- Opowiadanie: Kordylian - Ukłucie ciekawości

Ukłucie ciekawości

A więc tak. Pomysł się zrodził, jak powtarzałem do anatomii. I jakoś to wyszło.

Oby końcówka nie wyszła zbyt szybka.

I łapanka zbyt obszerna ;_;

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ukłucie ciekawości

Czarny powóz mknął po kamiennej drodze ciągnięty przez niemalże galopujące konie, z których pysków leciała piana. Woźnica wbrew sumieniu poganiał je batem, bo bardziej obawiał się, co się stanie, jeśli się spóźni.

Podobnie jak ludzie w powozie. Kobieta o dostojnej, dumnej, choć przygnębionej twarzy, ubrana w purpurowo-czarną suknię, patrzyła przez otwarte okno, oddychając płytko i ściskając prawą dłoń palcami lewej. Naprzeciwko niej, tyłem do woźnicy, siedział młody, nieogolony mężczyzna w meloniku, czarnej marynarce i schludnych spodniach. Bębnił nerwowo w walizeczkę, którą trzymał na kolanach. Obok niego, w kąt wtulił się ostatni pasażer – szczupły, a nawet wychudzony człowiek o obojętnym wyrazie twarzy. Patrzył na pozostałą dwójkę.

Jechali w milczeniu, dopóki woźnica nie krzyknął:

– Konie zaraz padną na amen! Musimy się zatrzymać!

– Nie. Jedź – odpowiedziała stanowczo kobieta. – Nie możemy tracić czasu.

– Przejedziemy jeszcze z dziesięć, dwadzieścia jardów i staniemy zupełnie. Dajmy koniom odpocząć, to może pociągną nas do dworku.

– On ma rację, matko – rzekł mężczyzna w marynarce. – Jakbyśmy musieli iść, zajęłoby to dłużej.

– Ile potrzebujemy? – zapytała kobieta.

– Co najmniej godzinę! – odpowiedział woźnica.

– Szlibyśmy pół dnia.

Dama opadła na oparcie, jakby ktoś spuścił z niej powietrze.

– Mogę je trochę wzmocnić – odezwał się wychudzony. – Nie wiem, czy wystarczy, ale…

– Jadłeś coś dziś rano? – przerwał mu syn kobiety.

– Nie, ale…

– Więc nie ma mowy. Będę cię potrzebował.

– Na litość boską, Reynoldzie! Twój ojciec właśnie umiera! Jak mu pomożesz, nawet ze mną, jeżeli nas przy nim nie będzie?

Reynold zmieszał się. Nie potrafił zebrać myśli. Za dużo tego wszystkiego.

Chudzielec wyszedł. Mężczyzna go nie powstrzymywał. Wkrótce jechali dalej; ten z matką, tamten z woźnicą.

– Boję się – powiedział cicho Reynold. – Boję się, że nie dam rady nic zrobić, bo strach mnie sparaliżuje. Już teraz głupieję, a co będzie, jak go zobaczę?

Zerknął na matkę, oczekując słowa wsparcia, zapewnienia, że da sobie radę, ale kobieta milczała. Zauważył, że trzęsła się jej broda. Sam musiał powtarzać sobie, że będzie dobrze.

A nawet jeśli nie będzie, to co się takiego stanie? Wszyscy kiedyś umrą. A to nie będzie pierwszy pacjent, do którego nie przybędzie na czas. I pewnie nie ostatni.

Trzeba zagłuszyć emocje, żeby racjonalnie myśleć.

Tylko że to jest ojciec, do cholery! Własny ojciec! Jak można patrzeć obojętnie na taką śmierć? On go wychował, on dał dom, on opłacił studia! Dzięki niemu Reynold jest lekarzem!

Uspokój się. Opanowanie. Rozwaga. Trzęsącymi się rękami tylko zaszkodzisz.

Jak długo jeszcze? Wyjrzał przez okno. Zupełnie nie poznawał okolicy. Pół życia nie widział swoich rodzinnych stron. Najpierw zamek Vereté, potem praca w Gestandzie. Nie było jak, ani kiedy tu przyjechać.

Zaraz, czy to ta jabłoń? Reynold wychylił głowę przez okno i zmrużył oczy. Tak. Już prawie dojechali.

***

Wysiedli. Woźnica odstawił powóz i odprowadził konie do stajni na zasłużony odpoczynek. Pozostała trójka skierowała się do drzwi dworku. Zanim ktoś zdążył zapukać, otworzył im brat Reynolda.

– Co z ojcem? – spytał lekarz zamiast powitania.

Brat wbił wzrok w podłogę.

– Verry. Żyje?

Verry pokręcił głową.

Reynold poczuł, jakby coś ciężkiego uderzyło go w brzuch. Żołądek podszedł mu do gardła, z którego wyrwało się piskliwe:

– Nie!

Wtargnął do domu, nieomal przewracając brata w progu.

– Gdzie on jest?

– W naszej sypialni – odpowiedziała matka.

Reynold otworzył drzwi po lewej z impetem i nie oglądając się za siebie, przeszedł korytarz i znalazł się w sypialni.

On żyje. Verry się pomylił. Verry nie jest lekarzem. Na pewno się pomylił.

Ojciec leżał nieruchomo na łóżku. Nie był przykryty żadnym kocem. Reynold skoczył do niego i potrząsnął lekko jego ramieniem.

Śpi.

Lekarz przyłożył palce do szyi ojca w poszukiwaniu pulsu. Potem ze wzrastającym przerażeniem zrobił to samo na skroni. I na żuchwie, przedramieniu, udzie, a nawet kostce.

Nie spał.

– Reynold – usłyszał głos Verry’ego.

– Przybyliśmy za późno. Gdyby te konie były bardziej wytrzymałe…

– To nie wina koni. Ani twoja. Umarł niedługo po tym, jak matka po ciebie pojechała. Nic nie mogłeś zrobić.

Verry pomógł bratu wstać. Wyszli na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Milczenie przerwał Reynold.

– Matka. Czemu jej tu nie ma?

– Osłabła, zaraz jak poszedłeś.

– Posadźcie ją wygodnie, najlepiej na miękkim fotelu, dajcie jej wody. Podnieście ręce nad głowę…

– Już to zrobiliśmy. Twój przyjaciel się tym zajął. – Verry zniżył głos do szeptu. – Jest sekkuratem, prawda?

– Tak. I moim… osobistym eksperymentem – dodał z nutką dumy Reynold.

– Czyli tym się zajmujesz? Badasz sekkuraty?

– W wolnych chwilach. Chcę potwierdzić teorię pewnego profesora z Vereté.

– Zamiast odwiedzić rodzinę? – Ton Verry’ego nagle się zmienił. – Piętnaście lat cię nie było – syknął. – Naprawdę ojciec musiał aż umrzeć, żebyś zniżył swój majestat ku nam? Może się nas wstydzisz?

Reynold jakby zmalał pod tymi zarzutami.

– Pracuję – odpowiedział cicho.

– Ja też. A mam czas dla matki i… ojca. Tak się im odwdzięczasz? Ojciec dwie wsie temu pieprzonemu zamkowi oddał, żebyś mógł studiować, a ty przez piętnaście lat się w domu nie pokazujesz? Wiesz, to ja miałem na początku po ciebie jechać, ale matka uparła się, że chce cię szybciej zobaczyć. W końcu miała taki powód, że nie mogłeś jej spławić. Tak powiedziała.

– Czy ty myślisz, że całkowicie o was zapomniałem? – wybuchnął Reynold. – Myślisz, że śmierć ojca mnie nie rusza? Myślisz, że nie jestem wdzięczny za to wszystko, co dla mnie zrobił?

– Nie. Nie myślę. Bo tego nie okazałeś ani razu. Przez piętnaście lat. Zdawkowe “Jestem zajęty. Kocham Was” w liście wysyłanym raz na rok nie wystarczy. Matka płacze po nocach, bo nie wie, co się z tobą dzieje, nie wie, czy w ogóle wciąż żyjesz! Wiesz, co by się z nią stało, jakbyś umarł?

Reynold wolałby o tym nie myśleć.

– Nie umrę. Obiecuję.

– Obiecaj raczej, że zajrzysz do niej parę razy jeszcze przed jej pogrzebem.

Verry pokręcił głową i poszedł dalej korytarzem w stronę hallu. Reynold złapał za klamkę za sobą, ale nie nacisnął jej. Nie czuł się gotowy. Chciał krzyczeć ze złości na siebie. W takim stanie zastał go sekkurat.

– Wchodzisz? – zapytał.

– Nie. Znaczy… nie wiem.

– Twoja matka mówi, że skarżył się na ból. Mocny ból w klatce piersiowej.

Serce. Normalnie Reynold by stwierdził, że któreś z naczyń wieńcowych zablokowało się i spowodowało atak. Po tyradzie Verry’ego miał wrażenie, jakby to tęsknota ojca do niego zacisnęła którąś z tętniczek. Że on sam swoim zaniedbaniem doprowadził do apopleksji ojca. Złamał stare, dobrotliwe i hojne serce.

Reynold otworzył wreszcie sypialnię.

– Wytnij mostek – polecił, rozpinając koszulę ojca. – Chcę je zobaczyć. I przeprosić. Proszę, Andemie.

– Na pewno? Konie mnie wyczerpały, po tym już nic dziś więcej nie zrobię.

– Jestem pewien. Działaj.

Andem zaczął cicho nucić wolną melodię, zupełnie nieprzyjemną dla ucha. Reynold nadal nie mógł się do niej przyzwyczaić i skrzywił się lekko. W pewnym momencie z ust sekkurata zaczęło wypływać błękitne światło. Migotliwy, delikatny strumień dotarł do ciała zmarłego i utworzył coś na kształt prostokąta wyłaniającego się z klatki piersiowej. Andem zaśpiewał głośniej i nagle urwał. Światło rozpłynęło się w powietrzu jak mgiełka. Sekkurat wyjął wycięty fragment ciała, ukazując wnętrze. Reynold pochylił się z czcią nad zwłokami. Wyciągnął rękę i musnął drżącymi palcami nieruchome serce ojca.

– Przepraszam – szepnął. – Za te wszystkie dni, kiedy mnie nie było. Nadrobię to. Obiecuję. Zajmę się mamą, skoro ciebie już nie ma. Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to wcze…

Urwał i jak oparzony cofnął dłoń. Krew zaszumiała mu w uszach.

***

Obudziło go pukanie do drzwi. W jego głowie zrodziły się dwie myśli. Pierwsza – kto u licha puka w środku nocy? I druga, trochę przytłumiona – tętnica podobojczykowa lewa odchodzi od pnia ramienno-głowowego.

– Wstawaj i chodź – usłyszał aż nazbyt znajomy głos.

Zerwał się z łóżka. W mgnieniu oka przebrał się i wyszedł z pokoju. Na korytarzu stał uśmiechnięty jak nigdy profesor Lemanz. Trzymał lampę naftową.

– Mam coś niesamowitego – powiedział tajemniczo. Reynold dojrzał dziwny błysk w jego oku.

– Mam wziąć lusterko?

– Denn weźmie. Ale zapasowe nie zaszkodzi. Weź i idź na dół. Ja obudzę resztę i dołączę do was.

Na miejscu kręciło się już pięć osób, każda zaspana i niekoniecznie jasno myśląca.

– Co się dzieje? – zapytał Reynold. – Wiecie coś?

– Nie więcej niż ty – odparła niejaka Marta.

Urwali, zanim rozmowa na dobre się rozwinęła, bo pojawiła się ostatnia dwójka studentów i drepcący za nimi profesor Lemanz. Podał lampę Reynoldowi, wyjął klucze z kieszeni i po paru nieudanych próbach otworzył drzwi sali. Okazało się, że był tam tylko jeden stół ze zwłokami. Spod zniszczonych i brudnych szmat wystawały jedynie stopy. Studenci ustawili się dookoła z zaciekawieniem. Znużenie minęło, jak ręką odjął. Profesor obiema rękami podparł się o stół i powiedział:

– Zanim przejdziemy do tego – skinął na ciało – pamiętacie, jak mówiłem, że wyjścia nerwów czaszkowych macie znać w nocy o północy? No to proszę, popiszcie się.

Zaskoczyło ich to pytanie. Nikt się nie odezwał. Profesor zacmokał z niezadowoleniem.

– No, no, no… a miałem nadzieję, że jesteście bystrzejsi. Dajcie chociaż ze dwa. Dwunasty?

– Kanał nerwu podjęzykowego – powiedział szybko Reynold.

– Żuchwowy?

– Otwór ok… nie, owalny.

– Ósmy?

– Otwór słuchowy wewnętrzny.

– No. Bierzcie z niego przykład. A tobie chłopcze, odwagi! Jak wiesz, to mów. Wiedzy nie trzeba się wstydzić. Teraz przejdźmy do rzeczy. Kto z was widział sekkurata?

Dwie osoby podniosły ręce. Wszyscy ożywili się, jakby nagle stał się środek dnia.

– Czym się charakteryzują?

– Mają… magię – bąknął Denn.

– Nie, to wiedzą wszyscy! A jak nie użyje magii, to jak go rozpoznasz?

– Są strasznie chudzi. Jak patyki – powiedziała Marta.

– Świetnie, świetnie, o to chodzi. Coś jeszcze? Nie? Dobrze, to już nie jest takie oczywiste. Ile razy widzieliście, żeby sekkurat miał katar, kaszlał albo skarżył się na ból gardła?

Nikt nie odpowiedział.

– Nie znacie ich tak dobrze, prawda? Ja wam mogę powiedzieć, że pracowałem kiedyś z jednym sekkuratem, jeszcze za monarchii. I zdrowy był jak koń. Choćby morowe powietrze u wszystkich wokół kaszel wywołało, on się uśmiechał od ucha do ucha.

Popatrzył na studentów, badając reakcję na ich twarzach.

– A jeśli chodzi o zewnętrzną część, to jakby się przyjrzeć takiemu sekkuratowi w małżowinę uszną, zauważyć można by jeszcze jeden szczegół. U nas grobelka na górze rozdwaja się, ograniczając dół trójkątny. U nich bardziej się poszerza, niż dzieli, i powstaje taki gruby wał. Przez analogię nazywany wałem trójkątnym. Wszystko jasne?

– Po co? – zapytał ktoś.

– Nie wiem – przyznał profesor. – Jeszcze wiele przed nami do odkrycia. Nadal nie wiemy, po co nam taka szyszynka. Cały mózg jest jeszcze jedną wielką zagadką, ale zapewniam was, że niedługo to się zmieni. Może nawet za waszego życia. Może nawet przez was. A teraz wracamy do tematu. To były różnice zewnętrzne. Trzewa sekkuratów też różnią się paroma drobnostkami. Po pierwsze – odkrył zwłoki jednym ruchem, drugą ręką wyjmując pęsetę z kieszeni – i najbardziej widoczne. U ludzi od łuku aorty odchodzą trzy naczynia. Jakie?

– Pień ramienno-głowowy, tętnica szyjna wspólna prawa i podobojczykowa prawa – powiedzieli wszyscy chórem.

– Doskonale. Teraz, Reynold, lampa wyżej. Denn, lusterko.

Chłopak odbił światło na miejsce wskazywane przez profesora.

– Sekkuraty nie mają pnia. Z łuku aorty odchodzą cztery duże naczynia. Dwie podobojczykowe, dwie szyjne wspólne – powiedział Lemanz, gdy wszyscy nachylili się nad otwartą klatką piersiową. – Ot, taka ciekawostka. Teraz przejdziemy do ciekawszej części. Denn, żyła wrotna. Drodzy państwo, co tu jest nie tak?

Reynold spostrzegł to od razu.

– Wokół żyły jest coś, jak…

– Organ – dokończył uradowany profesor. – To nie jest żadna narośl, żadna choroba. To pełnoprawny organ. Nieduży, ale ważny. Według mojej hipotezy, to właśnie ten pierścień jest źródłem magii sekkuratów. Drodzy państwo. Z czego powstaje żyła wrotna?

– Z żyły śledzionowej i krezkowej górnej – odpowiedział Denn.

– A krezkowa górna odchodzi od? Jelit. Prawda? Właśnie. Co się dzieje w jelitach? Trawienie. A gdzie trafia pokarm z jelit? Do żyły krezkowej górnej, stąd do wrotnej, i u ludzi bezpośrednio do wątroby. Ale u sekkuratów mamy ten dziwny organ. Zastanawiałem się, czemu jest akurat tutaj. I wymyśliłem, że ten pierścień wokół żyły wrotnej zbiera z niej pokarm i zmienia go w nic innego jak czystą jak łza magię. – Profesor znów zmierzył wzrokiem studentów.

– Ale sekkuraty nie czarują wątrobą, tylko… śpiewem – odezwał się Denn.

– Tak! Tak, doskonale. Co odprowadza krew z wątroby?

– Żyły wątrobowe? – Lemanz gestem nakazał Dennowi mówić dalej. – Potem żyła główna dolna. Prawy przedsionek, prawa komora, pień płucny. Tętnice płucne…

– I dochodzimy do płuc. No i chyba nie macie wątpliwości co tu się dzieje, prawda? Magia przepływa z naczyń do płuc, z płuc do oskrzeli, potem do tchawicy, krtani, gardła i wydostaje się na zewnątrz. I tak powstają te wszystkie dziwy stworzone przez sekkuratów.

Reynold był oszołomiony wywodem profesora. Słuchał go z otwartymi ustami. Wszystko pasowało do siebie idealnie. Ten człowiek to geniusz.

– I… – zaczęła nieśmiało Marta.

– Proszę mówić – zachęcił ją Lemanz.

– I dlatego nie chorują tak? Bo magia przepływa przez drogi oddechowe i od razu leczy?

Profesor aż podskoczył z radości i klasnął w dłonie.

– Tak! Doskonale! Cudownie! Wiedziałem, że będą z was ludzie!

Nigdy wcześniej nie widzieli profesora w takiej euforii. Zadawali mu pytania, on odpowiadał, coraz bardziej szczęśliwy, że może się podzielić z nimi tą konkretną wiedzą. Reynold był zbyt pochłonięty zwłokami, żeby cokolwiek więcej usłyszeć. Wyjął lusterko, wziął pozostawioną przez profesora pęsetę i zaczął grzebać w jamie ustnej trupa. Wyczuł język, podniebienie, języczek, łuk podniebienno-językowy i podniebienno-gardłowy, a między nimi…

– Profesorze.

– Tak? – Lemanz wyszczerzył zęby w niepasującym do niego uśmiechu.

– Czy wszystkie sekkuraty nie mają migdałków?

Profesor zamrugał, nie rozumiejąc pytania. Reynold powtórzył.

– Jak to nie mają?

– Ten nie ma. Proszę sprawdzić.

Faktycznie nie miał. Tak jak następny, i jeszcze jeden. I wszystkie kolejne. Profesor z jednej strony był zły na siebie, że tego nie zauważył, z drugiej – rozpierała go duma ze swojego ucznia i wróżył mu świetlaną przyszłość. Reynold, całkowicie zafascynowany sekkuratami, po studiach postanowił udowodnić teorię Lemanza. Brakowało mu tylko obiektu do eksperymentów. Niełatwo było znaleźć chętnego. Na szczęście problem rozwiązał się sam, gdy Andem trafił do szpitala z poważną raną w boku, o której powiedział:

– Drobna pamiątka z polowania. Tylko cholerstwo się goić nie chce.

Reynold opatrzył tę pamiątkę i prosto z mostu przedstawił swoją prośbę, proponując w zamian dom i wyżywienie. I Andem się zgodził, mówiąc, że pora odpocząć od szalonego życia w puszczach.

– Najpierw sprawdzimy związek magii z jedzeniem – rzekł Reynold, gdy sekkurat już wyzdrowiał.

– Nie musimy – odpowiedział Andem. – Związek jest i to niezaprzeczalnie. Ale skoro nalegasz, mogę się przegłodzić, żebyś zobaczył.

Po trzech dniach sekkurat nie był w stanie wykrzesać z siebie nawet iskierki magii. Potem zjadł solidny obiad i spróbował raz jeszcze. Wtedy Reynold pierwszy raz na własne oczy zobaczył magię. Jak zauroczony wpatrywał się delikatną, ledwie widoczną smugę światła wydobywającą się spomiędzy warg Andema. Wstęga zwijała się, zakręcała, plątała się, migocąc jak jezioro nocą. Nigdy wcześniej nie widział czegoś równie pięknego.

***

– Reynold, co ty robisz do jasnej cholery?

– Ja… przepraszam. Zamyśliłem się.

– Ty mnie nie przepraszaj, tylko trzymaj tę tętnicę!

– Tak, tak…

– Nie tę! Co się z tobą dzieje? Obudź się!

– Ja…

– Jeżeli ten facet umrze, to będzie twoja wina.

– Dręczy mnie jedno pytanie.

– Co takiego?

– Myślisz, że sekkuraty są odporne na trucizny?

– Kurwa, Reynold!

***

– Andem! Wstawaj!

– Co…

– Mam! List Matyldy IV do Anny Katarzyny! Matylda pisze, że przybył do niej dziwny osobnik, którego chyba byle podmuch wiatru może złamać w pół. Za słaby, żeby jakikolwiek miecz udźwignąć. Ale za to potrafi głosem swym świece zapalać, obrazy malować i kwiaty w owoce zmieniać. Sekkurat! Tysiąc sześćset czterdzieści lat temu!

– Człowieku…

– Niesamowite, prawda? Idę szukać dalej, może się pojawiły jeszcze wcześniej.

– Jest środek nocy…

***

Andem patrzył z niepokojem, jak Reynold dozuje uważnie jakąś substancję do jego filiżanki.

– Co to jest?

– Sok z wawrzynka. Chcę wiedzieć, czy twoja magia zneutralizuje truciznę.

– Chyba sobie żartujesz.

Reynold spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem.

– O co ci chodzi?

– O co mi chodzi? Możesz mnie tym zabić! Mam się na to zgodzić?

– Jesteś sekkuratem. Z kaszlem i katarem sobie radzisz. Może z truciznami też? Nie dowiemy się, póki nie sprawdzimy.

– Chyba oszalałeś.

Reynold podał filiżankę. Andem wytrącił mu ją z ręki. Porcelana potłukła się o podłogę z głośnym brzdękiem.

***

– Wiesz, chciałbym być sekkuratem. Chciałbym wiedzieć, co wy czujecie podczas tworzenia magii, oddychania nią. Jak to jest, widzieć błękitne światło wypływające ze swoich ust, patrzeć, jak zmienia się świat, niczego nie dotykając. Zazdroszczę wam. Z całego serca wam zazdroszczę – usłyszał Andem któregoś wieczoru.

***

Reynoldowi krew szumiała w uszach. Patrzył na otwartą klatkę piersiową ojca i nie dowierzał własnym oczom.

Od łuku aorty odchodziły cztery naczynia. Upewnił się parę razy, czy dobrze policzył.

Nie było mowy o pomyłce. Cztery, nie mniej, nie więcej.

Ojciec był potomkiem sekkurata.

Reynold był potomkiem sekkurata.

Zakręciło mu się w głowie. Może sam miał pierścień Lemanza na żyle wrotnej. Może mógł tworzyć magię i nie mieć o tym pojęcia. Może…

Musiał się o tym przekonać. Musiał sprawdzić. Rozejrzał się szybko po pokoju. Jego walizka. Otworzył ją. Zobaczył szereg przyrządów chirurgicznych. Wziął największy skalpel. Musiał się przekonać. Musiał. Nie było takiej opcji, żeby umarł w niewiedzy.

Nie widział Andema patrzącego na niego przerażonymi oczami.

Nie słyszał wołań Verry’ego.

Nie słyszał rozdzierającego krzyku matki.

Nic już nie słyszał.

Chciał tylko wiedzieć.

Koniec

Komentarze

Patrzył się na pozostałą dwójkę. – się zbędne

 

Ja można patrzeć obojętnie na taką śmierć? – literówka

 

Zostałam przytłoczona słownictwem, ale jakimś cudem nawet załapałam z grubsza co jest czym. 

Ciekawy pomysł z tymi sekkuratami. Niezgorzej też zrealizowany. Wprawdzie jakiejś zawrotnej akcji nie ma, ale tym razem mi to nie przeszkadzało. Czytało się płynnie. Końcówka fajna. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki za przeczytanie!

Błędy poprawione, przy okazji wyhaczyłem, że nie usunąłem własnego komentarza przed publikacją.

 

Odrobinkę się bałem, że przesadziłem z tym wszystkim. Ale grunt, że da się w tym wszystkim połapać. Kamień z serca.

Czarny powóz mknął po kamiennej drodze ciągnięty przez niemalże galopujące konie, z których pysków leciała piana

Stop! Za dużo tego w pierwszym zdaniu. I powóz, i droga, i konie. Po co Ci ta "kamienna" (i powinna być "brukowana", bo to nie rzeźba)? Skup się na jednym – ja wybrałabym konie – i opisz to, a resztę zaznacz.

 bardziej obawiał się, co się stanie, jeśli się spóźni.

Bardziej od czego? Za dużo "się" – możesz ich się ;) pozbyć, nawet wszystkich, np: bardziej przerażała go możliwość spóźnienia.

 Podobnie jak ludzie w powozie.

Nienaturalnie jest zaczynać zdanie od "podobnie" – może tak: Równie mocno lękali się jej pasażerowie.

dostojnej, dumnej, choć przygnębionej twarzy

Moja twarz nie ma cech charakteru, ale może jestem dziwna.

 ubrana w purpurowo-czarną suknię

To ma jakieś znaczenie?

Obok niego, w kąt wtulił

Zbędny przecinek.

 wtulił się ostatni pasażer – szczupły, a nawet wychudzony człowiek

Można skrócić: wtulił się szczupły, wręcz wychudzony człowiek

Konie zaraz padną na amen!

Jakieś to… dziwne. Zbyt kolokwialne.

 Przejedziemy jeszcze z dziesięć, dwadzieścia jardów

Jard to ok. 91 centymetrów. Nie wiem, czy on by zdążył to powiedzieć, zanimby się zatrzymali. Poza tym: wg. tego, co napisałeś dalej, jadą maksymalnie 15 km/h – to tylko trochę więcej, niż normalna prędkość konia. I dlatego nie należy podawać w tekście dokładnych wyliczeń, bo jakiś wariat zawsze sprawdzi :)

 Dama opadła na oparcie, jakby ktoś spuścił z niej powietrze.

To by było dobre w tekście komediowym – ale nie w poważnym. Dlaczego? Bathos.

 przerwał mu syn kobiety

Nie mogłeś powiedzieć wcześniej, że to jej syn? Tutaj to jakieś nagłe. I nie mają nawet kanapki, żeby podładować maga? Podróż powozem trochę trwa, większość ludzi zabierała wałówkę.

 Na litość boską, Reynoldzie!

Chwilę mi zajęło połapanie się, że to mówi matka. Może jakieś didascalia?

 Jak mu pomożesz, nawet ze mną

Hę?

 Chudzielec wyszedł

Wysiadł.

 Zauważył, że trzęsła się jej broda

Trzęsie (consecutio temporum nie występuje w polszczyźnie).

 Trzeba zagłuszyć emocje, żeby racjonalnie myśleć.

I musisz to tak kłaść łopatą?

 Tylko że to

Tylko, że to.

 Opanowanie. Rozwaga.

Wycięłabym to. Less is more.

 Żołądek podszedł mu do gardła, z którego

Dziwne to połączenie. Zresztą, kiedy żołądek podchodzi do gardła, trudno nawet piszczeć.

 nieomal

Niemal. Nie używaj pretensjonalnych słów, to wcale nie brzmi dobrze.

 Reynold otworzył drzwi po lewej z impetem i nie oglądając się za siebie, przeszedł korytarz i znalazł się w sypialni.

To zdanie jest za długie, wytraca impet. Ja dałabym tak: Reynold przebiegł korytarz, wpadł do sypialni.

 Nie był przykryty żadnym kocem

Mógłby też być przykryty pierzyną, kołdrą, pledem, prześcieradłem – widzisz problem? Nie pisz, czym nie był przykryty, jeśli chodzi o to, że wcale nie był przykryty.

 Potem ze wzrastającym przerażeniem zrobił

Hipostaza. Ja dałabym: Potem, dygocąc coraz mocniej, zrobił…

 Osłabła, zaraz jak poszedłeś.

Student medycyny powinien rozumieć różnicę między "osłabła" i "zasłabła". Indeks proszę :) Przy okazji – zdanie jest kolokwialne – oni tak mówią?

Zamiast odwiedzić rodzinę?

Nie można robić tego i tego?

 żebyś zniżył swój majestat ku nam?

Dziwnie to brzmi. Zrozumiałe, ale nienaturalne.

 zmalał pod tymi zarzutami

No, nie wiem.

 dwie wsie temu pieprzonemu zamkowi oddał

Hę? Stawianie orzeczenia na końcu pachnie gwarą (albo łaciną).

Wiesz, to ja miałem na początku po ciebie jechać, ale matka uparła się, że chce cię szybciej zobaczyć.

Zbyt kolokwialne i za długie: To ja miałem po ciebie jechać, ale matka uparła się, że chce cię widzieć jak najszybciej.

 nie mogłeś jej spławić

Kolokwialne. Nie pasuje do tego, co wyżej.

 Wiesz, co by się z nią stało, jakbyś umarł?

Gdybyś umarł – "jakbyś" jest kolokwialne. Coś histeryczka z tej matki.

 Chciał krzyczeć ze złości na siebie.

Krzyczeć na siebie, czy ze złości na siebie?

Normalnie Reynold by stwierdził

Kolokwialne: W każdym innym przypadku Reynold stwierdziłby…

 Wytnij mostek

… tak w domu?

 coś na kształt prostokąta

Co ma kształt prostokąta, jest prostokątem. Może: ułożył się w prostokąt?

 pięć osób, każda zaspana i niekoniecznie jasno myśląca

Można zgrabniej: pięć rozespanych osób.

 niejaka Marta

On ją wyraźnie zna. Czemu "niejaka"?

 po paru nieudanych próbach otworzył drzwi

Dlaczego? Klucz nie pasuje, profesor nie widzi w ciemności?

 Okazało się, że był tam tylko jeden stół

Dlaczego się okazało? Ilu stołów się spodziewali?

 minęło, jak ręką odjął

Zbędny przecinek.

 obiema rękami podparł się o stół

Oparł. Powtarzasz "ręce", ja dałabym: oparł się ciężko na stole.

 A tobie chłopcze, odwagi!

Tobie życzę odwagi, ale "tobie odwagi" – chyba nie. Może: a co do ciebie, chłopcze – odwagi?

jakby nagle stał się środek dnia

Lepiej: jakby nagle wzeszło słońce.

 Choćby morowe powietrze u wszystkich wokół kaszel wywołało

Składnia Yody – nienaturalna. Na jakim poziomie jest tu medycyna? Oni wierzą w morowe powietrze? Czy to tylko dowcip?

 badając reakcję na ich twarzach

Papierkiem lakmusowym. Nie mógł się przypatrywać, na przykład?

 jakby się przyjrzeć takiemu sekkuratowi w małżowinę uszną

Niegramatyczne. Jakby zajrzeć takiemu…

 zauważyć można by

Składnia: można by zauważyć.

 Po co? – zapytał ktoś

Co “po co”? Chodzi o telos różnic anatomicznych między ludźmi, a sekkuratami? Nienaukowe pytanie, drogi studencie.

 pierścień wokół żyły wrotnej zbiera z niej pokarm

Arystotelejskie przyrodoznawstwo. Approved :) Fajny pomysł z tą dostosowaną do magii anatomią (teraz ja muszę napisać opowiadanie o teorii supozycji, he, he).

 był oszołomiony wywodem profesora. Słuchał go z otwartymi ustami.

Wystarczy, że opiszesz, jak słuchał – sami załapiemy, że jest oszołomiony.

 dlatego nie chorują tak

Dlatego nie chorują, tak?

 w niepasującym do niego uśmiechu

Niepasującym do profesora? Może lepiej: w uśmiechu, jaki rzadko u niego widywali.

 Profesor zamrugał, nie rozumiejąc pytania.

Znowu – wystarczy: Profesor zamrugał. Wiemy, o czym to świadczy.

Jak to nie mają?

Jak to, nie mają?

duma ze swojego ucznia

Wiemy, czyj to uczeń. Duma z ucznia.

 nie był w stanie wykrzesać z siebie nawet iskierki magii

Nie da się udowodnić faktu negatywnego. Każdy logik wyczuje tu szczura.

Reynold, co ty robisz do jasnej cholery?

Wtrącenie: Reynold, co ty robisz, do jasnej cholery?

 Za słaby, żeby jakikolwiek miecz udźwignąć.

Wytnij "jakikolwiek", to zbędne wzmocnienie.

 Porcelana potłukła się o podłogę z głośnym brzdękiem.

Dałabym raczej: Porcelana z głośnym brzękiem rozprysła się na podłodze. Nawiasem – jeśli magia wypełnia oskrzela, i tylko oskrzela, to wniosek, że zrobi coś z połkniętą trucizną jest… hmm. Daleko idący.

 widzieć błękitne światło wypływające ze swoich ust

Światło nie ma własnych ust: widzieć, jak błękitne światło wypływa ci z ust – to niewiele lepsza wersja, ale trudno.

 Nie było takiej opcji, żeby umarł w niewiedzy.

Bardzo kolokwialne, rozbija klimat.

 

I już? To jest koniec? O czym jest ta historia? O fascynacji pokonującej instynkt samozachowawczy? Mam wrażenie, że czegoś w niej brakuje – początek nie jest spójny z końcem (dopiero gdzieś w połowie zaczynasz pokazywać obsesję Reynolda). Ale końcówka nie jest za szybka :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przykro mi, ale odpadłam na żyle wrotnej :(

 

Wypowiem się na temat tego, co przeczytałam – bardzo widać kontrast lekkiego, momentami wręcz nudząco poprowadzonego wstępu oraz surowej, podręcznikowej medycyny, która niestety nie wplata się zręcznie w tekst. Ciąży na nim tak, że całość idzie na dno. Nie przerwałam czytania dlatego, że nie byłam w stanie pojąć terminologii – powód jest inny: opowiadanie mnie zwyczajnie znudziło.

 

Planuję zrobić podejście drugie – może dzień nie ten?

Patrzę: komentarz. To wchodzę, scrolluję, scrolluję i…

Chrystusie Niebieski, Światowidzie, Latający Potworze Spaghetti, bogowie greccy, egipscy, rzymscy, nordyccy, słowiańscy i Logosie…

Aż boję się czytać. Musiałem myśleć nad tym trochę, zanim się odważyłem odpowiedzieć.

Dzięki wielkie. Masa roboty jeszcze przede mną z tym stylem. Poprawię, ale nie dziś. Nie mam czasu, niestety :/

Na końcowe pytania, po głębszym zastanowieniu, sam nie do końca jestem w stanie odpowiedzieć.

 

Żongler…ze? Żonglerko? Dlaczego tu wszyscy używają wołacza, nicki ciężko się odmienia!!!111!1!

Nie potrafię się przed tym obronić. Najbardziej się obawiałem, czy nie natłoczyłem zbytnio tych pojęć. Tak bardzo, że nie zastanowiłem się nad innymi aspektami. Pewnie za parę dni sam stwierdzę, że to nudne. Niemniej mam nadzieję, że kiedyś dokończysz.

 

Zapomniałeś o Danu, Quetzalcoatlu, Amalicie i Pani Strzał :D

Dlaczego tu wszyscy używają wołacza

Bo szanujemy reguły gramatyki :) Wracając ad rem – największy problem tego tekstu to brak spójności – za późno wprowadzasz główny (?) motyw, i w rezultacie on sterczy jak alkoholik w pokrzywach, zamiast ładnie się komponować. No, pomyśl sam – czy Andem zostałby przy takim wariacie? A musi wiedzieć o wariacji głównego bohatera już w pierwszej scenie, jeśli scena z trucizną jest retrospekcją, jak ją odczytałam. Sama technogadka medyczna mnie osobiście nie odstrasza, ale przewalczyłam “Bycie i czas” oraz “Byt i nicość”, więc to chyba o niczym nie świadczy – w każdym razie mógłbyś trochę bardziej opisać te ćwiczenia z anatomopatologii, dodać konkretów, żeby zainteresować ludzi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kordylianie (patrz, wołacz :d), najpewniej wrócę, gdyż nie lubię zostawiać niedokończonych opowiadań. Po prostu muszę zebrać siły na czytanie o anatomii. Z tego co widzę, to potem akcja się rozkręca, więc może jeszcze pożałuję, że nie skończyłam wcześniej ;)

Ciekawy pomysł na magiczne istoty. Imponujące anatomiczne uzasadnienie ich działania.

Ale mam wrażenie, że trochę przegiąłeś z anatomią. Te wyjścia nerwów czaszkowych nic nie wnoszą do fabuły. W odróżnieniu od narośli na którejś tam żyle – ta jest istotna. Zwłaszcza dla posiadacza. ;-)

Końcówka wydaje mi się za bardzo wystrzałowa. OK, pasja badawcza, świr… Ale przecież wystarczyło sprawdzić migdałki… Zresztą, co by mu ta wiedza dała? No, tutaj moje zawieszenie niewiary poszło na spacer. Jaki jest sens przeprowadzania doświadczenia, którego eksperymentator nie może przeżyć?

Wykonanie niezłe, ale czasem coś zgrzytnie.

Czarny powóz mknął po kamiennej drodze ciągnięty przez niemalże galopujące konie, z których pysków leciała piana.

Powtarzasz informacje. Jeśli powóz mknął, to wiadomo, że konie nie szły stępa.

 

Żongler…ze? Żonglerko? Dlaczego tu wszyscy używają wołacza, nicki ciężko się odmienia!!!111!1!

Bo od aspirujących pisarzy wymaga się więcej niż od Kalego. ;-)

Babska logika rządzi!

w nocy o północy – to chyba lekka przesada :) Północ nie może być za dnia, więc rozumie samo przez się, że jest w nocy. Wystarczy samo “o północy”, ewentualnie “nawet o północy”. 

 

Trzewa sekkuratów – literówka

 

I dlatego nie chorują tak? Bo magia przepływa przez drogi oddechowe i od razu leczy?

Nie jestem medykiem, ale czy to nie powinno chronić tylko przed chorobami dróg oddechowych? Poza tym, pierwsze pytanie jest trochę dziwne.

 

Profesor z jednej strony był zły na siebie, że tego nie zauważył – profesor w zasadzie okazuje się w tym miejscu strasznym kretynem, ale to w sumie nic złego :P

 

Dalej w akapicie następuje chronologiczny przeskok, trochę dziwnie to wygląda. Dałbym trzy gwiazdki “świetlaną przyszłość”.

 

Ogólnie opowiadanie całkiem fajne. Nie oceniam od strony medycznej, bo to nie moja działka, ale wydaje się, że wiesz, o czym piszesz. Akcji nie ma zbyt wiele, większą część zajmuje opis konceptu sekkuratów, a zakończenie rzeczywiście dość szybkie, ale mimo wszystko na plus – pomysł, główny bohater i motyw “musiał wiedzieć” są według mnie bardzo dobre, chociaż ja raczej wolę s-f niż fantasy.

Gdyby tylko Reynold miał aparat rentgenowski… :)

Precz z sygnaturkami.

Mnie się całkiem podobało. Rzeczywiście momentami przegadane i nieco przytłaczające ilością medycznego żargonu, ale sam pomysł na istoty magiczne i pochodzenie ich magii wydaje mi się bardzo ciekawy i fajnie opisany. Zgadzam się jednak z tymi, którzy nie do końca rozumieją sens końcówki, jaka idea kryła się w tym, żeby się samemu chlastać i dlaczego Andem został przy obłąkanym naukowcu (to by wymagało jakiegoś objaśnienia, jeśli o mnie chodzi). Stylistycznie zgrzyta momentami, ale ogólnie jest okej. Całość opowiadania pozostawia takie poczucie lekkiego niedosytu, chciałoby się więcej wiedzieć o tym świecie. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Jest tu pomysł. Sakkuraty bardzo fajne, ich ogólny koncert też. Motyw kłótni tuż po śmierci ojca także. Ale im dalej, tym bardziej przestałem się wciągać w historię. Myślę, że niepotrzebnie rzucałeś aż tyle nazw medycznych – dla mnie wyglądało to, jak chwalenie się przez Autora “patrz jaki risercz zrobiłem!” Stąd pewnie zakończenie ni ziębi, ni grzeje – po prostu jest.

Podsumowując: fajny koncert świata i rasy, ale z lekka przeszarżowałeś z pokazaniem wiedzy medycznej. Ale i tak lektura moim zdaniem zasługuje na klika.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki wszystkim za przeczytanie i komentarze!

 

No, przesadziłem troszeczkę, przyznaję. Pośpiech i brak cierpliwości, ot, moje bolączki. Cieszę się, że chociaż same pomysły nie są tragiczne.

Do pojedynczych rzeczy jeszcze się odniosę:

“dlaczego Andem został przy obłąkanym naukowcu (to by wymagało jakiegoś objaśnienia, jeśli o mnie chodzi)”

Faktycznie, mogłem to zrobić. Teraz mi pozostaje pluć sobie w brodę i mieć nadzieję, że w przyszłości takiej dziury nie zostawię.

I dlatego nie chorują tak?

Tu mi zjadło przecinek przed “tak”, wtedy lepiej to brzmi. I owszem, chodziło tylko o choroby dróg oddechowych. Mój błąd, z kwestii to nie wynika.

“Trzewa” to nie literówka, a archaizm. Próbuję zaczątków stylizowania.

 

“Bo od aspirujących pisarzy wymaga się więcej niż od Kalego.”

Tylko w przypadek nicku “Żongler”, który jest przecież rodzaju męskiego, a należy do kobiety, nie umiem stwierdzić, jak ten wołacz powinien wyglądać, w tym tkwi problem.

 

IMO – tak, jak mówilibyśmy do pani o nazwisku “Żongler”. Czyli bez odmieniania. ;-)

Babska logika rządzi!

Interesujący tekst. Część medyczna mnie nie znudziła, choć pewnie niektórzy pisarze zarzuciliby, że odzierasz magię z magiczności :) Końcówka chyba trochę zbyt gwałtowna. Ta obsesja bohatera pojawia się dość późno, po początkowym fragmencie tekstu w życiu bym się nie domyślił, że jest do czegoś takiego zdolny, przydałby się jakieś sygnały (a może je przeoczyłem).

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dokończyłam, dalsza część jest zdecydowanie ciekawsza niż początek. Mam całkiem silne skojarzenia z Lovecraftem, oszalały, przechodzący nagłą przemianę bohater, który przypłacił niezaspokojoną żądzę wiedzy własnym życiem. Żal Reynolda, bo ambitny był.

 

Jak nie chcesz Żonglera, możesz mnie nazywać Prestidigitatorem ;)

Przeczytałam bez przykrości. Spodobał mi się pomysł na sekkuratów, ale część medyczną znajduję jako dość nużącą i zanadto fachową. Finał niezły. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka