Rojin denerwował się tak, że nawet wzięty, jak zwykle przed zadaniem, bro(ma)ntek nie był w stanie wprowadzić jego skołatanych nerwów w odpowiednio długi lag. Sprawiła tylko, że zmysły miał bardziej wyostrzone i aż gotował się z niecierpliwości, by wskoczyć w Sieć.
To miał być jednorazowy występ – Zleceniodawca płacił tyle, że wystarczało do zakupu wysepki na Seszelach. Choć, zreflektował się Rojin, to już nie było to, co kiedyś. Obecnie wysepki tonęły w falach oceanu i falach śmieci, które ten ze sobą przynosił. Ceny zapikowały jak wartość bitcoina podczas Wielkiej Walstritowej Wsypy w 2020.
„Koniec niepotrzebnych dygresji”, zganił się haker, wsunął wszczepy w gniazda skroniowe i…
I zanurzył się w głębiny Sieci. Tu czuł się jak ryba w wodzie, jak kursor na ekranie. Sieć to świat pędzącej donikąd informacji, świat interesów, dla których tamą nie są granice, świat okrutnej i zimnej rozrywki. A także świat polityki, która dziś dla Rojina miała konkretną twarz – twarz Prezydentowej.
Na razie śmigał główną infostradą. Wszczep wizualizował przepływające miriady bitów jako smugi różnobarwnego światła, poruszające się cyfrową rzeką, ale tu i ówdzie rozwidlające się, skręcające, wpadające w rozświetlone, geometryczne struktury. Te struktury to główne serwery – lśniące jak choinki banki, smutno szarzejące, olbrzymie obiekty rządowe, migające neonowo portale hubów rozrywkowych. Rojin mknął dalej. Jego celem był niepozorny serwer rządowy jednego z barbarzyńskich państw Europy Wschodniej. Państw, które z wolna pogrążały się w anarchii i nierządzie. Szlaki danych w tym rejonie świata zmizerniały i wyblakły, przypominały raczej dróżki w rodzinnej rybackiej wiosce Rojina, a nie wielopoziomowe i wielotorowe infostrady Tokio, Szanghaju czy Brisbane. Także i pozostała infrastruktura sieciowa była zdecydowanie bardziej siermiężna, serwery wyblakłe, huby skarlałe, a gmachy rządowe – bardziej kanciaste i nijakie. Podpłynął pod jeden z nich, o kształcie ni to ptasiej głowy, ni to pęku piór. Rojin jeszcze raz sprawdził adres – to tu. Serwer obsługujący cel połączony był z siecią wąskim gardłem. Coś jak kolczaste krzaki, zeriba zbudowana przez Masajów, ale budulcem był tu czarny lód. Rosyjski wszczep Rojina nie z takimi przeszkodami już sobie radził. Ta zapora była dla niego jak murzyński płot dla nowoczesnego czołgu. Dla lodu haker wyglądał jak standardowe zapytanie z pobliskiego sklepu o stan zapasów mleka w lodówce. Bez trudu dostał się do siedziby oprogramowania, rządzącego rezydencją Prezydentowej.
Rojin nie wiedział, czym Prezydentowa naraziła się Zleceniodawcy. Ale zadanie było proste: skrzywdzić kobietę jak najmocniej, ale koniecznie pozostawić ją przy życiu.
Prezydentowa – udzielna władczyni niewielkiego kraiku, o którym w Japonii mało kto słyszał. Przejęła władzę po przedwczesnej śmierci męża, wyznaczona do wygrania demokratycznych wyborów przez Unię Rosyjskoeuropejską. Zmarły mąż był jej tarczą, mieczem, i wymówką – a ona pozostała dalej Prezydentową. Jej rodacy mówili o niej albo dobrze, albo źle, ale nigdy z obojętnością. Dla jednych była Walkirią, walczącą w obronie krzywdzonego ludu, dla innych – ślepą Furią, niszczącą historyczny dorobek. I tylko Niepokalaną Dziewicą być nie mogła – z prostego powodu: miała piątkę własnych dzieci (podobno z różnymi partnerami), i czwórkę adoptowanych. Kimkolwiek by nie była, na pewno była jednym – śmiertelnym wrogiem Zleceniodawcy. I po to, by wykonać jego polecenie, Rojin zanurkował w Sieć.
Znał opowiadania starych kumpli z Dark Webu, jak to kiedyś wyglądały takie zadania. Żmudne grzebanie w kodzie, znajdywanie tylnych wejść, skakanie po routerach. Na szczęście – te czasy dawno odeszły w przeszłość. Dziś za całe poprawki w kodach programów, podprogramów, skryptów odpowiadały wszczepy, tłumaczące wolę użytkownika na komendy języka maszyn. Rojin miał najlepszy sprzęt – wojskowy, rosyjski, który dziwnym trafem zgubił się kiedyś w bazie rakietowej we Władywostoku. Kogoś tam podobno zdegradowali, kogoś przenieśli na placówkę w Mongolii, a ktoś inny żegluje już od dawna po Karaibach. Życie!
Teraz ten wszczep miał posłużyć hakerowi do ataku na Prezydentową. Tu nie mogło być żadnych niedoróbek – szansa była tylko jedna. Zupełnie nie tak, jak Wielkie Wrota przykazał – żadnego próbowania, poprawiania, cyzelowania. Nie sposób było symulować tej akcji – setek razy próbować podejścia, aż do osiągnięcia fazy RTM. Tu nie mogli pomóc ci, od których Rojin uczył się rzemiosła – dostojna Bogini, wszystkowiedząca F_Gaduła, egocentryczny GJ czy wiecznie niezadowolony TemPesTShaDoW. Tak byłoby najlepiej – próbować, próbować, próbować. I wysłuchiwać po sto razy – to nie tak, robisz to źle, co ty wyprawiasz, daj sobie z tym spokój. Aż do szczęśliwego końca – słów: nie porwało, ale jak na ciebie, ujdzie. Słów, które dla Rojina były symfonią radości.
Mimo, że kraj był barbarzyński i zacofany, cyfrowe bezpieczeństwo stało w nim na niezłym poziomie. Haker zdecydował się zaatakować strażników prezydentowej: MechaWojów, zbudowanych z ludzkiego ciała, mechanicznych kończyn i cyfrowej quasiświadomości. Mechaniczna doskonałość połączona z biologiczną niezawodnością. Do tego zaprogramowanych na przyjmowanie poleceń tylko od niej. I nie wystarczał tu tylko wzór głosu. Potrzebne były jeszcze: słyszalny tylko dla strażników unikalny rytm serca, oraz obecność bukietu zapachów – potu, perfum, mężczyzn, charakterystycznych tylko dla Prezydentowej i aktualizowanych codziennie. Za to MechaWoje były sługami absolutnymi – wykonywały każde, ale to każde polecenie, padające z ust owej kobiety. Mówiło się, że ze względu na ludzkie ciała i braki budżetowe (a może korupcję w pałacu?) strażnicy mają tylko jedną wadę – są wiecznie głodni.
Rojin od razu wykluczył bezpośrednią modyfikację kodu źródłowego strażników Prezydentowej. Może byłby w stanie to zrobić, ale tak brutalna modyfikacja oprogramowania pozostawia ślady. Wolałby jednak swoją wymarzoną wysepkę odwiedzić jako istota z krwi i kości, a nie zdigitalizowany, poszatkowany umysł, co zdarzało się tym, którzy podpadli grubym rybom. Nie, to musiało być coś subtelniejszego. Nie udałoby się, gdyby nie muzyka klasyczna, a dokładniej – Chopin. Rojin przepadał za muzyką tego kompozytora. Na jednym z koncertów poznał młodą, śliczną pianistkę, krajankę Prezydentowej. Ponieważ związek zaczynał być poważny, dziewczyna naciskała na Rojina, by ten nauczył się jej języka. Och nie, tego nie zdołał dokonać. Nikt normalny chyba nie potrafiłby. Ale liznął coś o podstawach, coś o kruczkach i pułapkach tej szeleszczącej mowy. I to – okazało się jego szansą. Cały swój plan oparł na nieznacznej zmianie kodu obsługującego semantykę cyborgów, a dokładniej: rządzącej jego drobną, niemal nieistotną częścią – składnią. Tu była luka, która miała zniszczyć Prezydentową.
Haker ominął delikatnie podstawowe podprogramy strażnicze, jeżące się modułami identyfikującymi, poszukującymi, analizującymi i anihilującymi, i prześlizgnął się do części, odpowiadającej za rozpoznawanie mowy.
Wiedział, że próbując zmodyfikować kod, aktywuje podprogramy alarmowe. Wiedział, że wszczep przełączy się wtedy w tryb monochromatyczny. Ale nie był przygotowany na wizualizację strażnika, cerbera. Zwykle wszczep przedstawiał podprogramy strażnicze jako zakutych w stal rycerzy czy obwieszonych automatami wojaków, ale tu… Nagle z pustki wyskoczyła kobieta okutana w jakiś ludowy, pasiasty w różne odcienie czerwieni strój, karminową chustę, do tego dosiadająca karmazynowej miotły, i ni z tego, ni z owego, zaskrzeczała:
– Jaki jest twój koncert fajerwerków?
– Cholerny, lokalny folklor – zaklął pod nosem przestraszony Rojin.
Czas na najtrudniejszą część operacji. Zdobycie zapisu hasła nie stanowiło większego problemu. Natomiast jego właściwe wymówienie – o, to już wyższa szkoła jazdy. Tylko nieliczne syntezatory mowy obsługiwały właściwie te barbarzyńskie, słowiańskie języki i znalezienie kogoś, kto sprawdziłby właściwą intonację i wymowę graniczyło z cudem. Na szczęście tu też pomogła znajoma pianistka.
Z uwagi na trudność hasła, dostęp był praktycznie niebroniony. Rojin odtworzył pieczołowicie zrekonstruowane zdanie, którego ani zrozumieć, ani tym bardziej powtórzyć, nie potrafił. Dla strażniczki dźwięk, a raczej jego cyfrowe odwzorowanie, dobiegał z mikrofonu w siedzibie Prezydentowej. Ta, jak haker sprawdził wcześniej, znajdowała się w pobliżu, i wymagane tło znajdowało się na miejscu. Ku swej uldze usłyszał ten barbarzyński bełkot:
– Wściekłe gżdacze szczały z dachu.
Wszczep przeszedł w tryb tekstowy. Haker z ulgą przełknął ślinę. Kod rozświetlił się przed nim cynobrowymi symbolami, Rojin nadpisał starannie zapamiętane instrukcje, teraz jarzące się na szkarłatno. Wystarczyło tylko musnąć zatwierdzeniem zmian, i – dokonało się!
Miotłocyklistka rozpłynęła się w niebycie, a wszczep powrócił w tryb full color.
– To już – westchnął z ulgą Rojin. – Zadanie wykonane!
Teraz czekała go tylko nużąca droga powrotna. I czekanie, czekanie, czekanie…
Czekanie na nieuchronną katastrofę.
***
W domu Prezydentowej kończyły się ostatnie przygotowania. Na stole stała już waza barszczu, na półmiskach oczekiwały karpie w bodaj pięciu smakach, nie zabrakło kapusty z grochem i makiełek.
Dzieci, odświętnie wystrojone, zasiadły już do stołu.
– Najpierw modlitwa! – zakomenderowała pani domu. Kiedy skończyło się już wspólne mamrotanie, Prezydentowa skinęła głową: – A teraz jedzmy, dzieci!
– Jedzmy… dzieci? – powtórzyły cyborgi, a ich oczy rozjarzyły się głodną i złowrogą czerwienią.