Do dzisiejszego Numeru Kuryera Polskiego dołącza się wiadomość o Biurze Informacyjnem, która w celu upowszechnienia onej między obywatelami już się znajduje w 767 Numerze Dziennika urzędowego województwa mazowieckiego, z poleceniem wydanem przez Kommissją wojewódzką urzędnikom miejscowym: ażeby o szczegółach poinformowali fabrykantów i mieszkańców osad fabrycznych, którym toż Biuro w ich interessach może być pomocnem.
Szendler wlewał w Wielomskiego coraz większe ilości trunku, ale emisariusz nadal pozostawał nieustępliwy. Dziennikarz zaczął już powątpiewać w to, czy kupowanie kolejnych butelek wina nie było wyłącznie wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Spróbował jednak raz jeszcze.
– Słuchaj, Kacper, przecie nic ci nie szkodzi, że powiesz mi, cóżeś robił w Wiedniu. A co to, jaka tajemnica?
– Tajemnica? Jassne, że tajem… Polej jeszcze!
Szendler dolał resztkę, która została w ostatniej butelce. Następnej nie zamierzał kupować.
– Ależ nie ufasz mi? Towarzyszowi broni? No powiedz, kto ci skórę ratował nad Dźwiną, co?
– Noo… Tty.
– Właśnie. Zróbże usługę przyjacielowi. Nie podam twego nazwiska, ja nie z takich.
– Ddobrzrze, pomóc ci mogę zawsze, my druhy. Co… cco chcesz wiedzieć?
– Tak, jako mówiłem, powiedz mi, po coś jeździł do Wiednia?
– Do Wiednia? – Zamyślił się głęboko. – Jjako posseł, a po cóż miałem jeździć?
“Pijany dureń” pomyślał Szendler.
– Ale w jakiej sprawie żeś posłował?
Wielomskiemu znów chwilę zajęło zebranie się na odpowiedź. W końcu pochylił się nad Szendlerem i konfidencjonalnie wyszeptał:
– Jechałem od… od księcia… księcia Addama. Premiera… Rozumiesz? Rozzmawiałem z… A zresztą nieważne. W każdym rrazie choziło o koronę.
– Jaką koronę? – Szendler czuł, że wreszcie trafił na właściwy trop.
– Jjak to, jaką? Naszą korronę, ot co! Ksią… książę chcce ją o… ofiarować Ha… Habsburgom.
Szendlerowi rozbłysły oczy.
– Składałeś cesarzowi propozycję?
– Nnie… gdzie mi ttam do cesarza. Ja jeno so… sondowałem.
– Ach tak – mruknął Szendler, widząc opadające powieki Wielomskiego. Po chwili emisariusz rządowy zwalił się na stolik i zachrapał.
Szendler wstał, opłacił rachunek i poprosił obsługę o zajęcie się jego przyjacielem. Następnie odebrał płaszcz i nie tracąc więcej czasu, opuścił lokal. Wyszedł na deszczowe ulice Warszawy.
***
Klub Patryotyczny ponownie domaga się oczynszowania chłopów, którą to sprawę podniósł w Sejmie poseł Lelewel. Ostro potępił zaniedbania czynione w tej sprawie przez Rząd. Postulat Klubu poparli demokraci, nadal jednak podtrzymują oni żądanie uwłaszczenia, miast oczynszowania. Xiążę Czartoryski obiecał poruszyć tę sprawę na najbliższem posiedzeniu Rządu.
Donosi się amatorom , że OGÓRKI holenderskie jak najlepiej kwaszone, kopa Zł. 5 i 6, korniszony słojek po Zł. 3, Rydze Zł. 4 są do sprzedania w nowym domu pod Nr 049 przy ulicy Przejazd wprost ulicy Długiej i Arsenału, wchodząc w podwórze po prawej ręce na drugiem piętrze od tyłu.
