Do obitej sztucznym drewnem kabiny wkroczyło trzech mężczyzn. Dwóch w granatowych mundurach, jeden w szarym kombinezonie. Ktoś wcisnął ostatni przycisk na konsolce, opatrzony napisem „4 – M”. Winda ruszyła w dół.
– Jeszcze raz, Radawski. Spokojnie i bez żargonu! – warknął postawny brunet, pierwszy oficer.
– Tak jest, panie majorze! Jak mówiłem, byłem na obchodzie w maszynowni. Już miałem zapisać w protokole, że wszystko w porządku, gdy z dwunastki zaczęło dziwnie szumieć. Znaczy normalnie, jak przy wydruku! – zaczął się tłumaczyć główny inżynier w roboczym owerolu.
– Rozumiem, dokończcie.
– Tak jest, panie majorze! No to idę do dwunastki, otwieram drzwi i rzeczywiście: maszyna drukuje. Na raport za wcześnie, na opis za późno. Podchodzę się przyjrzeć. A tam…
– Ciąg równoległych, czarnych linii – uciął major. – Co powiecie na to, kapitanie?
Starszy mężczyzna w białej czapce uniósł lekko brwi i spojrzał nad wejście do dźwigu. Pomarańczowe światełko powoli spłynęło z „3 – Ł” do „4 – M”. Gdy zaczęło migać, lśniące drzwi się rozsunęły, odsłaniając korytarze czwartego poziomu.
Ruszyli, z Radawskim na przedzie. Ciężki zapach smaru wypełnił ich nozdrza. Jego otępiający efekt potęgowało rozgrzane powietrze. Gdyby nie wieloletnie zahartowanie, słanialiby się na nogach.
Z metalicznego stukotu pracującej maszynerii wybijał się jednostajny szum, dochodzący z jednego z pomieszczeń. Mdlący, pulsujący blask czerwonej lampy raz po raz odsłaniał widniejącą nad nim tabliczkę z numerem dwanaście.
Wewnątrz stała srebrna szafa, jedno z urządzeń kontrolnych statku. Przed pełnym przełączników i dźwigienek panelem układał się nieustannie powiększany stos papierów. Ich jedyną treścią były czarne kreski.
Major i inżynier pozostali w przejściu, powstrzymani ruchem dłoni dowódcy. W oczekiwaniu, skupili uwagę na wiszącym naprzeciwko propagandowym afiszu. Przedstawiał robotnika w kombinezonie łapiącego się za rękę i opatrzony był napisem: Sprawdzaj samego SIEBIE, zanim INNI zrobią to za CIEBIE.
Męczący kolor żarówki i chemiczne wyziewy zmieniły żart w groźbę, a uśmiech rysunkowej postaci w grymas szaleństwa. Spod obłąkanego wzroku wybawił ich sygnał alarmu.
– Cztery minuty do impulsu! – przypomniał pierwszy oficer, usilnie powstrzymując ponaglający ton.
– Wiem. Za co odpowiada ten sprzęt? – zagadnął szorstko kapitan, wychodząc z komórki. – Radawski!
– Ogólnie, za łączność…
– Zresetować.
– To wbrew procedurom, trzeba mieć zgody! – próbował protestować główny inżynier.
– Wykonać, żołnierzu. Macie wszystkie zgody, jakich wam potrzeba.
Zrezygnowany Radawski zabrał się do roboty. Kilkoma przełącznikami wykonał układ skomplikowanych operacji i po chwili z maszyny wydobył się pozbawiony emocji kobiecy głos: Podaj kod autoryzacji.
– Ingridmann 217c – rzekł kapitan, równie obojętnie.
Urządzenie natychmiast ucichło i przestało drukować. Nastąpiło kilka przytłumionych szmerów, po czym z głośników wypłynęła odpowiedź: Dziękuję, komandorze Ingridmann. Resetuję podzespoły: 12a, 12b, 12c…
***
Na mostku, opisanym jako „1 – S”, czekała reszta załogi. Cztery salutujące osoby, wyprostowane jak struna. Nawigator, dwóch sterników i ładunkowy.
Pierwszy wkroczył na błyszczącą posadzkę sam dowódca, kapitan komandor Henryk Ingridmann. Jak to miał w zwyczaju, z rękoma założonymi za plecy. Za nim pierwszy oficer, a skulony Radawski ostatni opuścił dźwig.
Statek był napędzany małymi detonacjami jądrowymi, zwanymi „impulsami”, następującymi po sobie w ściśle określonym porządku. W czasie wybuchu personel musiał zgromadzić się w sterowni, najbardziej odpornej na rozbłysk i radiację.
Urządzenia kalibrujące były tak delikatne, że zaawansowanie techniczne pozostałego oprzyrządowania zostało możliwie obniżone. Doszło do wtórnej mechanizacji i powrotu techniki analogowej; kluczowa okazała się bowiem emisja pola elektromagnetycznego.
Do łask powróciły olbrzymie układy kół zamachowych i zębatek, sterowane archaicznymi przełącznikami. Błękitny blask ekranów zastąpiony został zapachem ciepłego tuszu wybijanego na sztuczną celulozę. Wszystko to, by móc wypłynąć na otwartą przestrzeń kosmosu.
Po uroczystym powitaniu zajęto miejsca w stabilizowanych fotelach, założono ciemne okulary, a na okno panoramiczne wyjechały ołowiane zasłony. Nastąpiło kilka wstrząsów, mikroskopijne szpary w spojeniach przepuściły nieco światła i po wszystkim. Procedura zakończona.
– Kapitanie! W trakcie pana nieobecności doszło do próby komunikacji – ogłosił nawigator, gdy powrócono do stanowisk.
– Nastąpiło niegroźne zakłócenie łączności. Odpowiemy przy najbliższej okazji.
– To pytanie ze Służby Kontrolnej!
– Powiedziałem: odpowiemy. Ogłaszam koniec służby dziennej. Rozejść się!
***
Kajuty załogi, wraz ze zbrojownią i kantyną, mieściły się piętro niżej. Dwa największe pokoje, przysługujące kadrze dowodzącej, znajdowały się na końcu korytarza, najdalej reaktora. Wysoki brunet w mundurze przekręcił klucze. Westchnął.
W środku panowała nudna, przytłaczająca szarość. Skromny pokój, zwany „apartamentem”, mieścił w sobie koję, szafkę na ubrania, stolik z dwoma krzesłami i skrzynkę na rzeczy osobiste.
Major Tomasz Elrad położył się na łóżku polowym. Prycza (w papierach określona jako „luksusowa – oficerska”) była twarda i uwierała, że niech ją cholera.
Zamknął oczy i spróbował zasnąć. Nie potrafił. Przed oczyma wciąż miał stertę poszatkowanych czarnymi paskami papierów, a w uszach dzwonił mu kontrowersyjny rozkaz Ingridmanna.
Komandor był żywą legendą. Bohater niezliczonych bitew, wspaniały pilot, doborowy strateg i zaufany człowiek władzy. Podobno nie przyjął ostatnio nominacji na admirała, bo nie chciał ugrzęznąć za biurkiem.
Lecz pierwszy oficer wątpił w jego kompetencje. Przez lata służby zbierał skwapliwie pogłoski drążące skałę autorytetu. Sam przydział nowego dowódcy, dokonany w ostatniej chwili przy załadunku i wymuszony niekwestionowalną „decyzją z góry” budził poważne zastrzeżenia…
Z nieprzyjemnego półsnu wyrwało majora energiczne pukanie do drzwi. Zerwał się na równe nogi i chwycił pistolet plazmowy. Nim dobrze wymierzył, dobiegł go znajomy głos.
– Panie majorze, mam sprawę!
– Nie cierpiącą zwłoki? – Elrad powoli opuścił broń.
– Panie majorze, nie!
– Zatem wchodź, Krzysztof, i siadaj. Służbowo nie mam czasu, ale prywatnie możemy pogadać. Mów mi Tomasz – powiedział, wyciągając rękę.
Uścisnęli się i rozgorączkowany Radawski usiadł na krzywym krześle.
– Pamięta pan dzisiejsze zajście w maszynowni? „Usterkę”, jak to określił kapitan…
– Oczywiście. Coś nowego?
– No więc, kazano mi zniszczyć te wydruki…
– A ty, rozumiem, kilka zachowałeś?
Inżynier zbladł jak ściana. Przygarbił się, uśmiech podniecenia zszedł mu z twarzy. Jej rozluźnione mięśnie zastygły w woskową maskę obojętności.
– Wykazałem się nieposłuszeństwem – rzekł grobowym głosem. – Zgłoszę to na musztrze.
– Nic nie zgłaszaj. Dobrze zrobiłeś. – Elrad ziewnął przeciągle.
Niespodziewana reakcja przełożonego odbiła się na Radawskim szokiem, który zaraz przeszedł w ekscytację. Sięgnął do swojej roboczej torby i wydobył z niej wymiętą kartkę.
– Postanowiłem się przyjrzeć, na wszelki wypadek. To nie żadne linie, a raport miesięczny!
– Co takiego?
– Raz w miesiącu do Bazy Kontrolnej wysyłane jest przez statek podsumowanie, zawierające informacje techniczne lotu.
– Wiem. Dziś nie jest ten raz w miesiącu, prawda?
– Nie, a to dopiero początek anomalii!
Major przymrużył zmęczone oczy i spojrzał badawczo na swojego rozmówcę. Już pierwszy rzut oka dawał pewność, że mówił prawdę. Albo umiejętnie udawał.
– Kontynuuj. – Tomasz zaczął ubierać się w roboczy mundur. Takie rewelacje będzie musiał zaraz przedstawić dowódcy.
– Jest ono pisane specjalną czcionką. Tak małą, by nie mógł jej odczytać nikt bez należytej optyki i uprawnień. Nazwano ją N6, od francuskiego non…
– Żargon, Radawski. Żargon i zbędne szczegóły! Mogę zobaczyć treść?
– Niestety, koncesję mam tylko ja. I kapitan.
– Rozumiem… Przepisałeś coś chociaż?
– Wszystko! Idzie następująco: Miesięczny Raport Techniczny: Rejs Wojskowy Klasy Trzeciej Numer 215. Priorytet Pierwszy. Tajność Pierwsza. Trasa: Antares – Utapist. Dowództwo: adm. Henryk Ingridmann.
– Awansowali kapitana? Czytaj dalej.
– Do wszystkich jednostek! Nastąpiła krytyczna awaria kalibracji impulsowej napędu. Statek nieustannie przyspiesza, kolejne systemy odmawiają posłuszeństwa. Standaryzacja ustawień nie przynosi efektów. Natychmiast przysłać pomoc. Reset urządzeń nie przynosi efektów. Przysłać pomoc. Wszelkie działania daremne. Przyspieszenie 15 G. 16 G. 17. Rozrywa nas. Od. Środka.
W kabinie zapadła martwa cisza, przerywana jedynie szmerem filtrów powietrza. Trzęsący się głos inżyniera nadał wiadomości piorunujący charakter. Rozpacz noty uderzyła nawet Tomasza, znanego z zimnej krwi.
– Kiedy to nadano? – zapytał niepewnie, niepodobnie do siebie.
– W matrycy zapisano wyraźnie: Data nadania: Sol 17, 18:41.
– Przecież… Przecież to jutro!
Major poważnie się zasępił. Nigdy nie miał do czynienia z zagrożeniem tego typu. Do piratów zawsze można strzelać, szwankujące maszyny przesmarować… Tu szło o zdradę. Brunet zapiął ostatni guzik uniformu, poprawił kołnierz i zagarnął włosy pod beret.
– Słuchajcie, Radawski, teraz mówię do was służbowo. Całkowicie, śmiertelnie poważnie. Czy jest możliwe, by ktokolwiek dokonał takiej manipulacji? Zmienił datę i treść raportu? Nadał i wysłał go przed czasem? Z podpisem i zatwierdzeniem kapitana?!
– Oprócz samego komandora mogłaby to zrobić tylko jedna osoba.
– Gadaj kto, a sam się z nim rozprawię! Sąd wojskowy zorganizujemy w mesie, z egzekucją nie będzie problemu, a ciało…
– Główny inżynier. Mógłby to wykonać jeszcze główny inżynier.
***
Kapitan Ingridmann krążył po swojej kwaterze. Ręce założone za plecy coraz bardziej zawężały układ; gruby materiał bosmanki niebezpiecznie napinał się na barkach. Wiecznie zaciekła twarz starego wojskowego nabrała jeszcze większej powagi.
– Mówicie, że tak jest tam napisane?
– Tak jest! Przekazano mi wszystko w szczegółach.
– Czytaliście to?
– Nie mam uprawnień. Podobno jeszcze tylko pan może…
– Posłuchaj mnie! – ryknął dowódca, aż zadźwięczały powpinane w jego pierś ordery. – W całej karierze nie słyszałem większej bzdury! To kpina, błazenada i kiepski fortel! Długo znacie tego Radawskiego?
– Starszy bosman Krzysztof Radawski to doświadczony człowiek. Służył pode mną dziesięć lat, przedtem osiem. Bez skarg i problemów. Mogę ręczyć za niego słowem i stanowiskiem – odpowiedział Elrad, niespodziewanie spokojnie.
Kapitan zmierzył go wzrokiem. Badał każdy szczegół twarzy, doszukując się w niej zdradzieckich linii, podstępnych zmarszczek i szpiegowskich zagłębień. Oczy koloru stali były bardziej przenikliwe od chłodu wszechświata.
– Zatem sprawa jest jasna. Dobrze się ukrywacie, albo nie oszaleliście, jak ten Radawski. Zamknąć go w karcerze na tydzień. A ręczyć stanowiskiem, to sobie możecie za kulistość Ziemi!
– Ale po co miałby…
– Wykonać, majorze! – rzucił Ingridmann, śląc zgnieciony dokument do kosza.
Umieszczona pod nim automatyczna śluza natychmiast się zamknęła i papier odleciał w przestrzeń. Jego biel stała się na krótko jedyną rzeczą wyróżnialną z aksamitnej czerni kosmosu.
***
Tej samej nocy główny inżynier został aresztowany i wtrącony do celi, urządzonej naprędce w kantorku na poziomie trzecim. Zrezygnowany więzień siedział nieruchomo w kącie. Nie postawiono nawet strażnika.
Jeśli wcześniej Tomasz Elrad miał jakieś wątpliwości, teraz był pewien. Komandor Ingridmann posunął się w latach i nie był już tym samym żołnierzem, co kiedyś. Albo coś uparcie ukrywał.
Po głowie pełzły mu różne myśli, zahaczające nawet o bunt. Nie posiadał jednak podstaw i posłuchu. Musiał poczekać na kolejne potknięcie. Niepodważalny, uzasadniony powód by…
Na męczeniu przepracowanego mózgu minęła majorowi cała poranna rutyna. Pobudka, pierwsza gimnastyka, musztra, druga gimnastyka, śniadanie i wreszcie obchód.
W chwili przed inspekcją wszyscy zgromadzili się na mostku. Wszyscy, prócz ładunkowego Adamowicza, sprawującego tymczasowo obowiązki Radawskiego. Dostał dwa razy więcej pracy bez właściwego przeszkolenia. Nic dziwnego, że się spóźniał.
– Panowie, przywrócić łączność! Spodziewamy się korespondencji – zakomenderował kapitan, stając przy specjalnym pulpicie.
– Tak jest, kapitanie komandorze! Łączność sprawna, brak konfliktów! – zdał raport nawigator Stelmach.
– Doskonale. Widzicie, Elrad? To wczoraj to zwykły chochlik, a Radawski za długo wdychał…
– Kapitanie, Służba Kontrolna na linii! Komunikat z priorytetem!
– Puścić.
Obsługa natychmiast wykonała stosowne operacje przy swoich panelach. Żarniki wielokolorowych lamp migały z różną intensywnością, by zaraz zgasnąć zupełnie. Na przednim oknie panoramicznym wyświetliła się twarz urzędnika.
– Czołem, Centrala! – zawołał Ingridmann. Bez entuzjazmu.
– Czołem, towarzyszu komandorze! Nie odpowiedzieliście wczoraj na wezwanie.
– Wystąpiły drobne problemy z modułami.
– Jak drobne?
– Wystarczająco, by was nie interesować.
Zdawało się, że oddalony o setki jednostek rozmówca gotował się ze złości. Nawet przez membranowe głośniki czuć było napięcie.
– Macie w lukach ładunek wagi międzyplanetarnej, Ingridmann! To nie rozgrywka politbiura, nie będę się z wami cackał! Gdzie jest raport specjalny, gdzie list przewozowy? Odpowiadaj!
Gdy miało dojść do eskalacji konfliktu, z windy wypadł zdyszany Adamowicz. Z impetem pokonał mostek i wyprostował się przed mównicą. Spod beretu spływały mu strużki potu.
– O co chodzi, żołnierzu? Przerywacie ważny dialog! – zapytał komandor, głosem wcale nie gniewnym.
– Maszynownia, kapitanie! Te czarne linie… Tony, tony papierów!
– Jakie linie? Wykrztuście to z siebie!
– Dwunastka… Znowu drukuje!
Już w trakcie utarczki z Centralą dowódca był zły, lecz teraz wpadł we wściekłość. Poczerwieniał, żyły wyszły mu na czoło. Uścisk za plecami naderwał rękaw płaszcza, a lewa ręka zacisnęła się na nadgarstku prawej z mocą miażdżącą ozdobne spinki.
– Co się tam u was dzieje?! – syknął kontroler.
– Nic, co obejmuje wasze kompetencje. Zarządzam odcięcie łączności.
– Nie macie uprawnień!
– Jeszcze nie. Powiedzcie Centrali, że właśnie przyjąłem promocję na admirała. Pierwszym zarządzeniem nakładam na ten statek kwarantannę w eterze. Do odwołania.
– Co?! Nie możecie! Ingridmann!!!
– Koniec rozmowy.
Za sprawą dwóch sterników obraz rozpłynął się, zastąpiony pustką kosmosu. Miejsce szumu tła zajęła głucha cisza.
Załoga patrzyła po sobie. Nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Kapitan uśmiechnął się krzywo i wnet wybrzmiał alarm. Zgodnie z jego oczekiwaniem.
Uwaga! Następuje wyłączenie modułu dwanaście! Natychmiast podaj kod autoryzacji – wyskrzeczał formułkę automat.
– Ingridmann 21a.
Dziękuję, admirale Ingridmann. Wyłączam podzespoły: 12a, 12b, 12c…
Odliczanie niespodziewanie przerwał cichy dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Wszyscy powoli odwrócili głowy, by ujrzeć dzierżącego broń majora Tomasza. Mierzącego wprost w nowo mianowanego admirała.
– Kontrola ma rację, Ingridmann. Za niewykonanie poleceń Centrali, zatajenie przewożonego ładunku, podejmowanie decyzji narażających bezpieczeństwo lotu, niszczenie dowodów i bezzasadne internowanie… Niniejszym was aresztuję!
Kapitan wysłuchał cierpliwie oskarżenia, po czym błyskawicznie oddał strzał. Rozgrzana kula zielonej plazmy wyrwała w brzuchu pierwszego oficera potężną dziurę. Brunet zachwiał się, ale ustał na nogach. Runął. Trysnęła krew.
– Na tym statku to ja jestem Centralą, Elrad. I dobrze wykonuję własne polecenia.
Złowieszczy, pozbawiony uczuć szept zmroził pozostałych. Tkwili w osłupieniu, nie śmiąc choćby drgnąć. Wojskowy obserwował wnikliwie wykrwawiającego się majora.
– Co tak stoicie? – Założył spokojnie ręce za plecy. – Wyrok przeczytacie później w raporcie. Ogłuchliście?! Pozbyć się ciała!
***
Ciągnięty po podłodze major zostawiał za sobą obfitą, czerwoną smugę. Wciąż kręcił głową, w słabnącym szoku i niedowierzaniu. Przez mózg przelatywały mu tysiące myśli, zmieszanych z ulatującymi wspomnieniami.
W ciągu paru sekund przed otwarciem śluzy spacerowej, gdy wrzucono go do jej przeszklonego przedsionka, utkwił mu w głowie pewien obraz z dzieciństwa.
Stał przed witryną zniszczonego przez wojnę sklepu i wpatrywał się w propagandowy plakat. Zachwyceni marynarze podziwiali na nim upstrzony kolorowymi mgławicami wszechświat. Najpiękniejszy widok, jaki dane mu było zobaczyć.
Spoglądając w bezgraniczną czerń kosmosu uświadomił sobie, że do wojska przyciągnęło go kłamstwo. Zimne i okrutne, niczym spojrzenie Ingridmanna pociągającego za dźwignię.
***
Krzysztof Radawski siedział w swej celi i uważnie przysłuchiwał się dochodzącym z góry odgłosom. Padł strzał, w windzie ruszyły bloki balastowe, wybrzmiało echo krzyków Ingridmanna. Z trudem powstrzymywał łzy.
Ostrzegał majora, ale wiedział, że nie powstrzyma już jego planu. Nie po tym, jak odwiedził go po obchodzie i zdradził, co ukryto na statku w porcie.
Jaka rzecz była tak cenna, że przydzielono do niej najlepszego człowieka? Inżynier nie wierzył, nie chciał wierzyć. Wyślizgnął się z niepilnowanej celi i ruszył do końca korytarza. Luk piętnasty. Zaspawany.
Lecz żadne bariery nie mogły go powstrzymać. Nie teraz, gdy wszystko działo się tak szybko. Wyciągnął służbowy miernik pola elektromagnetycznego. Przyłożył. Wskazówka szalała, wyginała się poza skalę. Tomasz miał rację!
Wściekłość szybko ustąpiła przerażeniu. Pot zalał inżynierowi czoło, ręce zaczęły się trząść. Jak oni mogli?! Coś takiego, tuż nad kalibratorem! Statek, ludzie, misja. Nic się nie liczyło?!
Ale mógł coś zrobić, jeszcze czas! Puścił się biegiem do szybu technicznego. Wskoczył. Twarde lądowanie. Maszynownia. Jeszcze kilka metrów, jeszcze kawałek. Już widział budkę techniczną napędu. Dopadł klamki. Gorąca.
W środku cisza, systemy milczały. Żadnych świateł, ostrzeżeń. Sprzęt usmażony i rozregulowany. Było za późno, tak bardzo za późno! Drzwi się zatrzasnęły. Zawyły syreny alarmu.
***
– Zejdźcie po Radawskiego, ma to uprzątnąć! – krzyknął dowódca, pokazując szerokim gestem umazane posoką korytarze.
Naraz potężny wstrząs zmiótł go z nóg. Admirał wyrżnął wprost w szkarłatną kałużę, która rozbryznęła się po okolicznych ścianach.
– Co do kurwy nędzy?!
Wojskowy popędził przez przejścia i wpadł na mostek. Ledwo zdążył się zasłonić, potężny rozbłysk wypalił oczy sterniczym i nawigatorowi. Ich krzyki niosły się echem aż do najdalszych zakątków okrętu. Także do klitki, w której tkwił usmażony radiacją inżynier.
– Sytuacja krytyczna, wezwać pomoc!
– Bez łączności?! – zawył Adamowicz.
– Zawsze jest wyjście! Nadpiszcie raport za przyszły miesiąc. Są wysyłane z pominięciem modułu dwunastego.
– Nie mam takich uprawnień! Nikt nie ma!
– Macie wszystkie uprawnienia, jakich wam potrzeba!
Zastępca zaczął nerwowo stukać w klawisze. Oślepieni marynarze jęczeli, co chwila odzywały się nowe eksplozje. Kurtyny wciąż nie wyjechały. Przez okręt zaczęły przechodzić pomruki rozciąganej stali.
Uwaga! Ingerencja w pliki Centrali! Wymagany kod autoryzacji.
– Ingridmann 10d
Dziękuję, admirale Ingridmann. Proszę wprowadzić nową treść.
Kolejne wybuchy wstrząsały okrętem. Rozdzierające siły wyginały spojenia. Zewsząd dobiegał szczęk pękających sworzni. Promieniowanie rozgrzewało każdą powierzchnię, światło przenikało okulary.
– Pisz… cie żołnierzu, co wam po… wiem! – wysapał kapitan.
Ogromne przeciążenie doginało ich do foteli i odbierało przytomność. Przy zmysłach pozostali już tylko we dwóch.
– Do… wszystkich… jednostek! Nastąpiła… kry… tyczna awaria… kalibracji impuls… owej… napędu. Statek… nieustannie przyspiesza, kolejne… systemy odmawiają… posłuszeństwa (…)