- Opowiadanie: katia72 - Magia powielania

Magia powielania

Próba napisania tekstu oszczędnego w słowa, w stylu bizarro… Ilustracja mojego autorstwa.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Magia powielania

C10H12N2O – zero

 

Straciłam oko. Prawe. W wypadku samochodowym na skrzyżowaniu Alei Stanów Zjednoczonych z Saską. Prowadził brat. Dwa promile alkoholu we krwi. Ja też…

To była impreza z okazji moich szesnastych urodzin. Miałam na sobie czarną sukienkę syrenkę, która podobnie jak oko została zniszczona.

Stałam nad grobem brata wpatrzona w błyszczące litery. Żył dwadzieścia jeden lat.

Implant z epiprotezą bezproblemowo zagnieździł się w oczodole. Po wyjściu ze szpitala kupiłam sobie cztery czarne sukienki. Wszystkie w centrum handlowym na Marszałkowskiej.

Rok później siedziałam na kanapie z chłopakiem, wystrojona w atramentowy bodycon. Postanowiłam, że dzisiaj się z tym lalusiem prześpię, oczywiście, jeśli będzie miły. Ładnie pachniał.

Uśmiechnął się i spojrzał mi głęboko w oczy.

– Na co się gapisz? Na sztuczną gałę? – warknęłam.

Nie poszłam z nim do łóżka, z komórki usunęłam numer telefonu.

Tej nocy matka długo rozmawiała o czymś z ojcem. Do czwartej rano.

 

 

C10H12N2O – plus siedemdziesiąt dwa

 

Niedzielne śniadanie. Tosty, jajka sadzone, kawa z mlekiem, francuskie rogaliki.

– Jak twoje oko? – zapytał ojciec, spoglądając w moją stronę.

– Oko, gdy wyleci z oczodołu, przypomina jajko sadzone – odpowiedział brat, po czym wbił widelec w żółtko.

Matka wstała i wyszła z kuchni.

Tak, miałam nową gałkę oczną, taką prawdziwą, żywą i widzącą. I miałam nowego brata, też żywego.

– Twoje żarty nie są śmieszne.

– To nie był żart, tylko skojarzenie.

– Moje oko? – powtórzyłam pytanie ojca. – Super. Jak na razie mi jeszcze nie wyleciało.

Uśmiechnęłam się ironicznie.

Brat podszedł do okna i poważnym tonem oznajmił:

– Modliłem się o ten wypadek, od kiedy nauczyłem się mówić.

– To ty jesteś wierzący? – spojrzałam na niego z pogardą.

Nic nie odpowiedział, a jedynie wybuchnął przerażającym śmiechem.

 

 

C10H12N2O – minus pięćdziesiąt

 

Już podczas narodzin zostaliśmy sklonowani. Ja i brat. W celu pobierania organów oraz… przywracania do życia zmarłych. Bardzo droga usługa, ale mój ojciec dobrze zarabiał. I miał dobre układy z ministrem zdrowia.

Od swojej bliźniaczej siostry dostałam oko, a brat został wymieniony w całości. Tak jakby zmartwychwstał. Tym sposobem rodzice chcieli zapewnić sobie i swoim genom, em, dzieciom szczęście. Chyba nic w tym dziwnego, prawda?

W naturze występują różne dziwne zachowania. Żyrafy rodzą na stojąco, bo obawiają się ataku drapieżników, kukułka z lenistwa podrzuca jajka innym ptakom, a kangurzyca nosi kangurzątka w brzusznej torbie, do której małe nawet się załatwiają…

A ludzie? Ludzie nauczyli się klonować zwierzęta, a potem ludzi. Magia powielania.

 

 

C10H12N2O – minus dwa

 

Brat, to znaczy drugi brat, ten po tym, który zginał w dzień moich szesnastych urodzin, zamordował rodziców. Najpierw matkę, pod prysznicem, higienicznie, czysto. A potem ojca w salonie – ścian nie dało się domyć, zostały odmalowane na kanarkowo, tak pozytywnie.

Żółty to mój drugi ulubiony po czarnym kolor. Na pogrzeb włożyłam czarną sukienkę, czarne buty, czarny płaszcz i żółtą bieliznę, bo przecież bielizny i tak nikt nie widział.

Brat nie trafił do więzienia, tylko z powrotem do Instytutu Badań Genetycznych na Banacha, na odział klonowania. Chyba go tam unicestwili jako nieudany egzemplarz, ale nie dysponowałam pewnymi informacjami.

Dużo wtedy imprezowałam, piłam słodki alkohol, głównie tequila sunrise. Pyszne. Podczas jednej z balang na Polach Mokotowskich poznałam Bartka. Byłam wstawiona i wygadałam się o moim bracie i o oku.

– A co ze sklonowaną tobą? – zapytał.

– Sklonowaną mną? Co masz na myśli?

– Tą, od której dostałaś oko. Oko to tylko malutka część. A gdzie reszta? Reszta czeka, aż coś jeszcze się w tobie zepsuje?

Poszłam do baru po kolejnego drinka. Świat zawirował. Bartek miał dwa nosy i wziął mnie od tyłu w męskiej toalecie.

 

 

C10H12N2O – plus trzydzieści

 

Uwolniłam drugą siebie. Nie było to proste, ale się udało. Znajomości, pieniądze, cukierkowy uśmiech.

Moja kopia siedziała na łóżku naprzeciwko mnie. Nie miała prawego oka.

– Dlaczego nie wstawili ci implantu?

Wzruszyła ramionami. Zmarszczyła czoło.

– Bo nie chciałam. Nie muszę się nikomu podobać.

Pokazała mi język. Z białym nalotem.

Poszłam do łazienki, otworzyłam szeroko usta i przejrzałam się w lustrze. Mój język był czerwony.

Wróciłam, wyrzuciłam z szafy wszystkie sukienki.

– Ja też…

– Też co? – zapytała, po czym podniosła z podłogi małą czarną. – Ładna. Mogę przymierzyć?

– Pewnie. Możesz ją zatrzymać. I tę… I tę… I… Jutro pójdziemy do okulisty.

Moja sklonowana siostra zamieszkała ze mną, zaczęła nosić sukienki, ale nie chciała szklanego oka. Czasem na dyskoteki zakładała przyciemniane okulary.

 

 

C10H12N2O – minus pięćdziesiąt trzy

 

Wróciłam do domu. Kolacja czekała już na stole. Lazania i czerwone wino. Stuknęłyśmy się z moją kopią kieliszkami. Na jednym ze szkieł widoczne były ślady palców. Nie wiedziałam czyich.

– Dobre. Merlot? – zapytałam, wskazując na butelkę.

Przytaknęła, a po chwili dodała:

– Hiszpańskie. Trzynaście procent.

Objęła mnie ramieniem, pogłaskała po włosach, wyszeptała:

– Dziękuję.

– Za co?

– Że mnie stamtąd zabrałaś. Okropne miejsce, wiesz?

Zakręciło mi się w głowie. Widziałam wszystko jak przez mgłę. Powoli spoczęłam na kanapie. Nastała ciemność.

Ocknęłam się z silnym bólem w okolicach skroniowych i piskiem w uszach.

– Co się… – nie dokończyłam, uświadamiając sobie, że nie mam prawego oka.

Siostra stała obok mnie. Uśmiechnęła się i poważnym tonem oznajmiła:

– Nakarmiłam nim psa sąsiadów. Teraz znów jesteśmy takie same.

Koniec

Komentarze

Ależ Ty masz pomysły, Katio, że o wyobraźni nie wspomnę! Magią powielania walnęłaś mnie po oczach. Dosłownie.

Nie bardzo rozumiem, co oznaczają dodatnie i ujemne lata w tytułach kolejnych scen – czy bohaterka była powielana wielokrotnie i dlatego dwa razy mogła obchodzić swoje urodziny?  

 

Mia­łam na sobie czar­ną ba­skin­kę, która po­dob­nie jak oko zo­sta­ła znisz­czo­na. –> A jaki był kolor reszty stroju? Bo jestem przekonana, że dziewczyna miała na sobie coś jeszcze, jako że baskinka to część bluzki lub żakietu, doszyta w talii i sięgająca bioder.

 

głów­nie drin­ki, miesz­kan­ki wódki i soku po­ma­rań­czo­we­go. –> Literówka. Zabawna. ;)

 

Mo­żesz ją za­trzy­mać. I … I … –> Mo­żesz ją za­trzy­mać. I … I

Choć zdaję sobie sprawę, że bohaterka może mówić niezbyt poprawnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Makabryczne dosyć, na wielu płaszczyznach. Co ma wisieć, nie utonie.

Też nie rozumiem Twojego kalendarza.

głównie drinki, mieszkanki wódki i soku pomarańczowego.

O literówce już było. Ech, screwdriver to taki mało oryginalny drink. A tyle jest fajnych kompozycji…

Babska logika rządzi!

dołączam do tych, którym się podobało, ale nie zrozumieli kalendarza. :-)

Rośniemy w siłę. ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo mi się podoba to mnożenie wyliczeń zwykłych rzeczy: miejsce wypadku, rodzaj drinka, ulubione kolory… Bardzo to skutecznie podkreśla absurdalną grozę tego, co się dzieje.

ninedin.home.blog

Reg – przez tą moją wyobraźnie to czasem spać spokojnie nie mogę… Dzięki za przeczytanie i łapankę… Błędy poprawione :)

 

Anet – fajnie, że fajne :)

 

Finkla – dzięki za przeczytanie i klika… Pomyślę nad drinkiem. Niestety nie za bardzo się znam na drinkach, bo głównie piję czerwone wino…

 

Ajzan – cieszę się, że się spodobało.

 

Ninedin – miło mi, że przypadły Ci do gustu te wyliczanki… 

 

A teraz kalendarz…

 

Rok zero – bo wtedy zaczęły się problemy z punktu widzenia bohaterki, a raczej ograniczenia jej widzenia ;)

 

Lata na plus – gdy działo się dla niej coś dobrego – czyli odzyskała oko i brata, a potem uwolniła siostrę.

Lata na minus – to gdy stało się coś złego – sklonowanie jej i brata – bardzo źle, morderstwo rodziców, tylko troche źle, bo w sumie oni byli winni, a na koniec ponowna utrata oka…

 

Wszystkie lata się zerują, bo bohaterka trafi do punktu wyjścia, czyli braku prawego oka…

 

Ale jeśli to utrudnia odbiór tekstu to mogę oczywiście zmienić na zwykłe rozdziały :)

Tylko czemu te liczby są tak duże? To sugeruje, że bohaterka, jest bardzo wiekowa.

Liczby miały oddawać siłę zdarzeń… Hmm, ale tak sobie myślę, że za bardzo z tym wszystkim namieszałam…

Może gdyby w samym tekście padła zgrabna wzmianka o tym, że bohaterka w taki sposób ocenia wydarzenia ze swego życia, to by było czytelniejsze.

Jak już masz gorzałę z sokiem pomarańczowym, to wystarczy zmienić wódę na tequilę i dodać odrobinę grenadyny – wyjdzie tequila sunrise. Grenadyna, jako ciężka i gęsta, opada na dno i powolutku się miesza z resztą. Ładnie to wygląda.

Jest mnóstwo drinów polegających na zmieszaniu soku pomarańczowego z jakimś likierem (dzięki temu w smaku ciekawsze niż screwdriver). Na bazie wina też są. ;-)

Babska logika rządzi!

Cudowny tekst. Zaskakuje i drwi z oczekiwań czytelnika. Połączenie codziennego z dziwacznym pogłębia uczucie niepokoju. Zawiodło mnie jedno. Czekałem na seks z siostrami.

Groteskowe ilustracje w punkt oddają motywy poruszone w szorcie.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Ciekawy i dobrze napisany tekst, ponadto krótki, co jest jednak trudniejsze w realizacji. Początek bardzo dobry, środek takoż, ale finał nieco rozczarowuje. Mało w nim emocji… Ale za to sporo realizmu.

Jednak tekst niewątpliwie biblioteczny. Przy zmianie końcówki pewnie byłby dla mnie kandydatem do piórka.

Pozdrówka.

Dobre. Pytanie: Co się dzieje z klonami, gdy dyżurują w swom centrum? Coś jak w "Wyspie"? Tu jet spore zagrożenie kryterium niewiary: Na jakich prawach funkcjonują klony w cywilizacji nietotalitarnej?Człowieka czy rzeczy? Jeśli rzeczy– niemożliwa jest dowolna zmiana statusu prawnego na ludzki. Jeśli na prawach człowieka – niemożliwe jest ich ubezwłasnowolnienie jako rzeczy. Prawnie i logicznie to społeczeństwo kupy się po prostu nie trzyma, co uwalnia niewiarę. W dodatku, co najważniejsze, nie trzeba dziś klonować (a co więcej – absolutnie się nie opłaca) klonować CAŁEGO osobnika, by pozyskać jakiś jego organ. Technologia zaawansowanie idzie w stronę prodkcji konkretnych organów z komórek macierzystych dawcy. Ew., jeśli chodzi o cały organizm – w stronę zamrażania sklonowamych zarodków. Dlatego zaproponowany przez Ciebie MODEL społeczno– technologiczny w naszej cywilizacji, w dodatku polskiej, jest, sorry, bezsensowny i niewiarygodny (bo niespójny wewnętrznie) ekonomicznie, i społecznie, i przede wszystkim – legislacyjnie!

I wyraźnie autorka wspomina, o co chodzi – bogaci mogą sobie pozwolić na wiele, i bez skrupułów wykorzystywali tworzone na zamówienie klony. Tak właśnie było w “Wyspie”. To wcale nie jest niemożliwe, tyle, że działano w ukryciu.

Katiu, zastanowiłbym się na wywalaniem albo zmianą drugiej ilustracji. Chyba psuje efekt całości. O wiele lepsza byłaby ilustracja opracowana do “Słuchowiska” lub podobna jako pierwsza, a pierwsza jako druga. 

Pozdrówka.

Azjan, niestety chyba nie za bardzo wiem, jakbym miała zgrabnie wpleść informacje o kalendarzu do tekstu… :(

 

Finkla – dzięki za drinki. Zmieniłam ten fragment o alkoholu :)

 

Wisielec – cieszę, że zarówno tekst jaki i ilustracje Ci się spodobały :) Jeśli chodzi o seks między siostrami… Hm, można by napisać, tylko chyba publikować na innym portalu ;) A tutaj tylko delikatny rysunek, też mojego autorstwa :):):)

 

 

 

Roger – bardzo mi miło, że tekst przypadł Ci do gustu. Dziękuję za klika… Drugi rysunek wyrzuciłam bo chyba rzeczywiście trochę psuł kompozycję. Jeśli chodzi o zakończenie, to nie za bardzo mam pomysł na inne… :(

 

Rybak – oczywiście, nie znam odpowiedzi na Twoje pytania :( Tak jak napisał Roger, mimo iż zrobiłam wcześniej research, bo dosyć interesuje mnie ta tematyka, tekst miał być po prostu rozrywkowy i taki trochę surrealistyczny…

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Według mnie, po usunięciu drugiej ilustracji, tekst prezentuje się znacznie lepiej.

Rogerze, nawet w tekście literackm: Nie da się!B o jeśli nawet toBEZKARNA zabawa dla bogatych, to dla miliarderów a nie polskiej middle-upper class:))). Warunki wyjściowe się nie kleją. A wystarczłoby, gdyby Katia zrobiła z tej rodzinki kulczykowo bis…

Roger – moim zdaniem też :) Dzięki.

 

Rybak – przyznam szczerze, że mi się już troszkę nie chce zmieniać tego opowiadanka… Ale będę się starała brać te kwestie pod uwagę pisząc kolejne teksty :) I tak już dzięki Twoim komentarzom koncentruję się bardziej na researchu :)

Katiu, ale umieściłaś akcję w konkretnym miejscu i warunkach,a nie w krainie Nigdzie-Nigdzie. A jak się mówi A…W filmie Wyspa cały biznes był dla megabogatych i supertajny. A ty ujawniając to i wpisując w jawne ramy społeczno-prawne, w dodatku robiąc z tego usługę w miarę dostępną, sama obarczyłaś opowiadanie piętnem kompletnego braku spójności, więc i wiarygodności.. Przykro mi, bo forma niezła.

Moim zdaniem skrupulatność społeczno-ekonomicznia znajduje się zupełnie poza spektrum zainteresowań tego tekstu. Można oskarżać Hamleta o przekłamania duńskich realiów, tylko po co?

Autorce nie wypada tego mówić, więc powiem za nią: czepiasz się. ;]

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Rybak, Wisielec – no tak… Tak czy inaczej dobrze, że forma jest niezła. Ten tekst to była w sumie próba formy. Ja ciągle się uczę pisać i nauka mnie bardzo cieszy, więc uczę się powoli ;)

wisielcu, Twoje zdanie jest twoim zdaniem. Masz do niego prawo, nawet jeśli nie masz racji. Kryterium braku wiarygodności na skutek zaniedbania researchu pogrąża nie tylko mistrzów formy, ale nawet znawców obsydianu. ;)

Wiem, jakie właściwości ma obsydian i postanowilem to zignorować na potrzeby opowiadania. Licentia poetica. ;)

Ale doceniam tą uszczypliwość, gdyż była zabawna i zgrabnie skonstruowana.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Ignorancja to siła?;))))

 

Bizarro w formie light, bo jednak nie tak ostro poszłaś w… bizarro. To dobrze, bo przyznam, że nie czytuję ich za wiele. 

Jak zwykle, Twoja wyobraźnia powala. Tekst podobał mi się od początku do końca – naprawdę zgrabnie ujęłaś historię bohaterki. Kwestie klonów przerobione zostały tyle razy, a Tobie udało się dodać coś od siebie :)

Podobało mi się. 

Absurd był, ale w ilości przyswajanej.

Oko było dość istotnym bohaterem Twojego teksu. ;) Wydaje mi się, że to taka część ciała, która, jeśli tylko pojawia się w literaturze, z innego powodu niż po to, by mieć jakiś kolor, trochę… przeraża czytelnika. Na mnie przynajmniej działa bardzo sugestywnie. Moim pierwszym skojarzeniem po przeczytaniu Twojego tekstu była okładka “Mechanicznej pomarańczy”, ale Twój rysunek chyba pasuje jeszcze lepiej. :)

 

 

Deirdriu – bardzo się cieszę, że tekst Ci spodobał. A bizzaro… Rzeczywiście takie leciutkie, ale sama za ciężkimi nie przepadam. Dzięki za klika :)

 

Rossa – fajnie, że się spodobało. A odnośnie oka – na mnie działa podobnie, szczególnie w filmach… Jest w nim coś pięknego i przerażającego jednocześnie… Dziękuję bardzo za nominację do biblioteki :)

 

Pozdrawiam serdecznie.

trochę się żyje w Twoich światach, skoro w roku zero masz lat szesnaście, a a roku plus 72 podczas jedzenia gaworzysz z ojczulkiem – pogratulować żywotności ( o oku wolę się nie wypowiadać, bo trudno mi zachować obiektywność)

Rzeczywiście trudno :) Dzięki za odwiedziny.

… rany julek, teraz to się boję. Zdecydowanie umiesz straszyć (czapki z głów!) – na drugi rzut oka człowiek zauważa surrealizm i się uspokaja (uff, to nie ma ekonomicznej racji bytu, jak dobrze), ale na pierwszy – brr.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Opowiadanko mi się podobało, szczególnie jeśli chodzi o styl. Udało Ci się zmieścić tyle emocji i psychologicznej strony bohaterki w tak niewielu słowach.

A jeśli chodzi o kalendarz, dla mnie to kolejny element absurdu. Do pewnego momentu– dokładnie ostatniej sceny– odczytywałem to bowiem jako sugestię, iż tych klonów na przestrzeni lat potworzyła się większa ilość i ich historie powtarzały się. Powstało więc pewne pomieszanie z poplątaniem. I tak na przykład ojciec umiera 74 lata przed kolejną sceną, w której się pojawia, jako swój kolejny klon.

Może to nadinterpretacja, ale gdyby dopracować całość od tej strony, miałoby to sens. Niemniej nie zmuszam, i tak bez tego się podoba. Pozdrawiam!

Podobało mi się. Napisane lekko i przyjemnie, całkowicie zrozumiale, bez zbędnego zagmatwania.

“Kalendarz” odebrałem na początku jako wydarzenia przed i po roku “0”, kiedy zdarzył się wypadek. A takie kosmiczne liczby tłumaczyłby rozwój medycyny, która przecież umożliwia nawet klonowanie, więc czemu nie długowieczność. W dalszej części tekstu przestało mi się to zgadzać, więc dałem sobie spokój i skupiłem się na fabule. W komentarzu przeczytałem o co chodziło z tymi datami i pomysł mi się podoba, ale szkoda, że nie był jaśniej pokazany, bo nikt chyba nie załapał. :)

Fabularnie fajny pomysł i niezła puenta, choć nieco mało intensywna. :) Jakoś spodziewałbym się czegoś więcej. Owszem, strata oka to nie błahostka, ale jednak mam wrażenie, że czegoś brakuje, że opowieść jest niedomknięta.

Na Bibliotekę oczywiście zasługuje, więc klik mentalny ode mnie. ;)

Rysunek super!

 

Paper is dead without words; Ink idle without a poem; All the world dead without stories; /Nightwish/

Dzięki El Logo Muymalo :) Fajne, że się spodobało, a kalendarz to chyba rzeczywiście takie zbędne udziwnienie. I końcówka chyba powinna mocniejsza.

Pozdrawiam serdecznie :)

I znowu mi dwa komentarze uciekły…

 

Tarnina – zgadzam się, że treść brr… Chyba za dużo horrorów się naoglądałam ;)

 

Szubazdolka – ten kalendarz trochę nie wyszedł, ale cieszę się, że styl Ci się pobadał, bo to opowiadanie to był głównie eksperyment ze stylem.

 

Miłego dnia :)

Tak się zastanawiam nad tym kalendarzem… To chyba słaby pomysł, bo czas raczej płynie w jedną stronę. Ale gdyby tak pokombinować z termometrem? Albo jakąś inną wielkością fizyczną?

Babska logika rządzi!

A może zostawić same liczby? Zmienię na liczby… :)

zostaw czas – lepsze jest wrogiem dobrego. pomysł działa i niepokoi – nie zmieniaj absolutnie. to był Twój pomysł i niech takim zostanie. jeśli wprowadzisz zbyt wiele niewiadomych każdy zginie – niech niestabilność dotyczy wyłącznie dat, a nie wielkości fizycznej. Minus siedemdziesiąt dwa lata do mnie przemawia, bo to z grubsza mój fragment wieczności – to jest DOBRE! A -72 staje się anonimowe, zimne i niezrozumiałe. Wolę wiedzieć, niż zgadywać.

Hmm, jeszcze pomysle nad tymi wartosciami…

Zmieniłam na serotoninę…

Dobry, klimatyczny tekst. Na szczęście nie jakieś harkorowe bizarro.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Dzięki SzyszkowyDziadku :)

Klimatyczny tekst dzięki Twojej umiejętności opisywania, ale czegoś mi tu brakuje. Nie znam się kompletnie na bizarro, ale nic odrażającego tutaj nie zauważyłem – a i dziwnie ni było. Za to jakoś zabrakło mi też głębszego rozwinięcia przedstawionych myśli jak na “zwyczajny” tekst.

Podsumowując: fajny koncert fajerwerków, z pomysłem, ale dla mnie pozostał nie rozwinięty do końca.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Mnie też się podobało, chociaż do tak entuzjastycznych zachwytów jednak nie dołączę. Przyznam, że przez większość testu traktowałam Twoje opowiadanie właśnie tak, jak napisałaś we wstępie – “próba bizarro”. Czytało się bardzo gładko, bardzo szybko, jednak nie jest to tekst, który zostanie mi w głowie na dłużej. Chyba zabrakło mi czegoś więcej, jakiegoś rozwinięcia, tła, szczegółów.

Jednak warsztatu i wyobraźni można Ci tylko pozazdrościć.

NoWhereMan, Ocha – dzięki za przeczytanie i komentarz, a w opowiadaniu może po prostu zabrakło słów? Próbując pisząc oszczędnie bałam się, że zamiast opowiadania powstanie streszczeni. Poza tym bizzaro to chyba nie do końca gatunek dla mnie :)

Odnośnie pozostawania na dłużej, ja niestety zapominam własne teksty… :)

 

Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia :)

Krótkie, ale treściwe. Niby fabuła nie jest o niczym konkretnym, ale ukazany przez Ciebie budzi pewien dyskomfort, a chyba o to chodziło. Podobało się.

Dzięki za wizytę i miło mi, że się podobało :) Miłego dnia :)

Podobało mi się. Też skojarzyło mi się z filmem “Wyspa”. To że tekst nie jest realistyczny mi nie przeszkadzało – od początku i przez cały tekst unoszą się nad nim opary psychodeli, trochę groteski – więc miałam poczucie, że nie o realizm chodzi ;-) Końcówka przypadła mi do gustu – tworzy z początkiem ładną klamrę kompozycyjną. Czytałam jeszcze w pierwszej wersji kalendarza – i też nie zrozumiałam. Teraz nie pasuje mi ta serotonina na poziomie zero – staciła oko i tak neutralnie… Poza tym chyba nie można mieć ujemnej :P

Treściowo nie jest odkrywczo, i pewnie nie zapamiętam tego tekstu na dłużej, ale lektura była przyjemna :-) (jakkolwiek dziwnie to brzmi przy takiej treści).

It's ok not to.

Dogsdumpling – cieszę się, że się ogólnie podobało. Eksperyment z tytułami trochę nieudany, ale już nie mam siły więcej kombinować… 

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego weekendu :)

Cześć!

 

Klimat tego tekstu można nożem kroić, taki ciężki i mroczny. Super się to czytało. W prostym stylu udało Ci się zawrzeć naprawdę dużo emocji. Wyszło na to, że ciała sklonowali, ale psychika tego nie zniosła. Zastanowiło mnie tylko, czemu rodzice nie zrobili sobie klonów. Czyżby nie starczyło im kasy?

Cześć Alicella :) Dziękuję za odwiedziny i cieszę się, że dobrze Ci się mój tekst czytało :) Tak szczerze, chyba nie wpadłam na to, że rodzice mogliby też mieć klony…

Pozdrawiam serdecznie.

Nowa Fantastyka