Kawiarnia w pałacu Zamoyskiego, w której spotykali się członkowie i sympatycy Klubu Patriotycznego, była doskonałym miejscem na zasięgnięcie języka. Dawni spiskowcy, którzy ledwo co wyszli z konspiracji, nie utrzymywali właściwej konserwatystom atmosfery wysokich sfer. Powodowała ona, że zwykłemu dziennikarzowi trudno było dostać się na arystokratyczne salony. Tu zaś wystarczyło znać miejsce zebrań oraz mieć paru przyjaciół w szeregach partii, aby wszyscy traktowali cię jak swojego. Z tych powodów Szendler bez przeszkód wszedł do lokalu. Mimo południowej pory przesiadywało tam całkiem spore grono ludzi. Nie tworzyli jednej grupy, siedzieli po dwóch, po trzech, prowadząc między sobą ciche rozmowy. Większość stanowili bywalcy kawiarni, którzy pozdrawiali Szendlera krótkimi skinieniami głów. On również witał się zdawkowo, wyglądając osoby, dla której tu przyszedł. Wreszcie dojrzał znajomą postać siedzącą samotnie pod jedną ze ścian.
– Witaj, Janie, pozwolisz się przysiąść?
Zagadnięty, drobny człowiek w średnim wieku, odziany w szary surdut, podniósł oczy znad gazety.
– A kogóż to ja widzę? Przecie to wschodząca gwiazda warszawskiej żurnalistyki!
– Daj pokój żartom. Taka ze mnie gwiazda, jak z ciebie mąż stanu.
– Skromność jest cnotą, ale nie należy z nią przesadzać. Czytałem właśnie twój artykuł traktujący o niekompetencyach popełnionych przez jenerała Skrzyneckiego. Nie ma co mówić, elegancka robota.
– Jeden dobry tekst nie czyni jeszcze z nikogo gwiazdy.
– Oj, nie kryguj się jak panna. Twoje artykuły różnią się pośród innych. Nie podają jedynie najświeższych sensacyj, ale próbują też dociec ich przyczyn i wyciągnąć na wierzch sprawy ukryte.
Szendlerowi rozbłysły oczy.
– Zbyt mi schlebiasz, lecz cieszy mnie, żeś to zauważył. Chcę bowiem, aby taki właśnie kierunek brała praca dziennikarska. Bo jakież są teraz cele gazety? Oto jeno podać wieści, jakie do publicznej wiadomości podane zostać mogą, nadto czasem zdobyć się na moralną ocenę tychże. Ja jednak pragnę sięgnąć głębiej. Nie zadowalać się tylko tym, co wielcy tego świata ujawnić raczyli, ale dociekać spraw, które ukrywają oni w ciszy swych gabinetów. Chcę, by ludzie mogli wiedzieć, o czym po nocach rozprawia książę Czartoryski, jakie sprawy roztrząsa kanclerz Metternich ze swymi doradcami, co planuje cesarz Konstanty.
– Mówisz tak, jakbyś prócz pisania artykułów, chciał zająć się też poezją – zażartował Jan. Szendler go zignorował i mówił dalej.
– Dziennikarz winien być detektywem, jak Vidocq, i próbować we wszystkim dotrzeć do sedna. Czytałeś zapewne Kuryera Polskiego sprzed paru tygodni?
– Owszem.
– Pisano tam, jak pamiętasz zapewne, o wypadku, którego sprawca umknął przed sprawiedliwością. Dlaczego autor tegoż artykułu nie dociekł, kim ów łajdak był i swym tekstem nie doprowadził go przed sąd? Ja nie zamierzam popełniać takich błędów. Nie chcę jednak badać ciemnych sprawek kierowców powozów, a jenerałów i premierów.
– Szczytny cel, bez wątpienia. Tyle, że na ogromny hazard swą osobę wystawiasz. Wymienieni przez ciebie ludzie nie chcą zapewne, by te ich “ciemne sprawki” ktoś na światło dnia wywlekał i chętnie odrąbią dłoń, która tego spróbuje.
Szendler machnął lekceważąco ręką.
– Nie przerażają mnie te kreatury, tak jak nie bałem się iść na moskiewskie działa. I powiadam ci, Monteskiusz podzielił władzę na trzy organa. Gazeta niedługo stanie się czwartym.
Rozmówca dziennikarza zamyślił się.
– Być może masz rację. Już teraz wielki wpływ mają rozmaite periodyki na bieg rzeczy. Jednak porzućmy na razie te rozważania. Z pewnością nie przyszedłeś tu rozmawiać o staruszku Monteskiuszu i jego podziale władzy. Mów, cóż cię sprowadza? Pewnie chcesz zasięgnąć języka do kolejnego z tych twoich rewolucyjnych artykułów, co?
– Zgadłeś.
– Chodzi o sprawę uwłaszczenia?
– Nie, tym zajmą się inni. Ja przyszedłem porozmawiać o polskiej koronie.
– Koronie? Ha! W takim razie wiem już, czemu ci Metternich po głowie chodzi.
– A więc to prawda?! Słyszałem właśnie, że książę Czartoryski chce króla szukać wśród Habsburgów.
– Tak, do mnie też doszły te plotki. – Pokręcił głową. – Nie będzie z tego nic. Zresztą, podług mego rozumu, tym lepiej.
– Ależ dlaczego? Przecie, gdyby to uskutecznić, otworzyłoby przed nami znakomite perspektywy. Zapewne Austryacy zgodzą się oddać nam Galicję, w zamian odbierając Moskalom naddunajskie księstwa. Taki mariaż naszych narodów odstraszy też wspólnego wroga na zachodzie.
– Piękna wizja, szkoda, że całkiem nierealna. – Szendler już otwierał usta, by znów zaprotestować, ale Jan nie dał mu dojść do głosu. – Kanclerz Austryi to chytry lis. Metternich dobrze wie, iż cesarstwo jest kolosem na glinianych nogach. Każdy jego kraniec to beczka prochu, na którą snadnie iskra rzuconą być może. Dlatego jeśli bezpieczeństwa swych zachodnich rubieży pewny nie będzie, nie zaangażuje się w naszą wschodnią awanturę. A czy mógłby być teraz czegokolwiek pewnym? Przecie we Francyi rewolucja. Z każdą naszą wiktorią tam rosną w siłę radykałowie. Lada dzień, a zechcą pójść w ślady Napoleona i ruszą na Italię. Zapewniam cię, że Habsburgowie nie zaryzykują jej utraty, dla tak niepewnej zdobyczy jak polska korona. Myślę, że nasz wypatrujący kandydatów na monarchę wzrok w inną zupełnie winien się zwrócić stronę.
– Czyli gdzie?
– Ku zachodniemu sąsiadowi. Tam nasza nadzieja!
– Ależ… – Zaczął oburzony Szendler, ale rozmówca znów mu przerwał.
– Tak, wiem, że Prusacy to naszej sprawy wrogowie zaprzysięgli. Niechybnie, gdyby car Mikołaj żył, mielibyśmy już z nimi traktament. Jednak odkąd Najjaśniejszego Imperatora szlag trafił, Prusactwo nie jest pewne, którego z pretendentów do carskiej korony poprzeć. Winniśmy wykorzystać to wahanie. Konflikt między Prusami, a Polską stąd się bierze, że Poznań i Gdańsk to tereny, których posiadanie kwestią życia lub śmierci jest dla naszych narodów. Czy więc, zamiast się o nie wadzić, nie lepiej złączyć oba państwa pod berłem Hohenzollernów? Nie wierzę, aby odrzucili taką propozycję.
– Ale któż ją złoży, skoro książę Czartoryski skłania się w inną stronę?
Jan westchnął.
– W tym właśnie sęk, że mój zacny koncept się nie ziści. Ale zamierzenia naszego premiera także nie. Kto inny zadecyduje o polskim tronie… – Urwał, budując napięcie.
Szendler nie wytrzymał.
– Kto?!
– Oczywiście współczesny bóg tego kraju, jenerał Trębicki. Ten zostanie królem, kogo nasz wódz naczelny wraz z jenerałem Prądzyńskim wybierze. Taki już jest nasz naród, że wystarczy jedno skinienie bohaterów, a rząd i sejm nie mają już nic do gadania.
– A kogóż wybiorą?
– To już nie do mnie pytanie. – Uśmiechnął się. – Klub Patryotyczny nie jest zbyt dobrze widziany wśród wyższych szarżą oficerów, więc nic o ich zamysłach nie wiemy. Radzę ci poszukać wojskowego rozmówcy.
***
Mimo obowiązującego rozeymu, nasza dzielna armia wkroczyła przed dwoma dniami do Żytomierza. Wiodący ją szlakiem Chrobrego jenerał Umiński jest już o krok od Kijowa. Wraz z tą szczęsną wieścią do Warszawy przybył naczelny wódz, jenerał Trębicki. W publicznem przemówieniu zapowiedział on rychłe podpisanie pokoju z cesarzem Konstantym. Oświadczył też, że armja polska wesprze moskiewskich żołnierzy w tłumieniu buntów, jakie wybuchły przeciw Jego Cesarskiej Mości. Za przykład pomocy podał właśnie wyparcie takowych rebelizantów z Żytomierza. Niech żyje Wojsko Polskie! Niech żyje Naczelny Wódz!
Dnia wczorajszego przypadek zdziałał, że broń w rękach jednego akademika wystrzeliła i zabiła jednego w tych szeregach, w których każden młodzieniec reprezentuje nam drogie dla nadziei naszych pokolenie. Żal powszechny niech pocieszy nieszczęśliwych rodziców, którzy płaczą nieszczęśliwego Rogowskiego.
Szendler nieśmiało przekroczył próg rozległej sali, wypełnionej dostojnymi mężami stanu, oficerami w galowych mundurach i odzianymi w eleganckie suknie damami. Nienawidził tego typu rautów, ale zbyt wiele zachodu kosztowało go zdobycie zaproszenia, by wycofać się u samego celu. W okresie konspiracji i na początku powstania urodzenie czy ranga nie miały większego znaczenia. Na tajnych zebraniach hrabia siadał obok dziennikarza, a major z uwagą wysłuchiwał mowy podchorążego. Jednak gdy tylko państwo polskie poczuło pod stopami mocniejszy grunt, arystokracja zaraz wróciła do zadzierania nosa i separowania się od “klas niższych”.
Pochodzący z mieszczańskiej rodziny Szendler patrzył z coraz większą zawiścią na to jaśniepaństwo, które w czasie wojny wcale nie rwało się do nadstawiania karku, ale chciało zgarnąć wszystkie owoce rychłego zwycięstwa. Tym razem jednak musiał powstrzymać niechęć. Nieśmiało powitał gospodarza przyjęcia oraz paru innych ludzi. Nie miał tu wielu znajomych, a obcych nie przyciągał widok jego znoszonego, nieprzystającego do otoczenia fraka, toteż po paru słowach zdawkowej rozmowy został sam. Pozwoliło mu to rozejrzeć się uważnie po sali, w poszukiwaniu osoby, do której dotarcie kosztowało go tyle wysiłku. Wreszcie dostrzegł w kącie wysokiego człowieka w mundurze pułkownika piechoty. Tak przynajmniej się Szendlerowi zdawało, nigdy nie był dobry w rozeznawaniu umundurowania. Próbując nie zwracać na siebie uwagi, podszedł do wojskowego.
– Pan Szendler? – zapytał pułkownik, gdy tylko dziennikarz się do niego zbliżył.
Nieco zdumiony żurnalista skinął głową.
– W takim razie proszę za mną.
Oficer ruszył pewnym krokiem w stronę drzwi dla służby. Szendler podążył za nim. Opuścili salę i szli chwilę korytarzem, lawirując między niosącymi tace oraz półmiski służącymi. W pewnym momencie pułkownik zbliżył się do ściany, po czym zniknął. Dziennikarz podszedł bliżej. Ujrzał niewielkie przejście ukryte we wnęce. Gdy tylko przekroczył próg, czekający wewnątrz oficer zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz. Znaleźli się w małym, przytulnym saloniku. W głębi stało łóżko, sugerujące zwykłe przeznaczenie tego ukrytego pomieszczenia. Pośrodku znajdował się stolik do wista, na nim zaś stały dwie gustowne filiżanki.
– Tu możemy rozmawiać bez przeszkód. Napije się pan kawy? – zapytał pułkownik, wskazując Szendlerowi jedno z krzeseł i samemu siadając.
– Nie odmówię. – Dziennikarz zajął swoje miejsce, po czym ostrożnie ujął w dłoń filiżankę i upił łyk.
– Cygaro?
– Dziękuję. – Pokręcił głową.
– Ja sobie pofolguję, jeśli to panu nie wadzi. – Pułkownik zapalił. – To virtuti militari, prawda? – Bardziej stwierdził, niż zapytał, wskazując na smętnie zwisający z fraka Szendlera medal. – Gdzie pan go zdobył, jeśli wolno wiedzieć?
– W batalii naddźwińskiej, pod jenerałem Skrzyneckim – niechętnie odpowiedział dziennikarz. – Proszę wybaczyć, ale nie mam ochoty o tym rozmawiać.
– Skrzynecki? – Oficer roześmiał się. – Znam ja tego wybitnego stratega. Słyszałem też o tym, jak was tam wprowadził prosto w moskiewską zasadzkę. Pan pewnie jesteś tym, który wyciągnął stamtąd resztkę niedobitków. Gracko się sprawiłeś, nie ma co mówić. Dlaczego jednak po tak wspaniałym czynie nie został pan w wojsku? Na pewno otrzymałby pan awans i godne stanowisko.
– Awans dostałem – odparł cierpko. – Miałem jednak już dosyć wojny. Dość żem na niej dokonał, by spłacić dług ojczyźnie. Wróciłem do cywila, aby zaznać odpoczynku, spokoju…
– I zemsty? – Znów wybuchnął śmiechem. – Zdrowo żeś pan zaszkodził Skrzyneckiemu tym swoim artykułem. Wywlekł pan na wierzch całe jego tchórzostwo i niekompetencyę. Mogę panu przekazać w tajemnicy, że nie pójdzie to na marne. W związku z przybyciem wodza naczelnego, ma się niedługo odbyć sąd wojskowy nad Skrzyneckim. Już go kula nie ominie, to pewne. – Zamyślił się chwilę. – Ale żeby takiego nieudacznika robić jenerałem… Całe szczęście, że nie został nigdy wodzem naczelnym. – Machnął ręką. – Jednak ad rem. Chce pan porozmawiać o przyszłości korony polskiej, prawda?
Szendler zakrztusił się kawą.
– Tak, ale… Skąd pan wie?
– Popytałem tu i ówdzie. Nie tylko pan umie w ten sposób zdobywać informacje. Co chce pan wiedzieć?
– Jeden z moich rozmówców powiedział mi, że tym, który wykreuje polskiego króla będzie jenerał Trębicki…
– W takim razie ma pan inteligentnych rozmówców.
– Czy według pańskiej wiedzy koronę dostanie jeden z Habsburgów?
– A jednak tych rozmówców przeceniłem. – Wypuścił z ust kłąb dymu. – Owszem, tego chyba chce książę Czartoryski, może nawet za cenę uwłaszczenia przekonałby Klub Patryotyczny i demokratów. Ale to tylko świadectwo ich krótkowzroczności. Pragną ofiarować tron jednemu z zaborców, by ich ochronił przed resztą. Przejść z jednego jarzma pod drugie. – Prychnął z pogardą. – Żaden z tych trzech karłów, powtórzę, żaden, nie jest dziś zagrożeniem dla nas. Rosja? Rozbita, niczym w czasach Wielkiey Smuty. Gdyby car Mikołaj żył, mogłoby być różnie… Na szczęście jednak opuścił ten łez padół w doskonałym dla nas momencie. Teraz stronnicy Konstantego będą się żarli z jego przeciwnikami, a nam pozostaje to tylko podsycać. – Odetchnął. – Austrya? Cesarstwo jest jak żółw. Póki nie tkniemy jego skorupy, nie będzie nam robić wstrętów. Dlatego trzeba na razie porzucić marzenia o Galicji. Pozostają jeno Prusy. Tak, to jedyny groźny wróg, ale i na niego jest sposób.
– Jaki?
– Nóż w plecy.
– A więc… Francya?
– Tak, Francya.
– Ależ… wątpię by Ludwik Filip zechciał przyjąć drugą koronę.
– “Król obywatel”? Och, z pewnością nie zechce, dość mu problemów z jedną. Ale sądzę, że chętnie pozbędzie się któregoś z pretendentów do zajmowanego przezeń tronu.
– Kogo ma pan na myśli?
Pułownik uśmiechnął się promiennie.
– Młode Orlątko. Czas wreszcie, by rozwinęło skrzydła.
***
Nad granicą pruską niedaleko Torunia, Prusacy przygotowali dla nieprzyjaciela kilkanaście berlinek: przy Ujściu Drwęcy sypią szańce. Wojska pruskie zgromadzają się w tym punkcie; niedawno królewicz Pruski odbywał tam rewją.
W Paryżu niektórzy bankierowie, wzywają do składania pieniędzy, na zakupienie akcji „Posiłków polskich”.
Z listów prywatnych odebranych z Londynu, dowiadujemy się, że do pożyczki podpisanej na rzecz naszą, przez dom handlowy Ward należał bankier Rotschild.
Przy słabym świetle lampy Szendler studiował swoje notatki i składał je w całość. Jego duszę rozpierała ekscytacja. Tylu kandydatów do korony, tyle różnych zdań, tylu stronników… A wszystkie ich plany mógł pokrzyżować on, zwykły dziennikarz. Oczami duszy widział już wściekłość jaką wywoła jego artykuł, odsłaniający sekrety ministrów i generałów. Słyszał głosy nazywające go zdrajcą, a może nawet moskiewskim sprzedawczykiem. Nie dbał jednak o to. Wierzył, że cały naród ma prawo wiedzieć, jaki los gotują mu rządzący. Czyż nie o to walczyli Polacy w szeregach Kościuszki i Napoleona?
Właśnie, Napoleon… Czy to możliwe, żeby na polskim tronie mógł zasiąść potomek cesarza Francuzów? Kim był ten człowiek czczony wśród bonapartystów i nazywany przez nich Orlątkiem oraz Napoleonem Drugim, a przez Austriaków Franzem? Czy cesarz Austrii zechce wypuścić tak niebezpiecznego wychowanka? Czy wreszcie ten ledwie dwudziestolatek zdoła udźwignąć brzemię korony, która dla tak wielu poprzedników okazała się utrapieniem? Wszystkie te pytania zadał pułkownikowi, lecz on wykręcił się od odpowiedzi, dając mu jednocześnie wymownie znać, że rozmowę uważa za zakończoną.
Pułkownik… Ta postać niepokoiła go. Oficer musiał mieć wysokie dojścia, skoro posiadał tyle informacji. Wydawał się oddany swej sprawie, a równocześnie tak szczerze rozmawiał z dziennikarzem, który przecież chciał to wszystko ujawnić. Dlaczego? Z pewnością nie skusiła go niewielka suma, jaką wręczył mu Szendler po rozmowie.
Zatopił się w tych myślach, nie zwracając żadnej uwagi na otoczenie. Nagle na twarz opadła mu ogromna dłoń. Po chwili zastąpiła ją wciśnięta mu siłą w usta szmata. Wraz z nią ogarnęła go ciemność. Widocznie napastnik, czy napastnicy, zarzucili mu na głowę worek. Wierzgnął, ale żelazny chwyt przygwoździł go do krzesła.
– Wybaczy pan, panie Szendler. – Po plecach przebiegły mu dreszcze. To był głos pułkownika! – Serce mi się kraje, gdy muszę to uczynić z wsławionym weteranem. Niestety, tego wymagają interesa naszego kraju. Nikt nie może tak bezkarnie węszyć, choćby był najbardziej zasłużony. Żegnam.
Szybki cios pozbawił dziennikarza przytomności.
– Weźcie go i do rzeki.
– A co z tymi papierami?
– Do kominka.
– Tak jest!
***
Zapraszamy dzisiejszego wieczoru na koncert wielkyego wirtuoza, Fryderyka Chopina, któren onegdaj powrócił z podróży po Europje. Zagra on swą najnowszą kompozycję, „Etiudę Tryumfalną”, napisaną na cześć zwycięstw naszych nad wojskiem moskiewskim. Występ uświetnią tak znakomici goście, jak premier Rządu, xsiążę Czartoryski i wódz naczelny, jenerał Trębicki.
Naczelny wódz odprawił służącego, który pomagał mu w ubraniu munduru galowego.
– Proszę wejść, pułkowniku, do koncertu jeszcze chwila, mamy trochę czasu.
Wysoki oficer wkroczył śmiało do pokoju.
– Na rozkaz, jenerale.
– Jak idą przygotowania związane z pretendentem? – zapytał bez ogródek Trębicki.
– W jak najlepszym stanie. Wystąpiły wprawdzie pewne komplikacye, ale zostały szybko usunięte.
Naczelny wódz spojrzał bystro na pułkownika.
– Mam nadzieję, że nikt nie zginął.
– Ależ oczywiście, że nie – gładko zełgał oficer. – Przecież rozkazy wyraźnie zakazywały rozwiązań ostatecznych bez skrajnej konieczności.
Jenerał przyglądał mu się przez chwilę, ale w końcu skinął głową.
– Może pan odejść.
Był niemal pewien, że podwładny rozminął się z prawdą. A skoro uczynił to w tej kwestii, mógł robić to samo w innych. Ktoś będzie musiał się tym zająć. To jednak później, po koncercie.