- Opowiadanie: Światowider - Przebudzenie Czwartej Władzy

Przebudzenie Czwartej Władzy

Wycinki prasowe mojego autorstwa przemieszane są z oryginalnymi z “Kurjera/Kuryera Polskiego”. Nie odróżniłem ich w żaden sposób, ale myślę, że łatwo rozpoznać, gdzie język jest oryginalnie z epoki, a gdzie to tylko nędzna stylizacja.

Ogromnie dziękuję za betę drakainie i ac. Tym, którzy jeszcze nie korzystali, mogę gorąco polecić Ich usługi :)

Ponieważ hasło jest raczej łatwe do odgadnięcia, dam jeszcze zagadkę bonusową – jaka konkretna zmiana w historii dała początek przedstawionej w opowiadaniu alternatywnej rzeczywistości?

 

Życzę miłego czytania!

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Przebudzenie Czwartej Władzy

Do dzisiejszego Numeru Kuryera Polskiego dołącza się wiadomość o Biurze Informacyjnem, która w celu upowszechnienia onej między obywatelami już się znajduje w 767 Numerze Dziennika urzędowego województwa mazowieckiego, z poleceniem wydanem przez Kommissją wojewódzką urzędnikom miejscowym: ażeby o szczegółach poinformowali fabrykantów i mieszkańców osad fabrycznych, którym toż Biuro w ich interessach może być pomocnem.

 

Szendler wlewał w Wielomskiego coraz większe ilości trunku, ale emisariusz nadal pozostawał nieustępliwy. Dziennikarz zaczął już powątpiewać w to, czy kupowanie kolejnych butelek wina nie było wyłącznie wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Spróbował jednak raz jeszcze.

– Słuchaj, Kacper, przecie nic ci nie szkodzi, że powiesz mi, cóżeś robił w Wiedniu. A co to, jaka tajemnica?

– Tajemnica? Jassne, że tajem… Polej jeszcze!

Szendler dolał resztkę, która została w ostatniej butelce. Następnej nie zamierzał kupować.

– Ależ nie ufasz mi? Towarzyszowi broni? No powiedz, kto ci  skórę ratował nad Dźwiną, co?

– Noo… Tty.

– Właśnie. Zróbże usługę przyjacielowi. Nie podam twego nazwiska, ja nie z takich.

– Ddobrzrze, pomóc ci mogę zawsze, my druhy. Co… cco chcesz wiedzieć?

– Tak, jako mówiłem, powiedz mi, po coś jeździł do Wiednia?

– Do Wiednia? – Zamyślił się głęboko. – Jjako posseł, a po cóż miałem jeździć?

“Pijany dureń” pomyślał Szendler.

– Ale w jakiej sprawie żeś posłował?

Wielomskiemu znów chwilę zajęło zebranie się na odpowiedź. W końcu pochylił się nad Szendlerem i konfidencjonalnie wyszeptał:

– Jechałem od… od księcia… księcia Addama. Premiera… Rozumiesz? Rozzmawiałem z… A zresztą nieważne. W każdym rrazie choziło o koronę.

– Jaką koronę? – Szendler czuł, że wreszcie trafił na właściwy trop.

– Jjak to, jaką? Naszą korronę, ot co! Ksią… książę chcce ją o… ofiarować Ha… Habsburgom.

Szendlerowi rozbłysły oczy.

– Składałeś cesarzowi propozycję?

– Nnie… gdzie mi ttam do cesarza. Ja jeno so… sondowałem.

– Ach tak – mruknął Szendler, widząc opadające powieki Wielomskiego. Po chwili emisariusz rządowy zwalił się na stolik i zachrapał.

Szendler wstał, opłacił rachunek i poprosił obsługę o zajęcie się jego przyjacielem. Następnie odebrał płaszcz i nie tracąc więcej czasu, opuścił lokal. Wyszedł na deszczowe ulice Warszawy.

 

***

 

Klub Patryotyczny ponownie domaga się oczynszowania chłopów, którą to sprawę podniósł w Sejmie poseł Lelewel. Ostro potępił zaniedbania czynione w tej sprawie przez Rząd. Postulat Klubu poparli demokraci, nadal jednak podtrzymują oni żądanie uwłaszczenia, miast oczynszowania. Xiążę Czartoryski obiecał poruszyć tę sprawę na najbliższem posiedzeniu Rządu.

Donosi się amatorom , że OGÓRKI holenderskie jak najlepiej kwaszone, kopa Zł. 5 i 6, korniszony słojek po Zł. 3, Rydze Zł. 4 są do sprzedania w nowym domu pod Nr 049 przy ulicy Przejazd wprost ulicy Długiej i Arsenału, wchodząc w podwórze po prawej ręce na drugiem piętrze od tyłu.

 

Kawiarnia w pałacu Zamoyskiego, w której spotykali się członkowie i sympatycy Klubu Patriotycznego, była doskonałym miejscem na zasięgnięcie języka. Dawni spiskowcy, którzy ledwo co wyszli z konspiracji, nie utrzymywali właściwej konserwatystom atmosfery wysokich sfer. Powodowała ona, że zwykłemu dziennikarzowi trudno było dostać się na arystokratyczne salony. Tu zaś wystarczyło znać miejsce zebrań oraz mieć paru przyjaciół w szeregach partii, aby wszyscy traktowali cię jak swojego. Z tych powodów Szendler bez przeszkód wszedł do lokalu. Mimo południowej pory przesiadywało tam całkiem spore grono ludzi. Nie tworzyli jednej grupy, siedzieli po dwóch, po trzech, prowadząc między sobą ciche rozmowy. Większość stanowili bywalcy kawiarni, którzy pozdrawiali Szendlera krótkimi skinieniami głów. On również witał się zdawkowo, wyglądając osoby, dla której tu przyszedł. Wreszcie dojrzał znajomą postać siedzącą samotnie pod jedną ze ścian.

– Witaj, Janie, pozwolisz się przysiąść?

Zagadnięty, drobny człowiek w średnim wieku, odziany w szary surdut, podniósł oczy znad gazety.

– A kogóż to ja widzę? Przecie to wschodząca gwiazda warszawskiej żurnalistyki!

– Daj pokój żartom. Taka ze mnie gwiazda, jak z ciebie mąż stanu.

– Skromność jest cnotą, ale nie należy z nią przesadzać. Czytałem właśnie twój artykuł traktujący o niekompetencyach popełnionych przez jenerała Skrzyneckiego. Nie ma co mówić, elegancka robota.

– Jeden dobry tekst nie czyni jeszcze z nikogo gwiazdy.

– Oj, nie kryguj się jak panna. Twoje artykuły różnią się pośród innych. Nie podają jedynie najświeższych sensacyj, ale próbują też dociec ich przyczyn i wyciągnąć na wierzch sprawy ukryte.

Szendlerowi rozbłysły oczy.

– Zbyt mi schlebiasz, lecz cieszy mnie, żeś to zauważył. Chcę bowiem, aby taki właśnie kierunek brała praca dziennikarska. Bo jakież są teraz cele gazety? Oto jeno podać wieści, jakie do publicznej wiadomości podane zostać mogą, nadto czasem zdobyć się na moralną ocenę tychże. Ja jednak pragnę sięgnąć głębiej. Nie zadowalać się tylko tym, co wielcy tego świata ujawnić raczyli, ale dociekać spraw, które ukrywają oni w ciszy swych gabinetów. Chcę, by ludzie mogli wiedzieć, o czym po nocach rozprawia książę Czartoryski, jakie sprawy roztrząsa kanclerz Metternich ze swymi doradcami, co planuje cesarz Konstanty.

– Mówisz tak, jakbyś prócz pisania artykułów, chciał zająć się też poezją – zażartował Jan. Szendler go zignorował i mówił dalej. 

– Dziennikarz winien być detektywem, jak Vidocq, i próbować we wszystkim dotrzeć do sedna. Czytałeś zapewne Kuryera Polskiego sprzed paru tygodni?

– Owszem.

– Pisano tam, jak pamiętasz zapewne, o wypadku, którego sprawca umknął przed sprawiedliwością. Dlaczego autor tegoż artykułu nie dociekł, kim ów łajdak był i swym tekstem nie doprowadził go przed sąd? Ja nie zamierzam popełniać takich błędów. Nie chcę jednak badać ciemnych sprawek kierowców powozów, a jenerałów i premierów.

– Szczytny cel, bez wątpienia. Tyle, że na ogromny hazard swą osobę wystawiasz. Wymienieni przez ciebie ludzie nie chcą zapewne, by te ich “ciemne sprawki” ktoś na światło dnia wywlekał i chętnie odrąbią dłoń, która tego spróbuje.

Szendler machnął lekceważąco ręką.

– Nie przerażają mnie te kreatury, tak jak nie bałem się iść na moskiewskie działa. I powiadam ci, Monteskiusz podzielił władzę na trzy organa. Gazeta niedługo stanie się czwartym.

Rozmówca dziennikarza zamyślił się.

– Być może masz rację. Już teraz wielki wpływ mają rozmaite periodyki na bieg rzeczy. Jednak porzućmy na razie te rozważania. Z pewnością nie przyszedłeś tu rozmawiać o staruszku Monteskiuszu i jego podziale władzy. Mów, cóż cię sprowadza? Pewnie chcesz zasięgnąć języka do kolejnego z tych twoich rewolucyjnych artykułów, co?

– Zgadłeś.

– Chodzi o sprawę uwłaszczenia?

– Nie, tym zajmą się inni. Ja przyszedłem porozmawiać o polskiej koronie.

– Koronie? Ha! W takim razie wiem już, czemu ci Metternich po głowie chodzi.

– A więc to prawda?! Słyszałem właśnie, że książę Czartoryski chce króla szukać wśród Habsburgów.

– Tak, do mnie też doszły te plotki. – Pokręcił głową. – Nie będzie z tego nic. Zresztą, podług mego rozumu, tym lepiej.

– Ależ dlaczego? Przecie, gdyby to uskutecznić, otworzyłoby przed nami znakomite perspektywy. Zapewne Austryacy zgodzą się oddać nam Galicję, w zamian odbierając Moskalom naddunajskie księstwa. Taki mariaż naszych narodów odstraszy też wspólnego wroga na zachodzie.

– Piękna wizja, szkoda, że całkiem nierealna. – Szendler już otwierał usta, by znów zaprotestować, ale Jan nie dał mu dojść do głosu. – Kanclerz Austryi to chytry lis. Metternich dobrze wie, iż cesarstwo jest kolosem na glinianych nogach. Każdy jego kraniec to beczka prochu, na którą snadnie iskra rzuconą być może. Dlatego jeśli bezpieczeństwa swych zachodnich rubieży pewny nie będzie, nie zaangażuje się w naszą wschodnią awanturę. A czy mógłby być teraz czegokolwiek pewnym? Przecie we Francyi rewolucja. Z każdą naszą wiktorią tam rosną w siłę radykałowie. Lada dzień, a zechcą pójść w ślady Napoleona i ruszą na Italię. Zapewniam cię, że Habsburgowie nie zaryzykują jej utraty, dla tak niepewnej zdobyczy jak polska korona. Myślę, że nasz wypatrujący kandydatów na monarchę wzrok w inną zupełnie winien się zwrócić stronę.

– Czyli gdzie?

– Ku zachodniemu sąsiadowi. Tam nasza nadzieja!

– Ależ… – Zaczął oburzony Szendler, ale rozmówca znów mu przerwał.

– Tak, wiem, że Prusacy to naszej sprawy wrogowie zaprzysięgli. Niechybnie, gdyby car Mikołaj żył, mielibyśmy już z nimi traktament. Jednak odkąd Najjaśniejszego Imperatora szlag trafił, Prusactwo nie jest pewne, którego z pretendentów do carskiej korony poprzeć. Winniśmy wykorzystać to wahanie. Konflikt między Prusami, a Polską stąd się bierze, że Poznań i Gdańsk to tereny, których posiadanie kwestią życia lub śmierci jest dla naszych narodów. Czy więc, zamiast się o nie wadzić, nie lepiej złączyć oba państwa pod berłem Hohenzollernów? Nie wierzę, aby odrzucili taką propozycję.

– Ale któż ją złoży, skoro książę Czartoryski skłania się w inną stronę?

Jan westchnął.

– W tym właśnie sęk, że mój zacny koncept się nie ziści. Ale zamierzenia naszego premiera także nie. Kto inny zadecyduje o polskim tronie… – Urwał, budując napięcie.

Szendler nie wytrzymał.

– Kto?!

– Oczywiście współczesny bóg tego kraju, jenerał Trębicki. Ten zostanie królem, kogo nasz wódz naczelny wraz z jenerałem Prądzyńskim wybierze. Taki już jest nasz naród, że wystarczy jedno skinienie bohaterów, a rząd i sejm nie mają już nic do gadania.

– A kogóż wybiorą?

– To już nie do mnie pytanie. – Uśmiechnął się. – Klub Patryotyczny nie jest zbyt dobrze widziany wśród wyższych szarżą oficerów, więc nic o ich zamysłach nie wiemy. Radzę ci poszukać wojskowego rozmówcy.

 

***

 

Mimo obowiązującego rozeymu, nasza dzielna armia wkroczyła przed dwoma dniami do Żytomierza. Wiodący ją szlakiem Chrobrego jenerał Umiński jest już o krok od Kijowa. Wraz z tą szczęsną wieścią do Warszawy przybył naczelny wódz, jenerał Trębicki. W publicznem przemówieniu zapowiedział on rychłe podpisanie pokoju z cesarzem Konstantym. Oświadczył też, że armja polska wesprze moskiewskich żołnierzy w tłumieniu buntów, jakie wybuchły przeciw Jego Cesarskiej Mości. Za przykład pomocy podał właśnie wyparcie takowych rebelizantów z Żytomierza. Niech żyje Wojsko Polskie! Niech żyje Naczelny Wódz!

Dnia wczorajszego przypadek zdziałał, że broń w rękach jednego akademika wystrzeliła i zabiła jednego w tych szeregach, w których każden młodzieniec reprezentuje nam drogie dla nadziei naszych pokolenie. Żal powszechny niech pocieszy nieszczęśliwych rodziców, którzy płaczą nieszczęśliwego Rogowskiego.

 

Szendler nieśmiało przekroczył próg rozległej sali, wypełnionej dostojnymi mężami stanu, oficerami w galowych mundurach i odzianymi w eleganckie suknie damami. Nienawidził tego typu rautów, ale zbyt wiele zachodu kosztowało go zdobycie zaproszenia, by wycofać się u samego celu. W okresie konspiracji i na początku powstania urodzenie czy ranga nie miały większego znaczenia. Na tajnych zebraniach hrabia siadał obok dziennikarza, a major z uwagą wysłuchiwał mowy podchorążego. Jednak gdy tylko państwo polskie poczuło pod stopami mocniejszy grunt, arystokracja zaraz wróciła do zadzierania nosa i separowania się od “klas niższych”.

Pochodzący z mieszczańskiej rodziny Szendler patrzył z coraz większą zawiścią na to jaśniepaństwo, które w czasie wojny wcale nie rwało się do nadstawiania karku, ale chciało zgarnąć wszystkie owoce rychłego zwycięstwa. Tym razem jednak musiał powstrzymać niechęć. Nieśmiało powitał gospodarza przyjęcia oraz paru innych ludzi. Nie miał tu wielu znajomych, a obcych nie przyciągał widok jego znoszonego, nieprzystającego do otoczenia fraka, toteż po paru słowach zdawkowej rozmowy został sam. Pozwoliło mu to rozejrzeć się uważnie po sali, w poszukiwaniu osoby, do której dotarcie kosztowało go tyle wysiłku. Wreszcie dostrzegł w kącie wysokiego człowieka w mundurze pułkownika piechoty. Tak przynajmniej się Szendlerowi zdawało, nigdy nie był dobry w rozeznawaniu umundurowania. Próbując nie zwracać na siebie uwagi, podszedł do wojskowego.

– Pan Szendler? – zapytał pułkownik, gdy tylko dziennikarz się do niego zbliżył.

Nieco zdumiony żurnalista skinął głową.

– W takim razie proszę za mną.

Oficer ruszył pewnym krokiem w stronę drzwi dla służby. Szendler podążył za nim. Opuścili salę i szli chwilę korytarzem, lawirując między niosącymi tace oraz półmiski służącymi. W pewnym momencie pułkownik zbliżył się do ściany, po czym zniknął. Dziennikarz podszedł bliżej. Ujrzał niewielkie przejście ukryte we wnęce. Gdy tylko przekroczył próg, czekający wewnątrz oficer zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz. Znaleźli się w małym, przytulnym saloniku. W głębi stało łóżko, sugerujące zwykłe przeznaczenie tego ukrytego pomieszczenia. Pośrodku znajdował się stolik do wista, na nim zaś stały dwie gustowne filiżanki.

– Tu możemy rozmawiać bez przeszkód. Napije się pan kawy? – zapytał pułkownik, wskazując Szendlerowi jedno z krzeseł i samemu siadając.

– Nie odmówię. – Dziennikarz zajął swoje miejsce, po czym ostrożnie ujął w dłoń filiżankę i upił łyk.

– Cygaro?

– Dziękuję. – Pokręcił głową.

– Ja sobie pofolguję, jeśli to panu nie wadzi. – Pułkownik zapalił. – To virtuti militari, prawda? – Bardziej stwierdził, niż zapytał, wskazując na smętnie zwisający z fraka Szendlera medal. – Gdzie pan go zdobył, jeśli wolno wiedzieć?

– W batalii naddźwińskiej, pod jenerałem Skrzyneckim – niechętnie odpowiedział dziennikarz. – Proszę wybaczyć, ale nie mam ochoty o tym rozmawiać.

– Skrzynecki? – Oficer roześmiał się. – Znam ja tego wybitnego stratega. Słyszałem też o tym, jak was tam wprowadził prosto w moskiewską zasadzkę. Pan pewnie jesteś tym, który wyciągnął stamtąd resztkę niedobitków. Gracko się sprawiłeś, nie ma co mówić. Dlaczego jednak po tak wspaniałym czynie nie został pan w wojsku? Na pewno otrzymałby pan awans i godne stanowisko.

– Awans dostałem – odparł cierpko. – Miałem jednak już dosyć wojny. Dość żem na niej dokonał, by spłacić dług ojczyźnie. Wróciłem do cywila, aby zaznać odpoczynku, spokoju…

– I zemsty? – Znów wybuchnął śmiechem. – Zdrowo żeś pan zaszkodził Skrzyneckiemu tym swoim artykułem. Wywlekł pan na wierzch całe jego tchórzostwo i niekompetencyę. Mogę panu przekazać w tajemnicy, że nie pójdzie to na marne. W związku z przybyciem wodza naczelnego, ma się niedługo odbyć sąd wojskowy nad Skrzyneckim. Już go kula nie ominie, to pewne. – Zamyślił się chwilę. – Ale żeby takiego nieudacznika robić jenerałem… Całe szczęście, że nie został nigdy wodzem naczelnym. – Machnął ręką. – Jednak ad rem. Chce pan porozmawiać o przyszłości korony polskiej, prawda?

Szendler zakrztusił się kawą.

– Tak, ale… Skąd pan wie?

– Popytałem tu i ówdzie. Nie tylko pan umie w ten sposób zdobywać informacje. Co chce pan wiedzieć?

– Jeden z moich rozmówców powiedział mi, że tym, który wykreuje polskiego króla będzie jenerał Trębicki…

– W takim razie ma pan inteligentnych rozmówców.

– Czy według pańskiej wiedzy koronę dostanie jeden z Habsburgów?

– A jednak tych rozmówców przeceniłem. – Wypuścił z ust kłąb dymu. – Owszem, tego chyba chce książę Czartoryski, może nawet za cenę uwłaszczenia przekonałby Klub Patryotyczny i demokratów. Ale to tylko świadectwo ich krótkowzroczności. Pragną ofiarować tron jednemu z zaborców, by ich ochronił przed resztą. Przejść z jednego jarzma pod drugie. – Prychnął z pogardą. – Żaden z tych trzech karłów, powtórzę, żaden, nie jest dziś zagrożeniem dla nas. Rosja? Rozbita, niczym w czasach Wielkiey Smuty. Gdyby car Mikołaj żył, mogłoby być różnie… Na szczęście jednak opuścił ten łez padół w doskonałym dla nas momencie. Teraz stronnicy Konstantego będą się żarli z jego przeciwnikami, a nam pozostaje to tylko podsycać. – Odetchnął. – Austrya? Cesarstwo jest jak żółw. Póki nie tkniemy jego skorupy, nie będzie nam robić wstrętów. Dlatego trzeba na razie porzucić marzenia o Galicji. Pozostają jeno Prusy. Tak, to jedyny groźny wróg, ale i na niego jest sposób.

– Jaki?

– Nóż w plecy.

– A więc… Francya?

– Tak, Francya.

– Ależ… wątpię by Ludwik Filip zechciał przyjąć drugą koronę.

– “Król obywatel”? Och, z pewnością nie zechce, dość mu problemów z jedną. Ale sądzę, że chętnie pozbędzie się któregoś z pretendentów do zajmowanego przezeń tronu.

– Kogo ma pan na myśli?

Pułownik uśmiechnął się promiennie.

– Młode Orlątko. Czas wreszcie, by rozwinęło skrzydła.

 

***

 

Nad granicą pruską niedaleko Torunia, Prusacy przygotowali dla nieprzyjaciela kilkanaście berlinek: przy Ujściu Drwęcy sypią szańce. Wojska pruskie zgromadzają się w tym punkcie; niedawno królewicz Pruski odbywał tam rewją.

W Paryżu niektórzy bankierowie, wzywają do składania pieniędzy, na zakupienie akcji „Posiłków polskich”.

Z listów prywatnych odebranych z Londynu, dowiadujemy się, że do pożyczki podpisanej na rzecz naszą, przez dom handlowy Ward należał bankier Rotschild.

 

Przy słabym świetle lampy Szendler studiował swoje notatki i składał je w całość. Jego duszę rozpierała ekscytacja. Tylu kandydatów do korony, tyle różnych zdań, tylu stronników… A wszystkie ich plany mógł pokrzyżować on, zwykły dziennikarz. Oczami duszy widział już wściekłość jaką wywoła jego artykuł, odsłaniający sekrety ministrów i generałów. Słyszał głosy nazywające go zdrajcą, a może nawet moskiewskim sprzedawczykiem. Nie dbał jednak o to. Wierzył, że cały naród ma prawo wiedzieć, jaki los gotują mu rządzący. Czyż nie o to walczyli Polacy w szeregach Kościuszki i Napoleona?

Właśnie, Napoleon… Czy to możliwe, żeby na polskim tronie mógł zasiąść potomek cesarza Francuzów? Kim był ten człowiek czczony wśród bonapartystów i nazywany przez nich Orlątkiem oraz Napoleonem Drugim, a przez Austriaków Franzem? Czy cesarz Austrii zechce wypuścić tak niebezpiecznego wychowanka? Czy wreszcie ten ledwie dwudziestolatek zdoła udźwignąć brzemię korony, która dla tak wielu poprzedników okazała się utrapieniem? Wszystkie te pytania zadał pułkownikowi, lecz on wykręcił się od odpowiedzi, dając mu jednocześnie wymownie znać, że rozmowę uważa za zakończoną.

Pułkownik… Ta postać niepokoiła go. Oficer musiał mieć wysokie dojścia, skoro posiadał tyle informacji. Wydawał się oddany swej sprawie, a równocześnie tak szczerze rozmawiał z dziennikarzem, który przecież chciał to wszystko ujawnić. Dlaczego? Z pewnością nie skusiła go niewielka suma, jaką wręczył mu Szendler po rozmowie.

Zatopił się w tych myślach, nie zwracając żadnej uwagi na otoczenie. Nagle na twarz opadła mu ogromna dłoń. Po chwili zastąpiła ją wciśnięta mu siłą w usta szmata. Wraz z nią ogarnęła go ciemność. Widocznie napastnik, czy napastnicy, zarzucili mu na głowę worek. Wierzgnął, ale żelazny chwyt przygwoździł go do krzesła.

– Wybaczy pan, panie Szendler. – Po plecach przebiegły mu dreszcze. To był głos pułkownika! – Serce mi się kraje, gdy muszę to uczynić z wsławionym weteranem. Niestety, tego wymagają interesa naszego kraju. Nikt nie może tak bezkarnie węszyć, choćby był najbardziej zasłużony. Żegnam.

Szybki cios pozbawił dziennikarza przytomności.

– Weźcie go i do rzeki.

– A co z tymi papierami?

– Do kominka.

– Tak jest!

 

***

 

Zapraszamy dzisiejszego wieczoru na koncert wielkyego wirtuoza, Fryderyka Chopina, któren onegdaj powrócił z podróży po Europje. Zagra on swą najnowszą kompozycję, „Etiudę Tryumfalną”, napisaną na cześć zwycięstw naszych nad wojskiem moskiewskim. Występ uświetnią tak znakomici goście, jak premier Rządu, xsiążę Czartoryski i wódz naczelny, jenerał Trębicki.

 

Naczelny wódz odprawił służącego, który pomagał mu w ubraniu munduru galowego.

– Proszę wejść, pułkowniku, do koncertu jeszcze chwila, mamy trochę czasu.

Wysoki oficer wkroczył śmiało do pokoju.

– Na rozkaz, jenerale.

– Jak idą przygotowania związane z pretendentem? – zapytał bez ogródek Trębicki.

– W jak najlepszym stanie. Wystąpiły wprawdzie pewne komplikacye, ale zostały szybko usunięte.

Naczelny wódz spojrzał bystro na pułkownika.

– Mam nadzieję, że nikt nie zginął.

– Ależ oczywiście, że nie – gładko zełgał oficer. – Przecież rozkazy wyraźnie zakazywały rozwiązań ostatecznych bez skrajnej konieczności.

Jenerał przyglądał mu się przez chwilę, ale w końcu skinął głową.

– Może pan odejść.

Był niemal pewien, że podwładny rozminął się z prawdą. A skoro uczynił to w tej kwestii, mógł robić to samo w innych. Ktoś będzie musiał się tym zająć. To jednak później, po koncercie.

Koniec

Komentarze

Znowu historia alternatywna! Super, bo lubię. Acz czasy mnie kompletnie nieinteresujące, to trochę musiałem wyguglać.

Ale i bez tła historycznego – fajne. Za wcześnie jeszcze na niezależne dziennikarstwo? Bo internetu nie było? Bardzo mi się!

Ale, żeby nie było tak słodko – masz czasem tendencję do wrzucania nadmiaru słów:

– “Szendler dolał resztkę, która została na dnie ostatniej butelki” – jak resztka, to wiadomo, że nie przy szyjce;

– “oczy znad czytanej gazety” – ponieważ wlepiał w nią oczy, to mógł jedynie czytać, a nie używać w innym celu “gazetowym”;

Dalej – “Wielomski wlewał w siebie coraz większe ilości trunku”. To raczej Szendler w niego wlewał?Mógłbyś to zdanie przekonstruować, żeby jasno wynikało, że dziennikarz chce upić posła.

“kierowców powozów” – się mi wydaje, że powozy mają woźniców, a nie kierowców.

“Niech żyje wojsko polskie! Niech żyje naczelny wódz!” – a tu, z duchem dawnych czasów, walnąłbym wielkie litery: Wojsko Polskie! Naczelny Wódz!

I jeszcze – “Jego ciało rozpierała ekscytacja”. Ciało? A nie duszę czy ducha?

 

Tym niemniej bardzo interesujące i fajnie napisane. Czyta się!

PS. A wydarzenie z przedmowy to przejęcie przez Trębickiego dowództwa nad podchorążymi w 1830r. i zmieniające losy powstania listopadowego? Wstyd przyznać, ale ten fragment historii znam wyjątkowo marnie…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Fajnie, że już wrzuciłeś. :) Także wklejam fragment komentarza z bety:

Mi się podoba. Jako taki idealistyczny początek polskiego dziennikarstwa z polityką w tle i [SPOILER!] prawdopodobnym morderczym zakończeniem spełnia się świetnie. Brak znajomości historii nie utrudnia odbioru tekstu. Bohater jest i o coś mu chodzi. Troszkę naiwny, taki idealista, ale żyje i dąży do czegoś. A naiwnym być takie jego prawo, i jako do prekursora żurnalistyki nad Wisłą całkiem mu to pasuje. :)

I lecę zgłosić do biblioteki.

Staruchu, dzięki za komentarz!

Znowu historia alternatywna! Super, bo lubię. Acz czasy mnie kompletnie nieinteresujące, to trochę musiałem wyguglać.

Znaczy się, opowiadanie ma wartość edukacyjną ;P

Tak, u mnie na niezależne dziennikarstwo za wcześnie, u Nowheremena za późno. Teraz czas, żeby ktoś napisał opowiadanie, w którym takie dziennikarstwo ma możność działania :D

Dzięki za wskazanie nadmiarowych słów, jak tylko będę przy kompie, to poprawię (na telefonie może mi się rozsypać formatowanie). Mam wątpliwość jedynie co do woźnicy. Zdaje mi się, że w numerze Kuryera, z którego wyciągnąłem tę historyjkę było użyte słowo "kierowca", ale głowy nie dam. Spróbuję znaleźć ten fragment.

Tym niemniej bardzo interesujące i fajnie napisane. Czyta się!

Bardzo miło to słyszeć (a właściwie czytać) :)

A wydarzenie z przedmowy to przejęcie przez Trębickiego dowództwa nad podchorążymi w 1830r. i zmieniające losy powstania listopadowego?

No niestety, myślałem, że zagadka będzie bardziej wymagająca, a tu już w pierwszym komentarzu… :D

Tak, w tym uniwersum Trębicki nie zostaje rozstrzelany przez podchorążych, tylko nie wychodzi feralnej nocy na ulicę, albo dogaduje się z podchorążymi i później zostaje naczelnym wodzem. Pomysł ten oparłem na wspomnieniach Prądzyńskiego, który w zabitym Trębickim widział tego charyzmatycznego dowódcę, którego historycznie powstaniu zabrakło.

ac, jeszcze raz, dzięki wielkie za betę, a teraz dodatkowo za klika :)

O Trębickim to akurat wyguglałem, bo nawet nazwiska nie znałem blush.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ja przed lekturą Prądzyńskiego też nie ;D

To ja też dodam digest z bety: podoba mi się, ciekawe ujęcie sprawy z ładnym wykorzystaniem źródeł i pomysłem na zbyt nowoczesnego jak na swą epokę dziennikarza. Autor zdołał mnie przekonać do większości alternatywnych pomysłów, które na pierwszy rzut oka średnio się kleiły (np. sprawa z księciem Konstantym, który w normalnych warunkach nie miałby możliwości objęcia tronu po Mikołaju).

Ostatecznie też uległam w sprawie określenia “Orlątko”, które w rzeczywistości pojawia się w obiegu dopiero po śmierci syna Napoleona w 1832 r. Ale przyznaję autorowi, że jest to określenie tak ładne, że szkoda go nie użyć. Skądinąd pomysły z osadzeniem go na tronie polskim jak najbardziej prawdziwe, choć całkiem utopijne.

Podsumowując: kawałek solidnej alternatywnej historii czyli to, co tygrysy lubią najbardziej. (Klik)

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo dobre! Historia alternatywna mocno osadzona w realiach – rossskos smaku:). Przy okazji przyczynek do rozmowy o roli jednostki w historii… Ale o tym na razie sza!:).Jedno ale: Żaden dziennikarz śledczy NIGDY (Mowa rzecz jasna o skutecznych dz.ś.) nie rozmawia o swoich tropach z osobami postronnymi. Nigdy!Ew. z red naczem, a poza tym zostawia zawsze i nfo do ew. odnalezienia, jakby co, gdzie idzie i z kim i gdzie będzie się spotykał. No ale rozumiem, że to dopiero początek nowoczesnego dziennikarstwa…;) Gratki!:)

 

Dzięki za kolejne komentarze (i klik)!

 

Rybaku – Masz rację, ale dla ówczesnej prasy nawet słowo “artykuł” jest na wyrost. W cytowanym przeze mnie Kuryerze zdobywano się co najwyżej na krótki felieton o tym, jak naganne jest potrącanie przechodniów wozem i zwiewanie z miejsca wypadku (swoją drogą, jak widać instynkty niektórych kierowców są ponadczasowe). Tak więc Szendler ze swoją wizją dziennikarstwa mocno wyprzedza czasy, w których żyje i trudno od niego wymagać sposobów pracy na poziomie współczesnych żurnalistów ;)

Na poziomie już minionych żurnalistów, niestety;). Ale prawda jest:).

W kwestii dziennkarstwa, w pewnej poczytnej polskiej powieści dziejącej się w wiktoriańskim Londynie (połowa lat ‘70 o ile pamiętam), pani autorka pisze o długim gazetowym wywiadzie z kimś tam (politykiem czy policjantem, nie pamiętam), jako że najwyraźniej nigdy w życiu nie miała przed oczami dziewiętnastowiecznej prasy, więc w Twoim opowiadaniu jest całkiem sensownie.

http://altronapoleone.home.blog

“kierowców powozów” – się mi wydaje, że powozy mają woźniców, a nie kierowców.

Też mi się tak wydaje.

 

Zdaje mi się, że w numerze Kuryera, z którego wyciągnąłem tę historyjkę było użyte słowo "kierowca", ale głowy nie dam. Spróbuję znaleźć ten fragment. 

Spróbuj i daj znać, bo jestem ciekawa. 

 

Czytało się płynnie i szybko. Śledztwo prowadzone przez Szendlera wciąga. Tylko zastanawiałam się nad ta postacią. Niby rozumiem jego motywy, ale wydał mi się on zbytnim idealistą i optymistą. W sensie, że nie przewidział tego, że jego śledztwo będzie stanowić zagrożenie dla pewnych osób i że raczej nie będą one przebierać w środkach, aby zachować status quo i swą tajemnicę. A przecież był weteranem, bohaterem wojennym, nie naiwnym dzieciakiem ze szkółki niedzielnej. 

Tak czy siak, hasło moim zdaniem wykorzystałeś idealnie. To mi się bardzo. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki śniąca za komentarz!

Ależ przewidział, po prostu zlekceważył zagrożenie:

Nie przerażają mnie te kreatury, tak jak nie bałem się iść na moskiewskie działa. I powiadam ci, Monteskiusz podzielił władzę na trzy organa. Gazeta niedługo stanie się czwartym.

A nawet gdyby nie przewidział to w tej epoce nie przewidywanie oczywistości zdarzało się nawet największym umysłom, jak pokazuje wyprawa Napoleona na Moskwę, czy choćby samo powstanie listopadowe.

– Witaj[+,] Janie, pozwolisz się przysiąść?

– Proszę wejść[+,] pułkowniku, do koncertu jeszcze chwila, mamy trochę czasu.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

A mnie nie uwiodło. Knowania polityczne to nie jest to, co moja hodowla tygrysów lubi najbardziej.

Ale hasło wykorzystane ładnie.

Korzystając z przybycia wodza naczelnego, ma się niedługo odbyć sąd wojskowy nad Skrzyneckim.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to sąd korzystał z przybycia. Chyba że taka była ówczesna maniera…

Babska logika rządzi!

Finkla, Anet – dzięki za komentarze i poprawki!

 

A mnie nie uwiodło. Knowania polityczne to nie jest to, co moja hodowla tygrysów lubi najbardziej.

Cóż, wszystkim nie dogodzę. Ale jeśli mogę zadać bezczelne pytanie, to co hodowla tygrysów lubi najbardziej?

Hmmm. Jasne sytuacje. Bohater wie, czego chce, dąży do tego w sposób inteligentny i w miarę możliwości szlachetny. Raczej wpływa na akcję niż pozwala się nieść wydarzeniom.

A polityka jest brudna i zagmatwana z definicji.

Babska logika rządzi!

W takim razie w następnej czasoprzestrzennej podróży chyba będę musiał pogalopować do średniowiecza, bo tam o zdecydowanych, szlachetnych bohaterów najłatwiej. Tylko trzeba jeszcze nie popaść w sztampę… Ale pomyślimy ;D

Ależ nie kieruj się jednym marudnym czytelnikiem. Pisz, jak Ci serce dyktuje. :-)

Babska logika rządzi!

Każdy marudny czytelnik to wyzwanie ;)

Prędzej oszalejesz, niż zadowolisz wszystkich, więc uważaj. ;-)

Babska logika rządzi!

Podobało się. 

Przede wszystkim ze względu na niebanalny pomysł na alternatywną historię. To znaczy nie na sam świat, który tutaj niespecjalnie sie rozjeżdża z prawdziwym, chodzi mi o bohatera i jego otoczenie – nie żadne armie i bitwy, jak to często w historiach alternatywnych bywa, a ciekawe spojrzenie na początki nowoczesnego dziennikarstwa. I kilka całkiem aktualnych spostrzeżeń. I brak czarno-białych sytuacji: dobrzy my, źli oni.

Napisane też na tyle dobrze, że stylu i formy czepiać sie nie można. Generalnie, bardzo udany tekst.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki Thargone!

Fajny pomysł na hasło, które chyba można było wykorzystać na milion sposobów. I może przez to wiele pomysłów mogło okazać się klapą?

Bardzo mi się podobało, Światowiderze. Historia alternatywna, której odbiór i bez pomocy Google, za to ze szkolną wiedzą, był możliwy. Może to nie jest mój ulubiony typ bohatera, jednak fabuła dużo wynagradza.

Uciekaj do biblioteki ;)

Dzięki Rossa!

 

Fajny pomysł na hasło, które chyba można było wykorzystać na milion sposobów. I może przez to wiele pomysłów mogło okazać się klapą?

Właśnie tak się trochę obawiam, bo jednak “żurnalistyka” to dużo łatwiejsze hasło niż, powiedzmy, “elektrochemitypja” czy “espanjoleta”, dlatego dobry tekst z tymi trudniejszymi hasłami pewnie będzie lepiej oceniony, ale to już zostawiam jury. W każdym razie, jak widzę po komentarzach, mi z moim hasłem udało się sprawić całkiem gracko ;)

 

Może to nie jest mój ulubiony typ bohatera, jednak fabuła dużo wynagradza.

No proszę, a Pilipiuk twierdzi, że tekstu z kiepskim bohaterem nie uratuje nawet dobra fabuła :D

 

Uciekaj do biblioteki ;)

Już mnie tam jej Duch przeniósł. Dzięki!

 

Udane opowiadanie. Język gęsty, bogaty, a zdania czasem tylko leciutko zachrobotały, bo przez większość tekstu mimo ich złożoności i stylizacji w dialogach czyta się naprawdę dobrze.

Akcja podobać się może mocnym osadzeniem w ówczesnych realiach (także dzięki świetnemu pomysłowi ze wstawkami prasowymi), a niuanse, które odróżniają opisaną rzeczywistość od naszej i pchają ja na alternatywne tory, są fajnie pomyślane i dobrze przemyślane. Protagonista – odznaczony bohater, weteran, który ma dość wojny i zostaje dziennikarzem-idealistą, wykreowany pomysłowo i z duchem tamtych czasów. Może i nakreślony bardzo oszczędnie, ale nie portretów psychologicznych w takim opowiadaniu oczekujemy tylko postaci odgrywających swoje role w fabule. A fabuła – może i prosta i poniekąd przewidywalna (w sumie przedstawione śledztwo dziennikarskie to dwie rozmowy i przykry finał), ale nadrabiająca zagęszczonym tłem historycznym i politycznym.

Tytuł nieco mylący. To było raczej takie przebudzenie przypominające narodziny żółwia na plaży. Wykluł się z jajka i śmiało ruszył do morza, ale już po chwili pożarła go mewa.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dziękuję mr. marasie!

Gdybyś miał chęć i chwilkę czasu, chętnie dowiedziałbym się, gdzie konkretnie zdania Ci zachrobotały. Wprawdzie już po terminie konkursu, więc ich nie poprawię, ale zawsze to jakaś wskazówka.

Cieszę się, że doceniasz opowiadanie i bohatera. Po kolejnych komentarzach widzę, że mi się tekst rzeczywiście udał :D

w sumie przedstawione śledztwo dziennikarskie to dwie rozmowy i przykry finał

Na więcej niezbyt pozwalał limit. No i jednak trzy rozmowy, nawet jeśli jedna mocno bełkotliwa ;)

Niestety, mam prawie zawsze problem z wymyślaniem tytułów. Ale Sienkiewicz ponoć też miał, więc może to dobry znak? :D

Czy to na pewno czwartej władzy przebudzenie, czy raczej zaledwie poczęcie?

Bardzo zacna opowieść, niezwykle umiejętnie wykorzystująca ówczesne wydarzenia, a autentyczności przydaje jej jeszcze udana stylizacja.

 

Na­czel­ny wódz od­pra­wił słu­żą­ce­go, który po­ma­gał mu w ubra­niu mun­du­ru ga­lo­we­go. –> Munduru, tak jak żadnej odzieży, nie ubiera się. Mundur można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się weń, ale munduru nie można ubrać!

No, chyba że służący pomagał wodzowi ubrać mundur w ordery i medale. ;)

 

“kie­row­ców po­wo­zów” – się mi wy­da­je, że po­wo­zy mają woź­ni­ców, a nie kie­row­ców.

O ile mi wiadomo, woźnica kierował wozem, natomiast powozem, stangret.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezwykle miło widzieć kolejnego zadowolonego z lektury czytelnika. Dzięki za wizytę!

Czy to na pewno czwartej władzy przebudzenie, czy raczej zaledwie poczęcie?

Przebudzenie nie wyklucza zaraz po nim ponownego zaśnięcia ;D

Resztę uwag uwzględnię w opowiadaniu jak tylko skończy się konkurs (czy raczej ogłoszone zostaną wyniki).

Przebudzenie nie wyklucza zaraz po nim ponownego zaśnięcia ;D

W zasadzie tak, ale chyba już nie będzie się śnić tego samego snu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam. Komentarz po zakończeniu konkursu :)

Dla takich idealistów czasy nigdy nie są dobre. Trochę naiwny i nieostrożny, ale oddany nadrzędnemu celowi. Myślę, że mnóstwo jest takich żurnalistów, szczególnie w młodym pokoleniu, ale bardzo szybko zjadają ich przełożeni i "co się czyta" – bo hajs się musi zgadzać. Bądź brakuje im umiejętności, czy pewnych cech charakteru – wiadomo, że dziennikarz śledczy musi mieć jaja ze stali i czaszkę z betonu. I nie oszukujmy się, że "drzewiej to bywało lepiej", w drukowanych periodykach była taka sama papka jak teraz (mniej kolorowa i miejscami trochę mniej bezwstydna…). ;)

Podobał mi się styl i tło historyczne, bogate słownictwo, przeplot nazwisk (niektóre z nich musiałem wyszukać), ale fabuła jakaś taka… prosta. Szkoda, że nie poleciałeś i nie odpaliłeś wszystkich fajerwerków. Wiem, wiem – limit. Ale mógłbyś kiedyś do tekstu wrócić. Temat na to zasługuje.

Szanownym Jurorkom i Stn-owi dziękuję za wizytę.

Że fabuła prosta – jestem tego świadom i starałem się to jak najlepiej zamaskować, co chyba się częściowo udało, bo jej prostotę zauważyło dopiero dwóch czytelników ;)

Sądząc jednak po pierwszym akapicie Twej wypowiedzi, opowiadanie skłoniło Cię do przemyśleń, więc mogę chyba odtrąbić sukces :D

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

No to czekamy jeszcze na gravel :)

.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bardzo ciekawy zabieg z wykorzystaniem fragmentów prasy codziennej, podobało mi się! I podoba mi się, jak potraktowałeś ideały aspirującego dziennikarza. Takie to… życiowe, zwłaszcza w zestawieniu z tytułem. Trochę mniej przypadła mi do gustu fabuła, bo rozgrywki polityczne i historia alternatywna to rzeczy, które u mnie z reguły, ekhm, nie lądują na samym szczycie listy do przeczytania ;-)

Dzięki za komentarz!

 

Cieszę się, że dostrzegłaś w moim opowiadaniu pozytywne elementy. Szczególnie mi miło, że tytuł skomponował się z treścią, bo zwykle mam z wymyślaniem tytułów problemy :D

 

Trochę mniej przypadła mi do gustu fabuła, bo rozgrywki polityczne i historia alternatywna to rzeczy, które u mnie z reguły, ekhm, nie lądują na samym szczycie listy do przeczytania ;-)

Cóż, u mnie, jak widać, jest odwrotnie ;)

Kurczątko i prosiątko, ależ to było dobre opowiadanie. Niestety, “ale”, które względem niego sobie wyrobiłem, zachowuje doskonałą proporcję w odniesieniu do jakości tekstu. Słowem jednym lub kilkoma, odczuwane po lekturze rozczarowanie jest silne siłą zachwytu, z jakim czytałem opowiadanie od początku praktycznie do samego końca.

Tekst, podobnie jak kilka innych zgromadzonych pod egidą tego konkursu – choć może bardziej jeszcze niźli one – naprawdę imponuje i jednocześnie implikuje pytanie, dlaczego koleś, który potrafi pisać w taki sposób, nie wylądował u mnie na obowiązkowej tapecie przy innej zgoła okazji?

Warsztat zasadniczo igła – nie wnikam, ile w tym zasługi bet, a ile Autora; ważny jest cieszący oko efekt – do tego rewelacyjny, bardzo czytelny styl i (może przede wszystkim), świetnie poprowadzona historia, która momentalnie wciąga. Klimat co prawda bardziej utożsamiał się w mojej głowie z Polską okresu dwudziestolecia międzywojennego, a jenerał Trębicki nieodmiennie nasuwał skojarzenia z tym jedynym właściwym Wodzem Naczelnym – wiesz, sumiasty wąs, zgryźliwy charakter i pewien Cud – lecz ani namacalności, ani skrytego w tej namacalności uroku epoki minionej odmówić mu niepodobna. A na klimat ów składa się przede wszystkim doskonale oczywista głębia wiedzy Autora na tematy, o których pisze, ale też umiejętna stylizacja języka i – no co tu dużo gadać – talent, cholera.

Co mi się również niezmiernie podobało, to dialogi, szczególnie rozprawy polityczne, powoli, ale bardzo przekonująco wprowadzające czytelnika w Wielkie Plany Wielkich Ludzi. Generalnie udało Ci się mnie przekonać – i to za każdym jednym razem, czy to podczas perory na temat jakiegoś konceptu, czy na temat kontr-konceptu – że dane argumenty są trafne, a skryta za nimi idea rozsądna i jedynie właściwa – słowem: wyborna. Naprawdę bardzo fajnie to wszystko obmyśliłeś i zrealizowałeś, toteż lektura; sam proces, czy też akt czytania, był prawdziwą czytelniczą przyjemnością.

Tym niemniej boleśnie nijaki finał, prowadzący do tego jedynie, iż poczułem się nieco oszukany i rozczarowany, gdyż cała historia – prócz wyczerpania hasła przewodniego (co wyszło o tyle nieźle, że jest ono w opowieści faktycznie wszechobecne i kluczowe, ale w ostatecznym rozrachunku jednak niesatysfakcjonująco, właśnie skuli omawianego finału) – tak naprawdę nie daje nic. Ot, pretekstowa fabuła, by pokazać bardzo ładnie zarysowaną historię alternatywną, ale, de facto, nie mająca na tę historię praktycznie żadnego wpływu. Może o tyle tylko, że zniknęła z jej kart jedna, może dwie – jak przypuszczam niezbyt jednak istotne – postaci.

Zwieńczenie całej opowieści dodatkowo bardzo negatywnie rzutuje na głównym bohaterze i jego śledztwie, i to nie tylko dlatego, że gość wyszedł na skończonego – i to skończonego dosłownie – frajera, skoro biorąc się za bary z takim tematem i takimi ludźmi, zupełnie zbagatelizował, wręcz zignorował raczej oczywiste konsekwencje takich zapasów. Dodatkowym problem jest to, że śledztwo idzie mu po prostu na tyle łatwo, iż ma się wrażenie, że informacje, które próbuje zdobyć – mimo oczywistej ich wagi – nie mają większego znaczenia; na pewno nie takie, by kłaść za nie głowę. Szczególnie że człowiek rozeznany w aktualnej sytuacji politycznej zapewne mógłby samodzielnie wyciągnąć większość – jeśli nie wszystkie – wniosków na temat tego, jak może potoczyć się sytuacja.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Czytało się łatwo. Finał, jakby limitem wymuszony, ale całość dobra dla rozrywki

Koalo, bardzo dziękuję za wizytę i komentarz :)

Nowa Fantastyka