- Opowiadanie: MrBrightside - Głębiej niż szpik

Głębiej niż szpik

Z dedykacją dla Drakainy i Blue Ice, które swego czasu rozpływały się w którymś wątku nad wylosowanym przeze mnie hasłem. :)

 Z góry przepraszam również, jeśli jakość wykonania jest niezadowalająca. Robiłem, co mogłem, by zmieścić się w terminie, mając czasu naprawdę malutko.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Głębiej niż szpik

Wielka Atlantyda drżała w posadach, a każde pęknięcie na misternie tkanych wiekami budowlach przybliżało ostatnią podwodną metropolię do popadnięcia w ruinę i niechybnego zapomnienia. Słupy czarnej mazi wylęgały się z dna, niwecząc tak bezcenne zabudowania, jak i życia dumnych atlantów, którzy w starciu z trucizną ginęli w mękach. Dotychczas tętniącą życiem podwodną dolinę otulił teraz mrokiem gęsty obłok, a wysoko w górze, choć od dawna była już noc, królowały jaskrawa czerwień i złoty pomarańcz. Ludzie światłem ognia dodawali sobie odwagi. A potrzebowali jej sporo, by uwierzyć, że ich flota da radę wrogowi, do niedawna będącemu niczym ponad miraż; majaczący nad oceanem element marynarskiej gawędy.

Obserwując zagładę ojczyzny z krawędzi podwodnego masywu, Ixode zdawała sobie sprawę, że całe to szaleństwo miało miejsce właściwie z jej winy. Mimo to bynajmniej nie czuła się winna. Bezwiednie pogładziła wypełniony po brzegi fałd skórny nad pośladkami, jakby upewniając się, że wszystko na pewno jest tam, gdzie być powinno. Było. A zatem niczego nie żałowała.

Gdy spotkali się po raz pierwszy, toń gorzała nawet bardziej intensywnie niż teraz –  wzburzona ogniem i bitewnym szałem, a wtórowało jej chylące się ku zachodowi, rozpalone słońce. Atlantom nieraz zdarzało się stawać w roli świadków materii tak dla nich obcej – konfliktu i wojny. Wszak w całym oceanie nie ostała się żadna inna populacja, zdolna rzucić wyzwanie podwodnym panom. Co innego ludzie. Agresywni z natury, niechybnie zapragnęliby anihilacji podwodnego ludu, co potwierdzali, mordując bądź okaleczając każdego napotkanego, nierozsądnie wynurzającego się z wód za dnia atlanta. Ich lęki nie miały poparcia w logice. Oba gatunki zajmowały przecież różne nisze; oba były niezdolne do skolonizowania nieswojej. Ziomkowie Ixode wiedzieli, czego spodziewać się po ludziach, toteż w zgodzie ze starym prawem, atlanci nie mogli nawiązywać z nimi kontaktów.

Tym samym, gdy bitwa rozgorzała niemalże tuż nad miastem, jego mieszkańcy pochowali się, niespecjalnie nawet ciekawi tego, co działo się nad ich głowami. Jednak młoda Ixode była inna. Feeria barw, igrających nad powierzchnią, czarowała jej słodki umysł. Dziewczyna w skupieniu oglądała ludzkie ciała, które szły na dno, zazwyczaj nieruchome, a zawsze bezradne, ciągnąc za sobą krwawe wstęgi. Niektórzy się ratowali, unosili na wodzie. On jednak nie był ani szczęśliwcem, ani pechowcem. Zaplątany w linę, szamotał się niewiele pod powierzchnią wody, próbując wypłynąć i zaczerpnąć tchu, lecz przerastało to jego siły. A każda utracona, bezcenna sekunda ciążyła niczym kamień, ciągnąc na dno.

Tłamszony niemocą, opadał coraz głębiej, a Ixode własnymi oczami doświadczała niewiarygodnej przemiany. Agresywne, szarpane ruchy nieznajomego zanikały, cała jego natura, tak dokładnie opisywana przez prawo i starszych, rozmywała się. To śmierć migotała promieniami odbitymi od morskich fal. W jej obliczu przecież wszyscy byli tacy sami.

Prawdopodobnie pokierował nią instynkt. Wyzbyła się wpajanego, odkąd pamiętała, dystansu. Dopadła na wpół żywego ciała i zamarła, bo nie wiedziała nawet, co chciałaby zrobić z nim dalej. Obejrzała z bliska prawdziwego człowieka. Spojrzała mu w oczy. Takie dziwne. Bez błon. Patrzył na nią tak rozkosznie zaskoczony, ale bez złych intencji. Tego jednego była pewna. Później świadomość zaczęła go opuszczać.

Ixode nie chciała, by odchodził. Jeszcze nie. Złapała go za pokrytą szczeciną żuchwę i przywarła ustami do jego ust. Wyssała nałykaną wodę, a potem nadęła się. Skrzela na szyi atlantki po rozwarciu utworzyły bąbel powietrza dookoła głowy topielca. Dziewczyna, wycieńczona tym zabiegiem, liczyła na jego spektakularny efekt, lecz mężczyzna nie odzyskał świadomości.

Porwała go zatem w głębiny, ukryła w szczelinie. Spanikowana, popędziła do mamki, błagając o radę. Wiedząc, że ona jedna jej nie wyda. Nie obyło się bez ostrej reprymendy. Mamka zachowała sekret dla siebie, lecz przykazała nierozsądnej podopiecznej czym prędzej pozbyć się intruza. Ixode otrzymała także mazidło z alg, mające przyspieszyć powrót człowieka do zdrowia. Na pytanie, skąd wiadomo, że specyfik mu w ogóle pomoże, mamka odparła, że wroga trzeba znać, a społeczność od wieków wykorzystuje zatopione ciała by zgłębiać ich sekrety.

Gdy Ixode wróciła do szczeliny, człowiek był przytomny. Zaskoczyło ją to. Zamarła. A on przyglądał jej się z niemalże tym samym cudnym wyrazem twarzy, co podczas ich pierwszego spotkania. Nie wyglądał groźnie. Wyglądał jak dawno zaginiony kuzyn, a nie obcy i wrogi gatunek. Ixode podpłynęła i podała mu zielone mazidło. Odezwał się, lecz nic nie zrozumiała. Pokazała, że powinien wetrzeć lek w otarcia. Tak zrobił.

Zauważyła, że z każdą chwilą poruszał się wolniej. Świadomość znów którędyś wyciekała z jego oczu. Nagle olśnienie – bąbel! Gazy musiały się zużyć.

Podpłynęła znowu. Tym razem był mniej ufny, cofnął się. Zbliżyła usta do bańki, by wejść w jej przestrzeń. Tym razem go nie pocałowała. Mężczyzna patrzył jak urzeczony, gdy pracując skrzelami, Ixode wymieniała powietrze w sferze.

Maść niespecjalnie przyspieszała zasklepianie ran, lecz miała inny uboczny efekt – pozwoliła Ixode porozumieć się z przybyszem. Ich umysły jakby złączone niewidzialną nicią przekazywały sobie najpierw obrazy, później całe sceny. Nadal nie rozumieli co jedno mówi do drugiego, ale oto przestali potrzebować słów.

Ixode nie potrafiła opisać zachwytu nad wizjami ludzkiego świata, pełnego muzyki, kolorów, słońca i całej gamy innych impresji. Mężczyzna reagował tak samo na jej wspomnienia o Atlantydzie, co dziwiło ją niezmiernie, bo uważała swą zimną, stonowaną ojczyznę za szalenie nieatrakcyjną.

I tak dziewczyna spędzała niemal każdą wolną chwilę ze swoim niezwykłym gościem. Poznawali się coraz lepiej. Zauważyła, że jego skóra źle znosiła zanurzenie, robiła się pomarszczona i brzydka. Ocalony tęskno spoglądał w górę za słońcem i dawnym życiem, ale nie miał śmiałości odmawiać swojej wybawczyni spotkań, ani prosić ją, póki co, o puszczenie go do domu.

Aż nadszedł dzień, gdy Ixode podsłuchała jak mamka rozmawia ze starszym. Musiała spiskować z nim od samego początku. Mazidło z alg miało zostać przetestowane, a głupia młódka niczego nawet nie podejrzewała. Atlanci po raz pierwszy w historii stanęli przed szansą zbadania żywego człowieka.

Ixode z trudem ukryła poruszenie. Popędziła do szczeliny i chaotyczną serią obrazów przekazała mężczyźnie wieści. Miała wrażenie, że wiadomość o opuszczeniu Atlantydy przyjął z ulgą. Zabolało ją to.

Po raz ostatni wymieniła powietrze w jego bańce. I gdy ich usta tkwiły obok siebie, tak niebezpiecznie blisko, człowiek wykorzystał okazję i pocałował Ixode. Dziewczyna zgłupiała. Odnajdywała się w tej sytuacji powoli. Mężczyzna dotykał jej ciała jak własnego, a ona drżącymi dłońmi musnęła jego ramiona. Wzdrygnęła się, bo pod rozmoczoną skórą wyczuła napięte mięśnie, wyczuła przemoc. Ludzka natura jednak była z nią złączona. Jego ruchy pozostawały zdecydowane i pewne, ale nie agresywne. Nie bała się go. Poddała się mu. Doświadczyła nieopisanego.

Po wszystkim popłynęła z nim na płycizny, gdzie atlantom nie wolno było się zapuszczać. Obiecał, że sekret jej rasy pozostanie bezpieczny. Gdy odszedł, Ixode poczuła ból rodzaju, jakiego nie czuła nigdy przedtem.

Później rzeczy zadziały się błyskawicznie. Ixode pojmano i uwięziono, gdy tylko mamka zorientowała się, że w szczelinie brakuje cennego okazu. Dziewczyna wykpiła się, że człowiek musiał uciec pod jej nieobecność. To on nauczył ją cennej umiejętności kłamania, a raczej mówienia półprawd. Nieznająca konfliktów społeczność atlantów kupiła tę historię.

Mężczyzna musiał mieć jednak mniej szczęścia. Że dobrowolnie nikomu nie opowiedział o Atlantydzie – tego Ixode była pewna. Ale z opowieści kochanka wiedziała również, iż ludzie są w stanie posunąć się naprawdę daleko, by dopiąć celu. Gdy tuż przed katastrofą ktoś wrzucił do wód nad miastem odrąbaną głowę jej ukochanego, tonącą wraz z krwawą wstęgą jak setki ciał przed nią, coś w dziewczynie pękło. Naraz zrozumiała wszystkie emocje, jakie targały ludzkimi sercami na lądzie. Sama była ich częścią.

Mrowie statków pojawiło się nad miastem. Zatapiali ładunki, które wybuchały po osiągnięciu dna. Złoża czarnej trucizny pod miastem zaczęły dewastować Atlantydę. Okropna, okropna tragedia.

Ixode uciekła, zatrzymując się dopiero pośród majestatycznej rafy. Jednego, czego była pewna, to tego, że koralowce przetrwają każdą katastrofę, cokolwiek by się nie stało z atlantami. Poporcjowała drogocenny ładunek swojego fałdu i ukryła go pomiędzy parzydełkami. Wkrótce potem umarła, dźgnięta koralowcem w serce przez mamkę, która w osobie Ixode upatrzyła winną zagłady Atlantydy.

 

***

– Spierdalaj, kurwa, ciapaku! – Patrycja w bólach naciągała na piersi stanik, śmiertelnie poważna. W przeciwieństwie do Pawła, jej narzeczonego, który usiadł na piachu i tak siedząc, nie mógł przestać się śmiać.

– Ella está tan borracha… – mruknął jeden policjant z wyspy Fuerteventura do swego kolegi po fachu.

– Nie macie kiedy przyjść, co, zjebane cwele? Dupczyć nam się zachciało, to takie dziwne?! – Polka rzuciła kamieniem w stróżów prawa.

¡Suficiente! ¡Tomarla! – zeźlił się drugi z policjantów i ruszył na krzykaczkę.

Ta rzuciła jeszcze kilkukrotnie – a to bluzgiem, a to kolejnymi kamieniami, które napatoczyły jej się pod rękę. Policjanci części ciosów uniknęli, część odbili ramieniem. Niektóre z kamieni wylądowały na betonowym falochronie, rozłupując się i odsłaniając delikatne wnętrze. Ze skamieliny wypadły delikatne jajeczka, które jedno po drugim zaczęły umierać po kontakcie z powietrzem, a pozbawione wody. Tym samym stało się jasne, że choć miłość jest wieczna, jej owoce już niekoniecznie.

Koniec

Komentarze

Hmmmm…

Bardzo plastycznie, barokowo wręcz napisane, tym bardziej zakończenie mi cholernie dysonansuje.

Historia też stara jak świat. No nie wiem.

Oraz:

– “drżała w fasadach” – w posadach raczej;

– “dumnych atlantydów” – ogólnie rzecz biorąc – Atlantydów (jak Indian czy Afrykańczyków); poza tym utarła się nazwa mieszkańców Atlantydy – Atlanci;

Nie pasi mi też ta bańka powietrza. Jak się utrzymuje przy głowie? Oraz “instynktowna” pomoc dla człowieka. Skoro nigdy ludziom Atlanci nie pomagali, to taki instynkt się wykształcić nie mógł. Chyba że człowiek podobny był do atlanckich dzieci np., ale tego już nie mówisz.

Skonfundowany jestem, waszmość ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki za komentarz, Staruchu. :)

Co do bańki – miałem zagwozdkę, czy opisywać jak bohaterka ją konstruuje ze śluzu, uszczelnia, dba o nią, ale stwierdziłem, że to zbyt wiele zbędnych szczegółów i tak jak na słowo musisz mi uwierzyć, że w tamtym oceanie żyli ryboludzie, tak pójdźmy o krok dalej i załóżmy, że potrafili oni takie bańki produkować. :p

O nazwie “atlanci” pierwsze słyszę, ale wygląda faktycznie zgrabniej. W moim przypadku Atlantyda jest miastem, a nie kontynentem, czy krainą, więc – jak krakowianin czy warszawiak – nazwy mieszkańców powinny pozostać małą literą.

Zakończenie natomiast to ukłon w stronę szanownych jurków. W poprzedniej edycji porwałem się na ciepłą, emocjonalną historię i dowiedziałem się, tu cytat: “jak czytam o porodzie to rzygać mi się chce”. Zatem czekam na reakcje tym razem. :D

Cóż, włączyło mi się skojarzenie z “A Shape of Water”, a jeszcze nie obejrzałam tego filmu. W każdym razie, nie wiem co myśleć. Z jednej strony romantyczna historia, ładnie opisana, posiadająca dozę dramatyzmu, który bardzo lubię, a z drugiej końcowa scena, iście groteskowa. Po prostu nie mam pomysłu jak to wszystko ugryźć, bo to takie trochę… no, “hot mess”. Chyba muszę się jeszcze chwilę nad tym zastanowić.

Ach, “Kształt wody” polecam! Moja wersja jest trochę na opak tego, co działo się z filmie, ale scenografia faktycznie podobna. Powiem tylko, że odebrałaś szorta – łącznie z finałową sceną – dokładnie tak, jak zamierzyłem. :>

Dzięki za wizytę!

Z jednej strony romantyczna historia, ładnie opisana, posiadająca dozę dramatyzmu, który bardzo lubię, a z drugiej końcowa scena, iście groteskowa.

 

Chciałam dokładnie coś takiego napisać, więc się tylko podpiszę pod słowami Deirdriu. 

Końcówka pasuje jak pięść do nosa moim zdaniem. Może, gdyby wywalić obleśną parkę i policjantów, a zostawić tylko stłuczone z jakiegokolwiek innego powodu kamienie i ginące jajeczka, wymowa końcowa pozostałaby, ale też przy zachowaniu spójności z główną częścią tekstu. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hm. Proponowana przez Ciebie wersja też by zagrała, ale wszystko wypadłoby wtedy tak… standardowo? Miło, że wpadłaś, Śniąca. :)

Bo ja lubię różne style, ale niekoniecznie ich mieszanie. Jeśli chciałeś niestandardowo, to masz :) A co z tego wyniknie – musisz poczekać na więcej komentarzy. Bo może to my z naszym zdaniem jesteśmy w mniejszości?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No to cel osiągnąłeś i gdybym nie miała nic przeciwko granicom dobrego smaku, oburzyłabym się. A tak po zastanowieniu, nawet podoba mi się, że tak ostro pojechałeś po bandzie, bardzo cynicznie. Trawię tylko w małych ilościach, więc nie ryzykuj lepiej ;)

Bezwiednie pogładziła wypełniony po brzegi fałd skórny nad pośladkami

Hmm. Wyobraziłem sobie to i jestem przerażony :O

Chyba źle sobie wyobraziłem. Masz jakiś rysunek poglądowy?

 

Przede wszystkim – oni na serio walczyli, czy to metafora? Bo pierwsze akapity (czarne słupy, trucizna) pokierowały moimi myślami bardziej w kierunku wątku ekologicznego (rafineria?) i przyznam, że takowy bardziej by mi się podobał. tylko te rany u młodzieńca, a później odcięta głowa, hmm…

Romansik dość standardowy, ale opisy napełniania bańki wypadły… ładnie. Dobrze się to czytało.

Ostatnie zdanie również na duży plus, ale z tymi “kurwami” to jednak przesadziłeś – mam podobne wrażenia co Śniąca i Deirdriu.

Napisane całkiem nieźle, tragedii nie było ;) Aczkolwiek tych “atlantów” też pisałbym z wielkiej litery.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mnie tam zakończenie pasuje – dobitne przekreślenie szans na wspólne życie, bo współżycie, jak widać było całkiem możliwe.

Podoba mi się ropa jako przyczyna zagłady.

 

Potykałam się trochę przy czytaniu, czuć, że czas się kończył ;P

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Mnie też zakończenie trochę zgrzytnęło – może dlatego, że podoba mi się takie cyniczne rozwiązanie (tyle starań w ocalenie jajeczek, taki głupi przypadkowy koniec) w zamierzeniu, a coś mi nie spasowało w wykonaniu. Może rzeczywiście ta parka to za dużo.

Cały czas mnie też gryzie, czy mi się podoba obejście śmierci bohaterki tym jednym, wyjaśniającym zdaniem – z jednej strony pozbycie się jej krótko i okrutnie ma sens, z drugiej – coś we mnie domaga się większego dramatyzmu w scenie jej śmierci; w końcu to główna postać i punkt widzenia. I sama nie wiem, co myśleć :D.

Ale tekst generalnie mi się podobał :)

ninedin.home.blog

Hoho, ile gości!

Zarzuty o przesadę w finale przyjmuję na klatę, ale przyznam, że chciałem, żeby było dobitnie i jestem zadowolony z efektu. Jeśli Wasze uwagi dotyczą wyłącznie osobistych preferencji, a nie na przykład technicznego wykonania, to cieszę się i w sumie mogę obiecać, że prędko podobnego rozwiązania u mnie nie doświadczycie (bo już je wykorzystałem tutaj ;).

 

@Count – masz rację, chodziło mi o katastrofę ekologiczną. Ludzie dowiedzieli się, gdzie leży Atlantyda i chcieli ją wysadzić, ale ojej, okazało się, że miasto leży na złożach ropy i zaorało się samo. :<

 

@Wybranietz – ciiii! Osiem minut tu kupa czasu na korektę! ;D

 

@ninedin – śmierć głównej bohaterki to takie preludium tego, co stało się wieki później. Szybka śmierć podkreśla kruchość życia.

 

Dzięki za komentarze, fajnie, że nie ma dramatu. :)

Fajne! Dziękuję za dedykację, a pomysł na to prześliczne hasło jest cudny. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się pomysł na atlantów – niebanalny, ciekawy. Tylko ostatni rozdzialik mi nie pasuje, zarówno nadmiarem wulgaryzmów (to nie tak, że ich całkiem nie akceptuję w literaturze, ale muszą być naprawdę dobrze uzasadnione), jak i nastrojem oraz zmianą perspektywy i wszystkiego innego. Ale już sama puenta zacna (i bardzo smutna). Na dodatek nie leży mi używanie polskich wulgaryzmów w wypowiedziach, które są “tłumaczeniem” z hiszpańskiego (ale plusik za poprawny zapis wykrzyknień w tym języku).

Skądinąd zawsze miałam wrażenie, że Atlantyda to bliżej Madery niż Kanarów.

 

“Oba gatunki zajmowały przecież różne nisze; oba były niezdolne do skolonizowania nieswojej.” – dałabym jednak przecinek, nie średnik

 

“toteż w zgodzie ze starym prawem, atlanci nie mogli nawiązywać z nimi kontaktów.” – atlantom nie wolno było… (Bo zdolni do tego najwyraźniej byli)

 

“Dziewczyna w skupieniu oglądała ludzkie ciała” – ta dziewczyna mi tu trochę zgrzyta

 

“Później rzeczy zadziały się błyskawicznie” – zadziały też mi zgrzyta

 

“Jednego, czego była pewna, to tego,” – coś tu się gramatycznie rozłazi

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za komentarz, Drakaino. :)

Wulgaryzmy jak najbardziej miały być po polsku. W ostatniej scenie spotykają się napruci turyści z Polski i hiszpańscy policjanci, a jedni drugich ni w ząb nie rozumieją. W sumie racja z tą Maderą, ale Kanary jakoś pierwsze mi wpadły do głowy… Nad babolami przysiądę po ogłoszeniu wyników.

A, okej. Nie załapałam tego, że to Polacy, myślałam, że po prostu wtrącasz hiszpańskie wypowiedzi jako klimatyczne. Może paradoksalnie należało tę scenkę rozbudować, żeby to było jaśniejsze, znaków jeszcze miałeś ho ho w zapasie… Ale główna historia: miodzio. I kliczek mimo wszystko.

http://altronapoleone.home.blog

Znaków może i miałem w zapasie, ale z czasem ścigałem się już konkretnie. ;D

Dzięki za klika!

Ja „Kształt wody” oglądałem (i tak powinny wygrać „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”!) i rzeczywiście widać powiązanie fabularne. Niestety żadna z tych historii wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiła (ale jak już mam wybierać, to wolę „Kształt wody”, a szczególnie kwestię Shannona „Fuck! You’re god!”). 

Jak na shorta to mogło być lepiej. Czy „atlanci” nie powinno zostać napisane z dużej?

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Ebbing albo "Call me by your name”, zdecydowanie! A atlanci to nazwa mieszkańców miasta, a nie rasy, dlatego zdecydowałem się na zapis z małej. Dzięki za komentarz.

Mam odczucia podobne jak poprzednicy. Historia ciekawa, nawet fajnie napisana, tylko zakończenie nie pasuje. Nie jest złe, tak jak złe nie są ani lody czekoladowe, ani śledzie, ale spróbuj zjeść je razem. ;)

W wykonaniu widać trochę tę presję czasu, kilka sformułowań wydało mi się nie najlepszymi, np.

że ich flota da radę wrogowi, do niedawna będącemu niczym ponad miraż; majaczący nad oceanem element marynarskiej gawędy.

 

Mamka zachowała sekret dla siebie, lecz przykazała nierozsądnej podopiecznej

Tutaj może się czepiam i zdaję sobie sprawę, że szukałeś synonimu dla bohaterki, ale “nierozsądna podopieczna” jest trochę wydumane – to raz, a dwa, że wygląda to tak, jakbyś chciał dokonywać interpretacji za czytelnika, bo on/a sam/a nie wie co ma myśleć.

 

Później rzeczy zadziały się błyskawicznie. Ixode pojmano i uwięziono, gdy tylko mamka zorientowała się, że w szczelinie brakuje cennego okazu.

“Cenny okaz” jest trochę mylący, w pierwszej chwili wróciłem się do wcześniejszych partii tekstu, bo myślałem, że przegapiłem wzmiankę o jakimś okazie. Dopiero po chwili załapałem o co chodzi.

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Cholera, a z tego mirażu byłem taki zadowolony. :<

Dzięki za opinię, El Lobo! Myślę, że zarzuty co do pośpiechu są w pełni zasłużone, ale naprawdę chciałem wziąć udział w tym konkursie, bo hasło trafiło mi się fajne. Nie ma co się usprawiedliwiać – następnym razem będzie lepiej!

masz rację, chodziło mi o katastrofę ekologiczną. Ludzie dowiedzieli się, gdzie leży Atlantyda i chcieli ją wysadzić, ale ojej, okazało się, że miasto leży na złożach ropy i zaorało się samo. :<

Ale dlaczego chcieli je zniszczyć tak właściwie? Wiem, że człowiek to najgorszy gatunek zwierzęcia, no ale… :/

 

Dobra, nadal trochę mi się ta odrąbana głowa nie podoba, ale tekst ma swój charakter, a wątek ekologiczny go wzbogaca. Machnę stempel jakości.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hm, myślałem, że wyłożyłem to jasno, ale mogę dorzucić parę zdań na pw, żeby nie narzucać innym jedynej słusznej interpretacji – jeśli tylko masz ochotę. :)

No, do mnie nie przemówiło. Romans i to z wyjątkowo durną dziewuchą. Żeby tak zagrozić własnemu miastu/ gatunkowi w imię nie wiadomo czego…

Hasło Ci się dostało trudne, ale interesujące. Zaproponowane nawiązanie wydaje mi się ciekawe, ale cosik słabo wyeksponowane. Znaczy, w końcówce jest widoczne głośno i wyraźnie, ale sprawia wrażenie epizodziku w porównaniu do reszty historii.

Wykonanie na kolana nie rzuca. Gdzieś tam powtórzenie.

Co do Atlantów/ atlantów. Rozumiem argumenty o mieszkańcach miasta, ale jeśli to również nazwa rasy (a zdaje się, że atak na miasto doprowadził do śmierci wszystkich, bo już ich nie ma ;-) ), to jednak dałabym im dużą literę.

Babska logika rządzi!

Cóż, historia okazała się dla mnie nieszczególnie zajmująca, a postępowanie Ixode zdało się wręcz idiotyczne. Choć przeczytałam bez większej przykrości, to, niestety, satysfakcji z lektury też nie było.

Natomiast podoba mi się pomysł na wykorzystanie przydzielonego Ci hasła, przy założeniu, że wybrałam prawidłowe. ;)

 

jak i życia dum­nych atlan­tów… –> Czy pisząc to zdanie miałeś na myśli figury architektoniczne, czy mieszkańców Atlantydy?

Za SJP PWN: atlant «podpora architektoniczna balkonu, sufitu itp. w formie posągu mężczyzny»

Dodam, że nigdy nie spotkałam się z innym znaczeniem słowa atlant.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

bę­dą­ce­mu ni­czym ponad miraż; ma­ja­czą­cy nad oce­anem… –> Co tu robi średnik?

 

wy­zwa­nie pod­wod­nym panom. Co in­ne­go lu­dzie. Agre­syw­ni z na­tu­ry, nie­chyb­nie za­pra­gnę­li­by ani­hi­la­cji pod­wod­ne­go ludu… –> Powtórzenie.

 

Nie wy­glą­dał groź­nie. Wy­glą­dał jak dawno za­gi­nio­ny kuzyn… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

Póź­niej rze­czy za­dzia­ły się bły­ska­wicz­nie. –> A może: Póź­niej sprawy potoczyły się bły­ska­wicz­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Są i inni Atlanci, Reg :)

 I nagle Atlantydę dotknęła zagłada. Platon w Krytiasie opowiada najpierw o złotym wieku, w którym Atlanci cechowali się inteligencją, zamożnością, a nade wszystko szlachetnością. Niestety, Atlanci ulegli demoralizacji. Za karę Zeus zesłał na nich karę :"… miały miejsce gwałtowne trzęsienia ziemi i powodzie. Aż nadszedł ów dzień… a wyspa Atlantyda… zanurzyła się pod powierzchnię morza i zniknęła" – pisał Platon.

Za – http://www.histurion.pl/historia/starozytnosc/art/zagadka_atlantydy.html 

 

Chyba, że chodzi Ci o tych “atlantów” pisanych z małej, ale MrB już wyjaśniał tę konwencję.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Drogie koleżanki lożanki – za grosz w Was nie ma duszy romantyka! Trudno kierować się logiką, gdy do głosu dochodzą uczucia! Łatwo domagać się zdrowego rozsądku, gdy siedzi się w ciepłym fotelu i jedynie czyta – ale postawcie się na miejscu tej biednej dziewczyny, poczujcie jak jej serce krwawi!

Co do tych nieszczęsnych a/Atlantów jestem skłonny się ugiąć i powrzucać te wielkie litery, ale to już po wizycie Cienia i reszty bandy.

Reg, widząc objaśnienie mojego hasła, musiałem objaśniać to objaśnienie, bo nieodgadnionym dla mnie było, czym są zwierzokrzewy. ;D

O! Dziękuję, Staruchu. Radam wielce, że dowiedziałam się czegoś nowego. ;)

 

edycja

Reg, widząc objaśnienie mojego hasła, musiałem objaśniać to objaśnienie, bo nieodgadnionym dla mnie było, czym są zwierzokrzewy. ;D

MrBrightside, objaśnienie nieodgadnionego okazało się nader zręczne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trudno kierować się logiką, gdy do głosu dochodzą uczucia!

Wic polega na tym, żeby nie dopuścić uczuć do władzy.

Bo później jakaś wojna wybucha albo inny koniec świata… ;-)

Babska logika rządzi!

Wiesz co, Bright? To napisz, a ja zweryfikuję i przekażę Ci jaka była moja, niesłuszna interpretacja ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Oba gatunki zajmowały przecież różne nisze

Dlaczego nisze?

 

Ixode nie chciała, by odchodził. Jeszcze nie. Złapała go za pokrytą szczeciną żuchwę i przywarła ustami do jego ust. Wyssała nałykaną wodę, a potem nadęła się.

Przepraszam, ale rozbawił mnie ten opis…

 

I gdy ich usta tkwiły obok siebie, tak niebezpiecznie blisko, człowiek wykorzystał okazję i pocałował Ixode. Dziewczyna zgłupiała.

Jego ruchy pozostawały zdecydowane i pewne, ale nie agresywne. Nie bała się go. Poddała się mu. Doświadczyła nieopisanego.

 

Ja się zdecydowanie nie nadaję do czytania takich opisów XD

 

Początek skojarzył mi się z wydobywaniem ropy czy jakąś katastrofą ekologiczną,a potem historia poszła w zupełnie innym kierunku i wyszła taka trochę podkręcona bajka o małej syrence. Niestety nieco zbyt harleiquinowa jak dla mnie. Miłość bardzo hollywoodzka, główna bohaterka nieziemsko, czy raczej podmorsko, naiwna, on w roli kochanka, uświadamiającego niewinną atlantkę. Swoją drogą, że też taki rozmoczony seks doprowadził do nieopisanych doświadczeń… I jeszcze potem ta głowa…

Fajny motyw studiowania martwych ludzi :-)

Zakończenie – nie za bardzo wiem, czemu miały służyć te przekleństwa i dlaczego kobieta naciągała stanik w bólach?

 

Językowo było trochę niezręczności, ale że tekst krótki, to przeczytałam bez przykrości.

It's ok not to.

Nisze, bo gatunki zajmują nisze. Taki biologiczny slang.

Cieszę się, że chociaż dostarczyłem powodu do śmiechu, nawet jeśli nie do końca takie było moje zamierzenie. XD

Kobieta naciągała stanik w bólach, bo taka była napruta, że nie wiedziała, gdzie przód, a gdzie tył. :<

Dzięki za komentarz!

Nisze, bo gatunki zajmują nisze. Taki biologiczny slang.

O, dobrze wiedzieć :D

 

Z tym stanikiem, to bym nie wpadła ;-)

It's ok not to.

Dokładniej rzecz ujmując to nisza ekologiczna. Podlinkuję, jeśli jesteś ciekawa. :)

przystosowania zachodzą tak długo, dopóki nie zostanie osiągnięty stan niewielkiej konkurencji, tolerowanej przez oba gatunki

Mam wrażenie, że do stanu, w którym człowiek będzie tolerował jakąkolwiek konkurencję, to jeszcze daleka droga… Atlanci nie mieli szans :P

It's ok not to.

Podobało mi się, naprawdę. :) Do momentu gdy do gry wszedł krem nivea o cudownym działaniu. :(

Dalej klimat już tylko zniżkował. Ani te bomby, ani obcięta głowa, a już najbardziej Patrycja, nie przypadły mi do gustu. Ciekawy pomysł, tylko wydaje się, jakbyś w pewnym momencie stracił wenę, co z tym dalej zrobić.

W sumie przydałaby mi się taka maść, chociażby dla żony. ;)

Pozdrawiam.

 

Dzięki za komentarz, Darconie! Wybacz, że odpowiadam z poślizgiem. W sumie mi też najbardziej podoba się początek. Potem czas już gonił, nie było kiedy dokładnie wszystkiego przemyśleć. Nie usprawiedliwiam się! Wyciągam wnioski na przyszłość. :)

Trzymaj się!

Złapała go za pokrytą szczeciną żuchwę i przywarła ustami do jego ust. Wyssała nałykaną wodę, a potem nadęła się.

Z komentarzy dowiedziałam się, że nie śmiałam się jako jedyna. Uff. :D

 

A tak serio, podobało mi się. Podejrzewam, że przy dłuższym spotkaniu, Ixode mogłaby być dość irytująca, a przy dziesięciu tysiącach znaków prawie jej współczułam. 

Trochę kojarzyło mi się z “Małą syrenką”, nie wiem czy słusznie, bo widziałam tę bajkę sto lat temu. Zakończenie odebrałam jako kontrast między Atlantydą, a realnym światem. Może nieco zbyt brutalny, chociaż zachowanie niektórych turystów przekracza wszelkie granice, więc się nie czepiam. ;)

Dzięki za komentarz, Rosso. Na ważną rzecz zwróciłaś uwagę. Niektórzy pisali, że dla nich finał za mocny, ale choć może trudno w to uwierzyć, to niemal kalka prawdziwej sytuacji. Polaków za granicą łatwo poznać. :/

Czekasz i czekasz na kropka, to chociaż dokliknę, coby coś się zadziało ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Czad, dzięki! :D

Przeczytałam. Komentarz po zakończeniu konkursu :)

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Hmm… Hm. Bardzo prosta, smutna historia, końcówka jest mniej więcej tak optymistyczna, jak ja w tej chwili, więc podeszła. Dzięki za to. Podobał mi się motyw testowania maści na żywym człowieku. I tego, że nauczył ukochaną kłamać. Trochę gorzej, jak dla mnie, z realizacją hasła – potrafię dostrzec jakieś powiązanie, ale robię to trochę na siłę. Ale bardzo możliwe, że coś mi umyka. Styl, jakim opisujesz podwodne miejsca, jest dla mnie trochę aż za poetycki, ale podoba mi się zderzenie pierwszej części z ostatnią scenką. To gra.

Łoo, dzięki za przychylny komentarz, Lolu! Nie jestem zbyt zadowolony z tego tekstu, bo brakło mi czasu żeby go dopieścić, ale bardzo chciałem wziąć udział. Tym bardziej taka opinia cieszy.

Pozdrawiam! :)

Brak czasu, obawiam się, jednak mocno skrzywdził ten tekst. Do mnie w każdym razie nie on trafił – ani wykonaniem, ani fabułą, ani w końcu wykorzystaniem hasła, które jest dość mocno pretekstowe. Z drugiej jednak strony czego można oczekiwać po takim gówienku, jakie Ci się trafiło? – co mówię ze szczerym współczuciem.

 

To co, po kolei?

Styl, w jakim napisałeś to opowiadanie przypomina mi relację; suchą i trochę chaotyczną, ale generalnie po prostu nijaką – fakt faktem, rys psychologiczny ludzkości jako całości, w szczególnie w zestawieniu z atlantami, wypada boleśnie prawdziwie, niemniej nie jest to nic bardzo odkrywczego. Poza tym brakuje mi tu jakichś prawdziwych emocji, głębi, czegoś, co nadawałoby bohaterom autentyczności i charakteru. Tak, jak są pokazani – oni i cała opisana historia zresztą – wyglądają po prostu płasko. Jak rosołek z reklamy.

Na poziomie literackim też, niestety, tekst szału nie robi. Czyta się bez bólu, ale do większego zachwytu jest mi jednak daleko.

 

Fabuła, takie wymieszanie Małej Syrenki z Pocahontas i trochę Romeem i Julią (krótki, szalony romans przedstawicieli dwóch wrogich sobie rodów, w wyniku którego wszyscy giną ;) również nie oferuje niczego nowego, porywającego czy szczególnie ładnego (no chyba, że kogoś kręci krzyżowanie gatunków). Gdyby nadać temu głębi, rozbudować relacje między… ekhem, ekhem… kochankami, wnikliwiej pokazać proces rodzącego się wzajemnie zrozumienia, zbudować prawdziwą intrygę zamiast skrótowego “podsłuchiwania mamki”, to… no cóż, możliwe, że dostalibyśmy to samo, tylko w bardziej rozwleczonym i nudniejszym wydaniu.^^ Ale możliwe też, że powstałaby ładna, przyjemna w odbiorze baśń z bynajmniej niebaśniowym zakończeniem.

Co mnie jeszcze w tekście uderzyło, to poważny brak konsekwencji w kreowaniu Atlantów. Pokazujesz ich jako społeczność tak ufną i dobrą, że pojęcie kłamstwa jest im obce, a bohaterka uczy się kłamać dopiero od człowieka, ale przecież mamka nie zrobiła wobec dziewczyny nic innego, jak właśnie okłamała ją, a do tego również zdradziła i w końcu zabiła.

Mam też wątpliwości co do tego, czy ludzki bohater tej historii był w stanie swoim wrogom wskazać dokładne położenie Atlantydy, bo i jak? “Trzysta mil na północny-wschód od największej fali, jaką zobaczycie tuż po wschodzie słońca, jeśli przez dwadzieścia godzin będziecie płynąć równym tempem ośmiu węzłów z ciepłym prądem, który znajdziecie dziesięć stóp pod powierzchnią wody”?

Zresztą po co miałby komuś – zwłaszcza komuś, kto zapałał ochotą skrócić go o głowę – w ogóle wspominać o Atlantydzie?

No, ale dobra, to już takie trochę na siłę szukanie dziur… w dnie oceanu.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka