- Opowiadanie: wojtas10 - Et in Arcadia ego

Et in Arcadia ego

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Et in Arcadia ego

Pałac w Nieborowie, grudzień 1862 r.

 

– Książę prosi, panie profesorze.

Adamowicz obciągnął surdut i podążył za lokajem. Ciąg schodów i korytarzy urwał się pod drzwiami gabinetu gospodarza.

– Wejść!

Dwaj siedzący w fotelach mężczyźni podnieśli się na powitanie. Lokaj zamknął za Adamem drzwi.

– Witam pana serdecznie. Ufam, że podróż miał pan udaną? – Zygmunt Radziwiłł zbliżał się do czterdziestki, ale hulaszczy tryb życia sprawił, że wyglądał o dziesięć lat starzej.

– Tak, dziękuję. Z Wilna koleją przez Warszawę do Łowicza, a dalej furmanką.

– No tak, tak. Proszę wybaczyć, powinienem był wysłać po pana powóz, ale przez ten zamęt, sam pan rozumie. Dopiero co wróciłem z Paryża.

– Drobiazg.

– Tak… – Radziwiłł rozejrzał się po pokoju i jakby dopiero teraz przypomniał sobie o trzecim mężczyźnie. – Pan pozwoli, że przedstawię, mecenas Piotr Chlebowicz, a to profesor Adam Ferdynand Adamowicz.

Prawnik, niski, korpulentny jegomość, skłonił się uprzejmie.

– Czytałem pańskie dzieło, „Zoonomia weterynaryjna”. Fascynująca lektura. Jak rozumiem, był pan asystentem samego Bojanusa?

– Owszem, miałem ten zaszczyt.

– Zazdroszczę. To musiał być nietuzinkowy człowiek.

– O tak, istotnie.

– No, panowie, za spotkanie – zarządził Radziwiłł, sięgając po stojącą na stoliku karafkę i rozlewając bursztynowy płyn do szklanek. Adamowicz upił łyk, smakując trunek i rozglądając się po gabinecie. Podobnie jak w całej rezydencji, jego wzrok raziły jasne prostokąty na ścianach, ślady po wiszących wcześniej obrazach.

– Do rzeczy. – Radziwiłł zdążył już opróżnić szklankę. – Najpierw dokumenty. – Skinął na Chlebowicza, który wyłowił spod fotela skórzaną teczkę.

– Książę zaprosił pana, profesorze, z uwagi na pańskie wybitne osiągnięcia na polu medycyny, zarówno ludzkiej, jak i zwierzęcej. Jest pan nie tylko uznanym lekarzem, ale też, nie zawaham się użyć tego słowa, pionierem weterynarii w Polsce.

– Przesada – zaprotestował skromnie Adamowicz.

– Ależ proszę nie zaprzeczać. Zapewniam, że znany jest nam pański dorobek. Z tego też względu, chcielibyśmy u pana zasięgnąć konsultacji. – Mecenas wyłuskał z teczki gęsto zapisane karty. – Najpierw musimy jednak poprosić pana o podpisanie zobowiązania do poufności. Nic z tego, co usłyszy pan w tym pokoju, nie może opuścić jego ścian.

Adamowicz przebiegł wzrokiem po papierze. Czyżby książę miał skłonności do zoofilii? Złapał jakąś wstydliwą chorobę? Dokument wyglądał standardowo. Profesor ujął pióro usłużnie podane przez Chlebowicza i złożył podpis.

– A zatem słucham.

– Czy zna pan Arkadię?

Pytanie było dość niespodziewane, toteż Adamowicz przez chwilę zbierał myśli.

– To pojęcie z mitologii. Kraina wiecznej szczęśliwości, jak mi się zdaje.

– Tak, owszem. Pierwszy opisał ją Wergiliusz. Ale nam chodzi o inną Arkadię. Słynny ogród, założony przez księżnę Helenę Radziwiłłową.

– To było oczko w głowie mojej babki – wtrącił Zygmunt, nalewając sobie kolejną porcję whisky.

– W rzeczy samej – podjął Chlebowicz. – Księżna poświęciła mu całe swoje życie, rozwijając go przez ponad dwadzieścia lat. Jak sama nazwa wskazuje, ogród stanowi miejsce spokojne, pełne romantycznych zakątków. Przy jego zakładaniu pracowali znakomici architekci i artyści. Szymon Bogumił Zug, Henryk Ittar, Jan Piotr Norblin. Budowle w parku nawiązują do antyku i gotyku, a kolekcja rzeźb…

– Do rzeczy, do rzeczy – przerwał gderliwie Radziwiłł, ale zaraz się zmitygował. – Proszę wybaczyć, profesorze, mecenas jest wielkim miłośnikiem Arkadii. Kiedy zacznie o niej opowiadać, trwa to całymi godzinami. Jeśli ma pan życzenie, może pan zwiedzić ogród choćby jutro. Jestem pewien, że pan Chlebowicz chętnie pana oprowadzi.

Prawnik przytaknął ochoczo.

– Tak, oczywiście, jak najbardziej. Tymczasem wróćmy do Arkadii mitycznej. Otóż rzekomymi mieszkańcami tej krainy były ponoć centaury. I na tym właśnie polega pańskie zadanie, panie profesorze. Chcielibyśmy, by pomógł nam pan stworzyć centaura.

Adamowicz siedział zbaraniały w fotelu. To wszystko jakiś żart, pomyślał. Upili się, czy co? Jednak prawnik ledwie umoczył usta, zaś książę, pomimo wychylonych w szybkim tempie paru szklanek, wydawał się najzupełniej trzeźwy.

– Spodziewałem się, że pan tak zareaguje – zaśmiał się Radziwiłł.

– Chyba nie w pełni rozumiem…

– Proszę potraktować to jako naukowy eksperyment – pośpieszył z odpowiedzią Chlebowicz. – Jest pan znawcą anatomii i chirurgii, zarówno ludzkiej jak i zwierzęcej. Chcielibyśmy, aby zaprojektował pan połączenie dwóch organizmów, ludzkiego i końskiego, w jedną hybrydę.

– Połączenie chirurgiczne?

– Zgadza się – rozpromienił się prawnik.

– To przecież absurd. Medycyna nie jest w stanie zdziałać takich rzeczy.

– Naturalnie, w każdym razie nie dzisiejsza. Jak mówiłem, proszę potraktować to jako eksperyment. Ćwiczenie umysłowe, jeśli pan woli. Zagadkę do rozwiązania.

– Obawiam się, że zmarnowaliśmy nawzajem swój czas – odparł zirytowany Adamowicz. – Ta zagadka nie ma rozwiązania.

– Dlaczego pan tak uważa?

– Przecież aby, dosłownie rzecz ujmując, zszyć człowieka z koniem, musiałbym temu pierwszemu amputować wszystko od pasa w dół, a temu drugiemu odciąć głowę. Ani jeden, ani drugi organizm by tego nie przeżył.

– Proszę odrzucić te ograniczenia.

– Słucham?

– Proszę założyć, że dysponuje pan bezgłowym końskim korpusem oraz górną połową ludzkiego ciała. Oba w pełni sprawne, pod względem biologicznym ma się rozumieć, i gotowe do połączenia.

Adamowicz bezsilnie opadł na fotel. To wariaci, pomyślał. Po prostu wariaci.

– Rozumiem, że to wszystko jest dla pana dość niespodziewane. – Radziwiłł poufale nachylił się w stronę profesora. – Proszę się spokojnie zastanowić. Jutro mecenas zabierze pana do parku i odpowie na wszelkie pytania. Ustali też kwestię pańskiego honorarium. Jeśli nie zechce pan nam pomóc, to trudno, jednak mam nadzieję, że podejmie pan to wyzwanie.

– Ten eksperyment to czysta fantastyka. Po co to panu? – zapytał Adamowicz.

Radziwiłł uniósł szklankę i spoglądał na nią pod światło.

– Tego, drogi profesorze – odparł – dowie się pan w odpowiednim czasie.

 

Powóz zatrzymał się przed bramą Arkadii, Chlebowicz i profesor wysiedli. Prawnik był bardzo ożywiony.

– Zazdroszczę panu, pierwszy spacer to niezapomniane wrażenie. Proponuję zacząć od Świątyni Diany, potem Przybytek Arcykapłana, Akwedukt, Dom Murgrabiego…

– Powoli, mecenasie – roześmiał się Adamowicz. – Mamy cały dzień.

Rozpoczęli przechadzkę. Prawnik gadał jak najęty, opisując każdy mijany posąg i sarkofag. Obejrzeli kolekcję rzeźb antycznych w Świątyni Diany, Chlebowicz wskazywał detale z kolegiaty i zamku łowickiego wbudowane w Przybytek Arcykapłana, przeprawili się łódką do Grobowca na Wyspie Topolowej, zajrzeli do Chaty przy Wodospadzie. Okrążając Cyrk Rzymski, mecenas zagadnął:

– No i co pan powie, profesorze? Ogród robi wrażenie, nieprawdaż?

– Istotnie. Baśniowość tego miejsca wyjątkowo działa na zmysły. Mam wrażenie jakbyśmy znajdowali się w dalekiej przeszłości.

– Otóż to. – Prawnik spojrzał spod oka na profesora. – To miejsce inspiruje. Daje natchnienie.

– Nawiązuje pan do wczorajszej rozmowy?

– Ma się rozumieć. Doszedł pan do jakichś konstruktywnych wniosków?

– No cóż, skoro pan nalega. Widzę tu szereg problemów. Po pierwsze, zapotrzebowanie końskiej połowy ciała na paszę oraz tlen byłoby zapewne zdecydowanie większe, podczas gdy to ludzka głowa musiałaby dostarczyć tych składników całemu organizmowi. Konie pasą się na okrągło, ich żołądek potrzebuje stałego dopływu pożywienia. Sądzę, że należałoby wypreparować przełyk i połączyć go równolegle z jamą ustną człowieka, aby uniknąć wpływu ludzkiego układu trawiennego na siano czy trawę. Inna sprawa to przełykanie tak ogromnych ilości, może należałoby spiłować odpowiednio zęby, lub podawać paszę wstępnie przeżutą. Z drugiej strony mamy kwestię wydalania. Myślę, że należałoby rozwinąć ludzkie jelita i wypreparować dla nich ujście w końskim odbycie, tworząc rodzaj wspólnej kloaki.

– Interesujące. – Prawnik wyciągnął notes.

– Połączenie układów krwionośnych o różnej średnicy naczyń to kolejny problem. Może gdybyśmy mieli do czynienia z wyjątkowo dużym człowiekiem i wyjątkowo małym koniem dałoby się je jakoś zszyć. W innym przypadku należałoby albo wypreparować wspólny pień naczyniowy, albo użyć, powiedzmy, ludzkich tętnic udowych w charakterze połączeń pośrednich i liczyć na samoistne wytworzenie się krążenia obocznego. Osobny problem to różny skład biochemiczny krwi. Najlepiej byłoby mieszać ją poza organizmem i wprowadzać potem małymi dawkami.

– A jak by pan widział sprawy rozrodcze? Czy taka hybryda byłaby płodna?

– Absolutnie tego nie widzę. Bądź co bądź odruchy znajdujące się w mózgu kierowałyby pociąg takiego stwora raczej w stronę kobiet, podczas gdy… hmmm… dolne części… nie pasowałyby…

– Rozumiem. – Pióro Chlebowicza śmigało po stronach notesu.

– Teraz sprawa oddychania. – Wbrew swojemu sceptycyzmowi Adamowicz rozkręcał się coraz bardziej. – Jama nosowo-ustna musiałaby dostarczyć tlenu dwóm parom płuc, w tym jednej znacznie przekraczającej stosowną pojemność. Zaś co do kośćca, który zupełnie zmieni położenie środka ciężkości…

– Przepraszam pana najmocniej. – Mecenas z trzaskiem złożył notes, przerywając wykład. – Muszę pana na momencik opuścić. – Oddalił się spiesznie. Z przeciwnej strony ścieżki nadchodził mężczyzna w mundurze carskiego żandarma. Chlebowicz wyszedł mu na spotkanie, ujmując pod ramię i nachylając się poufale. Zostawiony sam sobie Adamowicz rozglądał się dookoła. Tuż obok znajdowały się fundamenty jakiejś niedokończonej budowli.

– Kiedyś stała tu chatka Filemona i Baucydy. – Profesor drgnął zaskoczony. Czterdziestoletni na oko mężczyzna pojawił się za jego plecami niezauważony. – Mój brat rozebrał ją i sprzedał na budulec.

– Szkoda. Musiała wyglądać uroczo.

– Owszem. Z zewnątrz skromna chata, a w środku kryształowy pałac, jak w micie. – W głosie obcego zabrzmiała nuta nostalgii. – Pan przyjechał z Wilna, nieprawdaż?

– Tak. Nazywam się Adam Ferdynand Adamowicz, jestem lekarzem w tamtejszym szpitalu żydowskim.

– Karol Andrzej Radziwiłł. Przyjechałem do brata w sprawach rodzinnych. – Przybysz skłonił lekko głowę.

– Bardzo mi miło. Nie widziałem pana w pałacu.

– Zatrzymałem się w willi matki, tu w parku. Nie przepadamy z Zygmuntem sobą, mówiąc oględnie.

Zapadła krępująca cisza. Profesor chrząknął zakłopotany.

– Cóż to za budowla na wzgórzu? – spróbował zmienić temat.

– To domek gotycki. Babcia Helena wybudowała go z myślą o moim ojcu, Michale. Urządziła mu tam kwaterę, tak zwane „mieszkanie rycerza”.

– Bardzo adekwatnie, to był prawdziwie rycerski człowiek.

– Znał go pan?

– Poznałem go kiedyś, podczas Powstania Listopadowego. Krótko po wyborze na Naczelnego Wodza wizytował szpital, w którym pracowałem.

– Był pan jego towarzyszem broni?

– Niezupełnie. Moją bronią były lancet i piła do amputacji. A ta jaskinia pod wzgórzem?

– To Grota Sybilli, symboliczne serce Arkadii. Zechce pan obejrzeć? Co prawda wejście jest zakratowane…

– O, jest pan, profesorze – przerwał im powracający Chlebowicz. – Poznał pan księcia, to świetnie, dzień dobry.

Radziwiłł ledwo dostrzegalnie skinął głową.

– Czy przedstawił pan bratu moją propozycję? – zapytał Chlebowicza, a ten uśmiechnął się nieszczerze.

– Książę dopiero co wrócił z Paryża, nie było okazji…

– Zatem sugeruję, by zrobił pan to natychmiast. Nie chcę przebywać w majątku brata dłużej niż to konieczne.

– Ależ właśnie oprowadzałem profesora…

– Ja to zrobię – przerwał bezceremonialnie Radziwiłł. – Odwiozę profesora wieczorem, jeśli to oczywiście panu odpowiada – zwrócił się do Adamowicza.

– Dziękuję, bardzo chętnie – odparł tamten, chcąc zażegnać nieprzyjemną sytuację.

Twarz Chlebowicza poczerwieniała. Prawnik skłonił się sztywno i jak niepyszny podążył w stronę bramy. Radziwiłł patrzył za nim z grymasem obrzydzenia.

– Kreatura – szepnął pod nosem, po czym spojrzał na profesora. – Proszę wybaczyć. Zapraszam pana na obiad.

 

– A więc cóż pana sprowadza do Nieborowa? – zagadnął gospodarz, gdy po posiłku zasiedli do kawy i likierów.

– Obawiam się, że nie mogę tego zdradzić.

– No tak – pokiwał głową Radziwiłł. – Podpisał pan zapewne cyrograf.

– Coś w tym rodzaju.

– Jak zwykle. Wszelkie niedorzeczne pomysły mego brata, podsuwane przez Chlebowicza, zaczynają się od zabezpieczania tyłów na wypadek niepowodzenia. Które zresztą zdarza się zawsze.

– Hmm… – Zakłopotany profesor umoczył usta w kieliszku.

– Nie musi pan odpowiadać. Ogólnych zarysów domyślam się sam, choć przyznam, że pierwszy raz widzę, by Zygmunt wydawał pieniądze na profesora anatomii. Jak dotąd preferował towarzystwo dam lekkich obyczajów i wszelkiej maści szulerów. Pan Chlebowicz musiał wymyślić coś naprawdę niecodziennego.

– Nie jest pan, zdaje się, najlepszego zdania o mecenasie.

– To pijawka, ale czegóż innego można spodziewać się po prawniku?

– Jednak wydaje się być bardzo przywiązany do parku, podobnie jak pan.

– Owszem. – Radziwiłł pozwolił sobie na cień uśmiechu. – Można powiedzieć, że tę cechę mamy wspólną. Niestety, obawiam się, że sympatia pana Chlebowicza to za mało, by uratować Arkadię.

– Nie rozumiem.

– Tempo, z jakim Zygmunt trwoni majątek, nie wróży parkowi niczego dobrego. Dopiero co sprzedał w Paryżu nieborowską kolekcję obrazów. Niektóre płótna były w naszej rodzinie od pokoleń. W tej sprawie właśnie przyjechałem. Chcę uratować to, co zostało. Książki, rzeźby. Obawiam się, że Arkadię czeka smutny koniec.

– Nie mógłby pan odkupić parku od brata?

– Niestety, profesorze, kłopoty finansowe nie są w naszej rodzinie wyłącznie domeną Zygmunta. Jednak ja nie próbuję zaradzić swoim poprzez szastanie pieniędzmi na urojone wynalazki czy niepoważne badania.

– Ach tak… – Adamowicz zaczerwienił się, nie wiedząc co odpowiedzieć.

– Proszę wybaczyć, jeśli pana uraziłem – Karol uniósł się z fotela, dając sygnał do zakończenia rozmowy. – To gorycz przemawia przez mnie. Gorycz i alkohol. Wezwę dla pana powóz.

 

 

– Pan Chlebowicz twierdzi, że poczynił pan wiele interesujących spostrzeżeń – powiedział Zygmunt Radziwiłł podczas kolacji. – Wydaje się, że jest pan osobą, której szukamy. A zatem pora wprowadzić pana w szczegóły.

– Zamieniam się w słuch.

– Akurat tym razem potrzebny będzie panu wzrok. Jedziemy do Arkadii.

– Teraz? W środku nocy?

– Proszę mi zaufać. Chlebowicz już czeka z powozem.

Ledwo wysiedli przed bramą, prawnik zapalił latarnię i poprowadził Radziwiłła i Adamowicza w głąb opustoszałego parku. W bladej poświacie księżyca profesor rozpoznał zarysy wzgórza z Grotą Sybilli. Przeszedł go lekki dreszcz, gdy Chlebowicz wyłuskał z kieszeni surduta klucz i otworzył kratę.

Wnętrze groty było zaskakująco duże. Chlebowicz posuwał się wzdłuż ścian, zapalając kolejne latarnie. Stopniowo z ciemności wyłaniały się kolejne kształty. Ogromny stół, przykryty białym prześcieradłem, wiszące nad nim lampy; jakieś kotły i alembiki; regał, wypełniony butelkami; porozwieszane na ścianach ryciny anatomiczne ludzi i koni. Kiedy rozbłysła ostatnia lampa, profesor wydał cichy okrzyk zdumienia.

Pod przeciwległą ścianą stały dwa olbrzymie akwaria, wypełnione opalizującą, błękitną cieczą. W pierwszym, większym, znajdowało się bezgłowe końskie ciało, przebierające leniwie nogami. Płyn gęstniał na powierzchni rany, przybierając ciemnogranatową barwę i tworząc coś w rodzaju pokrywy zamykającej uciętą szyję.

Drugie, mniejsze akwarium miało kształt walca, wewnątrz którego unosił się nagi, beznogi człowiek. Okolice pasa wieńczył podobny granatowy czop. Oczy mężczyzny były otwarte i nieruchome, usta otwierały się bezgłośnie, wyciągnięte na boki ręce niezbornie omacywały ściany szklanego więzienia. Poza tym jednak ciało tkwiło w dziwnym bezruchu. Klatki piersiowej nie poruszały oddechy, mięśnie brzucha nie pracowały, gardło nie przełykało śliny. Mężczyzna przypominał wodorost, poruszany prądem wody.

Tyle że w akwarium nie było żadnych prądów.

– Imponujące, nieprawdaż? – W głosie Zygmunta brzmiał nabożny zachwyt. Radziwiłł stanął przy szklanej ścianie mniejszego pojemnika, pieszczotliwie gładząc jego powierzchnię dłonią.

– Co to jest? – wykrztusił Adamowicz, podchodząc.

– To, drogi profesorze, przyszłość. Tajemnica Arkadii.

– Ale jak…?

– To trudne do uwierzenia, wiem. Widzi pan, Helena Radziwiłłowa nieprzypadkowo wybrała lokalizację do budowy swego ogrodu. Przedtem były tu tylko piaski i błota. Ale wśród tego nieurodzaju znajdował się cud. Mała, płytka, łatwa do przeoczenia sadzawka. Babka od razu zorientowała się, że ma do czynienia z czymś niezwykłym. Wzniosła nad nią grotę, wokół której powstała Arkadia. Nigdy nie dotarła do sedna tajemnicy, ale mnie udało się ją odkryć. Całą wodę zgromadziłem w tych akwariach. To przełom w dziedzinie medycyny. Zanurzone tu narządy, fragmenty ciał zachowują swoje funkcje. Pod warunkiem, że są, hmm… świeże.

– Świeże? – profesor wzdrygnął się, spoglądając na okaleczony korpus. – Kto to jest?

– Przestępca. Lokalni żandarmi współpracują z nami w tej mierze. Będzie miał szansę odkupić winy, służąc nauce.

– Jakiej nauce, na litość boską? Chce pan tworzyć centaury? Po co?

– Czyż to nie oczywiste? – dobiegł głos od strony wejścia. Karol Radziwiłł wkroczył w krąg światła. – Dla pieniędzy. Tak to sobie wykoncypowałeś, braciszku? Arkadia zasiedlona mitycznymi stworami? Ludzie zapłacą krocie, by obejrzeć takie dziwo.

– Oczywiście miałby pan udział w zyskach, profesorze – wtrącił pospiesznie Chlebowicz, ale zaraz zamilkł, zgromiony spojrzeniami obu Radziwiłłów.

– Co ci do tego? – Zygmunt zwrócił się w stronę brata. – Znasz moją sytuację finansową, podobnie jak ja twoją. To może być wyjście. Dla nas obu.

– Bredzisz. To się nie może udać.

– Dzięki profesorowi unikniemy błędów z poprzednich eksperymentów.

– Eksperymentów? Jezu Chryste, ty naprawdę oszalałeś.

– Czyż nie tak współcześni mówią o wielkich umysłach? Nikt nie wierzył Kopernikowi.

– Ilu ludzi już zabiliście?

– Przestępców. Nauka wymaga poświęceń.

– Nauka? Handel ludźmi z zaborcą, nieludzkie operacje… Zawsze byłeś zakałą rodziny, ale teraz przesadziłeś. – W dłoni Karola pojawił się rewolwer. Chlebowicz skulił się przerażony, Adamowicz pobladł. Tylko Zygmunt stał nieporuszony, unosząc ironicznie brew.

– Niepotrzebny melodramat. Daj spokój, przecież wiem, że mnie nie zabijesz.

Karol zwiesił głowę.

– Szkoda – szepnął cicho. – Słyszałem rodzinne legendy o tej grocie, a gdy wreszcie zobaczyłem na własne oczy…

Uniósł rewolwer. Huk wystrzałów zlał się z brzękiem tłuczonego szkła. Oba akwaria rozprysnęły się w drobny mak, błękitna fala chlusnęła na podłogę groty.

– Nie!!! – ryknął Zygmunt, a potem z furią rzucił się w stronę brata. – Zapłacisz mi za to! Nie dostaniesz nic z Nieborowa. Nic! Słyszysz?

Wypadł z Groty. Chlebowicz podążył za nim.

– Zobowiązanie do poufności, profesorze – syknął, przechodząc koło Adamowicza. – Jeśli piśnie pan komuś choć słowo, będziemy zmuszeni pociągnąć pana do odpowiedzialności. Zresztą i tak nikt panu nie uwierzy – dodał, wychodząc.

– Obawiam się, że zepsułem panu świetny interes – powiedział ponuro Karol, gdy zostali sami.

Primum non nocere. I tak nie mógłbym brać w tym udziału. I co teraz?

– Zygmunt zapewne zatrze ślady. Żandarmi są w to zamieszani… Pewnie nikt nie będzie prowadził śledztwa w sprawie zaginionych.

– Tak chyba będzie najlepiej. Nazwisko pańskiej rodziny pozostanie czyste.

– Czyste – zaśmiał się gorzko Karol. – Chyba muszę się napić. Zechce pan dołączyć?

– Chętnie, ale za chwilę. Chciałbym jeszcze przyjrzeć się tym ciałom. To chyba jedyna taka okazja.

– A zatem czekam.

Radziwiłł wyszedł, a Adamowicz zbliżył się do potrzaskanych akwariów. Na dnie większego pozostało jeszcze trochę cieczy. Spojrzenie profesora pobiegło w stronę regału z butelkami.

 

 

Wilno, pół roku później.

 

– Medycyna to jednak wspaniała rzecz. – Mężczyzna oglądał swoją nową dłoń, zginając palce. Ślady szwów już prawie znikły.

– Tylko pamiętaj, pełna tajemnica – przypomniał mu Adamowicz. – Będziesz musiał się przenieść. Sąsiedzi nie mogą widzieć, że po trzydziestu latach od amputacji wyrosła ci nowa ręka.

– Się wie – odparł tamten. – My, starzy powstańcy, musimy trzymać się razem.

Gdy pacjent wyszedł, profesor zszedł do piwnicy. Zaraz po otworzeniu drzwi usłyszał zwierzęce skomlenie. Zbliżył się do zwisającego ze ściany łańcucha. Przykuty za jedyną pozostałą nogę człowiek zaczął wyć i rozpaczliwie machać zabandażowanymi kikutami rąk.

W Wilnie również nie brakowało przestępców.

 

Koniec

Komentarze

Wojtasie, nadesłałeś opowiadanie na konkurs, który zakończył się 12 grudnia 2016, w dodatku zamieściłeś je dwukrotnie. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie no, tutaj tag się zgadza, Reg. :D

Istotnie. Rozpędziłam się, ot co.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A, no właśnie, za pierwszym razem dodałem a tu się nie pojawiło. Już tamto usunąłem, dzięki za czujność.

Historia alternatywna – plus. Niebanalne miejsce i czas – duży plus. Zakończenie – olbrzymi plus!

Czyli – jestem na tak :).

Co nie znaczy, że uwag nie mam. Nie jestem ekspertem, ale w XIX wieku piło się raczej wina, ewentualnie trunki francuskie i hiszpańskie, a whisky to był trunek pośledniejszy (choć pewien tego nie jestem).

I dalej:

– “z racji na pańskie wybitne osiągnięcia” – tu raczej “ z uwagi na…”;

– “– Spodziewałem się, że pan tak zareaguje – zaśmiał się teraz.” – wcześniej podmiotem jest Adamowicz, i wydaje się, że to on się śmieje , a nie książę;

– “wróży dla parku nic dobrego” – wróży parkowi niczego dobrego.

 

W każdym razie – czyta się!

 

EDIT: Aha, na początku denerwowało, że się “wyłuskuje” czy “wyławia”, zamiast po prostu – wyjmować.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

– Czy zna pan Arkadię?

Pytanie było dość niespodziewane, toteż Adamowicz przez chwilę zbierał myśli.

– To pojęcie z mitologii. Kraina wiecznej szczęśliwości, jak mi się zdaje.

– Tak, owszem. Pierwszy opisał ją Wergiliusz. Ale nam chodzi o inną Arkadię.

Arkadia to przede wszystkim realna kraina geograficzna. Kolejność skojarzeń bohatera wypadła dla mnie nienaturalnie.

Dziwne to było. Mnóstwo niepotrzebnych informacji, które w żaden sposób nie składały się na historię, jest w moich oczach minusem.

Naukowa dyskusja o zszywaniu człowieka z koniem jest odrzucająca (to na plus) ale jednocześnie tak bardzo niedorzeczna, że rozpatrywanie przez doktora jakichś pomniejszych niuansów (jak łączenie jelit) wydało mi się bez sensu biorąc pod uwagę skalę niemożliwości zadania.

Mocne, fajne zakończenie. Z detali tła i sposobu prowadzenia dialogów wyłaniał się klimat epoki, przyzwoicie wykreowany. 

z racji na pańskie wybitne osiągnięcia

To mnie razi w oczy. Albo ze względu na osiągnięcia, albo z racji dokonanych osiągnięć.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Staruch: Z tym whisky to mnie zagiąłeś, może faktycznie wino pasowałoby bardziej. Po prostu whisky pasowało mi najbardziej do karafki.

Wisielec:  Jeśli chodzi o kolejność skojarzeń, to np. mnie Arkadia kojarzy się przede wszystkim z mitologią. Wydaje mi się też, że dla bohatera XIX wiecznego, a zwłaszcza lekarza obeznanego z łaciną i greką takie skojarzenie jest logiczne.

Co do nieprzydatnych informacji pewnie masz rację, na ogół przeładowuję swoje teksty takimi detalami, ale ja się akurat w takich rzeczach lubuję :)

Rozpatrując proces zszywania profesor traktuje całą rzecz jako eksperyment myślowy, dlatego wchodzi w szczegóły.

 

W każdym razie wielkie dzięki za przeczytanie i uwagi. Nie jestem pewien czy można dokonywać korekt, ktoś wie?

dla bohatera XIX wiecznego, a zwłaszcza lekarza obeznanego z łaciną i greką takie skojarzenie jest logiczne.

No tak, ale Arkadia leży w Grecji :D Stereotypowo była to spokojna kraina pasterzy, dlatego posłużyła za ilustrację idyllycznego krajobrazu. Osoba klasycznie wykształcona, a do tego grona należą wszyscy niemal bohaterowie XIXwiecznych fabuł, będzie znała Arkadię nie tylko Bukolik Wergiliusza, ale też z Tukidydesa :D

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

No dobrze, w takim razie jestem skłonny przyznać, że oba skojarzenia były równie prawdopodobne ;)

 

Dlaczego wybrałeś taki tytuł dla swojego opowiadania?

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Napis widnieje na nagrobku Heleny na Wyspie Topolowej w Arkadii. Ja wybrałem interpretację cytatu: "śmierć jest nawet w Arkadii", w kontekście zabijanych tam przestępców.

 

Ok, rozumiem. Pytam, bo nie dostrzegłem treści zgodnych z klasycznym rozumieniem tego cytatu i zastanawiałem się, co chodziło Ci po głowie.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Podoba mi się ogranie Arkadii-Arkadii. Pomysł nawet też.

 

Natomiast czepialsko: rok 1859 jest raczej przypadkowy, a nie znaczący, więc może warto było poczekać z akcją jeszcze trzy lata, aż otwarto kolej warszawsko-petersburską, czyli m.in. połączenie kolejowe do Wilna… To nie jest historia alternatywna sensu stricto, w której z jakichś powodów koleje w Królestwie Polskim (czy ogólnie w Rosji – przecież tam jeszcze w czasie wojny krymskiej prawie nie było kolei!) zaczęto budować znacznie wcześniej, ale raczej historyczny setting z dodatkiem fantastyki, więc takie niesprawdzenie faktów jest babolem.

Na dodatek wyznam, że czytając cały czas miałam wrażenie, że rzecz dzieje się znacznie później, pod koniec XIX w., ale nie wiem, z czego to wynikało, bo wiek Zygmunta R. się zgadza itd.

 

“W carskim mundurze żandarma” – w mundurze carskiego żandarma, bo to żandarmeria była carska, a nie mundury

 

Hasła nie zgadłam, myślałam, że hippomanija, ale tę miał ewidentnie ktoś inny.

 

A Adamowicz, jak dobrze policzyć, powinien mieć jakieś 60 lat, skoro, jeśli dobrze załapałam lekko pokrętne wspominki, był wykwalifikowanym lekarzem w 1830/31. Zupełnie tego w tekście nie widać, warto by może poszerzyć charakterystykę bohatera.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Ha, masz mnie z tą koleją, faktycznie nie przyszło mi do głowy sprawdzić czy taka podróż była możliwa. 

Adamowicz urodził się w 1802 roku, więc tu ma 57 lat. Faktycznie czułem, że za mało go opisałem ale limit znaków… 

 

Dzięki za przeczytanie i uwagi.

 

Nie trzeba dużego opisu, wystarczyłoby kilka słów charakterystyki, najlepiej pośredniej, bo on jest punktem widzenia, więc trudno, żeby sam siebie opisywał… Ale czytając, nie ma się wrażenia, że jest to człowiek z dużym doświadczeniem oraz bliski określenia “leciwy” ;)

http://altronapoleone.home.blog

Bab­cia He­le­na wy­bu­do­wa­ła go z myślą o moim ojcu, Mi­cha­le – kto zacz ten Michał? 

 

Dobre, ale głównie dzięki zakończeniu. Przyznaję, że mnie zaskoczyłeś i nie spodziewałam się takiego finiszu. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki:)

Michał Gedeon Radziwiłł, ojciec Karola i Zygmunta, Naczelny Wódz w powstaniu listopadowym. Potrzebny mi był jako punkt wyjścia do rozmowy, w której profesor mówi, że dokonywał amputacji.

A widzisz, bo ja to odczytałam, że Michale to wołacz, którym Radziwiłł zwraca się do rozmówcy, a ten to przecież Adam. Teraz wszystko jasne. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo mi się podobało. Przeczytałam zaintrygowana, dałam się zaskoczyć. Bardzo “mój”, do mnie przemawiający typ opowiadania. Doceniam i pomysł, i narrację, i to, że się zmieściły – mimo limitu znaków – charakterystyki postaci (bohaterowie są dość przewidywalni, w sensie – posiadają dość typowe w takiej opowieści cechy – ale mimo to interesujący), i przewrotne zakończenie. 

ninedin.home.blog

Dziękuję, bardzo się cieszę, że się podobało :)

 

Tak, po namyśle muszę się zgodzić. Przy pierwszym czytaniu poirytowała mnie Helena, która postawiła stajnię dla Zygmunta, chatkę dla rycerza i domek dla Filemona, którego już nie ma.

Byłem wstępnie źle nastawiony, bo nie lubię, jak autor zagaduje mnie referencjami, z których nic dalej nie wynika. Wyjąwszy ten aspekt tekstu, reszta rzeczywiscie trzyma sie solidnie.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

“Przy pierwszym czytaniu”, wow, to znaczy, że było drugie? Puchnę z dumy ;)

Wszelkie wzmianki o chatkach i domkach miały z jednej strony na celu odmalowanie ogrodu w Arkadii jako miejsca lekko odrealnionego i tchnącego baśniowa atmosferą, z drugiej miały zaprezentować Karola jako “tego dobrego”, wzdychającego do czasów świetności ogrodu i splendoru rodziny. 

 

Użytkownicy, dzięki za punkt :)

Podziękuj Ninedin, to punkt od niej :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Kurczę, te technikalia mnie przerastają. Ninedin, dziękuję.

Trochę w kwestii technikaliów: sugeruję wyedytowanie mimo wszystko daty akcji na kolejową…

http://altronapoleone.home.blog

Już chyba nie można, pytałem w wątku głównym czy drobne korekty są dopuszczalne i Cień Burzy napisał, że już nie można. Chociaż teraz, jak mi to wytknęłaś, to mnie to gryzie.

No niby fakt. Zawsze możesz wyedytować po zakończeniu konkursu :)

http://altronapoleone.home.blog

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Drakaino, dziękuję bardzo za punkt.

Sensownie napisane opowiadanie o XIX wieku zawsze będzie miało u mnie punkta. A im dalej od belle epoque w tym XIX w., tym większego ;)

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo mi się spodobał pomysł. Dość odjechany, a dzięki temu nietypowy. Kto zabroni bogatemu? I profesor rozważający szczegóły hipotetycznej operacji – to takie naukowe…

Cały czas coś się dzieje, nie nudziłam się.

Nie jestem pewna hasła. Jedno wysuwa się na prowadzenie, ale ma konkurentów…

Napisane całkiem zacnie.

Babska logika rządzi!

Dzięki wielkie za punkt :) Zdaje się, że czytaliśmy swoje opowiadania w tym samym czasie :)

 

Mogło tak być. :-)

Babska logika rządzi!

Przyjemnie mi się czytało, a kiedy Adamowicz dowiedział się co ma zrobić, byłam równie zaskoczona. Nawet nie zwróciłam uwagi, że podałeś jakiś nadmiar detali – widocznie pasował w moje gusta, bo lubię dodatkowe informacje. Mam wrażenie, że udało Ci się oddać klimat epoki, ale co ja tam wiem, XIX w. to nie do końca moja bajka oprócz jakichś okultystycznych dziwactw (damn, czyli może jednak epoka mnie interesuje? ;)). Finał wyśmienity, zrobił na mnie duże wrażenie. Może bym oczekiwała ciut więcej z opisu postaci, ale limit jest nieubłagany, więc rozumiem. 

Wielkie dzięki :) Szczerze rzekłszy, XIX wiek to i nie do końca moja bajka, więc tym bardziej się cieszę, że się podobało.

Jeśli dobrze odgadłam przydzielone Ci hasło, to muszę powiedzieć, że wykorzystałeś je całkiem zacnie. Za duży plus uważam umieszczenie opowieści w realnym środowisku i uczynienie bohaterami postaci historycznych, bo na tym tle znakomicie prezentuje się osobliwa fantastyka.

Tak po prawdzie to zaskoczyło mnie, że Adamowicz całkiem serio zaczął snuć teorie o ewentualnych możliwościach przeprowadzenia eksperymentu, ale pogodziłam się z tym, kiedy doczytałam opowiadanie do satysfakcjonującego końca. ;)

 

Naj­le­piej by­ło­by mie­szać poza or­ga­ni­zmem i wpro­wa­dzać potem ma­ły­mi daw­ka­mi. –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Chle­bo­wicz wy­szedł mu na spo­tka­nie, uj­mu­jąc pod ramię i na­chy­la­jąc się po­ufa­le. –> Wydaje mi się, że samo wyjście na spotkanie nie umożliwi wychodzącemu wzięcie nadchodzącego pod ramię. Pierwej obaj muszą się spotkać.

 

Zo­sta­wio­ny sa­me­mu sobie Ada­mo­wicz roz­glą­dał się do­oko­ła. –> Zo­sta­wio­ny sa­m sobie, Ada­mo­wicz roz­glą­dał się do­oko­ła.

 

Po­zna­łem go raz, pod­czas Po­wsta­nia Li­sto­pa­do­we­go. –> A czy można poznać kogoś wielokrotnie?

 

Klat­ki pier­sio­wej nie po­ru­sza­ły ruchy od­de­cho­we… –> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki za przeczytanie, uwagi i za punkt. 

”Poznałem go raz” tu w znaczeniu “spotkałem go raz”. Jakoś mi się ta forma wydawała właściwa dla XIX wieku, ale to tak na czuja raczej. Ruchy oddechowe też mi lekko nie pasowały, ale w końcu w ferworze terminu zapomniałem coś z tym zrobić.

Wojtasie, może uznasz za przydatnie poniższe propozycje obu zdań :

– Poznałem go kiedyś/ niegdyś/ onegdaj/ swego czasu, podczas Powstania Listopadowego.

Oddechy nie unosiły klatki piersiowej… Lub: Klatki piersiowej nie poruszały oddechy

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uznaję ;)

Radam wielce, że mogłam pomóc. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sztafaż historyczny w ogóle mnie nie rusza, ale bardzo podobało mi się takie naukowe podejście do kwestii poszycia centaura. Konkret ;D

Za to w ogóle nie ogarnęłam dlaczego, mając magiczne źródełko, zamiast zacząć prowadzić jakiś czarnorynkowy szpital (jak w finale) postanowiono robić centaury. Przecież tego nie dałoby się na dłuższą metę utrzymać w tajemnicy i zaraz byłoby jakieś śledztwo. 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dzięki za komentarz.

Śledztwa by nie było, bo żandarmi uczestniczą w całym procederze, a że centaury zamiast szpitala – cóż, po prostu pazernym Zygmuntowi i Chlebowiczowi nie przyszło to do głowy. Ponadto pomysłodawca Chlebowicz jest wielkim miłośnikiem Arkadii (oryginalnie miał większą rolę, ale żeby zmieścić się w limicie musiałem go mocno obciąć) i marzy mu się takie odwzorowanie jej w realu. 

Deirdriu, dziękuję za punkt.

Już "Opowieść o smoku" wyraźnie dawała do zrozumienia, że autor potrafi dobrze pisać. Twoje drugie opowiadanie na portalu tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza.

Napisane jest sprawnie, warsztatowo bez zarzutów (w jakieś drobne techniczne potknięcia nie wnikam w przypadku tekstów, które mi się podobają), stylizacja udana, język dobrany do epoki i nie razi żadnymi anachronizmami. Styl lekki, pióro wyrobione.

Bardzo duży plus za osadzenie (konkretne i solidne) w realiach epoki, a także za dobór (często autentycznych) postaci występujących w tej opowieści.

Sam pomysł intrygujący i niepokojący. Przywodzi trochę na myśl i "Wyspę doktora Moreau" Wellsa i "Głowę profesora Dowella" Bielajewa. Dobrze podparłeś go medyczno-naukowymi dywagacjami (i jako czytelnik zawieszam niewiarę i biorę te dywagacje za umownie wiarygodne), fajnie owinąłeś w watę historycznych i obyczajowych odniesień.

Troszkę mi fabuła przyspieszyła, łamiąc rytm i konstrukcję w momencie wejścia Karola, ale to tylko delikatne wrażenie. Sam finał dobry, nie byłem jakoś szczególnie zaskoczony, ale jednak taka postawa Adama nieco zbija z tropu pewnego siebie i swoich domysłów czytelnika.

Satysfakcjonująca lektura, Wojtasie. Miałem dać brakującego klika do biblioteki, ale mnie ubiegł jakiś portalowicz.

 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Wow, wielkie dzięki za budujący komentarz. Bardzo się cieszę, że się podobało. Akurat poszczęściło mi się z hasłem, przypasowało mi, że tak powiem, zawodowo, a Arkadię mijam codziennie po drodze do pracy, więc tym razem najtrudniejszą część, czyli pomysł, miałem dość szybko z głowy. Końcową scenę pewnie można było doszlifować, poprawiałem ją do samego końca terminu. 

A że pamiętasz “Opowieść o smoku” to już absolutna wisienka na torcie :)

Jasne, że pamiętam. Nawet dłuższy komentarz tam zostawiłem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Pamiętam, pamiętam. Zwłaszcza ten końcowy pająk zapadł mi w pamięć.

Na długo. 

;)

Podobało mi się. Przeczytałam wprawdzie kilka dni temu i zapomniałam o zostawieniu komentarza (brawo ja :p) ale opowiadanie nie uleciało mi z pamięci.

Jest sprawnie napisane i ciekawe, momentami wywołuje niepokój u czytelnika. Dialogi wyszły wiarygodnie, postaci też.

Powodzenia w konkursie. :)

Dzięki wielkie, nawzajem :)

Przeczytałem, oznaczyłem jako przeczytane, nie skomentowałem, pora to naprawić.

Powiem tak, najbardziej z całości podobało mi się przedstawienie problemów z połączeniem dwóch organizmów. Lubię, kiedy się fantastykę wyjaśnia medycyną, czy może precyzyjniej mówiąc, anatomią. Sam próbowałem, ale z marnym rezultatem.

Do tego dochodzi klimat epoki i mamy świetne opowiadanie. Byłem zmuszony przerwać czytanie w pewnym momencie i muszę przyznać, że nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł je skończyć. Wciągnęło, krótko mówiąc. Po cichu liczyłem na tego centaura, ale nie będę narzekał na zakończenie, jest wyśmienicie.

 

Śpieszę nominować na piórko.

Wow, dziękuję bardzo. Czuję się zaszczycony, cieszę się, że się podobało, takie komentarze zawsze dodają sił do kolejnych zmagań :)

Przeczytałam. Komentarz po zaKOŃczeniu konkursu ;)

Czekam z bijącym sercem.

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

No no, widzę, że końcówkę opowiadań przeszedłeś jak burza. Albo przynajmniej jej Cień.

Ufff, ależ zakończenie, aż mi się zimno zrobiło. Hasło: nie da się ukryć, obecne. Fabuła: w zasadzie prosta, widać, że limit dokuczył (rzucił mi się w tym kontekście w oczy fragment, w którym wymieniasz atrakcje Arkadii, ale nie pokazujesz ich czytelnikowi – może szczegółowy opis by zanudził, ale sama wyliczanka też zostawia lekki niedosyt). Chętnie poczytałabym więcej o braciach i chirurgu samym w sobie, o ich motywacjach na trochę głębszym poziomie niż pieniądze – honor rodziny – zawodowa fascynacja.

Dziękuję za komentarz. Zakończenie nabrało kształtu w ostatniej chwili, cieszę się, że się podoba. A co do pieniędzy, to wydaje mi się, że to jeden z głównych powodów motywacyjnych większości ludzkich działań, kto wie czy czasem nie silniejszy niż honor albo głód wiedzy.

Przednie opowiadanie, Szanowny mój Panie, z właściwą datą uruchomienia kolei, czy też nie.

Przede wszystkim literacko mnie kupiło – kawał naprawdę solidnej i zwyczajnie ładnej pisaniny elegancko oddającej ducha czasów i obyczajów. Adekwatne dialogi, porządnie wykreowane postaci, zajmujące – choć cokolwiek przydługie – opisy i do tego zupełnie zacna historia; może nic, co ścinałoby z nóg z gracją uzbrojonego w skalpel chirurga-powstańca, niemniej – zacna.

Ależ przyjemnie się czyta takie teksty.

Najbardziej podobała mi się zabawa w hipotetyczne łączenie człowieka z koniem – nie, żeby kręciły mnie takie rzeczy, ale cała ta scena wypada po prostu bardzo profesjonalnie, ze znawstwem, co dodaje ogrom wiarygodności Adamowiczowi, a przy okazji zgarnia plusy dla autora.

Zakończenie, takie w sumie słodko-gorzkie w swej przewrotności, również robi robotę. Bardzo podobał mi się motyw dwuznaczności poczynań doktora. Z jednej strony, patrząc bez kontekstu, rasowy psychol krojący uwięzionych w dziewiętnastowiecznej piwniczce ludzi, z drugiej strony swoisty Robin Hood ze skalpelem zamiast łuku, naprawiający społeczeństwo poprzez zabieranie złym i dawanie dobrym (a w każdym razie zasłużonym).

Wykorzystanie hasła również mocno satysfakcjonujące.

 

Do czego można by się przyczepić, to ociupkę zbyt jaskrawe rozróżnienie braci na “mądrego, dobrego i roztropnego” oraz “bezmyślnego hulakę z sianem we łbie”. Choć z drugiej strony są to postaci historyczne o – nie ukrywam – zupełnie obcych mi biografiach, więc z pewną doza prawdopodobieństwa mogę założyć, że oddałeś ich prawdziwe charaktery i poglądy. Przy czym nadmienić należy, że dopiero kiedy się owych Radziwiłłów ze sobą zestawi, każdy z nich nabiera cech antonimu drugiego.

 

No kurczę, co tu dużo gadać – kolejne opowiadanie w realiach Polski Chwilowo Niebyłej i kolejny naprawdę fajny tekst, sprawiający, że ten konkurs staje się coraz trudniejszy z mojej, jurkowej, perspektywy.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cześć, Wojtasie.

Ciekawe i niebanalne opowiadanie. Ujęły mnie przede wszystkim dwie rzeczy. Oddanie klimatu epoki, bo tu robisz naprawdę robotę. Czytałem wszystkie fakty i smaczki z nieukrywaną przyjemnością. Okrasiłeś swój pomysł dobrymi bohaterami, są charakterystycznymi, rozpoznawalni i zachowują się, jak na epokę przystało. ;)

Druga rzecz to świetne dialogi, ależ masz rękę do tego. Niewymuszone, płynne, człowiek czyta, jakby sam uczestniczył w rozmowie.

Całość oparta na fajnym pomyśle, to coś nowego, choć zarazem już znanego. I choć jest to oparte na pewnych schematach, to co tam, masz tu dobrze skrojony tekst.

Znalazłem mały błąd:

– Zatrzymałem się w willi matki, tu w parku. Nie przepadamy z Zygmuntem sobą, mówiąc oględnie.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka