Białe Miasto było takie piękne w promieniach zachodzącego słońca…
Mędrzec wstrzymał konia na szczycie wzgórza i odwrócił się, by ostatni raz na nie spojrzeć. Nieskazitelne mury i wieże, symbol potęgi i wiedzy, nie dały mu odpowiedzi, których oczekiwał. Ale czy w ogóle jakichś oczekiwał? Czego tak naprawdę szukał w archiwach pełnych zapomnianych tomów? Opuścił powieki, po czym zawrócił i zjechał w dół zbocza w kierunku puszczy, tracąc stolicę z oczu.
„Powiadają, że ci, którzy wyruszają w drogę o zachodzie, ściągają na siebie wielkie niebezpieczeństwa… ale i wielkie objawienia” – rzekł do niego przełożony archiwista, tuż przed ich rozstaniem. – „Noc skrywa w sobie tajemnice, o których nie śniło się filozofom i badaczom. Tajemnice oznaczają zaś wiedzę. Wiedzę, którą musisz posiąść jak najszybciej, zanim będzie za późno. Jedź teraz, lecz bądź przede wszystkim rozważny. Niechaj prowadzi cię światło Srebrzystego Ojca. Żegnaj, bracie…”
Przemierzał trawiastą równinę, dzielącą wzgórza wokół Białego Miasta od pradawnej puszczy, rozważając znaczenie tych słów. Po wielokroć czytał różne relacje ze spotkań z nocnymi istotami. Niekiedy były to przerażające, krwiożercze monstra, innym razem równie krwiożercze potwory, ukryte jednak w pięknej postaci. Czasem objawiały się jedynie w formie zjawisk nadprzyrodzonych lub zsyłały wizje na poszukującego. Naprawdę rzadko człowiek miał okazję stanąć twarzą w twarz z legendarnym Mieszkańcem Nocy.
Najczęściej zdarzało się to w gęstych lasach, takich jak ten przy Białym Mieście. Żyła w nim ponoć pewna istota, która znała odpowiedź na każde pytanie. Kto ją odnalazł, mógł się czegoś dowiedzieć, oczywiście, jeśli był wobec niej uprzejmy. To jej szukał Mędrzec. Jej odpowiedź być może była kluczem do ocalenia świata…
Gdy wjechał do puszczy, ostatnie światło skryło się za horyzontem. Koń zaczął ostrożniej stąpać, mimo że ścieżka przed nim była szeroka i bezpieczna. Jeździec nie czuł potrzeby popędzać wierzchowca. Zwierzę spokojnie kroczyło pod baldachimem prastarych drzew, z których każde pamiętało czasy, kiedy kładziono fundamenty pod Białe Miasto. Ciemnozielone liście pod wpływem pełnego księżyca zmieniły kolor na fioletowy, rzucając niewiarygodny blask na ścieżkę. Rzadkie prześwity bladego światła jedynie pogłębiały wrażenie nieziemskości. Choć ścieżka była często wykorzystywana, po obu jej stronach widniał nieprzebyty mur z krzewów i niewielkich drzew. Ludzie nie mieli dość odwagi, by wkroczyć w głąb lasu. Nawet w środku dnia puszcza nie przyjmowała intruzów do swojego prawdziwego wnętrza. Pozwalała jedynie przemykać tym, którzy wykazali się pokorą wobec jej potęgi.
Lecz Mędrzec wiedział, że nic z jej strony mu nie grozi. Dobiegały go głosy zwierząt, śpiew ptaków, szum liści i gałęzi. Szelest wiatru w koronach drzew. Knieja nie przejmowała się jego istnieniem. Żyła własnym życiem, niezależnym od przemian poza swoimi granicami…
Jeździec wzdrygnął się, gdy jego koń parsknął cicho. Błyskawicznie się rozejrzał, ale zobaczył tylko leśną gęstwinę. Fioletowa poświata wcale nie ułatwiała mu dokładnych oględzin. Zmrużył oczy.
Po chwili coś poruszyło się za nim w krzakach.
Obrócił się w siodle, wyciągając miecz szybciej, niż jest w stanie zarejestrować oko. Przeczesał spojrzeniem okolicę. Koń zaczął nerwowo stąpać. Mędrzec, również wyczuwając niebezpieczeństwo, popędził go i zwierzę bez wahania pogalopowało w las, uciekając przed zagrożeniem. Zerwał się wiatr, uderzając go w plecy. Drzewa zaszumiały, a w tym dźwięku dało się usłyszeć jedynie… grozę.
– Szybciej, szybciej! – syknął jeździec. Nie chciał spotkać tego, czego bali się nawet odwieczni mieszkańcy lasu. Sięgnął do pamięci, próbując przypomnieć sobie wszystkie legendy o tej puszczy, ale nigdzie nie znalazł informacji o takich zdarzeniach.
„Może nie przeżył nikt, by o nich opowiedzieć?” – przemknęło mu przez głowę. Pochylił się, unikając nisko wiszących gałęzi. Wiatr się wzmagał, konary uderzały o siebie i łamały się z cichymi trzaskami. Wierzchowiec pędził przed siebie, aż świat dookoła rozmazał się nieznacznie. Jeździec czuł, jak przerażenie podpełza mu do gardła. „Nie panikować, nie panikować przede wszystkim! Zapamiętaj drogę do ścieżki.” – powtarzał sobie w duchu. Jego zakon stawiał na chłodną analizę, szybkie działanie i wszechstronne wykształcenie fizyczne i psychiczne. Członkowie nie mogli sobie pozwolić na chwilę wahania.
W końcu zacisnął zęby, obejrzał się i… wstrzymał konia, aż ten zarył kopytami w ziemię. Wszystko momentalnie ucichło, jakby czas stanął. Puszcza zamilkła, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. Jeździec czuł na sobie jej wszechogarniające spojrzenie, obserwujące, przeszywające na wskroś. Ale nic go nie ścigało. Las za nim był pusty. Nagle księżyc zaszedł za chmury i zapadła ciemność.
Mędrzec przestał widzieć cokolwiek. Zmrużył oczy, próbując przebić wzrokiem ten całun, lecz na próżno. Słyszał pochrapywanie konia, wyraźnie spokojnego, mimo mroku. Jeśli zwierzę było rozluźnione… Człowiek odetchnął i schował miecz do pochwy.
Podstawowym celem był teraz powrót na ścieżkę. Mędrzec nie dopuszczał do siebie myśli, że nikt, kto był poza ścieżką w puszczy, nie wrócił. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę zamyślenia czy strachu. Nie w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Las wciąż milczał.
Jeździec wyczuwał wiszącą w powietrzu atmosferę strachu jego mieszkańców, choć sama puszcza zdawała się raczej leniwie zaciekawiona biegiem wydarzeń. Odetchnął z ulgą. Dopóki nie miał jej za wroga, mógł mieć nadzieję na wyjście z tego cało.
Sięgnął do juków, aby wyjąć z nich świecę, ale w tym momencie księżyc wyszedł zza chmur i ukazał mu to, co znajdowało się przed nim.
A on porzucił wszelką nadzieję.
Nauki zakonu umknęły niczym liście na wietrze.
Kilka metrów przed nim stała najbardziej przerażająca istota, jaką widział w życiu.
Ręce opadły mu bezwiednie. Cały się trząsł. Stracił kontrolę nad ciałem. Chciał wyszeptać jakąś modlitwę… ale brakło mu… słów. Nie pamiętał… jak się nazywa… co tu robi… ani skąd przyjechał. Zaparło mu dech w piersiach.
Zaczął się dusić.
Próbował cofnąć się. Spadł z konia na ziemię. Leżał bezwładnie, drżąc i mamrocząc pod nosem.
Wierzchowiec dopiero to wyczuł.
Zarżał przeraźliwie.
Nie uciekł, sparaliżowany ze strachu. Monstrum niespiesznie zbliżyło się do zwierzęcia, jakby bawiąc się, albo skradając… po czym zabiło je jednym ciosem potężnej łapy.
Przestąpiło nad truchłem.
Spojrzało w oczy Mędrcu.
On w nich zobaczył…
Była w nich tylko…
Tylko…
Nienawiść.
Poczuł zimno rozchodzące się od serca, ogarniające jego członki. Widział oczy wieczności, ciemność, wkraczającą przez drzwi duszy i biorącą ją w posiadanie. Cały jego umysł ugiął się pod tym ciężarem i zapadł w mrok niepamięci.
Ostatnie, co ujrzał, to niewiarygodnie jasne, błękitne światło…
Gdy się obudził, nie otworzył od razu oczu. Nie odetchnął nawet z ulgi, którą poczuł. Wciąż żył i nie czuł bólu, co znaczy, że został ocalony. Ale nie chciał zdradzić, że nie śpi, zanim nie dowie się, co się dzieje i kto go uratował.
Nie musisz.
Mędrzec z zaskoczenia wstrzymał oddech. Usłyszał w głowie głos, bardzo wyraźny. Czy to mogło być złudzenie?
Nie.
Nie mogło.
Otwórz oczy.
Zanim zdążył się powstrzymać, jego powieki gwałtownie się rozchyliły. Natychmiast poderwał się, gotów do walki. Stał w niewielkiej jaskini, oświetlonej jasnoniebieską lampą. Było w niej jedynie łóżko i stoliczek przy nim, na którym znajdowały się jego ubrania.
Nikogo oprócz Mędrca nie było widać.
Ubierz się. Chodź tunelem. Weź lampę.
Mowa umysłu… Kto posiadał taką moc? Według legend jedynie Mieszkańcy Nocy i bogowie mogli porozumiewać się myślami… Mimo że Mędrzec wciąż wyczuwał niebezpieczeństwo, ciekawość wzięła nad nim górę. Nikt nie opiekowałby się nim, jeśli miałby go teraz skrzywdzić, a na pewno nie pozwoliłby się tak po prostu obudzić… Musiał to sprawdzić. Tego wymagały nauki zakonu. Wciąż obserwując otoczenie, szybko narzucił na swoje nagie ciało wygodne szaty podróżne, wziął lampę i ruszył tunelem.
„Jak to możliwe?” – zastanawiał się. – „Czy naprawdę da się przekazywać komunikaty bezpośrednio do umysłu? Rada musi się o tym dowiedzieć!”
Obejrzał lampę, idąc powoli pod górę. Składała się z uchwytu i niewielkiej miseczki, nad którą wisiał niebieski płomyczek, dający jaskrawe światło. Wyglądało na to, że nie gasł ani nie był zasilany żadnym materialnym paliwem. Nie dawał też ciepła.
Szybciej.
Mędrzec niepewnie przyspieszył. Tunel za zakrętem zwęził się i wyrównał podłoże. Po kilku minutach człowiek stanął na progu ogromnej jaskini.
I aż zaparło mu dech w piersiach.
Ogromna pieczara, której sufit ginął w mroku, wypełniona była w całości niewiarygodnymi metalowymi urządzeniami. Stopień skomplikowania tych mechanizmów przekraczał wszystko, co Mędrzec widział w całym swoim życiu i zapewne wszystko, co zostało stworzone przez rodzaj ludzki. Ciągły, bezszelestny ruch urządzeń konstruujących niesamowite rzeczy na długich pasach przesuwających się taśmach mógł przyprawić o zawrót głowy. Nie wiedział, na czym skupić wzrok. Zapomniał o głosie w umyśle. Badał z bliska mechanizmy, obserwował ich działanie. Śledził właśnie proces budowy jakiejś obręczy, gdy poczuł czyjąś obecność za plecami. Momentalnie obrócił się, szukając broni. Kilka metrów przed nim stała potężnie zbudowana istota. Miała za dwa i pół metra wysokości, długie, białe i zakręcone rogi, jak u barana, i białą skórę. Z barków zwisał brunatny płaszcz. Jej błękitne błyszczące oczy wpatrywały się w Mędrca z zaciekawieniem.
Uszczelka próżniowa.
Podeszła powoli, mijając człowieka, który odsunął się zgrabnie, gotów do obrony albo ucieczki, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Istota jednak podniosła z taśmy obręcz, którą nazwała „uszczelką próżniową” i przyjrzała jej się.
Doskonałość konieczna.
Obróciła się w stronę Mędrca.
Jestem Xaanther. Imię?
Ten zamrugał, zbity z tropu. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ani co ma teraz robić. Nie mógł znaleźć rozsądnych wyjść z sytuacji. To było… nienaturalne uczucie. W umysłach Mędrców wgrany był konkretny sposób działania. Zaobserwować zjawisko, znaleźć rozwiązania, wybrać jedno i postępować według planu. Lecz co, jeśli zjawisko było niemożliwe do opisania? Cały system postępowania był bezużyteczny. Ponownie w krótkim okresie poczuł, jak strach paraliżuje mu członki. Miał z całą pewnością do czynienia z Mieszkańcem Nocy, ale jakim?
Imię? – powtórzył głos, nieco bardziej natarczywie. Musiał pochodzić od istoty, bacznie wpatrującej się w niego nieziemskimi oczami. Mędrzec przełknął ślinę. Nie wiedział, czy ma odpowiedzieć na głos, czy jedynie pomyśleć. Postanowił, że zrobi to tradycyjnie.
– Nazywam się Veral, Mędrzec.
Mędrzec? Specjalizacja?
Xaanther najwidoczniej wiedział co nieco o zakonie. Jednak czemu służyły te pytania?
– Badacz, szermierz – powiedział Veral. O co w tym wszystkim chodzi? Czego chce od niego Mieszkaniec Nocy? Istota chwilę stała i patrzyła mu w oczy. Nagle złapała go za ramię, a on nie był w stanie się uwolnić. Jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Bezwolnie stał i czekał na rozwój wydarzeń.
Chodź – Xaanther pociągnął go za sobą. Wyrzucił w bok rękę, do której przyfrunął metalowy kostur, zakończony dziwnym zgrubieniem. Mieszkaniec Nocy zagłębił się w jeden z wielu tuneli odchodzących od ogromnej komory. Na czubku kostura zapłonął biały płomień, oświetlając drogę. Istota puściła ramię Mędrca od razu, gdy weszli w tunel i nie zwracała na niego uwagi.
Człowiek pogrążył się w myślach. Wyglądało na to, że trafił na jedną z tych niezbadanych tajemnic, krążących pośród mroków nocy. Być może Xaanther był w stanie odpowiedzieć na jego pytania. Znał sztuki, o których nawet najwięksi wynalazcy mogli pomarzyć, no i potrafił czarować. Znał mowę myśli i wzywał płomienie. Veral musiał dowiedzieć się, o co chodzi dziwnej istocie, a następnie zadać jej pytania. Pytania, od których mogą zależeć losy całego świata.
Lecz czy Mieszkaniec Nocy na nie odpowie? Może wcale nie jest jednym z tych dobrych? Równie dobrze mógł go teraz prowadzić na rzeź, a on nie był w stanie mu się przeciwstawić.
Takie i inne myśli krążyły mu po głowie, gdy weszli do jaskini skrytej niemal całkowicie w mroku. Mimo ciemności, jej rozmiary były wyczuwalne. Nie dorównywała może tej ogromnej, ale również była wielka. W samym jej środku stał wysoki biały cylinder. Miał w sobie otwór, dzięki któremu można było do niego wejść. Xaanther popchnął Mędrca w stronę konstrukcji.
Idź – rozkazał, a Veral bezwiednie ruszył we wskazane miejsce. Wobec takiej władzy nie miał żadnych szans. Wykonywał więc potulnie polecenia, w nadziei, że uda mu się wypełnić swoją misję.
Stanął przed cylindrem. Z bliska można było poprawnie ocenić jego wysokość. Miał około trzech metrów, licząc rozszerzającą się podstawę i takie samo zakończenie.
Wejdź.
Mędrzec przecisnął się przez otwór i spojrzał na istotę. Ona uderzyła kosturem w ziemię, a otwór się zamknął. W środku było równie biało, jak na zewnątrz. Wszelkie załamania krawędzi były niewidoczne. Równie dobrze mógłby znajdować się na nieskończonym polu bieli i widziałby dokładnie to samo. Nagle coś ciemnego pojawiło się bardzo, bardzo daleko. Mędrzec zmrużył oczy. Ciemny punkt błyskawicznie rozszerzył się i objął całe pole widzenia.
Veral znalazł się w dziwnym metalowym pomieszczeniu. Siedział na wygodnym, obitym nieznanym materiałem, fotelu Obok niego siedział Xaanther, ale wyglądał… inaczej. Bardziej zadbany, z długą, białą brodą i malunkami na rogach. Ubrany był w złocistą tunikę i przepasał się błękitnymi szarfami.
– Witaj – powiedział mocnym, głębokim basem. – Niestety, ludzki umysł nie jest w stanie przyswoić sobie dźwięków mojej mowy, dlatego rozmawiać możemy jedynie tutaj. Na zewnątrz jestem w stanie wysyłać proste komunikaty myślowe. – Westchnął. – Nie obawiaj się. Nie skrzywdzę cię bez powodu. – Veral rozluźnił się trochę. Przez te kilka chwil każdy mięsień jego ciała domagał się jakiejś reakcji na nienaturalne przemieszczenie, lecz głos istoty uspokoił go. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ścianach umieszczono niezwykłe, ruchome obrazy, a jednej z nich całkiem brakowało – zastąpiło ją okno, za którym widać było czerń wypełnioną białymi kropkami i wielokolorowymi wstęgami.
– Co to za miejsce? Gdzie my jesteśmy? – zapytał Mędrzec.
– To jest mój okręt, którym przybyłem do waszego świata – odparł Xaanther, wpatrzony w dal, za szkło. – Kilka tysięcy lat temu wraz z moimi rodakami przemierzałem pustki niebios, jednak oni zbuntowali się przeciwko mnie. Byłem ich przywódcą. Liderem. Prowadziłem ich przez millenia, aż w końcu uznali, że władca musi się zmienić. – Pokręcił nieznacznie głową. – Udało mi się uciec, jednak bez jakichkolwiek artefaktów czy urządzeń. Wylądowałem niedaleko stąd. Zaszyłem się w tej jaskini i próbowałem odbudować technologię mojej rasy, aby uciec, z niewielkimi powodzeniami. Dopiero po jakichś dwóch tysiącach lat pewien człowiek zgubił się i wpadł do dziury. Znalazłem go, wyszkoliłem, a on pomógł mi zbudować rzeczy, których nie byłem w stanie sam wykonać. Wasz gatunek jest niezwykle pojętny, choć krótko żyjecie. W przeciwieństwie do nas. Potrzebowaliśmy dziesiątek tysięcy lat, by wznieść się na poziom, który wy osiągnęliście w dwa millenia…
W końcu człowiek umarł, lecz od tego czasu co jakiś czas znajduję ludzi chętnych do pomocy. Niektórych wysyłam na zewnątrz, by roznieśli technologię, którą my wynaleźliśmy. Słyszałeś pewnie o nich, nazwaliście ich „magami”, ha ha… – ponury śmiech na końcu zdania sprawił, że ciarki przeszły po plecach Mędrca. – Wasz Zakon pochodzi od jednego z nich, nieprawdaż? – Milczał przez moment. – Cóż, teraz ty tu trafiłeś. Pokażę ci, co trzeba, a ty pomożesz mi uciec z tego świata i zemścić się na moich dawnych poddanych.
Veral chłonął każde słowo, analizując i interpretując jego znaczenie. Nauki jego Zakonu uwolniły się z całą mocą, wynosząc jego umysł na wyższy poziom. Uczucia i emocje zniknęły bez śladu. Elementy układanki wskakiwały na swoje miejsca, gdy pędził niczym strzała poprzez czas i przestrzeń, dopasowując zdarzenia z legend do nowych faktów, tworząc zupełnie nowy obraz historii. Zakręciło mu się w głowie, gdy wszystko ześrodkowało się w jednej, ostatecznej, kalkulacji.
– Pomogę ci – rzekł, wstając. – Mój świat potrzebuje pomocy. Dlatego zbudujemy nowy okręt, a gdy odlecisz, zostawisz mi swoje wynalazki, bym mógł go naprawić.
Xaanther uniósł brew, a przynajmniej tak to wyglądało.
– Nie spodziewałem się, że wasz zakon tak bardzo rozwinął niektóre umiejętności. Ale niestety, muszę odmówić. Ta technologia wywoła chaos i zniszczenie, a oprócz mnie twój lud nie ma nikogo, kto mógłby zatrzymać destrukcję. Odpowiedź brzmi: pomożesz mi, ale nie dostaniesz żadnego z moich wynalazków. To jest propozycja nie do odrzucenia. Nie spodziewam się nawet, że rozważasz inne wyjście.
Veral poczuł, jak jego serce staje w bezruchu. Umysł wrócił do normalnego stanu i jakby skurczył się, przytłoczony całością. Nie był przygotowany na taki chłód i… obojętność. Zaskoczony, nie wiedział co powiedzieć.
– Ale… – wykrztusił po chwili – ale… dlaczego?
– Powiedziałem. Nie powtórzę tego więcej – rzekł zimno Mieszkaniec Nocy.
W głowie Mędrca odruchowo zaczął formować się nowy plan. Był szalenie ryzykowny, ale musiał się powieść, jeśli człowiek chciał przeżyć, uciec i ocalić świat. Przełknął ślinę.
– Zgadzam się – odparł w końcu, przeciągając słowa.
Xaanther uśmiechnął się.
– Dobrze. Zatem bierzmy się do pracy! – Zanim człowiek zdążył zareagować, istota klasnęła w ogromne łapy, a Veral znalazł się z powrotem w białym cylindrze. Przejście na zewnątrz otworzyło się z cichym sykiem. Mędrzec wrócił powoli do Xaanthera.
Chodź. Plan konstrukcji. Konieczny.
Veral bezwiednie poszedł za nim, całkowicie oddany myślom. Plan w jego głowie nabierał kształtów, krystalizował się coraz jaśniej. Umysł, nauczony wykorzystywania logiki, w oszałamiającym tempie łączył fakty i z każdą sekundą był bliżej rozwiązania. W końcu weszli do jaskini, w której urządzenia nie przerywały pracy nawet na moment, produkując części podniebnego okrętu.
A Mędrzec już wiedział, co zrobić.
Pracowali bez wytchnienia. Xaanther pokazał mu, jak wykonywać części, których on nie mógł, ze względu na swoje rozmiary. Wytłumaczył też, że w ojczystym świecie używali do tego specjalnie wyhodowanych istot, które poddawały się ich rozkazom. Były to rzeczy, które wymagały… „wewnętrznej energii”, jak to określił Xaanther, i nie mogły zostać wykonane przez machiny. Energia pochodząca z ciała Mędrca była świeża i idealnie nadawała się do celów produkcyjnych.
Wyglądało na to, że Mieszkaniec Nocy miał wszystko przygotowane i tylko czekał na ludzkiego pomocnika. Wstawali wcześnie rano, według wskazań urządzenia mierzącego czas, i kładli się późnym wieczorem, zmęczeni i obolali. Wiele rzeczy musieli bowiem wykuć sami, ciężkim młotem kowalskim w ognistej kuźni. Zajmował się tym głównie „gospodarz” – młot był zbyt duży dla człowieka, który tylko asystował przy tworzeniu. Niebieskie błyskawice z hukiem strzelały z wykuwanych przedmiotów z każdym uderzeniem. Iskrzące się kawałki metalu Xaanther zabierał i umieszczał w różnych miejscach jako źródła zasilania, jak wyjaśnił. Pozostałe wyrzucał – były bezużyteczne. Każdy swój krok starał się dokładnie tłumaczyć, by Veral nie popełnił błędów. On zaś pochłaniał wiedzę jak gąbka. Istota chętnie pokazywała mu znaczenie przedmiotów seriami obrazów, które umiała wyczarować metalowym kosturem. Z każdym dniem Mędrzec przekonywał się, że ów kostur jest bardzo poręcznym i przydatnym narzędziem. Zyskiwał pewność, że to jest przedmiot, który mu pomoże.
Musiał tylko go ukraść.
Było to oczywiście niewykonalne, dopóki statek nie został ukończony, lecz kadłub zdawał się kompletny, a kwestią dni było pełne wyposażenie okrętu. Zbliżał się czas ucieczki Xaanthera z jego wygnania.
Jednak im bliżej niego, tym w sercu Verala mocniej wzrastały złe przeczucia. Miewał koszmary o potworze, którego ujrzał. Budził się zlany potem, z ustami otwartymi jeszcze od krzyku.
Jego plany zdawały mu się nierealne, a Xaanther dawno je przejrzał i tylko czekał, aby go przyłapać na gorącym uczynku. Mieszkaniec Nocy czyhał wszędzie, w cieniu pod rusztowaniem, za zakrętem, za plecami w ciemnym pokoju… Każde miejsce Mędrzec sprawdzał, jakby bał się, że istota ukarze go za najmniejszą drobnostkę. Mimo iż wiedział, że to paranoja, nie był w stanie utrzymać podwyższonej aktywności mózgu przez tyle czasu, żeby zniwelować nienaturalne uczucie. Dodatkowo spowalniały go myślowe komunikaty Xaanthera, ogłuszające umysł. Nie był w stanie skupić się na czymkolwiek innym niż pracy. Nie był też w stanie odeprzeć ich w żaden sposób. Tkwił zamknięty w klatce własnych myśli i strachu.
Ale termin odlotu Mieszkańca Nocy zbliżał się z każdym dniem, aż Mędrzec zrozumiał, że musi wykonać swój plan.
Za wszelką cenę.
Odlot dziś.
Verala zamurowało.
– Już? Tak szybko? Czy wszystko jest gotowe?
Nie mogę czekać. Złe przeczucie. Czas goni.
Veral bezwiednie postukał w konsolę pokładową i jeszcze raz sprawdził główne systemy sterowania. Przez kilka ostatnich dni nauczył się nieco osłabiać efekt przekazów Xaanthera, lecz musiał udawać ogłuszonego, by ten nie nabrał żadnych podejrzeń. Istota właśnie poprawiała okablowanie na dolnym pokładzie. Pozostały jeszcze testy silników, systemów podtrzymywania życia i uzbrojenia, ale poza tym okręt był ukończony.
Mędrzec usiadł w fotelu kapitana i spojrzał przez szybę na ściany jaskini. W ciągu tych paru miesięcy nauczył się więcej niż przez całe swoje dotychczasowe życie. Obcy nauczył go wielu spraw dotyczących mechaniki, przyrody i kosmosu, które pozostawały zakryte przed oczami badaczy tego świata. Chcąc nie chcąc, Veral stawał się kimś więcej niż Mędrcem – tym, do czego dążył jego Zakon.
Magiem.
Słowo „mag” znaczyło „widzący wszechświat” i tyczyło się tylko tych, którzy wiedzieli znacznie więcej, niż dane to było reszcie rodzaju ludzkiego. Veral jednak nie odczuwał ogromnej przemiany. Liczył na… coś więcej. Jakiegoś nieziemskiego odczucia, otwarcia „trzeciego oka”, całkowitej zmiany w postrzeganiu świata…
Wyciągnął rękę i przywołał kostur, opierający się o ścianę. Popatrzył na niego przez chwilę.
To prawda, umiał więcej. Wiedział więcej. Jednak to nie oznaczało, że potrafił więcej zrozumieć. W pewnym momencie jego zdolności osiągały granicę i nie był w stanie pojąć więcej faktów czy nawet połączyć je w coś więcej.
Bawił się kosturem, sprawdzając różne jego podsystemy. Znał narzędzie jak własną rękę. Potrafił korzystać z niego z zamkniętymi oczami i nie sprawiało mu to żadnej różnicy. Zapalił lampę, pierwszą funkcję, jaką pokazał mu Xaanther. Wpatrywał się w biały płomyk, podtrzymywany jego wewnętrzną energią.
I nagle go olśniło. Mag to wcale nie jest osoba, która posiadła większą wiedzę czy umiejętności. To osoba, która nauczyła się otwierać. Jeszcze bardziej niż Mędrzec. Odrzucać wszystko to, co krępuje człowieka i zaczynać naukę życia od nowa. Rozumieć, że nic nie rozumie. To właśnie o tym mówił Xaanther, gdy wspominał o pojętności ludzi. Ludzie byli tak niezwykli, bo mieli możliwość zrobić coś takiego.
Gotowe. Odpal podtrzymywanie życia.
Veral podniósł kostur i połączył go z systemami statku, po czym wykonał polecenie. Zerknął na odczyty. Wszystkie w normie. Stabilizatory, pompy powietrza, filtry, odzyskiwacze wody…
– W pełni sprawne – powiedział Mędrzec przez głośnik okrętu, po czym znów oparł się wygodnie.
Tylko tak mógł zostać magiem. Jeśli odrzuci wszystko, czym kiedyś był, i wykuje nowego siebie w ogniu zmian. Takich jak na przykład uwięzienie przez kosmitę…
Zakręcił kosturem w powietrzu.
Lecz czy to dobra ścieżka? Może byli inni, którzy lepiej się do tego nadawali, a on miał być jedynie posłańcem? Może wcale nie było mu przeznaczone uratować świat, tylko pomóc komuś innemu to uczynić? Wstał z fotela i podszedł do jednego z ekranów. Widniał na nim Xaanther, sprawdzający różne systemy na dolnym pokładzie. Właśnie przyspawał ostatni fragment ściany i podźwignął się na nogi.
Sprawdzić uzbrojenie.
Veral odwrócił się i ponownie użył kostura, by przygotować całą bron, w jaką wyposażony był statek. Przeleciał wzrokiem po liście. Lasery – w normie, rakiety – sprawne, działa kinetyczne – gotowe do strzału, bomby – załadowane. Tarcze – pełna moc.
Mędrzec zerknął na zegar. Dzień chylił się ku końcowi, jeśli Xaanther chciał odlecieć jeszcze przed zachodem, musiał się pospieszyć.
– Wszystkie systemy bojowe sprawne. Noc się zbliża, musimy się pospieszyć – powiedział do głośnika.
Potwierdzam. Rozpocząć sekwencję ładowania.
Veral uderzył kosturem w podłogę, a maszyny na zewnątrz okrętu rozpoczęły załadunek całego sprzętu w bazie.
Człowiek poczuł, że jego wewnętrzna energia jest już w większości wyczerpana. Natychmiast też zirytował się swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. Powinien mieć w zapasie całą moc, jaką tylko może mieć, a on zmarnował jej większość na zabawy w kapitana statku. Zwalił się z powrotem na fotel i odłożył kostur. Za chwilę Xaanther rozkaże odpalić silniki, a gdy skończy się załadunek, wystartuje i odleci, zostawiając tu Mędrca samego i bezbronnego.
A on nie może do tego dopuścić. Musi mu ukraść to jedno, jedyne narzędzie. Ono w zupełności wystarczy.
Czy będzie mu dane go użyć, czy nie, to nie ma znaczenia. Taka była prawda. Liczyło się tylko to, że będzie należało do ludzkości. Powiadają, że wąska jest ścieżka Mędrca, ale to fałsz. I Veral nareszcie to zrozumiał. Ścieżka nigdy nie jest wąska. Jest zawsze taka sama. I tylko od niego zależy, co będzie na niej widział.
To była ostateczna wiedza, jaką musiał posiąść w tym akcie życia.
– Ładowanie zakończone – poinformował go głos kostura.
Silniki sprawdzone. Test.
Mędrzec podszedł do konsoli i uruchomił napęd. Lecz natychmiast zorientował się, że coś jest nie tak. Odczyty zaczęły wariować.
– Xaanther! Nastąpiła jakaś awaria! – krzyknął przez głośnik. Po chwili kontynuował, całkowicie skupiony – Nie rozumiem nic z tego, co tu jest napisane… Xaanther? Xaanther!?
Wyjrzał przez szybę.
Na zewnątrz szalała burza mocy. Błękitne błyskawice przeskakiwały między metalowym poszyciem okrętu a ścianami jaskini. Kamienie, leżące dotąd na dnie, fruwały w przestrzeni, rozbijając się o pancerny kadłub i większe skały. A pośrodku tego…
Na jednej ze ścian widniało coś, czego umysł człowieka nie był w stanie ogarnąć. Ogromna, dziesięciometrowa szczelina błękitnej energii, z której wylatywały… potwory.
Wyrwa czasoprzestrzenna!
Veral zatoczył się pod wpływem mocy komunikatu. Jego oszołomiony umysł nie był w stanie zebrać myśli ani przeciwstawić się potędze mentalnego krzyku. Wiedział jedno – plan kradzieży stał się nieaktualny. Musiał zostać szybko dostosowany do nowych okoliczności.
Z tym że Mędrzec nie rozumiał nowych okoliczności. Zapanował chaos. Nowe istoty uderzały w kadłub, a automatyczna obrona okrętu odpowiedziała ogniem. Lasery śmigały po jaskini, przecinając formacje skalne i ciała bestii. W końcu Veral dał radę trochę się otrząsnąć i zobaczył Xaanthera.
Stał przed samą wyrwą, w ręku trzymając ogromny miecz, z którego strzelały granatowe błyskawice mocy, porażające nieprzyjaznych przybyszów.
To niemożliwe. Kraalki mieszkają na Kranii. Planeta sąsiednia do mojej.
Nastąpiła chwila przerwy, jakby Xaanthera zmęczyły tak długie wiadomości.
Tunel musi być skrótem. Odpal silniki. Lecę przez szczelinę.
Mędrzec poczuł, jakby czas stanął. Przygotował bezwiednie silniki. Jego umysł, na nowo rozbudzony, złożył nowy plan działania. Już wiedział, co robić. Pchnął dźwignię przepustnicy, ale okręt ani drgnął.
Zagryzł wargę. W stanie podwyższonej świadomości był niemal niewrażliwy na emocje, ale poczuł niepokój. Jeśli teraz nie wystartuje, wszystko będzie skończone. Wyjrzał znowu przez szybę. Ujrzał kosmitę unoszącego się w sercu burzy, toczącego bitwę z nowo – przybyłymi. Ciął i siekał swoją długą bronią, rozsyłał błyskawice, a bestie usilnie starały się przebić jego obronę i zabić go.
Mędrzec przywołał kostur i zjechał windą na dolny pokład. Sam musi naprawić uszkodzenie, zanim Xaanther przegra. Po chwili biegu stanął w korytarzu, w którym znajdował się ręczny terminal. Uruchomił go i spojrzał na odczyty. Nadal nic nie rozumiał. Ciąg dziwnych znaków i błędów, wyświetlany wciąż od nowa.
Odetchnął głęboko, czując, jak zaczyna go dopadać panika.
– To nie może być trudne – wymamrotał. Przypomniał sobie słowa Xaanthera o napędzie. Silniki hiperciągu pozwalają na przyspieszenie wykraczające poza pojmowanie. Używają do tego zakrzywiania czasoprzestrzeni w formie bąbla wokół statku. Jednak tym razem zakrzywienie pojawiło się na zewnątrz.
Dlaczego?
– Bo napęd został odwrotnie skalibrowany – powiedział nagle na głos, rozumiejąc prawdę.
Szybko zostawił notatkę Xaantherowi. To mógł być nowy sposób na poruszanie się, całkowicie odmieniający spojrzenie na ich technologię…
Teraz wystarczyło przekalibrować silniki. Ale to oznaczało zamknięcie wyrwy. Dało się to jednak zrobić z zewnątrz, kosturem. Musiał tylko…
Nie mam siły. Szybciej.
Ten krótki komunikat zmroził mu krew w żyłach. Bez wahania podłączył kostur do systemów statku i przygotował procedurę startu. Pobiegł do ładowni, skąd, jak miał nadzieję, da radę wyskoczyć.
Gdy tam dotarł, Xaanther walczył w niej ze stadkiem potworów. Mędrzec przemknął obok nich jak wiatr.
Kostur!
Rozkaz miał ogromną moc. Veral zachwiał się. Miał ochotę rzucić obcemu narzędzie i uciec bez niego. Ale całą siłą woli rozkazał sobie biec dalej. Nie zważać na cichy głos mówiący: „Poddaj się, przecież to dobra decyzja…”. Nie. Był ponad to.
KOSTUR.
„Nie.” – pomyślał Mędrzec. – „Nie poddam się, nie teraz!” Dotarł do wylotu ładowni i wyskoczył przez niego, osłaniając się polem ochronnym urządzenia, po czym przekalibrował napęd.
– Żegnaj! – ryknął w powietrzu zanim uderzył w ziemię. Mimo pola, upadek wypchnął mu tlen z płuc i ogłuszył go na chwilę.
Tymczasem okręt przyspieszył i przeleciał przez dziurę, która zamknęła się zaraz za nim, pozostawiając Mędrca samego w jaskini.
Veral w końcu podniósł się ciężko i otrzepał szaty. Spojrzał na ścianę, na której jeszcze moment temu ziała dziura do innego czasu i innej przestrzeni. Poczuł ulgę. Odetchnął głęboko. Udało mu się. Na wszystkich Ojców ziemi i niebios, udało mu się! Zaśmiał się, szczerze i głęboko pierwszy raz od dawna. Zakręcił lekko kosturem i popatrzył na niego, po czym znów przeniósł wzrok na ścianę jaskini, tam, gdzie zniknął Xaanther.
– Wracaj do domu, przyjacielu – powiedział cicho.