- Opowiadanie: CountPrimagen - W fortach z poduszek zapadła już cisza

W fortach z poduszek zapadła już cisza

Dawno dawno temu był sobie królewicz, który pewnego dnia dostał obsesji na punkcie koni. Czy to prawdziwe, czy sztuczne – obserwował je dniami i nocami. Cały dwór zamartwiał się jego stanem, nikt jednak nie rozumiał, że tak naprawdę królewicz wypatruje wśród zwierząt swej utraconej przed laty księżniczki.

 

Opowiadanie zostało napisane na Polski Język Obcy, ale że ździebko przekroczyłem limit, publikuję poza konkursem, a tag dodam po ogłoszeniu wyników. Jakby ktoś zechciał mimo wszystko zajrzeć i podzielić się opinią, byłoby mi bardzo miło. Hasło dostałem całkiem ciekawe (i pewnie zdradziłem je zajawką XD)

Serdeczne podziękowania dla Funa za pierwsze, błyskawiczne czytanie i cenne uwagi. Sugerował, że da się to to skrócić, ale efekty swych cięć uznałem za nieszczególnie wartościowe i zwyczajnie okaleczające tekst :/

Za to, przy okazji, odkryłem to PIĘKNE MIEJSCE. Zainteresowanych zapraszam więc serdecznie do Mostówki :)

 

EDIT: Hasło – hipomanja.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

W fortach z poduszek zapadła już cisza

Koń jest bogiem

Galop nałogiem

Kłus podstawą

Skoki zabawą

Upadek zwątpieniem

Jazda pocieszeniem

Palcat pomocą

Łydki całą mocą

Ostrogi zbytkiem

Siodło nabytkiem

Grzywa uchwytem

Kask jeździecki bytem…

 

– Jacek?

Karuzela zatrzymała się. Starsze dzieci ze śmiechem zbiegły po stalowych schodkach; te młodsze, niezadowolone, że zabawa tak szybko dobiegła końca, matki ściągnęły z plastikowych siodeł.

– Jacek, czyś ty oszalał? Od godziny się na to gapisz, mógłbyś…

Infantylna, zapętlona w nieskończoność muzyczka wabiła do karuzeli kolejnych małych jeźdźców. Kucyki miały szklane oczy, nieruchome, rozwiane w pędzie ogony i wystające z brzuchów pręty. Wyglądały cokolwiek przerażająco, lecz dzieci tego nie dostrzegały. Jacek też tego nie dostrzegał. Jego uwaga zwrócona była w zupełnie innym kierunku.

Karuzela ruszyła, z każdym kolejnym obrotem przyspieszając. Piski i okrzyki radości narastały, jednak i na nie Jacek był głuchy. Zwrócił wzrok na jedyne wolne siodełko i po chwili, po kilku rundkach wokół kolorowego słupa, na koniku wreszcie zaczął zarysowywać się kształt.

– Najpierw mnie tu zapraszasz, a teraz TO?! – Ewka wyglądała na coraz bardziej rozsierdzoną, lecz chłopak ponownie nie zwrócił na nią uwagi. Prawdę mówiąc, w ogóle zapomniał o istnieniu partnerki, skupiając się na konturze jeżdżącej na karuzeli dziewczyny.

Czarne jak węgiel włosy spływały luźno po wąskich plecach i ramiączkach białej sukienki, jakby pęd nadany przez galop plastikowych koników nie miał nad nimi władzy. Ręce obejmowały lakierowaną szyję, a oczy, ledwie zarysowane na papierze rzeczywistości, spoglądały w dal.

To już trzeci raz… I trzeci konik, stwierdził Jacek, podczas gdy karuzela zaczęła zwalniać. Sylwetka dziewczyny rozmyła się i po chwili zniknęła.

– Pedofil! – skwitowała w końcu Ewka, obróciła się na pięcie i prychnęła. – W takim razie gap się na tę karuzelę choćby i do wieczora! – krzyknęła na odchodnym i zadarła głowę, jednak w pełnym urazy oddaleniu się od partnera przeszkodził jej dzieciak w bejsbolówce i jego lód, który z niesłyszalnym w tumulcie mlaśnięciem rozsmarował się na nowej, turkusowej sukience.

– Przepłaszam – mruknął winowajca, a jego ojciec zamachał dziko rękami, lecz tym razem to Ewka, utkwiwszy wzrok w wielkiej, czekoladowej plamie, przestała zwracać uwagę na otoczenie.

 

*

 

Dziwnie się czuł wracając do Ostrowi Mazowieckiej po tych dziesięciu latach. Wszystko wyglądało jak dawniej – te same dziurawe ulice z zaśmieconymi makulaturą poboczami, te same szare masywy bloków i malownicze parki. Ludzie również sprawiali wrażenie, jakby czas się dla nich zatrzymał – ich serdeczność kryła się pod ulotną podszewką podejrzliwości, jakby wciąż pamiętając czasy zimnej wojny, spodziewali się najgorszego. Jacek był pewien, że przed pójściem spać dwa razy sprawdzają, czy drzwi i okna są zamknięte – dopiero wtedy mogli przetrwać noc bez gnębiących umysły koszmarów.

Po dekadzie w „wielkim mieście”, na miano którego Warszawa z pewnością zasługiwała, szczególnie w porównaniu z Ostrowią, Jacek wszystko dookoła widział w odcieniach sepii. Od kiedy wysiadł z pociągu i stanął na peronie miejskiego dworca, czuł się nieswojo. Powietrze przesycone było wspomnieniami, po których w jego pamięci nie pozostał nawet ślad.

Nie myląc się ani razu przebył park i dotarł na osiedle, w którym spędził pierwsze kilkanaście lat swojego życia. Drzwi do klatki schodowej były otwarte – Jacek wszedł, minął zepsutą windę i wspiął się po schodach. Klucz zachrzęścił w nieużywanym od lat zamku, jednak pasował.

W mieszkaniu żyły już tylko stare, skryte w ścianach rury i trzeszcząca pod nogami podłoga. Zegary w „małym” i „dużym” pokoju zamarły wskazując przypadkowe godziny, kukułka z tego kuchennego opuściła swą dziuplę kilka lat temu i dotąd do niej nie wróciła.

Wszystko wyglądało dokładnie jak wtedy, gdy mieszkał tu wraz z rodzicami i starszym bratem, zanim ojciec dostał dobrze płatną pracę w Warszawie i musieli się przeprowadzić. Jak to jednak często bywa, czas zatoczył koło i Marcinowi przyjdzie wrócić na stare włości, natomiast Jacek, korzystając z części wakacji, postanowił pomóc w remoncie – w końcu rodzeństwo powinno się wspierać.

Ledwie dzień później spotkał Ewkę – niegdysiejszą koleżankę z klasy. Dziewczyna była bardzo szczęśliwa i zaraz zaprosiła go na kawę, podczas której bardzo się zżyli, a Jackowi wróciła część wspomnień.

Cóż z tego, skoro widmo z karuzeli wszystko zagmatwało? Nagle w poukładane życie chłopaka wdarł się pierwiastek niesamowitości, który wraz z niepamięcią tworzył nader niepokojące połączenie.

 

*

 

Późnym wieczorem, gdy personel wyprosił go z terenu wesołego miasteczka, chłopak wrócił do mieszkania, usiadł w fotelu i otworzył puszkę coli. Próbował czytać, jednak obraz widma nie dawał mu spokoju.

Wreszcie poszedł do swojego niegdysiejszego pokoju i na chybił trafił zajrzał do kilku szuflad. Tak jak się spodziewał, wypełniały je relikty przeszłości – książeczki, zeszyty, pluszaki i samochodziki. Całe sterty innych zabawek, przybory szkolne… Wszystko, a zarazem nic. Subtelne ukłucie sentymentu na dnie serca.

Odrzucił misia, swojego czasu jego najcenniejszy skarb, pobieżnie przejrzał blok z nagryzmolonymi robotami i potworami, by wreszcie zatrzymać się na ostatniej kartce.

Rysunek był wspaniały. Wykonany pastelami, przedstawiał galopującego po równinie wierzchowca. Grzywę i ogon rozwiewał pęd wiatru, nad łbem zwierzęcia leciały towarzyszące mu ptaki. Koń wydawał się tak realny, że Jacek niemalże słyszał tętent kopyt i rżenie. Harmonię psuł jednak zamazany czarną kredką obszar na jego grzbiecie – kleks brzydoty, który zdawał się wcześniej przedstawiać dwie przytulone do siebie sylwetki.

Chłopak miał dziwną pewność, że jedną z nich była jego własna.

 

*

 

Deszcz malował niestworzone kształty na szybach, a każdy z nich przypominał galopujące wierzchowce. Spływały z nieba i zbiegały po szkle, by następnie rozmyć się na parapecie. Równie realne, co widmowa dziewczyna.

Jacek jeszcze kilkukrotnie odwiedzał wesołe miasteczko – widział ją za każdym razem. Była niezmienna i spokojna, jakby nie rozumiała, że dal, ku której zmierza, jest zamkniętym okręgiem.

Pewnego razu krzyknął w jej kierunku narażając się na podejrzliwe spojrzenia innych ludzi, lecz nie odpowiedziała. Pytał pilnujących swych pociech rodziców, wszyscy jednak zbywali go zdziwionymi spojrzeniami. Dostrzegali jedynie puste siodełko.

Przez ten czas narastała jego miłość do koni – zaczął oglądać programy przyrodnicze, kupił kilkanaście plakatów i rozwiesił je w mieszkaniu, niepomny, że przecież przygotowuje dom na przybycie brata. Niedoczytany thriller Grishama wylądował na półce, zastąpiony przez najnowszy numer Planety Koni.

O dziwo, poprawie uległa jego relacja z Ewką. Dziewczyna wciąż sprawiała wrażenie obrażonej, jednak wyraźnie pragnęła utrzymać kontakt, na co Jacek z radością przystał. Była dla niego jedynym źródłem wiedzy o przeszłości, a także, czego wtedy nie rozumiał, wierną przyjaciółką.

 

*

 

W piwnicy było chłodno i ciemno. W powietrzu unosił się wzniecany jego krokami kurz. Jacek zasłonił twarz, odkaszlnął i skierował latarkę w najodleglejszy kąt schowka. W snopie żółtego światła jego oczom ukazał się konik na biegunach.

Szklane ślepia rzucały wesołe błyski, pluszowe futerko oblepiały nici pajęczyn. Nagle, jakby przebudzony wpadającym przez otwarte drzwi powiewem, konik poruszył się na drewnianych płozach. Jacek drgnął, gdy na jego grzbiecie zamigotał znajomy kształt.

Zapominając o zamiarze uprzątnięcia piwnicy, chłopak przetrząsnął szafy, znajdując wreszcie to, o czym myślał już dłuższy czas – albumy ze zdjęciami. Nie rozumiał, dlaczego przed przeprowadzką do Warszawy rodzice zdecydowali się je schować, jednak faktem pozostawało, że rysunek znaleziony w bloku stanowił ślad po czymś, co starali się ukryć. Wymazać. Jacek czuł, że w Ostrowi wydarzyło się coś więcej. Coś, o czym jakimś cudem zapomniał. Odpowiedź na to pytanie mogła kryć się na starych, czarno-białych fotografiach.

Z siatką pełną albumów w ręce i konikiem pod pachą, Jacek wrócił do mieszkania. Wyczyścił zabawkę, postawił na środku pokoju i zakołysał nią. Szelest targanych wiatrem drzew przypominał cichy śmiech.

– Jesteś tutaj.

Drżącymi rękoma chłopak otworzył album. Zdjęcia były ułożone chronologicznie i podpisane – odzywał się pedantyzm mamy. Szybko przekartkował okres przedszkolny, zdjęcia z rodzicami i dziadkami, a także te, które tata zrobił podczas jego zabaw z bratem. Wreszcie zatrzymał się na czasach podstawówki i opadł na fotel z wrażenia. BYŁA TAM. Stała między nim, a ostrzyżonym na jeża chłopcem.

Dziewczynka w białej sukience krzywiła się, gdy porywisty wiatr szarpał jej czarne jak węgiel włosy. Trzymała ręce na ramionach towarzyszących jej dzieciaków i… tyle.

– Jesteś tutaj, prawda? Bianka?

Konik zaczął bujać się szybciej.

 

*

 

– Ty naprawdę nic nie pamiętasz – stwierdziła Ewka z nieudolnie skrywaną ulgą. Jacek skinął tylko głową i upił łyk kawy. W kawiarni było ciepło i przytulnie, choć za oknem wciąż padał deszcz. Po ulicach snuła się szarość.

– Co się stało, Jacek? Miałeś jakiś… wypadek?

– Nie. Wiesz, Ewka… Ja sam tego nie rozumiem. Warszawa zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Poszedłem do nowej szkoły, poznałem ludzi. Szczerze mówiąc, w ogóle nie myślałem o tym, co było wcześniej.

– Aha. – Ewka wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać, lecz w jej głosie pobrzmiewała ulga. Jacek nic z tego nie rozumiał. Dziewczyna raz jeszcze spojrzała na zdjęcie z albumu. – To Patryk, twój dobry kolega. Zawsze wpatrzony w ciebie jak w obrazek. Chodził z nami do szkoły, chociaż więcej czasu spędzaliście… tam. W stadninie, ucząc się jeździć konno.

– A dziewczynka? Znasz ją?

– Nie. Nigdy jej nie widziałam – odparła Ewka ze wzrokiem wbitym w swoją filiżankę. Za oknem zagrzmiało, konik na biegunach zakołysał się kilka razy w ciemnym mieszkaniu. Już nie tylko rury i podłogi w nim żyły. Jacek chciał coś powiedzieć, jednak w tym samym momencie kelnerka przyniosła desery.

– Mmm… Mają najlepszą szarlotkę w mieście! – Ewka wyglądała na najszczęśliwszą osobę w Ostrowi. – Spróbuj!

Wątpliwości uleciały z głowy Jacka, gdy dziewczyna wyciągnęła w jego kierunku łyżeczkę parującego ciasta i roztopionych, waniliowych lodów.

 

*

 

Spoglądając na adres, który Ewka napisała mu na serwetce, Jacek przeszedł przez ulicę i stanął naprzeciw wielkiego, murowanego gmachu. Większość okien rozjaśniał blask lamp – w siedzibie radia wrzało jak w ulu. Deszcz na razie przestał padać.

Widząc Patryka, Jacek liczył na szok poznawczy, jednak i tym razem wszystko przebiegło znacznie łagodniej. Wielki i kudłaty jak niedźwiedź mężczyzna zamknął go w stalowym uścisku i przez dłuższy czas nie wypuszczał. Sądząc po zdjęciu, niemożliwym wydawało się, że tamten wątły chłopiec tak bardzo urósł.

– Kopę lat, stary! Nie wiedziałem, że wróciłeś do Ostrowi, dobrze cię znowu widzieć! Jak… jak się czujesz? – Patryk odsunął się i spojrzał na niego zatroskany.

– Bardzo dobrze. – Jacek liczył, że wygląda na nieco pewniejszego, niż się czuje. Serdeczność znajomego bardzo go zaskoczyła, nie pamiętał, by byli aż tak dobrymi kumplami. – Możemy pogadać? Nie przeszkadzam ci w pracy?

– Jestem w sekcji sportowej i właśnie skończyliśmy przygotowywać audycję, a na antenę wchodzimy dopiero za pół godziny. Myślę, że mamy trochę czasu. Chodź. – Patryk odwrócił się i szybkim krokiem wszedł do zagraconego sprzętem pokoju.

Krytycznym spojrzeniem zmierzył zawalony papierzyskami stolik, po czym przesunął największe ich sterty na skraj blatu i wskazał Jackowi krzesło.

– Może być kawa? Nie mam niczego poza kawą…

– Pewnie, dzięki.

Zapadła cisza, zakłócana jedynie przez wypluwający aromatyczny płyn ekspres. Patryk postawił na stoliku dwie szklanki i usiadł.

– Opowiedzieć ci o Biance, Jacek? Czy… na pewno tego chcesz?

– Ty… Ty wiesz, że niczego nie pamiętam? Ale… skąd?

Patryk tylko uśmiechnął się smutno.

 

*

 

Wrzosowisko rozpościerało się przed nim niczym fioletowy ocean, lecz Jacusia bardziej interesowało rozcieranie resztek rosnącej pod butami trawy. Odwrócił się od matki, jednak ta nie dała się tak łatwo spławić.

