- Opowiadanie: zith - Upadek Betel (FANTASY + rys.)

Upadek Betel (FANTASY + rys.)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Upadek Betel (FANTASY + rys.)

Promienie zachodzącego słońca zaglądały do wnętrz przez dziurę w sklepieniu. Spełzały po ściennych malowidłach, rozmywając kolory w świetle, dotykały kolumn, płaskorzeźb i posągów. Obejmowały także czarne skrzydła istoty siedzącej na piedestale jednej z wywróconych rzeźb. Twarz młodzieńca, równie piękna co smutna, odcinała się wyrazem od stojących obok kamiennych podobizn herosów.

Opierał się skrzydłami o ścianę, wsparł łokieć na kolanie i leniwie machał zwieszoną z cokołu nogą, wyposażoną w szpony. Uderzał piętą w kamienny blok pod sobą, a wyrastający z niej pazur wydawał głuchy stukot.

Był znany jako Krucze Pióro, w środowisku żeglarzy nazywano go także Czarnym Przewodnikiem. Starał się być zrelaksowany, jednak pod przymkniętą powieką żywo przemykały obrazy, a na twarzy gościł niepokój.

Przebywał w swoim starym domu. Znał niemal każdy zakamarek olbrzymiego zamczyska, lecz nawet gdyby przywrócono miejscu dawną świetność – byłoby dla niego bezwartościowe. Wszystko przepadło, pozbawione znaczenia, nie miało sensu bez niej.

Świat stanowił olbrzymią mapę, w której zmuszony był zatracić się na jakiś czas. Sypiał więc na dachach wieżowców, budowlach zastępujących drzewa w ciasnych, nowoczesnych metropoliach. Noce spędzał także w jaskiniach położonych na dzikich terenach Wolnej Strefy – obszarze odciętym od okolic miast.

 

Obserwował z dystansu zachodzące na świecie zmiany i czekał na odpowiedni moment, znak lub sygnał, że czas działać. Skrzydła były silne, sejmitar ostry jak kiedyś, a wola walki niezłomna, mimo to – był cierpliwy. Może właśnie dlatego, ze wszystkich chowańców jakie stworzyła złotooka pani, tylko jemu udało się przeżyć.

Dlaczego powrócił?

 

Królestwo Cienia było posępną krainą. Nigdy nie dotarł do niej pochodzący z wielkiego miasta naukowiec, ani wyprawa, wojsko, czy też śmiałek z koczowniczych ludów.

Czarownik, który lata temu upodobał sobie te tereny, dobrze przestudiował ich położenie i charakterystykę. W momencie przybycia widział przed sobą niezamieszkały obszar, otoczony z dwóch stron pasmem lasów i gór. Nie interesowało go, kto miał do niego prawa, ani do jakiego należał państwa. Miał dar widzenia przyszłych zdarzeń i wiedział, że wkrótce narody upadną, a dotychczasowe granice zostaną zatarte.

 

Esteban Greedith był jednym z wielu ubogich, meksykańskich nastolatków. Żył w czasach, gdy świat obiegła sensacyjna wiadomość: do ziemi zbliżał się asteroid. Władze prawdopodobnie wiedziały wcześniej, lecz ukrywały fakty przed opinią publiczną. Zapewne próbowały, aż do ostatniej chwili, w ramach kolejnej z „tajnych misji", pozbyć się kłopotu na własną rękę. Gdy podano szokujące informacje – było już za późno. Miliony ludzi wyszło na ulicę, klękając i modląc się, wznosząc błagalne spojrzenia w stronę rozpalonego światłem nieba. Zjawisko, które miało miejsce nazwano potem Srebrnym Deszczem. Nie potrafiono przez następne lata dojść, za jaką sprawą ciało niebieskie zdołało w tak błyskawicznym czasie podzielić się na kilkaset mniejszych części tuż przed uderzeniem i dotrzeć do najodleglejszych zakątków na Ziemi. Z nieba zaczęły wolno opadać miliardy mieniących się kryształów.

Nie uczyniły jednak żadnych dewastacji, ani najdrobniejszych zniszczeń. Wnikały we wszystko, co napotkały na swej drodze: drzewa, wodę, budynki, zwierzęta i ludzi.

 

Greedith pamiętał napięte miesiące oczekiwania oraz straszliwych domysłów, lecz żaden z nich się nie spełnił. Po krótkim czasie pewną rzecz odkryto od razu – w płacie czołowym (prawdopodobnie wszystkich) ludzi zaszły poważne zmiany, w wyniku czego zanikły bariery językowe i obywatele różnych narodowości porozumiewali się bez przeszkód.

 

To był dopiero wierzchołek góry lodowej. Media pokazały światu grupę osób, która potrafiła komunikować się między sobą telepatycznie na odległość. Greedith siedzący wówczas przed telewizorem nie był tym zaskoczony. Wiedział, że stać ich na wiele więcej, ale niestety nie dożyją momentu, w którym się o tym przekonają. Trudno mu było określić skąd brała się owa pewność. Zauważył jednak, że większość jego wizji sprawdza się. Przyszłe wydarzenia potrafiło zobaczyć jeszcze dwóch ludzi z osiedla. Wkrótce wyszło na jaw, że zdolności paranormalne, w różnym stopniu, posiadał co trzeci obywatel.

– Co byś zrobił, gdybyś mógł sprawić wszystko? – spytał go pewnego razu mężczyzna, któremu otworzył drzwi.

– Nie wiem – odparł, po czym przyjął ulotkę zapraszającą na spotkanie Obdarzonych. W ten sposób załapał się do jednego z największych w późniejszym czasie ruchów. Celem niewielkiej wówczas grupy było stworzenie uniwersytetu dla ludzi o nietypowych zdolnościach. To tam Esteban odkrył, że dar jasnowidzenia jest tylko jednym z wielu jaki posiadał. Niektórzy z ludzi potrafili rozpalać myślą ogień, podnosić spojrzeniem budynki, a także lewitować. Wzniosłe i szczytne cele przyświecały wszystkim tylko do pewnego momentu. Drobna rysa przybrała rozmiar głębokiej spękaliny, rozdzielając stowarzyszenie na dwa obozy. Greedith był werbowany na przemian przez jedną i druga stronę. Ujrzał jednak wizji straszliwe skutki jakie niosła ze sobą każda z możliwości. Nie chciano go słuchać, zbywano i próbowano na nowo wciągać w plany obu stowarzyszeń. Gdy po raz kolejny odmówił – okrzyknięto go zdrajcą i prowokatorem, zwalając na niego winę za ówczesny podział. Greedith zniesmaczony i oburzony pomówieniami odszedł w niesławie. Jego śladami podążyło wielu, lecz czarownik chciał być sam.

 

 

Wtedy po raz ostatni widział swoje rodzinne miasto, nim wyruszył w podróż po świecie z zamiarem znalezienia dogodnych terenów na realizację własnego planu.

 

Po długich miesiącach poszukiwań zawisł w powietrzu, obejmując spojrzeniem pasma łańcuchów górskich. Rozmyślał gdzie najbezpieczniej będzie zbudować azyl. Uśmiechnął się wówczas pierwszy raz od wielu dni.

Zaczął od objęcia enklawą niewielkiego terenu wokół kryjówki. Codziennie wyruszał poznać coraz dalej położone zakątki. Tworzył mapę i nanosił na nią swoje szkice, a gdy wszelkie notatki i obliczenia były skończone – zaczął się przygotowywać.

Jak owad tkający kokon otaczał się silnym zaklęciem, zapadając w letarg. Zajrzał w głąb samego siebie. Pod gęstą mgłą żalu i gorzkich myśli, krążących wokół tych, którzy uczynili z niego złoczyńcę, kryły się niewydobyte pokłady kreatywności i tłamszonych od dawna marzeń. Większość z nich miała swoje źródło w młodzieńczych fascynacjach. Jako dziecko podziwiał skrzydlatych bohaterów ulubionych kreskówek, wyobraźnia pracowała także, gdy słuchał kapel rockowych, wpatrując się w fantastyczne obrazki na okładkach płyt.

 

Nie chciał być dłużej sam, pragnął mieć towarzystwo, które bezdyskusyjnie podzielałoby jego wizje i plany. Zrezygnował niemal zupełnie z otaczania się ludźmi. W trakcie letargu skupił się na czymś nowym. Medytacja podsycana magią była stanem błogości mieszającym się z bólem. Pod drgającą powieką przemykały obrazy wysyłane z podświadomości, wyobraźni i pamięci. Przemieszczały się szybko, aż Greedith zapomniał na moment co jest prawdą, a co ułudą. Znalazł się na granicy, tam gdzie krawędź oddziela światło od cienia. Przez ułamek sekundy był posiadaczem wiedzy absolutnej, znał odpowiedzi na wszystkie pytania, zrozumiał przeszłość i ujrzał treść przyszłych dni. Przebłysk geniuszu nagle zgasł, pozostawiając rysę, ścieżkę, której szukał, talent skradziony bogom – umiejętność tworzenia życia. Z pobladłego ciała czarownika oddzieliły się dwa małe kształty. Gdy upadły na posadzkę zaczęły szybko zwiększać swoją masę, przybierając humanoidalne kształty.

WWWPrzyglądała się temu Tibis, jedyny człowiek, którego dopuścił do siebie po opuszczeniu miasta. Pełniła rolę pomocnicy i gospodyni. Przybyła za Greedithem do nowej, dzikiej krainy, porzucając dawne życie, co zaimponowało Mistrzowi na tyle, by pozwolić jej zostać. Kochała się w nim żarliwie od lat. Posiadała dużo mniejszy dar i talent, trwając lojalnie u jego boku jako cicha pomocnica. Wieczorami zaś płakała, pragnąc, by choć raz dotknął ją tak, jak mężczyzna przyszłą kochankę.

 

Mistrz podziwiał jednak tylko własne dzieło. Zatracał się w planach rozbudowy własnego, małego państwa.

Patrzyła jak deformuje ciało, dopuszczając się niezrozumiałych dla niej dziwactw. Pamiętała tylko jeden gest sympatii. W dniu urodzin podarował jej różę. Zasuszyła kwiat w jednej ze starych ksiąg, które dla niego przechowywała. Spojrzała na wpół nagi, blady tors, niemal świecący w ciemnościach. Codziennie od tygodni przychodziła tu i kontrolowała sytuację, wpatrując się w ciało Mistrza jak w kościelny ołtarz. Natomiast dwie, skulone w kącie istoty wbijały w nią pytające spojrzenie. Ich ciała nie zdążyły się jeszcze uformować. Tibis zerkała z obrzydzeniem na małe potwory, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Nie była pewna, czy ma się nimi zająć, nakarmić. Jeśli tak to czym? Mięsem? A jeśli zrobią jej krzywdę? Rogate istoty były jednak bierne. Przypominały ożywione golemy pozbawione woli swojego pana. Zdawały się czekać na przebudzenie Mistrza, tak jak Tibis. Nie wiedziała ile jeszcze będzie trwać ten stan. Niecierpliwiła się, zaczynała mówić do odległej, wiszącej w powietrzu jasnej plamy. Każdego dnia wygłaszała coraz dłuższy monolog, czasem się śmiała, czasem szeptała, krzyczała lub szlochała. Pewnego dnia postanowiła pokonać dzielący ich dystans. Uniosła się i zbliżyła do ciała mistrza. Było lodowate, zupełnie jakby serce biło z możliwie najniższą częstotliwością.

– Wróć – szepnęła i odchyliła głowę mężczyzny. Złożyła na ustach czuły pocałunek – zapewne jedyny i ostatni – pomyślała gorzko. Trzymała w dłoni drobny kolec z zasuszonej róży. Całując zsunęła rękę i wbiła go w jasną skórę klatki piersiowej. Po jasnym torsie Greeditha pociekła strużka krwi. Nagle kobieta odsunęła się z przejęciem. Kolec spomiędzy palców niespodziewanie sam wsunął się głębiej pod powierzchnię, nie zostawiając po sobie śladu.

Przerażona Tibis oddaliła się, aż pod same drzwi, obserwując jak ciałem Mistrza wstrząsają dreszcze. Z piersi Greeditha formował się kolejny, rosnący kształt.

 

Po kilku dniach ocknął się i nabierając sił obserwował swoje dzieło. W ogrodzie bawiły się trzy, stworzone przez człowieka demony.

Greedith nie spodziewał się takiego efektu. Pierwszy z tworów był dosyć wątłej budowy ciała, lecz miał niezwykle mądre spojrzenie. Mistrz zaplanował dla niego rozwijanie daru, dzięki któremu stwór będzie mógł zgłębiać tajemnice związane z przestrzenią, czasem i planetami. Drugi wyróżniał się wzrostem oraz masą (wciąż przybierając na wadze!), był więc zdecydowanie silniejszy od rodzeństwa. W nim Greedith dostrzegł przyszłego dowódcę wojsk, siłę wykonawczą, każąca rękę, mściciela i twardego negocjatora.

Trzeci malec stanowił dla Mistrza zagadkę. Właściwie nie był w stanie przypomnieć sobie, co go zainspirowało do tchnięcia życia w istotę… tak piękną! Ciemnowłosa demonica spoglądała na stwórcę złotozielonymi oczami, uśmiechając się niewinnie wydatnymi ustami. W odróżnieniu od braci nie posiadała błoniastych skrzydeł. Nad plecami lśniły w słońcu rzędy stalowoszarych piór. Greedith nie pamiętał, aby kiedykolwiek zainspirowało go coś związanego z aniołami. Mała Betel nie do końca przypominała tę niebiańską istotę. Ona jak i bracia posiadali pionowe źrenice, przypominające oczy węża, nadające twarzy drapieżnego wyglądu.

Greedith poczuł się bezradny wobec wdzięku ostatniego z dzieci i przekazał Betel najcenniejszy dar – moc tworzenia i powoływania do życia innych istot. Podzielił się z podopiecznymi wizualizacjami zakątków świata, które zwiedził, przekazywał wiedzę, własne pomysły i wolę. Do pełni rodzinnego szczęścia brakowało tylko uśmiechu Tibis, która od czasów narodzin istot podupadła na zdrowiu. Zmarła przed wiosną, a skrzydlate istoty wzniosły dla niej kurhan, sadząc wokół krzewy dzikiej róży.

 

 

W niedługim czasie Betel i najstarszy z rodzeństwa, Mystro, rozpoczęli z Mistrzem pracę nad szeregami pierwszych, podrzędnych istot. Te zaś miały stać się strażnikami nowych, podbitych terenów. Dali w ten sposób początek wymyślnym upiorom i potworom, którymi Greedith fascynował się w latach młodości (w tym smokom i wampirom). Baal, najroślejszy z rodzeństwa tworzył dla mistrza prawdziwą armię. Magią i bezwzględnością śmiało podbijali wspólnie dalsze tereny.

Pewnego dnia w posiadłości zjawił się niespodziewany gość. Skrzydlaci strażnicy nieba przyprowadzili przed oblicze Mistrza pochwyconego intruza. Greedith z surowością wpatrywał się w twarz zakutego w kajdany mężczyzny. Po chwili rozpogodził się, poznając w nim jednego z niewielu życzliwych kompanów z czasów, gdy należał do stowarzyszenia Obdarzonych.

– To samowola, kradzież i bezprawie! Te ziemie nie należą do ciebie – oburzył się oswobodzony gość, rozglądając po ogromnych komnatach, które zamieszkiwał czarownik, po groźnych obliczach strzegących go upiorów i otaczającym bogactwie. Zatrzymał wzrok także na złotookiej Betel. – Jak udało ci się tego dokonać? To bałwochwalstwo. Tylko bóg może stwarzać – dodał z zapałem, na co Greedith ponuro się uśmiechnął.

– Bałwochwalstwo i bezprawie, mówisz? Jak w takim razie wytłumaczysz to, co dzieje się daleko stąd, w miastach? Czy nie mówiłem, jak będzie? Nie przewidziałem rychłej wojny Obdarzonych? Mieliście przed oczami tylko czubki własnych nosów. Hipokryzja, zachłanność i fałsz… Takich macie bogów! Nie chcieliście mnie słuchać, i obrzuciliście błotem. Cóż więc obchodzi was jakie ziemie wziąłem w posiadanie, skoro i tak połowę powierzchni globu zrównacie bezpowrotnie z ziemią, a większość z dotychczasowych miast przestanie istnieć? Jakim prawem mnie osądzasz? – odparł równie żarliwym tonem. Po gorącej wymianie zdań, obaj wkrótce ochłonęli w ciszy. Greedith oprowadził towarzysza po posiadłości i gościł u siebie przez kilka dni. Czarownik poprosił Mistrza, aby przyłączył się wraz ze swymi oddziałami do sporu i pomógł osiągnąć jego stronie zwycięstwo. Ten jednak uśmiechnął się tylko przekornie, zauważając, że nic się nie zmieniło. Następnego dnia pożegnał nieoczekiwanego gościa. Szybko jednak przyznał, że popełnił błąd.

 

Wizyta Obdarzonego przypomniała mu o dawnych czasach i starych ranach. Z tamtej bolesnej lekcji wyniósł jedno – nie wolno zbyt pochopnie ufać ludziom, a już na pewno nie przez sentyment. Wysłał więc za mężczyzną samego Mystro, by wymazał z pamięci czarownika ostatnie dni. Greedith nigdy nie wziął udziału w Wielkiej Wojnie między dwoma klanami czarowników. Wyruszył jednak z całym orszakiem, chcąc uratować życie zażegnanego wcześniej przyjaciela. Ujrzał bowiem w jednej ze swych wizji jak drastyczną i bezsensowną śmiercią przyjdzie Obdarzonemu zginąć.

 

Wtedy pierwszy raz od wielu lat przypomniano sobie o zniesławionym Estebanie Greedith. Wielu czarowników przeraziło w jak wielką siłę urósł podczas swojej banicji. Mistrz zaś zobaczył dziwaczne, humanoidalne istoty, jakie żyły wśród ludzi. Podobno były efektem mutacji spowodowanej zjawiskiem Srebrnego Deszczu, który obdarował nie tylko ludzi, lecz całą faunę, poruszając na nowo łańcuchy genetyczne, doprowadzając do powstania rozmaitych krzyżówek w przyrodzie.

Niestety, błędem było ujawnianie się w dawnym świecie. Chytre oczy skrytego pośród ruin wroga obserwowały upiornych, skrzydlatych przybyszy z odległego Królestwa Cienia. Zanim jednak nieproszony gosć stanął pod granicą – świat się zmienił.

 

 

Tocząca się daleko od terenów Królestwa wojna dobiegała końca. Moc i nienawiść, którą kierowały przeciw sobie dwie walczące strony – osiadała na ruinach, unosiła się w powietrzu i wsiąkała w glebę.

Coś się obudziło głęboko pod skorupą ziemi, zdając sobie sprawę z własnego istnienia. W późniejszych latach układano mity i legendy, o tym jak narodził się Duch Ziemi. Mówiono, że powstał, by ukarać ludzi, gatunku, który od początku swojego istnienia dążył do zagłady, wyniszczając planetę. Nowa siła wzniosła się aż do nieba i podzieliła przestrzeń niewidzialnymi barierami, utrudniającymi swobodne poruszanie się w terenie. Od tej pory, aby móc podróżować między terenami, niezbędne były teleportery i klucze otwierające przestrzeń. Zaczęto także wierzyć, że to Duch Ziemi zesłał nową anomalię pogodową. Pielgrzym był huraganem, który bez ostrzeżenia zjawiał się niespodziewanie w najodleglejszych zakątkach ziemi. Nie czynił materialnych zniszczeń, lecz zabierał życie. Mówiono, że ściga tych, którzy mają coś na sumieniu: wszelkich łotrów i złoczyńców, pozostawiając za sobą trupy.

Greedithowi zajęło sporo czasu tkanie zaklęcia ochronnego.

Miał w między czasie sporo ważniejszych spraw. Przez rozległe lasy, a także od strony gór próbował przedrzeć się wróg. Sekta Jasnolicych, oddział fanatyków religijnych, pragnących oczyścić nowy świat ze zła. Jakkolwiek głośno Mistrz nie wyśmiewałby ich światopoglądu i jak wiele nie ścinałby głów z karków ciekawskich zwiadowców – musiał przyznać, że byli uparci i dobrze wyszkoleni. Armia demonów pod dowództwem Baala i Betel toczyła zacięte bitwy o każdy metr ziemi.

Greedith miał wiele planów i rozpoczętych projektów, lecz nie udało mu się dokończyć już żadnego z nich.

 

Sztylet Jasnolicego przebił jego pierś na oczach Betel podczas jednej z walk. Przewidzenie okoliczności i momentu własnej śmierci zawsze stało dla niego za szarą zasłoną jako odległa i niedostępna wiedza.

Zdawało się, że ta mała cząstka świata się wali. Chowańce mistrza zostały osierocone, pozostawione same sobie, bez szczegółowych wskazówek na przyszłość. Jednak duch i charakter czarownika odbiły się w nich piętnem głębszym niż mogliby przypuszczać. Pewną rzecz zrozumieli od razu – do póki działali wspólnie, nic nie stanowiło dla niech przeszkody. Tymczasem w państwie zaczęło dochodzić do zamieszek, spowodowanych niepewnym losem królestwa i brakiem wodza. Miedzy rodzeństwem doszło do pierwszych waśni. Kłótnię sprowokował spadek w postaci Daru, mocy. Mistrz zawczasu przekazał ją najstarszemu synowi Mystro. Każdy bowiem z Obdarzonych, który posiadł zdolności za sprawą Srebrnego Deszczu – mógł w chwili śmierci przenieść je na osobę z rodziny, najbliższą sercu, lub na kogoś, kto przynajmniej kieruje się podobnymi zasadami życiowymi. Mistrz wybrał najstarszego syna. Demon długo jednak nie nacieszył się nowym talentem.

 

W trakcie kolejnego z najazdów na wioskę Jasnolicych Mystro zaginął. Niektórzy zeznawali, że widzieli go martwego, lub jak został uprowadzony. Inni szeptali, że padł ofiarą intrygi młodszego brata, zazdrosnego o przekazany przez stwórcę talent.

Pozostało ich tylko dwoje: Betel o skrzydłach niebiańskiej istoty oraz siejący grozę Baal. Patrzyła mu w oczy z wyrzutem, próbując dostrzec niewinność, lecz potężny demon zamknął się przed nią i odwracał twarz. Postanowił wprowadzić rygor i nowe, surowe zasady w zarządzaniu państwem.

 

Betel nie zgadzała się na te zmiany, lecz wobec ostatnich zdarzeń zabrakło sił by walczyć o swoje. Odeszła więc pewnego dnia ze swym orszakiem z Królestwa, bez słowa pozostawiając wszystko bratu.

Mystro w latach dziecięcych zgłębiał tajniki przestrzeni, uczył się związanych z nią reguł i zaklęć, notował własne spostrzeżenia i odkrycia. Stworzył (bądź też odkrył) kilka nowych, równoległych do ich świata wymiarów.

Początkowo Betel przeszukiwała każdy z nich, mając nadzieję na odnalezienie brata. W ostatnim jednak postanowiła odpocząć i przybrać żałobę, lecz tylko po swoim Mistrzu i ojcu. Wierzyła bowiem, że skoro ani ona, ani Baal nie otrzymało Daru po Mystro – oznacza to, że demon żyje.

 

W Królestwie nastały ponure czasy okrutnych rządów Baala i jego licznych synów. Wprowadzono żołnierski kodeks, który nakazywał wojsku zakuwać wszystkie demonice w obręcze z nadajnikami. Każdą skrzydlatą kierował „nawigator". Zazwyczaj był nim równej rangi goblin, lub inny pokraczny, bystrzejszy humanoid, narodzony na ziemiach królestwa. Uważano bowiem, że demonice nie są zdolne wystarczająco skupić się na polu walki i wymagają ciągłego nadzoru wykonywanych działań.

Był to zaledwie jeden z licznych nakazów jaki wprowadzono w ramach nowego zarządzania królestwem.

Zwiększyła się także liczba wrogów głowy państwa, więzienia były zapełnione. Dodatkowym utrapieniem stała się również pogoda. Zima zdawała się nie mieć końca i żaden z wybitniejszych czarnoksiężników nie był w stanie zmienić, ani nawet odkryć przyczyn wieloletniego chłodu. Obywatele cierpieli zimno, głód i represje. Modlono się do bogów i samego Greeditha o powrót Betel, matki demonów. Tworzono barwne opowieści przepowiadające wielkie zmiany, wierzono w nie do tego stopnia, że szepty o rychłym przybyciu srebrnopiórej dotarły do samego władcy.

Baal był obojętny na brak przychylności ze strony ludu, zaś pogłoski o powrocie siostry miał za nic. W końcu jednak doszły do niego sprawdzone wieści, których nie sposób było ignorować. Księstwo jednego z młodszych synów zostało zaatakowane i zdobyte przez obce wojska.

 

Tak zaczęła się wielka fala. Powrót potężniejszej niż kiedyś Betel. Nie była już zlęknioną istotą, lecz dojrzałą demonicą żądną władzy i świadomą cierpień mieszkańców krainy. Sukcesywnie odzyskiwała królestwo kawałek po kawałku, księstwo za księstwem, ścinając głowy bratankom.

Nadszedł moment, gdy dotarła do stolicy, Doliny Mroku. Na placu przed zamkiem stanęła twarzą w twarz z własnym bratem, dzierżąc miecz. Doszło do zaciętej walki, którą demonica nie raz rozgrywała w swoich myślach podczas banicji. Baal był lepszym wojownikiem od niej, w to nie wątpiła, jednak zaskoczyła go i, co ważne, wyzbyła się sentymentów. Władca zawahał się, unosząc miecz nad jej głową – ona przeciwnie, wykorzystała moment. Rozpruła mu brzuch, lecz wstrzymała ten moment zaklęciem i nie skazała na śmierć. Greedith stworzył bowiem coś na kształt czyśćca, zawieszonego wymiaru, do którego trafiali na wpół umarłe istoty z posępnej krainy.

– Przez wzgląd na pamięć o ojcu – powiedziała, nim zepchnęła masywną, rogatą postać w otchłań.

Odniosła tryumfalne zwycięstwo, a zakrwawiony sejmitar został uniesiony ku niebu. Nastały rządy srebrnopiórej. Ci z rodziny Baala, którzy nie trafili do więzień – uciekli z terenów królestwa, tworząc tym samym nie tylko opozycje dla władczyni, lecz także zewnętrzny pierścień mniejszych krain zamieszkanych przez rasę błoniastoskrzydłych. Co jakiś czas dochodziło więc do starć na granicy krainy.

Betel postanowiła zdać się na garstkę zaufanymi poddanych. W górskie tereny i lasy, otaczające królestwo, wysłała zwiadowców i najlepszych szpiegów. Po niespełna roku doszło do poważnych starć w kilku miejscach na obrzeżach kraju. Demonica postawiła jednak na swoim i niemal całkowicie wytępiła zastępy wroga. Odniosła sukces także wewnątrz państwa, przeprowadzając naraz kilka najazdów na wioski, które kryły niebezpiecznych podżegaczy.

Krucze Pióro pamiętał, jak w korytarzach zamku niosło się echo skandującego na zewnątrz tłumu, za wysokimi łukami okien łopotały dumnie flagi z godłem królowej, a twarze bohaterów z malowideł oraz kamiennych, niemych figur zdawały się podzielać podniosłą atmosferę panującą w całym królestwie.

 

Orszak Betel przemierzał salę tronową, kierując się w stronę szerokiego balkonu wychodzącego na plac przed zamkiem.

Krucze Pióro czuł się onieśmielony zaszczytem kroczenia w towarzystwie jej najbliższych doradców. Wtedy po raz pierwszy zobaczono go oficjalnie przy boku królowej. Szeptano, że jest synem z nieprawego łoża, kochankiem, lub, że stworzyła go przemieniając jednego z ulubionych kruków, by mieć z kim rozmawiać w chwilach samotności. Jedno się zgadzało. Lojalność i zaangażowanie Pióra mogłyby zahaczać o obsesję, gdyby nie wpojona skromność, pokora i dyskrecja.

Zza ramion idących przed nim doradców obserwował jak Betel podchodzi do okna. Tłum ogarnęła ekscytacja na widok demonicy odzianej w szkarłat. Wyglądało jakby to ryk z gardzieli poddanych wywołał wiatr, który rozgarnął jej włosy. Wyglądała zjawiskowo. Złote oczy o pionowych, wężowatych źrenicach śledziły zgromadzone na placu tłumy. Uśmiechnęła się z satysfakcją.

– Betel! Betel! Betel! – przestrzeń wypełniało tylko to słowo. Błoniastoskrzydłe istoty wyciągały zaciśnięte pięści, na pokiereszowanych, oszpeconych twarzach płonął zapał i bezgraniczne oddanie. Tak, wtedy poszliby za nią w ogień, z rozkoszą rzucili w wir walki, poddaliby się najcięższym torturom i umarli z jej imieniem na ustach. Jak on sam. Jak wszyscy wokół. Z miłości do królowej. Niekoniecznie ojczyzny.

 

 

Ze wspomnień wyrwał go odgłos trzepotu skrzydeł. Nad rozległą dziurą w suficie przemknął spory cień. Krucze Pióro zeskoczył z cokołu i ruszył korytarzem. Pchnął wysokie drzwi i znalazł się w sali tronowej. Pomieszczenie wznosiło się na podstawie dwunastokątu. Z wewnątrz do innych partii zamku prowadziły łukowate przejścia, przypominające wyglądem ramiona wspartego w pokłonie niewolnika. W cieniu kolumnady, z jedenastu ścian, rozchodziły się wąskie korytarze. Niektóre wpuszczały nieco światła z krużganków. Spełzająca po kamiennych ścianach jasna poświata zdawała się ocieplać to miejsce, lecz tam, gdzie znajdował się tron – panował mrok.

Pióro opuścił głowę. Spojrzenie niemal od razu przyciągnęła rozległa plama krwi zaschnięta na posadzce. Coś się poruszało miedzy murami. Zerknął na jedno z przejść po lewej stronie.

– Witaj, Hyperionie. Zgrzyt starych kości coraz częściej zdradza twoją obecność.

– Może tak – odezwał się basowym, ponurym głosem stwór, wynurzając pysk z ciemności. – – A może to ciągłe nagonki wroga wyostrzyły ci zmysły, Przewodniku – powitał starego przyjaciela smok, ostrożnie wychodząc spośród ciasnych ścian. Podkulone skrzydła, nisko opuszczony łeb i niezgrabnie stawiane, drobne kroczki olbrzyma nieco rozbawiły Pióro. Uśmiechnął się, doceniając wysiłek ukrywającego niezadowolenie gada. Dostrzegł nagle nowe blizny na pysku oraz coś, co do smoków nigdy nie pasowało – troskę. Odwrócił wzrok, a uśmiech zniknął z twarzy. – Podobno kolejny kupiecki statek wyprowadziłeś cało ze sztormu?

– Nie czynię tego bezinteresownie – odparł. – Cieszę się, że przybyłeś w dniu rocznicy. Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? – spytał po chwili.

– Las ma oczy i uszy. Podobno odwiedzasz to miejsce co roku – odparł Hyperion.

– Owszem, muszę jednak zmienić nawyki, jeśli tyle istot mnie widziało – zmarszczył brwi,śledząc spojrzeniem ciemne wejścia korytarzy – Mimo to, dziękuję. Niełatwo mi dziś o przychylność.

– Nie dziękuj, gdyż nie mam jeszcze pomyślnych wieści. Ciężko wskrzesić ducha i wolę walki w sercach, którymi zawładną strach. Ile już lat minęło?

– Zbyt wiele, Hyperionie – odparł, a wspomnienia znów stanęły przed oczami jak żywe.

 

Pamiętał, że lista gości, ilość uściśniętych dłoni i wymienionych uśmiechów zdawała się nie mieć końca. Królestwo świętowało szereg zwycięstw i zapowiedź lepszych czasów. Na zamku trwał bal, który on, Pióro, obserwował nieśmiało spomiędzy kolumn. Spontaniczność, zabawa i szczęście były mu obce. W sercu nosił najsmutniejsze powierzone mu przez Betel sekrety. Trwał u jej boku w chwilach smutku i zwątpienia. Po to został stworzony. Zupełnie tak, jakby królowa spodziewała się w życiu przewagi tych trudnych i ciemnych dni.

Lekka, zwiewna suknia obracała się wraz z nią w tańcu. Szczery, radosny śmiech wypełniał salę. Światło padało na rozweselone, choć na co dzień pokraczne, twarze skrzydlatych poddanych, klaszczących, wiwatujących i podekscytowanych jak dzieci. Pióro zapił ten widok cierpkim winem. Chciał to zapamiętać, zachować w głowie obraz szczęśliwej władczyni. Gdy muzycy zaczęli wygrywać na skrzypcach skoczny fragment – jego pani rozłożyła skrzydła, wzbiła się lekko w powietrze, po czym opadła wprost w ramiona generała. To jemu posyłała zalotne uśmiechy i zawsze szukała spojrzeniem wśród orszaku. Byli kochankami, choć starali się tego nie okazywać publicznie. Teraz jednak dzielili ze sobą szczęśliwe chwile. Pióro wycofał się z sali na balkon. Rozciągał się stamtąd widok na plac. Przez liczne zawieszone lampy było widno jak za dnia. Śledził spojrzeniem z góry zataczających się gości, chichoczące w ciemnościach dwórki w objęciach wojskowych oraz głośnych, pijanych szlachciców wznoszących po raz dziesiąty toast ze strażnikami. Chwila szczęścia to chwila słabości, pomyślał, ogarniając obecną sytuację. Jak na potwierdzenie dostrzegł osuwającego się w cieniu strażnika. Wytężył wzrok. Pod demonem rozlała się plama krwi, jakaś postać szybko umknęła w ciemność. Podniósł głowę na widok nadlatującego Hyperiona. Smok wydał z siebie potężny ryk. Ostrzeżenie. Pióro zerknął w lewo. Dwie sylwetki przebiegły po dachu między wieżycami. Wpadł do sali. Leniwy, rozbawiony tłum stanął mu na przeszkodzie. Rozepchnął na boki dwó ;ch pijanych demonów i wzbił się w powietrze. Ktoś zwrócił uwagę na zamieszki na zewnątrz. Nastąpiło poruszenie. Zanim spojrzenia skierowały się na królową – generał złapał ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie, powiedział kilka słów i wysunął klingę w stronę żeber.

– NA PRZESTRZEŃ I CZAS – ZAKLINAM TO MIEJSCE! – wrzasnął, co sił w płucach. Postacie w sali natychmiast znieruchomiały. Krucze Pióro opadł na posadzkę. Przerażony klął pod nosem. Dopiero, gdy zdołał uspokoić oddech – zbliżył się do środka sali i straszliwej, rozgrywającej się sceny. Na twarzy generała zastygła determinacja i nienawiść. Zapewne skrywana przez lata. Podstępny skurwiel. Pióro przeniósł spojrzenie na zastygłą, przerażoną twarz Betel. Jego piękna, czarnowłosa pani stanęła w obliczu śmierci, a on zareagował zbyt późno. Wyciągnął drżącą dłoń w stronę jej twarzy. Nie zdobył się jednak na dotyk i zacisnął pięść. Opadł na kolana, zakrył głowę rękami. Był zdezorientowany. Nie mógł uwierzyć, że sprawy przybrały tak drastyczny obrót. Spojrzał przed siebie. Wstał i wyciągnął sejmitar, przyłożył miecz do gardła demona. Wściekły grymas generała odbijał się w zakrzywionej głowni. Pióro ściskał trzon. Spojrzał jednak na utkwiony pod żebrami sztylet w dłoni demona. Pewność siebie go opuściła. Rozejrzał się po sali, na skamieniałe twarze. Odzwierciedlały szereg różnych emocji. Pióro szedł między nimi obrzucając nieufnym spojrzeniem. Każdy mógł być wrogiem, podstępnie wciśniętym pionkiem. Nie mógł wstrzymywać czasu w nieskończoność, ale jak w trakcie rozciągniętej sekundy odróżnić sprzymierzeńca od przeciwnika?

 

Heliasz miał upuścić kielich, gdy zauważył rozgrywającą się na środku sali scenę. Teraz naczynie zawisło w powietrzu nienaturalnie koło jego szponiastej dłoni. Wyglądał dość komicznie, ale wiarygodnie. Pióro pozwolił, by staruszek przeżył swoją reakcję do końca. Mistrz ceremonii ocknął się, czując ciepło dłoni na ramieniu. Krzyknął i podskoczył, gdy czara brzęknęła, upadając na posadzkę. Na widok wyrosłego za nim olbrzyma złapał się za serce, a szybko potem za schowany sztylet.

– Prawidłowa reakcja, starcze. Widać papierkowa robota i dworskie jadło nie zdołały przyćmić twoich zmysłów. – Zaskoczony, podstarzały demon zmarszczył brwi, nie rozumiejąc co się stało. Krucze Pióro pozwolił mu trzymać przed sobą wyciągniętą broń. Wiedział, że musi dać mu czas na pozbieranie się.

– Co się dzieje, co… – nie dokończył. Próbował się cofnąć i wpadł na manekina. Nie, na dworzanina! Rozejrzał się wokół i trochę uspokoił widząc, że nie otacza go krąg żywych wrogów. Zmarszczył brwi i przeszedł ostrożnie miedzy zastygłymi żywymi rzeźbami, opuścił jednak klingę tylko odrobinę. Nagle zauważył. – Och, wasza wysokość! – przeraził się, zasłaniając usta dłonią. Wpatrywał przez moment w nieruchomą parę. Dopiero po chwili zdobył się, by podejść kilka kroków bliżej. Włosy Betel zastygły uniesione wokół twarzy, gdy próbowała odskoczyć, lecz generał mocno trzymał jej nadgarstek. Potwornie wykrzywiona, wściekła twarz kochanka i wbity niemal do połowy sztylet tworzyły przerażający widok. Z zamyślenia wyrwał go głos, o którym przez moment zapomniał.

– Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy. – Heliasz spojrzał z rozkojarzeniem na oddalanego, stojącego między dworzanami młodzieńca o czarnych, pierzastych skrzydłach. Na prawie dojrzałej twarzy malował się szczery jak u dziecka smutek.

Wierzę – odparł starzec.

– Ciebie nazywają Krucze Pióro, prawda? Myślałem, że to ty jesteś jej kochankiem, lub sy…

– Jestem jej sługą. Tak samo jak ty – wszedł mu twardo w słowo.

– No, tak. Oczywiście – spokorniał natychmiast Heliasz, czując przez chwilę zażenowanie z powodu wygłaszanych tak otwarcie domysłów. Okrążył parę jeszcze kilka razy, po czym stanął i przyglądał się otoczeniu.

– Nie wiem, co robić. Nie mogę wydłużać tej chwili w nieskończoność. Trzeba działać. Początkowo chciałem zarżnąć sukinsyna, ale jego broń… Tkwi zbyt głęboko w jej zebrach. Sam nie wiem.

– Nie, nie tak. Trzeba zaplanować i wykorzystać tę szanse mądrze – odparł szybko, siadając na schodach i przytykając palec do ust. Zmrużył oczy, toczył w głowie zaciętą batalię myśli. Mistrz ceremonii niejednokrotnie był powodem żartów i drwin ze względu na swoją drobną postawę ciała; skrzydła zdawały się być tak zasuszone, że powątpiewano, by kiedykolwiek jeszcze zdołały ponieść go w przestrzeń. Małe, skręcone różki przypominały raczej skorupki ślimaków, niż chlubę i znak rozpoznawczy obywatela królestwa. Wszystko w karłowatym mistrzu ceremonii wydawało się groteskowe i śmieszne, lecz mądrość jaką posiadał była bezcenna. Tak jak w tamtej, okropnej chwili. To bystrość Heliasza dała im nadzieję na ponowne odrodzenie krainy.

 

Pióro na powrót znalazł się w popadającym w ruinę zamku. Wspomnienia wywoływały ten sam, co wtedy skurcz w żołądku i lodowaty dreszcz. Zauważył, że Hyperion oparł pysk na łapach. Prawdopodobnie śledził pojawiające się w głowie Pióra wizje. Wydał mu się wówczas posępny i zamyślony. Skrzydlaty usiadł na kamiennych schodach, w tym samym miejscu, co kiedyś Heliasz. Wpatrywał się w spowity w cieniu tron. Schował twarz w dłoniach.

– Wciąż nie wiem, co czynić, Hyperionie. Czekam na znak, na jakikolwiek sygnał, lecz tak na prawdę przez te długie lata śnię ten sam koszmar. I nie mogę się obudzić. Nie widzę wyjścia. Żadnego pomysłu.

Smok w odpowiedzi mruknął przeciągle z niezadowoleniem. Dopatrzył się bowiem łez w ciemnych oczach Pióra. Rozumiał dezorientację przyjaciela, lecz był to zły omen. Ożywione twory nie mogły za długo ot, tak funkcjonować bez swojego mistrza, bez kontaktu z energią, która je stworzyła. Musiały czuć choćby namiastkę, niewielki płomień, drobną cząstkę swych właścicieli i przewodników. Betel nie było już z nimi zdecydowanie za długo. Hyperion, choć był wolnym stworzeniem, także odczuwał chwile słabości. Bywało, że nie potrafił odróżnić dnia od nocy. Budził się ślepy i nie wiedział, czy sen się skończył. Tkwił wówczas ukryty w jaskini, czekając, aż lęk minie. Nie bał się głodu, bólu czy śmierci. Przerażała go wizja szaleństwa i zacierających się granic miedzy tym co realne, a nieprawdziwe. W głowie smoka rodziły się wtedy niebezpieczne pytania. Dziś miał lepszy dzień. Wspomnienia Czarnego Przewodnika rozjaśniły i przypomniały własne urwane niegdyś myśli i plany. Jedno zrozumiał natychmiast. Bez Betel – królestwo upadnie, zginie wszelkie powołane przez Greeditha stworzenie. Nawet ich wrogowie. Tylko królowa wiedziała jak przywrócić równowagę, bez której do krainy wkradało się zbyt wiele czynników z zewnątrz. Tron nie mógł stać pusty.

– Pokaż mi więcej – zażądał ochrypłym głosem. Pióro podniósł głowę i spojrzał na niego z wyrzutem.

– Po co? Wiesz, co było dalej.

– Proszę… – nalegał, choć już zdecydowanie łagodniej. Pióro zmarszczył brwi. Zrozumiał, że towarzysz potrzebuje tego z jakiś powodów. Zaniepokoiło go to, lecz spełnił prośbę. Utkwił spojrzenie w brunatnej plamie na posadzce.

 

– Jeśli wyciągniemy sztylet – wykrwawi się. Rana jest głęboka. Nie zdążymy też sprowadzić chirurgów. Pozostało niewiele czasu. Możemy jednak zbudzić kilku moich zaufanych ludzi i żołnierzy. Niech likwidują tych, którzy się ujawnili i obstawią wszystkie bramy.

– A ona? – spytał Pióro. U boku miał kilku zbudzonych demonów ze swojej straży. Hyperion także czuwał, krążąc wówczas nad zamkiem. Wyszukiwał znieruchomiałych ciemnych sylwetek wroga na dachach.

– Jest pewne połowiczne rozwiązanie, o ile to, o czym myślę nie jest mitem – odpowiedział Heliasz. – Jedno trzeba powiedzieć jasno – nie uratujemy jej. – Na te słowa Pióro i żołnierze byli skłonni wdać sie w płomienną dyskusję, lecz Heliasz od razu pospieszył z wyjaśnieniami. – Do czasu, do czasu, panowie, dajcie mi skończyć – upomniał zdenerwowanych towarzyszy. – Jeśli dobrze zapamiętałem pewną rozmowę, to istnieje księga, w której Mistrz zapisywał swoje odkrycia, rytuały i formuły, także te, związane z nekromancją. Czy to prawda? Istnieje taka księga, Przewodniku? – spytał mistrz ceremonii, a spojrzenia zwróciły się na Krucze Pióro. Skrzydlaty zawahał się, lecz coś po chwili zaświtało mu w głowie.

– Czasem wspominała, że ma po ojcu pamiątkę, która uznawana jest za skarb nie tylko w jej oczach. Nie mam jednak pojęcia, czy trzymała to przy sobie, czy ukryła z dala od królestwa w jednym z wymiarów, jakie odkryła.

– Przeszukaj zatem jej komnatę, jeśli masz dostęp do królewskich kwater.

 

Chwilę później Pióro dogonił okrążającego zamek Hyperiona i przekazał mu plany. Następnie uniósł się w górę i odbił w prawo, do najwyższych wieżyc. Roztrzaskał szybę okna i wpadł do środka.

– Taki mam dostęp – mruknął, rozglądając się po przestronnym wnętrzu. Początkowo ostrożnie przeszukiwał regały, księgi i dokumenty na półkach. Stopniowo, coraz mocniej zaczął jednak odczuwać presję, zniecierpliwienie i bezradność. Zrzucił wszystkie przedmioty z jej biurka, wyszarpywał szuflady i komody, wysypując ich zawartość na posadzkę. Rozcinał obrazy, poduszki, szukał podwójnych den w szafkach i zakamuflowanych skrytek pod obrazami. Rzeźbione krogulce spod sufitu przyglądały się obojętnie wyczynom szaleńca. Oblany potem zerwał ostatnią kotarę z jej łoża (bo być może pod baldachimem także ukryty był skarb) po czym opadł bezsilnie na podłogę. Usiadł, krzyżując nogi i wsparł głowę na dłoni. Czarne, pierzaste skrzydła drżały, gdy próbował wyrównać oddech. Podniósł ze sterty papierów prostokątny świstek, spojrzał na niego krytycznie i schował do wewnętrznej kieszeni skórzanej kamizelki.

Zacisnął powieki. Próbował sobie przypomnieć chwile, w których Betel wspominała o pamiątce po mistrzu. Możliwe, że widział tę księgę raz, lub dwa? Ale kiedy? W jakich okolicznościach? To był zły trop. Spróbował inaczej: starał się przypomnieć sobie podobiznę czarownika, wyobraził sobie jak mistrz robi notatki w księdze, a następnie, po wielu latach przekazuje ją demonicy. Pod zamkniętymi powiekami widział swoją panią przekładającą kolejne stronice. Nie otwierając oczu wystawił przed siebie dłoń, jakby chciał zbliżyć się do przedmiotu. Niemal dostrzegł oprawioną w skórę krawędź okładki.

– Więcej… Odsłoń się – nakazał, ignorując narastający wokół niego hałas. Nie chciał się rozpraszać i pozwolić wizji uciec. Rozpoznawał jednak, że w tle coś sypie się z sufitu na stertę powywracanych przedmiotów. W wyobraźni próbował zrobić krok na przód do zaczytanej władczyni, całą uwagę skierował na przedmiocie.

– Bliżej, jeszcze bliżej… – mówił z zaciśniętymi powiekami. Coś wokół przesuwało się złowrogo, coś ciężkiego, jak… jak z kamienia! W wizji niemal sięgnął księgi. Palce dłoni dotykały krawędzi okładki. Znalazł! Poczuł. Oczy wyobrażonej Betel skierowały się nagle na niego. Ocknął się i wziął oddech. Wokół unosił się kurz, a na wprost, na przewróconym biurku siedział ożywiony, kamienny krogulec z księgą w pysku. Pióro rozejrzał się. Dostrzegł dziurę w rogu sufitu po ożywionym posągu. Sprytne, pomyślał, po czym wyciągnął przedmiot ze szczęki stwora i opuścił komnatę.

 

– Nie docenialiśmy jej, Przewodniku. Ani mistrza Greeditha – wymamrotał w końcu Heliasz po długiej chwili studiowania książki w milczeniu. Kartkował zapiski, wykresy i ilustracje, bezgłośnie poruszając ustami. – Stworzyli potężną rzecz, wykraczającą nawet poza granice nauki płynącej z wielkich miast! Czy to możliwe? Czy mogło się stać, że książę Mystro i Betel, tak dalece rozwinęli dar Greeditha? Że chowańce osiągnęły więcej od swojego mistrza? – Heliasz nie mógł wyjść z podziwu, lecz Pióro wzruszył tylko skrzydłami.

– Dał im część siebie. To jest ich wspólne dzieło. Czy mam rozumieć, że znalazłeś rozwiązanie?

– Oczywiście. Rozważałem pewną myśl wcześniej, lecz wydała mi się zbyt szalona. Księga jednak utwierdziła mnie w przekonaniu, iż pozostaje nam tylko to jedno, pewne wyjście. Jeśli po odejściu z królestwa Betel rzeczywiście podróżowała między wymiarami, jakie stworzył Mystro, to jest szansa, że sfera, do której trafiają myśli, uczucia i wspomnienia demonów nie jest mitem. Tam możemy ją umieścić. W królestwie półumarłych. Betel kumuluje w sobie wiele mocy. Posiada taką ilość energii, że musiałaby ją wytracać całymi latami, nim umysł i ciało wyniszczyłoby się doszczętnie. Dziś, z całym szacunkiem, została zaskoczona. To nam daje możliwości – Heliasz wpatrywał się wyczekująco w Pióro, lecz na twarzy chowańca nie odbijał się podobny entuzjazm.

– Pytanie tylko, czy Mystro stworzył, czy też odkrył istniejące od dawna wymiary. Karzesz mi, Heliaszu, rozważać umieszczenie królowej w niezbadanym przez nas miejscu.

– Tak. Zawierzenie mitom jest jedynym rozwiązaniem.

Dobrze. Niech więc tak będzie, ale on musi zginąć – spojrzał z nienawiścią na generała.

Oczywiście. Więcej nawet, powinniśmy dać królowej możliwość zemsty – zmrużył przebiegle oczy.

 

Czarne Pióro pozwolił zaklęciu stopnieć. Czas ruszył ponownie, by tragiczna scena rozegrała się do końca. Generał docisnął głownię. Betel chciała go odepchnąć, w dłoni jednak znalazła przywiązany rzemieniem sztylet. Zaciekły wyraz na twarzy demona natychmiast ustąpił miejsca zaskoczeniu. Do zdrajcy doskoczyli strażnicy, odciągając za skrzydła. Przerażona królowa osunęła się na kolana i upadła w czyjeś ramiona. Otworzyła ciężkie powieki. Spotkała przerażone, ciemne oczy Kruczego Pióra.

Nie wierzę. Oszukał nas. Jak to możliwe… jak możliwe? – traciła oddech, wpatrując się w twarz przyjaciela.

– Tak mi przykro, pani. Zaśnij, odpocznij królowo, moja piękna – nachylił się, gdy przymknęła powieki i delikatnie pocałował w czoło.

– Już czas, odsuń się, Przewodniku. – Pióro podniósł głowę. W tej samej chwili Heliasz wycelował chudym palcem w stronę królowej, trzymając księgę w drugiej ręce. Formuła była krótka, składała się z kilku twardych słów, lecz głos mistrza ceremonii miał moc. Nagle, życie jakby na chwilę wstąpiło w ciało demonicy, lecz tylko po to, by przynieść ból. Betel jęknęła przez zaciśnięte zęby, gdy nieznana siła próbowała wydrzeć resztki energii z klatki piersiowej. Pióro poczuł jak konająca wbija mu palce w dłoń. Zrozpaczony przeleciał spojrzeniem po zebranych. Z sali wojsko zdążyło usunąć prawie wszystkich zdezorientowanych gości. Pozostał tylko wąski krąg wtajemniczonych. Heliasz patrzył ze smutkiem i nadzieją na ciało królowej, które powoli zamieniało się w przeźroczystą materię. Drobne pigmenty jak chmara świetlików niespiesznie unosiły się ku górze, rozmywając gdzieś w powietrzu. Po chwili w ramionach Kruczego Pióra została tylko pustka.

 

Wiedzieli, że wróg powiadomiony o zniknięciu Betel uderzy w każdej chwili. Zaplanowano więc ucieczkę wszystkich wtajemniczonych. Księgę przekazano Heliaszowi. Miał przestudiować ją do końca i znaleźć przydatne wskazówki dotyczące odzyskania królowej. Od tamtej pory obserwowali z daleka, jak upada wszystko, co na nowo zbudowali. Królestwo miało wielu władców, spływając krwią w bratobójczych walkach. Zamek w stolicy został jednak nienaruszony. Pióro wraz z Heliaszem rzucili na budowlę magiczną regułę dbając, by wszelkie wejścia, okna i wloty zamykały się przed obcymi. Nietknięta budowla popadała w ruinę.

 

– Co zamierzasz? – głos smoka wyrwał go ze wspomnień, które stwór prześledził wraz z nim. Pióro przypomniał sobie o świstku papieru jaki znalazł, gdy szukał księgi w komnacie Betel. Wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni kamizelki. W palcach trzymał wyblakłą ulotkę. Dzięki niej mistrz Greedith dowiedział się o spotkaniach Obdarzonych i stał się jednym z nich. Pióro prześledził wydrukowany napis: „Co byś zrobił, gdybyś mógł sprawić wszystko?", a tuż pod nim nakreślone zdanie mistrza: Stworzyłbym własny świat, lecz nie dla ludzi. Oni nie potrafią docenić niczego. Pióro podniósł spojrzenie na tron, a następnie w obserwujące go oko smoka.

– Mistrz nienawidził swojego gatunku. Ostrzegał nas przed ludźmi i ja także nie będę szukać u nich pomocy. Słyszałem jednak o czarowniku, który mści się na sekcie czarnookich za krzywdy własnego rodu. Bełty, strzały, a nawet kule nie mogą go powstrzymać. Musi być zatem nekromantą, nie człowiekiem. Podobno nawet jego prawdziwe imię kojarzy się ze śmiercią. Odnajdę go. Może zna sposób, by sprowadzić Betel.

 

Hyperion mruknął przeciągle z aprobatą. Ucieszył go nowy ogień w oczach przyjaciela. Wspólna zaduma nad tamtymi wydarzeniami dodała obu sił. Nadszedł czas działania, walki i czynów ponad własną miarę. Teraz mogli rozpocząć przygotowania, nawoływać i przypominać o dawnych deklaracjach i ochoczo składanych niegdyś przyrzeczeniach. Z rosnąca odwagą znów zaczęto szeptać jej imię, powracając myślą do czasów chwały i blasku, gdy pogłoski o powrocie królowej wzbudzały poruszenie w zastępach wroga, a jego usta ze strachem szeptały: Betel.

 

 

 

KONIEC.

Ten utworek pomógł mi przy pisaniu http://www.youtube.com/watch?v=UGN61Sidt5c

Koniec

Komentarze

WWWPrzyglądała
Niestety, takie triki tutaj nie działają... Administracja obawia się hackerskiego ataku - wywołania napadu epilepsji u użytkowników przez zmianę kolorów czcionek!

Początek nie najlepszy, a nawet odpychający (mam na myśli to z asteroidą). Potem jest znacznie lepiej - najpierw nieco władczo-historycznie, a potem romantyczno-walecznie. Pierwsza połowa mi się podobała (ta "władczo-historyczna"), reszta już mniej. W zasadzie ciężko cokolwiek powiedzieć o tym opowiadaniu... ani to obsmarować, ani pochwalić. Narracja jest poprowadzona sprawnie, historia spójna - i tyle. Może się spodobać, albo i nie. Napisane językiem fantazyjnym (określam od słowa fantasy), choć na mój gust trochę rozwleczonym, ale "wyczutym" i poprawnie językowo.

 

Na koniec jedna porada i dwa błędy, bo tylko tyle znalazłem (po drodze było jeszcze powtórzenie i z jeden błąd logiczny, ale zgubiłem): 
do którego trafiali na wpół umarłe istoty - trafiały
którymi zawładną strach. - zawładnął

zakrwawiony sejmitar został uniesiony ku niebu. - unikaj trybu biernego w takich scenach jak tylko możesz. Właściwie to w ogóle unikaj.

Dzięki @Mortycjan za tak szybką odpowiedź i poświęcony czas;)

O tekście powiem tak: gdybym zabrała się za poprawianie własnej powieści i dotarła do trzeciej części - to akcja i losy bohaterów  związałyby się z powyższą historią. Stąd ten przyciężkawy motyw z asteroidą, chciałam jednak pokazać, że te wszystkie późniejsze "dziwy i czary" nie wzięły się z powietrza.

Szkoda, że nie ma opcji podglądu i możliwości wstawienia akapitów, trudno.

Dzięki za wytknięcie błędów. Cieszę się, że do poczytania, pozdrawiam :)

Mortycjan wyjął mi z ust ( a fuj) stwierdzenie, że może się podobać albo i nie. Mnie się nie podoba, bo zajeżdża mi anime. Historia o Obdarzonych to prawie jak wojownicze Czarodziejki czy chłopcy z Full Metal Alchemist. Ale to moje zboczenie na punkcie nielubienia podobnej, patetycznie wzniosłej konwencji, opowiedzianej po łebkach. Poza tym przyczepić się nie ma do czego, bo styl ładny, historia przemyślana.

zith! kontaktu! :) siemacie@gmail.com

Nowa Fantastyka