- Opowiadanie: Majkubar - A niech to dunder...

A niech to dunder...

Inspiracją dla tej historii była grafika Jakuba Różalskiego “Furry Demon”.

 

Występują: Jyrki Tähti alias Wentyl oraz Timo Tähti alias Słupnik.

Featuring: Papa Krasnal.

Konsultacje: AQQ BetaExpres Studio (Wielkie dzięki AQQ za rzut jednym, a nawet drugim okiem i uwagi!!!)

 

Miłej lektury, Folks! ;)

 

P.S. Od razu uprzedzam, bo sam do niedawna nie wiedziałem. Skrzaty (w środowisku naturalnym) prowadzą życie nocne (we Wrocławiu całodobowe), dlatego jedzą kolację o świcie, a śniadanie o zmierzchu. “Olabogi” uskuteczniają oczywiście o różnych porach (rzadko), ale zazwyczaj o świcie, przed snem...

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Betowali:

AQQ

Oceny

A niech to dunder...

 

 

Silnik zawył, gdy obroty gwałtownie podskoczyły. Koło ślizgało się po ukrytym pod śniegiem lodzie. Zarzuciło tył motocykla, który nagle jechał bokiem do kierunku jazdy. Jyrki skontrował ślizg, ustawiając kierownicę jak zawodnik w wyścigu ligi żużlowej. Wnet tylne koło trafiło na nieoblodzony skrawek ziemi. Maszyna zerwała się w stronę pobocza.

Wjechali na muldę ubitego śniegu. Przód pojazdu wystrzelił w górę. Skrzaty spadły na pobocze, lądując na grubej warstwie puchu. Jednoślad przekoziołkował w powietrzu kilkukrotnie i roztrzaskał się o duży kamień. Po eksplozji paliwa szczątki motocykla wylądowały w potoku.

Timo podszedł na czworakach do ojca.

Jyrki siedział z rozłożonymi nogami, wpatrując się nieruchomo w szemrzącą wodę. Oczy skrzata zaszkliły się, a po czerwonym policzku spłynęła pierwsza łza.

– Taciku… – wyszeptał młody skrzat. – Tak mi przy…

– Nie… – Ojciec pokręcił głową. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Po chwili zaczął rżeć. Ciało trzęsło się od śmiechu, który zmienił się w gardłowy rechot.

Jyrki oparł ręce i brodę o przytroczony do piersi oraz brzucha plecak. Zamyślił się. Wreszcie spojrzał na zdezorientowanego Timo.

– Wiesz, co to oznacza, synuś? – spytał i westchnął. – Moja obolała dupa już nigdy nie zasiądzie na tym gównośladzie. – Spojrzał młodzieńcowi w oczy. – Od dzisiaj będę się przemieszczał na własnych nogach.

– Ale, taciku…

– Nie, Timo… – Starszy skrzat wciągnął głęboko powietrze i zamknął oczy. – Nigdy więcej spalin… Pozowania do zdjęć z tymi… – Wzdrygnął się. – Spoconymi czy przesiąkniętymi duszącymi perfumami ludzkimi turystami… Nigdy więcej dotyku lepkich od słodyczy dziecięcych łap… Nigdy więcej…

 

***

 

Timo uwielbiał, kiedy przechodnie pozwalali sobie na odrobinę szaleństwa dla jednej fotki.

Skrzat kibicował w duchu dziewczynie, całkiem niebrzydkiej jak na ludzką niewiastę, kiedy ta próbowała wspiąć się na słup latarni, na której pracował.

– Ty, Fazi, weź mnie podsadź, kurwa… – dziewczyna chichotała nieustannie. Ledwo stała na nogach, trzymając słup oburącz.

Wysoki brunet podszedł do latarni chwiejnym krokiem, zanurkował między jej nogi i po chwili podniósł się z dziewczyną siedzącą na jego barkach.

Policzek młódki przylgnął do pleców Timo. Odór alkoholu był nie do zniesienia, jednak pieszczoty i liczne pocałunki pod czujnym okiem aparatu fotograficznego telefonu znieczuliły zmysł powonienia skrzata. Słodyczy całej sytuacji dodała myśl o tym, że jeszcze tego wieczoru oglądać go będą na facebooku, a to oznaczało premię, zwłaszcza że pracy skrzata przyglądał się Papa Krasnal – agent wszystkich skrzatów pracujących na Szlaku Europejskiej Stolicy Kultury.

Jak tylko młodzież oddaliła się nieco, Timo usłyszał warkot silnika i krótki pisk opon. Zerknął w dół i zobaczył ojca, siedzącego na motocyklu.

– Tacik?

– Złaź z tego słupa, synuś! – rzucił Jyrki.

– Ale, taciku, przecież w pracy jestem…

– Złaź natychmiast, nie ma czasu na pierdolety! – krzyknął. – Matka wyjechała z fińską wycieczką skrzatów z okolic Puhos.

– O rety, ta…

– Złazisz, czy nie?! – Twarz Jyrkiego poczerwieniała. – Zabrała skrzynię ślubną…

Timo mógłby przysiąc, że taką furię i pomieszanie w oczach ojca widział po raz pierwszy w życiu. Niezwłocznie zjechał po słupie na bruk.

– Do ojczyzny? Ale po co, taciku?

– Wsiadaj!

– A temu, no… Menadżerowi zameldować nie trzeba…? – spytał syn.

Starszy skrzat zerknął w kierunku Przejścia Świdnickiego.

– A niech to dunder świśnie – mruknął.

 

Jyrki zatrzymał motocykl obok Papy Krasnala, stojącego z założonymi z tyłu rękami. Krasnal odwrócił się powoli i zmierzył skrzaty zdziwionym spojrzeniem. Rozciągnął z natury szerokie wargi w jeszcze szerszym uśmiechu. Jego twarz przypominała żabi pysk.

– Syna na przejażdżkę zabierasz, Wentyl? – spytał i zawiesił rozlazły głos na chwilę. – W trakcie pracy?

– Bierzemy urlop – rzucił Jyrki.

– A… Jak ja niby mam to wytłumaczyć w magistracie? – Uśmiech Papy zdawał się sięgać wydepilowanych uszu.

– Pilne sprawy rodzinne. A dla ciebie i wrocławskiego magistratu tyram z rodziną od dziesięciu lat, więc może urzędasy zrozumieją, jak im to zręcznie wytłumaczysz. – Skrzat wyszczerzył zęby. – Zresztą… – I wzruszył ramionami. – Nie wiem, czy w ogóle wrócimy.

– No, wiesz… – Papa cmoknął i uniósł idealnie wyregulowane brwi. – Ta branża jest bezlitosna. Jak cię nie ma przez jakiś czas, to zazwyczaj wypadasz z interesu…

– W dupie mam ten interes! I ciebie też mam w dupie! Właściwie to możesz nawet uznać, że się wypaliłem zawodowo! – Ruszył z piskiem opon i wyjechał na ulicę Kazimierza Wielkiego.

– Buc jeden! Wygląda jakby go koza wysrała, wygładzony taki! – krzyknął po chwili.

– Tacik, a co ty jakiś…? –  Timo, przerażony słowami i zachowaniem ojca, kurczowo trzymając się jego tułowia, próbował mówić pod wiatr. – Nerwowy jesteś…!

– Menadżer z koziej dupy! – Jyrki kopnął dźwignię skrzyni biegów i mocno odkręcił manetkę gazu.

 

***

 

Słońce wznosiło się nad horyzont, kiedy dojechali do Tallina.

Jyrki zjadł obfitą kolację. Timo odmówił posiłku, zamówił tylko napar z liści mięty. Szaleńczy rajd ojca między kołami ludzkich automobili nadwyrężył jego nerwy, a tym samym trzewia.

– Naprawdę nie chcecie wracać do Wrocławia? – spytał Timo.

– Jeżeli twoja matka tak postanowiła… – Spojrzał na syna. – To nie. Ja bez tej kobiety życia sobie nie wyobrażam.

Stosunków, które panowały między rodzicami, Timo nigdy nie rozumiał. Różniły się znacznie od relacji, które chłopak obserwował w najbliższym otoczeniu ciotek i wujów, a nawet znajomych rodzin. Jyrki i Kati nawet jak rozmawiali, to krzyczeli, choć nigdy sobie nie ubliżali. Czułość okazywali sobie tylko w dni, które poprzedzone były świtem przepełnionym najróżniejszymi dźwiękami, dochodzącymi z ich sypialni – skrzypieniem łóżka, pojękiwaniem matki i rykiem ojca, który brzmiał jak „Ooolabooogaaa…!” Wuj Pekka zawsze twierdził, że tak wielkiej miłości i gorącej namiętności mogą pozazdrościć im wszystkie skrzaty.

Jyrki dokończył jajecznicę i wytarł brodę.

– Kati zawsze wiedziała, co mnie trapi, synuś – powiedział po chwili. – Zna mnie lepiej, niźli ja sam. – Skrzat nerwowo miętosił serwetkę. – A że z trudem przychodzi mi podejmowanie decyzji…

– Nie rozumiem, taciku.

– Mam dość kręcenia się w kółko ze skrzacimi wycieczkami po obcym mieście i pozowania do zdjęć. – Westchnął. – I mam gdzieś tę całą sławę, życie celebryty, złoty kruszec i kamienie, a niech to dunder. Skoro nie mam czasu na zbudowanie porządnego domu z alkową, wygodną łazienką, salonem i kominkiem. Za stary jestem na życie w nędznej rupieciarni. – Smutne oczy ojca wpatrywały się w Timo. – Ty jesteś młody jeszcze. Do setki trochę ci brakuje, więc masz jeszcze czas na takie przygody, ale… Daj sobie choć kilka tygodni, zanim podejmiesz decyzję.

Po tej rozmowie Timo poczuł się jeszcze gorzej. Myśl o decyzji i nadchodzących zmianach przyprawiała go o mdłości. Prawdziwy koszmar przeżył jednak w trakcie przeprawy promem do Helsinek. Miał wrażenie, że wywinęło go na lewą stronę, a wypadek, który przytrafił im się siedemdziesiąt kilometrów za stolicą Finlandii, kiedy stracili motocykl, wydawał się przy tym nic nieznaczącym incydentem.

 

***

 

Ostatni etap podróży pokonali na grzbietach sów śnieżnych, ze względu na obecność licznych jezior i wielkich połaci lasu po drodze. Wyspy zamieszkałe przez krewnych i przyjaciół, gdzie znajdował się ich stary dom, leżały w Karelii, na jeziorze Pihlajaniemenselkä, tuż przy granicy z Sawonią.

Sowy leciały bezszelestnie.

Timo, z dłońmi zatopionymi w miękkich piórach, przyglądał się rozległemu pejzażowi z zapartym tchem. Przez kilka godzin nie odezwał się ani słowem. Wspomnienia, schowane pod cienką kliszą wrażeń i obrazów z lat spędzonych we Wrocławiu, odżyły w sercu i głowie chłopaka. Przepełniło go uczucie szeroko rozpięte między tęsknotą a zachwytem i głęboko penetrujące świat przekonań, na tyle osobliwe i niewymowne, że aż łzą spłynęło po czerwonym poliku.

Wreszcie na horyzoncie pojawiła się wyspa Selkäsaari, a zza niej wyłoniła się rodzima Mokki. Ptaki zniżyły lot.

 

Kiedy zbliżyli się do zabudowań, Timo wziął głęboki wdech i rozejrzał się dookoła. Mimo zimowej aury okolica była przepiękna. Panowała idealna cisza, z której wyłowił szmer pobliskiego strumienia. Zapachy docierające z obejścia sprawiły, że kolejne wspomnienia wróciły jeszcze silniejsze i milsze.

– Cudownie. – Jyrki odwrócił się do Timo. – Właśnie tej ciszy i spokoju potrzebuję. Normalnego, prostego życia w zgodzie z tradycją. Rodziny i przyjaciół. – Spojrzał na syna smutnymi oczami i rozłożył ręce. – Rozumiesz?

– Ta…

– No właśnie. – Twarz skrzata rozpromieniła się.

– Ta-ta-ta…

– Zimno ci, synuś – stwierdził z troską w głosie.

– Ta-ta-ciku… – Timo zawiesił przerażone spojrzenie nad czapką ojca.

Jyrki odwrócił głowę i natychmiast wyciągnął miecz. Czarny kocur stał przyczajony i gotowy do skoku. W jego spojrzeniu i grymasie widniejącym na wielkiej mordzie skrzat dostrzegł coś złowieszczego. Dreszcz przebiegł mu po plecach, postanowił jednak nie okazywać strachu przed synem.

– To tylko niegroźny kiciuś – zwrócił się do Timo. – Wyciągnij miecz, synu! – nakazał stanowczym głosem. – Będziesz mnie asekuuurrrrna jego… – Jyrki powiódł spojrzenie za tonącym w śniegu ostrzem. – A niech to dunder świśnie!

Młody skrzat był sparaliżowany strachem i blady. Widok ojca dyndającego w pysku kota, który sprawnie chwycił Jyrkiego za plecak, sprawił, że krew odpłynęła z mózgu Timo. Obraz rozmywał się stopniowo. Chłopak osunął się bezwładnie na śnieżną pierzynę.

– Bloomberg! – Rozległ się znajomy krzyk.

Kocur odwrócił się w stronę zabudowań.

– Duszko?

– Oj, nie spieszyłeś się do mnie, Jyrki Tähti! – rzuciła gniewnie Kati. – Bloomberg, wypluj tego łapserdaka! I przynieś mi syna do domu, bo go ojciec sponiewierał nieco!

Jyrki wstał po miękkim lądowaniu i podszedł do żony.

– Tęskniłem, Duszko… – powiedział ze wzruszeniem.

– Ja też, ty gamoniu.

 

***

 

Timo, leżąc na wznak we własnej, przytulnej alkowie, zastanawiał się jak to możliwe, że przez całą dekadę wisiał na latarnianym słupie. I jeszcze się tym chełpił… Ale to była przeszłość. Przygoda. Bzdura.

Bardziej nie dawała mu spokoju myśl o zalotnych spojrzeniach córki Valkoinnenów, która wyrosła na całkiem ładną skrzatkę i przez większą część przyjęcia powitalnego, zorganizowanego w świetlicy przez rodzinę i znajomych, nie spuszczała Timo z oka.

Skrzat, z uśmiechem na twarzy, powoli zapadał w sen. Dochodzące zza ściany skrzypienie, „olabogi” i pojękiwania cichły.

Koniec

Komentarze

Jakoś specjalnie mnie nie porwało, ale w sensie gustu. Technicznie dobre, do tego plus za osadzenie skrzatów we współczesności. No i poczucie humoru dobre.

Ech, Karelia… Wzruszyłem się. Kocham tę krainę.Ileż to lat… Wydobyłeś klimat tegoż, a to niełatwe. No i ucieczka z Wrocławia też się liczy. Jedno z lepsych opowiadań konkursu.

Ech, Rybaku… A ja wciąż mam nadzieję, że kiedyś tam dotrę. :)

 

Dzięki, Panowie, za wizytę i komentarze! ;)

Samochodem do Tallina, promem doHelsinek i 400 km autostradą. Będziesz potrzebował namiar na supermiejscówkę (domek z wygodami od prawdziwych Finów, polujących jesienią na łosie, nad jeziorem z trociam, pstrągami, szczupalami i węgorzami, wielkości jez Orzysz i NIC innego w okolicy w promieiu 7 km, pisz na priva:).

Rewela, biegnę….

To jeszcze raz uwagi z bety. Przede wszystkim zwróciły moją uwagę relacje międzykrasnoludzkie, i to jak z pozoru chłodny związek okazuje się być uczuciem, które łączy ludzi, a właściwie krasnoludy tak, że nie potrafią bez siebie żyć. 

Druga sprawa, to nawiązanie do wrocławskich skrzatów. Świetny pomysł.

Trzecia – klimat opowiadania, zwłaszcza od momentu, kiedy pojawiają się sowy. Tak, wiem, że to końcówka, ale pięknie to wszystko namalowałeś.

Jak zwykle u Ciebie czyta się jednym tchem. Brawo!

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Dzięki, AQQ! Budujące. No i dzięki jeszcze raz za betkę i zachętasy. :)

Już chyba nie spojrzę tak samo na wrocławskie krasnale, szczególnie na Motocyklistę Wentyla pod katedrą… A jak następnym razem usłyszę gdzieś “olaboga!” to się aż chyba przeżegnam.

 

Rzeknę, że najbardziej podobał mi się fragment o locie na grzbietach śnieżnych sów. Widzę, że wyrabiasz warsztat – opisy są zręczne, plastyczne, przesiąknięte klimatem. Jako że ja miłuję zimę w każdej postaci, śnieżny krajobraz zupełnie mnie kupił.

 

Co do fabuły, to wciąż nie jestem przekonana co do krasnoludków – choć te Twoje wyglądają poza schemat grzecznych, psotliwych stworków. Wyszło znośnie, głównie ze względu na niebanalne charakterki i te soczyste przekleństwa. To trochę jak z elfami – niby są nie do wytrzymania, a te Sapkowskiego ujdą ;) Język momentami zbyt podniosły jak na skrzacie przygody, ale może to tylko moje zdanie. I końcówka trochę zbyt dosłowna, ale podsumowując wszystkie plusy, lekturę uznaję za udaną.

A, jeszcze dodam, ten fragment:

Będziesz mnie asekuuurrrrna jego…

był przepiękny :D Zwłaszcza w kontekście tego, ze to słowa skrzata :D 

 

 

Żongler. Wilku.

Dzięki ludziska. Fajnie, że klimaty i smaczki się rzucają, kurde, i że trochę poza schemacik się dało wyprowadzić (chodzi mi grubsza sprawa po głowie z tymi skrzatami).

Z tą końcówką faktycznie miałem problem, i pomysł troszkę inny, ale w wymowie ten sam. Brakło znaków. :(

Cieszę się, że zajrzeliście! ;)

 

Karelia po raz drugi! Raz sowieckie tanki, drugi raz – wrocławskie krasnale. Coraz bardziej zadziwia mnie inwencja portalowiczów :).

Ale – fajne ci to. Obyczajowo-swojskie, z nienachalną fantastyką “urban”, z dodatkiem Wrocławia. Jak na taki melanż, czytało się dobrze. Z tym, że mnie się właśnie lot na sowach najmniej podobał…

W każdym razie – czyta się!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, dzięki za wizytkę. Cieszę się, że się czytało, a sowy… Jak widzę jednej osobie to, drugiej tamto, a ja zaczynam wierzyć, że zadowoliłem wszystkich w jakimś stopniu. :D Fajne uczucie. ;)

Świetny pomysł z wykorzystaniem motywu wrocławskich krasnali. Porządnie napisane, odpowiednio przaśne, miejscami całkiem zabawne. Nie wiem tylko po co burzyłeś chronologię wywalając scenę wypadku na sam przód. I dlaczego oni matka nagle rzuciła wszystko i ruszyła do Finlandii.

Zabawny pomysł i błyskotliwa realizacja, Majkubarze. :) Te 10 tys. znaków przeleciało w moment. Fajni bohaterowie, wyraziści. Sarkastyczne wypowiedzi Jyrki budują dodatkowy klimat. Wyłania się z tego zacny obraz skrzatów, a może powinienem powiedzieć, zabawny. :)

Przydałyby się dwa zdania o powodach matki, ale da się bez nich żyć. Solidna robota. :)

Pozdrawiam.

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Najjaśniejszy Panie.

Darconie.

 

Dzięki za wizytkę i dobre słowo. Cieszę się, że przyjemność sprawiłem.

Scenę wypadku wrzuciłem na początek, ponieważ lubię taki zabieg kompozycyjnie, poza tym jest akcja na start i zawiązanie tematu tej opowieści.

Gdyby tekst mógł być dłuższy, o powodach matuli coś bym wtrącił… I nie tylko. Do tego stopnia mi się wątek i pomysł spodobały, że rozważałem odpuszczenie Mechów i rozpisanie go na Słuchowisko, ale niech tam. :) Jak to w życiu bywa, faceci czasem opornie podchodzą do realizacji kiełkujących zamysłów, albo bardziej powściągliwie, dlatego Kati wzięła sprawy w swoje ręce (nadarzyła się okazja), żeby zmusić Jyrkiego do działania i skończyć z jego wiecznym użalaniem się na swój los, na który przecie sam się zdecydował – zmiany w życiu kuszą, zwłaszcza intratne dżoby, ale jednak natura krasnala i ulubiony, spokojny i bardzo poukładany tryb życia są genetycznie zakorzenione w tym gatunku. A motorem tego życia u krasnali są właśnie kobietki – osią, która w takim życiu, w domowym ognisku, realizuje się z pasją. Mało tego – to miłość żony sprawia, że wie co jest najlepsze dla jej męża i stanowczo robi to, co trzeba – głównie dla niego, ale i rodziny…

Długo by gadać. :) Im więcej poznaję skrzaty, tym bardziej jestem nimi zafascynowany…

 

Śniąca. NWMie. Dzięki i na zdrowie! ;)

Sympatyczny tekst. Ciepły, chociaż zimowy. Podobało mi się Twoje podejście. Niby obrazek pełen grozy, a to miłość była.

No i wybranie konkretnych krasnali też zadziałało na plus.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo, za komcia i klikasa. ;) Cieszę się, że się spodobało.

Ależ Ty ładnie potrafisz pisać o uczuciach. Bez nadymania się i puszenia. Bez wielkich słów. A przecież tekst pozostaje w pamięci i już nikt nie ma wątpliwości, że najważniejsza jest rodzina. Dzięki za ciekawą lekturę. Z wielką przyjemnością przeczytałem historię o skrzatach. Powodzenia:-)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

To ja dziękuję, Cor! :)

Wiele z tego, co mi porobił Twój odbiór tekstów zawarłem dokładnie przed chwilą na PW…

I dzięki za ciekawe współistnienie… ;)

To bardzo dobrze napisany tekst, lekko i na luzie, z nutką powagi, a w zasadzie może nie tyle powagi, co wagi – jest to w końcu opowieść o ważnych rzeczach. Świetni bohaterowie, drobny tłist na końcu… No i Wrocław… 

Pojęcia nie mam, dlaczego nie ma jeszcze biblioteki. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki, Ziomal! :) Cieszę się z odbioru opka!

Co ja Ci tu będę… Magia krasnali, you know. :)

 

A tak serio, Thargone, to historia całkiem świeża, bo zaledwie po świętach wielkanocnych byłem z Wentylem na browcu pod Nasypem i mi się żalił szczerze na ten cały młyn, i tego Papę Krasnala. Doradzałem mu wyjazd, ale podobno Timo strasznie przeżywał (młodzież! ;)).

W każdym bądź razie, nie widzieliśmy się od tamtego czasu, a trzy tygodnie temu dostałem od Wentyla list z Karelii, w którym opisał całą sytuację. Nie mogłem się powstrzymać, musiałem to opisać… ;)

Dzięki raz jeszcze, pozdrawiam!

No to gdzieś Wam się śnieg zgubił. ;-)

Babska logika rządzi!

Ha, może lepiej tej historii nie rozpowszechniać. A co, jeśli wszystkie wroclawskie krasnale nagle stwierdzą: "pi…ę, nie robię? ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Finklo.

Musiałem podrasować ze śniegiem, żeby nie było, że na błocie ślizgi poszły, bo obciach :)

 

Spokojnie, T-one, jestem obeznany ze “środowiskiem”, to był odosobniony przypadek, większość skrzatów pukała się w głowę na tę wieść….. ;) Oni kochają życie celebrytów! :D

 

Dzięki, ludzie, za kliczki! ;)

 

 

Że podrasować ślizgi, to rozumiem. Ale jak Ty p. Różalskiego skłoniłeś do współpracy i namalowania kota na śniegu, to już nie wiem. ;-)

Babska logika rządzi!

Może to jest omszały kot. Albo kot-krzyżak. Albo wiedźmikot. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Z panem Różalskim podobno poszło gładko… Nie wnikam w szczegóły i tajniki “pracy” skrzatów, ale musimy mieć świadomość, że mają znaczący wpływ na życie i poczynania ludzi, a jaki dokładnie, to już zależy od skrzata i jego widzi mi się. :D

 

Rzeczywiście kot jest co najmniej nierasowy. Wygląda trochę tak, jakby zakręcił się koło Czarnobyla w ‘86 :D

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

,

 

And Love! ;)

Łot e szoł! ;) Ciekawe jakby nam, z Cieniem, wyszło…? I te kostiumy… :D

Śpiewam znacznie gorzej niż tańczę, a tańczę jeszcze o wiele gorzej, niż wyglądam. To musiałoby się skończyć totalną, spektakularną, epicką i zajebistą tragedią… Czyli coś w sam raz na finał Eurowizji.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Brzmi jak gwarantowany sukces, Cieniu. :D Ludzie uwielbiają takie tragedie. U mnie podobnie z talentem, ale zagrać do tego na ukulele bym mógł. Nie opędzilibyśmy się od lasek (sława to sława, albo instynkt opiekuńczy, troska by się u dziewuch włączyły), no i kasy, chłopaku, jak lodu… :)

Skąd się w tekście wzięły mile? Trochę ta miara od czapy, bo w Finlandii obowiązuje metryczny system miar, więc bardziej naturalne są kilometry.

Poza tym nie mam się za bardzo do czego przyczepić. Skrzaty szalenie sympatyczne, a ich charaktery wyraźnie nakreślone. Ciekawie zagrałeś odniesieniami m.in. do Wrocławia. I z pewnością, jak dla mnie przynajmniej, dużym plusem jest umiejscowienie akcji w naszym współczesnym świecie. Bardzo mi się. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo to chyba mi się wyśniło, po ostatnim locie we śnie. :)

Dziękuję, Śniąca, cieszę się coraz bardziej z odbioru tekstu przez czytelników. Radość niesłychana.

A z milami faktycznie przywaliłem jak dzik w sosnę. :( Się poprawi po konkursie.

Pozdrawiam! ;)

Bardzo fajna historia umieszczona w klimatach Wrocławia :) Co prawda bez przeczytania u Cioci Wikipedii ani rusz ze zrozumieniem, kim są oni krasnale, ale poza tym jest wszystko, czego można wymagać od takiej historii – odrobina akcji, humor, trochę emocji, a i nawet "momenty" się znajdą ;) Choć faktycznie, szkoda, że nie jest wyjaśnione czemu szacowna małżonka zdecydowała się wyjechać do Finlandii, tym samym rozpoczynając całą akcję. Ale ujdzie to w całym natłoku fajnych fajerwerków w tym koncercie :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, NWMie! :) Cieszę się, że udało się jakieś fajerwerki zmontować i odpalić. Budujące. ;)

Pozdrawiam!

Fajne, lekkie i dobrze, porządnie napisane, ale, prawdę mówiąc, ani historia, ani humor nie rzuciły mnie na kolana.

Plusik za wykorzystanie współczesnych, Wrocławskich skrzatów, bo jakoś tak lubię tych małych skubańców. Za “powieść” drogi kolejny, gdyż jest to motyw, który lubię jeszcze bardziej, niż wrocławskie krasnale – o wiele bardziej. Tyle że całość, jakkolwiek przeczytałem z uśmiechem, teraz mógłbym skwitować wzruszeniem ramion. Wziął chłop syna i zabrał do domu, dojechali szczęśliwie acz nie bez przygód, na miejscu czekała kochająca, choć pyskata żona i matka. Koniec.

Może takie uproszczenie brzmi cokolwiek złośliwie – choć złośliwe nie jest – lecz posłużyłem się nim wyłącznie po to, by pokazać, dlaczego opowiadanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia.

Inna sprawa, że całość nie tylko drogą stoi, bo są jeszcze całkiem sympatyczni bohaterowie, przyzwoite wykonanie i raczej niepozwalające się znudzić tempo akcji. Całość więc wypada zdecydowanie pozytywnie, jednak – wciąż – bez fajerwerków.

Jakichś większych nielogiczności w tekście nie wyłapałem, ale zastanawia mnie jedna rzecz. Odniosłem wrażenie, że Jyrki porwał Timo ze słupa natychmiast po tym, jak odkrył, że żona mu zniknęła – szkoda, że nie jest wyjaśnione, dlaczego w sumie – i bezzwłocznie ruszyli w drogę. Dotarcie do celu też nie zajęło im jakoś wiele czasu, więc chyba można powiedzieć, że cały czas deptali uciekinierce po piętach. A mimo to, kiedy dotarli do domu, wyglądało, jakby kobieta dawno już się tam rozgościła i wypatrywała swoich chłopaków z utęsknieniem.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Fajne, przeczytałam z przyjemnością :)

Przynoszę radość :)

Cieniu, dziękuję! ;) Konkurs wyśmienity, oba zresztą i mam nadzieję, że i na Język coś dowiozę. :)

 

Nie tak od razu chłopaki wyruszyli. Jyrki wrócił późno z pracy, a Kati zerwała się pewnie wcześnie z tą wycieczką, także była do przodu z czasem. Zabrana skrzynia ślubna to poważny sygnał dla męża, niestety nie udało się wcisnąć paru słów o narastającym problemie Tahtich i chęci powrotu, ktoś tą decyzję podjąć musiał. :D

Rzeczywiście szybko dotarli, stąd przekorne stwierdzenie żony, że się nie spieszyli, a skrzatki dużo czasu nie potrzebują, żeby się ogarnąć. Domu też się nie zostawia bezpańsko, są sąsiedzi i przyjaciele, którzy się tym zajmą. Czy tak wyglądało…? Myślę, że ona po prostu wyszła na podwórze, np. chodniczek wytrzepać na śniegu… :D

 

Anet, cieszę się, dzięki. ;)

Szalenie sympatyczna opowieść i wielce podoba mi się, że rzecz dzieje się, rzec można, tu i teraz. Ja też zastanawiałam się, dlaczego pani Kati nagle wyjechała i wyszło mi, że zwyczajnie i po prostu zatęskniła do rodzinnych stron i w ten sposób wymusiła na mężu decyzję o przeniesieniu się tam całej rodziny.

Mam nadzieję, że we Wrocławiu zostały jeszcze jakieś krasnale. ;)  

 

Skrza­ty spa­dły na ła­god­nie opa­da­ją­ce zbo­cze… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Oczy skrza­ta ze­szkli­ły się, a po czer­wo­nym po­licz­ku spły­nę­ła pierw­sza łza. –> Oczy skrza­ta za­szkli­ły się

Na patelni można zeszklić cebulkę, tudzież inne warzywa, ale oczy nie mogą się zeszklić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A niech to dunder… Myślałem, że nikt tu już nie zajrzy. :)

Dobry trop z tą motywacją Kati, choć brakło mi miejsca, żeby uściślić, że to też głęboka potrzeba Jyrkiego, o czym żonka wie najlepiej. Brakło chłopu zdecydowania, również ze względu na syna i jego przywiązanie do życia celebryty.

Dzięki za cenne uwagi – biorę pod lupę! ;)

I pozdrawiam najserdeczniej, Reg!

Dziękuję, Majkubarze, i też ślę serdeczności.I cieszę się, że Cię zaskoczyłam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka