- Opowiadanie: Darrien - Artefakt

Artefakt

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Artefakt

Artefakt

Licznik Geigera cicho zatrzeszczał mi w dłoni, wiedziałem, że im bardziej będę zgłębiał się w malborski tunel, tym bardziej moje życie będzie zagrożone. Nie zamierzam się wycofywać, nie po to przedzierałem się przez kanały, równie niebezpieczne jak ten podkop.

Parę razy musiałem ratować się ucieczką, ale o to wreszcie natrafiłem na przejście do malborskich tuneli. Nie mogłem dostać się do skażonego miasta poprzez stację metra, bo została zawalona jakieś sto lat temu.

Schowałem licznik do plecaka i wyciągnąłem stary tablet, nacisnąłem włącznik. Z przyzwyczajenia wlepiłem wzrok w półnagą pielęgniarkę z dwudziestego pierwszego wieku, jak zwykle poczułem ukłucie samotności, ale dziwny trzask wyrwał mnie z użalania się nad sobą. Uruchomiłem szybko aplikację, która sprawiała, iż urządzenie generowało snop bladego światła.

Umieściłem gadget na chwytaku znajdującym się na moim hełmie. Szukałem zagrożenia. W międzyczasie wyciągnąłem z kabury starego Colta M1911 i odbezpieczywszy go wyjrzałem zza rogu ceglanej ściany.

Pociągnąłem dwa razy za spust. Dziki wrzask wypełnił moje uszy, ale nie spanikowałem tylko wystrzeliłem wszystkie pociski w zmutowanego nietoperza. Część zdołał uniknąć, ale pozostałe weszły w niego jak w masło.

Padł martwy przed moimi stopami. Wtedy nie wytrzymałem. Zabezpieczyłem pistolet i szybko schowałem go do kabury. Następnie stanąłem odruchowo tyłem do olbrzymiego nietoperza, zacząłem wymiotować. Rzadko mi się to zdarzało, ale pierwszy raz się porzygałem na widok takiego monstrum.

Następnie zdjąłem swój plecak, wyciągnąłem z niego manierkę z wodą. Upiłem dwa łyki i schowałem z powrotem do środka. Powiesiłem go z powrotem na ramiona.

Po chwili ruszyłem dalej. Tablet oświetlał mi drogę, dzięki temu mogłem uniknąć różnych przeszkód w postaci dziur w ziemi. Nic mi na szczęście już nie zagrażało. W pewnym momencie usłyszałem piszczenie urządzenia, a potem zgasło światło.

Rzuciłem kilkoma wiąchami pod swoim adresem, następnie na ślepo szukałem latarki. Po chwili grzebania mogłem cieszyć się nowym źródłem światła. Ruszyłem zadowolony przed siebie. Kierując się własnym rozumem skręciłem w prawo. Jeśli mnie pamięć nie myliła to byłem właśnie na ulicy Starościńskiej. Gdzieś tu powinny być schody prowadzące na zewnątrz.

Nie uśmiechało mi się przedzierać przez ruiny Malborka, ale stawka była wysoka. Znalazłem kawałki czegoś co w przeszłości dałoby radę nazwać brukowanymi schodami.

Przyjrzałem się uważnie miejscu do którego miałem dostać się. Zobaczyłem, że ceglana platforma była dość nisko nad moją głową. Wiedziałem więc co zrobić. Odpiąłem od spodni kaburę z pistoletem. Włożyłem ją do plecaka, który wrzuciłem na górę. Wziąłem solidny rozbieg, podskoczyłem, zaczepiłem się dłońmi o platformę. Następnie podciągnąłem się i wdrapałem się na górę.

Otrzepałem dłonie, chwyciłem plecak i przewiesiłem przez lewę ramię. Podszedłem do starych drzwi bez klamki. Kopnąłem mocno w spróchniałe deski, które rozleciały się na kawałki. Następnie wspiąłem się po zardzewiałej drabince i wyszedłem na zewnątrz. Pewnie odetchnąłbym z ulgą, ale nie miałem czasu na to, bo od razu zacząłem szukać jakiegoś schronienia. Moim wyborem okazały się ruiny zamkowej kancelarii. Nie rozmyślając o niczym truchtem dobiegłem do muru gabinetu i wszedłem przez dziurę do środka.

Nie myślałem, że znajdę tutaj jakieś meble, ale zostałem miło zaskoczony. Wielkie czarne biurko z wyłamanymi dwiema nogami znajdowało się na środku. Obok niego leżały przewrócone krzesła, a naprzeciwko mnie znajdował się regał z pojedynczymi książkami.

Nie patrzyłem na nic tylko nauczony doświadczeniem od razu zacząłem przesuwać biurko w stronę prawidłowego wejścia. Jeżeli miałem przeczekać noc to tylko w miejscu, gdzie chociaż jest odrobinę osłony. Mimo zmęczenia ustawiłem poziomo biurko by zagradzało przejście z dwóch stron.

Gdyby jakiś mutant chciał mnie zaatakować to przeskoczę jak na starych amerykańskich filmach. W otworach w których kiedyś wstawione były okna umieściłem dwa krzesła, a trzecie sobie zostawiłem, bo chciałem mieć jakiś mebel do siedzenia.

Następnie zdjąłem plecak z ramion i wyciągnąłem licznik Geigera. Zbadałem poziom promieniowania w moim schronieniu. Starałem się sprawdzić wszystko nawet książki i moje krzesło. Patrzyłem za każdym razem na pomiary. Ujdzie, mogę wreszcie odpocząć. Usiadłem na meblu. Drewno zatrzeszczało, ale wytrzymało mój ciężar. Podniosłem mój bagaż i zerknąłem do środka.

Wyjąłem manierkę z wodą i opróżniłem ją do końca. Nie rozsądnie, ale organizm wygrał ze mną. Schowałem ją do środka. Wyciągnąłem aluminiowy pakunek. Rozwinąłem go, smażona wieprzowina ukazała moim oczom. Żołądek dał znać o sobie wobec tego uległem mu i po skromnym posiłku poczułem się niezwykle senny.

Musiałem coś z tym zrobić, pogrzebałem znowu w plecaku. Wyciągnąłem srebrną puszkę amerykańskiego energetyka. Zerwałem zawleczkę, wypiłem zawartość i puszkę rzuciłem za siebie.

Nie była mi do niczego potrzebna, to nie te czasy, gdzie za puchę mogłem zgarnąć ileś groszy. Te czasy minęły jakieś dwieście lat temu i nie wrócą nigdy.

Filozoficzne rozmyślenia przerwało tupanie maleńkich stópek oraz głośne parskanie.

Zmutowane myszy – pomyślałem i sięgnąłem znowu do plecaka po kaburę z pistoletem. Nie miałem czasu by ją przyczepić dlatego wyjąłem samą broń. Zdjąłem blokadę, wstałem z krzesła.

Szczury wypadły z pobliskiej komnaty i pędziły w moją stronę. Już miały na mnie skoczyć, kiedy zastrzeliłem jedno z nich. Pozostałe rozbiegły się, widocznie nie były przyzwyczajone do broni palnej. Przewaga była po mojej stronie. Siedem szczurów padło martwych, pozostałe uciekły przez okna. Schowałem pustą kaburę do plecaka i ruszyłem do szczurzej komnaty.

Na szczęście nic złego tutaj nie było. Co najwyżej pomieszczenie było ogołocone ze wszystkiego co dało się wynieść.

Czas, zażyć nieco snu – pomyślałem i ziewnąłem mocno, byłem bardzo zmęczony, potrzebowałem przynajmniej trzech godzin snu. Wróciłem do wcześniejszego miejsca, zdjąłem plecak i usiadłem na krześle. Zdążyłem schować pistolet do plecaka i postawiłem go obok krzesła.

Głowę odchyliłem do tyłu i zamknąłem oczy, wyobraziłem sobie, że leżę w wygodnym łóżku podobnym do tych, które znajdowały się w jednej ze stacji tczewskiego metra. Zawsze taka myśl koiła mnie do snu, tak było i tym razem.

Obudziłem się późnym rankiem, słońce powoli szło ku górze, na oko wydedukowałem, że jest godzina dziesiąta, ale mogłem się mylić. Nie przykładałem się zbytnio do nauki wyliczania czasu ze słońca i teraz to na mnie mściło się. Zjadłem prowizoryczne śniadanie, przewiesiłem plecak i wyszedłem ze schronienia. Rozprostowałem kości wykonując kilka skłonów.

Zatrzymałem się, bo musiałem określić dalszy swój cel podróży. Wiedziałem, że znajduję się na ulicy Starościńskiej, potrzebowałem jednak jakiegoś skrótu by dostać się na Dworcową. Podejrzewałem jednak, że zarówno skrót jak i „zwykła” droga mogą być usiane przeszkodami. Nie zastawiając się długo skręciłem w ulicę Piastowską. Nie chciałem oglądać ruin niegdyś wspaniałego miasta, które samo sobie było winne, że obróciło się w perzynę. Ponieważ mieszkańcy miasta z burmistrzem na czele popierali Niemców i dlatego w czasie Trzeciej Wojny Światowej, Rosjanie zbombardowali całe miasto. Po kwadransie omijania dziur w ziemi skręciłem w uliczkę Narutowicza. Minąłem ruiny starego sklepu obuwniczego, kiedyś podobno w podziemiach można było znaleźć nieskażone obuwie w dobrym stanie, ale szabrownicy zdążyli je splądrować.

Przeszedłem obojętnie przez plac Kazimierza Jagiellończyka w starych księgach były wzmianki o posągu tego władcy, ale musieli ruskie sukinsyny w czasie Trzeciej Wojny Światowej zniszczyć i ten posąg. Skręciłem w ulicę Tadeusza Kościuszki i omijając drobne przeszkody w postaci kawałków budynków czy dziur po materiałach wybuchowych.

Wreszcie dostrzegłem resztki dawnego wiaduktu oraz gigantyczny lej po bombie. Jeśli dobrze kojarzę fotografię z przewodnika to kiedyś w tym miejscu znajdowała się luksusowa restauracja, która niegdyś była barem „Kistro”.

Już miałem ruszać dalej, gdy nagle usłyszałem głośne kwiczenie. Nie miałem czasu by rozglądać się. Odruchowo sprawdziłem stan magazynka. Przeliczywszy pociski odetchnąłem z ulgą. Gigantyczne dziki nadbiegły od strony ulicy Żelaznej. Zastygłem w bezruchu, ale jednak musiały mnie zwęszyć, bo każdy z nich po kolei skręcał w moją stronę. Widziałem ich żółte, pełne nienawiści oczyska. Dłuższe oraz szersze niż u normalnych dzików kły błysnęły bielą. Każdy z mutantów zaczął szarżować, musiałem podjąć szybką decyzję.

Pobiegłem w ich kierunku, widziałem ich straszne gęby, ale strach dodał mi odwagi, skręciłem w ulicę Generała Władysława Sikorskiego. Przebiegłem kawałek i skręciłem w ulicę Elizy Orzeszkowej. Słyszałem kwiczenie dzików, ale nie odwracałem się za siebie tylko biegłem dalej. Niestety wokół mnie nie było żadnego budynku na który można by się wspiąć bądź schronić się w środku. Podobnie było z drzewami. Trudno, trzeba biec dalej.

Głośne chrumkanie oraz parskanie towarzyszyło mi w ucieczce, nie mogłem zwolnić, ale czułem, że jestem zmęczony bieganiną. Skręciłem ostatkami sił w ulicę Adama Mickiewicza i wbiegłem do jakiegoś mocno zrujnowanego budynku. Zatrzymałem się na chwilę by uspokoić oddech oraz by posłuchać, gdzie są potwory.

– Uf! Uf! Uf! Nigdy więcej takich wypraw, a jeśli kiedykolwiek na nie się zdecyduje to chociaż wezmę starą, dobrą strzelbę. Może Mossberga 590? Albo SPAS 15? – zastanawiałem się i odetchnąłem parę razy głęboko.

Muszę opracować nową taktykę, bo inaczej zmarnuje za dużo amunicji na te cholerne dziki, może zacznę się przekradać? – pomyślałem.

Pierwsze co zrobiłem to rozejrzałem się za jakimiś meblami, które mógłbym wykorzystać w charakterze prowizorycznej drabiny co by się wspiąć na pierwsze piętro. Jednakże niczego takiego nie znalazłem. Dziki były prawdopodobnie, gdzieś w pobliżu, bo słyszałem stłumione chrumkanie oraz ciamkanie. Najwidoczniej znaleźli jakieś radioaktywne owady, a to da mi trochę czasu na działanie.

Ściągnąłem plecak z ramion, otworzyłem go i pogrzebawszy trochę w nim, wyciągnąłem drugą manierkę z wodą. Otworzyłem ją, wypiłem nieco wody, zaraz też odstawiłem pojemnik na ziemię i sięgnąłem po zapakowane mięso.

Rozpakowałem i odgryzłem większy kawałek. Zwinąłem jedzenie, odłożyłem zawiniątko do plecaka. Następnie podniosłem raz jeszcze manierkę i upiwszy dwa łyki wody dla lepszego trawienia zakręciłem ją i położyłem obok mięsa.

Zamknąłem plecak, przewiesiłem go przez oba ramiona. Mutanty chyba musiały się wynieść, bo ich nie słyszałem. Żadnych zasadzek nie potrafią urządzać, a przynajmniej tak słyszałem od innych samotników. Wyszedłem z budynku na mały rekonesans, dłoni ściskałem odbezpieczony pistolet.

Modliłem się w duchu aby żaden mutant nie zaskoczył mnie, ale nic takiego nie wychwyciłem. Mogłem co prawda plecak zostawić w kryjówce, ale wolałem niczego nie porzucać. Dlatego mogłem spokojnym marszem omijać kolejne ruiny. Zamiast zawracać ruszyłem dalej ulicą Mickiewicza, ale w pewnym momencie instynkt zaważył i skręciłem w prawo. Przedzierałem się przez niewielkie mury i dziwne kolumny stylizowane na łacińskie.

Wreszcie znalazłem się koło lekko zniszczonego budynku. Widocznie bomby lub coś innego ominęło ten obiekt i sąsiednie zabudowania musiały go uszkodzić. W każdym bądź razie dostrzegłem szyld zdobiący ocalałe wejście.

– Dom Modlitwy pod wezwaniem Świętego Jana – odcyfrowałem z trudem. To chyba cud, że sakralny budynek przeżył katastrofę, podejrzewam, że ktoś w nim mieszka.

Schowałem broń do kieszeni, zdjąłem plecak i położyłem go na ziemi. Wyjąłem z powrotem szybko pistolet. Zacząłem się skradać w stronę drzwi wejściowych. Nie słyszałem żadnych odgłosów dobiegających z budynku, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Nacisnąłem klamkę, ale drzwi były o dziwo zamknięte. Podkradłem się do wolnego okna i zerknąłem do środka. Nim zdążyłem cokolwiek zaobserwować poczułem silny ból w głowie, zobaczyłem wszystkie gwiazdy…

 

Czterech zakapturzonych mężczyzn obserwowało jak obcy na ich terenie pada bezwładnie na ziemię. Coś co trzymał w dłoni poleciało w jakiś otwór, zielony dym po kilku minutach zniknął.

– Sasza, musiałeś go zabijać?! – warknął gardłowo Flint i wymierzył oskarżycielsko w niego lufę starego kałacha. Karzeł trzymający procę w lewej dłoni zarechotał złośliwie i coś burknął po ukraińsku.

– Nu, nie zabiłem, a ogłuszyłem. Stalowe kulki z usypiającym proszkiem. Wynalazek znajomego chemika. Substancja uwalnia się pod wpływem uderzenia i miesza się z powietrzem. Pojawia się dym zależny od barwnika dodanego pod koniec – wyjaśnił mu z krzywym uśmiechem.

– Ej! Przymknijcie się! Musimy go gdzieś przenieść, najlepiej do starego supermarketu – zaproponował Ivan i zarepetował swoją strzelbę, SPASA – 12.

– Dobra myśl, a co ty na to Milczek? – spytali się prawie dwumetrowego faceta. Ten tylko pokiwał głową. Jak zwykle nic nie mówił tylko gestykulował. Już dawno nabrali podejrzeń, że ich druh został pozbawiony języka.

– Jak zwykle musimy podejmować decyzję za niego, a może to i dobrze? – mruknął Ivan.

– Pomóżcie chłopaki to we czterech go tam przeniesiemy, albo sam Milczek to zrobi. Masz druhu wolny wybór. – Flint klepnął Milczka po ramieniu.

Olbrzym rozłożył ręce w geście bezradności, ale zaraz podniósł nieprzytomnego nieznajomego z taką delikatnością jakby to było jego dziecko. Reszta jego kumpli parsknęła śmiechem. No tak, Milczek w przeszłości miał cztery córki, które zmarły w wyniku skażenia jego wioski i jakieś delikatne odruchy mu pozostały.

Nie miał trudności z utrzymaniem go na rękach, dlatego mogli spokojnie przejść przez ulicę Jasną. Ivan i pozostali nie porzucali swojej broni, w końcu nigdy nie wiadomo czy jakiś mutant nie zaskoczy ich znienacka. Dotarli bez żadnych przygód do starego supermarketu, który kiedyś pełnił funkcję tymczasowej siedziby bandytów.

Weszli do środka. Ale nie szli dalej. Rozglądali się z ciekawością, bo siedem lat temu porzucili swoją siedzibę. Olbrzym ułożył nieprzytomnego obcego na zimnej podłodze, następnie spojrzał na swoich kumpli, a ci poprosili Milczka by objął wartę i w razie czego ich zaalarmował donośnym gwizdnięciem.

– Sasza, masz jakieś sposoby by przywrócić mu świadomość? Najlepiej żeby go nic nie bolało – odezwał się Flint. W odpowiedzi zobaczyli jak Ukrainiec przeszukuje swoje kieszenie oraz usłyszeli ukraińskie wulgaryzmy.

– Cholera, nie mam przy sobie woreczka z solą trzeźwiącą! Niech to szlag! – wściekł się, a potem przyładował kopniakiem w krocze nieznajomego.

 

– O kurwa! – wrzasnąłem z bólu, w jednej chwili miałem oczy otworzone i zwijałem się z boleści. Nie pamiętałem niczego od momentu w którym ich, ale ważniejsze było teraz moje cierpienie. Usłyszałem gardłowy rechot należący chyba do jakiegoś mężczyzny.

– Ech, Sasza, za mocno mu pierdolnąłeś, nie widzisz jak się biedak zwija z bólu? – odezwał się jakiś mężczyzna, ale nie dostrzegłem go, musiał być ukryty w cieniu.

– Nu, głupio wyszło – powiedział Sasza i burknął coś pod nosem szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu.

Ból stopniowo przechodził, ale nadal wiłem się po podłodze co wywołało większe salwy śmiechu. Zdawało mi się, że oprócz mnie było jeszcze trzech nieznanych mi mężczyzn.

– No, wstawaj! – krzyknął facet ze strzelbą w dłoniach. Nie chciałem ryzykować utraty życia, dlatego go posłuchałem. Chwiejąc się i ze dwa razy upadając na podłogę podniosłem się na tyle ile mogłem. Oparłem się plecami o ścianę, żeby tylko mieć coś solidnego za sobą.

– A teraz gadaj kim jesteś! – rozkazał mi karzeł o wyjątkowo wrednej gębie. Dostrzegłem niewielką bliznę na prawym policzku. Musiałem coś wymyślić byleby ujść cało z życiem.

– Mówią na mnie Blant, jestem łowcą, podróżuje tu i tam, zbierając różnorakie interesujące mnie, bądź mojego zleceniodawcę przedmioty. Czasem odnajdę jakąś pamiątkę rodzinną, a innym razem skrytkę z medykamentami co by tylko podreperować zdrowie klienta jak i swoje.

– Znaczy się jesteś stalkerem tak? – upewnił się ten ze strzelbą, już miałem coś odpowiedzieć kiedy karzeł prychnął pogardliwie.

– Daj spokój Ivan, stalkerzy żyją na Ukrainie, ściśle mówiąc w okolicach Czarnobyla i mają jakieś emblematy po których można ich rozpoznać – wyjaśnił mu, w międzyczasie spluwając mi pod nogi.

W głowie układałem na szybko plan wyprowadzenia ich w pole, ale do głowy nieoczekiwanie przyszedł mi genialny pomysł. Wiedziałem co z nimi zrobię, jednakże potrzebowałem teraz prawa głosu.

– To kim on do cholery jest?! – zdziwił facet z kałachem w dłoniach.

– Może go rozstrzelamy? – zaproponował Ivan.

– Panowie, po co mnie zabijać? Skoro mógłbym was zaprowadzić do miejsca w którym został ukryty niezwykle cenny dla każdego kupca artefakt o nazwie „Krowa”. – Usłyszawszy wyraz cenny zaczęli szeptać coś pomiędzy sobą.

– Co nam możesz powiedzieć o Krowie? – spytał Ivan i dla bezpieczeństwa wziął mnie na muszkę.

– O, a czego wam o niej nie mówić? No, opuść tą pukawkę, bo się zestresuje. Krowa to rzadki, ale cenny artefakt. Pozwala zregenerować wszelkie rany zdobyte w czasie przepraw lub wojen, a także uzyskać wiele pokładów sił witalnych.

Plotki głoszą, że artefakt pozwala przenieść się w dowolne miejsce na świecie lub jeśli się odprawi pewien rytuał można sprawić, że Krowa obdarzy nas złotym dotykiem i dzięki temu wszystko czego się dotknie zamienia się w złoto. Jednakże mało kto wie, gdzie go szukać.

– A ty z pewnością wiesz?! – warknął ten z kałachem i zarepetowawszy go szybko wziął mnie na cel.

– Pewnie, że wie. Inaczej by nie zapuszczał się do tego cholernego miasta! Każdy wie, że Malbork został wyszabrowany ze wszelkich cennych rzeczy i trzeba być chędożonym farciarzem by znaleźć jakikolwiek skarb – powiedział Ivan, a ja skinieniem głowy potwierdziłem jego słowa.

– Hm, chyba masz jakieś mapy co? – odezwał się milczący do tej pory Flint. – Pokaż co masz w swoim plecaku – dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Nie miałem wyjścia, zdjąłem posłusznie plecak i otworzyłem go szeroko. Następnie z ciężkim sercem wyjmowałem resztki swojego prowiantu, do tego dorzuciłem pustą kaburę.

– Gdzie moja broń? – zapytałem przerwawszy przeszukiwanie własnego bagażu.

– Nie wiemy, ale pewnie tam, gdzie cię znaleźliśmy – wydawało mi się, że mówił prawdę i dlatego przyjąłem jego słowa za dobrą monetę.

– Bez mojej broni nic wam nie powiem, potrzebuje mojego colta! – stwierdziłem stanowczo i nic nie robiłem. Zauważyłem, że Ivan zbliżył się nieznacznie do mnie i przyłożył lufę strzelby do mojego brzucha.

– Zobaczmy ile dziur będziesz mieć gdy pociągnę za spust. Swoją drogą masz farta, że nie mam skłonności pedalskich i nie włożyłem ci lufy w dupę, bo wtedy miałbyś sito!

– Spokojnie Ivanie, nie jesteś Tytusem Bombą by w ten sposób radzić sobie z przeciwnikami. Poza tym masz o nieba lepszą celność niż on – rzekł do niego Sasza.

– No, to jak go zmusimy do gadania? – zapytał Ivan. Flint, który do tej pory milczał chwycił mnie za kark i mocno ściskając cisnął mną o ścianę.

Czułem przeszywający ból w mojej głowie, musiałem użyć całej swojej siły woli by nie krzyknąć. Upadłem na ziemię co wywołało ponurą salwę śmiechu.

– Co za łamaga, nie potrafi wytrzymać przyjacielskiego kuksańca – zarechotał Flint, a pozostali jego towarzysze zawtórowali mu śmiechem.

Nic nie odpowiedziałem, ale nagle usłyszałem głośne gwizdnięcie, zobaczyłem jak moi oprawcy pobledli ze strachu. Poczułem delikatny przypływ nadziei, że nieznany mi bohater tutaj przybędzie i uratuje mnie, a przy tym zabije tamtych mężczyzn.

Optymizm padł trupem, gdy tylko ujrzałem olbrzyma biegnącego w naszym kierunku.

– Milczek, co się stało? – spytał się go Flint. Olbrzym napiął mięśnie, a potem zaczął pokazywać na swoje zęby i palcami je delikatnie szarpał.

– Dziki idą tutaj?! – wydarł się Ivan i niechcący nacisnął lufą na mój brzuch. Zabolało, ale nic nie mówiłem. Olbrzym skinął głową, a zaraz potem zawrócił na swój posterunek.

– No, to teraz musicie mi znaleźć moją broń, bo inaczej wam nie będę mógł pomóc. Walczyłem już z dzikami więc będę dla was użyteczny – powiedziałem ze szczerością w głosie.

– Czy mógłbyś przestać naciskać lufą na mój kałdun? – spytałem się Ivana, bo chcąc nie chcąc lufa zaczynała mi przeszkadzać. Ten o dziwo posłuchał się mnie i żadnym słowem nie odezwał się.

– W sumie dodatkowe ręce zawsze się przydadzą – odezwał się Sasza – mi osobiście nie starczy pocisków usypiających, jeśli dobrze pamiętam to zostało mi około dziesięciu kulek.

– Nie będziemy jednak głupi – powiedział Flint – złożysz nam przyjacielu przysięgę, że nie zabijesz nas gdy tylko otrzymasz od nas strzelbę na dziki.

– Dobra, niech będzie, ale lepiej się pośpieszmy! – zdenerwowałem się, bo ryzyko nadejścia dzików było nieuniknione.

– Czy przysięgasz chronić nas, Wolnych Ludzi nazywanych nie słusznie Bandytami? – odezwał się nieoczekiwanie ceremonialnym tonem Sasza.

– Przysięgam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Czy przysięgasz za wszelką cenę ratować swoich braci z każdej opresji, nawet za cenę własnego życia? – teraz Ivan zadał podobnym tonem pytanie.

– Przysięgam – powiedziałem uroczystym tonem i położyłem prawą dłoń na sercu.

– Czy przysięgasz dzielić się uczciwie ze swoimi towarzyszami każdym zyskiem oraz kawałkiem chleba? – łagodny ton Flinta mnie zdziwił, myślałem, że nienawidzi każdego, a tutaj wyszło szydło z worka i chyba jest sympatycznym człowiekiem, ale tylko udaje skurwysyna.

– Przysięgam – z trudem udało mi się uniknąć parsknięcia śmiechem, ale chyba tego nie dosłyszeli. Wtedy też każdy z obecnych mężczyzn podszedł do mnie i delikatnie uderzali z pięści w mój lewy bark mówiąc.

– Znieś to jednego uderzenie i ani jednego więcej. Niech błogosławiony będzie Zulus albowiem to on chroni nas od złego.

Następnie Ivan uzbrojony w strzelbę ruszył korytarzem przed siebie i skręcił w lewo.

– To wy macie tutaj swoją siedzibę? – zapytałem zdziwiony.

– Mieliśmy, ale i tak na wszelki wypadek zostawiliśmy część broni z amunicją. Zwłaszcza na takie, niespodziewane dla nas sytuacje – wyjaśnił mi Flint.

– Czy ta przysięga sprawia, że jestem tak jak i wy Bandytą? – spytałem i zaraz zrozumiałem swój błąd, bo Flint poczerwieniał ze złości.

– Jesteśmy Wolnymi Ludźmi, którzy starają się przeżyć za wszelką cenę, a to, że czasem zachowujemy się w sposób niezgodny z ludzką moralnością to nie nasza wina. Jak również nie jesteśmy winni sytuacji na całej ziemi – odezwał się Sasza, na wszelki wypadek trzymając Flinta za lewę ramię.

– Rozumiem i przepraszam was za to, ale wcześniej mnie uczono, że wy i podobni wam ludzie to mordercy bez serca, bandyci, złodzieje i ogółem jesteście ludźmi najgorszego sortu – powiedziałem ponuro.

– Większość z nas taka jest, ale my staramy się być tacy jak wy – powiedział Sasza – a właśnie, coś nie widzę Milczka.

– Czyżby zmyślił te dziki? Dobra, ja idę na zwiad, a wy szykujcie się! – rozkazał Flint i ruszył do Milczka. Ja wraz z Saszą postanowiliśmy jeszcze zaczekać na Ivana, który dopiero po kwadransie wrócił dzierżąc drugi egzemplarz SPASA – 12 oraz mając przewieszone dwie skórzane torby na lewym ramieniu.

– No, mam nadzieje, że umiesz się nią obchodzić – powiedział podając mi broń.

– A tu masz amunicję oraz granaty, prawdopodobnie co drugi nie wybuchnie, ale chyba dasz radę prawda? – spytał podając mi jedną torbę, a sam drugą miał przy sobie.

– No, ba! Damy radę, ale gdzie jest Flint i Milczek? – spytałem, gdy położyłem strzelbę na ziemię i przewiesiłem torbę przez lewę ramię.

Następnie podniosłem broń, odbezpieczyłem ją, a potem sprawdziwszy stan magazynka uzupełniłem go wkładając osiem naboi. Dodatkowo ustawiłem by automatycznie strzelała aż cztery naboje na sekundę! Niby marnotrawstwo, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

– Ja jestem gotów – oznajmiłem repetując broń. Sasza wyszedł ze sklepu, ja byłem tuż za nim, Ivan ubezpieczał nam plecy. Skręciliśmy w lewo, ominęliśmy kilka wraków samochodów. Sasza machnął lewą dłonią, zatrzymaliśmy się, a nasz dowódca zaczął się skradać w stronę prowizorycznej wieżyczki obserwacyjnej. Wdrapywał się po skrzynkach i wydał z siebie zduszony okrzyk.

– Co się stało? – zapytał się Ivan, a ja miałem złe przeczucia co do odpowiedzi.

– Ku-ku-kurwa! O-oni n-n-nie żyją! – wyjąkał przestraszony i zaraz trzymając się mocno barierki wychylił się, odwróciłem wzrok, ale odgłosy wymiotowania dotarły do moich uszu.

– Co ich tak urządziło? Pijawki czy nietoperze? A tak swoją drogą to masz delikatny żołądek – powiedział z wyczuwaną kpiną w głosie.

– Kpij sobie, kpij! Kurwa! Za tobą! – krzyknął, w tym momencie za jego plecami zmaterializował się gigantyczny nietoperz. Instynktownie zadziałem i wystrzeliłem ze strzelby.

Cztery naboje ugodziły potwora odwracając jego uwagę od Ivana. Odwróciłem się, pobiegłem przed siebie przeskakując nad niewielkim kamieniem. Musiałem go nieźle zirytować, bo usłyszałem charakterystyczne charkotanie za swoimi plecami.

Nie zdążyłem przeładować i dlatego uderzyłem go kolbą. Nie zadałem mu tym poważnych obrażeń. Chwycił mnie swoimi szponami za kombinezon i cisnął mną daleko. Broń wypadła mi z rąk i gdzieś upadła, a torba z amunicją oraz granatami prawie się zsunęła z lewego ramienia.

– Odejdź stąd śmiertelniku i nie wchodź mi w drogę, oni sami pragną umrzeć. Czytałem ich myśli i znam pragnienia, które nimi kierują. – Usłyszałem ochrypły skrzek w swojej głowie.

– Jesteś wampirem mentalnym? – spytałem go w myślach, w odpowiedzi usłyszałem rzężący śmiech.

– A i owszem, ale też jestem strażnikiem tego, co ty pragniesz zdobyć. Jednak nie znajdziesz tego od razu, bo czeka cię trudna droga, pełna przeszkód.

– Zakładam, że to ty jesteś pierwszą, a zarazem najtrudniejszą przeszkodą co? – spytałem go grzecznie, ale też czułem jak powoli uchodzą ze mnie siły witalne, a w głowie czuję przyjemną pustkę.

– To prawda, powiedz mi, czy jesteś legendą? – pytanie wydawało mi się zupełnie od czapy, ale logiczne myślenie powoli ze mnie uchodziło.

– Nie jestem, bo legendy umierają, a ja chce żyć wiecznie – odpowiedziałem mu uroczyście. Znowu usłyszałem jego śmiech, tym razem przypominający chichot hieny. Usłyszałem, gdzieś cichy dźwięk wystrzału, ale przestało mnie to interesować, przed oczami miałem tylko mrok…

 

– Ej! Nie umieraj, musisz przeżyć! Musisz przeżyć rozumiesz?! – krzyczał Ivan mocno go policzkując. Widząc jednak, że to nie daje żadnych efektów nie załamał się. Już kwadrans temu zdążył Blanta odsunąć od szczątek zmutowanego wampira.

Otworzył swoją torbę, zaczął w niej szukać odpowiednich rzeczy. Wyjął bawełniany bandaż, czystą chusteczkę oraz buteleczkę z wodą utlenioną, co prawda przeterminowaną o dwa lata, ale nie było to ważne. Polał materiał cieczą i przemył jego rany na szyi oraz na czole. Następnie delikatnie uniósł jego głowę, dzięki temu wsunął mu torbę pod czaszkę.

Dobra, teraz można owinąć mu szyję bandażem, a potem przełoży się torbę mu pod kark i wtedy owinie mu się mocno czerep – jak pomyślał to tak zrobił. Co prawda trochę mu to sprawiało problemów, ale dał radę.

Blant leżał nieruchomo na ziemi, a on mógł spokojnie zaaplikować mu ze strzykawki leki przeciwbólowe oraz pulę witamin. Na sam koniec wyjął małe ołowiane pudełko i otworzywszy je za pomocą szczypiec wyciągnął krwawy i święcący przedmiot o kształcie zbliżonym do ludzkiego serca.

Położył „serce” na twarz nieprzytomnego, a potem zaczął się modlić żarliwie do Zulusa.

Krwawe Serce, to bardzo pożyteczny artefakt, powinien go postawić po godzinie na nogi, dodatkowo został wsparty przez witaminy i zabezpieczyłem mu bandażem rany.

Będzie zdrowy, a przynajmniej tak chciałbym, oby Zulus nad nim czuwał – pomyślał Ivan i czuwał nad nieprzytomnym Blantem.

Po dwóch godzinach warty, ledwo słaniający się na nogach rusek usłyszał cichy jęk. Od razu poderwał się do pionu jakby go prąd kopnął, uklęknął przed rannym mężczyzną. Wyjął z torby średniej wielkości butelkę z wodą i otworzywszy ją delikatnie wlewał zawartość do ust Blanta.

Krztusząc się niemiłosiernie zdążył co nieco przełknąć, zamknął oczy na chwilę, ale chwilę potem otworzył je szeroko.

– J-j-ja żyje, j-j-ja żyje! – zawołał ochryple, a zaraz potem zemdlał. Docuciwszy przez Ivana mężczyzna zaczął się cicho śmiać.

– Jestem legendą, przeżyłem spotkanie z mentalnym wampirem i wiem, gdzie szukać naszego łupu – powiedział powoli – co się stało z Milczkiem i Flintem?

– Niestety, nie żyją, nie mieli tyle szczęścia co ty. Sasza uciekł, zostawił nas na pastwę tego mutanta, a przy tym złamał nasze zasady. Jak go dorwiemy to mamy prawo wymierzyć na nim sprawiedliwość – powiedział ponurym tonem.

– Co z moją strzelbą oraz torbą z amunicją i granatami? – przypomniał sobie o ekwipunku.

– Hm, jeśli się nie mylę to gdzieś tutaj powinna leżeć, bo rzucił tobą, a torbę i broń wypuściłeś z rąk. Jeśli wytrzymasz jakiś kwadrans może dwa, mógłbym wrócić po nią.

– Dam radę, naprawdę zależy mi na tym byś odzyskał mój sprzęt, wiem gdzie mamy teraz iść, a tak swoją drogą. Co ja mam na twarzy?

– Artefakt leczniczy, dobrze, że go nie sprzedałem, bo jak kilka lat temu wpadł w moje dłonie to chłopaki chcieli bym go sprzedał i cieszył się napływem gotówki, ale wolałem go zatrzymać i jak widzę dobrze zrobiłem – powiedział wstając z ziemi, ruszył niewielką, ocalałą uliczką.

Cały czas rozglądał się za sprzętem swojego kompana oraz szukał zagrożenia, ale w końcu znalazł jego strzelbę i torbę z rozrzuconą amunicją. Wyzbierał dobre naboje, granatów nie znalazł i wrócił do Blanta.

– Trzymaj i powiedz mi jedno bracie, czy jest sens szukania tego co potrzebujesz? – spytał się go kładąc broń z amunicją na ziemi.

– Jestem legendą – wyszeptał, a zaraz potem kontynuował wypowiedź – bohaterowie w wielu legendach dokonują heroicznych czynów i zdobywają różne nagrody. Nasza nagroda ukryta jest na ulicy Dworcowej w samym dworcu kolejowym.

– Niech ci będzie, w sumie i tak nie mamy niczego do stracenia oprócz naszego życia – powiedział pogodnym głosem – dobra, chwyć mnie za dłoń i wstawaj. Kawałek mamy do przejścia. Tylko posprzątam swoje graty do torby i możemy ruszać.

Po chwili obaj mężczyźni byli uzbrojeni po zęby, ruszyli znajomą drogą do starego supermarketu i weszli na Aleję Rodła. Następnie skierowali swoje kroki na ulicę Żelazną. Po drodze ustrzelili zmutowane szczury, które wybiegły z ruin pobliskiego budynku.

– Patrz – rzekł Ivan do Blanta wskazując mu ruiny starej fabryki – to stara cukrownia, kiedyś był to najlepszy schron, ale komuś się chciało podłożyć ładunki wybuchowe. Jak to wszystko … ech, idźmy dalej.

Blant kiwnął głową i poprowadził go uliczką na przeciwko placu Władysława Jedlińskiego, żołnierza wyklętego. Zatrzymali się przed kamiennym wizerunkiem mężczyzny w wojskowym mundurze.

– A o to i jesteśmy na ulicy Dworcowej – oznajmił Blant, gdy tylko ruszyli spod pomnika ów bohatera narodowego.

– Wchodzimy do środka? – spytał go Ivan, a ten tylko kiwnął głową. Ruszyli dziarskim krokiem w stronę ruin dworca kolejowego.

– Kiedyś to był piękny budynek. Miał kolumny oraz ostre łuki, a teraz to jedna wielka ruina – rzekł Blant.

Nie musieli szukać głównego wejścia, tylko weszli przez dziurę w ścianie. Przeskoczyli przez stare jak świat barierki i znaleźli się w dawnym holu.

– Gdzie teraz Blant? – spytał go Rosjanin, ale ten nakazał gestem ciszę i przeładował strzelbę. Następnie samotnie ruszył w stronę dawnej poczekalni po chwili zaczął strzelać w niewidoczne dla ruskiego stworzenia.

Ivan, będący pełen obaw o swojego jedynego brata pobiegł za nim ściskając mocno SPASA w dłoniach. Ostatni biały wilczur powalił Blanta na ziemię, mężczyzna uderzył mutanta pięścią na odlew. Zwierzę zaskowyczało, już miało przegryźć gardło swojej ofierze, gdy wystrzelony pocisk zrzucił go z ciała mężczyzny.

Drapieżnik lekko skołowany, otrząsnął się po chwili, która wystarczyła Ivanowi do przeładowania strzelby. Wilk skoczył z pazurami na ruska, ale ten w ostatniej chwili odskoczył na bok.

Namierzył drapieżnika i pociągnął za spust, zwierzę nie będąc gotowe do uniku oberwało w tułów padając trupem na ziemię. Ivan położył strzelbę na jeszcze ciepłych zwłokach, podszedł do Blanta. Sprawdził jego tętno, odetchnął z ulgą.

– Aleś mnie kurwa wystraszył – rzekł do niego gdy ten otworzył oczy – normalnie myślałem, że już po tobie, a tu tylko zwykłe omdlenie.

– E, wszystko było zaplanowane, przecież wilk by nie tknął padliny prawda? – spytał go i powoli podniósł się z ziemi.

– No, to jesteś durny, takie drapieżniki nawet i padliną nie pogardzą, swoją drogą nie był przypadkiem zmutowany? Do kogo tak strzelałeś, że nie widzę innych trupów? – Ivan zaczął szukać jakichkolwiek ofiar, ale żadnej nie znalazł.

– Ee, zdawało ci się, może to po prostu duchy ukraińskich stalkerów tutaj straszą? – odpowiedział mu pytaniem – a tak swoją drogą to wiem, gdzie dokładniej mamy znaleźć Krowę.

– To ty nie znasz dokładnej lokalizacji?! – zdenerwował się Rosjanin – to przez twoją głupotę Milczek, Sasza oraz Flint nie żyją, a ty teraz mówisz, że znasz dokładną lokalizację! Ech, gdyby to był dwudziesty pierwszy wiek, to bym cię zostawił, a tak to nie chce ryzykować utraty życia.

– No widzisz jaki jesteś mądry – ucieszył się Blant i zaraz potem dodał – po prostu ten wampir mentalny mnie zmylił i zamiast kasy biletowej wskazał mi budynek dworca.

– Lepiej żeby tak było, bo przysięgam, że będę pierwszy który cię rozstrzela pod ścianą tego budynku – burknął rusek.

– Chodź za mną, a tak na marginesie to co zrobisz za połowę kasy, którą dostaniemy za Krowę? – spytał gdy tylko wyszli na zewnątrz – bo ja osobiście kupię lepszą strzelbę i karabin. Marzy mi się AK albo Thomson, a ze strzelb to może Chasera bym zakupił, albo tą zaniósłbym zmodyfikował u technika.

– Ja – odezwał się ruski gdy minęli dawny parking dla taksówek – jeszcze nie wiem co bym za tą kwotę zrobił. Może wyjechał do USA i rozpoczął życie jako jakiś biznesmen, gromadziłbym pieniądze, żył w dostatku, niczym się nie martwił. Daleko jeszcze?

– Już jesteśmy, widzisz ten zrujnowany budynek? – Wskazał palcem na zrujnowaną kasę z biletami.

– Mhm, ale ty wchodzisz pierwszy, bo ja lubię się bawić w bohatera, gdyby istniało ZSRR to może bym dostał Order Bohatera Narodowego?

– Prędzej by cię do łagrów wysłali za kumplowanie się z Ukraińcem, Czechem oraz Polakiem. – Wyszczerzył zęby i wbiegł do środka zanim Ivan cokolwiek odpowiedział, ale i tak usłyszał kilka rosyjskich wyzwisk pod swoim adresem…

 

Jak to dobrze, że budynek w którym mogłem kupić bilet na autobus miał tylko jedno pomieszczenie. Ołowiana skrzynia była kiedyś ukryta pod drewnianym stołem, ale wyglądała zachęcająco. Podszedłem do niej śmiało i uklęknąwszy przed nią na oba kolana sprawdziłem czy jest zamknięta na kłódkę. Faktycznie mosiężne zamknięcie trzymało wieko schowka, ale wiedziałem co trzeba zrobić.

Z racji tego, że się nie posiada wytrychów lub kluczy do danego pojemnika należy mieć broń palną i odstrzelić kłódkę. Po chwili już mogłem dobrać się do swojego łupu. Jednak musiałem powiadomić Ivana o tym co zrobiłem i dlatego wydarłem się głośno.

– Ivaaan! Nie bój się, ja tylko przestrzeliłem kłódkę!

– Zamknij ryj! Bo nam tu jeszcze mutanty przylezą – odpowiedział szybko.

Uniosłem delikatnie wieko do góry i zamarłem zdumiony. W środku zamiast Krowy leżał jakiś przedmiot wykonany ze złota. Kształtem przypominało serce, coś mi pod czaszką kołatało znajomego. Czy przypadkiem o nim nie słyszałem? Wpatrywałem się w niego jak zaczarowany.

– No, co tam znalazłeś? Pokażesz brachu? – głos Ivana wystraszył mnie, straciłem zupełną czujność, co prawda on mi prawdopodobnie krzywdy nie zrobi, ale to niekoniecznie musiał stać za mną on.

– Oż cholera, Ivan! Weź mnie nie strasz, a znalazłem to. – Wskazałem mu dłonią na przedmiot.

– O kurde – podzielił moje zdumienie – toż to… toż… to jest… „Serce Edenu”. Jesteśmy bogaci! Uszczypnij mnie – poprosił, spełniłem jego prośbę – nie tak mocno!

– Sam chciałeś, ale mniejsza o to. Co z nim zrobimy? Miałem na myśli artefakt. Zachowamy czy spylimy go na pchlim targu?

– Nie wiem, po raz pierwszy nie wiem co mam robić. Zazwyczaj to Flint o wszystkim decydował, a ja się podporządkowywałem. Czekaj!

Ale było już za późno, bo trzymałem przedmiot w dłoni, nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale jakiś głos podświadomie kazał mi to zrobić.

– Ivan, wszystko gra, on nie zrobi na… – obraz zawirował mi przed oczami i zniknął z widoku. Po chwili ujrzałem zupełnie biały pokój z dwoma wysokimi złotymi tronami na środku. Na jednym z nich siedział brodaty olbrzym ubrany w białą togę.

– Czekałem Kamilu na ciebie – usłyszałem jego głos, podobny do dźwięków harfy – usiądź synu na swoim miejscu.

– Kim jesteś i skąd znasz moje imię? – spytałem go ze zdumieniem w głosie, bo po raz pierwszy jakiś nieznany mi mężczyzna wie jak się nazywam.

– Oj synu, ty mnie znasz, ale zapomniałeś jak mnie zwano. Odpowiem na twoje pytanie. JESTEM twoją przeszłością. JESTEM twoją teraźniejszością. JESTEM twoją przyszłością. To moje imię i nie bój się, krzywdy ci nie zrobię.

– No dobrze jakoś się wdrapię na górę, a mogę dostać małą pomoc? – spytałem go, a ten tylko pstryknął palcami. Poczułem jakby mi nogi urwało w następnym ułamku sekundy siedziałem wygodnie na tronie.

Dziwne masz imię starcze – pomyślałem patrząc się na jego śnieżnobiałą i długą brodę. Usłyszałem jego radosny śmiech i zaraz zrozumiałem, że czyta mi w myślach.

– Jesteś Bogiem, bo tylko Bóg oraz nieliczni obdarzeni jego darem mogą to czynić lub po odnalezieniu odpowiedniego artefaktu mam racje? – spytałem go, patrząc w jego ciemnoniebieskie oczy.

– Pewnie, że masz, trochę ci to zajęło, ale w końcu mądrym cię uczyniłem. W każdym bądź razie masz jeszcze jakieś pytania prawda? – Uśmiechnął się delikatnie do mnie.

– Mhm, co ja tutaj robię? Dlaczego nie jestem na ziemi? Dlaczego ziemia została skażona? Czy to jest twoja sprawka? Czy ja umarłem? – Te pytania jako pierwsze kołatały w moim mózgu i dlatego je zadałem.

Nie myślałem nawet o tym, czy urażę swojego Boga, bo niektórzy twierdzą, że on nie istnieje, a tu proszę. Rozmawiam z nim jak z własnym ojcem.

– Odpowiem na niektóre z twoich pytań, słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Znalazłeś się tutaj, bo dotknąłeś za moim przyzwoleniem serca mojego ogrodu. To ono cię tutaj sprowadziło. Jesteś tak jakby w pomieszczeniu sądowniczym, ale obejdzie się bez procesu. Czy umarłeś? Nie, ja ciebie podobnie jak Maryję, przeniosłem wraz z ciałem, więc jesteś pierwszym od kilku tysiącleci kogo wezwałem w całości do siebie.

– A co z ziemią? – przerwałem mu, ale widząc zły blask w jego oczach zamilkłem od razu i dla swojego bezpieczeństwa wtuliłem się bardziej w tron. Co prawda nic to nie dało, ale czułem się lepiej.

– Przepraszam, poniosło mnie, powinienem się nie denerwować. Co się tyczy ziemi i skażenia to odpowiedź jest prosta. Dałem wam wolną wolę i przykazania byście mogli samodzielnie działać oraz wyciągać konsekwencje.

Także masz jedynie prawo mnie obwiniać, że nie chciałem z was robić bezmyślnych marionetek. Ja was mocno kocham, wybaczać wam błędy będę zawsze, ale to od was zależy czy dbać będziecie o swoją ziemię.

– Aha – nie zrozumiałem tego co powiedział, ale on chyba o tym wiedział dlatego spytałem się go – a wiesz co Panie Boże, bo mam takie jedno maleńkie pytanie.

– Tak? – spytał z uśmiechem i radosnym błyskiem w oczach

– Czy mogę tutaj zostać? – sam zdumiałem się swoją prośbą, ale pragnąłem żyć w lepszym świecie bez przemocy i tego całego chaosu.

– Cóż, zasadniczo masz wolny wybór. Możesz stać się jednym z aniołów lub dalej włóczyć się po świecie i walczyć z mutantami oraz szukać artefaktów i ledwo co wiązać koniec z końcem.

– A czy możesz mi pokazać obie moje prawdopodobne przyszłości? – poprosiłem, nie wiedząc dlaczego uśmiechnąłem się jak dziecko na widok cukierków.

Bóg dotknął mnie tylko palcem w czoło i zaraz widziałem w mojej wyobraźni oba scenariusze.

Najpierw widziałem siebie leżącego na chmurach, popijałem zimne napoje i oglądałem nagie, tańczące anielice. Obok mnie leżała rosyjska modelka Natasza Lebiediew. Nie musiałem się o nic martwić.

Tylko potem ujrzałem jak zrozpaczony Ivan grzebie mnie w ziemi, a sam potem strzela sobie w głowę, a jego dusza przenosi się do protestanckiego piekła.

W drugiej wizji zobaczyłem nas obu, przedzierających się przez jakieś ruiny, chyba to była Warszawa, byliśmy zadowoleni z życia, bo opowiadaliśmy sobie dowcipy. Chyba wracaliśmy do bazy, bo plecaki były wypełnione pojemnikami na artefakty.

Widziałem też dwie kobiety witające nas, to były nasze żony. Zaraz też nadbiegły prawdopodobnie nasze dzieci. Oto widziałem swoje ludzkie pragnienia. Mogłem wybrać swoją przyszłość i wiedziałem co zrobię.

– Chce wrócić na ziemię – powiedziałem stanowczym głosem, Bóg spojrzał na mnie jakby chciał się upewnić, że jestem w stu procentach pewien, że taka jest moja wola.

– Tak, chce tego i świadomy jestem swojej decyzji. – Najwyższy tylko pstryknął palcami, a mnie znowu ogarnął mrok…

 

Blant ocknął się i przetarł dłonią spocone czoło, rozejrzał się uważnie po początkowo obcym mu miejscu, ale zaraz zarechotał radośnie. Oto obudził się w swoim rodzinnym bunkrze znajdującym się we wsi Bystrze.

Nigdzie nie było mutantów ani ruin, już usiadł na łóżku gdy spostrzegł, że na podłodze leży torba pełna pieniędzy oraz jakaś kartka. Podniósł ją i odczytał wiadomość.

 

Jeśli się obudziłeś to się cieszę, że żyjesz i widzisz ile forsy nam dał artefakt.

Ja w tej chwili prawdopodobnie znajduję się w drodze do Tczewa, bo i tam słyszałem plotki o artefaktach. Także widzimy się niedługo. Do zobaczenia!

 

Mężczyzna uśmiechnął się do kartki papieru, wiedział już doskonale, że jeszcze się z ruskiem zobaczy. Podarł wiadomość, resztki listu wrzucił do kominka. Poszedł coś ubrać na siebie. Potem zjeść śniadanie i zobaczyć się z najbliższymi. Jego życie od tej pory nabrało wiele rumieńców, ale to już inna historia.

Koniec

Komentarze

Czegoś mi w tym konkursie brakowało, ale już jest! Metro! I Zona! Choć tak naprawdę – gra komputerowa (Fallout może?). Nieskończona amunicja, plecak w którym mieści się jeszcze pewnie motocykl, moździerz i zestaw do defibrylacji. Coraz trudniejsi przeciwnicy – nietoperz, szczury, dziki, ludzie i na koniec boss – supernietoperz. Widać, że to czyste SF – metro w Malborku? Postęp jest, nie przeczę. Jednak wszystko przebija zakończenie – drugi wniebowzięty po Maryi? Grubo!

Dziwna jest, podzielona na dwie części, narracja. Ten pomysł jest nietrafiony. Jednak, drogi Autorze, wyrządziłeś sobie niedźwiedzią przysługę, wrzucając opko tak późno. Ono się po prostu roi od błędów. Wszystkich nie chciało mi się wyłapywać, ale rzucę kilkoma przykładami:

– “ale o to” – oto; i tak kilka razy później;

– “Umieściłem gadget” – gadżet;

– “miejscu do którego miałem dostać się” – się dostać;

– “Odpiąłem od spodni kaburę z pistoletem.” – to dla mnie nowość – kabura przypinana do spodni?;

– “zostałem miło zaskoczony” – mile;

– “stronę prawidłowego wejścia” – a są wejścia nieprawidłowe?;

– “Starałem się sprawdzić wszystko nawet książki i moje krzesło” – tak promieniowanie nie działa, wystarczy ogólny poziom w pomieszczeniu (no chyba, że chciałby te książki zjeść albo się na nich położyć. to może byłaby nieznaczna różnica);

– “Nie rozsądnie” – nierozsądnie;

– “Szczury wypadły (…) kiedy zastrzeliłem jedno z nich” – skoro szczury, to jednego;

– “drobne przeszkody w postaci kawałków budynków czy dziur po materiałach wybuchowych” – budynki (nawet ich kawałki) to drobne przeszkody? a dziury to chyba po wybuchach, chyba że materiały były w nich schowane?;

– “Skręciłem ostatkami sił” – ostatkiem;

– “drabiny co by się wspiąć” – coby? brzydkie wyrażenie;

– “Dziki(…) znaleźli jakieś radioaktywne owady” – znaleźli? a nieradioaktywne owady to niesmaczne są?;

– “dziwne kolumny stylizowane na łacińskie” – a są takie?;

– “wiele pokładów sił witalnych” – taaak, jak na kopalni – pokłady od poziomu 180 do poziomu 1000;

– “złożysz nam przyjacielu przysięgę, że nie zabijesz nas gdy tylko otrzymasz od nas strzelbę na dziki” – a ja w ludzi wątpiłem; a tu nie – wystarczy przysięga – wiążąca jak u szlachetnych Rycerzy Okrągłego Stołu;

– “ryzyko nadejścia dzików było nieuniknione.” – ryzyko było nieuniknione?;

– “nie słusznie” – niesłusznie;

– “gdzie jest Flint i Milczek” – są;

– “wystrzeliłem ze strzelby. Cztery naboje (…)” – jak dla mnie to seriami strzela karabin, a nie strzelba;

– “przeterminowaną o dwa lata” – yes, to jest problem w świecie postapo! data ważności!;

– “wymierzyć na nim sprawiedliwość” – mu;

– “chwyć mnie za dłoń i wstawaj” – mówisz do kogoś – “chwyć mnie za dłoń”?;

– “swojego jedynego brata” – kurcze, mało chłopa nie rozwalili, a teraz już brat?;

– “pierwszy który cię rozstrzela” – a potem drugi, i trzeci, i czwarty…;

– “mosiężne zamknięcie” – mosiądz nie jest dobrym materiałem na kłódkę;

– “Najpierw widziałem siebie leżącego na chmurach, popijałem zimne napoje i oglądałem nagie, tańczące anielice” – hm, hm – a nie pomyliły ci się religie?

A to tylko niewielki fragment rzeczy niedorobionych.

 

No niestety, nie jest to opowiadanie dobre. Dziury logiczne, fatalny język, zakończenie od czapy. A Malborka nie znam na tyle, by docenić osadzenie w realiach.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jak już słusznie zauważono, błędów co niemiara, a na edytowanie za późno. To bardzo utrudnia czytanie, zwłaszcza że akcja nie porywa na tyle, żeby z poświęceniem brnąć przez złą interpunkcję…

 

Dwa losowo wybrane zdania z brakującymi przecinkami (imię ich legion):

Zobaczmy ile dziur będziesz mieć gdy pociągnę za spust

nie jesteś Tytusem Bombą by w ten sposób radzić sobie z przeciwnikami

 

Zdanie, w którym brakuje jednego przecinka (przed to), a inny jest zbędny (po stara)

Nigdy więcej takich wypraw, a jeśli kiedykolwiek na nie się zdecyduje to chociaż wezmę starą, dobrą strzelbę

http://altronapoleone.home.blog

Rzeczywiście, nienajlepiej napisanie, a właściwe nawet nie chodziło o błędy, tylko sztuczność, nienaturalność języka. Zarówno narracji, jak i dialogów. Tyle, że jest to rzecz do wyćwiczenia, z każdym kolejnym tekstem powinno być coraz lepiej. 

A fabuła… Ja tam lubię proste nawalanki, lubie zastanawiać się, co też zaraz na bohaterów wyskoczy i jak sobie z nowym paskudztwem poradzą. I kto przeżyje. Więc się nie czepiam ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytałam opowiadanie. Niestety z powodu licznych błędów nie mogę go zakwalifikować. Można było poprawiać tekst do 1 maja. Spróbuj następnym razem poprosić kogoś o betowanie czegoś krótszego albo wrzuć tekst trochę wcześniej :) Muszę jednak pochwalić za dialogi – większość zapisana poprawnie. Polecam ci mniej stosować opcję z wtrąceniem: 

– Czekałem(+,) Kamilu(+,) na ciebie – usłyszałem jego głos, podobny do dźwięków harfy – usiądź(+,) synu(+,) na swoim miejscu. ← według mnie tutaj spokojnie można użyć innej reguły

 

Wypisałam niektóre potknięcia/uwagi:

 

Przyjrzałem się uważnie miejscu(+,) do którego miałem dostać się. ← miałem się dostać

od razu zacząłem przesuwać biurko w stronę prawidłowego wejścia. ← to było tam nieprawidłowe wejście? ;)

poziomo biurko(+,) by zagradzało przejście z dwóch stron.

W otworach(+,) w których kiedyś wstawione były okna ← w które

Nie rozsądnie, ale ← nierozsądnie 

Zmutowane myszy – pomyślałem ← ale za chwilę piszesz: szczury wypadły. No to myszy czy szczury?

taka myśl koiła mnie do snu ← niezręczne, koić do snu

skrótu(+,) by dostać się na Dworcową.

Nie chciałem oglądać ruin niegdyś wspaniałego miasta, które samo sobie było winne, że obróciło się w perzynę. Ponieważ mieszkańcy miasta z burmistrzem na czele ← mieszkańcy miasta są winni, nie samo obrócone w ruinę miasto

Trzeciej Wojny Światowej ← zazwyczaj piszemy małą takie nazwy, chyba że przykładasz do nich głębokie znaczenie uczuciowe

Skręciłem w ulicę Tadeusza Kościuszki i omijając drobne przeszkody w postaci kawałków budynków czy dziur po materiałach wybuchowych. ← coś tu się nie zgadza w tym zdaniu. Może trzeba usunąć i?

budynku(+,) na który można by się wspiąć bądź schronić się w środku.

Modliłem się w duchu(+,) aby żaden mutant

Dobra myśl, a co ty na to(+,) Milczek?

ale nadal wiłem się po podłodze(+,) co wywołało większe salwy śmiechu.

Znaczy się jesteś stalkerem(+,) tak?

To kim on(+,) do cholery(+,) jest?! ← wtrącenie/wołacze oddzielamy przecinkami

Skoro mógłbym was zaprowadzić do miejsca(+,) w którym został ukryty ← oj, nieładnie tak wielokrotnie nie dawać przecinka przed który

że Krowa obdarzy nas złotym dotykiem i dzięki temu wszystko czego się dotknie zamienia się w złoto. Jednakże mało kto wie, gdzie go szukać. ← go byłoby ok, gdyby podmiotem nadal był artefakt, ale jest Krowa

– Nie wiemy, ale pewnie tam, gdzie cię znaleźliśmy – wydawało mi się, że mówił prawdę i dlatego przyjąłem jego słowa za dobrą monetę. ← lepiej byłoby zakończyć wypowiedź kropką, a didaskalia dać od nowego akapitu jako zwykła narracja

Ten o dziwo posłuchał się mnie i żadnym słowem nie odezwał się. ← niezręczny zapis

złożysz nam(+,) przyjacielu(+,) przysięgę

a to, że czasem zachowujemy się w sposób niezgodny z ludzką moralnością to nie nasza wina. Jak również nie jesteśmy winni sytuacji na całej ziemi ← czy chodzi ci o Ziemię? A to, że zachowują się niemoralnie, to wyłącznie ich wina ;)

drugi egzemplarz SPASA – 12 ← czy nie powinieneś zapisać tego SPASA-12?

Musiałem go nieźle zirytować, bo usłyszałem charakterystyczne charkotanie za swoimi plecami.

Nie zdążyłem przeładować i dlatego uderzyłem go kolbą. Nie zadałem mu tym poważnych obrażeń. Chwycił mnie swoimi szponami za kombinezon i cisnął mną daleko. Broń wypadła mi z rąk ← można usunąć nieco zaznaczonych słów

Dobra, teraz można owinąć mu szyję bandażem, a potem przełoży się torbę mu pod kark i wtedy owinie mu się mocno czerep ← topornie napisałeś to zdania

Krwawe Serce, to bardzo pożyteczny artefakt, powinien go postawić po godzinie na nogi, dodatkowo został wsparty przez witaminy i zabezpieczyłem mu bandażem rany. ← to również, pasowałoby je podzielić

– Jestem legendą – wyszeptał, a zaraz potem kontynuował wypowiedź: – bohaterowie

– Ee, zdawało ci się, może to po prostu duchy ukraińskich stalkerów tutaj straszą? – odpowiedział mu pytaniem(+.) – Aa tak swoją drogą

– Ivan, wszystko gra, on nie zrobi na… – oObraz zawirował mi przed oczami i zniknął z widoku.

– Czekałem(+,) Kamilu na ciebie – usłyszałem jego głos, podobny do dźwięków harfy – usiądź synu na swoim miejscu.

– Mhm, co ja tutaj robię? Dlaczego nie jestem na ziemi? Dlaczego ziemia została skażona? ← znowu, czy chodzi o planetę Ziemię?

– Aha(+.)nNie zrozumiałem tego co powiedział, ale on chyba o tym wiedział(+.) dlatego sSpytałem się go:aA wiesz co(+,) Panie Boże

– Chceę wrócić na zZiemię – powiedziałem stanowczym głosem(+.), Bóg spojrzał na mnie jakby chciał się upewnić, że jestem w stu procentach pewien, że taka jest moja wola.

– Tak, chceę tego

 

Masz też trochę problemów z przecinkami. Ale ćwicz dalej!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Szkoda trochę, ale cóż mówi się trudno i próbuje się dalej. Dzięki za rady i sprawdzenie opowiadania, fakt sam jestem sobie winien, że wcześniej nie wrzuciłem tylko na wyjeździe majówkowym go kończyłem.

No, nie porwało. Jak na postapo, to bohater jest nieźle oblatany w starych filmach. Na czym je ogląda?

Ogólnie, przeszkadzała mi kulejąca logika. Takie mutanty to bzdury – potrzeba wielu pokoleń, żeby coś się wyraźnie w gatunku zmieniło. A jak długo trwa pokolenie dzików? A jednak bohater ma jeszcze działający tablet. Zamiast troszczyć się o żarcie, szuka jakichś artefaktów, przyświecając sobie tabletem (po co mu to? Wi-Fi wszędzie działa?). Bardziej mi to wygląda na scenariusz do gry niż na wiarygodną historię.

Fabuła nie wciągnęła.

Bohaterowie też nie – płascy i tylko zabijać potrafią.

Legenda wydaje mi się dodana na siłę.

Ale najsłabiej wypada wykonanie. Literówka już w pierwszym zdaniu, dalej nie robi się lepiej. Kłopoty z pisownią łączną/ rozdzielną, interpunkcja kuleje na obie nogi, błędne konstrukcje, powtórzenia, drętwe dialogi, narracja dziwnie przeskakuje między pierwszo– i trzecioosobową…

spytałem się Ivana, bo chcąc nie chcąc lufa zaczynała mi przeszkadzać.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzi, że to lufa chciała albo nie chciała. “Spytać się”, to zadać pytanie samemu sobie.

Poszedł coś ubrać na siebie.

Ubrań się nie ubiera. Poszedł się ubrać.

Babska logika rządzi!

To oblatanie w starych filmach bohatera mi przypadło do gustu – lubię, gdy postacie znają choć trochę popkultury. Tym bardziej, jak jej potem używają w jakimś celu w tekście.

Reszta jednak nie wyróżnia się, a wykonanie ciągnie opowiadanie z poziomu średniaka w dół. Właściwie wszystkie moje uwagi wymieniła Finkla, więc powtarzać się nie będę.

Podsumowując: koncept był, ale wykonanie koncertu fajerwerków nie jest najlepsze. Chwytaj przydatne linki z forum. Pomogą Ci z aspektami technicznymi opowiadań:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Licznik Geigera cicho zatrzeszczał mi w dłoni, wiedziałem, że im bardziej będę zgłębiał się w malborski tunel, tym bardziej moje życie będzie zagrożone. Nie zamierzam się wycofywać, nie po to przedzierałem się przez kanały, równie niebezpieczne jak ten podkop.

Parę razy musiałem ratować się ucieczką, ale o to wreszcie natrafiłem na przejście do malborskich tuneli.

Oto. Powtórzenie. Zmiana czasu.

Kiedy trafiam na taki początek, spodziewam się, że raczej do końca będzie podobnie. To znaczy, że nie będzie mi się dobrze czytało. Myślę, że ponad dwa tygodnie to sporo czasu na przejrzenie tekstu, wyłapanie usterek i naniesienie poprawek. Musisz popracować nad takimi rzeczami.

Przynoszę radość :)

Z trudem doczytałam mniej więcej do połowy, do momentu spotkania z gigantycznym nietoperzem, a ponieważ nic mnie w opowiadaniu nie zdołało zaciekawić, uznałam, że dłużej męczyć się nie będę, tym bardziej, że Artefakt jest napisany bardzo źle, a błędy wskazane przez wcześniej komentujących, nadal utrudniają lekturę. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka