- Opowiadanie: Żywiołak - Służba Żołnierza

Służba Żołnierza

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Służba Żołnierza

Wydając z siebie donośne ziewnięcie, Silvar Xereh wstał z łóżka. Jego oczom ukazały się poustawiane wokół blaszane płyty, powstrzymujące masy ziemi od wdarcia się do środka pomieszczenia. Przed nim ustawiono cztery brudne, niedbale złożone łóżka piętrowe, z których użytkownicy zdążyli już zejść. Wykonał kilka ćwiczeń na rozprostowanie zastygłych mięśni.

Skierował kroki do jadalni. Tam już czekali jego towarzysze – bycze, umięśnione chłopy odziane w grube spodnie i cienkie podkoszulki służące bardziej wulgarnej ekspozycji ich doskonale wyrzeźbionych torsów, aniżeli jakiejkolwiek ochronie. Zajadali się właśnie dziwną, niezidentyfikowaną potrawą, która – według słów okolicznego kucharza – miała być pieczoną wołowiną. Wziął swoją porcję i zajął jedno z miejsc. Bardzo szybko zjadł zaserwowane danie.

Z zawieszonych na ścianach głośnikach dobiegł niski, gardłowy głos męski:

– Tutaj wasz kucharz, Olf. Właśnie przybyła do mnie świeża dostawa kawy prosto z Eden Prime. Generał zamówił za to, żeście dobre chłopy są. Każdy jedną porcję otrzyma i basta.

Żołnierze pospiesznie ustawili się w długiej kolejce. Silvar zaś był w awangardzie linii. Jako pierwszy otrzymał srebrzysty termos. Otworzył pojemnik i ujrzał ciemnobrązową, gorzką ciecz. Westchnął cicho, zamknął pojemnik i zawiesił go przy pasie.

Udał się do zbrojowni. Założył na siebie mundur – koszulę o ciemnozielonej barwie z przyszytą do niej kamizelką kuloodporną – wykonaną z materiału znanego jako ceramit - i utwardzany hełm. Zawiesił na plecach pokaźny, czarny niczym noc miotacz granatów przeciwpiechotnych. Opuścił bunkier.

Długa linia okopów przebiegała od niewielkiego wzniesienia, kilka metrów na północ od schronienia aż do punktu zwanego Kruczym Dziobem, będącego jednak daleko poza jego polem widzenia. W połączonych z główną linią fortyfikacji niewielkimi korytarzami dołach wykopanych na planie koła stacjonowały Basiliski – lekkie pojazdy oparte na gąsienicach, których główną bronią było potężne działo Earthshaker. Na wschód od pozycji wojskowych rozciągała się olbrzymia równina, na której zalegały wciąż dymiące czołgi z wyrzeźbioną na obudowie ośmioramienną gwiazdą. Daleko przed wzniesionymi umocnieniami stało dumnie gigantyczne miasto, którego najwyższy budynek zdawał się dotykać szpiczastym czubkiem samych niebios. Otoczone było przez dziwną, czerwoną barierę. Wyciągnął rękę w stronę cytadeli i wykrzywił twarz w gniewnym grymasie. "Już wkrótce, skurwysyny" – pomyślał.

Wśród obecnych w tym miejscu gwardzistach panowała nuda, monotonia. Wojownicy parali się wielu zajęć, byle tylko zabić czas – jedni grali w karty, drudzy opowiadali sprośne dowcipy, a jeszcze inni strzelali do ustawionych daleko opróżnionych butelek po wodzie.

Znalazł zaciszne miejsce, po czym uklęknął, spojrzał ku niebu i splótł dłonie.

– Imperatorze – zaczął się modlić – daj mi dziś siłę, bym mógł z twoim imieniem na ustach zabić każdego, kto odwrócił się od twojej prawdy. Imperatorze, daj mi dziś odwagę, bym na krok nie odstąpił zdobytej ziemi. Imperatorze, daj dziś mi odkupienie, bym w ostatnich chwilach nie czuł wstydu, że cię zawiodłem. – Ucałował dłonie i wstał.

Usłyszał głośny tupot. Skierował wzrok za siebie. W jego stronę właśnie szli Brott, wysoki młodzieniec o brązowych włosach pełniący rolę operatora ciężkiej broni oraz Krid, dosyć stary – bo liczący sobie lat dwadzieścia trzy – łysy wojownik, przez którego prawe oko przebiegała spora blizna. Żołnierze przysiedli się do niego.

– Co tam, Sil? – zapytał brązowowłosy.

– Modliłem się. Ślepi jesteście, czy co?

– Modlitwa modlitwą, ale ty się lepiej pospiesz, kolego, bo ci kawa wystygnie. – Łysy wojownik wyciągnął swój termos i wypił trochę kawy.

– Nie mogę pozwolić sobie na kawę. Kofeina daje krótki zastrzyk energii, ale potem człowiek wypompowany jak pęknięta opona. Na czas szturmu muszę być w pełni sił.

– Kolego, odpuść sobie. Przecież to jest najlepsza kawa w całym Segmentum Tempestuts, to skondensowana do cieczy poezja, to…

– Kawa jak kawa – przerwał mu Silvar. – Na rozpoczęcie dnia znacznie lepsza byłaby krew heretyków!

– Heh. – Brązowowłosy zaśmiał się cicho. – Założę się, że gdyby generał cię teraz słyszał dostałbyś od niego pozłacany medal.

– A każdy, kto tak nie myśli powinien dostać kulkę w łeb.

– Dobrze chłopina gada – wtrącił Brott. – Nie ma w całej galaktyce gorszego ścierwa, niż dranie, którzy odwrócili się od Imperatora. Orkowie to przygłupy z natury, Eldarów – przynajmniej eldarki – poruchać można, a jak tyranidzi cię pokonają to od razu wpierdolą, zamiast bawić się na początku w ofiarowanie duszy mrocznym bogom.

Grenadier zamilknął na chwilę, po czym powiedział:

– Nie mogę się już doczekać natarcia.

– Dlaczego? Aż tak ci do grobu spieszno?

– Odkąd tylko skończyłem srać w pieluchy, zacząłem marzyć o zrównaniu z ziemią jakiegoś heretyckiego miasta. A teraz to marzenie jest tak blisko. – Uśmiechnął się szeroko. – Coś czuję, panowie, że następne dni będą wyjątkowo udane

W okolicy rozbrzmiało wycie syren. Bojownicy bez wahania przerwali wszystko co robili i zgromadzili się w jednym szeregu na najdłuższym odcinku zabezpieczeń. Pięciuset dzielnych mężczyzn ustawionych w ciasnej, równej linii teraz tylko czekało, aż przybędzie osoba, która zdecydowała wydać sygnał.

Zjawił się po niespełna minucie – stary, czarnoskóry weteran, którego lewe oko zastąpione było emitującym czerwone światło implantem. Odziany był w długi, ciemnobrązowy płaszcz, pozłacany napierśnik, na którym zawieszone były dziesiątki medali, czarne bryczesy i długie do kolan utwardzane buty skórzane. Był to Skann'th, najwyższy dowódca stacjonującej tutaj armii. Przeszedł się do końca formacji, patrząc każdemu w oczy, po czym rzekł:

– Żołnierze siódmej kompanii, radujecie się! – krzyknął. – Już niedługo pierwszy dywizjon pancerny dojedzie na miejsce i rozpocznie ofensywę. Gdy bariera upadnie, gdy zdrajcy nie będą mieli już murów, za którymi mogą się skryć, wy będziecie mieć zaszczyt poprowadzenia pierwszego natarcia!

Silvar uśmiechnął się szeroko na słowa przełożonego.

– Macie jeszcze godzinę – kontynuował – nim nasze czołgi przybędą. Waszym pierwszym zadaniem będzie zabezpieczenie placu Narg-Tarhm. Odmówcie modlitwy do Imperatora, by uśmiechnął się do was w czasie szturmu!

Generał wykonał żołnierski salut. Wojownicy odwzajemnili ten gest, po czym wrócili na swoje stanowiska.

Silvar rozsiadł się wygodnie na brudnym, mokrym podłożu. Nagle do jego uszu dobiegł dziwny, głośny dźwięk. Wyjął z przypiętej do pasa sakwy spore urządzenie o kształcie prostopadłościanu, z którego wystawała dość spora antena. Nacisnął znajdujący się na środku przycisk i przystawił je do ucha.

– No? – rozpoczął rozmowę.

– Słuchaj, możesz podejść do generała? – Męski głos dobiegł z urządzenia.

– Po cholerę?

– Muszę z nim pogadać.

– Ja pierdolę! To nie mogłeś się połączyć bezpośrednio z nim?! Po co mi dupę zawracasz?

– Nie mogę znaleźć jego częstotliwości i…

– Co? – zapytał zdziwiony. – Jak to nie możesz?

– Nie wiem! Nie mogę znaleźć jego częstotliwości i koniec! Czy możesz…

– Dobra, dobra, niech ci będzie. Nie zamierzam jednak lecieć do niego z byle czym. Czego chcesz od generała? – Przerwał rozmówcy.

– Słuchaj, straciłem kontakt z naszymi statkami. Nie mogę się z nikim połączyć.

– Dlaczego w ogóle miałbyś z nimi rozmawiać, co? Ktoś zarządził, by zbombardować tę pierdoloną planetę, że tak się do nich dobijasz?

– Widziałem pojazdy powietrzne szybujące nad waszymi okopami. Thunderhawki.

Zmarszczył brwi.

– Thunderhawki? Kosmiczni Marines tu przybyli?!

– Tak. Na to wygląda.

– Ja pierdolę… A nic tego nie zapowiadało. Jaki zakon?

– Nie wiem. Na ich kadłubach widziałem czaszki z czerwonymi skrzydłami nietoperza, ale cholera go wie, do jakiego zakonu należą.

– Czaszki ze skrzydłami nietoperza? Hmm…

– Wylądowali kilka kilometrów na południe od waszego okopu. Widzę ich. Mają… rogi na hełmach… Na Imperatora… Oni… Oni zabijają naszych! Sil, musisz…

Rozległ się dziwny szum, przerywając tym samym rozmowę.

"O kurwa mać' – przeklął w umyśle. Bez chwili wahania zaczął biec w stronę bunkru dowództwa.

W pewnym momencie spostrzegł tajemnicze, metalowe pojazdy o kształcie kurzego jaja i granatowej barwie spadające prosto na umocnienia. Ledwie kilka sekund później konstrukcje wylądowały, wydając przy tym raniące uszy huki. Otworzyły się, a z ich środka wybiegli odziani w ciemnoniebieskie, hermetyczne pancerze olbrzymy. Dzierżonymi przez siebie mieczami, toporami i szponami dosłownie rozrywali każdego gwardzistę, który miał nieszczęście znaleźć się dostatecznie blisko. Wojownicy prędko stworzyli zwartą formację i zaczęli ostrzeliwać agresorów. Dziesiątki wiązek laserowych pędziły wprost na krwiożerczych nieznajomych. Niestety, czerwone pociski nie zdołały nawet zarysować twardych zbroi, nie mówiąc już o zranieniu ich właścicieli.

Kolosy potrzebowały jedynie kilku minut, by zmienić okopy w usłany dziesiątkami okaleczonych trupów dół śmierci. Kosmiczni Marines bez cienia litości mordowali bezradnych gwardzistów, a z ich pozostałości robili upiorne trofea.

Silvar dotarł na miejsce. Wbiegł szybko do niedbale wykopanego dołu. W jego oczach odbił się makabryczny obraz – oto właśnie cały sztab leżał na ziemi, pokryty własną krwią. Nad zmasakrowanymi szczątkami stał jeden z mrocznych łupieżców. W prawej ręce dzierżył pokaźne ostrze, emanujące dziwnym, jasnoniebieskim światłem, a w lewej – głowę generała, której dokładnie się przyglądał.

Gigant odwrócił się w stronę żołnierza. Warknął głośno i zaczął iść powoli w jego stronę. Przez niewielką szparę w hełmie, Silvar mógł dostrzec oczy o czerwonych białkach, przepełnione nieśmiertelnym gniewem.

Zaczął uciekać przed ponurym kolosem. Nie zwracając uwagi na mającą wokół niego miejsce masakrę, biegł przed siebie, chcąc znaleźć się tak daleko od umocnień, jak to tylko możliwe. Po niemalże godzinie błądzenia i ucieczki na oślep, uszedł z sieci dołów.

Znalazł się na tej samej równinie, na której właśnie dogasały wraki maszyn bojowych. Od południa na zabezpieczenia maszerował kolejny zastęp behemotów.

Spojrzał na miasto. Było tak blisko – znajdowało się raptem kilkaset kroków od niego – jednak daleko poza jego zasięgiem. Zacisnął pięść w przypływie beznadziei. Po jego policzkach spłynęło kilka łez.

Zupełnie przypadkiem jego ręka przejechała po termosie. Wzdrygnął się, spojrzał na srebrny obiekt, po czym prędko go otworzył. Był po brzegi wypełniony kawą. Wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu.

Zza pleców dobiegły go głośne, wydawane w równych odstępach czasu dźwięki. Obejrzał się i spostrzegł prześladowcę biegnącego prosto w jego kierunku. Z każdą sekundą skracał dzielący ich dystans o ponad metr. Silvar odwrócił się w stronę fortecy. Westchnął głęboko. "Nie mogę cieszyć się z upadku miasta – będę cieszyć się kawą" – pomyślał. Wziął jeden łyk, mlasnął kilka razy i jęknął romantycznie. Pożałował, że przez ten cały czas odmawiał sobie tej niebiańskiej przyjemności. Jego służba dobiegła końca w najmniej spodziewanym momencie, a to była naprawdę pyszna kawa.

Koniec

Komentarze

No cóż, Żywiołaku, opisałeś scenkę z udziałem jakichś żołnierzy, potem chyba bitwę, ale nie zdołałam się zorientować, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, jednak nie zrobiłam łapanki, bo zauważyłam, że nie jest Ci ona do niczego potrzebna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Može i to jest ciekawe, jak się lubi takie połączenia orków z implantami czy tam marines z kosmitami, ale to nie moja działka. Nawet nie mój ogódek, szczerze. Stwierdzam, że spokojnie możesz być romantykiem, bo te opisy kawy są bardzo… hmm, przesłodzone, i nie chodzi mi o ilość cukru (choć może też) ;) Podejrzewam lekką obsesję…

“Zajadali się właśnie dziwną, niezidentyfikowaną potrawą, która – według słów okolicznego kucharza – miała być pieczoną wołowiną.” Pieczone mięso, wołowina czy nie, wygląda jak pieczone mięso, więc albo na pierwszy rzut oka było widać, że kucharz łże, albo wyglądało na to, czym było. Kucharz skądinąd raczej miejscowy, a nie okoliczny. A niezidentyfikowane potrawy to raczej różnego rodzaju eintopfy, potrawki, bigosy – tam naprawdę nie wiadomo, co jest w środku i kucharz znacznie łatwiej może nakłamać, że to potrawka z wołowiny, a dać flaki wieprzowe. I skądinąd “bliżej nieokreśloną” też brzmiałoby lepiej niż niezidentyfikowaną.

 

“Żołnierze pospiesznie ustawili się w długiej kolejce. Silvar zaś był w awangardzie linii.” – albo łączysz to w jedno zdanie (przecinek zamiast pierwszej kropki) i zostawiasz “zaś”, albo wyrzuć zaś.

 

Od Segmentum Tempestus rozbolała mnie głowa, jako że kiedyś sporo łaciny się uczyłam, a ktoś, kto to wymyślił, najwyraźniej nie, ale szybki gugiel wyjaśnił, że opko jest najwyraźniej z uniwersum gry, więc – jako że to nie moja bajka – resztę przeczytałam pobieżnie i nie zachwyciła.

 

Aha, albo wojownicy, albo żołnierze, to kwestia organizacji armii.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Tekst niestety niczym mnie nie zainteresował, więc tak gdzieś w połowie wymiękłem. Napisane słabawo, sporo byków logicznych i stylistycznych.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No, mnie też nie ujęło.

Najpierw bardzo długo opisujesz nieistotne szczegóły – że wstał, że coś jedli, że byli ubrani… A potem apel i nawalanka.

Ciekawy element to wiara w imperatora. Ale wydaje mi się, że taką religię trudno pogodzić z maszynami, implantami oczu itp. Zdaje się, że jeśli społeczeństwo potrafi zbudować skomplikowane maszyny, to już nie tworzy sobie mitologii. Przestają żyć na łasce sił przyrody, tylko je sobie podporządkowują. Owszem, można te dwie rzeczy pogodzić (jak w “Bogu imperatorze Diuny”), ale to wymaga wysiłku. A w Twoim tekście nie widzę uzasadnień.

Styl raczej niewyrobiony, często coś zgrzyta.

Wśród obecnych w tym miejscu gwardzistach panowała nuda, monotonia.

Coś się posypawszy.

Orkowie to przygłupy z natury, Eldarów – przynajmniej eldarki

Czemu tak niesprawiedliwie dzielisz dużymi literami?

Babska logika rządzi!

Zdaje się, że jeśli społeczeństwo potrafi zbudować skomplikowane maszyny, to już nie tworzy sobie mitologii.

Hmm, totalitaryzmy XX wieku pokazują dość jasno, że jest inaczej. Wszystkie powstały w dobie dość skomplikowanych maszyn (pewnie, że nie takich z futurystycznego postapo), niektóre nawet walczyły z tradycyjną religijnością, a jednak wszystkie wytworzyły rodzaj wewnętrznej mitologii i zjawisko kultu jednostki, które ma trochę wspólnego z dawniejszą apoteozą władców, ale jednak jest fenomenem nowym.

http://altronapoleone.home.blog

Kult jednostki – tak. Wierzenie charyzmatycznym politykom – też. Ale modlenie się do ubóstwionego władcy o siłę, odwagę i odkupienie? A po kiego grzyba czołgiście siła? Ostatnio nie zabija się własnoręcznie, tylko ciągnie za spust. No, owszem, trzeba nosić hełmy, zbroje, karabiny i całą resztę szpeju, ale to się chyba treningiem załatwia, a nie modlitwą?

Babska logika rządzi!

Hmm. Może chodzi o siłę woli, żeby czołgiście łatwiej się było skupić i wycelować?

To jest osadzone w uniwersum Warhammera 40k, wzorowanym bardzo silnie na Diunie Herberta. Imperium ludzkości jest potężną teokracją, która włada galaktyką. Świat zbudowany z dużym pomysłem, wnosi do herbertowego fundamentu wiele rozszerzających elementów.

W tym uniwersum można znaleźć najpiękniejsze statki kosmiczne, jakie kiedykolwiek wymyśliła ludzka rasa.

https://vignette.wikia.nocookie.net/warhammer40k/images/3/3d/Divine_Right_-_Battlefleet_Gothic.jpg/revision/latest?cb=20130414213749

Do stałych motywów tego świata zaliczają się takie elementy, jak kosmiczna inkwizycja, błogosławienie pocisków artyleryjskich i przemysłowa eksterminacja różnorodnych alienów. Wszystko nazywa się też po łacinie. Że to błędna łacina, to nawet mnie nie boli. Uniwersum osadzone jest w mrocznych wiekach kosmicznej przemocy i zabobonu, długo po wygaśnięciu złotego wieku ludzkości. Średniowieczna łacina też miała się nijak do klasycznej ;]

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

To Warhammer wyrasta z “Diuny”? A taka brzydka nazwa.

Babska logika rządzi!

Oho, Warhammer 40k. Historia jakich wiele w tym świecie, koniec końców ni ziębi, ni grzeje. Ale czytało się nie najgorzej.

To Warhammer wyrasta z “Diuny”? A taka brzydka nazwa.

Nie, nie wyrasta. Pomyśl o tym świecie jako o wielkim kotle, w którym twórcy (firma Games Workshop, żyjąca z licencji i figurkowej gry bitewnej dziejącej się w ich świecie) wrzucają wszystko, co wygląda “cool”, “super”, “zajeb****” itd. Masz więc mega facetów w pancerzach z naramiennikami, od których powinni się przewrócisz, masz demony i gości z magicznymi mieczami i laserami. Horror, dziwy, ale też i czasem czarna komedia. Gotyckie science fantasy. Kogel-mogel najwyższej wagi.

Jak człowiek poskrobie logicznie (jak akurat lubisz, Finklo) to logiki w tym za grosz. Ale za to wygląda nieziemsko :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Z zawieszonych na ścianach głośnikach dobiegł niski, gardłowy głos męski:

Głośników.

Wśród obecnych w tym miejscu gwardzistach panowała nuda, monotonia.

Gwardzistów.

– Założę się, że gdyby generał cię teraz słyszał[+,] dostałbyś od niego pozłacany medal.

– A każdy, kto tak nie myśli[+,] powinien dostać kulkę w łeb.

a jak tyranidzi cię pokonają[+,] to od razu wpierdolą,

Odziany był w długi, ciemnobrązowy płaszcz, pozłacany napierśnik, na którym zawieszone były dziesiątki medali, czarne bryczesy i długie do kolan utwardzane buty skórzane.

Bryczesy i buty były zawieszone na napierśniku?

 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka