- Opowiadanie: bartek - Głowa lwa w kredensie

Głowa lwa w kredensie

Miałem wysłać to opowiadanie na konkurs. Ale lew zjadł zeszyt i nie zdążyłem przepisać wersji analogowej na cyfrową. Odtwarzam więc z pamięci.

PS 
Lew udławił się i zdechł

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Głowa lwa w kredensie

Pantera/Głowa lwa w kredensie/Głowa lwa z kredensu patrzy na nóż

 

1.

Było jasne wysokie lato. Przyjechaliśmy z Agą do domu moich rodziców. Mieliśmy zająć się kotami przez dwa dni. Rodzice mieli wtedy przejść jakąś trasę w Tatrach Słowackich.

 Do domu przyjechaliśmy późnym wieczorem. Dom stoi na stromym zboczu wzgórza. Jeśli nie ma się wprawy, podjeżdżanie pod górę może napsuć nerwów. Aga zawsze zamyka oczy kiedy, po redukcji na jedynkę, biorę ostatni zakręt -

dziewięćdziesiąt stopni – i wciskam gaz do dechy. Zimą się tędy nie jeździ. Nawet traktorem, nawet z łańcuchami.

 Dom był ciemny pusty i cichy. Kotów nigdzie nie było widać. Nalałem wody do misek w kuchni, nasypałem karmy. Zjedliśmy kolację i siedzieliśmy chwilę na ganku wychodzącym na dolinę Raby. Popijałem ciemne piwo, a Aga mówiła coś o pracy. Szczerze mówiąc byłem zbyt zmęczony, żeby skupić się na jej słowach. Przestała mówić, przykryła usta dłonią i zamknęła oczy ziewając przeciągle.

– Idę się myć i spać. – oświadczyła i ruszyła do łazienki.

Zgasiłem światło na ganku i siedziałem w ciemności. Wyszedł już księżyc i wyostrzył cienie krzewów i drzew. Z cienia za rogiem domu wyłonił się w końcu jeden z kotów. Stara czarno-biała kotka z chorą trzustką, nerkami, woreczkiem żółciowym i czym kto sobie życzy. Połasiła się chwilę, prychnęła, kiedy chciałem ją pogłaskać, poszła do kuchni.

 Zostałem sam w ciemności. Miałem jeszcze jeden tekst do napisania na pojutrze, a zupełnie nie wiedziałem, jak się do niego zabrać. Z zamyślenia wyrwała mnie Aga. Obiecała, że jak się pośpieszę i będę zaraz w sypialni, to może jeszcze coś dostanę. Ruszyłem do łazienki. Nie można lekceważyć obietnic królowej.

 

2.

 Obudziłem się w środku nocy. Zachciało mi się pić, więc poszedłem do kuchni. Nalałem wody do szklanki i już miałem się napić, kiedy zza drzwi spiżarni dobiegł jakiś szmer. Pomyślałem, że myszy. Tym razem coś załomotało, jakby spadł garnek albo patelnia. Po chwili prychanie, syczenie, pomruki. Dźwięki, które wydaje kot, kiedy chce być straszny. Oraz, kiedy zwyczajnie się boi.

 Odstawiłem szklankę, zaświeciłem światło w spiżarni i otworzyłem drzwi. Przy drzwiach wtulona w kąt między ścianę a framugę kuliła się nasza stara kotka. Wyglądała na przerażoną. Odwróciła się i przemknęła mi między nogami. Podniosłem wzrok i teraz dopiero zrozumiałem, że jestem cholernym głupcem i jednocześnie szczęściarzem.

 Na środku spiżarni stała czarna pantera i zamiatała podłogę rytmicznymi uderzeniami ogona. To, że zauważyłem najpierw małego kota, a przeoczyłem dużego to detal. (Jestem głupcem.) Duży kot, który pojawił się niewiadomo z jakiej bajki oprócz tego, że wyglądał na złego i głodnego, miał jeszcze jedną cechę. Płonął. Grzbiet pantery stał w ogniu, ale zwierzę zdawało się o tym nie wiedzieć. Albo nie zwracało na to uwagi.

 Zatrzasnąłem drzwi, zamknąłem na zasuwkę. Ledwo zdążyłem to zrobić, a drzwi zadrżały od łomotu. Chciała wyjść. Rozejrzałem się po kuchni. Szuflada. Nóż do warzyw, długi z ostrym końcem. Ojciec ostrzył go na brusie. Matka kroiła nim warzywa na zupę. Nóż do chleba, zawsze ostry, z piłą. Wziąłem noże w obie dłonie. W ostatnim momencie, (jestem szczęściarzem) bo drzwi właśnie wleciały do kuchni, a wraz z nimi płonąca pantera.

 Zauważyłem, że jakoś wolniej się porusza. Normalnie byłoby to pewnie niemożliwe, ale zanim na mnie skoczyła, wyciągnąłem lewą rękę. Pantera w pędzie nadziała się na nóż. Zaczęła machać łapami, przemknęło mi przez myśl, że to koniec, ale w odpowiedzi zacząłem machać prawą ręką z nożem do chleba. Dźgałem gdzie popadnie, a ona machała łapami. Pazury orały mnie do żywego mięsa, płomienie zaczynały osmalać ubranie i było diablo gorąco. Ale kłułem nożem dalej bez opamiętania. Wiedziałem tylko, że nie mogę pchać w żebra, bo ostrze się zaklinuje.

 Wtedy zczepiony z płonącą czarną panterą w kuchni domu moich rodziców, kiedy w sypialni spała moja żona, przypomniał mi się wiosenny ubój świń pewnej wiosny dawno temu. Przypomniał mi się długi nóż, ostry jak brzytwa i wąski jak wrzeciono od ciągłego pocierania osełką. Ogłuszoną i podwieszoną już świnię dziadek pchał tym nożem pod lewą pachę. Tam, gdzie ssaki mają serce.

 Pchnąłem panterę pod lewą pachę. Prawie natychmiast przestała się ruszać. I przestała płonąć. Wyciągnąłem oba noże. Ostrza noży, moje dłonie, ręce, brzuch, plecy – wszystko było unurzane w czarnej krwi. Na podłodze mieszała się z czerwoną. Zapewne moją. Upadłem na kolana wyczerpany. Przymknąłem oczy i oddychałem głęboko.

 Usłyszałem szmer. "Co, do kur…" – nie skończyłem przekleństwa, kiedy przez drzwi spiżarni weszła postać w błękitnej szacie. Nie dostrzegłem twarzy. Nie dlatego, że było ciemno, bo nie było, albo że już nie widziałem ze zmęczenia. Nie. Postać nie miała twarzy. Głowa wyglądała jak główka tych małych drewnianych manekinów, których plastycy używają do uchwycenia pozycji stawów.

 Osobnik bez twarzy zdawał się nie przejmować moim strachem i zakłopotaniem. Długą chudą rękę położył sobie na piersi, coś złapał, pociągnął i z klatki piersiowej wyciągnął szufladę. Z szuflady wyciągnął lwią głowę. Zieloną. Z oczami w stanie takiego wytrzeszczu, jakby słoń kopnął lwa w przyrodzenie. Kiedy człekokształtna komoda opuściła rękę zauważyłem, że gałka szuflady jest rzeźbiona w formę kwiatka i pociągnięta różową farbką. Matka ocaliła kiedyś od spalenia kredens z podobnymi szufladami.

 I kiedy przypominałem sobie, że to przecież ja chciałem spalić ten cholerny kredens, głowa lwa z objawami choroby Gravesa-Basedowa przemówiła. Wierszem:

 

 Kiedy mężczyzna przebija

 usta kobiety

 kutasem

 Kobieta przebija

 serce mężczyzny

 nożem

 

Koniec cytatu. Tego było dla mnie za dużo. Noże wypadły mi z dłoni i osunąłem się na podłogę w czarną kałużę krwi pantery.

 

3.

Słońce wstawało zza domu. Siedziałem na ganku, piłem kawę i patrzyłem na dolinę Raby. Na stole leżał notatnik i pióro. Aga stanęła w drzwiach domu w mojej koszulce z wężem z czarnego albumu Metalliki, różowych majtkach i z burzą ciemnych włosów na głowie. Wyglądała nieziemsko.

Dzień dobry – powiedziała ziewając.

Dzień dobry – uśmiechnąłem się podając jej kubek z kawą.

Jak tam, wyspałeś się?

Tak, a nawet skończyłem tekst.

O, daj przeczytać.

Proszę bardzo, tylko się trzymaj.

Wyrwałem z notesu kartki z tekstem, ponumerowałem, każdą osobno złożyłem na czworo i podałem Adze. Otworzyła sobie małą szufladkę z tyłu głowy i umieściła w niej kartki. Rozsiadła się w fotelu ogrodowym i grzała dłonie kubkiem z kawą.

 – No, to miłej lektury, idę do łazienki.

Koniec

Komentarze

Przyznaję, że tym razem przegrałam z absurdem. Dlatego na temat treści nie będę się wypowiadać. 

Natomiast mam uwagi do zapisu dialogów:

 

– Idę się myć i spać. – oświadczyła i ruszyła do łazienki. – w tym przypadku nie ma być kropki po spać (http://www.fantastyka.pl/loza/14 )

 

Cały dialog na samym końcu – gdzie się podziały myślniki? 

 

Plus – absurd moim zdaniem nie wklucza prawidłowego stosowania zasad interpunkcji, a ta kuleje mocno. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ale wiesz, że to konkurs z zeszłego roku?

Przynoszę radość :)

Interesująca wariacja na temat “Płonących żyraf”. Szkoda, że lew Ci wtedy zeżarł tekst.

Zapis dialogów do totalnego remontu. Jest tak źle, że aż mi to przeszkadzało w czytaniu.

Wtedy zczepiony z płonącą czarną panterą w kuchni domu moich rodziców, kiedy w sypialni spała moja żona, przypomniał mi się wiosenny ubój świń pewnej wiosny dawno temu.

Sczepiony. Co tu właściwie jest podmiotem? Nie wolno w ten sposób zmieniać podmiotu domyślnego i to jeszcze w ramach jednego zdania.

Babska logika rządzi!

Jak dla mnie opowiadanko mocno absurdalne, przez co mało zrozumiałe, a w dodatku napisane fatalnie, skutkiem czego lektury żadną miarą nie mogę uznać za satysfakcjonującą.

 

Przy­je­cha­li­śmy z Agą do domu moich ro­dzi­ców. Mie­li­śmy zająć się ko­ta­mi przez dwa dni. Ro­dzi­ce mieli wtedy przejść jakąś trasę w Ta­trach Sło­wac­kich.

Do domu przy­je­cha­li­śmy póź­nym wie­czo­rem. Dom stoi… –> Czy to celowe powtórzenia?

 

biorę ostat­ni za­kręt -

dzie­więć­dzie­siąt stop­ni… –> Zbędny enter. Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

i wy­ostrzył cie­nie krze­wów i drzew. Z cie­nia za ro­giem… –> Powtórzenie.

 

Od­sta­wi­łem szklan­kę, za­świe­ci­łem świa­tło w spi­żar­ni… –> Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: Od­sta­wi­łem szklan­kę, włączyłem świa­tło w spi­żar­ni

 

i otwo­rzy­łem drzwi. Przy drzwiach wtu­lo­na w kąt… –> Powtórzenie.

Może: …i otwo­rzy­łem drzwi, przy których, wtu­lo­na w kąt

 

Duży kot, który po­ja­wił się nie­wia­do­mo z ja­kiej bajki… –> Duży kot, który po­ja­wił się nie ­wia­do­mo z ja­kiej bajki

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ojej, tyle błędów i to takich jak zły zapis dialogu, zdanie “przekrojone” enterem.

Tekst absurdalny, ale na swój dziwny sposób, spodobała mi się ostatnia scena. Gdyby technicznie dopracować ten szort (w konkursie też nie mógłby brać udziału jeżeli miał mniej niż 15000 znaków), mogłabym bronić jako ciekawą wariację na temat obrazu.

Szkoda, że oryginał zaginął.

Nowa Fantastyka