– Chociaż spróbuj. Zobaczysz, że ci się spodoba.

– Nie chcę! – sarknął chłopiec i spróbował uciec. Ręka ojca zatrzymała go w miejscu.

Rodzice spoglądali z góry, a obok stał siwowłosy mężczyzna o łagodnej, pokrytej zmarszczkami twarzy. W jednej ręce trzymał uzdę karego wierzchowca, w drugiej – dłoń czarnowłosej dziewczynki. Wielkie błękitne oczy wpatrzyły się w Jacusia, usta rozwarły w zdziwieniu.

– Ale z ciebie świrek – wyrzuciła na jednym tchu.

– Bianka! – jęknął siwowłosy i zaczął przepraszać. Nagle dziewczynka wyrwała się z jego uścisku, podeszła do chłopca i niespodziewanie klepnęła go w czoło. Zdumiony tym, Jacuś zamarł.

– Chodź, Świrek. Pokażę ci coś fajnego! – To powiedziawszy, odwróciła się i w podskokach ruszyła w kierunku stajni.

– Idziemy. – Głos Jacusia był nadspodziewanie spokojny. Stojący parę metrów dalej Patryk westchnął i zbliżył do przyjaciela.

– To jakaś wariatka, olej ją…

– Idziemy!

I poszli. A za nimi, w pewnej odległości, ich rodzice. Jako osoby doświadczone w opiece nad niepełnosprawnymi dziećmi, woleli mieć baczenie na swe pociechy. Chaotyczny, chorujący na ADHD Jacek szedł pierwszy i co kilka kroków zatrzymywał się, by z wyraźnym zniecierpliwieniem poczekać na pokracznego, wolno stawiającego kolejne kroki Patryka. Poważna, ograniczająca ruchomość kręgosłupa i obręczy miednicznej wada postawy sprawiała, że nie potrafił on nadążyć za kolegą. Hipoterapia, polegająca na interakcji dziecka z koniem, miała być zbawieniem dla ciał i dusz ich obu.

Bianka stała przy jednym z boksów i karmiła przez kraty zamkniętego tam gniadosza. Gdy spojrzała na wchodzących chłopców, w jej oczach zamigotało rozbawienie.

– Świrek i Krzywuś! Pasujecie do siebie!

– Zamknij się, ty… zołzo – dokończył niezdarnie Jacuś. – I… odsuń się, bo cię ugryzie.

– Pchełka? – Przez chwilę milczała, po czym roześmiała się donośnie. – Boisz się koni! Świrek boi się koni!

– Wcale nie! – Jacuś poczuł, że łzy złości napływają mu do oczu, ale nie podchodził. Patryk próbował coś powiedzieć, za bardzo jednak się jąkał, by ktokolwiek mógł go zrozumieć.

Nagle Bianka spoważniała i podeszła do chłopców. Chwyciła Jacusia za rękę i nic sobie nie robiąc z jego pretensji, podprowadziła do wierzchowca. Kiedy ich dłonie zbliżyły się do końskiego pyska, chłopiec poczuł na skórze strumień ciepłego powietrza. Znieruchomiał. Ucichł.

– Nie ma się czego bać – mruknęła Bianka, a świat stał się jakby odrobinę jaśniejszy. – Gdy się gubisz, to wiatr wiejący złap w dłonie i krzyknij mocno, ze wszystkich sił: tak bardzo kocham konie!

 

*

 

Jej słowa i czyny były tym, co wyprowadziło go z ciemności, co zrzuciło łańcuchy ze spętanego chorobą umysłu. W miarę jak Patryk mówił, oczy Jacka otwierały się coraz szerzej – wspomnienia zlatywały się do pamięci niczym ćmy ku źródłu światła.

Nagle wszystkie te weekendy, podczas których odwiedzał stadninę, wróciły do niego wzbudzając tęsknotę. Nie lubił koni, bał się ich, a jednak entuzjazm Bianki pomógł zwalczyć lęk. Po kilku tygodniach Jacek dość pewnie siedział już w siodle, po kilkunastu – stał się niezłym jeźdźcem. Pochopność i agresja, które niegdyś nim kierowały, odeszły w niepamięć.

– Pomogło i tobie, prawda? – spytał Jacek po krótkiej przerwie, w trakcie której Patryk wyszedł załatwić parę służbowych spraw. – Teraz jesteś już zdrowy…

– Przy dłuższym marszu wciąż mnie boli, więc o wycieczce w góry nawet nie marzę, ale… generalnie tak. Świetnie pływam. – Patryk roześmiał się i zamilkł na dłuższą chwilę. – Pamiętasz, co się stało później? Jak zaczęliśmy tam zostawać na noc?

Niespodziewanie Jacek poczuł niepokój. W biurze zrobiło się jakby chłodniej.

– Ja… Cholera… Nie wiem. Ale spieprzyłem, prawda? To… – Cisza przedłużała się, a Patryk nie zamierzał jej przerywać. Na jego twarzy odbijało się coś na kształt żalu. – Ona… Nie jeździła konno, prawda? Znała się na koniach jak mało kto, dbała o nie i przyjaźniła się z nimi, ale nigdy nie siedziała w siodle, prawda? A ja… Ja ją w to siodło wsadziłem.

Konik na biegunach znieruchomiał.

 

*

 

Noclegi u Bianki stały się ich małym rytuałem. W ciepłe letnie dni ojciec dziewczynki rozstawiał im przed domem namiot, w którym do późnych godzin nocnych siedzieli przy świetle latarek i opowiadali sobie historie o duchach lub robili teatrzyk cieni na płóciennych ściankach. Gdy było chłodniej, zajmowali gościnny pokój i przekształcali go w królestwo zabaw. Forty z poduszek miały grube i wysokie mury, doskonale chroniły przed jakimkolwiek złem z zewnątrz, nie stanowiły jednak wystarczającego zabezpieczenia przed tym, co rodziło się wewnątrz twierdzy. I, jak to często bywa, mimo że było to zło, ze złych chęci wcale nie wynikało.

Długo po tym, jak matka Bianki zgasiła światło w sypialni, a w domu zapanowała cisza, Jacuś otworzył oczy. Wpadające przez okno światło księżyca pozwoliło mu dostrzec nieruchome sylwetki śpiących przyjaciół.

Chłopiec wstał cicho i szturchnął Patryka, który wymamrotał kilka słów i obrócił się na drugi bok. Przy kolejnym dziabnięciu wyprostowanym palcem spojrzał jednak na Jacusia i westchnął.

– Naprawdę chcesz to zrobić? Rodzice jej zabronili…

– Sam dobrze wiesz, że zna się na koniach lepiej niż ktokolwiek z nas. Nie gadaj głupot i… nie zapominaj, że dziś są jej urodziny.

Patryk wciąż miał wątpliwości, jednak posłusznie skinął głową. Nie potrafił sprzeciwić się koledze, a poza tym plan miał ręce i nogi, był sensowny. No i przecież Jacuś nigdy się nie mylił.

Tym razem również nie miał wątpliwości. Zbliżył się do posłania dziewczynki i szepnął jej do ucha kilka słów.

– Ojeeeej, co się dzieje? Jest… noc? – spytała Bianka, siadając. Włosy miała w nieładzie, a oczy wciąż sklejone snem, lecz pomimo ciemności Patryk widział jej rosnącą ekscytację. – O raju, ale fajnie! Bawimy się, Świrek?

– Lepiej. Jeździmy. – Jacuś uśmiechnął się i podał Biance kurtkę. Dziewczynka wyglądała przez chwilę na zagubioną. Jakby rozsądek walczył w niej z marzeniami i chęcią przeżycia czegoś wyjątkowego. Spojrzała na Patryka, a ten, poniekąd wbrew sobie, skinął głową.

– W ko-końcu to twoje urodziny, Bianka.

– Jaahej! Ale zrobiliście mi niespodziankę!

– Ciii! Lepiej, żeby twoi rodzice nas nie usłyszeli.

– Dobra, przepraszam! – Dziewczynka przyłożyła palec do ust i mrugnęła porozumiewawczo.

Kwadrans później, ciepło ubrane i zaopatrzone w pęk kluczy z przedsionka, dzieci wymknęły się z domu. Prowadzone przez Jacusia, przemknęły przez skąpane w ciemnościach wrzosowisko i zniknęły w głębi stajni.

Konie spały, co na chłopcach zrobiło piorunujące wrażenie. Jeszcze nigdy nie było tutaj tak cicho, tak spokojnie.

– Pchełka, psst! – Jacuś pogłaskał po pysku ulubione zwierzę Bianki, koń otworzył bursztynowe oczy i zarżał cicho.

Gdy zakładali uprząż, dziewczynka była zaskakująco milcząca. Sprawdziła wszystkie paski i zapięcia, uspokoiła wierzchowca i razem z chłopcami wyprowadziła Pchełkę na wybieg.

– Rodzice zabronili mi jeździć – powiedziała jeszcze, nieudanie maskując ekscytację. Górujący nad nimi księżyc osiągnął tej nocy pełnię, widoczność była doskonała.

– Ale ja ci pozwalam, tchórzofretko – rzucił Jacuś, jak zwykle pewny siebie. – Zresztą będziemy cię asekurować, więc nie masz czego się bać!

– Sam jesteś tchórzofretka! – Dziewczynka roześmiała się i korzystając z pomocy Patryka wsunęła stopę w strzemię. Chwilę później siedziała już w siodle i rozwartymi w zachwycie oczyma chłonęła świat dookoła siebie. Serca jej i Pchełki biły w zgodnym rytmie. Ciepło końskiego ciała rozgrzewało ją, a czysta sierść wypełniała nozdrza przyjemnym zapachem zwierzęcia.

– Wszystkiego najlepszego, Bianka.

 

*

 

– Była szczęśliwa – rzucił Jacek, wracając do tamtej chwili. Zaskakujące, jak wyraźnie jawiła się teraz w jego pamięci. A jednak z jakiegoś powodu zapomniał tak o niej, jak i o dziewczynce, która stała się jego tarczą przed szaleństwem.

– Owszem. I nie tylko wtedy. Bianka pokochała te nocne eskapady, a ja… cholera… nie potrafiłem powiedzieć o tym jej rodzicom. – W nieruchomych oczach Patryka czaił się wstyd.

Jacek z niepokojem zauważył, że słuchając opowieści dawnego przyjaciela odruchowo zaczął szkicować konie na jednej z zaścielających stolik kartek.

– Dlaczego nie mogła jeździć? – spytał i po chwili wahania dodał: – Wiedziałem?

– Padaczka lekooporna. Bianka… trzymała się dzielnie. Zresztą, zawsze taka była… Nieustraszona. Pomagała innym, swoją własną walkę tocząc w samotności. Owszem, wiedziałeś o tym, ale nigdy nie widziałeś. Uważałeś, że to tylko nic nieznaczące słowa, a zachowanie Bianki w niczym nie pomagało. Ja jednak… pewnego razu byłem świadkiem takiego napadu.

– To wtedy przestałeś się z nami zadawać, prawda? Zamiast mi to wyperswadować, ty po prostu zwiałeś?

– Stul mordę. – Patryk spojrzał z nienawiścią i zacisnął rękę na szklance. Szkło pękło, na podłogę skapnęły krople zmieszanej z krwią kawy. – Ja przynajmniej o niej nie zapomniałem…

Za oknem znów zaczęło padać. Mimo wczesnych godzin popołudniowych zrobiło się ciemno. Jacek dorysował do jednego z koników siedzącą na jego grzbiecie dziewczynkę. Podobnie jak z Patryka, i z niego gniew momentalnie wyparował.

– W dniu, w którym nas opuściłeś, runęły forty z poduszek…

– A ona umarła. Nie wiem jak, Jacek. Byliście wtedy sami, w nocy… Nie chcę o tym myśleć. Proszę, idź już. Mam obowiązki.

 

*

 

Całe dnie upływały mu na obserwowaniu koni. Widział je na jawie i we śnie, marzył o nich. Ilekroć galopowały, intensywnie wpatrywał się w ich grzbiety, szukając czarnowłosej dziewczynki. A ona tam była. Nieuchwytny wyrzut sumienia, którego prawdziwa treść gdzieś się zagubiła.

Brukowane ulice lśniły od deszczu, ludzie mijali go bez słowa, spozierając spod parasoli i kapturów. Z pewnością mógł budzić zainteresowanie – wyszedł w samym podkoszulku i stanął w parku z rozpostartymi ramionami. Próbował się modlić, medytować, wysilał umysł, jednak odpowiedź nie nadchodziła. Dostrzegał jedynie sięgającą nieba białą ścianę, która oddzielała go od prawdy. Kto ją postawił?

W przypływie nadziei udał się do budki telefonicznej i wrzucił w szczelinę kilka monet. Wykręcił numer i poczekał, aż centrala przekieruje go do rodzinnego domu.

Kochanie… Proszę, przestań. To nie ma już żadnego znaczenia.

– Mamo, ja muszę wiedzieć. Przez te wszystkie lata… Nie byłem świadom. ADHD, jazda konna, Bianka… Cholera! O co tu chodzi?! Jestem zagubiony, nie mogę tak żyć!

Jacek uniósł rękę, by otrzeć wilgotne oczy, a przy okazji wypuścił garść monet, które wraz ze łzami spadły na podłogę budki. Zaczął je gorączkowo zbierać, jednocześnie przyciskając ramieniem słuchawkę do ucha.

Och, Boże, Jacuś… Koń kopnął ją w głowę. Gdy rodzice Bianki znaleźli was rano, trzymałeś jej ciało i zawodziłeś…

– Dla-dlaczego nic nie pamiętam?! Czy ja w ogóle jestem zdrowy?! – Kolejna moneta wymsknęła się z drżących palców i ponownie spadła na ziemię.

Byłeś w szoku, synku. Wiele miesięcy uczęszczałeś na psychoterapię, a później przeprowadziliśmy się do Warszawy. Stopniowo dochodziłeś do siebie, podobno zadziałał mechanizm wyparcia. I, dzięki Bogu, wróciłeś do nas. Do świata. Gdybym tylko wie…

– Mamo?! Mamo! – Jacek wrzeszczał w słuchawkę, jednak po drugiej stronie był już tylko ciągły sygnał przerwanej rozmowy.

Ostrów Mazowiecka jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak smutnym miejscem. Zapominając o rozsypanych w budce drobnych, chłopak wybiegł na zewnątrz i zawył w ołowiany nieboskłon.

 

*

 

Pozwól sobie pomóc, Jacek. Bianka już nie wróci, a Ty musisz żyć dalej. Proszę, nie zadręczaj się. Bardzo mi na Tobie zależy.

Ewka

 

Jacek jeszcze raz przeczytał liścik i zmarszczył brwi. Coś tu nie grało. Od kiedy wrócił do Ostrowi, Ewka zachowywała się podejrzanie. Jakby wiedziała więcej niż mówiła, a fakt, że utracił pamięć, działał na jej korzyść. Przez chwilę żałował, że nie wypytał o nią Patryka, jednak teraz było już na to za późno.

Jeszcze raz sięgnął po album ze zdjęciami i przejrzał te zrobione w stadninie.

– Kosmyk na twarzy… – szepnął, skupiając uwagę na jednej z kilku dziewczynek. Była dość pulchna, jednak bardzo do Ewki podobna i, co ciekawe, na kilku fotografiach spoglądała w kierunku małego Jacusia. Zdjęcia pochodziły najpewniej z jednego bądź dwóch dni, co stwierdził po tych samych ubraniach i wielu ujęciach z różnymi wierzchowcami.

– Też tam byłaś, prawda? Ale, aż do teraz, nic nie mówiłaś…

Przez chwilę rozmyślał nad miejscem Ewki w tym wszystkim, jednak jego myśli niezmiennie zmierzały ku koniom i stadninie. Musiał tam wrócić i przekonać się, czy znajome miejsca pobudzą jego pamięć. W tajemniczych, rzucanych przez widmową dziewczynę uśmiechach dostrzegał pytanie, na które zobowiązany był znaleźć odpowiedź.

 

*

 

Gdziekolwiek by nie spojrzał, widział wrzosy. Kwiecie porastało równiny i wydmy, ustępując jedynie pasmu drogi i nitkom strumieni. Brzozowe i sosnowe zagajniki wznosiły się nad morzami fioletu, tańcząc lekko na wietrze. A pośród tego wszystkiego tkwił okruch cywilizacji – wieś Mostówka.

Jacek wysiadł z autobusu i przeszedł kawałek główną ulicą, póki nie stanął przed bramą stadniny. Widząc czerwony budynek stajni, wybieg i domostwo na końcu drogi, poczuł się nieswojo. Jakby znowu miał dwanaście lat i chorował na ADHD. Jakby znów był Świrkiem.

Na szczęście deszcz przestał padać, a zza chmur wychynęło słońce, jakby sprzyjając jego zamierzeniom. Po wybiegu spacerował barczysty chłop, prowadząc za uzdę kulejącego konia. Gdy Jacek zamachał do niego, tamten przywiązał wierzchowca do palika i po chwili stał już z drugiej strony furtki.

– Dobry. Dzisiaj zamknięte. – Stajenny spojrzał ze zdziwieniem na pobladłą twarz Jacka, wymiętą koszulę i poplamioną kurtkę. – Eee… Wejdź pan, ogrzej się. Wyglądasz jak trzy ćwierci od śmierci.

Pół godziny później, po kubku gorącej herbaty i misce gulaszu z chlebem, Jacek wrócił do żywych. Uświadomił sobie, jak bardzo ostatnimi dniami zaangażował się w sprawę czarnowłosej dziewczyny, jak ważna stała się dla niego Bianka.

Stajenny okazał się synem gospodarzy stadniny, którzy kupili przybytek około dziesięciu lat temu i od tamtego czasu prowadzili interes. O poprzednich właścicielach wiedział niewiele – w wyniku jakiejś rodzinnej tragedii wystawili zwierzęta i nieruchomości na aukcję, po czym wyjechali z Ostrowi.

Po krótkim wahaniu Jacek przedstawił stajennemu powód swojego przybycia i zdradził część faktów z przeszłości. Coś w jego oczach sprawiło, że mężczyzna skinął głową i bez dalszej dyskusji zaprowadził go do stajni.

– Kupiliśmy kilka zwierząt, niektóre przez te lata zdechły… Ale rozejrzyj się. Być może… – Mężczyzna nie dokończył, bo Jacek podbiegł do jednego z boksów i zbliżył twarz do przyprószonego siwizną, końskiego łba. Jedno ze ślepi zwierzęcia zaszło kataraktą, lecz drugie spojrzało uważnie na chłopaka. Koń cicho zarżał.

– Pchełka… To ty…

– Ło panie. Naprawdę cię rozpoznała! Ło panie, po tych wszystkich latach…

– Oboje jesteśmy winni. Zabiliśmy ją, Pchełko. – Szept Jacka był cichszy niż szelest poruszanej wiatrem trawy, a jednak koń zdawał się rozumieć każde słowo. – Ale to nie skończy się w ten sposób, obiecuję ci. Bianka… Myślę, że ona pragnie pogalopować na twoim grzbiecie raz jeszcze.

Stali jeszcze przez chwilę naprzeciw siebie, gdy nagle Pchełka zarżała nieco głośniej i trąciła pyskiem skobel zamykający boks.

– Nie wierzę – mruknął stajenny. – To stara klaczka, od dawna nikt na niej nie jeździł…

– Mogę ją osiodłać?

– A pamiętasz pan jak?

– Zwykle nie ja się tym zajmowałem, ale w razie czego może mnie pan poprawić, prawda?

Stajenny uśmiechnął się widząc, jak bardzo spotkanie ze zwierzęciem ożywiło gościa. Wspomniał hipoterapię, którą niegdyś tu realizowano i jego sceptycyzm do tej egzotycznej gałęzi medycyny zelżał.

– Ale tylko parę rundek wokół płotu – zapowiedział, gdy Pchełka czekała już osiodłana, a Jacek dopinał toczek. – Bo jak tatko wróci, to mnie złoi za to, że wpuszczam, choć zamknięte.

– Dziękuję.

Słońce opromieniało równinę, mokre od deszczu wrzosy skrzyły się jak ametysty, a Pchełka stąpała równie lekko, jak wtedy, dziesięć lat temu. Ciepło jej ciała przepływało przez Jacka dodając otuchy.

– Jedno serce, jedno bicie, jazda konna całe życie… – zanucił cicho stare hasło, podczas gdy stajenny trzymał w mocarnej łapie wodze i prowadził Pchełkę wzdłuż parkanu.

(To jak… jak pływanie w powietrzu, jak… szybowanie na kołdrze!)

Stara klaczka targnęła łbem, Jacek czuł, że pomimo sędziwego wieku zachowała siły na jeszcze jeden kłus, jeden pełen pasji galop. Kopyta uderzyły bardziej zdecydowanie w rozmiękłą ziemię. Stajenny mruknął coś uspokajająco.

(Marzyłam o tym, jak o niczym innym, wiesz? Patrzyłam jak rodzice sadzają was w siodłach i… i po kryjomu płakałam. Ja… ja też tak bardzo…)

– Wiem, Bianka – odparł Jacek i niespodziewanie, intuicyjnie, docisnął łydki do końskich boków. Poluzował wodze, a Pchełka, jakby tylko na to czekając, wystrzeliła do przodu.

(Dziękuję, Świrku. Bardzo ci dziękuję.)

Stajenny wrzasnął, gdy klacz wyrwała się z jego uścisku i pięknym skokiem przesadziła drewniane ogrodzenie. Jeszcze nigdy nie widział, by biegła tak równo i lekko. Jakby w tym jednym galopie odmłodniała, cofnęła się do czasów, kiedy jej pani jeszcze żyła.

Wiele stuleci upłynęło od czasu, gdy pierwszy Japończyk zrozumiał to, co czuł w tej chwili wtulony w Pchełkę Jacek. Jinba ittai. Człowiek – koń, jedno ciało. Energia płynęła z ziemi, kumulowała się w kopytach i wibrowała w napiętych mięśniach, by wraz z okrzykiem człowieka i rżeniem zwierzęcia utonąć w dmącym wietrze.

– Nie ma za co, Bianka! To w końcu twoje urodziny! – wykrzyknął chłopak, czując obejmujące go w pasie ręce. Wtulone w plecy piersi. I łaskoczące po karku kruczoczarne włosy. Jakże proste, oczywiste i właściwe wydało mu się, że to właśnie podczas biegu mogą znów współodczuwać. Koegzystować.

– Szybciej, Pchełko, szybciej! – zawył, zrzucając z głowy ograniczający widoczność toczek i spojrzał za siebie. Na nią. Pergaminową dziewczynę. Duszka z dymu, który jakimś cudem wcale się nie rozwiewał.

 

*

 

Wtem przypomniał sobie tamtą pamiętną noc. Podobnie jak w jej urodziny, wtedy również księżyc stał w zenicie, obmywał wszystko dookoła swą srebrzystą poświatą. Jacuś stał na środku wybiegu i nie mógł się napatrzeć, jak ona jeździ. Podziwiał ją i zazdrościł zarazem – wyglądało to, jakby Bianka urodziła się w siodle. Stanowiły z Pchełką doskonały duet.

Wszystko miało wyglądać tej nocy jeszcze piękniej niż poprzednio, gdy nagle dziewczynka zesztywniała, zebrane wodze uziemiły klaczkę w miejscu i poderwały ją do wspięcia na tylne nogi. Plecy Bianki wygięły się do tyłu, gdy w napadzie drgawek spadła z siodła. W locie widziała jeszcze zbliżające się kopyto spanikowanej Pchełki. Później była tylko ciemność.

 

*

 

– Jeszcze trochę, proszę, jeszcze – szepnął do jej ucha, a Pchełka, zjednoczona z Jackiem w jednym celu, przeszła w cwał. Oboje wierzyli, że tej nocy dziewczynka przemówi po raz kolejny. Po raz ostatni.

– Przepraszam, Bianka! Przepraszam! Byłem nieodpowiedzialny, nie powinienem był… – Łzy płynęły z jego oczu, znacząc płatki wrzosów wilgocią. Chłopak poczuł, że ręce na jego brzuchu drgnęły, palce zacisnęły się na materiale kurtki.

Pchełka zarżała, znajdowała się u kresu sił. I zmyliła krok. Kopyto zapadło się w norkę, jakich wiele na wrzosowisku i Jacek poczuł, że jego pośladki oderwały się od siodła. Świat dookoła zawirował…

– Nigdy nie czułam się bardziej szczęśliwa. Jacuś.

 

*

 

– To już miesiąc od wypadku, Jacek. Wiem, że głupio postąpiłam. Przepraszam. – Zielone oczy spoglądały intensywnie, jednak na ich dnie czaiła się rezygnacja. Ewka wstała i nerwowym gestem wygładziła spódniczkę.

Ten pokój działał na nią deprymująco. Na ścianach wisiały plakaty z rumakami, dookoła walały się najróżniejszej maści i wielkości koniki na biegunach. W pudłach przy ścianie leżały sterty zabawek, które mama Jacka kupowała regularnie swojemu synowi.

Zresztą zrobiłaby znacznie więcej, by dostrzec uśmiech na twarzy swojego syna za każdym razem, gdy ten spoglądał na nowego konia. Gdy bierze go w rękę i cwałuje po dywanie.

Odkąd chłopak spadł z konia podczas swej lekkomyślnej galopady przez wrzosowisko, znajdował się w stanie bliskim katatonicznego. Lekarze nie dawali mu większych szans na wyzdrowienie, wciąż jednak nie mogli nadziwić się metamorfozie, jaka zachodziła w Jacku, kiedy w jego otoczeniu pojawiały się konie. W tych chwilach budziła się w nim jakaś elementarna wola życia i choć próżno byłoby nazywać ją świadomością, dawała nadzieje zrozpaczonym rodzicom. Nie tylko im.

– Zawsze cię kochałam, wiesz? – szepnęła Ewka, opierając głowę o zamknięte drzwi. – Nie mogłam patrzeć, jak miło spędzasz z nią czas, jak dobrze się bawicie. Zazdrościłam jej i wiesz co? Gdy umarła, byłam szczęśliwa. – Po twarzy dziewczyny popłynęły łzy. – Gardzę sobą od tamtego dnia, wiesz? Jestem podła! Nienawidzę się… Ja… Mam nadzieję, że gdziekolwiek jesteś, to… znalazłeś ją. Swoją Biankę.

To powiedziawszy, Ewka otworzyła drzwi i wybiegła na zewnątrz. Gdyby jednak zdecydowała się odwrócić, być może trafiłaby na krótki moment, gdy we wpatrzonych w nią oczach Jacka zamigotała świadomość.

A może to tylko… wspomnienie?

Koniec

Komentarze

miała być zbawieniem dla ciał i dusz ich obojga – a nie obu, skoro to chłopcy?

 

Na szczęście deszcz przestał padać, a zza chmur wychynęło Słońce, jakby sprzyjając jego zamierzeniom. – dlaczego wielką literą?

 

Popłynęłam. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zdecydowałeś się nie ciąć. Nie wyobrażam sobie, by można z tego tekstu wywalić choćby jedno zdanie tak, by nie stał się uboższy, okaleczony. 

Przepiękna opowieść, pięknie napisana.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

młodsze, nieszczęśliwe, że zabawa tak szybko dobiegła końca

"Nieszczęśliwe" sugeruje trwalszy stan – ja dałabym "niezadowolone", albo opisała, jak się dąsają.

 Jego uwaga zwrócona była w zupełnie innym kierunku.

Hmm. No, nie wiem.

 Piski i okrzyki radości narastały

Dziwnie to brzmi.

 Ewka wyglądała na coraz bardziej rozsierdzoną, lecz chłopak ponownie nie zwrócił na nią uwagi.

To wynika z dialogu, że jest zła, a Jacek chyba nie zwraca na nią uwagi w sposób ciągły?

 pęd nadany przez galop plastikowych koników nie miał nad nimi władzy

Znów – trochę dziwne.

 skwitowała w końcu Ewka, obróciła się na pięcie i prychnęła

Nie bardzo mi się łączą te czynności.

 w pełnym urazy oddaleniu się od partnera przeszkodził jej dzieciak

Nienaturalne. Może: nie zdołała odmaszerować z godnością, bo na drodze stanął jej dzieciak…

 jego lód

"Lód" to zamrożona woda. W wafelku masz "lody" – jeśli chcesz liczbę pojedynczą, to "porcję lodów", albo "gałkę".

jego ojciec zamachał dziko rękami

Dlaczego?

 lecz tym razem to Ewka, utkwiwszy wzrok w wielkiej, czekoladowej plamie

Wiem, o co chodzi, ale coś mi tu nie gra.

 pod ulotną poszewką

Mieszana metafora – poszewka ulatuje tylko ze sznurka, kiedy ukradną klamerki.

 sprawdzają, (…) – dopiero wtedy mogli

Jak sprawdzają, to mogą.

 widział w odcieniach sepii

Znaczy się, nostalgia?

Od kiedy wysiadł z pociągu i stanął na peronie miejskiego dworca, poczuł się nieswojo.

"Poczuł się" raz – stale się czuł.

 Powietrze przesycone było wspomnieniami, po których w jego pamięci nie pozostał choćby ślad.

"Nawet", nie "choćby" – rozumiem ogólny sens, ale… jakieś te moje uwagi dzisiaj mało konkretne. Przepraszam.

 Nie myląc się ani razu przekroczył park

Mógłby go przekroczyć tylko w siedmiomilowych butach: Nie myląc się ani razu, przebył park.

 na osiedle, w którym

Jeśli "na osiedle", to "na którym".

 Klucz zachrzęścił w nieużywanym od lat zamku, jednak pasował.

Gdyby nie pasował, toby go tam Jacek nie wcisnął.

 Dziewczyna była bardzo szczęśliwa i zaraz zaprosiła go na kawę, podczas której bardzo się zżyli,

Już to mówiłam – szczęście jest stanem trwałym. Ewka była zachwycona, może się ucieszyła. Nie wiem też, czy mogli się zżyć przy kawie – to słowo zwykle sugeruje dłuższy proces.

 Nagle w poukładane życie chłopaka wdarł się pierwiastek niesamowitości, który wraz z niepamięcią tworzył nader niepokojące połączenie.

… Ty tak poważnie?

 Tak jak się spodziewał, wypełniały je relikty przeszłości – książeczki, zeszyty, pluszaki i samochodziki.

I przy przeprowadzce wszystko to zostawił?

 jedną z nich była jego własna

Dziwnie to brzmi.

 zbywali go zdziwionymi spojrzeniami

Zdziwione spojrzenie to zwykle za mało, żeby kogoś zbyć.

 O dziwo, poprawie uległa jego relacja z Ewką.

Jakieś to telewizyjne w stylu.

 Odpowiedź na to pytanie

Wiem, na jakie pytanie – ale Ty go nie zadałeś (wprost).

 pedantyzm

Pedanteria.

 Szelest targanych wiatrem drzew przypominał cichy śmiech.

Jakich drzew?

 ze wzrokiem wbitym w swoją filiżankę

Dałabym raczej: świdrując wzrokiem swoją filiżankę.

 najszczęśliwszą osobę w Lądku

To są w Lądku – czy w Ostrowi?

 Widząc Patryka, Jacek liczył na szok poznawczy

Problem imiesłowowy: Jacek liczył, że kiedy zobaczy Patryka, któryś z nich dozna szoku.

 przebiegło znacznie łagodniej

Od?

Sądząc po zdjęciu, niemożliwym wydawało się, że tamten wątły chłopiec tak bardzo urósł.

Ja bym napisała: Wydawało się niemożliwe, żeby wątły chłopczyna ze zdjęcia aż tak wyrósł.

 spojrzał na niego zatroskany

Spojrzał na niego, zatroskany. Może lepiej: spojrzał na niego z troską?

 przesunął największe ich sterty

Gramatyka sugeruje, że podmiot zdania podrzędnego powinien się zgadzać z podmiotem nadrzędnego.

 cisza, zakłócana jedynie przez wypluwający aromatyczny płyn ekspres

Samo wypluwanie słabo zakłóca ciszę – może jakiś szum? Perkotanie?

 Zdumiony tym, Jacuś zamarł.

A czym innym mógłby być zdumiony?

Głos Jacusia był nadspodziewanie spokojny

A czemu miałby się awanturować?

 Jako osoby doświadczone w opiece nad niepełnosprawnymi dziećmi, woleli mieć baczenie na swe pociechy.

Jakieś to zbyt górnolotne.

 sprawiała, że nie potrafił on nadążyć za kolegą

Może raczej: nie był w stanie nadążyć.

 Hipoterapia, polegająca na interakcji dziecka z koniem, miała być zbawieniem dla ciał i dusz ich obojga.

Obu, bo to dwaj chłopcy. I ta "interakcja" brzmi jakoś… sama nie wiem.

 Jej słowa i czyny były tym, co wyprowadziło go z ciemności, co zrzuciło łańcuchy ze spętanego chorobą umysłu.

Dobrze, sfruń już z tego Olimpu. ADHD to nie "pochopność i agresja" tylko brak filtrów – wszystko jest równie ważne, dzieciak nie umie wybrać, na czym powinien się skupić. Nie jestem ekspertem, więc spytaj kogoś, kto się zna, ale tu zdecydowanie przesadzasz.

 Wraz z każdym słowem Patryka, oczy Jacka otwierały się

"Wraz" wszystko tu psuje – słowa się nie otwierały. "Z każdym słowem Patryka oczy Jacka otwierały się szerzej" to idiom – nie łam go.

 Jacek dość pewnie siedział już w siodle

Składnia: Jacek siedział już w siodle dość pewnie.

generalnie tak

Ludzie tak mówią?

 Patryk roześmiał się i zamilkł na dłuższą chwilę

Naraz?

do późnych godzin nocnych

Jak z dziennika telewizyjnego.

I, jak to często bywa, mimo że było to zło, ze złych chęci wcale nie wynikało.

Skróciłabym: I, jak to często bywa, zło nie wynikło wcale ze złych chęci.

 Wpadające przez okno światło Księżyca

Dwa razy "światło" – może opiszesz, jak oni w tym świetle wyglądają?

 był sensowy

Sensowny.

 widział jej rosnącą ekscytację

Lepiej to opisz.

 ciepło ubrani i zaopatrzeni w pęk kluczy z przedsionka, dzieci wymknęły się

Związek zgody: ciepło ubrane dzieci.

 skąpane w ciemnościach wrzosowisko

Jakoś mi nie pasuje ta kąpiel do ciemności – może dlatego, że zwykle rzeczy są skąpane w świetle.

 koń otworzył swe bursztynowe oczy

Czyje oczy miał otworzyć?

 dziewczynka była zaskakująco milcząca

Nienaturalne. Może: nie odezwała się ani słowem?

 nieudanie maskując ekscytację

A to już po prostu lenistwo. Wiem, o co chodzi, ale nie mógłbyś tego opisać?

 rozwartymi w zachwycie oczyma

Trudno cokolwiek widzieć zamkniętymi oczami.

 jego tarczą przed szaleństwem

Niegramatyczne.

 Uważałeś, że to tylko nic nieznaczące słowa

Cała ta wypowiedź jest mocno konwencjonalna, wysoka w tonie. Nie wiem, czy o to Ci chodziło.

 spojrzał z nienawiścią

Opisz to.

 dorysował do jednego z koników siedzącą na jego grzbiecie dziewczynkę

A może tak: na grzbiecie jednego z koników dorysował siedzącą po męsku dziewczynkę.

 To nie ma już żadnego znaczenia.

… what?

 Nie byłem świadom. (…) Jestem zagubiony, nie mogę tak żyć!

Kto tak mówi?

 uczęszczałeś na psychoterapię

Jak wyżej.

 po drugiej stronie był już tylko ciągły sygnał przerwanej rozmowy

Wiem, o co chodzi, ale to nie brzmi.

 zawył w ołowiany nieboskłon

… nie.

 wiedziała więcej niż mówiła

Wiedziała więcej, niż mówiła.

 działał jej na rękę

Nie łam idiomów: był jej na rękę, albo działa na jej korzyść.

 Zdjęcia pochodziły najpewniej z jednego bądź dwóch dni, co stwierdził po tych samych ubraniach i wielu ujęciach z różnymi wierzchowcami.

Nienaturalne. Ja dałabym: Zdjęcia zrobiono chyba w ciągu jednego, może dwóch dni – na wszystkich dzieci były tak samo ubrane.

 Brzozowe i sosnowe zagajniki wznosiły się nad morzami fioletu, tańcząc lekko na wietrze

Mieszana metafora. Mógłbyś to zrobić tak: Brzozy i sosny wyrastały ponad morze fioletu; albo może tak: Listki brzóz migotały, poruszane wiatrem, nad falami fioletowego morza.

 przeszedł kawałek główną ulicą, póki nie stanął przed bramą stadniny.

Da się skrócić: przeszedł główną ulicą do wrót stadniny.

jakby sprzyjając jego zamierzeniom

A co ma piernik do wiatraka?

 Jacek wrócił do żywych

Przesadzasz chyba.

 niektóre przez te lata zmarły

Tak się mówi na Śląsku, o ile pamiętam (mogłam pomylić region) – w standardowej polszczyźnie zwierzęta zdychają.

 Myślę, że ona pragnie pogalopować na twoim grzbiecie raz jeszcze.

Nienaturalne.

 hipoterapię, którą niegdyś tu realizowano i jego sceptycyzm do tej egzotycznej gałęzi medycyny zelżał

Jak wyżej. Ja dałabym tak: przypomniał sobie, że poprzedni właściciele prowadzili tu hipoterapię. Kto wie, pomyślał, może jednak coś w tym jest?

 równie lekko co wtedy,

Równie lekko, jak wtedy.

 przypływało

Przepływało.

 w dmącym wietrze

To (chyba) poprawne, ale brzmi dziwnie.

 nie mógł się napatrzeć jak ona jeździ

Nie mógł się napatrzeć, jak ona jeździ. Albo: nie mógł się napatrzeć na dziewczynkę i klacz.

 Jacek poczuł, że jego pośladki oderwały się od siodła.

Bathos.

 Ten pokój działał na nią deprymująco.

Może raczej: Deprymował ją ten pokój.

 dostrzec uśmiech na twarzy swojego syna za każdym razem, gdy ten spogląda na nowego konia

Powinno być raczej: spoglądał.

 w stanie bliskim katatonicznego

Bliskim katatonii. Czyli jakim, tak dokładnie?

 choć próżno byłoby nazywać ją świadomością

Zadanie domowe: co to jest świadomość?

 

Myślę, że dałoby się ten tekst trochę skrócić i skoncentrować, nie gubiąc treści – ale trzeba by nad tym posiedzieć. Z drugiej strony, brakuje w nim opisów, więc trudno określić, o ile krótszy by był po przeróbce. Mimo średniego stylu, oddziałuje na emocje, więc chyba warto.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 Klucz zachrzęścił w nieużywanym od lat zamku, jednak pasował.

Gdyby nie pasował, toby go tam Jacek nie wcisnął.

Wcisnął, wcisnął, co najwyżej by nie przekręcił. 

 

 pedantyzm

Pedanteria.

To jedno i to samo, więc nie wiem, dlaczego poprawiasz.

 

 cisza, zakłócana jedynie przez wypluwający aromatyczny płyn ekspres

Samo wypluwanie słabo zakłóca ciszę – może jakiś szum? Perkotanie?

Zwróć uwagę, że ciszy nie zakłócało wypluwanie, tylko ekspres, który jest urządzeniem dość hałasującym w trakcie działania. 

 

Jeszcze w kilku innych miejscach przesadzasz, Tarnino, moim zdaniem. Pewnie, można napisać wiele zdań inaczej i zabić styl. Tylko po co? Żeby czytać ledwie poprawny tekst, który nie wzruszy, nie wymaluje przed oczami żywych obrazów? Po lekturze którego będzie można powiedzieć: ok, tekst fajny, który niczym się nie wyróżnia i zaraz o nim zapomnieć? 

 

 

PS – edyta

Ten Lądek i mnie nie zagrał, tylko umknął mi w pierwszym komentarzu.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śnio, miła ma! Dziękuję Ci pięknie za szybkie przybycie i miłe słowa. Dawno już nie wychodziłem z mroków horroru – jeśli udało się trochę posmucić, jeśli ma to to ręce i nogi kopyta, to bardzo się cieszę :)

Słońce, jak i Księżyc, piszę z wielkiej litery przez szacunek do naszej kochanej gwiazdy (i naszego satelity) :D Jest chyba dowolność, ale jeśli się mylę, to oczywiście zmienię.

Co do Lądku – super, żeście to wychwyciły. Zostało po pierwszej wersji, prześlizgnęło się jakoś :|

Dzięki też za obronę stylu, doceniam!

 

Och, Tarnino, Tarnino… Zaorałaś swojego hrabiego – ładnie to tak? Hmm? ;P

A tak serio, to jestem Ci wdzięczny za szybką interwencję – dzięki Tobie inni czytelnicy będą mieli już lżej. Jeśli pomimo przegadania i średniego stylu potrafiłem choć ociupinkę wpłynąć na Twoje emocje, to poczytuję to za wielki tryumf Primagrodu.

Co do uwag. Część jest jak najbardziej słuszna (i w życie już wprowadzona), nad częścią będę musiał jeszcze posiedzieć i zastanowić się, pozostałe natomiast – to raczej ingerencja w hrabiowski styl (khe, khe, opierający się na przesadnej egzaltacji, ale jednak ;) ).

Niemniej, mogę ukoić Twe niewieście serce – wszystkie idiomy już posklejane, a kąpiele w ciemności dobrze robią na cerę i wyszczuplają, polecam (w końcu czego oczy nie widzą, tego… ^^).

Ekhm, a dzieci z ADHD widziałem. Nawet zdarzyło mi się pilnować takich przy jedzeniu ;)

Tak czy inaczej, wdzięcznym, żeś przysiadła. To mnie skłoniło do refleksji, że piszę zdecydowanie zbyt niechlujnie, postaram się poprawić pod tym względem. 

No i kłaniam się do nóżek – to chyba Twoja pierwsza wizyta w primagrodzkich progach :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To jedno i to samo, więc nie wiem, dlaczego poprawiasz.

Bo jestem pedantyczna :)

Zwróć uwagę, że ciszy nie zakłócało wypluwanie, tylko ekspres, który jest urządzeniem dość hałasującym w trakcie działania.

Hmm. Prawda. Ale to wypluwanie usłyszałam.

Pewnie, można napisać wiele zdań inaczej i zabić styl.

W jakim sensie “zabić”? Czy poprawność językowa jest Ci tak powszednią, że potrzebujesz podniet rodem z mrocznych podziemi? Czyżby zwykła logika tak już Ci się przejadła, iż zapragnęłaś pić zielone wino szaleństwa w zalanym falami R’hyleh? (A, co, ja też potrafię :P)

Żeby czytać ledwie poprawny tekst, który nie wzruszy, nie wymaluje przed oczami żywych obrazów?

Mnie właśnie błędy językowe i mieszane metafory przeszkadzają we wzruszaniu się, ale Twój gust, Twoja wola.

Zaorałaś swojego hrabiego

O, ja wolna chłopka jestem :)

ingerencja w hrabiowski styl (khe, khe, opierający się na przesadnej egzaltacji, ale jednak ;) ).

Mospanie, ja nie ingeruję, a tylko wskazuję, co mnie osobiście, kornej Twej służce, w tekście zgrzyta :) – nikogo nie zmuszam, żeby się ze mną zgadzał. Dobrze?

kąpiele w ciemności dobrze robią na cerę i wyszczuplają, polecam

:P

Ekhm, a dzieci z ADHD widziałem. Nawet zdarzyło mi się pilnować takich przy jedzeniu ;)

W takim razie – ustępuję przed doświadczeniem, bo moja wiedza jest czysto teoretyczna.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy poprawność językowa jest Ci tak powszednią, że potrzebujesz podniet rodem z mrocznych podziemi? Czyżby zwykła logika tak już Ci się przejadła, iż zapragnęłaś pić zielone wino szaleństwa w zalanym falami R’hyleh? (A, co, ja też potrafię :P)

 

A już myślałam, że ozdobniki i metafory są Ci obce i wstrętne i dlatego tak je tępisz ;) 

Logikę bardzo lubię i szanuję, ale czasem warto dać jej odrobinę wolnego i poluzować więzi. Jak jest to dobrze zrobione, to można oderwać stopy od ziemi i poszybować na skrzydłach wyobraźni. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mi się bardzo podobało, piękna opowieść.

Widzę, że nie wyrażam się jasno (curses!). Przywołam zatem na pomoc metaforę: czy chwaliłabyś krawca, który zrobił jeden rękaw dłuższy od drugiego, za to, że wokół dekoltu przyszył takie śliczne, migoczące pajetki? I drugą: nieudany środek stylistyczny jest jak ciastko ze śledziem. Można zjeść, ale mało prawdopodobne, żeby to smakowało.

Logikę bardzo lubię i szanuję, ale czasem warto dać jej odrobinę wolnego i poluzować więzi.

I tak, i nie. Logika to nie to, co Gene Rodenberry za logikę uważa (licho wie, co on uważa, chyba utylitaryzm, choć i w tym nie jest konsekwentny). Kiedy się czepiam metafor, to zwykle wytykam nie tyle błędy logiczne, co zderzenia rzeczy, które nie mają ze sobą wiele wspólnego – czyli nie spełniają kryteriów metafory.

Logika jako taka zajmuje się wynikaniem jednych zdań z drugich. Przykład (sylogizm figury pierwszej):

  1. Wszystkie słonie są różowe.
  2. Wszystkie zwierzęta w zoo Hrabiego są słoniami.
  3. Zatem: Wszystkie zwierzęta w zoo Hrabiego są różowe.

Jeśli I i II jest prawdziwe, III też musi być prawdziwe. I tyle. Zauważ, że powyższe rozumowanie jest poprawne formalnie – ale już nie materialnie (słonie nie są różowe – ale gdyby były, etc.)

 

Czegoś naprawdę nielogicznego – sprzeczności – nie można sobie wyobrazić (w słonecznym cieniu na miękkim kamieniu tańcząc siedziała młoda staruszka). Natomiast metafora musi być nie tyle logiczna (choć to też się przydaje), ile spójna. Dwie zestawiane rzeczy muszą mieć ze sobą coś wspólnego, i właśnie ze względu na to być zestawiane. Np. wełniste obłoczki wyglądają jak wełna (bardziej, jak bawełna, tak po prawdzie, ale tak się utarło). Jeśli księżyc porównujesz z dolarówką, to dlatego, że jedno i drugie jest srebrne, okrągłe i błyszczy. I tak to leci.

 

Osobną sprawą jest “purpurowa proza”, czyli metafory tak górnolotne i słowa tak wyszukane, że robi się to śmieszne. To w pewnym stopniu kwestia gustu (ja mam dość małą tolerancję na takie bajery), ale także dostosowania środków do celów – nie będziesz opisywać imienin cioci takimi samymi środkami, jak śmierci Rolanda.

 

Brak zasad wcale nie wyzwala: z chaosu wyłania się czasem świat, ale częściej Cthulhu, który zżera rozgadanego recenzenta :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

W przypływie nadziei udał się do budki telefonicznie i wrzucił w szczelinę kilka monet.

Taka literóweczka na dzień dobry :-) 

A tak serio, to cieszę się, że porzuciłeś (być może chwilowo) mroki horroru na rzecz mroków miłości. 

Powstają dzięki temu teksty niezwykle nastrojowe, piękne i wzruszające, przede wszystkim w oparciu o fajny styl, w którym nie stronisz od pewnego (choć nie przesadnego) przerysowania i egzaltacji. Coś takiego bardzo lubię i uważam, że świetnie pasuje do treści, gdzie emocje grają główną rolę. Tak było w opowiadaniu o tygrysie i tak jest w tym tekście o pchełce. To jest koniu.

Zatem – mimo, że koni nie lubię, fascynacji nimi nie rozumiem, są duże, śmierdzące, źle im z oczu patrzy, mają wielkie zęby i robią kupę, niech będzie błogosławiony Henry Ford, to opowiadanie niezmiernie mi się podobało. Może dlatego, że to trochę moje klimaty – duchy i dziecięca, nieco naiwna miłość, tajemnicza tragedia – a może po prostu dlatego, że tekst jest bardzo dobry. Prosty i można nawet powiedzieć, że całkiem przewidywalny, ale to nie wada, bo po pierwsze pozwala odpocząć od Twoich nieco przekombinowanych horrorów, a po drugie można dzięki temu bardziej delektować się pięknem i emocjonalnością. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tarnino, mamy różne gusta i różne spojrzenie na pewne kwestie i ich interpretacje i najwyraźniej się nie dogadamy. Dlatego nie zamierzam się dalej tłumaczyć ani przekonywać Ciebie (ani nikogo innego) do moich racji, czy raczej odczuć. Każdemu podoba się coś innego i dzięki temu mamy tak wspaniałą różnorodność, nie tylko w literaturze :) 

 

 

są duże, śmierdzące, źle im z oczu patrzy, mają wielkie zęby i robią kupę

Rozbawiłeś mnie :) A inne zwierzęta lubisz? Bo wiesz, one wszystkie robią kupę ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

 Klucz zachrzęścił w nieużywanym od lat zamku, jednak pasował.

to że pasował to nic, ale to, że zdołał go przekręcić i zamek działał bez problemów to już coś ;)

 

Z czego oni pili kawę w tym biurze?

Z filiżanek czy szklanek?

(nie mówiąc o tym, że tak realnie to z kubków) i dlaczego dywan w radiostacji?

 

Kask jeździecki to jest toczek, jak się boisz, że ludzie nie wiedzą, co to toczek, to napisz pan, że wsadzono toczek na głowę, to się ludzie domyślą. A szkoda gubić ładne słowa.

 

Miałam parę innych potknięć w trakcie lektury, ale nic co by przeszkdzało na tyle, by to wynotować ;)

 

Dobrze, że nie zdecydowałeś się go skracać, bo byś pokaleczył go okrutnie, ale na moje emocje toś nie podziałał. Może przez hasło. Może przez krew wymieszana z kawą. Może przez te łzy co wraz z monetami spadały na podłogę budki telefonicznej (tu aż się prosi o dramatyczne zbliżenie i slow motion).

 

Horroru potem poszukam, może tam mi będzie lepiej ;)

 

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Każdemu podoba się coś innego i dzięki temu mamy tak wspaniałą różnorodność, nie tylko w literaturze :) 

Otóż to. Znaczy, mogłabym się kłócić, ale teraz nie mam siły, więc Cię spiję szampanem ;P

Bo wiesz, one wszystkie robią kupę ;) 

Więcej – thargone, zdradzę Ci w sekrecie, że Ty też :)

Z czego oni pili kawę w tym biurze?Z filiżanek czy szklanek?

Moja prababcia pijała ze szklanki, ale ona nabrała nawyków kawowych za głębokiego PRLu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kask jeździecki to jest toczek

Z tego co wiem od znajomych jeźdźców/koniarzy, to nie jest to samo. Kiedyś jeździłam bez nakrycia głowy, czasem w toczku, teraz kazaliby mi zakładać właśnie kask. Podobno inna jest konstrukcja i działanie, chociaż teoretycznie przeznaczenie takie samo. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

ale niech piją ze szklanek, tylko przed wspomnieniami były to filiżanki ;)

a chyba nie przelewali kawy w trakcie.

 

Za kask przepraszam, chociaż szkoda, że w takim razie kask wypiera toczek z użycia. Takie ładne słowo ;(

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Mnie też się bardziej podoba toczek niż kask, jeśli chodzi o brzmienie (wygląd też), ale co zrobisz… 

 

Edyta.

Chociaż z drugiej strony nigdzie w tekście nie ma jednoznacznie określonego czasu akcji, więc może w czasach Jacka jeszcze toczki mogły funkcjonować? Nie wiem dokładnie, kiedy zostały oficjalnie zastąpione kaskami, ale wiekami się tego nie liczy ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czyżby zwykła logika tak już Ci się przejadła, iż zapragnęłaś pić zielone wino szaleństwa w zalanym falami R’hyleh?

O, ja bym się chętnie poczęstował, Tarnino :D

Purpurowa proza powiadasz… Hmm, brzmi nieźle. Jeśli kiedyś coś wydam, poproszę, by tak właśnie napisali w tym krótkim fragmencie o autorze – “hrabia Primagrodu, bla bla bla, czołowy twórca tak zwanej prozy purpurowej…” :D

Wydaje mi się, że absolutna poprawność językowa jednak podcina skrzydła stylowi. Literatura staje się jak woda destylowana – wyjałowiona z ozdobników i smaczków. Zapewne masz rację, że nawet wtedy można zachować swój charakter, to jednak ponad moje skromne możliwości. Nie jestem pisarzem i nawet nie znam tych wszystkich części mowy (swój, jej – co to?). Na razie będę więc musiał pozostać przy praktyce i swoich niegramatycznych zdaniach… ;(

Niemniej, współistnienie piękna stylu i absolutnej poprawności… To musi być święty Graal pisarstwa ;D

 

Dalekopatrzący – o, dzięki bardzo za uwagę i ocenę. Fajnie, żeś wpadł.

 

Siema, Thargone. Niezmiernie mi miło, że i tym razem, pomimo zupełnie innego kierunku w jakim poszedłem, potrafiłeś znaleźć w tekście coś dla siebie. No widzisz – tak mnie ludzie zamęczali, że niezrozumiałe i niepojęte, że tymczasem odpuściłem ;) Ale wrócę!

Też za końmi jakoś szczególnie nie przepadałem, ale hasło zobowiązywało do poznania ich lepiej. Całkiem fajne zwierzęta, mądre. Ponoć potrafią nawet odczytać mimikę człowieka – ot, taka ciekawostka.

Dzięki serdeczne.

 

Kask jeździecki to jest toczek, jak się boisz, że ludzie nie wiedzą, co to toczek, to napisz pan, że wsadzono toczek na głowę, to się ludzie domyślą. A szkoda gubić ładne słowa.

Toczek… No, rzeczywiście całkiem ładnie. A poza tym, Count od zawsze stoi na straży ładnych słów – pozostaje zamieniać ;D

Widzę, że naprawdę wszechstronna z Ciebie duszyczka, Wybranietzko – pisarstwo, karty, jeździectwo… A kilka opowiadań wciąż jeszcze przede mną, olaboga! ;)

Szkoda, że do Ciebie nie trafiło, ale miło, że w ogóle dałaś szansę Poduszkom. Dzięki wielkie.

A co do horrorów – bądź ostrożna! Nie zapominaj, że ich treść może obudzić w Tobie coś, co powinno pozostać uśpione. Coś ulotnego i nieokreślonego, ale i… bardzo strasznego.

;)

 

 

Swoją drogą, czas akcji to końcówka XX wieku – jakoś nie lubię, gdy moi bohaterowie łażą z telefonami komórkowymi. Czyli toczek jak najbardziej będzie pasował.

Co do kawy – rzeczywiście, szklanki byłyby najlepsze. Kiedyś chyba nawet robili takie z bardzo cienkiego szkła (moja szanowna matka, dziecięciem będąc, odgryzła kawałek takowej), co dodatkowo ułatwiałoby Patrykowi skruszenie jej w ręce.

Przekształcę to i owo :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Bo wiesz, one wszystkie robią kupę ;) 

Ano, wszystkie, tyle że niektóre mniej efektownie. Oczywiście, nie tylko o kupne zdolności konia chodzi, ale o koński całokształt, który napawa mnie, mówiąc najdelikatniej, uczuciem nieufności. Przełamać i przekonać się próbowałem kilkukrotnie – warunki mam, wystarczy, że przez ulicę przejdę i już trafiam na łąkę, gdzie można jakiegoś pomiziać po pysku i marchewką nakarmić, a i miejsc, w których pojeździć można (nawet pod okiem profesjonalisty) w okolicy zatrzęsienie – bo w końcu co to za mężczyzna, jeśli konno pogalopować nie umie i mieczem nie pomacha ;-) Niestety, nic z tego. Cóż, niektórzy nie lubią pająków, albo węży, albo innych robali, a ja… Zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie konie mechaniczne :-) Może dlatego, że nie myślą i inaczej śmierdzą :-) 

Sorki za offtop :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Może dlatego, że nie myślą

Heretyk! 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

 

A co do horrorów – bądź ostrożna! Nie zapominaj, że ich treść może obudzić w Tobie coś, co powinno pozostać uśpione. Coś ulotnego i nieokreślonego, ale i… bardzo strasznego.

Oj kusisz, kusisz ;>

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Heretyk! 

Eee… Okej, Podtrzymuję, że nie myślą, ale zdecydowanie mają duszę i charakter! 

Swoją drogą, bardziej spodziewałem się krytyki mojego lekceważącego podejścia do żywych koni, nie mechanicznych :-) Pewnie to dlatego, że wszystkie dziewczynki, jakie znam, fascynują się konikami. Pojęcia nie mam, o co w tym chodzi ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Pewnie to dlatego, że wszystkie dziewczynki, jakie znam, fascynują się konikami.

Prosiłbym, Thargonie, byś te swoje seksistowskie przemyślenia i stereotypizacje wyrażał gdzie indziej, nie pod moim dziewiczym, delikatnym tekstem ;P

Sympatia do koni (jakiejkolwiek maści, formy i kształtu) nie jest związana ani z płcią, ani z rasą ^^

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ależ to była jeno środowiskowa obserwacja, opierająca się zresztą na znikomej ilości danych :-) Nie śmiałbym stereotypizować ani tym bardziej seksistować pod tekstem mistrza ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Hmmm. Ładnie napisane, ale odbiłam się od ściany sentymentalizmu. A jak już tarłam guza na czaszce, to zaczęłam szukać dziury w całym.

I wychodzi mi, że za mało fantastyki. To wszystko mogło się zdarzyć, a Jacek ma zwidy.

I przez kilka lat chałupa stoi zamknięta? Bez sensu, bo trzeba płacić jakiś czynsz, abonament i takie tam… A na pewno można wynająć albo znalazłyby się dzieci jakiegoś szwagra w trudnej sytuacji mieszkaniowej…

A co było w tekście ciekawe i mogło zaskoczyć, to zdradziłeś w przedmowie. Tak się nie robi!

Za to podobał mi się mechanizm wyparcia. Bardzo dobrze pokazany.

Kwadrans później, ciepło ubrani i zaopatrzeni w pęk kluczy z przedsionka, dzieci wymknęły się z domu.

Coś się gramatycznie rozjechawszy.

 

Nie jestem pisarzem i nawet nie znam tych wszystkich części mowy (swój, jej – co to?)

– Jasiu, podaj dwa zaimki.

– Kto, ja?

– Dobrze, siadaj.

Babska logika rządzi!

Purpurowa proza powiadasz… Hmm, brzmi nieźle. Jeśli kiedyś coś wydam, poproszę, by tak właśnie napisali w tym krótkim fragmencie o autorze – “hrabia Primagrodu, bla bla bla, czołowy twórca tak zwanej prozy purpurowej…” :D

Nie ja ją tak nazwałam, ale Kwintus Horacjusz Flaccus, rzymski poeta i koneser win.

Wydaje mi się, że absolutna poprawność językowa jednak podcina skrzydła stylowi. Literatura staje się jak woda destylowana – wyjałowiona z ozdobników i smaczków. (…) Na razie będę więc musiał pozostać przy praktyce i swoich niegramatycznych zdaniach… ;( Niemniej, współistnienie piękna stylu i absolutnej poprawności… To musi być święty Graal pisarstwa ;D

I o tym pisze Horacy (List do Pizonów, jak przebrnę, to dam cytat). A od siebie powiem po pierwsze – każde dzieło ludzkie jest niedoskonałe (w Średniowieczu europejskim i arabskim nawet specjalnie zaburzano wzór mozajek, żeby się twórca nie wbił w pychę), i po drugie, ale ważniejsze: wydaje mi się, że oboje ze śniącą postrzegacie “poprawność” inaczej, niż ja.

Spójrz na sieć żylną, żeby daleko nie szukać, we własnych przedramionach – one nie są symetryczne. Sieć żylna ma zawsze ten sam wymiar fraktalny, unaczynia te same miejsca, ale w każdej kończynie każdego człowieka jest inna, bo wyrasta organicznie, bez planu. Otóż poprawność, jaką ja widzę, jest organiczna – Wy uważacie ją za coś mechanicznego, sztucznego i słusznie to odrzucacie. Kiedy mówię, że coś jest niepoprawne, to wyrażam opinię, że nie jest zdolne do przeżycia, nie wykonuje swojej funkcji, jak trzecia noga na czole – a Wy to bierzecie za niezgodność z projektem. Nie ma projektu. Nie musisz wiedzieć, jak się nazywają kości i ścięgna stopy, żeby biegać – ale nie pobiegniesz na włosach.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

ale nie pobiegniesz na włosach

Ja może nie, ale mój fantastyczny bohater jak najbardziej, jeśli tylko tego zechcę i odpowiednio napiszę ;) 

 

Miałam już nie dyskutować, ale nie mogłam się powstrzymać przed takim żarcikiem. Przepraszam i już milknę. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

mój fantastyczny bohater jak najbardziej, jeśli tylko tego zechcę i odpowiednio napiszę ;) 

Ale musisz to poprzedzić trzydziestoma stronami wyjaśnienia, jak to możliwe, że on biega na włosach, bo przyjdzie czytelnik, wyciągnie brudny paluch i powie – ha, ha!

Od dawna chcę przeczytać Asimova “The Gods Themselves”, oparte właśnie na naukowym rozbiorze nierealizowalnego pomysłu innego pisarza – i nigdy nie mogę znaleźć. A jak raz było w empiku, to byłam spłukana, wrrr :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jak będzie dobrze napisane całe opowiadanie, to do uzasadnienia tego wystarczy jedno zdanie, nie trzydzieści stron :D

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Oj tam, oj tam. Wystarczy, że bohater jest orzęskiem.

Babska logika rządzi!

“Równych bogom” Asimova dorwałam kiedyś chyba w carrefourze. Polecam, choć osobiście zapamiętałam tylko jeden wątek (świetny) z chyba trzech.

A co do meritum, czyli opowiadania Hrabiego – pocięłabym bezlitośnie do tych 20k. Głównie wątek Ewki – ta postać nic nie wnosiła. No i szkoda, że takie klimatyczne opowiadanie ze świetnie wykorzystanym (i wcale niełatwym) hasłem, znalazło się poza konkursem. Motyw dziewczynki rodem z azjatyckich horrorów w wydaniu Counta… to lubię :) I to, co z tym motywem zrobiłeś po swojemu też mi się bardzo podoba. Z zarzutów – powielę ten o mieszkaniu. Nie mogło raczej stać puste 10 lat, bo mieszkanie trzeba utrzymać. Czynsz kosztuje. Prędzej uwierzyłabym w opuszczony dom.

Opuszczony dom też kosztuje, w sensie utrzymania, by nie zniszczał. A w mieszkanie wierzę, bo mój brat przy wyprowadzce do domu postanowił mieszkanie zatrzymać i nawet nie wynajmować. Fakt, że czasem ktoś z rodziny z niego korzysta, gdy zawita do miasta. Ale tu też nie jest powiedziane, że rodzice lub brat Jacka nie bywali w tym mieszkaniu. To, że ona sam nie był, nic jeszcze nie znaczy. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No proszę! I w tej kwestii Śniąca utrafiła w sedno :)

Kwestię mieszkania zaczerpnąłem poniekąd z własnej, hrabiowskiej egzystencji. Swojego czasu opuściliśmy z rodziną taki właśnie przytulny kącik i przenieśliśmy się do pałacu. Matka jednak była zbyt przywiązana do mieszkania, by je wynajmować, czy wręcz sprzedawać. Za media nie musieliśmy płacić, bo zużycie było zerowe, pozostawał czynsz.

Tak miało być i w opowiadaniu. Rodzice Jacka są przyzwyczajeni do mieszkania, które z racji dobrej, warszawskiej pensji daje radę utrzymać. Matka zrobiła z niego coś w rodzaju graciarni – składzika, do którego zwozi się niepotrzebne rzeczy. Od święta może tam ktoś również przenocować.

Zabawki (pluszaki, samochodziki itd) zostawili, bo chłopaki przestały się tym już bawić. Więc po co marnować miejsce w samochodzie? Z drugiej strony wyrzucić też szkoda, dzieciaki darzą to dużym sentymentem…

 

Co do ilości fantastyki – ano, dość mało. Ale w tym wszystkim, co mogło być zwidem bohatera, umieściłem fragmenty o koniku na biegunach, który sam się porusza, a na końcu, w kulminacyjnym momencie cwału, Bianka ODEZWAŁA SIĘ. Jest tam kreseczka dialogowa.

Dlatego, Finklo, uważam, że stężenie fantastyki zależy tu również od dobrej woli czytelnika… Jeśli Tobie brakło – cóż, rozumiem.

Przedmowa zła? Heh, trochę się obawiałem, że tym razem przedobrzyłem…

Tak czy inaczej, dzięki za lekturę. Fajnie, że coś tam wyszło dobrze.

 

Bello najcniejsza. Cześć.

Zdradzę Ci, że odnośnie skracania, Fun miał dla mnie podobne wskazówki. Na wycięciu Ewki odzyskuję 8 tysi znaków. Kolejne 4 mogę zdobyć usuwając opisy miasta i zagubienia Jacka, scenę w wesołym miasteczku i część zakończenia. Coś musiałbym dopisać, ale to prawda – da się skrócić.

Pytanie, czy warto. Od jednego jurora i tak mam 0 pkt z urzędów, a ten konkurs to nie Mechy. Do najlepszej trójki w takiej sytuacji raczej się nie wcisnę. A poza tym, miałem duże wątpliwości, czy po wycięciu tego wszystkiego, opowiadanie stałoby się lepsze.

Równych Bogom czytałem – wspaniała książka (Count pamięta wszystkie trzy części). Obok Końca wieczności najlepsze, co napisał Asimov!

No dobra, cykl Roboty też dawał radę ;)

Śliczne dzięki za szybką wizytę i komentarz!

 

Tarnino droga. Ja się odnoszę tylko do konkretnych elementów Twojej łapanki, w którym cytujesz fragment i dodajesz: “ja bym napisała: xxxxxxx”. Część moich zdań jest kopnięta i niegramatyczna, masz rację. Ale czasami po prostu przekształcasz moje słowa na swoje. Tylko to mi się nie podoba ;)

Przykłady:

Dałabym raczej: świdrując wzrokiem swoją filiżankę.

Ja bym napisała: Wydawało się niemożliwe, żeby wątły chłopczyna ze zdjęcia aż tak wyrósł.

Może raczej: Deprymował ją ten pokój.

Itd.

 

Ale z tymi żyłami, to fajnie żeś napisała ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Bo jak już coś do mnie przemawia, to w pełni i nawet między wierszami ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dlatego, Finklo, uważam, że stężenie fantastyki zależy tu również od dobrej woli czytelnika…

Święte słowa, panie Hrabio. Ale moja dobra wola uciekła, jak tylko zwąchała romansidło. Ani to moja wina, ani Twoja…

Babska logika rządzi!

Mieszane uczucia. Styl mnie irytował przemieszaniem “purpurowości” i jakiejś takiej nieporadności (to Jacek wymiennie z chłopak itepe, nie lubię tego) oraz, zgadzam się z Finklą, poziomem sentymentalizmu. Sprowadzania ADHD do agresji i pochopności też nie popieram.

Nie porwała mnie też historia, ale może to po części kwestia jej opowiedzenia, takiego w sumie łopatologicznego. Skrócenie do 20k zdecydowanie dobrze by tekstowi zrobiło, kondensując informacje (strasznie dużo tu de facto infodumpu).

No i ta przedmowa o księciu jakoś mi nie pasuje do tego, jak bardzo po prostu realistyczny jest ten świat, nawet nie realistycznie magiczny, mimo wizji bohatera.

http://altronapoleone.home.blog

to Jacek wymiennie z chłopak itepe, nie lubię tego

Też tego nie znoszę, ale jakoś podczas pisania wpadłem w tę pułapkę. Sam nie wiem dlaczego – zwykle wychodzi mi lepiej ;(

ADHD nie chciałem sprowadzać do agresji, gdzie zresztą wyczytałaś coś takiego? Pochopność bardziej, co zresztą nieźle oddaje naturę tych dzieci. Dla swojego widzimisię zrobią naprawdę dużo i nie będą się z nikim liczyć.

Przedmowy natomiast od jakiegoś już czasu piszę w ten sposób, nieco przerysowany. Gatunek miał na nią żadnego wpływu.

 

Smutno, że nie spełniłem oczekiwań, ale dziękuję za Twój punkt widzenia, Drakaino. Im więcej osób przeczyta i szczerze skomentuje, tym łatwiej sformułować jakieś konkretne wnioski i poprawić się :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Councie, moje odczucia względem ADHD wynikają z autopsji – napisałam o sprowadzaniu do agresji i pochopności, bo zgadzam się z Tarniną, że problemem jest zagubienie w nadmiarze bodźców i informacji, które wydają się równie ważne, a nie są poprawnie filtrowane, a agresja, pochopność, niecierpliwość, pobudzenie ruchowe, niemożność skupienia się itd., to raczej pochodne tego przytłoczenia, ale te reakcje bywają bardzo różne. Na dodatek to zazwyczaj nie jest tak, że na ADHD “choruje się” w dzieciństwie, a potem wyrasta, aczkolwiek teraz, jak przynajmniej jest terapia, jest na pewno łatwiej to opanować niż w moich czasach podstawówkowych ;)

Mam po prostu wrażenie, że na kogoś, kto był nazywany “świrkiem” lepiej by pasowały inne zaburzenia, które mają bardziej jednoznaczne objawy, niemieszczące się w spektrum zachowań społecznie normatywnych. Bo zestawienie przypadłości, z którymi borykali się w dzieciństwie bohaterowie, jakoś do mnie nie przemówiło – zbyt sztampowo dobrane i potraktowane.

http://altronapoleone.home.blog

Oj tam, oj tam. Wystarczy, że bohater jest orzęskiem.

Carissima, rzęski nie są włosami :D Chociaż powieść o życiu orzęska… hmmm…

 Równych Bogom czytałem – wspaniała książka

No, właśnie, ciągle słyszę, że wspaniała, a nie mogę jej sama przeczytać, wrrr! Może w moim ulubionym antykwariacie będą mieli, ale jak na złość ciągle mi nie po drodze.

 Ja się odnoszę tylko do konkretnych elementów Twojej łapanki, w którym cytujesz fragment i dodajesz: “ja bym napisała: xxxxxxx”.

Aaa, na to nie wpadłam. Dlaczego piszę w ten sposób? Bo ktoś mi wcześniej powiedział, że jestem w doradzaniu zbyt apodyktyczna, więc próbuję to złagodzić, zaznaczając, że opinia jest subiektywna. Czyli mówisz, że stężenie apodyktyczności nie zostało jeszcze dostatecznie obniżone? OK, spróbuję coś wymyślić.

 Ale z tymi żyłami, to fajnie żeś napisała ;D

To całkowita prawda, sam zobacz.

 

Podsumowując dyskusję o poprawności – nie ma projektu, za to są prawa fizyki, czy w tym przypadku – semantyki i pragmatyki. Aby to zilustrować, popełniłam wieczorkiem takie cuś i pod nie proponuję przenieść rozmowę, coby offtopu Hrabiemu nie czynić w jego pałacowym parku.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Trochę mi się podobało, trochę nie ;-)

 

Najpierw plusy:

– spokojne tempo historii fajnie współgra z klimatem odzyskiwania wspomnień, powrotu do przeszłości

– dobrze się czytało; język miejscami trochę zbyt sentymentalny (ale to mój stały zarzut :P), ale dobrze pasuje do treści

– klimat taki trochę oniryczny, melancholijny

– motyw konika na biegunach <3

– tekst skojarzył mi się z pewną ilustracją z dzieciństwa, ale oczywiście nie mogę teraz zlokalizować tej książki… W każdym razie ilustracja była fajna ;P

 

Minusy:

– bardzo szybko wiadomo, do czego tekst zmierza, co skutecznie eliminuje napięcie

– wątek z Ewką jest jakby niedorobiony, to, że już jako dorosła kobieta wciąż ma wyrzuty sumienia do mnie nie trafia, jej obecność w tekście właściwie niewiele wnosi

– to bardziej wątpliwość niż zarzut, ale zdziwiło mnie to, że rodzice dzieciaka z ADHD posłali go na hipoterapię, to raczej droga sprawa (tak mi się przynajmniej zdaje), a jeszcze dziś bardzo często można spotkać się ze zdaniem, że ADHD to nie żadne zaburzenie tylko wymysł lekarzy/psychologów.

– całkowicie znielubiłam bohatera po tym, jak swoją bezmyślnością ukatrupił konia :/

 

I na koniec pytanie bardziej do pozostałych czytelników niż do Autora. Gdzie Wy tu widzicie romans??? Bo ja tak patrzę sobie na ten tekst i nigdzie go nie widzę… Raczej paczkę przyjaciół z dzieciństwa.

It's ok not to.

No właśnie w tym niepotrzebnym wątku Ewki. Oprócz tego – jeśli chłopiec i dziewczynka wspólnie jadą na koniu albo chłopiec tak ich rysuje, to robię się podejrzliwa. ;-)

Babska logika rządzi!

Początek dość wyraźnie wskazuje na jakiś rodzaj początku “romansu” między Jackiem i Ewką, a potem nie ma jasnych znaków, jakoby to miała być zmyłka. Miałam wrażenie, że co najmniej Ewka podrywa Jacka i zawsze się w nim kochała. Zakończenie z tym jej wyznaniem, tak skądinąd, wydaje mi się mocno deusexmachinowe, a psychologicznie naciągane – coś mi nie gra z tymi wyrzutami sumienia.

http://altronapoleone.home.blog

Oprócz tego – jeśli chłopiec i dziewczynka wspólnie jadą na koniu albo chłopiec tak ich rysuje, to robię się podejrzliwa. ;-)

No bez przesady Finklo, spędzili razem wiele nocy – mieli dużo lepszych okazji, niż jazda na koniu na widoku :P

 

Zakończenie z tym jej wyznaniem, tak skądinąd, wydaje mi się mocno deusexmachinowe, a psychologicznie naciągane – coś mi nie gra z tymi wyrzutami sumienia.

 

Mnie Ewka też nie przekonuje i jakoś tego romansu między nimi nie widzę, ona pewnie by chciała (przynajmniej tak się wydaje), ale jakoś ta cała ich relacja mi się zupełnie nie klei.

It's ok not to.

Mnie Ewka też nie przekonuje i jakoś tego romansu między nimi nie widzę, ona pewnie by chciała (przynajmniej tak się wydaje), ale jakoś ta cała ich relacja mi się zupełnie nie klei.

No nie klei się, bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz. A Jacek ewidentnie nie chce… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Noce w jednym namiocie – luz. Wspólne uprawianie sportu – OK. Sama robiłam jedno i drugie z kumplami. Ale rysowanie siebie i drugiej osoby – nieeee. I tego zamierzam się trzymać.

Babska logika rządzi!

Hmm… Jakoś nie zwróciłam szczególnej uwagi na to rysowanie, ale w sumie racja ;-)

It's ok not to.

Councie, moje odczucia względem ADHD wynikają z autopsji – napisałam o sprowadzaniu do agresji i pochopności, bo zgadzam się z Tarniną, że problemem jest zagubienie…

Dobra. OK. Rozumiem.

Wyobraź sobie, Drakaino droga, że też mam doświadczenia z autopsji. Nie uważam dzieciaków z ADHD za jakichś psychopatów, tylko nie rozumiem do końca, w którym fragmencie tak zły obraz nakreśliłem. Masz na myśli określenie “zapalczywy”? Bo, szczerze mówiąc, starałem się raczej na zaburzeniach nie skupiać – choroba (albo “choroba” jeśli wolisz) jest raczej pretekstem dla obecności Jacka na hipoterapii – znajduje się na liście wskazań. I na tym się oparłem. Jeśli uważasz, że inna jednostka chorobowa nadawałaby się bardziej, daj znać. Chciałbym poznać Twoje zdanie.

 

Aby to zilustrować, popełniłam wieczorkiem takie cuś i pod nie proponuję przenieść rozmowę…

Zaraz przenoszę, skoro tak ładnie prosisz, Tarnino ;P A tak w ogóle, to bardzo mi miło, że zainspirowałem Cię do napisania czegoś ;D

Co do apodyktyczności – nie będę oceniał. Sam tak mam, że gdy czytam niektóre opowiadania, kusiłoby mnie przekształcić niektóre zdania…

 

całkowicie znielubiłam bohatera po tym, jak swoją bezmyślnością ukatrupił konia :/

O kurde, prawda :O A to bydlak…

Ale może spójrz na to, jak na pogrzeb indiański (chyba indiański XD) – Pchełka dołączyła do Bianki w zaświatach i teraz mogą być razem już przez wieczność!

Bardzo mnie cieszy, że zdecydowałaś się w końcu zaszczycić mnie komentarzem, Pierożku żołądkowi sercu memu najdroższy :)) Dzięki.

Ano, romans raczej nieee, bardziej chciałem przedstawić nostalgię/melancholię. Czy wyszło? Heh, jak widzę zdania są podzielone ;(

Z Bianką trochę kręcił (póki żyła). Z Ewką nie, choć ona była w nim zakochana na zabój (powrót jej uczucia zrzucam właśnie na karb nostalgii, no i faktu, że nie znała fajnych chłopaków w tej Ostrowi ;P ). Czyli – Śniąca jak zwykle odczytała doskonale <3

 

-------------

 

Wątek Ewki. No, wiem wiem, dałoby się wyciąć. Ale nie chciałem robić tego z kilku względów. Widziałem tę historię w takiej a nie innej formie, ona z nimi żyła, należała do “paczki”, choć wcześnie się odłączyła. Specjalnie nie cofałem się do okresu, kiedy zaczęli chodzić na hipoterapię i nie uwidaczniałem jej zazdrości – to już po całości byłoby laniem wody.

Ona była kolejnym refleksem nostalgii w tym tekście, kolejnym elementem ukazującym, jacy są ludzi – jednocześnie piękni i brzydcy, egoistyczni i altruistycznie jednocześnie. Ona jest podobna do Patryka (który ukrywał chorobę Bianki, a później zbył Jacka, bo nie chciał czuć wyrzutów sumienia) – tylko w jej interesie jest, by Jacek niczego sobie nie przypomniał.

Ten tekst pokazuje jej klęskę. Przegrała przez swoją bierność, a gdy chciała stanąć naprzeciw światu, było już za późno.

Rozumiem, że ten wątek jest zbędny pod kątem fabularnym, ale moim zdaniem w pewien sposób dopełnia obrazu całości.

 

Niemniej, dziękuję Wam po stokroć za wyrażenie własnej opinii w tym względzie – tak czy inaczej mam zamiar wziąć je sobie do serca. W końcu piszę bardziej dla kogoś, niż dla siebie samego ;)

Dzięki.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ja bym tam Ewki nie ruszał, bo po pierwsze skiepściłoby to bardzo fajną końcówkę, a po drugie w takich melancholijno-romantycznych (tak, tak, romantycznych) klimatach bardzo lubię element telenowelowości, który jej postać wprowadzała. Bez Ewki tekst byłby uboższy. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ja też jestem za jej pozostawieniem, Ewki znaczy. Ja odczytuję to dokładnie tak, jak Hrabia napisał. Uważam, że nie należy na siłę pozbywać się każdego nie-kluczowego elementu, bo te często właśnie budują nastrój, wzbogacają tło i tak dalej.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wiesz, drogi Councie, czasami jest trudno wyłożyć, dlaczego konkretnie coś człowiekowi nie podchodzi.

Jak na to zwróciłeś uwagę, to tak, przymiotnik “zapalczywy” nie pasuje (zapalczywy SJP PWN, 1. «łatwo unoszący się gniewem», 2. «charakterystyczny dla ludzi o takich cechach» – ani to do nadpobudliwości ADHD nie pasuje, ani chyba do Jacka).

Przejrzałam tekst i sformułowanie “cierpieć na ADHD” też mi nie leży, ale to może być idiosynkrazja.

Ogólnie często tak bywa, że jak się nie kupuje całości tekstu (mnie się tu podobają niektóre motywy, np. z konikiem na biegunach), to drobiazgi zaczynają drażnić. A mnie sentymentalizm i niestety pewna oczywistość rozwiązań w tej historii nie porwały. Po intrygującym tytule, przedmowie i wierszyku na początku spodziewałam się czegoś zupełnie innego, a nie praktycznie realistycznej opowieści, w której fantastyki tak naprawdę mogłoby nie być, bo wszystko, co można za nią uznać, to mogą być omamy, fantazje itd. (Nie żeby mi to ogólnie przeszkadzało, ale tu akurat liczyłam na inny typ opowieści.)

A może po prostu jest to całkiem nie mój typ fabuły i narracji.

 

Edytka: zapomniałam o chorobach. Zarówno do fabuły, jak i hipoterapii oraz tego, jaki bohater jest ukazany w opowiadaniu, bardziej pasowałoby mi coś ze spektrum autyzmu.

http://altronapoleone.home.blog

Ano, romans raczej nieee, bardziej chciałem przedstawić nostalgię/melancholię.

 

Mnie tam pasuje, że romansu za bardzo nie ma :D Swoją drogą, nie podejrzewałam Cię, Hrabio, o kanibalizm @_@

 

Co do wątku Ewki, ja bym albo wywaliła, albo dopisała i dopracowała, ale… będąc na miejscu autora, zrobiłabym tak, jak by mnie się podobało :D

It's ok not to.

Podoba mi się stopniowe rozwiązywanie tajemnicy i koński wątek w opowieści. Chociaż średnio lubię te stworzenia, pasowały mi do wysokiego stężenia sentymentalności. 

Sama historia… hmm… ma coś w sobie. Może opiera się głównie na nostalgii i przychodzi moment, w którym czytelnik domyśla się ciągu dalszego, jednak jest ładna. I myślę, że straciłaby na docięciu do dwudziestu tysięcy znaków.

Podsumowując: podobało mi się. Takie przyjemne ghost story, może bez jakiś fajerwerków, ale na pewno mogące umilić czas czytelnikowi. :)

No cóż, Primagenie, przeczytałam bez najmniejszej przykrości, ale też nie mogę powiedzieć, że ta historia, choć w pewien sposób tajemnicza, jakoś szczególnie mnie urzekła. Niestety, nie umiałam przejąć się niepamięcią Jacka, jego omamami i usiłowaniami docieczenia prawdy z przeszłości.

Nie rozumiem, dlaczego rodzice Bianki ukrywali jej chorobę. Jednakowoż zdaję sobie sprawę, że gdyby Jacuś o niej wiedział, nie byłoby opowiadania.

Czy o dziecku z ADHD można mówić, że jest niepełnosprawne?

Nie kupuję też Ewki z jej pielęgnowanym przez lata dziecięcym uczuciem – że też przez ten czas nie zorientowała się, że po ulicy miłość hula wiatr

 

Nagle, jakby prze­bu­dzo­ny przez wpa­da­ją­cy przez otwar­te drzwi po­wiew… –> Czy to celowe powtórzenie?

Może: Nagle, jakby prze­bu­dzo­ny powiewem wpa­da­ją­cym przez otwar­te drzwi

 

Jacuś po­czuł, że łzy zło­ści na­pły­wa­ją mu oczu… –> Chyba miało być: Jacuś po­czuł, że łzy zło­ści na­pły­wa­ją mu do oczu

 

Bar­dzo mi na tobie za­le­ży. Ewka –> To list, więc: Bar­dzo mi na Tobie za­le­ży. Ewka

 

Gdy umar­ła, byłam szczę­śli­wa . –> Zbędna spacja przed kropką.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Drakaino. Masz rację, że przez słowo zapalczywy mogłem nawiązywać bardziej do dzieciaka z osobowością dyssocjalną niż ADHD. Zastanowię się później, jak załagodzić to wrażenie.

Autyzm? Brzmi całkiem kusząco, choć zniechęcał mnie fakt, że mam inne opowiadanie, w którym bohaterem jest chłopak z Aspergerem. I jakoś odczuwam niechęć przed dublowaniem… Wiem, głupie ;D

 

Rosso, fajnie, że jesteś. Heh :3

Miło, że sentymentalizm dawał radę, w przyszłości zadbam jeszcze o trochę tych fajerwerków :)

 

Reg… Wiesz co? Niby trochę szkoda, że nie przemówiło do Ciebie, ale… chrzanić to, najważniejsze, że znów TU jesteś. Z nami. Bardzo, bardzo mnie to cieszy.

To, że tym razem wyszło zrozumiale, również ;D

Ekhm… A rodzice Bianki nie ukrywali jej choroby. Po prostu mały Jacuś nie widział nigdy napadu i stwierdził, że to jakieś bzdury, a on wie lepiej. To był wtedy mały chłopiec… A mali chłopcy są głupi ;)

Błędy naturalnie poprawiłem.

Dziękuję Ci.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Skoro poprawiłeś usterki, klikam. I bardzo dziękuje Ci, Primagenie, że się cieszysz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O rany, a myślałem, że to ja piszę smętne romantyczne historie… Ale popłynąłeś, Countcie. :)

Cóż mogę powiedzieć, pięknie warsztatowo i postępy widzę. W poprzednich opkach gdzieś tam się wkradały drobne niezręczności, ale tutaj jest gładko, na pewno drukowalnie. Choć to trochę zasługa historii, dosyć prostej i jasnej.

Na pewno to dobry trening przez poważnym i gładkim drukowalnym. Ciężko powiedzieć, czy mi się podobało, bo opowieść trochę zbyt melodramatyczna. Coś na pograniczu harlequina, ale sam miałem takie zarzuty, więc może pisząc się tego nie czuje?

Jest pewne zaskoczenie tą delikatną stroną Counta i to jest pozytywne.

Pozdrawiam.

 

Darconie, bój się dowolnego bóstwa! Gdzieś Ty tu dostrzegł choćby ślady pogranicza harlequina???

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

W miłości, która niekarmiona potrafi przetrwać lata? We wspólnym galopowaniu?

Babska logika rządzi!

To chyba na oczy harlequina nie widzieliście… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ja kiedyś jednego przeczytałam. Bardzo traumatyczne. Staram się wypchnąć z pamięci i nie mogę… ;-)

Babska logika rządzi!

To tak, jak ja. I dlatego twierdzę, że jedno do drugiego, czyli ten teks i harlequin, mają się do siebie nijak. Przynajmniej zgodnie z moją pamięcią ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Może ten mój silniej zakorzenił się w podświadomości i stamtąd straszy, zatruwając normalne lektury…

Babska logika rządzi!

Nie uważam harlequinów za coś złego, pisałem to już kiedyś. :) Wy obie najwyraźniej tak, to kto tu jest ten zuoły? ;)

Nie rozpatrywałabym tego w kategoriach zua i dobra. Raczej sentymentalizm/ racjonalizm.

Babska logika rządzi!

No pisałem, że Ewka jest harlequinowa. Czy tam telenowelowa, wszystko jedno. Ale to było fajne w tym tekście :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Harlequin, hehe ;D

Sam jeszcze nie miałem “przyjemności” obcować z tym zasłużonym gatunkiem literackim, ale sądząc po okładkach w prawdziwych harlequinach jest chyba więcej całowania ;)

Jest też wiatr we włosach i to rzeczywiście pasuje do mojego tekściku, tutaj zgoda.

 

Dziękuję, Darconie. Miło, że dostrzegasz postępy – mam nadzieję, że w najbliższym czasie zdołam Cię zaskoczyć czymś jeszcze, działem znacznie większego kalibru… ;)

 

A właśnie. Przy okazji podziękowania dla Śniącej, Belli, Thargone’a, Rossy i Reg za bibliotekę.

A Śnio nawet podwójnie, bo jeszcze za nominację :)) To miłe.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

„Prawdę mówiąc, w ogóle zapomniał o istnieniu partnerki”

i zaraz potem:

„lecz Jacek zupełnie zapomniał o jej istnieniu.”

Niepotrzebnie powtarzasz dokładnie tę samą informację.

 

„Jacek przeszedł przez ulicę i stanął naprzeciw wielkiego[+,] murowanego gmachu.”

 

„Jacek uśmiechnął się niepewnie, licząc, że wygląda na nieco pewniejszego, niż się czuje.”

 

„– Ale z ciebie świrek – wyrzuciła na jednym tchu.” – A to ile oddechów powinna wziąć do wygłoszenia tak krótkiego zdania? Przyznam, że nie rozumiem o co chodzi w tym miejscu z tym „jednym tchem”.

 

„Przez chwile milczała” – chwilę

 

„Jej słowa i czyny były tym, co wyprowadziło go z ciemności, co zrzuciło łańcuchy ze spętanego chorobą umysłu. Z każdym słowem Patryka[-,] oczy Jacka otwierały się coraz szerzej…”

 

„– Przy dłuższym marszu wciąż mnie boli, więc o wycieczce w góry nawet nie marzę, ale… generalnie tak. Świetnie pływam[+.] – Patryk roześmiał się i zamilkł na dłuższą chwilę.”

 

„W jego twarzy odbijało się coś na kształt żalu.” – W twarzy czy na twarzy?

 

„Wpadające przez okno światło Księżyca pozwoliło mu dostrzec nieruchome sylwetki śpiących przyjaciół.” – księżyc małą literą

 

„Górujący nad nimi Księżyc osiągnął tej nocy pełnię, widoczność była doskonała.” – jw.

 

„Zresztą[-,] będziemy cię asekurować, więc nie masz czego się bać!”

 

„Dziewczynka roześmiała się i korzystając z pomocy Patryka, wsunęła stopę w strzemię.” – Wtrącenie albo wydzielone przecinkami z obu stron, albo wcale.

 

„Jacek z niepokojem zauważył, że słuchając opowieści dawnego przyjaciela, odruchowo zaczął szkicować konie na jednej z zaścielających stolik kartek.” – Tu odrobinę kłopotliwa sytuacja przecinkowa. Albo bez przecinka po „przyjaciela”, albo z nim, ale wtedy trzeba wydzielić wtrącenie i przestawić przecinek sprzed „że” za nie.

 

„intensywnie wpatrywał się w ich grzbiety, wypatrując czarnowłosej dziewczynki.”

 

„Ostrów Mazowiecka jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak smutnym miejscem.” – Ostrowia?

 

„Na szczęście deszcz przestał padać, a zza chmur wychynęło Słońce, jakby sprzyjając jego zamierzeniom.” – słońce małą

 

„– Oboje jesteśmy winni. Zabiliśmy ją, Pchełko[+.]sSzept Jacka był cichszy niż szelest poruszanej wiatrem trawy, a jednak koń zdawał się rozumieć każde słowo.”

 

„– A pamiętasz[-,] pan[-,] jak?”

 

„Stajenny uśmiechnął się[-,] widząc, jak bardzo”

 

„wtedy również Księżyc stał w zenicie” – księżyc

 

„Oboje wierzyli, że tej nocy dziewczynka przemówi po raz kolejny. Po raz ostatni.” – Może coś przegapiłam, ale jakoś nie odniosłam wrażenia, że on znajdował się w tej stadninie nocą? Wysiadł z autobusu chyba o jakiejś normalnej porze, a potem zjadł i poszedł do stajni. Kiedy zapadła noc?

 

„Zresztą[-,] zrobiłaby znacznie więcej”

 

„– To już miesiąc od wypadku, Jacek. Wiem, że głupio postąpiłam. Przepraszam.” – Zgubiłeś mnie tu. Co takiego zrobiła, że przeprasza?

 

Za Reg powtórzę – czy ADHD to niepełnosprawność, serio?

 

I w sumie podobnie jak Reg mogę napisać, że przeczytałam z pewnym zaciekawieniem, ale generalnie nie zostałam kupiona. Mimo że jestem fanką koni, nie dałam rady się jakoś wczuć w tę manię Jacka i tęsknotę Bianki za ostatnią jazdą. W ogóle nie przejęłam się zbytnio losem ani jednego, ani drugiego. A dodatkowo irytowała mnie postać Ewy, głównie tym, że jej obecność wydała mi się kompletnie zbędna. I zakończenie też jakoś tak… no fajnie, że się razem przejechali, ale czy tak ponure konsekwencje wypadku Jacka cokolwiek wnoszą?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet, Joseheim – dziękuję :)

 

Jose – błędy poprawiłem, dzięki. Ostrowię, wbrew pozorom, w mianowniku naprawdę zapisujemy “Ostrów”. Przynajmniej tak znalazłem.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ciekawa sprawa z tą Ostrowią, taka nieintuicyjna O.o

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Całkiem sympatyczny tekst. Choć porusza ciekawy problem. Jakoś wielkiej fantastyki nie dostrzegłam, ale nie przeszkadzało mi to w odbiorze. Może zrobiłabym ciut mroczniejszy klimat, ale ogólnie jest okej.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Heh… “Jest okej” to nie do końca to, co chciałem osiągnąć, niemniej dziękuję Ci za szczerość, droga mi Mor. No i w ogóle – fajnie, żeś wpadła. Miło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ej, no, nie ma stękania. Jak chcesz lepszych reakcji niż "sympatyczne opowiadanie", to do roboty. Do Twoich tekstów zaglądam zawsze. ;>

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Sir, yes, sir! ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Pięknie, romantycznie, niczym kąpiel w magicznym, choć odrobinę mrocznym i owianym mgłą tajemnicy morzu… :) To chyba mój ulubiony tekst Twojego autorstwa, oczywiście z tych, które przeczytałam :) Ślicznie napisany i poruszający interesujące kwestie… Idę nominować :)

A i fajny tytuł :)

Dziękuję, Katiula! Tak za miłe słowa, jak i nominację – dodadzą mi sił do walki ze słuchowiskiem :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wpadam spóźniony na imprezę, ale mam nadzieję, że nie będę ostatni ;)

Melancholijne, spokojnie, tkliwie – no nie powiem, emocje czuć mocno, jak to u Ciebie :) U mnie trochę balansowałeś na granicy sentymentalizmu, ale paradoksalnie pomógł ten rozwodniony początek. Bo o ile tekst faktycznie dałoby się skrócić, o tyle dał pewne wytchnienie przed uderzeniem w dalszej części opowiadania. Może więc to i dobrze, że obyło się bez wrzucenia od razu w wir melancholii, bo kto wie, czy bym się nie odbił jak Finkla. Choć z drugiej strony mogłaby pomóc też jakaś radośniejsza scena w środku. Na pewno by nie zaszkodziła :)

Końcówka ładnie podkreśla całość. Żal mi Ewki, no ale taki los nieszczęśliwych miłości z dzieciństwa ;)

Podsumowując: bardzo ładny koncert fajerwerków. Nie wszędzie może jest super, ale satysfakcja na koniec była :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

O, dzięki dzięki, NoWhereMan. Ja zawsze obawiam się, że za bardzo zagęszczając akcję burzę klimat. Cholera wie, czy to racjonalny niepokój…

 

mam nadzieję, że nie będę ostatni

Też mam taką nadzieję. Kiedyś to były czasy! Ludzie zabijali się, by poznać opowiadanie Counta, a teraz? Mało kto czytuje :(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Coś, o czymś jakimś cudem zapomniał.

 

W kawiarni było ciepło i przytulnie, choć za oknem wciąż padał deszcz. Ulice otulała szarość.

 

Bardzo dobrze mi się to czytało, być może dlatego, że miałem akurat nastrój na odrobinę melancholii i sentymentalizmu, bo nasłuchałem się tego. :p Zostałem kupiony historią o poczuciu winy i poszukiwaniu własnej przeszłości, choć ta moja opuszczona garda w postaci pasującego nastroju, nie zdołała przesłonić paru elementów, których bym się czepnął. Przede wszystkim bym ciął. Może niekoniecznie wątek Ewki, bo to taka cicha bohaterka całej tej historii, być może najbardziej dramatyczna ze wszystkich. Napisałeś mi kiedyś, że próby podkręcania egzaltacji będziesz zawsze aprobować, ale w końcówce ten płacz i wybiegnięcie z sali to jednak IMO przesada. Delikatniejsza reakcja Ewki wypadłaby, według mnie, z większym smakiem. Dłużył mi się również początek, bo motyw konia został przewałkowany co najmniej o jeden raz za dużo i tam też byłoby gdzie ciąć. Ogólnie nie sądzę, by konkursowe 20k to był odpowiedni limit dla tego tekstu, ale okolice 30k, myślę, że byłyby całkiem osiągalne.

Napięcie siada, gdy bardzo jasno sugerujesz, co stało się z Bianką, a potem jedynie to potwierdzasz. Na szczęście końcówka – właśnie z hejtowaną w komentarzach Ewką – wynagradza to. Co prawda uderzeniem nie w zaskoczenie, lecz w emocje, ale poczułem się ukontentowany.

No i fantastyki nie za wiele. Normalnie się tego nie czepiam, bo pomysły bywają różne. Tutaj mamy całą gamę postaci z neurologiczno-psychiatrycznymi dolegliwościami i całą fantastykę równie dobrze można wziąć za omam, a to trochę zabija magię – tak dosłownie, jak w przenośni. Sądzę też, że motyw z utratą pamięci to nieco przeholowany pomysł i zgrabniej wyglądałoby uzupełnianie przez bohatera luk w ciągu wydarzeń, o których zwyczajnie nie mógł mieć pojęcia jako dziecko.

Jeszcze tylko dodam, że myślałem, że szlag mnie trafi od stężenia wielokropków w pierwszej połowie opowiadania. Na szczęście później ich ubyło.

I ciekawe, czy prędzej świnie pofruną, czy może Finklę wzruszy jakiś portalowy tekst. ;D

I ciekawe, czy prędzej świnie pofruną, czy może Finklę wzruszy jakiś portalowy tekst. ;D

Zdefiniuj “poruszyć”. ;-)

Babska logika rządzi!

Napiszesz komentarz “poruszająca historia, wzruszyłam się, myślę, że zostanie ze mną na długo” zamiast “łojezu odbiłam się co to w ogóle jest a gdzie fantastyka???”

*zaczepka mode off* ;)

Aha. W takim razie stawiam na świnie.

Babska logika rządzi!

:C

Wierzę w Counta!

Napisałeś mi kiedyś, że próby podkręcania egzaltacji będziesz zawsze aprobować, ale w końcówce ten płacz i wybiegnięcie z sali to jednak IMO przesada.

Oj tam, oj tam, przecież i tak się ograniczałem, Bright! ;)

 

Tego cięcia to muszę się wreszcie nauczyć, bo Fun też cały czas zwracał mi na to uwagę. A jednak, pisząc, cały czas mam wrażanie, że jeśli nie zwolnię, wyjdzie zbyt raptownie, prostolinijnie… i przez to gorzej ;(

 

Dzięki serdeczne za służbową wizytę, miłe słowa i celne uwagi. Postanawiam poprawę :P

 

Aha. W takim razie stawiam na świnie.

Powiem Wam, że też jestem sceptycznie nastawiony. W końcu… [uwaga! tu zaczyna się nudna piłkarska dygresja!] …osły już poleciały. Kiedyś pewien obeznany z piłką człowiek powiedział, że prędzej osły zaczną latać, niż zespół Chievo Verona awansuje to pierwszej ligi włoskiej. I co? Chievo awansowało. I na cześć tego tryumfu przyjęły przydomek Latające Osły ;)

 

Wierzę w Counta!

Dzięki. Swoją drogą, to świetny tekst na portalową sygnaturkę, polecam każdemu bywalcowi :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No i były kiedyś “Świnie w kosmosie”, czyż nie? ;-)

Pozamiatane!

Babska logika rządzi!

Mój mózg zrobił pozycjonowanie na czarny humor po tym zdaniu:

Kucyki miały szklane oczy, nieruchome, rozwiane w pędzie ogony i wystające z brzuchów pręty.

 

Przeczytałem, ale mnie nie chwyciło, choć zarzutów nie mam.

 

Co do ADHD, to się na to nie choruje, tak jak się nie choruje na niebieskie oczy ; D choć, pewna zajadła mniejszość twierdzi, że nie jest to wrodzona kondycja neurologiczna, tylko “wymysł tej zepsutej cywilizacji” itd. Nie będę się rozpędzał ; D

 

Ogólnie to samopozycjonowanie zaburzyło mi odbiór tekstu i ADHD mi zgrzytało z racji spaczeń zawodowych. Jakby usunąć z tego komentarza moja subiektywność, to zostałby całkiem porządny tekst! 

 

Pozdrawiam,

Marlow

Co do ADHD, to się na to nie choruje, tak jak się nie choruje na niebieskie oczy

Z tego co wiem, ADHD należy do grupy zaburzeń psychicznych i w klasyfikacji ICD-10 widnieje pod numerem F90, więc porównanie do niebieskich oczu uznam za niezbyt trafione ;)

 

Inna sprawa, że wzbudza kontrowersje. Wiesz, Marlow – potrzebowałem bohatera, który z jednej strony będzie miał wskazania do hipoterapii, a z drugiej będzie, no… zdrowy. A przynajmniej nie odstający jakoś szczególnie.

Mogłem jednak użyć niewłaściwych słów w opowiadaniu i stąd, podejrzewam, Twoje wątpliwości…

 

Niemniej, dzięki serdeczne za wizytę, przeczytanie i komentarz :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wiem, wiem, ICD-10 powstało w 1992 roku, nie sugerowałbym się wyrazami, których się tam używa. Podobno 11 ma być lepsza ; D najbardziej trafione, według mojej najlepszej wiedzy – to, że większość ludzi uważa, że posiadanie niebieskich oczu jest czymś anormalnym, świadczy o większości ; D w niektórych społeczeństwach, dzieci o takich temperamentach mają problemy, w innych nie ; D

Wszystko jest usprawiedliwione przez fabułę. Nie cierpię dydaktyki w opowiadaniach, a i tak się czepiam.

 

Panie Hrabio, tak się czepiam, bo upał u mnie i się nudzę ; D

Nie nie, spoko. Lepsza konstruktywna dyskusja niż olanie ignoranta ;)

A jednak, mimo że z dzieciakami z ADHD miałem styczność, nie spodziewałem się, że wywołam takie reakcje opisami tego… no, tego. Niech na moją obronę działa fakt, że to opowiadanie nie dzieje się we współczesności. W końcu gdzie teraz znajdziesz uliczne budki telefoniczne?

 

Trzymaj się. W Primagrodzie też upał, niech pogoda zlituje się nad nami ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

No, mości Hrabio, powiem Wam, że tym razem daliście naprawdę zacny popis.

 

Nie wiem, czy to już; czy to właśnie ten moment, w którym możesz otwierać butelkę i świętować, ale z drugiej strony nie wiem też, czy to aby nie jest ten moment, więc no… Browarka w taki upał wypić możesz tak czy inaczej.

 

Klimatem opowieść stoi – takim nostalgicznym, trochę jak wiatr szumiący wśród jesiennych liści, gdzieś nad morzem, w jeden z tych ostatnich naprawdę ciepłych dni, gdy przez wyludnione uliczki kończącego właśnie swój sezonowy żywot miasteczka przemykają ostatnie spóźnione duchy; w większości równie spełnieni, ale i zmęczeni życiem, jak miasteczko wakacjami staruszkowie, których dopalające się już tęsknoty korespondują z zalegającą pośród otwartych jeszcze, ale opustoszałych bud ciszą (takim właśnie klimatem rezonuje mi Twój tekst i nic na to nie poradzę, nawet, gdybym mógł) – ale wreszcie broni się też i fabularnie, co bardzo cieszy. Spójna, klarowna opowieść z – niestety – mało jednak satysfakcjonującym zakończeniem.

Jest cokolwiek zbyt nijako, jakbyś nie mógł zdecydować się, w którą chcesz iść stronę. Ani to zakończenie szczęśliwe, ani nieszczęśliwe. Jako niedopowiedzenie też ma swój urok, ale ja osobiście wolałbym coś jednoznacznego. A osobliwie nie obraziłbym się na twist w konwencji horroru, którym cała opowieść i tak przecież delikatnie, ale wyraźnie wybrzmiewa. Wiesz, coś w stylu “– tak długo na ciebie czekałam… – Usłyszał jeszcze Jacek, zanim Pchełka pomyliła krok/wpadła kopytem do nory (nie łączyłbym tego; za dużo dobroci na raz) i straciła równowagę.

Uważam też, że motyw Ewki jest mocno – a przy tym rozczarowująco – niewykorzystany. Postać tej dziewczyny – swoją drogą wyjątkowy zbieg to okoliczności, że Jacek ze wszystkich starych znajomych trafił akurat na nią – obiecywała wnosić do opowiadania coś więcej; więcej mroku, zagadek i rozwiązań, jakiś fabularny zakręt, zza którego wyłoni się zupełnie inny niż by się wydawało finał (oczywistym domysłem po tych wszystkich Ewinych westchnieniach ulgi, okraszających amnezję Jacka, było, że zazdrosna panna jakoś upozorowała wypadek, by pozbyć się konkurencji, a jej Książę Bajka był jedynym, który mógłby to ujawnić, albo po prostu przypomnieć to sobie i ją serdecznie znienawidzić, więc jego niepamięć była dla niej darem niebios, choć szczerze mówiąc liczyłem jednak na coś mniej trywialnego).

Tymczasem jej wielka tajemnica okazała się jeszcze bardziej trywialna i, zasadniczo, pozbawiona znaczenia, zarówno dla mnie, jako czytelnika, jak i dla samej opowieści. Choć pewnie nie dla Jacka.

Literacko też jest świetnie – obrazowo, płynnie, solidnie. I do tego pisemna pochwała za tytuł, już sam w sobie fajny, a przy tym bardzo ładnie wkomponowujący się w treść.

Minus natomiast za stajennego – jest tak stereotypowy w tej swojej w tej swojej wielkogabarytowej, wiejskiej dobroduszności, że – chociaż sympatyczny – to jednak raził.

 

Ogólnie rzecz ujmując, jestem kontent z lektury, wszelako nie aż tak, żeby z miejsca siodłać konia i ruszać w step dzikim kłusem.

Dlatego będę musiał poważnie się zastanowić, czy nakarmić wszystkie te Twoje konie owsem, czy jednak sianem.

 

Peace!

 

P.S. Wykorzystanie hasła konkursowego satysfakcjonujące.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Prawie.

Trzecie w ostatnim czasie (po “Tańcu” i “Dżdżownicy”) Twoje opowiadanie, które przeczytałem z dużą satysfakcją i które pozwoliło zapomnieć o “Szeptulcu” ;)

Kiełznałbym jeszcze ten nieszczęsny patos (”Jej słowa i czyny były tym, co wyprowadziło go z ciemności, co zrzuciło łańcuchy ze spętanego chorobą umysłu”) i histeryczne zachowania bohaterów (”Patryk spojrzał z nienawiścią i zacisnął rękę na szklance. Szkło pękło, na podłogę skapnęły krople zmieszanej z krwią kawy”), a przeładowane zdania (”krzyknęła na odchodnym i zadarła głowę, jednak w pełnym urazy oddaleniu się od partnera przeszkodził jej dzieciak w bejsbolówce i jego lód, który z niesłyszalnym w tumulcie mlaśnięciem rozsmarował się na nowej, turkusowej sukience”) wprowadzał dopiero w dalszej części opowiadania, kiedy czytelnik stopniowo przyzwyczai się do Twojego stylu.

Dużo lepiej jest z logiką i sensem opowieści, choć zgrzytałem zębami w momencie, gdy Bianka wyruszała na pierwszą nocną przejażdżkę – nie mogłem zrozumieć, czemu córka właścicieli stadniny potrzebuje do tego pomocy dwóch przegrywów. Potem to bardzo sprawnie i sensownie uzasadniłeś, ale chyba lepiej byłoby wspomnieć o tej przyczynie już wcześniej.

Zabrakło trochę zaskoczenia w drugiej części opowieści, od momentu odzyskania pamięci wszystko toczy się już po przewidywalnym torze, choć oczekiwałem jeszcze na twist z Ewką. Ale o tym już pisał Cień.

EDIT: a wykorzystanie hasła konkursowego chyba najlepsze z tych, które czytałem. Szkoda, że nie wystartowałeś.

 

Nie wiem, czy to już; czy to właśnie ten moment, w którym możesz otwierać butelkę i świętować, ale z drugiej strony nie wiem też, czy to aby nie jest ten moment, więc no… Browarka w taki upał wypić możesz tak czy inaczej.

:O

Skoro tak, to zmieniam front. Finklę chyba jeszcze wzruszy portalowy tekst ;P

 

Zaskoczyłeś, Cieniu. Dzięki. Fajnie, że tym razem niektóre elementy zagrały, jak powinny. Co do stajennego – racja. Jak teraz o tym myślę, to aż mi trochę głupio XD

Zakończenie miało być, jak to zwykle u mnie, dramatyczne. Jacek staje się obłąkany i zatraca się w hipomanji. No ale zostawiłem furtkę bezpieczeństwa dla czytelnika i stąd pewnie Twoje wrażenie.

Dzięki za wyczerpujący, wartościowy komentarz.

 

Coboldzie, dziękuję. Nie mogłem się Ciebie doczekać, ale widzę, że wkrótce nadszedłeś ;) Nie mam jednak żalu – moja przygoda z Ariadną też należy do… cokolwiek wyboistych ;/

Dzięki za merytoryczne, konkretne uwagi. Rzeczywiście, mam problem z wytkniętymi przez Ciebie kwestiami i staram się je prostować. Przy Pokraku powinno być lepiej, jakbyś zajrzał ;)

A Szeptulec był przecież świetny! Nie zapominaj, że wyraziłeś chęć betowania ostatniej części ;)

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Skoro tak, to zmieniam front. Finklę chyba jeszcze wzruszy portalowy tekst ;P

Taaa. Ten o latających świniach. ;-)

Babska logika rządzi!

Sorry, Winnetou, ale jestem na NIE.

Jak już zostało ustalone, tekst mnie nie wzruszył i nie miał na to specjalnych szans. Takie tam sentymentalne pitu-pitu, podróż do czasów dzieciństwa, same szczenięce miłości. Fantastyki jak dla mnie za mało. OK, twierdzisz, że niektóre elementy fantastyczne dzieją się naprawdę i nie mogą być zwidami protagonisty. No, ale to szczegóły mało istotne dla fabuły.

To, co mi się naprawdę spodobało, to ładnie pokazane wyparcie. Tak ładnie, że bardzo wiarygodnie, mogło się zdarzyć. Czyli jeszcze podkreśla brak fantastyki.

Babska logika rządzi!

Tak tak, domyśliłem się ;)

Co do stężenia fantastyki, to bronić się nie będę – podczas pisania w ogóle tego elementu nie analizuję… Choć krzepiące jest to, że najwyraźniej potrafię napisać coś BEZ fantastyki :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tym razem niestety byłem na NIE, drogi Hrabio.

Satysfakcja definitywnie była na Bibliotekę, ale na piórko zabrakło. I chyba zawiodło głównie to, co przykuwa w tekście – melancholia. Jak pisałem, rozwodniony początek pomógł ją przeżyć, ale nadal mam wrażenie, że nie wyważyłeś jej tak, jak w poprzednich tekstach. Tutaj miałem wrażenie, że za chwilę przykryje mnie tsunami emocji.

Tak więc emocjonalna wycieczka tym razem okazała się lekko niewyważona. Niewiele więc zabrakło do mojego głosu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cóż, rozumiem. Wciąż kombinuję, jak zrobić, by we względnie mdłej treści (wątki melancholijno-sentymentalne itd) zawrzeć na tyle dużo charakteru, by efekt był bardziej przekonywujący. Może kiedyś się uda…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Moją opinię znasz – na piórko za mało. Dłuższy komentarz napiszę (pro forma), jak wrócę.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

A łagodniej się nie dało? :'(

 

No ale niech Ci będzie, misja ważniejsza ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Koniec końców musiałem naprawdę mocno walczyć ze sobą, żeby na coś się zdecydować. A potem uświadomiłem sobie, że sama ta walka jest już tej walki wynikiem, trochę w myśl zasady, jaką zwykłem się kierować przy zakupach (przede wszystkim ubrań), a której nauczyła mnie pewna bardzo mądra niewiasta: Jeśli masz wątpliwości – nie kupuj.

Poczekam na nową kolekcję.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Maruda ;P

 

No ale faktem pozostaje, że to już chyba drugie moje opowiadanie, które w Twoich oczach zasługuje na klika do biblioteki – jest progres! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czytałem bez zwracania uwagi na niedoskonałości techniczne. Zapewne już zostały usunięte. Poruszający tekst. Trafiłem do niego dzięki wskazaniu przez Tarninę, ale nie czytałem dyskusji w komentarzach, żeby nie psuć sobie wrażenia. Warto sięgać do nie najnowszych tekstów. :)

Aleś odkopał!

Tarnina zapamiętała i poleciła? Miło mi. Również miło, że znajdujesz go poruszającym, taki w sumie miał być…

Dzięki za komentarz.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

W zasadzie, żeby nie skłamać, to Tarnina też już zapomniała, ale chłopcy odkopali mój LSD i tak jakoś wyszło ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Aaa, to wiele tłumaczy!

Stare dzieje, sporo napisałaś od tamtego czasu :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka