- Opowiadanie: utrillo - Studnia

Studnia

Rzecz dzieje się na Księżycu tuż po 158 wojnie, w małym garnizonie blisko granicy.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Studnia

 

 Do nędznej izby, która pełniła rolę kwatery dowódcy kompanii, wszedł sierżant. Powoli, niczym złodziej, rozejrzał się po pomieszczeniu. Najwyraźniej był niezadowolony z dokonanych oględzin, bo wykrzywił gębę i podrapał się po nieogolonym policzku. Po czym podszedł do stołu, na którym leżały dwie bułki i ukrył je w kieszeniach. Dopiero wtedy zdecydował się potrząsnąć za ramię śpiącego w barłogu mężczyznę.

– Komendancie, w studni znowu jest nasrane! – zameldował.

– Ożeż kurwa! – Niewysoki, suchy człowieczek wygramolił się w wyra. Był w kalesonach, koszuli nocnej i szlafmycy. – Niech ktoś spróbuje to jakoś wyłowić. Za pięć minut zbiórka na placu apelowym! – rozkazał.

– Może lepiej za godzinę? – zapytał podoficer. – Jak ja ich dobudzę?

– Niech będzie za godzinę – zgodził się dowódca. – I wezwij sztab na naradę. Na co jeszcze czekasz? Wykonać!

Żołnierz niedbale zasalutował i opuścił kwaterę. Komendant rozejrzał się po izbie.

– Kurwa – powiedział, gdy zobaczył, że w misce nie było wody. – Mycia i golenie nie będzie. – Podszedł do stołu. Oprócz okruchów chleba, jakie leżały tam od kolacji, na blacie nie było niczego więcej. Wówczas powiedział „kurwa” po raz drugi.

– Kurwa! – zaklął po raz trzeci, gdy zorientował się, że nie było czajnika. – O ja pierdolę, coraz gorzej, kradną skurwysyny. Niedługo mnie wymienią na wódkę. I jeszcze to cholerne gówno. Jedna studnia we wsi i cięgle w niej nasrane.

Dwie godziny później żołnierze stali w dwuszeregu na czymś w rodzaju placu apelowego, za który służyło skrzyżowanie dróg na środku wsi. Sztabowcy zgromadzili się wokół ustawionej przed frontem oddziału ławy, na której leżał stolec i przeprowadzali oględziny nieczystości. Przykucali, aby lepiej widzieć, wąchali, wymienili uwagi.

– Zdaje się, że ludzkie – oświadczył porucznik.

– Nie krowie, ani końskie, bo bym poznał. I nie baranie, bo o wiele większe. Chyba, że psie – odezwał się kwatermistrz.

– Widziałeś kiedyś psa srającego do studni? – zirytował się komendant.

– No nie, ale pies mógł narobić.

– A gdzie tam pies! – Odezwał się podporucznik. – Widać, że ktoś, kto nasrał, żre racje żołnierskie i to oficerskie.

– Skąd ten wniosek? – Zainteresował się dowódca.

– Bo zupełnie podobne do mojego. Zawsze z rana takie wydalam. Można sprawdzić.

– To ciekawe. A jakie jest zdanie naszego felczera?

– Hm. – Mężczyzna poprawił okulary na nosie. – Po pierwsze, gówno najwyraźniej zostało uformowane w kiszkach dobrze odżywionego ssaka średniej wielkości. Świadczy o tym rozmiar i charakterystyczny kształt. Po drugie, najpewniej znalazło się w wodzie co najwyżej kilka godzin temu. Wskazuje na to fakt, że gówno nie zdążyło rozpuścić się w wodzie. Po trzecie, woda w studni nie nadaje się do picia.

– Dziękuję za wywód. A co o tym myśli nasz głos ludu? – Dowodzący zwrócił się do przedstawiciela szeregowych przy sztabie.

– Na mój rozum, to mógł być nadzwyczaj wyrośnięty lis – wydusił zagadnięty.

– Lis? – Komendant zdawał się nie dowierzać własnym uszom.

– Szczególnie mocno wyrośnięty – doprecyzował wojak.

– Dureń. – Niewysoki, suchy człowieczek szepnął pod nosem. – Felczer, przystąpić do dezynfekcji studni. Sierżancie, dawać tych, którzy pełnili w nocy wartę.

Po chwili podoficer przyprowadził dwóch żołnierzy, którzy najwyraźniej nieszczególnie byli przejęci sytuacją, jeden trzymał ręce w kieszeniach, drugi żuł źdźbło trawy.

– Który z was nasrał? – zapytał ostro dowódca. – Przyznawać się do jasnej cholery! 

– Komendancie, przecież to żaden z nas. – Jeden z oskarżonych roześmiał się. – Po co mielibyśmy srać do studni? Przecież z takiego figla to tylko kłopot. Znowu trzeba po wodę chodzić do rzeki. No słowo daje, że nikt z nas.

– Jak się nazywasz żołnierzu?

– Wrzodziasty na mnie wołają.

– No to Wrzodziasty, jak nie wy, to kto? Miejscowi?

– Eee, gdzie tam miejscowi. – Machnął ręką. – Oni też teraz muszę zapierdalać z wiaderkami do rzeki. Po co mieliby srać?

– Jak nie wy i nie miejscowi, to może ktoś obcy zakrada się do wsi? Co? – Komendant kontynuował śledztwo.

– To już prędzej. – Drugi z przesłuchiwanych wypluł trawę. – Tylko, że my spaliśmy w nocy. I nic w tym temacie nie wiemy. – Rozłożył bezradnie ręce.

– A na ciebie jak mówią?

– Grabarz, bo w cywilu ludzi chowałem dwa metry pod ziemią, he, he – roześmiał się.

– No to Grabarzu, jak myślisz, kto nam sra do studni, co?

– Jak to kto? Pewnie te skurwysyny wysyłają na nasza stronę dywersantów, żeby nam srali. No bo kto inny? To już trzeci raz z tym miesiącu.

Komendant podrapał się po brodzie. Przez chwilę najwyraźniej się nad czyś zastanawiał. W końcu podjęła decyzję:

– Szeregowy Wrzodziasty i szeregowy Grabarz, macie zadanie. Obmyślicie kroki odwetowe. Tylko takie, że tak powiem, adekwatne do sytuacji. Żeby mi tam który nie wpadł na pomysł ostrzału artyleryjskiego, rajdu kompani czołgów, czy nalotów bombowców strategicznych. Wojna dopiero co się skończyła, drugiej na mnie trzeba.

– Tym bardziej, że jak wszyscy wiemy, nasza dzielna armia nie dysponuje bombowcami strategicznymi – roześmiał się Wrzodziasty.

– Nie siać mi tutaj defetyzmu. Wykonać. Odmaszerować.

Godzinę później do kwatery komendanta, który akurat jadł chleb posmarowany smalcem, bezceremonialnie wkroczył Wrzodziasty i Grabarz.

– Mamy pomysł, genialny!

– I adekwatny, że się tak wyrażę – mówił jeden przez drugiego.

Nie pytani o zgodę, usiedli przy stole obok dowódcy.

– Co to sobie komendant pałaszuje? – zapytał Grabarz. – Dobre to? – Zanurzył palce w smalcu i wetknął sobie do gęby. – No ładnie, my to mamy żreć dżem, a tu proszę, oficerowie wcinają tłustości.

– Na wartach śpicie, oficerów nie szanujecie, jeszcze mnie obżeracie. Gadać, coście tam wydumali, albo idźcie w jasną cholerę.

– I po co się tak wściekać? Jak komendant usłyszy nasz pomysł, to zaraz się komendantowi humor poprawi. Otóż u nas w kompanii jest Gula.

– I co z tego?

– To z tego, że to grubas, dosłownie jak świnia. – Żołnierz rozłożył szeroko ręce, jakby chciał kogoś objąć

– Wiem, nie musisz mi tłumaczyć. – Oficer niecierpliwił się. Wolałby nic nie jeść przez cały tydzień niż znosić taką poufałości ze strony podkomendnych.

– Uradziliśmy, że on przekradnie się przez granice i narobi do studni naszym wrogom! Dobre co?

– Niegłupie – zgodził się dowódca.

– Ale najpierw nakarmimy go śliwkami i zsiadłym mlekiem, żeby odwet był straszliwszy – wyjaśnił Wrzodziasty.

Komendant podrapał się po brodzie.

– Ale, to będzie rzadkie. Oni jednak nasrali, że tak powiem, otwarcie. Nie wiem czy zostanie zachowana zasada wzajemności. Żeby tylko nowej wojny z tego nie było.

– O to właśnie chodzi. – Wrzodziasty bezceremonialnie klepnął zwierzchnika po ramieniu. – O to właśnie chodzi. – Powtórzył. – Gówno będzie rzadkie, rozpuści się w wodzie i nie będzie dowodu rzeczowego. Nawet jak się odwołają do ONZ, to i tak niczego nam nie udowodnią.

A na pewno paru się napije, zanim się zorientują. He, he, he – zaśmiał się.

– Może i macie rację. Ale co jak tego, jak mu tam…

– Gulę – podpowiedział Grabarz.

– No, co będzie jak Gulę złapią?

– A niby czemu mieliby złapać? U nich tak samo warty trzymają jak u nas. – Machnął ręką. – Chłopi przecież od nas na ich stronę chodzą do kumów. Mówią, że wszyscy tam śpią jak susły. Żywej duszy w nocy się nie spotka.

Oficer wstał od stołu, założył ręce do tyłu i energicznym krokiem przechadzał się po izbie w te i we w te. Na czole pojawiały się zmarszczki, na skroniach żyły, a usta zacisnęły się, widać rozmyślał nad czymś intensywnie.

– Niech się komendant zgodzi. Musi ich spotkać jakaś kara za to sranie – namawiał Wrzodziasty.

– Nie po to tyle się nad tym nagłówkowaliśmy, żeby teraz wymyślać coś nowego.

– W końcu się rozbestwia i chałupy nam puszczą z dymem.

– Podjąłem decyzję. – Dowódca nagle zatrzymał się. – Przygotujcie szeregowego Gulę i wyślijcie go na tamtą stronę. Operacja jest tajna, nikomu ani słowa. A teraz łaskawie idźcie stąd i dajcie mi w spokoju zjeść, bo przez to wszystko jeszcze ja sraczki dostanę.

Gula wyruszył po zmroku. Wrzodziasty i Grabarz solidnie nakarmili tłuściocha śliwkami i to nie tylko tymi w pełni dojrzałymi, po czym zmusili do wypicia garnka zsiadłego mleka. Dla pewności namówili do spożycia dwóch kilogramów rabarbaru i wypicia garnka zimnej wody. Orzekli, że i to może być za mało, wobec tego krzykiem nakłonili poczciwego grubasa, aby zjadł kiszonych ogórków i to wszystko popił mlekiem prosto od krowy.

Tak wyposażony Gula przedzierał się w kierunki granicy. Nie była to łatwa wędrówka, las był gęsty, co chwilę drogę zagradzały jak nie krzaki jeżyn, to pozostałe po wojnie okopy, albo zwalone drzewo. Ze dwa razy żołnierza wystraszyła zwierzyna. Jak na złość, księżyc zakrywały chmury i nie mógł rozpoznać, czy miał do czynienia z przyjazną sarną, czy dzikiem. Uciekał więc na oślep, wyobrażając sobie, że ściga go rozwścieczony odyniec. Ale najgorsze było to, że z każdą minutą odczuwał coraz większy niepokój w żołądku.

Mimo wszystkich trudności, mimo, że powłóczył nogami ostatkiem sił, mimo, że brzuch miał wzdęty niczym piłka, udało mu się dotrzeć do wioski. Sam był tym zdziwiony. Nie zauważył nawet kiedy przekroczył granicę. Nigdzie nie widział żywego ducha, a w oknach chałup było ciemno.

– Śpią głupie chuje – szepnął poczciwy tłuścioch.

Czując, że już długo nie wytrzyma, ruszył między domostwa. Znalazł studnię i gdy już rozpiął spodnie, nagle ktoś, kto znajdował się zaledwie parę kroków dalej, oświetlił mu w twarz latarką. Okazało się, że jednak ktoś trzymał wartę!

– Stój! – usłyszał.

Gula odruchowo poniósł ręce do góry. Spodnie opadły mu do kostek, brzuch był blisko eksplozji. Nie było mowy o ucieczce.

– Stopień i nazwisko, żołnierzu!

Grubas przełknął ślinę.

– Szeregowy Gula – odpowiedział bezmyślnie. – A bo co?

– Nic, tak tylko pytam. – Nieznajomy skierował światło latarki pod nogi. – Ja jestem generał Sum. Przyszedłem właśnie na inspekcję.

– Bardzo mi miło. – Gula wyciągnął rękę, którą Sum natychmiast uścisnął.

– Dobijałem się do kwatery dowództwa kompanii, ale nikt nie otworzył. No dobijałem się do chałupy. Tyle uzyskałem, że mnie psem poszczuli. O zobacz jak mnie ugryzł, krew mi leci. – Pożalił się.

– O kurwa – wymamrotał szeregowiec.

– Mam nadzieję, że nie wściekły. Zacząłem walić w drzwi następnej chałupy, krzyczę, że przyjechałem na inspekcję, to tyle wskórałem, że mnie szczynami oblali. Zezłościłem się, sam mnie pewnie rozumiesz, i chciałem im… no nie ważne – zachichotał. – Powiedzmy, że chciałem się umyć. To idę do studni, a tu ty sikasz. Przepraszam, że ci przeszkodziłem.

– To skurwysyny. – Tłuścioch zrozumiał, że nie został rozpoznany, jako żołnierz wrogiej armii. Było ciemno, wszystkie mundury i kalesony były podobne. A to, że miał opuszczone spodnie, generał najwyraźniej zinterpretował jako wstęp do oddawania moczu.

– A tak, skurwysyny. – Zgodził się Sum. – Dyscypliny żadnej, żadnego szacunku dla szarży, żadnego przestrzegania regulaminów.

Nagle Gulę olśniło.

– Chuj z regulaminami – powiedział. – Trzeba zwyczajnie, po chamsku, zemścić za to oblanie generała szczynami.

– Eee, jak tu się zemścić? Żołd mam im wstrzymać? I tak nie dostają. Ukarać? To się zbuntują. Nic się na to nie poradzi.

– Mam pomysł. Nich generał sobie wraca skąd przyszedł i udaje, że go tu tej nocy nie było, a ja nasram do studni. Dobre co?

Sum zaśmiał się.

– Masz podobne poczucie humoru do mojego – powiedział.

– To chyba nie źle? – przymilał się Gula.

– Tylko, żeby ci za to łba nie ukręcili.

– Nie będą wiedzieć, że to ja. – Mrugnął okiem. – Paru się napije zanim się zorientują, że jest nasrane. Niezły odwet co? – Przekonywał.

– Znakomity. W tajemnicy ci powiem, że jak mi w nocy żołnierze nie pozwolą zrobić inspekcji jednostki, to im za karę defekuję do studni. No dobra, rób jak chcesz. Jakby co, to mnie tu nie było.

Rano sierżant obudził komendanta i zameldował, że studnia wypełniona jest czymś w rodzaju gnojowicy. Wówczas dowódca powiedział tego dnia „kurwa” po raz pierwszy. Po południu przyszedł kurier ze sztabu i przyniósł rozkaz awansowania Guli na stopień starszego szeregowego podpisany przez generała Suma. Ale Guli nigdzie nie można było znaleźć. Wtedy oficer powiedział „kurwa” po raz drugi. Wieczorem przyczłapał ponownie umyślny i poinformował, że Gula został schwytany w obozie wroga. Podobno wlazł do chałupy pełniącej rolę kwatery dla szeregowych, walnął się do wyra i zasnął snem sprawiedliwego. I tam, gdzieś koło południa, został wzięty do niewoli. Po wysłuchaniu meldunku niewysoki, suchy człowieczek powiedział „kurwa” po raz trzeci.

 

 

Koniec

 

 

 

Koniec

Komentarze

Utrillo, co Cię skłoniło, aby ten wątpliwej jakości koszarowo-klozetowy humor, w dodatku kompletnie pozbawiony fantastyki, zaprezentować właśnie na naszej stronie?

 

Ożesz kurwa! –> Ożeż kurwa!

 

on prze­krad­nie się przez gra­ni­ce i na­ro­bi do stud­ni… –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe. Może mnie nie porwało, ale i tak bez problemu doczytałem do końca, i to z małym uśmiechem na twarzy :) Gdyby tekst miał inną fabułę i nieco mniej “gówna” w sobie, to, napisany takim stylem, mógłby naprawdę zaciekawić. Tak czy siak, liczę na kolejne opowiadania.

 

 

Kiedyś dostanę Nobla.

Niefantastyczna skatologia. Od jednej trzeciej przeskanowana. Odczucia podobne jak Reg.

http://altronapoleone.home.blog

Za dużo kurew, a rozprawa nad pochodzeniem gówna mnie przerosła. Przykro mi. :<

Za dużo kurew

Uff. Miałam już wrażenie, że może jestem na tym punkcie przeczulona, miło, że ktoś miewa podobne odczucia.

http://altronapoleone.home.blog

Nie żeby mi kurwy jakoś specjalnie przeszkadzały na co dzień, ale

– Kurwa – powiedział, gdy zobaczył, że w misce nie było wody. – Mycia i golenie nie będzie. – Podszedł do stołu. Oprócz okruchów chleba, jakie leżały tam od kolacji, na blacie nie było niczego więcej. Wówczas powiedział „kurwa” po raz drugi.

– Kurwa! – zaklął po raz trzeci

Bez przesady. :p

Nie mam nic przeciwko dobrze umotywowanym wulgaryzmom w tekście, który tego wymaga. Ale stosowaniu ich jako wypełniacza albo zamiast dialogów mówię zdecydowane nie. Oraz w tekstach osadzonych w realiach przeddwudziestowiecznych.

http://altronapoleone.home.blog

Mnie się podobało. Wiadomo, że nie trafi to na łamy NF, to chyba jasne, ale czytało się bardzo dobrze i lekko. Miałem uśmiech na twarzy prawie do samego końca. Trochę się zgubiłem pod koniec.

Jako coś na rozluźnienie – super sprawa. Pisz dalej! :D

Muszę przyznać, że nawet mi się podobało. Te “nawet” piszę przez pryzmat kupy, bo rzeczywiście gra ono główną rolę i chyba za bardzo dominującą. ;)

Gdybyś skrócił ten wątek lub zmienił (choć nie wiem jak), opowiadanie bardziej by zyskało. Widzę w nim bowiem klimat Dobrego wojaka Szwejka. :) Jest coś pozytywnego w formie i tonie jaki przedstawiłeś. Może to zachowanie żołnierzy, może zwroty żołnierskie i obyczajowe, ale to mnie kupiło. Czyli tym razem wykonanie i świat na tak, fabuła już nie do końca.

Pozdrawiam.

Humor żołnierski, ale jest. Fantastyki nie ma.

Babska logika rządzi!

Humor fekalny raczej mnie nie ujmuje i podobnie stało się tutaj. Mogło to być niezłym wyjściem do jakiegoś absurdu, ale ten tutaj nie trafił w me gusta. Czyli koncert fajerwerków raczej nie dla mnie. Bywa.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

A mnie rozbawiło, choć było obrzydliwie. :P Nawet uśmiechnęłam się parę razy. ;) Wysokich lotów ten tekst nie jest, ale chyba na taką opinię nie liczyłeś. Jednak obrzydliwości i rubaszny styl, który może nie jest wyszukany potrafi rozbawić. Następnym razem poproszę mniej kupy.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie doczytałam :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka