiem cały pokój. W potężnym łożu stojącym na solidnych, stalowych podporach leżała tylko ona z koszulą nocną zadartą powyżej bioder i wzdrygnęła się, kiedy pomyślała, że ktoś mógłby ją taką zobaczyć.

Zmysłowo pogładziła białe, pomarszczone prześcieradło, na którym z pewnością jeszcze niedawno spoczywało ciało jej małżonka i zdziwiła się, że nie słyszała, jak choćby wstaje, ubiera się, czy opuszcza pokój. Wówczas do jej głowy na powrót napłynęły myśli o tym, co stało się przed zachodem słońca i pytania, czy nikt nie dowiedział się o jej wyczynach.

Nawet za dnia łazęgostwo pod przykryciem szat i kaptura było dla takich jak ona nad wyraz ryzykowne. W każdym razie nie miała zamiaru już nigdy więcej walczyć z samą sobą, gdyż niejednokrotnie próbowała wyciągnąć wnioski z własnego postępowania i po wielokroć chęci oraz zdrowy rozsądek przegrywały z tym, co płomiennie pragnęło jej serce.

Następnie zwróciła uwagę na szeroko otwarte okiennice, za którymi panowała już ciemność. Widok ten zaniepokoił ją, zmuszając do rozwiania refleksji. Z trudem przerzuciła kołdrę na drugi brzeg łóżka i usiadła na jego krawędzi. Po omacku, błądząc stopami po zimnej podłodze, usiłowała znaleźć postoły, ale te jakby zrobiły jej na złość i niczym spłoszone myszy ukryły się gdzieś w niedostępnym dla niej miejscu. Schyliła głowę i gdy spojrzała na paznokcie, za którymi zalegał pokaźny brud, zmarszczyła brwi i czoło. W jej pamięci odżyła chwila. Obraz połoniny, gdzie była razem z nim.

Bosa. Naga.

Przyłożyła do pulsującej skroni zimną dłoń i wróciła do teraźniejszości. Miała wrażenie, że tego wieczoru tylko zmysł słuchu jej nie zawodził, choć i w to po chwili mocno zwątpiła. Tajemnicze kroki stawały się coraz wyraźniejsze, dlatego czym prędzej zsunęła z siebie koszulę nocną i przemykając nago po ciemnym pokoju, wsunęła na siebie wczorajszą, koronkową bieliznę, którą przed położeniem się do łóżka odrzuciła w kąt. Ukradkiem zwróciła też uwagę na kominek, będącym jedynym źródłem światła w komnacie, a przede wszystkim utkwiła wzrok we wrzuconym kawałku drewna, który nie zdążył jeszcze zająć się ogniem, utwierdzając ją w przekonaniu, że musiała być naprawdę zmęczona.

Dwa kroki dalej, na oparciu rumianego ze starości krzesła, leżała finezyjna sukienka, również wczorajsza. Zamiast grzebać w garderobie, postanowiła nie tracić czasu i założyć ją raz jeszcze. Kiecka sięgała jej do kostek, ale im wyżej, tym bardziej eksponowała jej walory, będąc jednocześnie sukienką elegancką oraz prowokacyjną. Koronka uszyta ze złotych nici, zdobyta w lasach Orgoth, biegła wzdłuż dekoltu. Amarantowy kolor i fiołkowe, poziome pasy na wysokości talii skomponowane były specjalnie pod jej bladą cerę i figurę. Suknia ta była jedną z piękniejszych, które posiadała i zakładała ją tylko na wybrane okazje i to te z najwyższego szczebla. Zazwyczaj na przygotowanie jej oraz założenie potrzeba było kilkunastu minut. Tylko po to, by prezentowała się jak najlepiej na ciele posiadaczki.

Tymczasem wciśnięcie się w nią trwało nie dłużej niż kogucie pianie. Nie wszystko jednak okazało się takie proste, bowiem przeszkodą okazały się wszyte w suknię fioletowe, słowiańskie krajki, wymagające związania ich na plecach. Wlepiła jasnoniebieskie oczy w kamienny sufit i westchnęła, zdając sobie sprawę, że choćby nie wiadomo jak wyginała ręce i próbowała spleść krajki, nie uda jej się to bez pomocy jej służebnej – Sarmi.

Z Sarmi żyła jak z własną siostrą. Na dworze Ostadriel zjawiła się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy. Według plotek błąkała się brudna po przedmieściach i sypiała gdzie popadło. Pewnego dnia król Igothlas, przeprawiwszy się przez most w drodze na polowanie, zranił ją strzałą z łuku, myląc z człowiekiem. Po tym przykrym zdarzeniu król czym prędzej pospieszył jej z pomocą, a w geście zadośćuczynienia przyjął na dwór w charakterze osobistej służebnej dla swojej małżonki – Athyi. Od tamtej pory, a trwało to już sześć lat, Sarmi towarzyszyła jej dosłownie wszędzie, nierzadko służąc też dobrą radą.

Nagle narastające kroki ustały i nastąpiła cisza. Athya odwróciła błyskawicznie głowę w stronę drzwi, wytężyła słuch i od razu odgadła, kto stoi za drzwiami. Odetchnęła z ulgą. Nie przejmując się pukaniem, podeszła do świecznika i zapaliła przytwierdzone do niego duże, parafinowe świeczki. Po chwili w pokoju zrobiło się już jaśniej – na tyle jaśniej, by mogła ocenić swój wygląd w lustrze. Usiadła beztrosko na tym samym, rumianym krześle, do niedawna jeszcze zakrytym przez sukienkę i przejrzała swoje blade lica w odbiciu.

Wydawało jej się, że wygląda dużo gorzej. Być może dlatego, że nie czuła się najlepiej. Jasnoniebieskie oczy patrzyły tak, jak zawsze – dyskretnie. Lico nie wymagało żadnych zabiegów, a usta wciąż zachwycały swoim naturalnym, jasnym kształtem. Tylko czarne jak węgiel włosy, sięgające lędźwi, wymagały kąpieli. Nie mając pomysłu, a przede wszystkim czasu na ułożenie fryzury, zaczesała włosy do tyłu, odkrywając wypukłe czoło.

Wpatrywała się jeszcze w swoje odbicie, jakby nie była do końca pewna, czy jest dostatecznie ładna, aby się pokazać. W końcu przerwała panującą ciszę.

– Proszę wejść! – zawołała i chwyciwszy się za gardło, zorientowała się, że ma chrypę. Żywo wdychane powietrze na połoninie z pewnością jej zaszkodziło.

Tymczasem klamka drgnęła, a w zawiasach mocno zaskrzypiało. Drzwi otworzyły się szeroko, ujawniając stojącego w progu wysokiego, kobylastego mężczyznę. Żółte światło z korytarza chyżo wypełniło cały pokój, zmuszając Athyię do zmrużenia powiek.

Jegomość wciąż stał nieruchomo, a blask korytarzowych pochodni skutecznie kamuflował jego twarz.

Niedźwiedzią posturą potrafił napędzić strachu nie tylko hultajom. Jak się kiedyś okazało, przechadzając się nocą po dworze królewskim, swoim wyglądem straszył również kobiety. Bez dwóch zdań bliżej mu było fizjonomią oraz kształtem do bałamutnika niż do przedstawiciela swojej rasy – wampira.

Tymczasem Athya, wciąż pochłonięta układaniem fryzury, nawet nie spojrzała w stronę mężczyzny. Szybkim ruchem głowy udało jej się przerzucić włosy na prawe ramię i delikatnie, a zarazem pewnie czesała kitę szczotką od góry do samego dołu. Na widok drobnych, częściowo odsłoniętych pleców oraz gładkiej szyi Athyi, mężczyzna przełknął głośno ślinę, co nie umknęło jej uwadze. Uniosła lekko koniuszki ust do góry, ale tak, by tego nie widział.

 – Pani… – podjął po długiej chwili milczenia mężczyzna.

– Boriasie! – Athya, wciąż wpatrzona w swoje odbicie, przerwała mu stanowczo, nie przestając rozczesywać kołtunów. – Podejdź, proszę i zawiąż mi krajki na plecach.

Ogromny mężczyzna wygładził potężnymi, owłosionymi rękoma kubrak i wszedł do środka, zamykając pchnięciem drzwi. Ostrożnie stawiając kroki, zaszedł Athyię od tyłu, odcinając jej dopływ światła bijący ze świecznika. Różnica ciał między nimi była tak ogromna, że Borias bez trudu mógł objąć jej talię samymi dłońmi. Pochylił się ku niej, wypinając pośladki, a jego nozdrzami zawładnęła woń konwalii, którymi Athya właśnie się perfumowała. Zapach był cudowny. Chyba nigdy wcześniej nie czuł czegoś tak zniewalającego i intensywnego. Uświadomił sobie, że pierwszy raz jest tak blisko niej. Grube palce drżały, co niewątpliwie nie ułatwiało mu prostego z reguły związania krajek.

Trwało to jeszcze trochę, zanim udało mu się zawiązać ostatnią kokardę, a Athya pożałowała, że posłużyła się jego rękami, bowiem przez cały czas czuła na karku jego ciepły, wilgotny, przyspieszony i nie do końca świeży oddech.

– Królowo. – Borias odstąpił od niej, gdy skończył i stanął przy oknie. – Wybacz, że zakłócam twój spokój.

– Bynajmniej – odpowiedziała chłodno i odwróciła się w stronę kamerdynera, który dopiero teraz, po raz pierwszy ujrzał dziś jej twarz. – Mów co cię do mnie sprowadza.

– Podopieczni wciąż czekają w audytorium. – Na podwórku brzdęknął dzwon, informując, że wybiła północ. – Im to zupełnie nie przeszkadza, ale kiedy do sali wszedł jeden z mentorów… Najjaśniejsza, widząc jego twarz, od razu wiedziałem, że jeśli nie pospieszę do ciebie, spotkają cię niesłychane przykrości, wszak w akademii mówi się już, że zaniedbuje pani obowiązki i nie jest to pierwsza taka sytuacja, kiedy podopieczni czekają na ciebie.

– Mimo wszystko postąpiłeś bardzo nieostrożnie, nachodząc mnie w mojej własnej sypialni, Boriasie. – Athya zdawała sobie sprawę, że zastrzeżenia służebnego miały słuszność, jednak nigdy nie przyznawała mu otwarcie racji. – Trzeba było posłać po mnie Sarmi. Ostatnimi czasy faktycznie nie zawsze zjawiam się na czas, ale zapewniam cię, pomimo że nic ci do tego, nadrabiam zaległości w programie. Nie rozumiem więc obaw pozostałych mentorów.

– Najjaśniejsza. – Borias zaszedł królową z drugiej strony, uklęknął i chwycił jej dłonie najdelikatniej, jak potrafił. – Wybacz mi. W akademii mówi się o nadzwyczajnym zebraniu. Mentorzy będą rozmawiać o powołaniu nowego mentora na twoje miejsce.

Athya, po długiej grze milczeń, uwolniła dłonie ze spoconych łapsk kamerdynera. Wstała z krzesła i wyjrzała przez okno. Na ulicach Ostadriel nie zmieniło się zupełnie nic. Nic oprócz niej samej. Westchnęła ciężko, kiedy spojrzała na akademię i przypomniała sobie ile lat poświęceń oraz wyrzekania się przyjemności zajęło jej, żeby się tam dostać. Pomimo przywilejów, jakie posiadała, będąc żoną samego króla Eborgoth, robiła wszystko, żeby zostać mentorką i zamknąć gęby tym, którzy twierdzili, że odziedziczyła po matce, byłej mentorce, jedynie urodę.

Jej nieprzydatność, o której mówiło się coraz głośniej, dotyczyła również braku potomstwa, ponieważ od zaślubin minęło już sześć lat, a król wciąż wyczekiwał swojego pierworodnego. Dlatego tak bardzo starała się razem z Igothlasem o dziecko i właśnie teraz uprzytomniła sobie, że chyba już nic z tego nie będzie. Nie potrafili im pomóc kapłani, a tym bardziej medycy, choć większej pomocy tak naprawdę potrzebował sam król, gdyż problem tkwił w jego bezpłodności.

Z kolei akademia, do której dostała się po setkach nieprzespanych dniach, też przestała sprawiać jej satysfakcję. Uzmysłowiła sobie, że nie zrobiła tego wcale dla siebie, a po to, by zaistnieć wśród wysoko postawionej szlachty.

Athya zasępiła się, uświadamiając sobie, że w jej życiu wszystko się zmienia i nie potrafi nad tym zapanować. Borias, czując jej podenerwowanie, po raz kolejny zbliżył się do niej. Powietrze w komnacie stało się jakby cięższe, przytłaczające. Kamerdyner, domyślając się, że mentorki zabraknie także dziś w audytorium, zdobył się na szaleńczą odwagę i postanowił zapytać o coś, o co pytać nie powinien. Zdążył nabrać tlenu w płuca i otworzyć usta, lecz Athya nagle jak drzewo wyrwane z korzeni runęła nieprzytomna do tyłu.

Borias, wbrew pozorom, przyjął kocią posturę i w ostatniej chwili uchronił Athyię przed prawdopodobnym rozbiciem głowy o twardą podłogę, chwytając ją lewą ręką w pasie, a prawą podtrzymując potylicę. Błyskawicznie i bez zbędnego wysiłku uniósł drobne ciało królowej i ułożył na rozchełstanym łożu.

Athya drastycznie zbladła. Kamerdyner dotknął jej czoła, ale był na tyle spanikowany, że nie potrafił nawet ocenić czy krople potu na czole królowej należą do niej, czy do jego spoconych dłoni. Podszyty strachem chwycił ją za ramiona i tchórzliwie, nie chcąc zrobić jej krzywdy, potrząsnął.

Nie pomogło. Athya wciąż leżała nieprzytomna. Kilka klepnięć przez policzki również nie dało żadnego rezultatu. Borias przybrał minę przestraszonego dziecka.

Wnet zawiasy mocno zaskrzypiały, a światło dobiegające z korytarza rozjaśniło blade lico Athyi. Była to Sarmi, która w pierwszej chwili, na widok nieprzytomnej królowej i spanikowanego kamerdynera pochylonego nad nią, upuściła dzbanek z krwią, roztrzaskując naczynie na setki kawałków. Służebna zasłoniła usta dłonią i cofając się, oparła na drewnianej futrynie. Borias domyślił się, że scena, jaką miała przed sobą Sarmi mogła wydawać się dla niego pogrążająca, dlatego zerwał się z brzegu łoża, aż podskoczył materac i doskoczył do przestraszonej kobiety.

–Panno Sarmi, najjaśniejsza straciła przytomność! – Jego usta drżały. – Gdyby nie moja interwencja…

Borias odwrócił głowę w stronę okna i nie był w stanie dokończyć zdania. Sarmi przetrwała pierwszy szok i nieco uspokoiła drżenie rąk, jednakże bała się podejść bliżej łoża.

– Trzeba wezwać medyków! – Kamerdyner popatrzył w brązowe oczy Sarmi, a te wydawały się nieobecne. Widząc jej zachowanie, rozłożył ręce i powtórzył. – Panno Sarmi, trzeba wezwać medyków!

– Nie. – Zza pleców Boriasa dobiegł słaby, ledwo słyszalny, ochrypły głos. – Nie chcę żadnych medyków.

Sarmi, nie bacząc na potłuczone na podłodze szkło, zgniotła je piętami, biegnąc przez nie i z trudem zatrzymując przy ramie łoża. Usiadła obok i łapiąc Athyię za dłoń, ucałowała złoty pierścień zdobiący jej wskazujący palec.

– Moja pani! – Głos służebnej brzmiał piskliwie i dziecinnie. – Rada jestem, że mogę cię usłyszeć!

Athya kilka razy mrugnęła ociężałymi powiekami. Oddech, na początku nierówny i chaotyczny, teraz wyraźnie zwolnił, wprost wyhamował. Puls, na którym Sarmi ściskała swoje palce, w mgnieniu oka stał się praktycznie niewyczuwalny, co u wampirów było powszednie. Policzki i oczodoły szybko odzyskały swój naturalny kształt.

– Moja pani! – ciągnęła Sarmi. – Nie można tak tego lekceważyć! Czego ci trzeba? Wiem! Wyślę posłańca po króla. Kiedy usłyszy o twoim zdrowiu, z pewnością zjawi się tu czym prędzej.

– Nie! – Athya poderwała się i w tej samej chwili tego pożałowała. Docisnęła koniuszkami palców obu rąk skroni, orientując się, że na nadto energiczne ruchy jest stanowczo za wcześnie. – Najpierw, proszę cię, wyrzuć ten śmierdzący heliotrop z wazonu. Mdli mnie już na sam widok tego ścierwa, a co dopiero mieć go obok łóżka i wdychać.

Służebna wybałuszyła oczy. Z pewnością nie tego spodziewała się usłyszeć po osobie, która dopiero co odzyskała przytomność po krótkotrwałym omdleniu. Usłuchała jednak polecenia jejmości i wyjęła kwiaty z wazonu, niechcący plamiąc wymiętą, choć wciąż piękną suknię Athyi ściekającymi po łodygach kropelkami wody. Wkrótce potem heliotrop leżał umorusany w rozlanej na podłodze krwi pomiędzy drobinkami szkła z rozbitego naczynia i czekał na sprzątnięcie.

– Posłuchaj mnie, Sarmi. – Królowa uniosła rękę i przywołała ją z powrotem do siebie. – Nie chcę tu ani medyka, ani Igothlasa, ani nikogo innego. Najkorzystniej będzie, jak zapomnimy o tym incydencie. Jestem pewna, że już więcej nie wywinę ani sobie, ani wam takiego numeru. Czuję się już lepiej i za chwilę wszystko wróci do normy.

Służebna zorientowała się, że poduszka, na której Athya opierała głowę, była mokra od potu.

– Leithia też tak mówiła. – Sarmi wyciągnęła twarz i popatrzyła na Athyię spod brwi.

– Leithia to zupełnie inny przypadek. – Mentorka nie pozwoliła rozwinąć służebnej język. – Głupia stanęła w obronie człowieka jak za biczowanym psem. Przeszła na wampirzy wegetarianizm i przypłaciła to życiem. Dopóty wszystko było dobrze, dopóki jej organizm nie upomniał się o swoje. Wydawało jej się, że umiera w słusznej sprawie, a teraz? Siostrzyczka Igothlasa wącha korzenie kwiatków, a zakon do tej pory modli się, żeby nie przemieniła się w bezkosta.

Sarmi opuściła głowę. Athya szybko zareagowała.

– Zanim to posprzątasz…. – Kiwnęła głową w stronę zakrwawionej podłogi. – Przynieś mi dzban krwi. Nie martw się, nie skończę jak Leithia. Zrób to natychmiast. Olbrzym zostaje.

Borias przez cały ten czas stał w progu z założonymi za plecami rękoma. Bacznie przyglądał się ruchom królowej i jej służebnicy. Sarmi potrafi z nią rozmawiać, pomyślał. Pomimo rozkazów, tytułowania, ceremonialności i urzędowości namacalnie istniała między nimi silna, odczuwalna więź. W oczach Sarmi, która wstając z progu łoża, spojrzała na chwilę na niego przez ramię, wyczytał strach. Strach nie przed tym, że po śmierci królowej znowu wróci na ulicę, a przed utratą jedynej, którą prawdziwie szanowała i kochała z wzajemnością. Tak, to z pewnością niezwykła więź, pomyślał Borias, odprowadzając wzrokiem Sarmi aż do krętych schodów, znajdujących się na korytarzu.

– Boriasie… – Jej głos wydawał się mocniejszy, ale stale zachrypnięty. – Zajmij miejsce Sarmi.

Kamerdyner nie powiedział ani słowa. Minął łukiem kałużę krwi i usiadł ostrożnie przy królowej, niemal spłaszczając brzeg materaca. Okrągła facjata zarumieniła się.

– Mamy trochę czasu zanim Sarmi przyniesie nowy dzban i szmaty, żeby ogarnąć ten syf – wymamrotała. – Pamiętam, że przed tym jak zasłabłam, chciałeś mnie o coś zapytać.

Athya próbowała złapać swoimi oczami spojrzenie kamerdynera, ale ten wyraźnie się bronił. Kiwał głową, wciąż patrząc w podłogę i wydłużając frustrującą ciszę.

– Normalnie powinnam stać, albo chociaż siedzieć. – Athya wsparła się na łokciu. – A ty powinieneś klękać przede mną na kolanach, ale zróbmy wyjątek i dyskutujmy jak bliscy, wszak sytuacja i tak jest już dostatecznie patologiczna. Widzę, że coś cię trapi, więc mów, nim stracę cierpliwość.

– Wybacz, najjaśniejsza – odezwał się wreszcie Borias, którego cienki głos zupełnie do niego nie pasował. – Jest to dla mnie naprawdę trudne, ale czuję, że zadając to pytanie, ryzykuję swoją posadę, a zapewne i głowę.

Borias uklęknął.

– Najjaśniejsza, wybacz mi.

Mam nadzieję, że nie podejrzewa mnie o romans, pomyślała.

– Najjaśniejsza. – Nie patrzył na nią. – Xzy te wszystkie zaniedbania, o których mówi się coraz głośniej, nie są wynikiem prowadzenia podwójnego życia?

Athya patrzyła. Patrzyła na Boriasa, który wciąż klęczał z oczami wlepionymi w podłogę i drgał jak tchórz. Co za wścibski, bezczelny, nietaktowny buc, pomyślała. Cisza wciąż dominowała, ale w głowie królowej rozgrywała się wielka bitwa. Zastanawiała się jak komuś takiemu udało się dojść do prawdy. Sarmi ją zdradziła? Wydawało jej się, że jest nietykalna. Brała pod uwagę każdy dzień, kiedy opuszczała Igothlasa i przemierzała ukradkiem ulice Ostadriel. Nie mogła popełnić żadnego błędu. A jednak. Została zdemaskowana. Największy, najgrubszy, najbardziej obleśny odkrył prawdę. 

– Śledziłeś mnie?

– Najjaśniejsza, nie! – Borias splótł dłonie. – O tym też już się mówi na dworze, ale nikt nie chce podjąć ryzyka i oficjalnie tego ogłosić przed obliczem władcy. Igothlas to dobry król, ale porywczy. Wszyscy boją się mówić otwarcie, ale wiedz, że dworzanie knują przeciw tobie w ukryciu.

Borias wreszcie spojrzał prosto w załzawione oczy Athyi. Smarknął, rękawem wytarł nos. Odetchnął. Z twarzy królowej trudno było cokolwiek wyczytać, ale wiedział, że dotrzyma słowa i zechce z nim porozmawiać. Zechce z nim porozmawiać, mimo że jest tylko jej kamerdynerem.

– Tak, Boriasie. – Athya podniosła się i przysiadła na brzegu łóżka. – Jesteś cholernie bezpośredni. Czy pobiegniesz teraz tam, gdzie rzekomo spiskują przeciwko mnie i wyjawisz im całą prawdę? Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, jakie poniosę tego konsekwencje?

W głosie Athyi było zrezygnowanie. Poddanie.

– Jestem wierny królowi – powiedział sucho. – Jednak dotrzymam twojej tajemnicy. Nie zważając na to, co może stać się ze mną, kiedy prawda wyjdzie na jaw, a król dowie się, że wiedziałem. Mimo wszystko czuję, że tak właśnie trzeba. Bo jesteś moją królową i nie potrafię przekreślić tego, co dla mnie zrobiłaś.

Athya zaniemówiła. Zbliżyła się ku niemu i bez wahania pogłaskała jego pucowatą buzię. Nie była mu jednak wdzięczna za to co powiedział. W tej chwili było jej go cholernie szkoda. Borias miał rację, zresztą nie pierwszy raz. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, na pewno poleje się krew. Sprawy jednak poszły zdecydowanie za daleko i wiedziała, że nie zdoła już zawrócić na właściwą ścieżkę. Że na to jest już za późno. Swojej przyszłości też nie była pewna, a biorąc pod uwagę obraną drogę, rysowała się wyłącznie w ciemnych kolorach.

– Nawet nie wiem, co powiedzieć – wymamrotała z trudem. – Nie będziemy dłużej trwać w tej beznadziejnej sytuacji. Pamiętaj tylko jedno. Jeżeli uznasz, że Igothlas musi o tym wiedzieć, nie obwiniaj się. Masz pełne prawo mnie nienawidzić.

Athya nie potrafiła zapanować nad drżeniem rąk. Łzy napływały jej do oczu.

– Najjaśniejsza, czy życzeniem twoim jest, bym się oddalił?

Nie odpowiedziała. Borias uznał to za przytaknięcie. Z trudem wstał z kolan, ale wtedy Athya chwyciła go za przedramię.

– Jest nim człowiek! – Podniosła głos i z wyrzutem spojrzała Boriasowi w oczy.

Wtedy do pokoju weszła Sarmi. W lewej ręce z ledwością dzierżyła wielki dzban, po brzeg wypełniony krwią, a w prawej dłoni ściskała łachmany.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tak kończy się rozdział pierwszy.

Jak widać mamy tu na razie więcej pytań, niż odpowiedzi, ale obiecuję, że wszystko zacznie wyjaśniać się w kolejnych rozdziałach.

Nie mam dla Was zbyt wielu wskazówek, ale na ten moment najważniejsze jest, byście przyswoili sobie fakt, iż wampiry budzą się o zmroku, a zasypiają przed świtem, dlatego większość akcji dzieje się nocą.

Celowo nie zdradzałem bezpośrednio imion bohaterów (może oprócz służącej) tylko umiejscowiłem je w nieoczywistych momentach, bo chciałem bardziej skupić waszą uwagę, ale nie wiem, czy ten eksperyment nie wyszedł odwrotnie, ponieważ po załadowaniu tego tekstu przestało mi się to podobać. Postanowiłem jednak to zostawić w obecnej formie.

Oczywiście czułbym się rewelacyjnie, gdybyście w komentarzach wyrazili swoją opinię na temat tego rozdziału. Chętnie przeczytam pozytywne komentarze, a z jeszcze większym zaangażowaniem zwrócę uwagę na komentarze dotyczące moich błędów.

 

Do następnego rozdziału,

Łukasz

Koniec

Komentarze

Skoro to rozdział 1, to jest to fragment, nie opowiadanie i tak by go należało oznaczyć.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zet92, jaka jest szansa, że po tym fragmencie zaprezentujesz dalszy ciąg historii?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oznacz to jako fragment.

Oraz, skoro w roli głównej podobno Słowianie, to czemu nie ma tu ani jednego słowiańskiego imienia, oprócz przywołanego w motcie Peruna?

Tak poza tym, ledwie się to da czytać od nadmiaru patosu i niedoboru oryginalności. Oraz nadmiaru imion z “th”. Przypomnijmy: w roli głównej (podobno) Słowianie. W językach słowiańskich taka zbitka nie funkcjonuje.

 

Plus stylistyczne kwiatki w rodzaju “Borias, wbrew pozorom, przyjął kocią posturę“ – dlaczego wbrew pozorom i co to jest kocia postura?

 

Na szczęście dyżurni są zwolnieni z czytania fragmentów, więc mogę nie ciągnąć na siłę komentarza.

 

PS. Kamerdyner nie pasuje do tego świata w sposób wręcz komiczny.

http://altronapoleone.home.blog

Kolejny fragment. Dlaczego są przerwy między akapitami?

Na wstępie zaznaczam, że dodanie tekstu do działu opowiadań wynikło z braku rozeznania na stronie. Jestem tu nowy.

Oczywiście dziękuję za podpowiedź, w którym dziale mam umiejscowić Głosy Krwi. 

Deirdriu – przerwy między akapitami są skutkiem skopiowania tekstu z innych portali, na które również załadowałem ten tekst. Poprawię to w niedługim czasie.

regulatorzy – dalszy ciąg historii, czyli czternaście rozdziałów, będę dodawał co kilka dni.

drakaina – poproszę o fragment, w którym napisałem, że jest to opowiadanie, w którym główną rolę grają Słowianie. Być może coś przeoczyłem i tego nie widzę, więc to poprawię. Chyba, że chodzi pani o tzw słowa klucze. W tym wypadku użycie hasztagu Słowianie będzie miało swoje pokrycie w kolejnych rozdziałach.

Pragnę zaznaczyć, że w opowiadaniu Głosy Krwi ścierają się ze sobą dwie cywilizacje. Mam tu na myśli wampirów, oraz ludzi (słowian). Takie jest wyobrażenie autora i wydaje mi się, że nie ma tu żadnego pola do dyskusji, więc jeżeli ta wizja nie przypadła pani do gustu – bardzo żałuję.

Ciężko mi się natomiast odnieść do zdań typu: “ledwie się da to czytać od nadmiaru patosu i niedoboru oryginalności”.

Nadmiar patosu? Cóż. Taki jest mój styl. 

Niedobór oryginalności? Wielu czytelnikom ten zabieg się spodobał, więc myślę, że nie ma sensu dyskutować o tym, co lubimy, a czego nie.

Nadmiar imion “th”? W tekście jest tylko jedno imię z tą końcówką, użyte jeden raz na samym początku rozdziału i nie jest to postać słowiańska, a driada, którą poznamy w następnych rozdziałach.

Zapewniam, że imiona słowiańskie są mi bardzo dobrze znane i pojawi się ich kilka w dalszych rozdziałach.

Co do “stylistycznych kwiatków”, kocia postura charakteryzuje się wydłużonym ciałem (szyja, grzbiet, łapy), więc użycie zwrotu “Wbrew pozorom” (biorąc pod uwagę opis Boriasa i porównanie go do potężnego, słowiańskiego stworzenia) uważam za poprawny. Jeśli nadal nie mam racji, proszę zwrócić mi uwagę.

Kwestia, czy komuś pasuje kamerdyner do tego świata, czy nie, jest w mojej opinii sprawą indywidualną, której nie zamierzam zmieniać.

Bardzo dziękuję za komentarze.

Serdecznie wszystkich pozdrawiam i życzę miłego wieczoru!

Primo: nikt tu się nie panuje/paniuje.

 

Re: tagi/Słowianie. Może dodawaj tagi, jak już dany motyw się pojawi. W tym tekście jest tylko Perun na ozdobę, więc nie wymagaj od czytelnika, żeby zakładał, że tag odnosi się do nieokreślonej przyszłości fabuły. Widzę tag, czytam tekst, Słowian nie ma, za to są pseudo celtyckie imiona. Nie masz pewności, że każdy, kto przeczytał początek, będzie czytał dalsze części, zwłaszcza że fragmenty nawet nie obowiązują dyżurnych, ale dziś panuje posucha, więc po prostu lepiej będzie, jeśli tagi będą odnosiły się do zawartości konkretnego tekstu. Wrzucisz kolejny kawałek, w którym będą Słowianie, to daj tag Słowianie. Tu ich nie ma.

 

Re: th. Eutinarfeth, Orgoth, Igothlas, Athya, Eborgoth, Leithia. Jakbym nie liczyła, wychodzi mi sześć imion, a bez th jest chyba tylko jedno. Nigdzie nie napisałam, że chodzi o th na końcu, zresztą takie są trzy, a nie jedno.

 

“Wbrew pozorom” nie jest, wbrew pozorom, poprawne w tym kontekście. Możesz to sformułować inaczej, np. coś w rodzaju “pomimo potężnej postury B. wygiął zwinnie ciało, upodabniając się do kota”. Ewentualnie, mimo że na pozór sprawiał wrażenie ciężkiego niedźwiedzia/wbrew pozorom, jakie sprawiała jego potężna postać, w każdym razie porównanie musi być w tym samym miejscu, a nie rozrzucone po tekście.

Postura też nie pasuje, ponieważ “postura «wygląd zewnętrzny lub sylwetka człowieka»” (SJP PWN czyli forumowa biblia poprawnościowa).

 

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za rady, dotyczące tagów.

Dziękuję za poświęcenie czasu i napisania co nieco na temat używania zwrotu “Wbrew pozorom”.

Coś mi się ubzdurało, że odnosisz się tylko do końcówek “th”.

Na marginesie dodam, że Orgoth i Eborgoth to nazwy miast, nie imiona.

Witamy na forum!

 

Zgrzyty:

 

Kwiat zniewalał ją za każdym razem, gdy nabierała powietrza w płuca, jednak mimo hipnotyzującej woni, z grymasem odwróciła się od kwiatów(…)” – Powtórzenie.

 

“Z wtulonym w poduszkę policzkiem oprowadziła skupionym wzrokiem cały pokój.” → Kogo oprowadziła? Siebie? Możliwe, że chodziło Ci o : ‘omiotła spojrzeniem’.

 

“Koronka uszyta ze złotych nici, zdobyta w lasach Orgoth, biegła wzdłuż dekoltu.” → Zaraz, co? Koronka z lasów? Rośnie tam dziko? Co następne, gliniane dzbany na polach bawełny? ;) Czytelnik nie zna ani geografii Twojego świata, ani panujących w nim zwyczajów, więc taki opis tylko mnie rozbawił, a chyba nie to chciałeś osiągnąć.

 

“Tymczasem wciśnięcie się w nią trwało nie dłużej niż kogucie pianie.” → Kogucie pianie ogólnie, czy jakieś konkretne kogucie pianie, np. za oknem? Akurat taki randomowy kogut to może piać w zależności od jego własnego widzimisię, więc ciężko ubrać to w jakieś sensowne czasowe ramy.

 

“(…)w zawiasach mocno zaskrzypiało.” → Albo coś skrzypiącego siedziało w tych zawiasach, albo to zawiasy zaskrzypiały.

 

“nagle jak drzewo wyrwane z korzeni” → 1. a nie, ‘drzewo wyrwane z korzeniami’?, 2. czy drzewo może być wyrwane nagle? Rzepa owszem, ale czy drzewo?

 

“Kilka klepnięć przez policzki” –> Na pewno “przez”? Przez skórę, ścięgna i kości?

 

“Jestem pewna, że już więcej nie wywinę ani sobie, ani wam takiego numeru.” → Niby jaśniepani, a słownictwo dresa w bramie.

 

“wampirzy wegetarianizm”; “sytuacja patologiczna”; “cholernie szkoda” → Te określenia nie pasują do tekstu osadzonego w czasach Słowian, mniej lub bardziej alternatywnych. No chyba, że jest to absurd, a przecież nie jest.

 

“Xzy” → “Czy”

 

Przykro mi, ale mnie nie zachwyciło. Losowych informacji jest zbyt dużo i są bezużyteczne na tak krótki dystans – czy fakt, że wiemy skąd pochodzi koronkowa suknia wpływa jakkolwiek na fabułę? Nie ma też potrzeby zasypywać czytelnika tym, jak wypukłe czoło ma bohaterka, jak długie są jej włosy, w jakich kolorach jej dobrze. Zbyt przeciągający się opis na wstępnie może tylko zniechęcić. IMO imiona postaci i miejsc są wyjątkowo irytujące, jakby na siłę fantastyczne – miałam podobny wstręt do imion z nieszczęsnych “Igrzysk Śmierci”.

 

Co do samej historii, to nie widzę w niej (póki co) nic zajmującego. Ot, babka czesała się, ubierała, potem straciła przytomność. Przyszłam zainteresowana Słowianami, natomiast obeszłam się smakiem. Dodam, że zdecydowanie wolę skończone opowiadania, te poszatkowane lepiej nadają się na bloga, wydaje mi się również, że sporo tutejszych użytkowników myśli podobnie, nie wiem więc, czy przyciągniesz swoimi rozdziałami większą publiczność. Tytułami: “część pierwsza, rodział pierwszy” raczej też nie :/

Dziękuję za cenny komentarz!

 

Kocia postura, drastycznie zbladła

Xzy te wszystkie zaniedbania, o których mówi się coraz głośniej, nie są wynikiem prowadzenia podwójnego życia?

Zbliżyła się ku niemu i bez wahania pogłaskała jego pucowatą buzię. Nie była mu jednak wdzięczna za to[+,] co powiedział.

Dla mnie główną wadą tego tekstu jest kompletne pomieszanie: nie wiadomo, gdzie, kiedy, w jakim świecie dzieje się akcja (nawet jeśli nie ma jej za dużo). Tak jakbyś zabrał bohaterów z jednego świata, przerzucił w inne miejsce, inny czas, wszystko z innej bajki. Robi się groteska.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka