- Opowiadanie: Rossa - Dom Okien i Luster

Dom Okien i Luster

Ponieważ wiem, że absurd bywa ciężkostrawny, postarałam się ograniczyć go do niezbędnego minimum. Z hasłem było mi zupełnie nie po drodze, ale może coś z tego wyszło. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dom Okien i Luster

Szczerze mówiąc, nie cierpię wesołych miasteczek.

Nie chodzi o to, że nie umiem doszukać się przyjemności w wiszeniu głową w dół piętnaście metrów nad ziemią. W parkach pseudo-rozrywki na każdym kroku spotykamy kolejną, krzykliwą atrakcję, która przyciąga na wpół oszalały tłum. Migotliwe światła zmieniają odwiedzających w ćmy i już po chwili tego wariactwa, napierająca ze wszystkich stron ludzka masa tworzy ciężką mieszaninę o zapachu potu, błota i waty cukrowej. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszyscy chcą mnie w tym pędzie zmiażdżyć i czekają tylko, aż stracę równowagę.

Kiedy, jak co roku, do naszego miasta zajechały szkaradnie pomalowane tiry, poważnie rozważyłem wyjazd na weekend. Jest tyle pięknych miejsc. Moglibyśmy pojechać choćby nad rzekę. Dzieciaki byłyby zadowolone, a ja i Hela odpoczęlibyśmy po ciężkim tygodniu pracy. Pozostanie w domu nas dobije, bo mieszkanie mieściło się blisko rynku, który w najbliższych dniach miał przeobrazić się w olbrzymią dyskotekę.

– Chyba żartujesz. – Hela uniosła brwi, gdy przedstawiłem jej swój plan. – Maja już umówiła się z koleżankami, a jeśli nie zamienię się w pracy, to ty będziesz musiał z nimi pójść. Nie rób takich min, Robert. Naprawdę uważasz, że dziesięciolatki powinny iść same?

– Nie, oczywiście, że nie, ale…

– Ale co?

– Nic – odparłem. Twarz Heli wyrażała więcej niż tysiąc słów, a ja naprawdę nie miałem siły na kłótnię. Zza uchylonego okna dobiegała Lambada. Coroczny koszmar właśnie się rozpoczął.

 

– To są te same karuzele, co w zeszłym roku – marudziła Majka, wycierając lepką buzię o rękaw bluzki. – Tato, dlaczego na plakatach pisali o nowościach?

Nie miałem pojęcia, co powinienem jej odpowiedzieć. Omówić bezlitosne prawa rynku? Wyjaśnić jak działa reklama? Dzieci są naiwne, ale nie głupie. Majce i tak było już dostatecznie przykro. Jedna z jej koleżanek nie przyszła, a druga, mała diablica, śmiała się, gdy moja córka nie chciała wejść na diabelski młyn. Nawet wata cukrowa nie zdołała poprawić jej humoru.

– Na pewno są jakieś nowości. Może zapytam kogoś z obsługi?

– Proszę pana, jak wysoka jest ta karuzela? – Marysia wskazała palcem na jakieś rozklekotane ustrojstwo.

– Bardzo. Nie możecie na nią wejść.

– Ale tam jest znak, że można od metra czterdzieści…

– I od dwunastego roku życia.

– Ale jeśli ma się metr czterdzieści, a nie ma dwunastu lat…

– Nie możecie. Takie są przepisy – powiedziałem stanowczo.

Wolałem nie wyobrażać sobie Majki przypiętej do chybotliwego fotelika, zawieszonego dwadzieścia metrów nad ziemią. Karuzela wyglądała na bardzo starą i raz po raz skrzypiała złowrogo. Byłem ciekawy, czy ktokolwiek przetestował sprzęt, zanim rozpoczęło się to szaleństwo.

– Postarajmy wyrobić się do dwudziestej – zaproponowałem, siląc się uśmiech. – Później będzie dużo ludzi.

– Moja mama wraca do domu o dziewiątej.

– Możesz zostać u nas, Marysiu.

Dziewczynka coś mi odpowiedziała, ale jej słowa utonęły w przeraźliwym pisku wuwuzeli. W instrument dął facet przebrany za klauna. Majka nie cierpiała klaunów, jednak ten, nawet ja muszę to przyznać, wyglądał zupełnie przyzwoicie. Może nie zabawnie – ale na pewno nie tak, by miał się później śnić po nocach.

– Witamy w parku rozrywki! – Klaun wymienił wuwuzelę na megafon. – U nas zabawa trwa aż do rana! Kto się dobrze bawi? Wszyscy! Jesteście tam? Halo! Zabawa to nasze motto, nasz sens! Tylko u nas najwyższe karuzele, najlepsze nagrody i… Dom Okien i Luster! Pierwszy w Polsce Dom Okien i Luster! Przejdź do innego wymiaru, zobacz jak będziesz wyglądać za dwadzieścia lat, albo zmień się w dowolne zwierzę! Nasze makijażystki nie znają słowa „niemożliwe”! Ogranicza was tylko wyobraźnia, a…

Majka złapała mnie za rękę. Kucnąłem, by mieć szansę ją usłyszeć.

– Chodźmy tam, dobrze? – szepnęła, wykorzystując chwilę ciszy.

Kiwnąłem głową.

– Połączyliśmy siły z waszym domem kultury! – darł się klaun. – Tylko tam, tylko u nas, Dom Okien i Luster, Dom Okieeen i Lusteeer!

 

Nasz dom kultury istniał, bo musiał. Renowacja mu nie posłużyła, bowiem jakiś bałwan wpadł na pomysł, by pokryć go ohydnym, pomarańczowym tynkiem. Dziś prezentował się inaczej. Szczerze mówiąc, wyglądał jeszcze szkaradniej, bo oblepiono go granatowymi płachtami w złote gwiazdy. Jednak to, co wydarzyło się w środku, pozytywnie mnie zaskoczyło. W sieni posprzątano. Zniknęły dwa stoliki i sześć krzeseł. W ich miejsca wstawiono profesjonalne stanowiska kosmetyczne. Helena marzyła o czymś podobnym. Wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcie. Taki prezent na rocznicę ślubu na pewno by ją ucieszył.

Z powodu wczesnej pory byliśmy pierwszymi gośćmi. Czułem ulgę, ponieważ udało nam się wyrwać z tłumu, który narastał z każdą godziną. Sądziłem, że po dwudziestej może zrobić się groźnie. Takie skupiska to ziemia obiecana kieszonkowców, a omamieni zabawą ludzie zdają się być zupełnie beztroscy, gdy owczy pęd ciągnie ich do kolejnych atrakcji.

– Dzień dobry! Witamy w Domu Okien i Luster, gdzie każdy może być kim chce. – Młoda makijażystka wyszła zza kotary. – W dawnej sali kinowej odnajdą państwo nasze atrakcje. Na początku musimy jednak nad państwem popracować!

Mówiła tak obojętnie, jakby nauczyła się tej kwestii na pamięć. Zresztą pewnie tak było.

Zza kotary wyszły jej dwie koleżanki. W czarnych fartuchach i z zestawami pędzli na podorędziach wyglądały bardzo profesjonalnie.

– Siadajcie, siadajcie. – Dziewczynki zajęły dwa przeciwne stanowiska. – Pan też! Kim chcecie być?

– Co? Nie, to naprawdę nie jest…

– Chcę być dorosła – oświadczyła Majka.

– Będzie dobrze – powiedziała makijażystka nieznoszącym sprzeciwu tonem i prawie siłą usadziła mnie przy toaletce. – Musi się pan dobrze bawić. Tu jest znacznie spokojniej niż na zewnątrz, co? Nie ma takich tłumów…

Chociaż nie powiedziała niczego niezwykłego, dreszcz przebiegł mi po plecach.

Maja z zadowoleniem patrzyła, jak jedna z kosmetyczek przyciemnia jej brwi. Wolałem nie wyobrażać sobie reakcji Heli, gdyby nasza córka dostała alergii.

– Masz piękne oczy – powiedziała dziewczyna, uderzając pędzlem o blat toaletki. – Troszkę je podkreślimy, co? Tata się zgadza?

Pokiwałem głową. Nieźle to sobie, cholera, ukartowała. Gdybym zaprzeczył, wyszedłbym na najgorszego ojca w całym wesołym miasteczku.

– Jakie są atrakcje?

– Zobaczy pan na sali.

Puder dostał mi się do oka. Zapiekło. Z trudem powstrzymałem chęć, by je przetrzeć. Lustro przy mojej toaletce było odwrócone. Wolałem nie myśleć, co mógłbym w nim zobaczyć. Miałem tylko nadzieję, że nie spotkam nikogo znajomego.

– Co mi pani maluje? – zapytałem, mrugając jak opętany.

– Spokojnie. Będzie pan zadowolony.

Tarcie miękkim pędzlem o policzek było całkiem przyjemne, w przeciwieństwie do posmaku pudru, który jakimś cudem wleciał mi również do ust.

– Już. Teraz będzie pan zadowolonym gościem – powiedziała makijażystka z naciskiem.

Wstałem wolno. Oko przestało piec. Podszedłem do lustra przy stanowisku Mai. Wyglądała odrobinę poważniej, ale nie zmieniła się szczególnie. Ja zaś nie zmieniłem się w ogóle. Uśmiechnąłem się z politowaniem, widząc nieudolnie nabazgrolonego motyla na policzku Marysi.

– Zapraszamy. – Makijażystka podeszła do drzwi dawnej sali kinowej.

W życiu nie przyznałbym się do tego głośno, ale poczułem dreszcz podniecenia.

 

Marysia wzniosła chude, patykowate ręce.

– Ja latam! – wrzasnęła, podbiegając do najbliższego lustra.

Stały w czterech rzędach, a między każdym z nich ustawiono, cholera wie po co, okna. Instrukcja mówiła, że za szkłem kryją się nowe wymiary, a ramy to magiczne portale. Boże, co za żenada. Dzieciom jednak się podobało.

Majka ze zdumieniem patrzyła na swoją twarz. Podniosła rękę, przesunęła palcami po bruździe między nosem a wargą.

– Ale jazda – wyszeptała i zmarszczyła czoło.

Z ciekawości, sam zajrzałem w lustro. Obraz Mai był rozmazany. Mój zresztą też. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej.

W każdym zwierciadełku z pierwszego rzędu wyglądałem bardzo podobnie. Niewyraźnie. W jednym może ubyło mi kilka kilogramów. Albo próbowałem to sobie wmówić. Marysia wciąż biegała jak obłąkana. Szczerze współczułem jej rodzicom.

– Może pójdziemy dalej, co?

Dziewczynki mnie zignorowały. I bardzo dobrze, zasłużyłem na chwilę spokoju. Ponieważ nie miałem najmniejszej ochoty na przechodzenie przez okno, spróbowałem ominąć cały ich rząd, jednak ciągnął się od ściany do ściany. Dziwnie to wyglądało. Komicznie. Zacisnąłem rękę na drążku do otwierania. Byłem ciekawy, skąd wytrzasnęli te okna. Ramy pomalowano w pudle, ale tak niestarannie, że psy bardziej przypominały bezuche króliki. Przez chwilę siłowałem się z drążkiem, aż wreszcie zawias zaskrzypiał przeraźliwie. Schyliłem się i, wspominając mieszkanie w akademiku, przecisnąłem się między szprosami.

Tym razem wreszcie zobaczyłem różnicę. Zamarłem. Lustro przed którym wyszedłem, miało właściwości wygładzające. Dziesięć lat mi odjęło, jak nic. Mój brzuch odszedł w niebyt, lwia zmarszczka też. Uśmiechnąłem się głupio. Nie spieszyłem się z pójściem dalej. Cholera, kiedy ostatnio wyglądałem tak dobrze? Kiedy urodziła się Majka? Jeszcze wcześniej?

Przy kolejnym stanowisku aż rozdziawiłem usta ze zdumienia. Nie wiedziałem, co to za filtr, ale efekt szokował. Z moich oczu biła radość, jakaś młodzieńcza energia, która wyparowała przed wieloma laty. Zaśmiałem się i przesunąłem ręką po włosach. Było ich więcej? Oto niesamowita moc złudzeń optycznych.

Zupełnie zapomniałbym o Mai. Przeszła wreszcie do mojego rzędu i wyginała się przed pierwszym z luster.

– Ale wielki brzuch… – wyszeptała.

– Prawda? A popatrz, jaki tu wydaje się mały. To wyszczupla…

Córka mnie nie słuchała. Patrzyła w wypolerowany metal szeroko otwartymi oczami i z niedowierzaniem kręciła głową. Była przerażona? Dziecko, czego tu się bać? Jesteśmy w najfajniejszym miejscu na świecie!

– Jak stąd wyjdziemy, wracamy na diabelski młyn. Teraz ja też się przejadę!

Maja położyła rękę na brzuchu. Przeszła do następnego lustra, ale to, co zobaczyła, chyba jej się nie spodobało, bo niemal od razu ruszyła dalej.

Wyciągnęła rękę w takim geście, jakby kogoś przywoływała. Skoro zapłaciliśmy za bilety, musieliśmy to wykorzystać. Nie powiem, zaczynało mi się podobać. Zadziwiały mnie możliwości kolejnych zwierciadeł. Skórzana kurtka, podobna do tej, którą kiedyś nosiłem, pasowała mi znacznie bardziej od beżowego swetra. Helena uwielbiała motocyklistów i kiedyś wypomniała mi, że mógłbym bardziej o siebie dbać. Jasne, skarbie, skoro tylko chcesz! Żałuj, że cię tu nie ma!

Niemal podbiegłem do drugiego rzędu okien. Drążek wyślizgnął mi się z błyszczącej od potu ręki. Symboliczne przejście dalej było ekscytujące, ale niełatwe. Chciało mi się śmiać, chociaż zupełnie nie miałem do tego powodu. Maja wołała mnie z oddali. Nim zdążyłem skupić się na jej słowach, mechanizm zadziałał i już byłem po drugiej stronie.

Jezu! Co tu robiła Anka? Przecież od piętnastu lat siedziała w Ameryce. Ależ śliczna z niej dziewczyna, pomyślałem, szczerząc się do odbicia uroczej blondynki. Jej obecność wydała mi się oczywista. To z nią przeżyłem najpiękniejsze lata, to jej odejście złamało mi serce… Zaraz… odejście? Przecież ona nigdy nie odeszła… Wyciągnąłem rękę, licząc, że nasze palce się spotkają. Anka uśmiechnęła się leciutko, a na jej policzkach utworzyły się dołeczki. Czekała na mnie w kolejnym rzędzie. Po prostu to wiedziałem. Podbiegłem do okien i, drżąc z podniecenia, złapałem za klamkę. Odlano ją z lodowatego metalu.

– Tato, nie!

Maja złapała mnie za łokieć.

– Wracajmy, proszę!

– Noc jeszcze młoda, chodź…

– Tato, ja tu zostaję! Nie chcę zobaczyć siebie w trumnie! Jestem już taka stara, że zaraz umrę! Proszę, wracajmy, tato, wracajmy! Ja… ja muszę do łazienki.

Puściłem drążek. Widok Mai, trupio bladej i szczękającej zębami, sprowadził mnie na ziemię. W jakimś stopniu.

– No dobra. Ale później idziemy prosto na diabelski młyn.

 

Marysię znaleźliśmy przy pierwszym rzędzie luster. Krążyła jak ćma i zupełnie mnie ignorowała. Sądząc po hałasach, za drzwiami czekało więcej gości. Złapałem tego nieznośnego bachora i czym prędzej wyszliśmy. Maja mrugała, jakby coś wpadło jej do oka.

Pomachałem makijażystkom. Ta, z którą wcześniej rozmawiałem, wymamrotała coś niezrozumiałego. Pożegnanie? Złapała się za czoło i rozsunęła połacie skóry. Miała trzecie oko. A może tylko mi się wydawało? Oczywiście, przecież to zupełnie zwyczajna dziewczyna. Złapała słoiczek z pudrem i uciekła za kotarę. Umysł płatał mi figle, bo po chwili widziałem, jak odciąga gości od wejścia do sali kinowej. Tylko po co?

Marysia uspokoiła się dopiero, gdy wyszliśmy na świeże, nocne powietrze. Postawiłem ją na ziemi.

– Przyjdziemy tam jeszcze?

Maja pociągnęła nosem.

– Tato, chciałabym się wcześniej położyć. Chodźmy do domu. Jutro pójdziesz na diabelski młyn, dobrze? Będzie do niedzieli.

–Hm? Ale… tak, jasne – wymamrotałem.

Czułem się, jakbym dostał czymś w głowę. Maja przecierała podmalowane oczy, Marysia raz po raz ściągała łopatki, poruszając wyimaginowanymi skrzydłami. Motyl na jej policzku był już niemal niewidoczny i coraz bardziej przypominał ćmę.

Z każdą chwilą czułem się trzeźwiejszy, chociaż uczucie nie miało wiele wspólnego z dochodzeniem do siebie po zakrapianej imprezie. To tak, jakby ktoś zawiesił mi na szyi kotwicę, której ciężar ciągnął ku nieznanemu. Nie byłem ani tam, ani tu. Cholera, czy ja w ogóle istniałem? Przysiadłem na gołej ziemi i kurz wypełnił mi nozdrza. Twarz Marysi znajdowała się nade mną. Ten cholerny motyl… mrugał?

Dlaczego oddychało mi się coraz trudniej? Ludzie, niczym mrówki ze zniszczonego mrowiska, krążyli i zatracali się w chaosie. Nie, to nie mrówki… Przypominali raczej ćmy, skuszone światłami karuzeli. Czekałem tylko aż otulą mnie brązowymi skrzydłami, odcinając ostatni dopływ powietrza.

Gdzieś z oddali dobiegał śmiech. I Lambada. Ktoś wrzeszczał. Piski wuwuzeli zagłuszyły jego słowa.

– Tato, wstawaj! Tato, zaraz cię rozdepczą!

Poczułem klepnięcie w ramię.

– Dobrze się pan czuje? Proszę spróbować wstać. No, wszystko z panem w porządku…

Ponownie zaszumiało mi w głowie. Nagle poczułem się normalnie. Gwałtownie zaczerpnąłem powietrza. Znów byłem w wesołym miasteczku. Wstałem najszybciej jak potrafiłem.

– Tak, jest dobrze – odparłem.

Maja płakała, ale dzielnie trzymała się na nogach.

– Czas wracać do domu, córeczko.

 

Dwóch chłopaków składało obręcze. Zabawa skończyła się wcześniej niż powinna. Gdy tylko zobaczyli, że ktoś nadchodzi, weszli do jednego z tirów. Nie miałem ochoty na zabawę w chowanego. Szedłem dalej, prosto do domu kultury. Musiałem załatwić tę sprawę przed policją, a ta mogła pojawić się w każdej chwili. Byłem zdziwiony, że tak szybko się tym zajęli. Gdybym ja usłyszał podobną historię, wepchnąłbym ją gdzieś między czarną wołgę, a nekrofila z krakowskiego klubu.

Słońce dopiero co wstało, zapowiadając piękny, letni dzień. Żałowałem, że Maja spędzi go w szpitalu. Miałem nadzieję, że ona i Marysia dostaną osobne sale. Moje dziecko już dość wycierpiało.

Makijażystka stała przed domem kultury, tak jakby na mnie czekała. Była znacznie starsza, niż mi się wczoraj wydawało. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, przesunęła ręką po czole i wymruczała coś pod nosem.

– Cześć – rzuciła niedbale i zapaliła papierosa.

– Powiesz mi, co to było? Jaka substancja? Metaamfetamina?

– A co, zainteresowany? – zakpiła. – Wyluzuj, naprawdę. Twojej córeczce niczego nie wykryją. Tego nie da się wykryć. Wiem, bo najpierw testowałam na sobie. Nie jestem potworem.

Coś zamajaczyło między jej brwiami, ale kobieta zmarszczyła czoło, nim zdążyłem się temu przyjrzeć.

– Dlaczego to zrobiłaś? Ktoś ci kazał? – zapytałem.

– Szlag, już tu jadą. Jestem menadżerką tego przybytku – burknęła. – Musiałam spróbować zwiększyć obroty. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale to wszystko ledwo stoi. Karuzele są w ruinie i chyba tylko cud sprawił, że nie było jeszcze żadnego wypadku. No, ale dość mojego ględzenia. Wiem, po co przyszedłeś. Rozumiem cię.

– Niczego nie rozumiesz.

– Rozumiem. Gdy raz domalujesz sobie uśmiech, zapragniesz tego znowu. – Wypuściła dym nosem. – Słuchaj, wiem, że będę miała cholerne kłopoty, jeśli znajdą moje zapasy. Nie mam pojęcia, jaki to ma skład chemiczny. Nie wiem, czy to w ogóle ma skład chemiczny – dodała po chwili. – Szef nie lubi dragów i nawet jeśli nie pójdę siedzieć, to i tak będę zwolniona. Dogadamy się, co?

– Po to przyszedłem. Powiesz mi, skąd to masz?

– A co, zamierzasz kupić więcej? Spoko, dam ci cały worek. Prawie trzy kilo, więc starczy na pół życia. A jego… jego nie próbuj przywoływać. Wiesz, co mi powiedział, gdy dał mi te mechanizmy do okien? Że to, dokąd zmierzamy, jest nieodwracalne. Zapamiętaj to, okej? Nie mam ochoty spłonąć z wyrzutów sumienia…

 

Domalowany uśmiech to też uśmiech.

Hela ostatnio wyluzowała. Głównie dlatego, że doprawiłem jej kosmetyki.

– Ładny dziś dzień – powiedziała wesoło. – Pójdziemy na spacer?

– Jasne, kochanie.

Wymknąłem się do łazienki. Zapasy powoli malały, jednak przy rozsądnym użytkowaniu mogły wystarczyć na długie lata. Może to i zmielony bruk piekła, ale działał pięknie. Wtarłem odrobinę proszku w dziąsło.

– Wzorowy mąż – wymamrotałem.

Wzorowy mąż, pracownik miesiąca, dobry ojciec… nigdy nie sądziłem, że mam aż tyle twarzy. Zmieniałem je jak maski.

– Słyszysz Lambadę? – zapytała Hela, gdy wyszedłem.

– Wesołe miasteczko?

– Pewnie tak. Myślałam, że po tej aferze z zeszłego roku…

– Wszystko się pięknie wyjaśniło, kochanie. Dzieci były za małe, lustra źle ustawione… co tam jeszcze było?

– A, nie pamiętam. – Hela usiadła przy toaletce. Ostatnio często poprawiała makijaż w ciągu dnia.

– Może pójdziemy zobaczyć, jak się rozkładają? – zaproponowałem.

– Jasne. Daj mi chwilę, trochę się poprawię… Trzeba będzie pomyśleć o jakimś prezencie dla Mai. Ma świadectwo z paskiem.

– Mądra dziewczynka.

– Bardzo. – Kobieta kichnęła, gdy puder wleciał jej do nosa, a po chwili uśmiechnęła się błogo.

Koniec

Komentarze

Gdzie można ten proszek dostać ;)?

Ciekawe wykorzystanie wyjątkowo mało fantastycznego hasła. Ma swój klimat, ma swoje tajemnice, napisane sprawnie… Może tylko nie załapałem związku z międzywymiarowymi oknami a proszkiem do poprawy… (właśnie – czego? nastroju? nastawienia?). Tym niemniej – czyta się. 

Ale mam kilka uwag. Czemu w potocznej mowie dzieci wyrażają się: “przyjdzie po dwudziestej pierwszej”. Znasz kogoś, kto tak mówi? Raczej – “będzie po dziewiątej wieczorem” czy podobnie. Tak samo jest z imionami – Helena brzmi… urzędowo. Hela może? To mi przeszkadzało “wejść” w świat opowiadania.

I parę babolków:

– “profesjonale stanowiska kosmetyczne” – profesjonalne;

– “przyciemna jej brwi” – przyciemnia;

– “między każdym z nich ustawiono” – między czym a czym, bo nie łapię?

 

W każdym razie – fajny pomysł i solidne wykonanie!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, kiedy tylko spotkam się z jakimś posiadaczem tego proszku, dam Ci znać. Podzielimy się. :D

Bardzo się cieszę, że coś Ci w tym opowiadaniu przypadło do gustu. Byki zaraz poprawię.

Jeśli chodzi o proszek, miał oddziaływać na emocje i nastawienie, a okna i lustra potęgowały jego działanie. Chociaż można to odczytać na jeszcze przynajmniej dwa sposoby – może ktoś w komentarzach na to wpadnie. ;)

A niech mnie, czy mi się wydaje, czy to jest ta straszna espanjoleta?

No niestety muszę przyznać, że coś mi nie podeszło. Może paru rzeczy nie do końca zrozumiałem, bo jest dość późno. Fabuła wydaje mi się lekko niespójna. Robert poszedł z własnej woli do makijażystki, a ta dała mu trzy kilogramy narkotyku. Za darmo, żeby tylko się go pozbyć. Odrobinkę naciągane, moim zdaniem. A co by zrobiła z tą torbą, gdyby Robert nie przyszedł? I po co właściwie on tam poszedł? Zapytać o rodzaj narkotyku? Po co mu taka wiedza? Co chce zrobić?

Nie wiem, czy to w ogóle ma skład chemiczny – dodała po chwili[+.]

 wszyscy chcą mnie w tym pędzie zmiażdżyć i czekają tylko[+,] aż stracę równowagę.

Te dwie rzeczy z interpunkcji wyłapałem. O składni się nie wypowiem, bo sam mam z nią ogromne problemy.

Ogólne odczucie – opowiadanie raczej mi nie zapadanie w pamięci.

 

Dziękuję za przeczytanie, Kordylianie. Tak, to jest to hasło. :)

Cóż, miało być absurdalnie. Robert poszedł do makijażystki po narkotyki, bo spodobało mu się działanie (SPOILER) szatańskiego proszku, a makijażystka musiała i chciała się go pozbyć. Oboje coś zyskali, albo i wprost przeciwnie. Zależy jak na to spojrzeć. Podpowiem, że warto mieć na uwadze, że nie wiadomo, po czyjej stronie jest makijażystka. ;)

Wydaje mi się, że dobrze wskazałeś te zagubione maleństwa. Dzięki. :) 

Paskudne hasło Ci się trafiło.

Wybrnęłaś nieźle, ale jednak bardziej skręciłaś w stronę magicznego proszku niż tego drążka.

Mimo to – ciekawe miejsce akcji. Ładnie odmalowałaś szpetotę i sztuczną radość lunaparku.

Wizja tego, co narkotyk zrobił z dziewczynkami, jest okropna.

Babska logika rządzi!

Rossa – trudne hasło, z którym moim zdaniem nieźle sobie poradziłaś. Podoba mi się tytuł i bardzo mi się podoba lunapark. Jak dla mnie taka niezbyt optymistyczna metafora życia… A okna to bramy do innych światów, tajemnicze przejścia, ucieczka od brzydoty dnia codziennego… za pomocą magicznego proszku :) Fajny pomysł.

Klikam i życzę powodzenia w konkursie :)

Oj paskudne, Finklo, paskudne. I im więcej starałam się go zawrzeć w opowiadaniu, tym było gorzej. Sztuczniej. Cieszę się, że spodobał Ci się lunapark. A wizja rzeczywiście okropna. 

Dzięki, Katiu. Podoba mi się Twoja interpretacja. :)

Dzięki za klika, Śniąca. :) 

Najgorsze hasła idą na początek. ^^

 

Choć nie przepadam za bohaterami, którzy są jedynym myślącym człowiekiem w świecie owiec (czy ciem) to Robert jakoś dał radę – może przez swój upadek na końcu? Może przez to, że dał się wciągnąć w świat ciem, dymu i luster ;)

 I tandeta lunaparku ładnie odmalowana ;)

 

Tylko w scenie z przekazaniem piekielnego bruku czegoś zabrakło.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Myślę, Wybranietz, że nasze hasła znalazłyby się w pierwszej piątce tych najgorszych. :D

Czy Robert był jednym myślącym w tłumie? Hmm… może rzeczywiście tak wyszło. :) A tej sceny z przekazem bruku i ja bardzo nie lubię. Głównie dlatego, że pisałam ją kilka razy i przy każdej próbie ogarniały mnie nowe wątpliwości.

 

Hej! Moje hasło też nie było miłe!

Babska logika rządzi!

Dlatego miejsc jest pięć. Zmieścimy się ;)

No i też opublikowałaś wcześnie!

 

Kornulity pewnie czekają do samego końca. i aequidistanty (niech to będzie sci-fi! ;_;)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Czy moja elektrochemitypja się zalicza do tych pięciu, czy może jest zaraz poza czołówką? :D

Wybranietz, zdaje się, że masz twoje aequidistanty ;).

“Ciąg czarnych linii” trafił na betalistę.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

O rany, aleś to zmyślnie wykoncypowała XD

Rzeczywiście – jest absurdalnie i ciekawie, czyta się bardzo dobrze. Cała akcja w domu luster i okien bardzo wciągająca, choć miałem pewne problemy z wyobrażeniem sobie tego miejsca.

Końcówka przyjemnie pozytywna, natomiast cała ta akcja z wizażystką – mało wiarygodna. Przecież do tego domu z pewnością przychodziło więcej osób niż Robert z dziewczynkami… Każdy dostał po worku proszku, by Trójoka uniknęła sądu? ;P

Fantastyka dyskusyjna. Myślę, że znajdą się narkotyki, które mogą równie dobrze stymulować percepcję i zmieniać postrzeganie, co Twój proszek. Niby jest jeszcze to oko, ale żeby przekonać się, czy istnieje naprawdę, musiałbym zajrzeć pod grzywkę ;)

Niemniej, Countowi więcej fantastyki do szczęścia nie potrzeba. Jest atmosfera, odpowiednie tempo, dobry pomysł, no i, oczywiście, espanjoleta. Jest i stempel jakości.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dzięki, Count. :)

Robert i dziewczynki byli pierwszymi i ostatnimi gośćmi, którzy weszli do sali. Pozostali otrzymali tylko odrobinkę charakteryzacji, która sama w sobie działała bardzo przyjemnie i mogli nawet nie zauważyć, że coś się dzieje. Bo trzecie oko makijażystki działało raz lepiej, raz gorzej i tu ostrzegło ją dość wcześnie. Teraz widzę, że ta informacja trochę (a nawet więcej niż trochę) zaginęła wśród narkotycznych wizji Roberta. 

A podobnie działające narkotyki pewnie by się znalazły. Tylko czy znalazłby się taki diler? ;)

Cieszę się, że się podobało i dzięki za klika. :)

Bardzo dobry tekst i bardzo dobrze napisany. Przede wszystkim podoba mi się klimat "przyklejonego uśmiechu" objazdowego lunaparku, sztucznego i nałożonego na rozklekotaną tandetę. I jak ładnie się to zgrywa z pierwszym zadaniem ostatniego akapitu. 

Opis dziwnego odjazdu w Domu Luster podoba mi się mniej – trochę to zbyt dla mnie oniryczne i niedookreślone, trudno mi było wyobrazić sobie co tam się właściwie stało. Podkreślam – dla mnie, gdyż zdaję sobie sprawę, że taki był Twój zamysł i innym może się jak najbardziej podobać. 

Ogólnie – podobało mi się. Kurczę, fajne jest to porównanie zwykłego życia z domalowanym uśmiechem, do tandetnego lunaparku. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki, Thargone. :)

Cieszę się, że przeważyło pozytywne wrażenie i doskonale rozumiem, że akcja w Domu Luster może nie przypaść do gustu. Oniryzm bywa niewdzięczny.

Pozdrawiam. :)

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet. :) 

Pozostanie w domu nas dobije

tu coś nie zagrało z czasem, albo z trybem, albo z oboma.

 

Stały w czterech rzędach, a między każdym z nich ustawiono

jeśli “między” to “każdymi dwoma z nich”.

 

Mam wrażenie jakby trochę zabrakło cierpliwości (bo przecież nie czasu ani limitu) na lepsze wykonanie sceny z przejęciem narkotyku. Brakuje jej logiki, a i sam dialog drętwy. Natomiast wizja lunaparku fajna i generalnie zgodna z moimi obserwacjami ;)

Zróżnicowałbym bardziej imiona dziewczynek, bo kiedy Marysia pojawiła się po raz pierwszy musiałem się cofnąć, żeby sprawdzić, czy to na pewno ta koleżanka, a nie córka narratora.

 

 

Dziękuję za przeczytanie, Coboldzie. :)

Zgodnie z zasadami, wprowadzę poprawki już po ogłoszeniu wyników. :)

No rzeczywiście, scena stanowczo najsłabsza z całości… Chyba, tak jak mówisz, w którymś momencie moja cierpliwość się wyczerpała. Fajnie, że lunapark się spodobał. :))

 

Uch, nie zazdroszczę hasła. Brawo, ja bym się chyba poddał.

Wojtasie, przez chwilę miałam taką myśl :P

 

Z powodu wczesnej pory byliśmy pierwszymi gośćmi. Czułem ulgę, ponieważ udało nam się wyrwać z tłumu, który narastał z każdą godziną.

Sprzeczne informacje. Piszesz, że była wczesna pora i dlatego byli pierwszymi gośćmi, ale udało im się wyrwać z tłumu – czyli w wesołym miasteczku już było pełno…

 

Nie do końca złapałam, dlaczego dziewczynki wylądowały w szpitalu. Podejrzewam jakieś zaburzenia zachowania, ale Maja już po wyjściu z domu luster zachowywała się normalnie, więc trochę mi to zgrzytnęło. Trochę też zabrakło mi klarowniejszej motywacji menedżerki, zrozumiałam, że chciała rozkręcić biznes, ale w jaki sposób – pokazując ludziom, dokąd zmierzają?

 

A tak poza tym, to czytało się bardzo dobrze, historia wciągnęła. Fajnie też pociągnęłaś historię dalej, już po wizycie w wesołym miasteczku. Satysfakcjonujaca lektura.

It's ok not to.

Dzięki, Dogsdumpling :)

Z powodu wczesnej pory byliśmy pierwszymi gośćmi. Czułem ulgę, ponieważ udało nam się wyrwać z tłumu, który narastał z każdą godziną.

Chodziło mi o to, że byli pierwsi w Domu Okien i Luster. Według moich obserwacji, poczynionych wprawdzie kilka lat temu, podobne miejsca (to był chyba gabinet luster) do wieczora przyciągają nieliczne dzieci, a później wkracza młodzież. Ale rzeczywiście, te zdania dziwnie przy sobie wyglądają – pomyślę co z tym zrobić już po zakończeniu konkursu. :)

 

Dobrze podejrzewasz. :) Maja i jej koleżanka wylądowały w szpitalu także dlatego, że podejrzewano, że podano im narkotyk. A pani menadżerka zbytnio zaufała rogatemu dilerowi i własnym przeżyciom. Liczyła, że odjazdowa przygoda (nawet podejrzanie odjazdowa) przyciągnie klientów. Reklama pocztą pantoflową (tu chyba najtrafniejsza) teoretycznie mogłaby pomóc podupadającemu lunaparkowi. Miałam nadzieję, że będzie się to dało wyczytać między wierszami. ;)

 

Fajnie, że lektura satysfakcjonująca. Dziękuję za przeczytanie. :)

Mam tak jak bohater – nie cierpię lunaparków i wesołych miasteczek – więc już po pierwszym zdaniu zjeżyłam się okrutnie, spodziewając się opisu atrakcji tego szczególnego miejsca. No i nie zawiodłam się. Opisy były, owszem, atrakcje też, tyle że potrafiłaś pokazać wszystko w całkiem przystępny i bezbolesny sposób. No, może za wyjątkiem sceny rozmowy z makijażystką.

A hasło trafiło Ci się, zaiste, mało wdzięczne. ;)

 

– Po­sta­raj­my wy­ro­bić się do dwu­dzie­stej – za­pro­po­no­wa­łem, siląc się uśmiech. –> …siląc się na uśmiech.

 

–Hm? Ale… tak, jasne – wy­mam­ro­ta­łem. –> Brak spacji po półpauzie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że wyszło bezboleśnie. ;)

Dziękuję za wskazanie błędów, poprawię już po zakończeniu konkursu :)

Nadrabiam.

 

Spodobało mi się. Lunaparki mają w sobie coś takiego, że po plecach potrafią przechodzić ciarki. I bardzo udanie oddałaś to w tekście, zwłaszcza we fragmencie z domem okien i luster. I wiesz co? Ja nie lubię absurdu, ale tu mój alarm milczał, a wewnętrzny kompas ustawił się raczej na lekką grozę ;) Wprawdzie myślałam (może nawet miałam nadzieję), że pójdziesz głębiej w mrok, ale i tak przygoda była niezła. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziekuję, Śniąca. :)

Cieszę się, że Ci się podobało. Chociaż absurd lubię (do momentu gdy rozumiem o co chodzi), to obawiałam się, że z nim przesadzę i wolałam go zminimalizować. :)

Przeczytałam. Komentarz po zakończeniu konkursu :)

Dziękuję i czekam :)

Całkiem przyjemny tekst, napisany lekko i sprawnie. Chociaż nie za bardzo mi pasuje, że menadżerka dała bohaterowi aż tyle tego koksu, ale ogólnie na plus :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Lolu, witam w moich skromnych progach :)

 

Fajnie, że ogólnie na plus, Soku. :)

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Fantastyka – jest

Sposób wykorzystania hasła – jak dla mnie troszkę mało…

 

Rosso – nie zazdroszczę, naprawdę. Dostałaś bardzo trudne hasło i nie wiem, jak można by było z niego uczynić główną oś opowiadania. Muszę przyznać, że historia sama w sobie, choć z niewielką dawką absurdu, to podobała mi się bardzo, aaaaale z wylosowanym przez Ciebie słowem było już trochę gorzej. Gdyby całkowicie wyciąć je z opowiadania, to nic by się nie zmieniło.

Udało Ci się wykreować aurę tajemniczości wokół lunaparku, a sam Dom wyszedł świetnie – pozornie nic osobliwego, ale z każdym krokiem, który pokonywał bohater, z każdym oknem, przez które przeszedł, czytelnik czuł nie tylko narastające zaciekawienie, ale też grozę. Zwłaszcza, że równolegle, choć nie bezpośrednio, przedstawiałaś losy Majki.

Bardzo fajnie wyszedł fragment, w którym jakby odwróciłaś role ojca i dziecka:

 

Maja pociągnęła nosem.

– Tato, chciałabym się wcześniej położyć. Chodźmy do domu. Jutro pójdziesz na diabelski młyn, dobrze? Będzie do niedzieli.

–Hm? Ale… tak, jasne – wymamrotałem.

 

I jeszcze to niepokojące, ale do bólu prawdopodobne zakończenie.

I tylko gdybyś wylosowała hasło „puder”, to byłoby dobrze. A tak, to wzdychu wzdych…

 

Technicznie – nie mam uwag. Nic mi się nie rzuciło w oczy.

Paskudne hasło. Oj, paskudne. Nic dziwnego, że pojawia się bardziej jako rekwizyt niż jako ważny element – mimo wszystko (pomarudzę, bo mi wolno!) trochę szkoda. Spodobała mi się w tym tekście postać głównego bohatera, marudzącego i narzekającego na straszne tłumy (znam takich!), bardzo wiarygodna, zwłaszcza po 'magicznej' przemianie, kiedy okazało się, że to jednak do pewnego stopnia kwestia niezadowolenia z własnego życia… Ale mam też kilka "ale". Po pierwsze, moim zdaniem tekst zyskałby na wyraźniejszym dopowiedzeniu, co dokładnie stało się w domu okien i luster – cała ta scena jakoś mi się rozmywa, zwłaszcza w świetle późniejszego ostrzeżenia makijażystki. Po drugie, makijażystka: jakoś nie chciało mi się uwierzyć, że tak szybko i bez wahania obdarowała Roberta workiem magicznego proszku. I ostatnia rzecz, której nie ma w tekście, a która mnie zastanowiła: czy wspomagane chemiczno-magicznie szczęście może być prawdziwe? Bez konsekwencji? Bo tak to na razie wygląda (spacer we dwoje, mąż idealny, etc), ale chyba sprawy mają się trochę inaczej…

Iluzjo, dziękuję za komentarz! Cieszę się, że historia Ci się spodobała, a że espanjolety było trochę za mało – cóż, wierzę. Kiedy patrzę na to opowiadanie z dystansem, sama widzę, że mogłam upchnąć jej trochę więcej. 

Lolu, wspomaganie chemiczno-magiczne miało zasiać ziarno niepokoju. ;) Z pewnością po jakimś czasie odwróci się przeciwko bohaterom. Pozostaje im cieszenie się chwilą. 

Dziękuję za uwagi. W kolejnych tekstach (jeśli w końcu je napiszę…) postaram się, by pozostawić więcej odpowiedzi niż pytań. :)

Z jednej strony jest to naprawdę fajnie, dobrze napisane opowiadanie, które po prostu “czyta się”, więc lektura była mi, i owszem, przyjemną, ale…

 

…ale wykorzystanie hasła, na ten przykład, nie do końca mi zagrało. Głównie dlatego, że przerzuciłaś cały ciężar fantastyki w opowiadaniu na ten proszek – “zmielony bruk piekła” to najlepsza kompilacja liter i słów w całym opowiadaniu – resztę wypychając niejako poza nawias; czyniąc z niej co najwyżej ozdobniki; niby ładne (choć ja się dokumentnie pogubiłem w opisie tej sali kinowej przerobionej na dom luster) ale, generalnie, zbędne.

Nie powiem, hasło miałaś wybitnie żadne, więc fakt, że w ogóle chciało Ci się pisać to opowiadanie, cieszy już sam w sobie. Fakt, że w tym opowiadaniu zdołałaś wykorzystać tego swojego słownikowego koszmarka – i to w stopniu bardziej satysfakcjonującym niż u niektórych innych konkursowiczów, mimo iż mieli zadania teoretycznie prostsze – cieszy jeszcze bardziej. O satysfakcji mówić jednak, niestety, trudno.

Fabularnie… Generalnie lepiej mi się czytało to opowiadanie, póki było natury stricte obyczajowej. Później, choć wizualnie nadal jest ładnie, jakoś mnie to nie przekonało wszystko. I nawet nie chodzi o pewne niedomówienia, których – rzecz nienowa – nie jestem entuzjastą, ale które podałaś na tyle zgrabnie, że wszystko i tak jest klarowne… No, prawie wszystko, bo motywu trzeciego oka ani w tym tekście rozumiem, ani potrzebuję. Bardziej jednak chodzi mi o to, że końcowa rozmowa bohatera z menedżerką wesołego miasteczka, oraz – jak dla mnie – kompletnie nielogiczne zachowanie tego pierwszego, zupełnie zniszczyły klimat opowiadania, tak jakby go uziemiło, odarło z całej, bądź co bądź, interesującej otoczki, która praktycznie zawsze towarzyszy zestawieniu miasteczko wesołości/cyrk + magia + tajemnica.

Nielogiczności zachowań bohatera dopatruje się w tym, że jego córa trafiła do szpitala z jakimś zatruciem, jej irytująca kumpela takoż, on sam natomiast miał dzień wcześniej ciężkie haluny i ostre zejście, a jedyne, co ma do powiedzenia – w dodatku w momencie, gdy dowiaduje się, że on i jego podopieczne zostali szczurami laboratoryjnymi w nieudanym eksperymencie mającym nabić kabzę kobiecie, która najwyraźniej ma konszachty z ki diabłem (i która beztrosko oddaje mu coś, za co zapłaciła może nawet duszą) – to: “Chcę więcej!”. Rozumiem – tzn. przypuszczam – że dobre narkotyki potrafią człowiekowi narobić smaka, ale tutaj, mimo że zachłyśnięcie się bohatera działaniem specyfiku w sumie mi sprzedałaś, to i tak już trochę trąci groteską.

Niemniej zakończenie miodne, choć (a może właśnie dlatego, że) na swój sposób przerażające i cholernie smutne. Aż się prosi o chwilę zadumy nad tym, co będzie z przykładną rodzinką za te X lat, gdy specyjał weźmie i wyjdzie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka