- Opowiadanie: olokotampus - Cena sprawiedliwości

Cena sprawiedliwości

Opowiadanie osadzone w uniwersum Fallout (przynajmniej w założeniu).

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Cena sprawiedliwości

Kolejny dzień całodobowych obserwacji prowadzonych z płytkiej rozpadliny między skałami i wciąż nikt nie pojawia się na horyzoncie. Po liczbie kresek wydrapanych w skale wiem, że od przeszło dwóch tygodni ta jama stała się naszym domem. Ha, dom! Fajnie byłoby mieć miejsce, do którego można by wrócić, poczuć się w nim na tyle bezpiecznie, na ile to możliwe, i nie martwić się o następny dzień. Taaak, to byłoby niemal rajskie życie, jeśli doliczyć wódkę i tłuściutkie iguany… ale w naszym przypadku to nie do zrealizowania. Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni, musimy ciągle wędrować z miejsca na miejsce i cały czas mieć się na baczności. Z powodu charakteru naszej profesji nasz dom jest tam, gdzie my i nasz dobytek. Aktualnie jesteśmy tutaj – w kamienistej jamie pośrodku martwego pustkowia. Wokoło nas sterczą posępne strzępy dawnej cywilizacji, na których wiatr gwiżdże żałobne melodie. Jedyny dobrze zachowany budynek to ten przed nami. To z jego powodu siedzimy w tej dziurze i na zmianę obserwujemy okolicę. W dzień przypala nas piekielny skwar, a w nocy kąsa upiorne zimno. Cóż, uroki pustyni. Z oczywistych powodów nie możemy rozpalać ognia, przez co od kaprysów temperatury ochrania nas tylko postrzępiony koc. Ta kupa krzywo pozszywanych szmat jest warta każdego wydanego na nią kapsla, i niech diabli wezmą Gustawa i jego zdanie na ten temat. Kocham ten koc.

– Rozmyślasz? – Pyta Gustaw.

– Yhym. – Przytakuję. Szkoda mi marnować spieczonego gardła na słowa; kończą nam się zapasy wody, a na samym suszonym mięsie daleko nie zajedziemy. Patrzę przed siebie przez lornetkę żując ohydny gumowaty pasek nieznanego pochodzenia. Wciąż pusto; wokoło nas cisza, spokój i ani żywego ducha. Mam nadzieję, że po ataku obłowimy się w wodę i grube, tłuste jaszczurki, może nawet w legwana. Mmm…

– Zmienić cię?

– Mm. – Zaprzeczam. Jeszcze nie czuję się zmęczony. – Sprawdź broń – chrypię.

– Czyściłem ją wczoraj, wszystko jest sprawne…

– Sprawdź – powtarzam z naciskiem.

– Dobra, już. – Słyszę znajomy szczęk MP czterdziechy i od razu robi mi się jakoś tak cieplej na duchu. Swojego dragunowa sprawdzę sam. Muszę mieć pewność, że podczas ataku wszystko zadziała perfekcyjnie. Jeśli chociażby jedna część planu zawiedzie, to skończymy jako kupa kości podgryzanych przez gekony… jeśli będziemy mieli szczęście.

Trzy godziny potem wciąż nic się nie dzieje. Czuję, że moje powieki zaczynają się zamykać, a głowa niemiłosiernie ciąży. W takim stanie nie dałbym rady łowcom, gdyby nagle się pojawili. Potrzebuję odrobiny snu.

– Zmiana. – Brzmię bardziej jak klekoczący szczypcami zmutoskorpion niż człowiek. – Wody.

– Już. Trzymaj. – Wypijam łapczywie dwa oszczędne łyki, pierwszy na spieczone gardło, a drugi dla smaku, i idę na tył jamy, gdzie urządziliśmy sobie prowizoryczne legowisko z miękkich śmieci. To nic specjalnego – ot, plastikowe butelki, foliowe torebki, nadpalona opona, trochę pożółkłych badyli i odrobina postrzępionych szmat – ale lepsze to, niż spanie na gołej ziemi. Jest jeszcze jedna rzecz do zrobienia, zanim zasnę – muszę upewnić się, że moja wysłużona broń snajperska chodzi gładko i nie zatnie się w kluczowym momencie. Na szczęście wszystko działa jak należy, więc kładę się i niemal natychmiast zapadam w płytką, niespokojną drzemkę pozbawioną snów. Budzi mnie gwałtowne potrząsanie za ramię.

– Grabarz! Graaabarz! Wstawaj, wreszcie idą! No wstawaj! – Gustaw przeżył ze mną już niejedną bitkę; mimo to zawsze jest podekscytowany tak samo, jak gdyby pierwszy raz wziął do ręki pistolet.

– Mhm… dzięki… – mamroczę pod nosem, po czym przecieram oczy i siadam na legowisku, by zebrać myśli i odpędzić od siebie resztki snu. Patrząc po słońcu stojącym nisko nad horyzontem wnioskuję, że minęło raptem kilka minut, ale po chwili orientuję się, że znajduje się ono po niewłaściwej stronie nieba. Najwyraźniej przespałem całe popołudnie, wieczór i noc. Cieszę się, że łowcy nie wracają po ciemku, gdyż taki obrót spraw uniemożliwiłby przeprowadzenie ataku według zwyczajowego planu. Póki co szczęście nam sprzyja. Ciekawe, czy… Dobra, dość rozmyślań. Jestem już gotowy do działania i w miarę rozbudzony. Upijam szybki łyk wody (zostało nam tylko pół manierki!) i obserwuję maleńkie ludzkie figurki falujące w oddali. Muszę sam zobaczyć, którędy łowcy wchodzą do swojej siedziby. Jestem pewny, że cały teren dookoła jest zaminowany. Po prostu wiem. To nie jest mój pierwszy rajd, a jeśli jestem faktycznie tak dobry, jak mówią, to zapewne i nie ostatni. Jeszcze tylko chwila, sylwetki stają się już rozpoznawalne…

Kilka minut potem moje przypuszczenia potwierdzają się – łowcy przystają na chwilę, wymieniają z niewolnikami kilka ostrych zdań, jeden z nich żywo gestykuluje wymachując bronią, po czym ustawiają się w rządku i wchodzą gęsiego do budynku. Mimo płaskiego, na pozór pozbawionego przeszkód terenu kluczą po jakiejś dziwacznej ścieżce. Obserwuję dokładnie ich ruchy, nie mrugam, ignoruję łzawiące oczy.

– Mhm. – Kiwam głową na Gustawa, że to już czas i pokazuję pięć palców.

– Za pięć minut, tak?

– Yhym. – Potwierdzam i rozstawiam snajperkę na dwunogu.– Miny. Trzymaj dystans.

– A jednak… dobra, będę ostrożny. Chcesz łyka?

– Nie.

Gustaw wzdycha, popija solidnego łyka whisky, patrzy przez chwilę w przestrzeń wzrokiem typu "po tej akcji kończę z tym na dobre", po czym ciężko wstaje i wkłada na siebie pancerz z krzywych metalowych blach. W ruch idą kolejne kawały blachy; metal stopniowo okrywa jego tors, łokcie, kolana i w końcu głowę. Pięć minut potem gramoli się z jamy dzierżąc pod pachą swoją sfatygowaną czterdziechę. Metalowe płyty hałasują i błyskają w słońcu. Jemu taki pancerz przyda się bardziej niż mnie; mnie wystarczy czarna skórzana kurta podbita od spodu skórami gekonów. Robimy tak jak zawsze – on odwraca uwagę i wywabia bandziorów na otwartą przestrzeń, a ja zdejmuję ze snajperki ilu dam radę, by potem wkraść się do siedliska żmij i rozwalić z zaskoczenia resztę. Ta taktyka nigdy jeszcze mnie nie zawiodła, również i tym razem wszystko idzie jak po maśle. W oknie zrujnowanej budowli pojawia się na chwilę poznaczona tatuażami twarz łowcy. Potrzebuję tylko sekundy na wycelowanie… PAF! Naciskam spust wsłuchując się w gniewną melodię pocisku, chwilę potem łowca pada na ziemię z dziurą w oku. Udaje mi się zabić jeszcze trzech, zanim orientują się, że to nie serie Gustawa są dla nich zabójcze. Teraz raczej nie będą wychodzić na otwartą przestrzeń – czas na drugą fazę szturmu. Muszę działać szybko, zanim się przegrupują. Włączam radio.

– Kryj mnie. Bez odbioru – chrypię do słuchawki, po czym zarzucam sobie dragunowa na plecy, zakładam na głowę metalowy hełm i okrywam się kocem. Zapomniałem wspomnieć, że poza funkcją termoizolacyjną świetnie sprawdza się jako kamuflaż, oczywiście tylko na piaszczystej pustyni. (Mówiłem, że był wart każdej ceny…) Tak zabezpieczony wyskakuję jednym susem z dziury i przypadam do ziemi w półprzysiadzie upewniając się, że póki co pozostaję niewykryty. Jest w porządku; trwożne spojrzenia rzucane ukradkiem zza osłon omijają mnie lub błądzą gdzieś po okolicy, toteż zamykam oczy i przypominam sobie trasę, którą podążali łowcy… odwzorowuję każdy szczegół, nawet to, co pozornie zdaje się nieistotne… mhmm… dobra, już pamiętam. Otwieram oczy i naśladuję każdy krok tych dupków, dbając o to, by koc zakrywał mnie od czujnych, acz oszczędnych spojrzeń strażników. Jestem już w połowie drogi…

– Uważaj, jeden wylazł! – Rozlega się trzeszczący głos Gustawa w głośniku. – Spróbuję go zdjąć, ale wiesz… um… odbiór… – Gustaw nie najlepiej strzela, jego wystrzeliwane na oślep serie rzadko kiedy kogoś trafiają. Najczęściej robi za straszaka, co wychodzi mu bez porównania lepiej.

– Przyjąłem. Bez od… – rozkasłuję się niemiłosiernie. – …bez odbioru, cholera. – Wyjmuję z kabury przy pasie berettę i zastygam w bezruchu. Gustaw ma oczywiście rację; kilkanaście metrów dalej na wysokości drugiego piętra łowca błądzi oczyma po pustyni w poszukiwaniu snajpera. Nie spodziewa się znaleźć owiniętej w piaskowy koc postaci tkwiącej na samym środku pola minowego. Wycelowuję lufę w jego stronę i biorę głęboki wdech… posyłam mu cztery kule, tak dla pewności. Łowca pada bez życia z podziurawioną klatką piersiową. Zaraz się zorientują, gdzie jestem, więc przyspieszam i skradam się truchtem do wejścia.

– Uwaga, kolejni! Dwóch… nie, trzech! Pośpiesz się! Odbiór!

– Lecę! – rzucam do słuchawki. Już mnie zlokalizowali, słyszę ich podniecone głosy z góry. Lecę na łeb na szyję do wejścia po zapamiętanej trasie. Trochę teraz ryzykuję, ale cóż poradzić – taka robota. Koc zsunął mi się z pleców i powiewa gdzieś za mną, ale to teraz nieważne. Słyszę kule świszczące obok mnie. Dwie czy trzy wbijają mi się w lewe ramię, a co najmniej kilka zahacza o hełm, nie czyniąc mi jednak większej szkody poza chwilową głuchotą i nieprzyjemnym dzwonieniem w czaszce. W końcu dopadam do drzwi, wysadzam je z kopa i przylegam do wewnętrznej ściany. Od razu pakuję sobie w ramię dwa stimpaki i jakiś chemiczny syf, żeby nie czuć bólu, po czy osuwam się na ziemię; łykam też coś na wyostrzenie zmysłów. Gdzieś z góry słyszę gorączkowe pokrzykiwania i kroki.

– W środku… wy-wycofaj… bezez… bez odbioru… dam zna-a-aaać… – szepczę do radia w ekstazie. Oszołomienie to efekt uboczny zażycia lub pomieszania specyfików; na szczęście mija po kilkunastu sekundach razem z całym bólem i chwilowymi zawrotami głowy, dając w zamian kilkuminutowy przypływ euforii, ogromnej mocy i "percepcję kota" (tak jest napisane na opakowaniu). Dam głowę, że kiedyś się uzależnię, ale jeszcze nie dziś. Co to kot? W jednej z przedwojennych książek wyczytałem, że było to małe zwierzę mieszkające masowo w miastach, tuż obok ludzi. Owe koty posiadały ponoć legendarny wzrok i słuch. Podoba mi się brzmienie słowa kot. Nigdy żadnego nie spotkałem, ale na obrazku wyglądały jakoś tak… przyjemnie… aż chciałoby się ich dotknąć.

– Co ci jest? Znowu ćpałeś to gówno? – Nie odpowiadam. Kiedy świat przestaje wirować, wstaję i nasłuchuję. Dwóch zaraz za kolejnymi drzwiami, co najmniej jeden na górnym piętrze, może po drodze jest ktoś jeszcze. Jeden z nich kuleje. Tak czy siak najtrudniejsza część już za mną. Wkładam kilka stimpaków do sakwy przy pasie i rozpoczynam sukcesywną eliminację szkodników. Co tu dużo gadać, zwykła formalność – włażę do kolejnych pomieszczeń, zabijam złych gości z bronią i ignoruję kulących się pod ścianami niewolników. Do tej pory jeszcze ani razu się nie pomyliłem, mimo, że działam odruchowo i instynktownie, jak maszyna – wchodzę, strzelam, idę dalej.

Dobra, wszyscy łowcy wycięci, świat stał się odrobinę lepszy.

– Gustaw, to już. Bez odb… – Atak kaszlu uniemożliwia mi dokończenie formułki, w sumie walić to. Zbieram niewolników w jednym miejscu i uwalniam z więzów, lecz powstrzymuję gestem dłoni przed chaotyczną ucieczką. Najbystrzejszego wysyłam po wodę, a gdy wraca, długo i łapczywie piję, aż nie poczuję się lepiej niż przez ostatni tydzień. Dopiero wtedy objaśniam sytuację i ostrzegam przed minami… ech… oraz cierpliwie tłumaczę tym mniej rozgarniętym, że w ziemi dookoła budynku zakopane są podziemne duchy ognia, które rozszarpią ich na kawałki, jeśli rozgniewa się je stawaniem na nich. Nagle słyszę za sobą szczęk obrzyna. Cholera…

– Ręce na widoku albo rozwalę jej łeb! TERAZ! – Słyszę za sobą twardy głos.

– Hej! Hej! To… to moja siostra! Rób co każe! – krzyczy jeden z niewolników, ewidentnie nie dzikus z wioski. Ech, będą kłopoty… odwracam się i powoli unoszę ręce do góry. Łowca przyciska dziewczynę do siebie trzymając ją zgięciem łokcia za gardło. Obrzyn wycelowany jest prosto w jej głowę, lufa niknie w gęstych rudych włosach. Paskudna sytuacja. Jak on mnie podszedł? Chyba się starzeję…

– A teraz ręce za głowę i jazda na ziemię! – wrzeszczy łowca. Aha, już widzę dokąd to zmierza. Nie mam zamiaru dać się zabić na marne. Wybacz, nieznajoma dziewczyno.

– Przepraszam… – mówię na tyle głośno, by usłyszała.

– Co?! – krzyczy wściekle łowca.

– Co? – pyta oszołomiony brat zakładniczki. – Chyba nie chcesz…

Bycie samozwańczym obrońcą pustkowi wcale nie jest łatwym zadaniem. Czasami trzeba podjąć "trudną męską decyzję" i przyjąć jej skutki na klatę, dokładnie tak jak teraz. Czas jakby zwolnił, kilka rzeczy stało się naraz. Zamaszystym ruchem wyjmuję z kabury pistolet i oddaję trzy strzały w głowę łowcy. Jeden pocisk wbija się w szyję dziewczyny, ale dwa sięgają celu. To nie ma znaczenia, i tak by zginęła. Dziewczyna krzyczy. Brat dziewczyny krzyczy. Łowca też krzyczy i naciska spust. Głowa dziewczyny eksploduje czerwoną mgiełką, kawałki jej mózgu wirują przez chwilę w powietrzu. Dwa ciała padają ciężko na ziemię, a ja opuszczam lufę i wpatruję się w drgające zwłoki dziewczyny.

– Co!… Co!… Coś ty zrobił!… EMMA! – Były niewolnik przypada do bezgłowego ciała i obejmuje je, łkając i krzycząc na przemian. Widziałem już wiele gówna na pustkowiach, i za każdym razem moja dusza płacze tak samo, choć twarz i reszta ciała pozostają niewzruszone. Stłoczony pod ścianą tłumek spogląda to na mnie, to na ciała. W ich oczach widzę strach, zrozumienie, pogardę, obojętność. Dla niektórych z nich jestem bohaterem, dla innych niczym nie różnię się od ich niedoszłych oprawców. Nie mogę zadowolić wszystkich. W końcu mężczyzna podnosi się z klęczek i patrzy na mnie oszalałym z rozpaczy wzrokiem. Kilka razy otwiera i zamyka usta szukając odpowiednich słów. Jest zdruzgotany i rozbity.

Nie dziwię mu się.

– Ty… Ty… jesteś takim samym śmieciem jak oni! Morderca! Potwór… dlaczego?!

Milczę i patrzę mu głęboko w oczy. Doskonale wiem, że słowa nigdy nie ukoją jego bólu, ale i tak powinienem coś powiedzieć.

– Albo ja, albo on. Jeśli bym się poddał… sam rozumiesz. Zginąłbym, a wy wrócilibyście do niewoli – rzucam sucho. Na jego twarzy maluje się zrozumienie, lecz po chwili na powrót zastępują je gniew i rozpacz.

– Zabiłeś moją siostrę – cedzi przez zęby. – Krew z mojej krwi! – Rzuca się mnie, lecz jego ruchy są ciężkie, jakby ospałe. Widać specyfiki wciąż jeszcze działają zwiększając mój refleks i czas reakcji, co odczuwam jako swoiste spowolnienie czasu. Mógłbym z łatwością uniknąć jego ciosu, ale jestem mu coś winien. Obrońca pustkowi musi umieć przyjmować na siebie ciężar swoich decyzji. Jego cios niemal pozbawia mnie przytomności. Przez kilka sekund mam tylko ciemność przed oczyma, potem wyłania się z niej drugi i trzeci cios. Po trzecim wypluwam ząb. Mniejsza, i tak miałem ich za dużo. Czwartego ciosu już unikam, bo w dłoni osiłka nagle pojawia się nóż motylkowy. Nie mogę dać się zabić, mam tu do wykonania misję. Widzę, że już zamachuje się do kolejnego uderzenia, więc łapię go za ramiona i mocno potrząsam.

– To był jedyny sposób! Zrozum, to już koniec. Jesteś wolny, i ona też… – Słowa są tu zbędne, do zaleczenia ran wystarczy trochę wódki i czas. Na szczęście w budynku znalazł się spory zapas tego pierwszego, a jeśli chodzi o drugie… eee… w każdym razie bezpiecznie wyprowadziłem niewolników z ruin, tym razem nikt nie odłączył się od sznureczka i nie wbiegł w pole minowe. Tak, zdarzały się takie przypadki. Wolność uderza do głowy jak stuletnia whisky, człowiekowi nagle wypada z głowy, co jakiś tam strzelec gadał o minach i ostrożności, no i wypadek gotowy…

Gustaw ucieszył się na nasz widok; na pytanie o moją zmasakrowaną twarz odparłem, że to robota łowców. Nie chcę, by dzielił ze mną MOJE brzemię. Żaden z niewolników nie sprostował. Spec od ukrywania noży motylkowych również milczał. Jego siostrę pochowaliśmy między skałami, oficjalnie jako jedyną ofiarę szturmu na siedzibę łowców niewolników. Prawdę miałem znać tylko ja i ta garstka ocalałych, która rozejdzie się wkrótce po pustkowiach i poniesie owe wieści dalej… może ubarwi je odrobinę, wybielając lub oczerniając moje imię… nieważne. Jestem gotowy na wszystko, co przyniesie przyszłość.

 

Emmo, spoczywaj w pokoju

niechaj twoja śmierć będzie przestrogą dla łotrów

i świadectwem ceny

jaką trzeba zapłacić za sprawiedliwość

Koniec

Komentarze

Bardzo, ale to bardzo dobre. Pisz dalej, nie przestawaj! Przez tekst się płynie. Poczułem ten klimat.

 

Zauważyłem jedną literówkę

 

musimy ciągle wędrować z miejsce na miejsce

 

Pierwsze wystąpienie słowa snajperka zamieniłbym na broń snajperska (brzmiało by bardziej książkowo).

 

Pozdrawiam,

rgruz

@rgruz Miło mi to słyszeć. :) I dziękuję za info, już poprawiłem.

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Pierwszym, co rzuca się w oczy podczas czytania, jest błędny zapis dialogów. Widać, że po prostu nie znasz odpowiednich zasad. Pełniejszy poradnik znajdziesz tutaj, zaś poniżej napisałem w skrócie, co robisz nie tak.

 

Po pierwsze, w wyrażeniach tego typu:

– Rozmyślasz? – pyta Gustaw.

– Yhym. – przytakuję.

czyli zaczynających się od czasownika w jakiś sposób określającego sposób wypowiedzi, nie daje się kropki. Poprawnie powinno być:

– Rozmyślasz? – pyta Gustaw.

– Yhym – przytakuję.

Po drugie, inne wyrażenia rozpoczyna się wielką literą, np.:

– Już. Trzymaj. – wypijam łapczywie dwa oszczędne łyki,

Krew z mojej krwi! – rzuca się mnie ciężko, jakby ospale;

Zaś powinno być:

– Już. Trzymaj. – Wypijam łapczywie dwa oszczędne łyki,

Krew z mojej krwi! – Rzuca się mnie ciężko, jakby ospale;

 

Mam nadzieję, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom jednak poprawisz te błędy. Postaw się w sytuacji potencjalnego czytelnika – świadome wrzucanie błędnych tekstów świadczy o braku szacunku dla odbiorcy. Poprawianie starszych tekstów jest też przeważnie dobrym ćwiczeniem.

ironiczny podpis

@Issander Dziękuję za informacje, nie sądziłem, że istnieją jakieś szczególne zasady do pisania dialogów. Poradnik przeczytam i przyswoję.

Z tym niepoprawianiem to chodziło mi tylko o to, że te opowiadanka są już napisane, gotowe. Nie wiem, jakie panują obyczaje tutaj; czy poprawianie błędów lub nawet przebudowywanie części opowiadania nie jest jakimś faux pas? Sądziłem, że lepiej zostawić opowiadanie tak jak jest, żeby było widać postęp w następnych… dlatego nie chciałem poprawiać błędów.

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Wręcz przeciwnie, główny nurt tutaj to szlifowanie wrzuconych tekstów.

 

Uwagi o opowiadaniu. Początek jak dla mnie przegadany, tekst rozpada się na dwie części, na oko mniej więcej równe: zanim coś zacznie się dziać i jak już zaczęło się dziać. I mimo że na oko równe, ta pierwsza przytłacza. To mogłoby nawet zadziałać: codzienność to wielkie czekanie, dzieje się coś tylko raz za czas, a jak już się dzieje, to w mig i nie ma czasu na myślenie, ale musiałbyś mieć do tego znacznie lepszy warsztat pisarski i lepiej zniuansować to różnicami w narracji.

Naparzanka jak naparzanka, najbardziej podobał mi się finał – nie żeby był jakoś wściekle oryginalny, ale dobrze tu gra i dość niespodziewanie dodaje tekstowi głębi.

Językowo średnio, zapis dialogów może doprowadzić do białej gorączki, dłuższego tekstu z takim zapisem bym pewnie nie zmogła.

Aha, masz mojego osobistego minusa za skóry gekonów – pomijając, że bardzo je lubię i nie lubię, żeby im robić krzywdę, są za małe na takie wykorzystanie, dzięki czemu uniknęły losu zwierząt na skórę nawet tam, gdzie jest ich zatrzęsienie.

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina Dziękuję za informacje, jak dotąd pisałem tylko na bloga (czytaj: do szuflady), toteż nie wiedziałem, jak to wszystko funkcjonuje na profesjonalnej stronie. Wolno mi poprawiać tylko literówki, błędy językowe itp., czy zmieniać cały skład opowiadania?

A to wiem, mam taki styl, że piszę rozwlekle; ciężko mi się streścić w 1-2 zdaniach opisując coś barwnie, ale przy użyciu mniejszej liczby słów. (Może przydałoby mi się jakieś drabble?) Zdania pięciokrotnie złożone to u mnie norma, niestety. Jeśli to naprawdę aż tak przeszkadza, to postaram się coś z tym zrobić.

A co jest nie tak z dialogami? Akapity czy te zasady pisania, o których wspominał Issander?

Też lubię gekony, są super. <3 W opowiadaniu jednakże nie chodzi o te małe słodkie stworki podnoszące łapki na nagrzanej pustyni, lecz o zmutowane badassy potrafiące odgryźć człowiekowi rękę jednym kłapnięciem szczęk… [link]

http://fallout.wikia.com/wiki/Gecko_(creature)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

@gekony Oki, nie jestem graczem. Może warto to zaznaczyć dla nie-graczy, bo inaczej mogą wpaść w taką pułapkę jak ja?

Ta rozwlekłość to nawet nie jest kwestia stylu – zdania złożone wychodzą ci nieźle, choć pięciokrotnie złożonych nie widziałam – tylko tego, że scena się troszkę ciągnie. Nie drastycznie, ale już się zastanawiałam, czy to aby nie kolejne nudne opowiadanie o twardych facetach na wojnie, w którym nie będzie nic poza ogólnym macho bitchingiem ;) (A zasadniczo nie mam nic przeciwko klimatom militarnym, byle było w nich coś więcej.)

Dialogi – zerknij tu. Po prostu jest norma interpunkcyjna i jak się do niej przywykło, to błędny zapis powoduje oczopląs.

http://altronapoleone.home.blog

Olokotampusie, czy to na pewno jest opowiadanie?  

Opisałeś dwie sytuacje – garść przemyśleń, a potem potyczkę z łowcami i mam wrażenie, że właśnie ona była Twoim celem. O łowcach nie wiem zupełnie nic, niewolnicy zdają się stanowić pretekst dla pokazania „determinacji” bohatera, a Gustaw w blachach okazał się tylko tłem dla jego działań. Cena sprawiedliwości, niestety, nie przypadła mi do gustu, albowiem nie lubię tekstów, których istota sprowadza się do opisania strzelaniny, w której giną wszyscy wrogowie, a główny bohater wychodzi z niej niemal bez szwanku.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia – wiesz już, że musisz naprawić dialogi i mam nadzieję, że pomoże Ci w tym poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550. Zwróć też uwagę na interpunkcję, bo miejscami kuleje. Przypuszczam też, że może Cię zainteresować ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17.

 

Je­stem pewny, że cały teren do­oko­ła jest za­mi­no­wa­ny. –> Dlaczego kursywa?

 

Mimo pła­skie­go, na pozór po­zba­wio­ne­go prze­szkód te­re­nu klu­czą po ja­kiejś dzi­wacz­nej tra­jek­to­rii. –> Czy aby na pewno idący kluczą po trajektorii?

Za SJP PWN: trajektoria «krzywa, którą zakreśla w przestrzeni poruszający się obiekt»

 

mi wy­star­czy czar­na skó­rza­na kurta… –> …mnie wy­star­czy czar­na skó­rza­na kurta

 

Na jego twa­rzy przez chwi­lę ma­lu­je się zro­zu­mie­nie, lecz po chwi­li na po­wrót za­stę­pu­ją je gniew i roz­pacz. –> Powtórzenie.

 

Krew z mojej krwi! – rzuca się mnie cięż­ko, jakby ospa­le; widać spe­cy­fi­ki jesz­cze dzia­ła­ją. –> Co to znaczy? Czy to ostateczna wersja zdania?

 

Po trze­cim wy­plu­wam zęba. –> Po trze­cim wy­plu­wam ząb.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@drakaina Zaznaczyłem w przedmowie, że opowiadanko miało być oparte na seriach Fallout… ^^” Dzięki, już patrzę i poprawiam.

 

@regulatorzy Patrząc z perspektywy czasu to może i faktycznie trochę to wszystko nieprzemyślane. Generalnie wszystko opiera się o jedną myśl, taki jakby rdzeń – samotny bohater z pustkowi kierujący się własnym kodeksem moralnym zabija kogoś w dobrej wierze; ot, prawo pustkowi. Reszta to w zasadzie tło, tak jak mówicie. Bardziej skupiłem się na przekazaniu konkretnego odczucia, które miało powstać w czytelniku, niż na opisaniu logicznie spójnej całości, jednakże nie sądzę, żeby było to błąd – po prostu Wam taki typ opowiadań się nie podoba – ok, rozumiem, wszakże co człowiek to opinia. To akurat napisałem w ten sposób, bo działałem pod wpływem impulsu i nie chciałem za bardzo od niego odchodzić.

O rany, wiele osób mi mówiło, że mam talent, ale nie sądziłem, że jest aż tyle błędów! Dzięki, zaraz się zapoznam z tymi dialogami i ogarnę. Myślałem, że wystarczy postawić dwa myślniki i voila… xD

Dzięki, już poprawiam. :)

Kursywa dla podkreślenia wagi danego słowa, było tak w Harrym Potterze, że jedno czy dwa słowa na kilkadziesiąt stron zapisano kursywą – i nie chodzi o zaklęcia.

Nie wiem, wydaje mi się, że trajektoria najlepiej pasuje, a w szczególności lepiej niż zwykła trasa czy droga. Bardziej plastyczne słowo, lepiej oddaje poziom skomplikowania ścieżki. Różnica jak między angielskim big i huge.

Aaa… skrót myślowy. Zaraz dopiszę i poprawię.

 

Dziękuję za uwagi, następne postaram się napisać już lepiej! :)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

olokotampusie, człowiek uczy się całe życie, ale choćbyś nawet miał zasady pisowni w małym palcu, to i tak nigdy nie wypatrzysz wszystkich błędów we własnym tekście, m.in. ze względu na self serving bias oraz fakt, że w twojej głowie opowieść funkcjonuje jednocześnie w dwóch wersjach, jako tekst i jako koncept, na podstawie którego ten tekst został napisany.

Na tym portalu przeważnie możesz liczyć na pomoc innych użytkowników i to nie świadczy w żaden sposób o twoim talencie. Przejrzyj komentarze pod innymi opowiadaniami – wypisane przez kogoś błędy to standard i czasem są to naprawdę dłuuugie listy. Wraz z doświadczeniem ulegają one skróceniu, ale rzadko znikają zupełnie.

Zawsze możesz też skorzystać z betalisty. Dzięki temu otrzymasz uwagi na temat tekstu przed jego opublikowaniem. Uwagi uzyskane na betaliście są też przeważnie rozleglejsze.

ironiczny podpis

@Issander Dziękuję, naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, jak to wszystko funkcjonuje w praktyce, to pierwsze moje próby publikowania czegoś poza bezpieczną szufladą, w której, nawiasem mówiąc, nie zaprogramowałem możliwości komentowania, bo i tak “lubi to” tylko 6 osób… (beze mnie 5)

A, znaczy, że koncept u siebie w głowię widzę doskonale, ale przekazać go słowami tak, żeby inni również go tak samo zobaczyli to już insza sprawa?

Znaczy nie chcę popadać w grafo– i megalomanię, po prostu ktoś mi coś takiego kiedyś powiedział, jednakowoż zdaję sobie sprawę, że subiektywne opinie znajomych są… nooo, subiektywne. Dobrze, że popełniam błędy, byłoby dziwne, jakbym faktycznie był alfą i omegą ot tak sobie.

Znaczy, że inni tak jakby pomagają mi pisać tekst, współtworzą go? Nie jestem przekonany… jedna z moich głównych zasad to było “nie pokazuj pomysłu (rdzenia) nikomu, żeby [go] nie spalić”. Może to błąd; ostatnio okazuje się, że wielu rzeczy jeszcze nie wiem.

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Kur­sy­wa dla pod­kre­śle­nia wagi da­ne­go słowa, było tak w Har­rym Pot­te­rze, że jedno czy dwa słowa na kil­ka­dzie­siąt stron za­pi­sa­no kur­sy­wą – i nie cho­dzi o za­klę­cia.

Olokotampusie, jeśli tylko Ty wiesz, dlaczego wyróżniasz w zdaniu jedno słowo, nie dziw się, że taki zabieg wprawia czytelnika w zdumienie. Jeśli czytam, że ktoś jest czegoś pewny, to rozumiem, że ma pewność, a dodatkowe podkreślanie słowa więcej pewności mu nie przyda.

 

Nie wiem, wy­da­je mi się, że tra­jek­to­ria naj­le­piej pa­su­je, a w szcze­gól­no­ści le­piej niż zwy­kła trasa czy droga. Bar­dziej pla­stycz­ne słowo, le­piej od­da­je po­ziom skom­pli­ko­wa­nia ścież­ki.

Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że trajektoria to krzywa, zakreślana w przestrzeni, a u Ciebie idący poruszają się po ziemi, czyli po płaszczyźnie, więc trajektoria, w tym przypadku, chyba nie ma racji bytu.

Jednakowoż nie da się ukryć, że to Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najlepsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To, co miałem na myśli, to że ty, zanim napiszesz jakieś zdanie, masz je ułożone w głowie. Czytając je po napisaniu (w celu wyłapania błędów), wiesz dokładnie, co chciałeś w nim przekazać. Czytelnik nie ma tej możliwości. 

Dla przykładu, dla czytelnika któreś zdanie może być średnio zrozumiałe, ale ty to przegapisz – dla ciebie jest przecież oczywiste, co chciałeś przekazać.

Albo inaczej: nie jesteś w stanie do końca wcielić się w czytelnika, który z twoim tekstem ma podczas czytania styczność po raz pierwszy. 

W betaliście nie chodzi o współtworzenie tekstu, tylko o podzielenie się uwagami, których zawsze przecież możesz nie uwzględnić, jeśli się z nimi nie zgadzasz.

ironiczny podpis

Nie znam uniwersum Fallouta, więc fantastyki tu za bardzo nie widzę. Tylko to wyginięcie kotów sygnalizuje, że stało się coś złego.

Zgodzę się z Drakainą, że tekst wydaje się podzielony na dwie części. Strumień świadomości w pierwszej trochę mnie nużył, ale jak się zaczęło coś dziać, zrobiło się lepiej.

Zakończenie z siostrą o tyle interesujące, że odbiega od standardów walk. Ale dziwne, że facet nie strzelił napastnikowi w plecy, skoro go podszedł, tylko negocjował rzucenie broni. A i dziewczyna mogła próbować jakoś ostrzec bohatera.

Babska logika rządzi!

Cóż, nie przeczytałam przedmowy, zdarza mi się to dość często, bo zakładam, że tekst ma się wewnętrznie tłumaczyć. Może takie opowiadania powinno się odpowiednio tagować, bo jak widzę postapo, to zakładam, że po prostu postapo… Więc jeśli szczegóły mają być czytelne dla niewtajemniczonych, to warto je podać tak, żeby nie były irytującym infodumpem dla wiedzących, o co chodzi, a rozjaśniały pewne sprawy tym, których możesz sprowadzić na manowce.

“Posępne strzępy dawnej cywilizacji” przy całej pretensjonalności tego sformułowania jakoś mi zrobiły fantastykę na tyle, że o nią nie zapytałam, ale Finkla ma trochę racji, że nie ma jej tu wiele.

http://altronapoleone.home.blog

A, bo ja dla odmiany nie patrzę na tagi, żeby sobie nie spojlerować. ;-)

Babska logika rządzi!

@Regulatorzy Rozumiem, może faktycznie takie podkreślenie jest aż nazbyt niepotrzebne… dobra, przekonaliście mnie z tą trajektorią, zaraz zmienię. xD Po prostu myślałem, że może użycie słowa z przestrzeni 3D w odniesieniu do płaszczyzny podkreśli wagę owej ścieżyny.

 

@Issander Och. Dzięki za info, teraz już rozumiem o co chodzi z betą. :) W programowaniu też nikt nigdy nie pisze wszystkiego sam – raz, że za dużo kodu, dwa, że kilka osób szybciej wychwyci błędy, których przy zafiksowaniu się nie sposób znaleźć samodzielnie. Testowałem, true story! (Chociaż czasem to i dwie osoby się mogą zafiksować…)

 

@Finkla Masz całkowitą rację, nie było to zbyt logiczne ani przemyślane, wszak w brutalnym świecie nuklearnej postapokalipsy żaden łowca niewolników nie negocjowałby czegokolwiek z gościem powszechnie znanym ze swej paladyńskiej misji, tylko zwyczajnie strzelił mu w plecy i po sprawie. Faktycznie trochę to zepsuło logiczną spójność. Nie wiem, czy jest sens przerabiania tego teraz; boję się, że za dużo zmian w tekście całkowicie go zmieni… (Muszę poczytać FAQ o poprawianiu starych tekstów – na ile można je poprawiać itp.)

 

@Drakaina Faktycznie za mało tutaj zarysowałem świat, w kolejnych opowiadaniach postaram się już mniej bazować na czyimś uniwersum “hehe-wszyscy-je-znamy-więc-nie-trzeba-go-opisywać”, a pisać coś bardziej od siebie.

 

Dziękuję wszystkim za uwagi i komentarze, wciąż się uczę i na pewno dobrze spożytkuję zdobytą wiedzę. :)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Możesz tak zmieniać tekst, jak tylko masz ochotę. Nie znasz dnia ani godziny, kiedy zajrzy następna maruda. ;-)

Babska logika rządzi!

Szczerze, to z Fallouta niewiele widzę – dałoby się to zrobić w każdej innej postapokalipsie, a nawet i bez niej.

Co do samej treści, to początek z lekka nużący, a potem dochodzi do walki – i w sumie nie wiem, po co do niej doszło. Kto naprowadził “samozwańczych strażników pustyni” na łowców, czemu siostra nie rzuciła broni, czemu brat nie zareagował. Czułem, że niejedna sytuacja jest tutaj wymuszona, “bo tak zakłada scenariusz”.

Walka i skradanie napisane nie najgorzej, ale też jakiś wielkich emocji nie dostarczyły. Plus za zaschnięcie w gardle i kłopoty jakie to wywołuje – niewielki detal a cieszy :)

Technicznie nie jest dobrze. Literówki, interpunkcja, zapis dialogów.

Podsumowując: jest pomysł, ale teraz trzeba szlifować wykonanie, by przyszłe koncerty fajerwerków wywoływały zachwyt ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@NoWhereMan Rozumiem, dziękuję za celną i budującą krytykę. :)

Twoje słowa są srebrne niczym trwała na twojej głowie.

Po liczbie kresek wydrapanych w skale wiem, że od przeszło dwóch tygodni ta jama stała się naszym domem.

Lepiej byłoby - Po liczbie kresek wydrapanych w skale wiem, że od przeszło dwóch tygodni ta jama była naszym domem. 

Z powodu charakteru naszej profesji nasz dom jest tam, gdzie my i nasz dobytek.

Strasznie dużo naszów.

Gustaw nie najlepiej strzela, jego wystrzeliwane na oślep serie rzadko kiedy kogoś trafiają.

Skąd oni biorą tę całą amunicję? Okej, 9x19 to jeden z najpopularniejszych naboi na świecie, ale w realiach postapo każdy byłby chyba niezwykle cenny. 

Tak na marginesie – facet używa raczej nietypowej broni, właściwie zabytkowej. Zapewne może istnieć tysiąc powodów, dla których miał akurat coś takiego, ale smaczku i kolorytu tekstowi dodałaby jakaś fajna, krótka historia stojąca za owym MP-40. 

A tak ogólnie, to bardzo przyjemny tekścik i zupełnie sprawnie napisany. Fabuła prościutka, ale niegłupia, a i bohater całkiem interesujący. Jako próbka Twoich możliwości – całkiem całkiem. Teraz czekam na duży, złożony, solidny tekst :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Gdyby skrócić przerośnięty wstęp do jednego akapitu i dodać kontekst (co to za świat, skąd nasi bohaterowie się tam wzięli itp.), to byłoby naprawdę niezłe opowiadanie. Od początku ataku na siedzibę łowców niewolników czytałem z zaciekawieniem.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka