- Opowiadanie: Rokitnik - Ciąg czarnych linii

Ciąg czarnych linii

Witam wszystkich serdecznie!

Na początek słów kilka o moim portalowym “zmartwychwstaniu”. A konkretnie: odsyłam Was do opisu mojego profilu, w którym znajdziecie krótką notkę na ten temat.

Wracając do poniższego opowiadania.

Długo myślałem nad wylosowanym przeze mnie hasłem. Było tak świetnym materiałem, że aż trudnym do zrealizowania :/

W końcu (na styk z pierwszym terminem) udało mi się zmieścić moją wizję w konkursowym limicie. Niestety nie było czasu na porządną betę, więc zapewne nie ustrzegłem się błędów. Ale (z Waszą uprzejmą pomocą) będę je na bieżąco korygował! :)

W ten właśnie sposób, powracam swoją twórczością do gatunku Science Fiction. Jak wyszło? Przekonajcie się sami! ;)

 

Tradycyjnie, miłego czytania!

 

Post Scriptum (również obowiązkowy)

Jest to niejako kontynuacja mojej wizji z opowiadania “Człowiek biznesu”. Którego wizja właśnie była jedynym jasnym punktem :/

To tak dla nielicznych, którzy chcieliby sprawdzić, czy się literacko rozwinąłem :)

 

Post Post Scriptum

Przedstawiona przeze mnie koncepcja napędu statku kosmicznego jest oparta na rzeczywistych pomysłach Rosjan i Amerykanów z początku lat sześćdziesiątych. Obydwa obozy niezależnie od siebie wymyśliły podobny projekt, i również obydwa uznały go za “zbyt szalony” i porzuciły. Tak gwoli ścisłości ;)

 

Post Post Post Scriptum

Tytuł niestety jest, jaki jest. Nic lepszego nie wymyśliłem :(

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

śniąca, Użytkownicy

Oceny

Ciąg czarnych linii

Do obitej sztucznym drewnem kabiny wkroczyło trzech mężczyzn. Dwóch w granatowych mundurach, jeden w szarym kombinezonie. Ktoś wcisnął ostatni przycisk na konsolce, opatrzony napisem „4 – M”. Winda ruszyła w dół.

– Jeszcze raz, Radawski. Spokojnie i bez żargonu! – warknął postawny brunet, pierwszy oficer.

– Tak jest, panie majorze! Jak mówiłem, byłem na obchodzie w maszynowni. Już miałem zapisać w protokole, że wszystko w porządku, gdy z dwunastki zaczęło dziwnie szumieć. Znaczy normalnie, jak przy wydruku! – zaczął się tłumaczyć główny inżynier w roboczym owerolu.

– Rozumiem, dokończcie.

– Tak jest, panie majorze! No to idę do dwunastki, otwieram drzwi i rzeczywiście: maszyna drukuje. Na raport za wcześnie, na opis za późno. Podchodzę się przyjrzeć. A tam…

– Ciąg równoległych, czarnych linii – uciął major. – Co powiecie na to, kapitanie?

Starszy mężczyzna w białej czapce uniósł lekko brwi i spojrzał nad wejście do dźwigu. Pomarańczowe światełko powoli spłynęło z „3 – Ł” do „4 – M”. Gdy zaczęło migać, lśniące drzwi się rozsunęły, odsłaniając korytarze czwartego poziomu.

Ruszyli, z Radawskim na przedzie. Ciężki zapach smaru wypełnił ich nozdrza. Jego otępiający efekt potęgowało rozgrzane powietrze. Gdyby nie wieloletnie zahartowanie, słanialiby się na nogach.

Z metalicznego stukotu pracującej maszynerii wybijał się jednostajny szum, dochodzący z jednego z pomieszczeń. Mdlący, pulsujący blask czerwonej lampy raz po raz odsłaniał widniejącą nad nim tabliczkę z numerem dwanaście.

Wewnątrz stała srebrna szafa, jedno z urządzeń kontrolnych statku. Przed pełnym przełączników i dźwigienek panelem układał się nieustannie powiększany stos papierów. Ich jedyną treścią były czarne kreski.

Major i inżynier pozostali w przejściu, powstrzymani ruchem dłoni dowódcy. W oczekiwaniu, skupili uwagę na wiszącym naprzeciwko propagandowym afiszu. Przedstawiał robotnika w kombinezonie łapiącego się za rękę i opatrzony był napisem: Sprawdzaj samego SIEBIE, zanim INNI zrobią to za CIEBIE.

Męczący kolor żarówki i chemiczne wyziewy zmieniły żart w groźbę, a uśmiech rysunkowej postaci w grymas szaleństwa. Spod obłąkanego wzroku wybawił ich sygnał alarmu.

–  Cztery minuty do impulsu! – przypomniał pierwszy oficer, usilnie powstrzymując ponaglający ton.

– Wiem. Za co odpowiada ten sprzęt? – zagadnął szorstko kapitan, wychodząc z komórki. – Radawski!

– Ogólnie, za łączność…

– Zresetować.

– To wbrew procedurom, trzeba mieć zgody! – próbował protestować główny inżynier.

– Wykonać, żołnierzu. Macie wszystkie zgody, jakich wam potrzeba.

Zrezygnowany Radawski zabrał się do roboty. Kilkoma przełącznikami wykonał układ skomplikowanych operacji i po chwili z maszyny wydobył się pozbawiony emocji kobiecy głos: Podaj kod autoryzacji.

– Ingridmann 217c – rzekł kapitan, równie obojętnie.

Urządzenie natychmiast ucichło i przestało drukować. Nastąpiło kilka przytłumionych szmerów, po czym z głośników wypłynęła odpowiedź: Dziękuję, komandorze Ingridmann. Resetuję podzespoły: 12a, 12b, 12c…

 

***

 

Na mostku, opisanym jako „1 – S”, czekała reszta załogi. Cztery salutujące osoby, wyprostowane jak struna. Nawigator, dwóch sterników i ładunkowy.

Pierwszy wkroczył na błyszczącą posadzkę sam dowódca, kapitan komandor Henryk Ingridmann. Jak to miał w zwyczaju, z rękoma założonymi za plecy. Za nim pierwszy oficer, a skulony Radawski ostatni opuścił dźwig.

Statek był napędzany małymi detonacjami jądrowymi, zwanymi „impulsami”, następującymi po sobie w ściśle określonym porządku. W czasie wybuchu personel musiał zgromadzić się w sterowni, najbardziej odpornej na rozbłysk i radiację.

Urządzenia kalibrujące były tak delikatne, że zaawansowanie techniczne pozostałego oprzyrządowania  zostało możliwie obniżone. Doszło do wtórnej mechanizacji i powrotu techniki analogowej; kluczowa okazała się bowiem emisja pola elektromagnetycznego.

Do łask powróciły olbrzymie układy kół zamachowych i zębatek, sterowane archaicznymi przełącznikami. Błękitny blask ekranów zastąpiony został zapachem ciepłego tuszu wybijanego na sztuczną celulozę. Wszystko to, by móc wypłynąć na otwartą przestrzeń kosmosu.

Po uroczystym powitaniu zajęto miejsca w stabilizowanych fotelach, założono ciemne okulary, a na okno panoramiczne wyjechały ołowiane zasłony. Nastąpiło kilka wstrząsów, mikroskopijne szpary w spojeniach przepuściły nieco światła i po wszystkim. Procedura zakończona.

– Kapitanie! W trakcie pana nieobecności doszło do próby komunikacji – ogłosił nawigator, gdy powrócono do stanowisk.

– Nastąpiło niegroźne zakłócenie łączności. Odpowiemy przy najbliższej okazji.

– To pytanie ze Służby Kontrolnej!

– Powiedziałem: odpowiemy. Ogłaszam koniec służby dziennej. Rozejść się!

 

***

 

Kajuty załogi, wraz ze zbrojownią i kantyną, mieściły się piętro niżej. Dwa największe pokoje, przysługujące kadrze dowodzącej, znajdowały się na końcu korytarza, najdalej reaktora. Wysoki brunet w mundurze przekręcił klucze. Westchnął.

W środku panowała nudna, przytłaczająca szarość. Skromny pokój, zwany „apartamentem”, mieścił w sobie koję, szafkę na ubrania, stolik z dwoma krzesłami i skrzynkę na rzeczy osobiste.

Major Tomasz Elrad położył się na łóżku polowym. Prycza (w papierach określona jako „luksusowa – oficerska”) była twarda i uwierała, że niech ją cholera.

Zamknął oczy i spróbował zasnąć. Nie potrafił. Przed oczyma wciąż miał stertę poszatkowanych czarnymi paskami papierów, a w uszach dzwonił mu kontrowersyjny rozkaz Ingridmanna.

Komandor był żywą legendą. Bohater niezliczonych bitew, wspaniały pilot, doborowy strateg i zaufany człowiek władzy. Podobno nie przyjął ostatnio nominacji na admirała, bo nie chciał ugrzęznąć za biurkiem.

Lecz pierwszy oficer wątpił w jego kompetencje. Przez lata służby zbierał skwapliwie pogłoski drążące skałę autorytetu. Sam przydział nowego dowódcy, dokonany w ostatniej chwili przy załadunku i wymuszony niekwestionowalną „decyzją z góry” budził poważne zastrzeżenia…

Z nieprzyjemnego półsnu wyrwało majora energiczne pukanie do drzwi. Zerwał się na równe nogi i chwycił pistolet plazmowy. Nim dobrze wymierzył, dobiegł go znajomy głos.

– Panie majorze, mam sprawę!

– Nie cierpiącą zwłoki? – Elrad powoli opuścił broń.

– Panie majorze, nie!

– Zatem wchodź, Krzysztof, i siadaj. Służbowo nie mam czasu, ale prywatnie możemy pogadać. Mów mi Tomasz – powiedział, wyciągając rękę.

Uścisnęli się i rozgorączkowany Radawski usiadł na krzywym krześle.

– Pamięta pan dzisiejsze zajście w maszynowni? „Usterkę”, jak to określił kapitan…

– Oczywiście. Coś nowego?

– No więc, kazano mi zniszczyć te wydruki…

– A ty, rozumiem, kilka zachowałeś?

Inżynier zbladł jak ściana. Przygarbił się, uśmiech podniecenia zszedł mu z twarzy. Jej rozluźnione mięśnie zastygły w woskową maskę obojętności.

– Wykazałem się nieposłuszeństwem – rzekł grobowym głosem. – Zgłoszę to na musztrze.

– Nic nie zgłaszaj. Dobrze zrobiłeś. – Elrad ziewnął przeciągle.

Niespodziewana reakcja przełożonego odbiła się na Radawskim szokiem, który zaraz przeszedł w ekscytację. Sięgnął do swojej roboczej torby i wydobył z niej wymiętą kartkę.

– Postanowiłem się przyjrzeć, na wszelki wypadek. To nie żadne linie, a raport miesięczny!

– Co takiego?

– Raz w miesiącu do Bazy Kontrolnej wysyłane jest przez statek podsumowanie, zawierające informacje techniczne lotu.

– Wiem. Dziś nie jest ten raz w miesiącu, prawda?

– Nie, a to dopiero początek anomalii!

Major przymrużył zmęczone oczy i spojrzał badawczo na swojego rozmówcę. Już pierwszy rzut oka dawał pewność, że mówił prawdę. Albo umiejętnie udawał.

– Kontynuuj. – Tomasz zaczął ubierać się w roboczy mundur. Takie rewelacje będzie musiał zaraz przedstawić dowódcy.

– Jest ono pisane specjalną czcionką. Tak małą, by nie mógł jej odczytać nikt bez należytej optyki i uprawnień. Nazwano ją N6, od francuskiego non

– Żargon, Radawski. Żargon i zbędne szczegóły! Mogę zobaczyć treść?

– Niestety, koncesję mam tylko ja. I kapitan.

– Rozumiem… Przepisałeś coś chociaż?

– Wszystko! Idzie następująco: Miesięczny Raport Techniczny: Rejs Wojskowy Klasy Trzeciej Numer 215. Priorytet Pierwszy. Tajność Pierwsza. Trasa: Antares – Utapist. Dowództwo: adm. Henryk Ingridmann.

– Awansowali kapitana? Czytaj dalej.

– Do wszystkich jednostek! Nastąpiła krytyczna awaria kalibracji impulsowej napędu. Statek nieustannie przyspiesza, kolejne systemy odmawiają posłuszeństwa. Standaryzacja ustawień nie przynosi efektów. Natychmiast przysłać pomoc. Reset urządzeń nie przynosi efektów. Przysłać pomoc. Wszelkie działania daremne. Przyspieszenie 15 G. 16 G. 17. Rozrywa nas. Od. Środka.

W kabinie zapadła martwa cisza, przerywana jedynie szmerem filtrów powietrza. Trzęsący się głos inżyniera nadał wiadomości piorunujący charakter. Rozpacz noty uderzyła nawet Tomasza, znanego z zimnej krwi.

– Kiedy to nadano? – zapytał niepewnie, niepodobnie do siebie.

– W matrycy zapisano wyraźnie: Data nadania: Sol 17, 18:41.

– Przecież… Przecież to jutro!

Major poważnie się zasępił. Nigdy nie miał do czynienia z zagrożeniem tego typu. Do piratów zawsze można strzelać, szwankujące maszyny przesmarować… Tu szło o zdradę. Brunet zapiął ostatni guzik uniformu, poprawił kołnierz i zagarnął włosy pod beret.

– Słuchajcie, Radawski, teraz mówię do was służbowo. Całkowicie, śmiertelnie poważnie. Czy jest możliwe, by ktokolwiek dokonał takiej manipulacji? Zmienił datę i treść raportu? Nadał i wysłał go przed czasem? Z podpisem i zatwierdzeniem kapitana?!

– Oprócz samego komandora mogłaby to zrobić tylko jedna osoba.

– Gadaj kto, a sam się z nim rozprawię! Sąd wojskowy zorganizujemy w mesie, z egzekucją nie będzie problemu, a ciało…

– Główny inżynier. Mógłby to wykonać jeszcze główny inżynier.

 

***

 

Kapitan Ingridmann krążył po swojej kwaterze. Ręce założone za plecy coraz bardziej zawężały układ; gruby materiał bosmanki niebezpiecznie napinał się na barkach. Wiecznie zaciekła twarz starego wojskowego nabrała jeszcze większej powagi.

– Mówicie, że tak jest tam napisane?

– Tak jest! Przekazano mi wszystko w szczegółach.

– Czytaliście to?

– Nie mam uprawnień. Podobno jeszcze tylko pan może…

– Posłuchaj mnie! – ryknął dowódca, aż zadźwięczały powpinane w jego pierś ordery. – W całej karierze nie słyszałem większej bzdury! To kpina, błazenada i kiepski fortel! Długo znacie tego Radawskiego?

– Starszy bosman Krzysztof Radawski to doświadczony człowiek. Służył pode mną dziesięć lat, przedtem osiem. Bez skarg i problemów. Mogę ręczyć za niego słowem i stanowiskiem – odpowiedział Elrad, niespodziewanie spokojnie.

Kapitan zmierzył go wzrokiem. Badał każdy szczegół twarzy, doszukując się w niej zdradzieckich linii, podstępnych zmarszczek i szpiegowskich zagłębień. Oczy koloru stali były bardziej przenikliwe od chłodu wszechświata.

– Zatem sprawa jest jasna. Dobrze się ukrywacie, albo nie oszaleliście, jak ten Radawski. Zamknąć go w karcerze na tydzień. A ręczyć stanowiskiem, to sobie możecie za kulistość Ziemi!

– Ale po co miałby…

– Wykonać, majorze! – rzucił Ingridmann, śląc zgnieciony dokument do kosza.

Umieszczona pod nim automatyczna śluza natychmiast się zamknęła i papier odleciał w przestrzeń. Jego biel stała się na krótko jedyną rzeczą wyróżnialną z aksamitnej czerni kosmosu.

 

***

 

Tej samej nocy główny inżynier został aresztowany i wtrącony do celi, urządzonej naprędce w kantorku na poziomie trzecim. Zrezygnowany więzień siedział nieruchomo w kącie. Nie postawiono nawet strażnika.

Jeśli wcześniej Tomasz Elrad miał jakieś wątpliwości, teraz był pewien. Komandor Ingridmann posunął się w latach i nie był już tym samym żołnierzem, co kiedyś. Albo coś uparcie ukrywał.

Po głowie pełzły mu różne myśli, zahaczające nawet o bunt. Nie posiadał jednak podstaw i posłuchu. Musiał poczekać na kolejne potknięcie. Niepodważalny, uzasadniony powód by…

Na męczeniu przepracowanego mózgu minęła majorowi cała poranna rutyna. Pobudka, pierwsza gimnastyka, musztra, druga gimnastyka, śniadanie i wreszcie obchód.

W chwili przed inspekcją wszyscy zgromadzili się na mostku. Wszyscy, prócz ładunkowego Adamowicza, sprawującego tymczasowo obowiązki Radawskiego. Dostał dwa razy więcej pracy bez właściwego przeszkolenia. Nic dziwnego, że się spóźniał. 

– Panowie, przywrócić łączność! Spodziewamy się korespondencji – zakomenderował kapitan, stając przy specjalnym pulpicie.

– Tak jest, kapitanie komandorze! Łączność sprawna, brak konfliktów! – zdał raport nawigator Stelmach.

– Doskonale. Widzicie, Elrad? To wczoraj to zwykły chochlik, a Radawski za długo wdychał…

– Kapitanie, Służba Kontrolna na linii! Komunikat z priorytetem!

– Puścić.

Obsługa natychmiast wykonała stosowne operacje przy swoich panelach. Żarniki wielokolorowych lamp migały z różną intensywnością, by zaraz zgasnąć zupełnie. Na przednim oknie panoramicznym wyświetliła się twarz urzędnika.

– Czołem, Centrala! – zawołał Ingridmann. Bez entuzjazmu.

– Czołem, towarzyszu komandorze! Nie odpowiedzieliście wczoraj na wezwanie.

– Wystąpiły drobne problemy z modułami.

– Jak drobne?

– Wystarczająco, by was nie interesować.

Zdawało się, że oddalony o setki jednostek rozmówca gotował się ze złości. Nawet przez membranowe głośniki czuć było napięcie.

– Macie w lukach ładunek wagi międzyplanetarnej, Ingridmann! To nie rozgrywka politbiura, nie będę się z wami cackał! Gdzie jest raport specjalny, gdzie list przewozowy? Odpowiadaj!

Gdy miało dojść do eskalacji konfliktu, z windy wypadł zdyszany Adamowicz. Z impetem pokonał mostek i wyprostował się przed mównicą. Spod beretu spływały mu strużki potu.

– O co chodzi, żołnierzu? Przerywacie ważny dialog! – zapytał komandor, głosem wcale nie gniewnym.

– Maszynownia, kapitanie! Te czarne linie… Tony, tony papierów!

– Jakie linie? Wykrztuście to z siebie!

– Dwunastka… Znowu drukuje!

Już w trakcie utarczki z Centralą dowódca był zły, lecz teraz wpadł we wściekłość. Poczerwieniał, żyły wyszły mu na czoło. Uścisk za plecami naderwał rękaw płaszcza, a lewa ręka zacisnęła się na nadgarstku prawej z mocą miażdżącą ozdobne spinki.

– Co się tam u was dzieje?! – syknął kontroler.

– Nic, co obejmuje wasze kompetencje. Zarządzam odcięcie łączności.

– Nie macie uprawnień!

– Jeszcze nie. Powiedzcie Centrali, że właśnie przyjąłem promocję na admirała. Pierwszym zarządzeniem nakładam na ten statek kwarantannę w eterze. Do odwołania.

– Co?! Nie możecie! Ingridmann!!!

– Koniec rozmowy.

Za sprawą dwóch sterników obraz rozpłynął się, zastąpiony pustką kosmosu. Miejsce szumu tła zajęła głucha cisza.

Załoga patrzyła po sobie. Nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Kapitan uśmiechnął się krzywo i wnet wybrzmiał alarm. Zgodnie z jego oczekiwaniem.

Uwaga! Następuje wyłączenie modułu dwanaście! Natychmiast podaj kod autoryzacji – wyskrzeczał formułkę automat.

– Ingridmann 21a.

Dziękuję, admirale Ingridmann. Wyłączam podzespoły: 12a, 12b, 12c…

Odliczanie niespodziewanie przerwał cichy dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Wszyscy powoli odwrócili głowy, by ujrzeć dzierżącego broń majora Tomasza. Mierzącego wprost w nowo mianowanego admirała.

– Kontrola ma rację, Ingridmann. Za niewykonanie poleceń Centrali, zatajenie przewożonego ładunku, podejmowanie decyzji narażających bezpieczeństwo lotu, niszczenie dowodów i bezzasadne internowanie… Niniejszym was aresztuję!

Kapitan wysłuchał cierpliwie oskarżenia, po czym błyskawicznie oddał strzał. Rozgrzana kula zielonej plazmy wyrwała w brzuchu pierwszego oficera potężną dziurę. Brunet zachwiał się, ale ustał na nogach. Runął. Trysnęła krew.

– Na tym statku to ja jestem Centralą, Elrad. I dobrze wykonuję własne polecenia.

Złowieszczy, pozbawiony uczuć szept zmroził pozostałych. Tkwili w osłupieniu, nie śmiąc choćby drgnąć. Wojskowy obserwował wnikliwie wykrwawiającego się majora.

– Co tak stoicie? – Założył spokojnie ręce za plecy. – Wyrok przeczytacie później w raporcie. Ogłuchliście?! Pozbyć się ciała!

 

***

 

Ciągnięty po podłodze major zostawiał za sobą obfitą, czerwoną smugę. Wciąż kręcił głową, w słabnącym szoku i niedowierzaniu. Przez mózg przelatywały mu tysiące myśli, zmieszanych z ulatującymi wspomnieniami.

W ciągu paru sekund przed otwarciem śluzy spacerowej, gdy wrzucono go do jej przeszklonego przedsionka, utkwił mu w głowie pewien obraz z dzieciństwa.

Stał przed witryną zniszczonego przez wojnę sklepu i wpatrywał się w propagandowy plakat. Zachwyceni marynarze podziwiali na nim upstrzony kolorowymi mgławicami wszechświat. Najpiękniejszy widok, jaki dane mu było zobaczyć.

Spoglądając w bezgraniczną czerń kosmosu uświadomił sobie, że do wojska przyciągnęło go kłamstwo. Zimne i okrutne, niczym spojrzenie Ingridmanna pociągającego za dźwignię.

 

***

 

Krzysztof Radawski siedział w swej celi i uważnie przysłuchiwał się dochodzącym z góry odgłosom. Padł strzał, w windzie ruszyły bloki balastowe, wybrzmiało echo krzyków Ingridmanna. Z trudem powstrzymywał łzy.

Ostrzegał majora, ale wiedział, że nie powstrzyma już jego planu. Nie po tym, jak odwiedził go po obchodzie i zdradził, co ukryto na statku w porcie.

Jaka rzecz była tak cenna, że przydzielono do niej najlepszego człowieka? Inżynier nie wierzył, nie chciał wierzyć. Wyślizgnął się z niepilnowanej celi i ruszył do końca korytarza. Luk piętnasty. Zaspawany.

Lecz żadne bariery nie mogły go powstrzymać. Nie teraz, gdy wszystko działo się tak szybko. Wyciągnął służbowy miernik pola elektromagnetycznego. Przyłożył. Wskazówka szalała, wyginała się poza skalę. Tomasz miał rację! 

Wściekłość szybko ustąpiła przerażeniu. Pot zalał inżynierowi czoło, ręce zaczęły się trząść. Jak oni mogli?! Coś takiego, tuż nad kalibratorem! Statek, ludzie, misja. Nic się nie liczyło?!

Ale mógł coś zrobić, jeszcze czas! Puścił się biegiem do szybu technicznego. Wskoczył. Twarde lądowanie. Maszynownia. Jeszcze kilka metrów, jeszcze kawałek. Już widział budkę techniczną napędu. Dopadł klamki. Gorąca.

W środku cisza, systemy milczały. Żadnych świateł, ostrzeżeń. Sprzęt usmażony i rozregulowany. Było za późno, tak bardzo za późno! Drzwi się zatrzasnęły. Zawyły syreny alarmu.

 

***

 

 – Zejdźcie po Radawskiego, ma to uprzątnąć! – krzyknął dowódca, pokazując szerokim gestem umazane posoką korytarze.

Naraz potężny wstrząs zmiótł go z nóg. Admirał wyrżnął wprost w szkarłatną kałużę, która rozbryznęła się po okolicznych ścianach.

– Co do kurwy nędzy?!

Wojskowy popędził przez przejścia i wpadł na mostek. Ledwo zdążył się zasłonić, potężny rozbłysk wypalił oczy sterniczym i nawigatorowi. Ich krzyki niosły się echem aż do najdalszych zakątków okrętu. Także do klitki, w której tkwił usmażony radiacją inżynier.

– Sytuacja krytyczna, wezwać pomoc!

– Bez łączności?! – zawył Adamowicz.

– Zawsze jest wyjście! Nadpiszcie raport za przyszły miesiąc. Są wysyłane z pominięciem modułu dwunastego.

– Nie mam takich uprawnień! Nikt nie ma!

– Macie wszystkie uprawnienia, jakich wam potrzeba!

Zastępca zaczął nerwowo stukać w klawisze. Oślepieni marynarze jęczeli, co chwila odzywały się nowe eksplozje. Kurtyny wciąż nie wyjechały. Przez okręt zaczęły przechodzić pomruki rozciąganej stali.

Uwaga! Ingerencja w pliki Centrali! Wymagany kod autoryzacji.

– Ingridmann 10d

Dziękuję, admirale Ingridmann. Proszę wprowadzić nową treść.

Kolejne wybuchy wstrząsały okrętem. Rozdzierające siły wyginały spojenia. Zewsząd dobiegał szczęk pękających sworzni. Promieniowanie rozgrzewało każdą powierzchnię, światło przenikało okulary.

– Pisz… cie żołnierzu, co wam po… wiem! – wysapał kapitan.

 Ogromne przeciążenie doginało ich do foteli i odbierało przytomność. Przy zmysłach pozostali już tylko we dwóch.

– Do… wszystkich… jednostek! Nastąpiła… kry… tyczna awaria… kalibracji impuls… owej… napędu. Statek… nieustannie przyspiesza, kolejne… systemy odmawiają… posłuszeństwa (…)

Koniec

Komentarze

Fantastyka kosmiczna retro – lampy, drukarki, stosy… Ech, trochę Pirx się przypomina ;)!

Fabuły nie załapałem do końca – maszynę czasu wieźli? Skąd ten wybuch? Czyta się bez bólu, ale i bez szału.

Kilka uwag – linie raczej się w ciągi nie układają, jeno liczby. Ja powiedziałbym raczej “pęk linii”, ale tak naprawdę to nie wiem. Główny Inżynier w każdym sensownym przedsiębiorstwie to nie chłopiec do bicia, a szycha. Toteż stopień bosmana jest za niski, a opieprz Ingridmanna – niespecjalnie możliwy.

Czy “sterniczy” to twój neologizm? Bo ogólnie przyjęte słowo to “sternik”.

I dalej:

– “napędzany na małe detonacje jądrowe” – napędzany detonacjami;

– “drobne szpary w spojeniach przepuściły nieco światła” – i już załogę zabiłeś; jak myślisz, po co osłony muszą być szczelne?;

– “nie chciał zalegnąć za biurkiem” – raczej – “ugrzęznąć”;

– “kacerze” – karcerze;

– “celi, urządzonej naprędce w kantorku na poziomie trzecim” – skoro opisujesz ich jako zamordystów, to muszą mieć więzienie na statku, koniecznie!;

– “Przez mózg przelatywały mu tysiące myśli” – kurcze, co na forum ostatnio taki urodzaj na nadludzi? chłopu pół bebechów wyrwało, a ten medytuje miast od razu wykitować – heloł!

 

Fajne wykorzystanie hasła, choć wykonanie mogłoby by być lepsze.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Czy to nie jest po terminie, Rokitniku?

Darconie, Cień (z uwagi na niechęć do ludzkości i ucieczkę od tejże :)), przedłużył termin do 8 lipca zdaje się.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki za uwagi, zabieram się do poprawek!

Ad 1: Wieźli coś, co rozregulowało kalibrator. Wydruk to swego rodzaju “przepowiednia”

Ad 2: Główny inżynier wiele może (kilka razy powtarza się: “uprawnienia ma kapitan i główny inżynier”). To kwestia samej postaci Radawskiego. A Ingridmann jako ktoś “niezatapialny” i z awansem do wzięcia mógł sobie pozwolić na wszystko ;)

Ad 3: Tak, “sterniczy” to mój wymysł :)

Ad 4: Zasłony miały być głównie przeciw rozbłyskom, a przez sposób użycia nie były całkowicie szczelne. Zmienię “drobne” na “mikroskopijne” i moim zdaniem będzie w porządku.

Ad 5: Przedstawieni “zamordyści” nie przewidywali raczej innej kary niż śmierć :P

Zauważ, że: Ingridmann się zwyczajnie przestraszył/inżynier był mu wciąż potrzebny/uznał go za wariata. Przecież nie chciał czytać wiadomości samemu, choć miał taką możliwość…

Ad 6: No wiesz, często jest wykorzystywany motyw “życia przelatującego przed oczyma” tuż u wrót śmierci. Zauważ, że nie siliłem się na jakieś wygórowane spostrzeżenia, tylko proste przedstawienie faktu – naiwności majora. Chyba dałby jakoś radę wpaść na coś podobnego :/

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jai guru de va!

Całkiem ciekawe,a wykorzystanie hasła dobre. W niezły sposób wytłumaczyłeś zastosowanie mechaniki na statku. To mi się spodobało. Intryga też niezgorsza, aczkolwiek nie wszystko jest tu jasne – wspomniany przez Starucha tajemniczy ładunek, czy motywacje kapitana. Chyba że jego jedyną motywacją była czysta arogancja, ale nie jestem co do tego w pełni przekonana. 

Co mi się mniej spodobało to kilkukrotne powtórzenie, że ktoś tam wykonał skomplikowane czynności. Raz można to przyjąć, przy drugim i kolejnym razie już mnie to zaczęło razić. Druga rzecz to sterniczy, który pasuje tu jak pięść do nosa. Skoro posługujesz się znaną nomenklaturą marynistyczną i nawet główny inżynier jest bosmanem (też uważam, że to za niskie stanowisko – to powinien być oficer i to raczej wyższy), to dla jednego stanowiska nie powinieneś wymyślać nazwy, tylko zastosować normalną. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki za opinię!

Powtórzenie, mówisz? Przyjrzę się sprawie i postaram coś poprawić :)

Widzę, że “sterniczy” razi już kolejną osobę, więc dla świętego spokoju zmienię na “sternika”. Nie jest to zmiana drastyczna, a może przestanie irytować.

Pozdrawiam serdecznie!

Jai guru de va!

Jeszcze jedna rzecz, która umknęła mi poprzednio. Scena, gdy mechanik puka do drzwi pokoju oficera. Po kiego on wyciąga pistolet? Czego się boi na okrecie, którego jest pierwszym oficerem? Bez dobrego uzasadnienia to dla mnie bez sensu. OK, to wykonywanie operacji teraz wygląda lepiej.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fajnie, że jest lepiej. Dzięki za fatygę! :)

Chodziło mi o pokazanie stanu psychicznego majora. Był przemęczony, nie ufał nowemu dowódcy (co do którego już wcześniej miał wątpliwości) i przydarzyło mu się coś, z czym nigdy wcześniej nie miał do czynienia (”usterka” w maszynowni) i nie wiedział, jakie podjąć kroki. Podsumowując: był spięty ;D

Oczywiście mógłbym to rozwinąć, ale powyższe wytłumaczenie chyba jest stosowne. W końcu nikt nie chce czytać nadinterpretacji…

Jai guru de va!

moje hasło ;D

 

retrostatki bardzo fajne, ale też nie wiem co z tym ładunkiem i czemu kapitan się tak zachowuje… na logikę to jak się jest z kimś zamkniętym w statku to lepiej najpierw spróbować po dobroci a dopiero potem strzelać.

 

tytuł mi się podoba, bo jest tajemniczy i ładnie brzmi ;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

To, co najbardziej mnie uwierało jest poprawione, więc masz na zachętę ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

@ śniaca

Dziękuję i kłaniam się w pas! ;)

@ wybranietz

Bardo mi miło, że się ogółem podobało. W kreacji opowiadania i bohaterów inspirowałem się nieco katastrofami ze Związku Radzieckiego (Czarnobyl, okręt K-19). Poszczególne postacie mają pewne cechy charakteru ludzi, którzy się do nich przyczyniali, lub chcieli im zapobiec. Ponieważ jednak ograniczał mnie limit, powolny proces nakładających się błędów konstrukcyjnych i złych decyzji musiałem jakoś przyspieszyć. Stąd awaria-przepowiednia (powodująca decyzje) i tajemniczy ładunek (powodujący awarię kalibratora). Mam nadzieję, że brzmi to sensownie ;)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Jai guru de va!

Hmmm. Zapowiadało się całkiem nieźle, ale w końcu przestałam cokolwiek rozumieć. Zachowanie kapitana, pętlę czasową, dziwną metodę wydruku (dlaczego raport zajmował aż tyle miejsca?), specyfikę ładunku, po co oni to wieźli gdzieś w Kosmos? Kto dał wariatowi statek do zabawy?

Do tego mylili mi się bohaterowie. Wyróżnia się kapitan, ale reszta już znacznie słabiej. Kto tam w końcu został uwięziony, przez kogo i za co? Te zastrzelony w brzuch podejrzanie długo żyje. Aż do wywalenia ciała przez śluzę, jak zrozumiałam…

Za to hasło podane wyraźnie.

Błękitny blask ekranów zastąpił zapach świeżego, ciepłego tuszu wybijanego na sztuczną celulozę.

Co tu jest podmiotem, a co dopełnieniem?

Naraz potężny wstrząs zmiótł go z nóg. Wyrżnął wprost w szkarłatną kałużę, która rozbryznęła się po okolicznych ścianach.

Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego wstrząs?

Babska logika rządzi!

Dzięki za wizytę i spieszę z wyjaśnieniami!

Raport nie zajmował aż tyle miejsca; był drukowany w pętli. Stąd pytanie “A ty, rozumiem, jeden zachowałeś?” i podobne wskazówki.

Na to, że myliły Ci się osoby nie mogę niestety nic poradzić. Miałem nadzieję, że Radawski – starszy bosman główny inżynier, Inridmann – komandor kapitan (później admirał) i Elrad – major pierwszy oficer to nie zbyt wielka gama postaci. Pozostali pojawiali się tylko sporadycznie i to zawsze z przypisem kto za co odpowiadał. Ale najwidoczniej zrobiłem gdzieś błąd konstrukcyjny. Wciąż ubolewam, że nie było czasu na betę :(

Na pozostałe wskazane błędy to już nie potrafię nic Ci odpowiedzieć. Tekst jest raczej krótki, więc jeśli chcesz, przeczytaj go proszę jeszcze raz. Może za drugim podejściem wyda się bardziej przejrzysty :)

A obydwa te zdania zaraz poprawię. Rzeczywiście, nie wyglądają najlepiej…

 

Pozdrawiam serdecznie.

Jai guru de va!

Fajne, podobało mi się. Może, jak to mówi NoWhereMan, bez fajerwerków, jednak opowiadanie jest całkiem przyjemne. Mamy jakąś intrygę i niezłych bohaterów. Zakończenie też na plus.

Dziękuję bardzo! :)

Jai guru de va!

Hola, Amigo :)

Kurczę, napisane jest bardzo fajnie i sprawnie, tylko też nie do końca zrozumiałem fabułę. Myliły mi się postacie, może dlatego, że bohaterów było sporo jak na tak krótki tekst, a dodatkowo oprócz nazwisk posługiwałeś się ich stopniami. Wiem, że w ten sposób można uniknąć powtórzeń, ale niestety było mylące.

Poza tym na zdecydowany plus tytuł (nie wiem czemu Ci nie pasuje ;)) oraz research i wykorzystanie niełatwego hasła. No i, jak już wspominałem, napisane bardzo dobrze, tylko chyba zbyt dużo danych w zbyt skondensowanej formie. ;)

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Muchas gracias! :)

Przyznam szczerze, że musiałem mocno to opowiadanko przycinać. Powiem tak – gdyby nie limit, miałoby jeszcze z dziesięć tysięcy znaków, jeśli nie więcej. Dlatego musiałem się zdecydować na parę niedopowiedzeń ;)

Bardzo się cieszę, że jest dobrze napisane. Warsztat ważna rzecz! Szczególnie, jeśli musiałem się obejść bez bety :)

Ogólna koncepcja była taka, że raport-usterka to swego rodzaju przepowiednia (po części samospełniająca się). Kapitan przejął statek żeby dostarczyć arcyważny ładunek (który został przed resztą załogi zatajony), a pierwszy oficer mu nie ufa. Ingridmann jest rozzuchwalony bo żyje w przeświadczeniu, że tylko on wykonuje wolę Centrali (stąd ostra rozmowa z kontrolerem, błędne decyzje).

Raportu się zwyczajnie przestraszył, więc chciał zdyskredytować Radawskiego. Później, gdy po resecie maszyna znów drukuje feralną wiadomość, każę ją wyłączyć, przypieczętowując los całego lotu. A tajemniczy ładunek emituje silne pole elektromagnetyczne, na które kalibrator napędu jest niezwykle wrażliwy. Dochodzi więc do jego rozregulowania, a w efekcie do katastrofy.

Przed śmiercią admirał nadaje identyczną wiadomość jak w przepowiedni w identyczny sposób – koło się zamyka.

Uff…

A przynajmniej tak to sobie wszystko wymyśliłem ;)

 

Pozdrawiam Cię serdecznie i dzięki, że wpadłeś!

 

Jai guru de va!

Nie ma sprawy. :)

Hmm, tylko że ja tego wyjaśnienia też nie rozumiem. :) Chyba problem polega na tym, że raz operujesz stopniami, a raz nazwiskami i, choć dla Ciebie jest to oczywiste, ja nie mam pojęcia kto jest kapitanem, a kto pierwszym oficerem itp. Weź pod uwagę, że w tak krótkim opowiadaniu nie ma szans dobrze zapoznać się z postaciami (choć mam wrażenie, że nawet czytając dłuższą powieść nie jestem w stanie pamiętać dokładnie kto ma jaki stopień; no, chyba że to tylko ja tak mam ;)).

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! :)

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Spoko, rozumiem. Sam bezbłędnie odgadłeś dlaczego musiałem operować stopniami. Synonimy kończyły się lawinowo :/

Jeszcze raz dzięki!

Jai guru de va!

No tak, tekstowi zdecydowanie zaszkodził limit. Więcej czasu i miejsca, poświęconego na rozwój relacji między bohaterami, na przedstawienie ich motywów (a te dwie rzeczy są w Twoim tekście dość istotne, może nawet ważniejsze niż intryga), więcej czasu i miejsca na budowanie napięcia w związku z lawinowym nawarstwieniem się błędów i nadchodzącą katastrofą, a mielibyśmy cholernie dobry tekst. 

Ale i tak jest nieźle, mimo, że narzekałeś na brak bety, tekst jest napisany porządnie, a świat retro SF fajny i konsekwentnie przemyślany. No, może poza jednym – skąd oni tam brali sztuczną grawitację? 

Tak czy owak, z lektury jestem zadowolony. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za odwiedziny i dobre słowo! ;)

Poważnie się zastanawiam, czy po konkursie nie wziąć się za to opowiadanie jeszcze raz. Dopieszczając newralgiczne elementy i wzbogacając tekst o kilka sytuacji, na których nie było miejsca i czasu.

Nie wiem tylko, jak przeprowadzić taką sytuację. Wrzucić opowiadanie jeszcze raz? Pod nowym tytułem, czy starym, z odpowiednim dopiskiem? Miałbyś jakąś radę?

Pozdrawiam serdecznie!

Jai guru de va!

Jestem pewien, że gdy na serio zajmiesz się rozwijaniem tekstu, bez ograniczeń limitowych, nie skończy się tylko na dopisywaniu poszczególnych scen, a zaczniesz zmieniać i poprawiać to, co już masz :-) W rezultacie powstanie nieco inny tekst. Ja bym je w wrzucił jako nowe, pod trochę innym tytułem i zaznaczył w przedmowie o co chodzi. Oczywiście nie usuwając obecnego, za usuwanie opowiadań należy się chłosta ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za radę, tak zrobię! :)

Jai guru de va!

Przy zmysłach pozostali już tylko we dwoje.  Chyba “we dwóch”? 

Mnie trochę przeszkadzało, że dowódca raz jest opisywany jako “kapitan” a raz jako “komandor”. Zwłaszcza na początku mi nie pasowało, kiedy pierwszy oficer zwraca się do dowódcy “co powiecie na to, kapitanie?”. W wojsku major to wyższy stopień niż kapitan i miałem wrażenie, że zwraca się do podwładnego. Ja bym ujednolicił wszędzie na komandora, a zdanie zmienił na “Panie komandorze co pan na to?”.

Też do końca wszystkiego nie załapałem, ale klimat jak z Lema.

Dzięki za komentarz!

Pisząc ten tekst zagłębiłem się nieco w wojskową hierarchię i zdaję sobie sprawę z tego dysonansu. Użyłem tu słowa “kapitan” jako “dowódcy na okręcie”; Igridmann wciąż miał tytuł komandora. Niestety synonimy szybko się kończyły, więc musiałem operować naprzemiennie pewnymi pojęciami, żeby tekst zwyczajnie lepiej się czytało.

Jai guru de va!

No cóż, Rokitniku, Ciąg czarnych linii okazał się dla mnie mało zrozumiały. Czytałam, starając się pojąć, o czym czytam, ale dotarłam do końca i, niestety, nie wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

 

Gdyby nie wie­lo­let­nie za­har­to­wa­nie, sła­nia­li by się na no­gach. –> Gdyby nie wie­lo­let­nie za­har­to­wa­nie, sła­nia­liby się na no­gach.

 

W ocze­ki­wa­niu, sku­pi­li uwagę na wi­szą­cym na­prze­ciw­ko pro­pa­gan­do­wym afi­szu. Przed­sta­wiał ro­bot­ni­ka w kom­bi­ne­zo­nie ła­pią­ce­go się za rękę, opa­trzo­ne­go na­pi­sem: –> Czy napisem był opatrzony robotnik, czy może raczej afisz?

 

– In­grid­mann 217c – rzekł ka­pi­tan, rów­nie obo­jęt­nie. –> – In­grid­mann dwieście siedemnaście c – rzekł ka­pi­tan, rów­nie obo­jęt­nie.

To wypowiedź, więc liczebnik winien być zapisany słownie. Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Major To­masz Elrad po­ło­żył się na swym łóżku po­lo­wym. –> Zbędny zaimek.

 

Ze­rwał się na równe nogi i chwy­cił swój pi­sto­let pla­zmo­wy. –> Jak wyżej.

 

Za nie wy­ko­na­nie po­le­ceń Cen­tra­li… –> Za niewy­ko­na­nie po­le­ceń Cen­tra­li

 

Przy zmy­słach po­zo­sta­li już tylko we dwoje. –> O ile mi wiadomo, byli tam sami mężczyźni, więc: Przy zmy­słach po­zo­sta­li już tylko we dwóch.

Dwoje to mężczyzna i kobieta.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za wizytę!

 

No cóż, opowiadanie sporo ucierpiało przez limity. Jeszcze się za nie zabiorę i mam nadzieję, że wtedy będzie lepsze i bardziej klarowne.

Błędy, oczywiście, poprawię ;)

Jai guru de va!

W takim razie, Rokitniku, życzę Ci owocnej pracy nad nową wersją opowiadania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A dziękuję ;)

Jai guru de va!

Przeczytałam. Komentarz po zakończeniu konkursu :)

Dzięki, nie mogę się doczekać ;)

Jai guru de va!

Dzięki! – Rokitnik ;)

Jai guru de va!

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Fantastyka – jest

Sposób wykorzystania hasła – odpowiedni

 

Rokitniku – hasło, które dostałeś, było dość podstępne, bo niby łatwe, ale tak naprawdę nie do końca :D Bardzo ładnie udało Ci się je wykorzystać, naprawdę fajny miałeś na to pomysł. Ale z samym opowiadaniem mam problem. Bo podobał mi się styl, sposób prowadzenia narracji i nawet bohaterowie wyszli w miarę, ale… no nie do końca wiem, o czym czytałam :D Przedpiścy już to dość ładnie wypunktowali, więc nie będę powtarzać (przede wszystkim niejasne są motywacje postaci oraz tajemniczy ładunek), bo się z nimi zgadzam :)

Dość duży kłopot miałam z rozróżnieniem bohaterów, bo chociaż nie było ich wielu, to oprócz imion i nazwisk mieli jeszcze stopnie (nawet chyba po dwa stopnie się zdarzały), co sprawiało, że czasem musiałam się cofać i szukać kto jest kim. I ja rozumiem, że w formacjach militarnych tak jest, ale albo za słabo to zaznaczyłeś (w sensie, że nie zestawiłeś ze sobą od razu imion i tytułów), albo powinieneś stworzyć bohaterów tak charakterystycznych, żeby absolutnie nie było wątpliwości. Nie wiem, może ktoś mógłby nie być człowiekiem, a ktoś inny mieć biomechaniczne ramię? Hmmm…

Co dziwne – sama historia (a przynajmniej to, co zrozumiałam) mi się podobała, była płynna i czytało się ją przyjemnie. A dodatkowy plus masz za zapętlenie akcji, czyli właśnie tytułowy ciąg czarnych linii – lubię takie paradoksy czasowe :)

 

Technicznie – mogłoby być troszkę lepiej, Na przykład bardzo rzuciło mi się w oczy to:

 

Wojskowy obserwował wnikliwie wykrwawiającego się majora.

 

A można było:

 

Wojskowy wnikliwie obserwował wykrwawiającego się majora.

Bardzo przyzwoicie napisane opowiadanie, którego zupełnie nie zrozumiałam – samosprawdzająca się przepowiednia? :( Podobał mi się opis statku na samym początku, bardzo sugestywny, obrazy z piekła rodem.

Dziękuję Wam za komentarze!

… i przepraszam za “lekką” zwłokę z odpowiedzią :(

Rzeczywiście, fabuła opowiadania bardziej została w mojej głowie niż została przelana na papier. Pracuję nad bardziej rozwiniętą wersją.

Pozdrawiam!

Jai guru de va!

Kurde, fajne.

 

Peace!

 

P.S.

Masz Ty, chłopie, potencjał. Historia sama w sobie – choć wkurzająca niedopowiedzeniami – bardzo spoko i naprawdę klimatyczna, ale tak naprawdę to wykonanie robi ten tekst. Nie mogę powiedzieć, by była to literatura z gatunku zachwycających, gdzie niemal każde zdanie jest małym dziełem sztuki, ale i wcale nie musi taka być, by prowadzić czytelnika – przynajmniej tego konkretnego – do głębokiego ukontentowania z lektury. Jest solidny warsztat, który już sam w sobie cieszy, ale jest też wciągająca od pierwszych zdań narracja, umiejętne prowadzenie fabuły i budowanie napięcia, odpowiednie tempo akcji, dobrze wykreowani bohaterowie (choć z drobnym zastrzeżeniem) i ciekawa historia rozgrywająca się w nietuzinkowym i zmyślnie zmajstrowanym uniwersum, co, po zsumowaniu, daje nam naprawdę solidne, przyjemne w odbiorze opowiadanie z pogranicza thrillera i horroru, w otoczce fajnego konceptu Sci-Fi. Prawdę mówiąc nie jest to literatura, którą lubię najbardziej, ale spokojnie mógłbym chapnąć – i chapię od czasu do czasu – książkę napisaną w takim stylu oraz (choć już nieco mniej entuzjastycznie) w tych klimatach.

I tak, jest to sugestia.

Z wad, to byłyby przede wszystkim wzmiankowane już niedopowiedzenia. Na swój sposób robią robotę, temu nie przeczę, ale dla mnie prywatnie, osobiście i personalnie znacznie przyjemniejsze w odbiorze są historie, w których mogę się doszukać – albo chociaż domyślać – sensownego wyjaśnienia i spójności. Tutaj mi tego zabrakło – nie wiem, co było w ładowni, i co spowodowało anomalię czasową oraz entropię statku. A szkoda.

Kolejnym solidnym niedociągnięciem jest Kapitan-Admirał-Dupa-Wołowa; Dupa-Wołowa, bo, prawdę rzekłszy, nie tylko w niczym nie przypomina profesjonała tej rangi, jaką próbujesz mu przypisać – raczej zwykły gburowaty, zadufany w sobie do tego stopnia, że lekceważy wszystko i wszystkich pacan, któremu się wydaje, że jest wszechwładny jak… no tak, jak kapitan na statku, a tymczasem czego się dotknie to partaczy, łatwo daje się ponieść emocjom, ego bierze w nim górę nad jakimikolwiek śladami rozsądku, jest konfliktowy i krótkowzroczny – ale wręcz razi niekompetencją, skoro a) podjął się jakiejś tajnej misji z rozkazu Samej Góry, a mimo to wdaje się w idiotyczne przepychanki z tejże Góry ramieniem wykonawczym i co gorsza – b) – partaczy swoją misję w oczywisty (przynajmniej dla Inżyniera Krzysztofa; swoją drogą, gdy po raz pierwszy pada to imię, wygląda to bardzo sztucznie) sposób skazując siebie, swoją załogę i statek na anihilację poprzez zaniedbania środków ostrożności przy przewozie takiego a nie innego tajnego ładunku, co do właściwości którego musiał mieć przecież świadomość. Ogólnie postać zbyt przejaskrawiona i oczywista jako czarny charakter – już taki bardziej naczelny dupek imprezy – by wnosić do tekstu cokolwiek ponad status “źródło niezbędnych dla fabuły kłopotów”. Osobiście jestem zdania, że tekst sporo by zyskał, gdyby jego zdrada/szaleństwo/chora ambicja aż do końca – albo niemal do końca – były ukryte pod zręcznie utkanym płaszczem profesjonalizmu i za budzącą sympatię facjatą.

Generalnie jednak i tak opowiadanie jest naprawdę mocno na plus – plus plus za bardzo zgrabne i sensowne wykorzystanie hasła – a ja rezerwuję sobie parę wirtualnych kciuków na poczet dalszego Twojego pisania.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka