- Opowiadanie: MateuszWieczorek - Poczet Królów Polskich 2.0 - cz.3 - Anonim

Poczet Królów Polskich 2.0 - cz.3 - Anonim

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Poczet Królów Polskich 2.0 - cz.3 - Anonim

 

1325 r.

Kraków. Okolice smoczej groty.

 

 

Minęła już prawie godzina, odkąd ostatni śmiałek zniknął w czeluściach groty Smoka Wawelskiego. Króla pod Wawelem.

Dzień był słoneczny i wyjątkowo ciepły jak na początek maja. W koronach drzew gdzieś za sobą, Władysław Łokietek słyszał radosny śpiew słowików i wszelakiego ptactwa, zwiastujących okres godów. Lecz król nie przysłuchiwał się im. Bardziej interesowała go cisza, jaką zachowywał Smok.

– Królu, może gość już nie żyje? – zapytał osiłek stojący za ławką, na której przycupnął król.

Łokietek, który żuł w zamyśleniu źdźbło trawy, pokręcił głową i wskazał na trzy oderwane od ciał głowy, leżące kilka kroków od niego.

– Gdyby nie żył, smok by wypluł jego łeb. Czekamy dalej Stefan.

Osiłek westchnął i przebiegł wzrokiem po rycerzach stojących za ławką. W zasadzie mieli ochraniać króla, gdyby nagle Smok wyskoczył ze swego leża, tymczasem kryli się za niskim władcą, który za nic miał gada w jaskini.

– Ciężkie te rozmowy kwalifikacyjne – szepnął jeden z rycerzy do Stefana.

A ten musiał mu przyznać rację. Z roku na rok rozmowy kwalifikacyjne były coraz cięższe. Ku uciesze króla. Kiedy w zeszłym roku potrzebował nadwornego pazia, nabór bardziej przypominał walki gladiatorów, o których tyle się nasłuchał, niż casting w normalnym tego słowa znaczeniu. Niefortunnie wygrał ten, którego śmierć najbardziej rozbawiła króla.

Tym razem, Władysław Łokietek potrzebował kronikarza. Kogoś, kto pięknym słowem podreperuje w oczach Europy jego nadszarpnięty PR. Myśląc o tym, Stefan spojrzał ponownie na trzy ludzkie głowy. I sobie westchnął. Wiedział bowiem, że kronikarz będzie musiał okazać się prawdziwym magikiem słowa, żeby jakkolwiek pomóc królowi.

Tymczasem król siedział sobie beztrosko na ławeczce i machał w powietrzu krótkimi nogami. Nucił też jakąś piosenkę pod nosem. Stefan wytężył słuch i…

– Lajw is lajf, na na na na na…

…zmarszczył brwi. Skądś kojarzył tę melodię. W końcu uznał, że pewnie miłościwie nam panujący Władysław, usłyszał ją od nowego kucharza. Dostał go w prezencie od króla Anglii, kiedy zapowiedział, że wybierze się do niego, by zobaczyć, czy ma lepszą od naszej kuchnię. W ten sam sposób otrzymał z rąk władcy Włoch włoszczyznę, z Hiszpanii żywego inkwizytora, a od Finów sto wiader wody i instrukcję budowy igloo.

Władysław Łokietek wymyślał wszystko, byle by nie siedzieć w Krakowie. A powodem tego była…

Stefan wzdrygnął się na samą myśl o królowej. Aż odkaszlnął, maskując w ten sposób swą wewnętrzną walkę z nadlatującym pawiem. Nie dziwił się zatem, że aby nie siedzieć z nią w kwaterze, król umilał sobie czas na rozmowach kwalifikacyjnych. A ta była wyjątkowo zajmująca, bowiem śmiałek, który chciał zostać jego nadwornym kronikarzem, musiał wykonać trzy zadania. Po pierwsze, musiał wypić wiadro gorzałki. Po drugie, i w sumie na tym się skończyło trzech poprzednich kandydatów, śmiałek musiał wejść do jamy Smoka Wawelskiego i podać mu łapę. Po trzecie, jeśli przeżyje drugie, musi wychędożyć najbrzydszą krakowską prostytutkę. A tak się składało, że król jedną miał w zanadrzu i gdyby jeszcze tak przy okazji, udowodnić jego żonie zdradę – kombinował król – to…

WRRRRAAAAHHHH!!!

Rozległo się przerażające wycie smoka. Rycerze skulili się za królem. Ten z kolei się uśmiechnął.

– No, w końcu! – klasnął w dłonie i wychylił się na ławeczce do przodu, czekając na kolejny lecący na stertę łeb.

WRRRRAAAAAAAAAAAAAAŁŁŁAAAAAA!!!

Coś było nie tak. Stefan spojrzał na Łokietka, tamten na niego.

AAAAAAA!!!! – ryczał smok. Ale ryczał, nie warczał.

W kolejnej chwili coś zadudniło głucho i nastała cisza.

Dopiero po chwili usłyszeli ciężkie kroki.

– To smok – zajęczał rycerz za ławeczką, żegnając się z życiem. Drżał na całym ciele.

Lecz to nie smoka ujrzeli w wejściu groty. Z ciemności wyłonił się pijany jak bela kandydat na kronikarza. Przystając w słońcu, beknął donośnie.

Źdźbło wypadło z rozdziawionych ust króla.

– No to… mości królu… – wybełkotał z trudem śmiałek. – Gdzie jest ta dziwka, co mam jej łapę podać?

Jakby bojąc się wykonywania gwałtownych ruchów, Władysław Łokietek spojrzał na równie zamurowanego Stefana.

– O kurwa – powiedział w końcu król. – Chyba mamy kronikarza.

Ten jak na zawołanie powłóczył się w stronę ławeczki i ciężko cupnął obok władcy. Stefan otrząsnął się z szoku i wyciągnął zza pazuchy pergamin z umową.

– To jakie nazwisko mam tu wpisać panie…? – zapytał.

– A nie, nie, nie – Łokietek zeskoczył z ławki, kiwając przed sobą wyciągniętym palcem. – Wiesz co Stefan? Może lepiej jak… – spojrzał z niesmakiem na wejście do groty Smoka. – Może lepiej jeśli opinia publiczna nie będzie znać jego prawdziwego nazwiska, po tym co on… w tej jaskini…

 – Racja. A więc, piszemy Gal…

 

 

A N O N I M

 

 

Szli brzegiem stawu, w kierunku drewnianego pomostu. Gal Anonim wciąż był strasznie blady na twarzy, choć od jego rozmowy kwalifikacyjnej minęły już dwa dni.

Król Władysław Łokietek i ogromny jak niedźwiedź Stefan szli o kilka kroków przed nim.

– A teraz Gal, pokażę ci jak działa u nas system prawny – powiedział radośnie król, który w końcu mógł się wyrwać z komnat i pochwalić tym i owym.

Weszli na pomost, gdzie oprócz kilku rycerzy, stał przerażony chłopak ubrany w coś pomiędzy workiem na kartofle a workiem na marchew. Wielkimi jak księżyce oczami wpatrywał się w inny worek. Leżący u jego stóp. Ruszał się.

– Panie, litości – załkał chłopak. – Moja matka nie jest czarownicą. Ona tylko zrobiła sobie melise…

– To sie zaraz okaże – przerwał mu król unosząc rękę i mrugnął porozumiewawczo Galowi. – Patrz teraz na to. Wrzucić wiedźmę do stawu!

Rycerz stojący najbliżej szamoczącego się worka, kopnął go i uwięziona w nim kobieta runęła do wody. Król ze Stefanem zbliżyli się do krawędzi pomostu i wlepili oczy w bulgoczącą taflę stawu.

– Przecież ona się utopi – zauważył Anonim, podchodząc bliżej.

– Jeśli wieśniacy mówią prawdę i kobieta jest wiedźmą to zaraz się wydostanie na powierzchnię i wtedy ją spalimy na stosie. Musisz bowiem wiedzieć, że w moim wspaniałym państwie wiedźmy są zabronione.

Stali tak przez chwilę, aż woda przestała się bąblić.

Król pociągnął wymownie nosem.

– No, chłopcze – powiedział odwracając się do bladego jak ściana chłopaka. – Wygląda na to, że należy ci zwrócić honor. – Pokiwał głową. – Miałeś rację.

– Zabiłeś ją! – wykrzyknął chłopak wpadając w rozpacz. Dwójka rycerzy przytrzymała go za ręce, żeby nie zrobił czegoś głupiego.

– Powinieneś się cieszyć niewdzięczniku! – oburzył się Łokietek. – Udowodniłem światu, że twoja matka nie była czarownicą, ty…

Rycerz palnął młodzieńca ciężką rękawicą przez potylicę.

– Co sie mówi do króla?

– Dziękuję panie – poprawił się chłopak.

Król machnął na niego ręką i zszedł z pomostu, kierując swoje kroki w stronę miasta.

– Widzisz Gal, system mamy wspaniały, tylko ludzie niewdzięczni. Ale ufam, że to tam jakoś ładnie opiszesz, w tej naszej kronice. Wiesz… Tu przytniesz, tam dopiszesz…

– Ale ta niewinna kobieta… – zaczął Anonim, lecz nagle król zatrzymał się i zadarł głowę w górę, patrząc prosto w oczy.

– Aha, i jeszcze jedno – powiedział Łokietek świdrując go groźnie spojrzeniem. – Póki co, dostaniesz zatrudnienie na pół etatu.

– Dlaczego na pół?! – oburzył się Gal.

– Bo będziesz pisać tylko połowę prawdy – Łokietek wzruszył ramionami i wydął usta. – A jak się nauczysz ładnie pisać, to ci zmienimy umowę. Może nawet jakieś wczasy pod gruszą dostaniesz. Czas pokaże. A teraz chodź, pokażę ci moje duchowieństwo.

Król ruszył dalej.

– Słuchaj, mam dla ciebie dobrą radę – mruknął do niego Stefan, gdy obaj ruszyli za władcą. – Jak chcesz długo i szczęśliwie żyć… to znaczy, pracować, to musisz się nauczyć jednej zasady. Król ma zawsze rację, nawet jak jej nie ma. Wtedy ma najbardziej rację. Rozumiesz?

Gal nie odpowiadał. Próbował zrozumieć.

– Musisz tylko często mu przytakiwać. I nauczyć się kilku zwrotów, na przykład "tak królu", albo "tak było". To będzie twoja najlepsza polisa ubezpieczeniowa na życie. Wiem, co mówię. Kiedyś też zaczynałem tak jak ty, ale z czasem nauczyłem się kilku sztuczek.

Stefan przyglądał się mniejszemu o połowę i chudemu jak szczapa czterdziestolatkowi, który wybałuszał na niego oczy i nerwowo trącał marnym wąsem.

– Jak masz jakieś pytania, to wal śmiało – zachęcił go drągal.

Anonim zmarszczył czoło.

– Naprawdę masz na imię Stefan? – wypalił.

Tamten uniósł brwi. Spodziewał się innych pytań.

– Nie, ale król ma słabą pamięć do imion, więc wszystkich ludzi którzy zajmowali moje stanowisko i tych, którzy zajmą je w przyszłości, zawsze nazywa Stefanem.

– A jak masz na imię tak na serio?

– Fallusław.

Gal uniósł brwi i spojrzał na wyrastający zza pagórka Kraków.

– Dobra Stefan, lepiej dogońmy króla, bo nam ucieka. I dzięki za radę.

 

Droga do miasta przebiegła im dość szybko, bo król choć liczył sobie tylko metr trzydzieści wzrostu, zapierniczał bardzo szybko. Powód tego był jeden. Łokietek bardzo lubił się chwalić, a w tej właśnie chwili, miał czym.

Król uśmiechnął się pod nosem, kiedy wyszli z wąskiej uliczki wprost na okazały rynek. Ujrzał bowiem podziw na twarzy swego nowego kronikarza. Stefan również się uśmiechnął, przebiegając wzrokiem po tym majestatycznym miejscu. W końcu zatrzymał go na dopiero co ukończonym Kościele Mariackim.

Dwie potężne niczym góry wieże, które rzucały cień na rynek, były tak wysokie, że zdawało się, iż dotykają samego nieba. Ich widok zapierał dech w piersi.

Gal Anonim zatrzymał się na chwilę i zaczął się zastanawiać, jak do jasnej cholery człowiek był w stanie zbudować coś tak potężnego. Z szoku wyrwał go sam król.

– Chodź Gral!

– Gal! – poprawił króla Anonim i pospieszył, żeby dotrzymać mu kroku.

– Zobacz, już na nas czekają – powiedział wesoło król Władysław pokazując ręką na tłum ludzi zebrany pod kościołem.

Kiedy się do niego zbliżyli, z wielkiej grupy mieszczan wybiegł im na powitanie okrąglutki jegomość. Zdejmując czapkę z głowy, pokłonił się najniżej jak potrafił.

– Wielmożny panie! – zawołał. – Chwała Bogu, że się znalazłeś. Już żeśmy myśleli, że nie przybędziesz i otwarcie będzie trzeba przełożyć.

– Nic nie przekładamy. Mamy tu ze sobą kronikarza i możemy zaczynać.

Przecisnęli się przez tłum i stanęli tuż przed monumentalną budowlą. Naprzeciwko nich ustawili się duchowni, gotowi powitać władcę. Nim jednak do tego doszło, okrągły szlachcic znowu znalazł się przy królu.

– Panie, nim zaczniemy… – wskazał podbródkiem gdzieś w prawo. – Te trzy niewiasty, pragnąc podziękować łasce pańskiej, chcą przyjąć święcenia i poświęcić swe życie służąc Bogu Najwyższemu. Jedyne czego im trzeba, to królewskiego błogosławieństwa.

Kobiety ukłoniły się niziutko.

– Niezłe foki, nie? – zapytał szeptem król kronikarza, po czym dodał już głośniej: No to chyba im pobłogosławię! A ty kancelista już sobie notuj co tu widzisz… Podejdźcie kochane dzieci do króla!

Wraz z trzema młodziutkimi kobietami podszedł biskup oraz młodszy od niego ksiądz, niosący wielką miedzianą misę z wodą święconą. Król miał zamoczyć w niej dłoń i uczynić znak krzyża na czołach przyszłych sióstr zakonnych. Lecz wtem…

– Mam pomysł – szepnął do Gala. – Patrz na to… No kochane kobietki. Macie moją zgodę, ale… nikt nie jest bez grzechu na tym ludzkim padole, więc nim was pobłogosławię, proszę was, byście obmyły w tej oto wodzie święconej, te części ciała, którymi zgrzeszyłyście.

Zapadła cisza.

– Zobaczysz teraz. Nic nie umyją, takie mam tu święte kobiety w kraju – szepnął Władysław do Anonima, trącając go łokietkiem.

Wtedy plan pękł, ponieważ do naczynia z wodą podeszła pierwsza od lewej kobieta. Zaczęła obmywać prawą rękę.

– A co ty zrobiłaś tą ręką, że ją tak szorujesz, co? – zapytał zdziwiony król.

– Królu, gdy byłam młodsza, diabeł wstąpił w moje myśli i tą oto ręką… – wyszorowała miejsca między palcami. – Dotknęłam męskiego członka.

Łokietek nabrał w płuca powietrza, a biskup sie zaczerwienił. Władysław natychmiast połączył w myślach dwie kropki linią. Wybałuszył oczy, gdy do wody święconej podeszła kolejna kobieta. Nim jednak cokolwiek uczyniła, trzecia przecisnęła się zwinnie przed nią i stanęła przed naczyniem.

– Ja chcę być druga – powiedziała hardo.

– Dlaczego? – król stracił rezon.

– Bo jak ona w tym dupę umyje, to ja tej wody nie wypiję.

Naczynie wypadło z rąk młodego księdza. Woda ochlapała biskupa i Stefana.

– To jeszcze raz, jak to było po kolei? – zapytał Anonim unosząc pergamin i pióro.

– Nie! – Łokietek wyrwał mu pergamin z dłoni i oddał Stefanowi. – Tego nie pisz. Ani mi się…

Stefan dał mu niewerbalny sygnał wytrzeszczając oczy, by odpuścił ten temat.

– Tak królu – odpowiedział natychmiast Anonim, zdobywając aprobatę drągala, którego nauka właśnie nie poszła w las. Ale Gal poszedł o krok dalej i zapragnął wybawić nowego pracodawcę z krepującej ciszy, która zapadła. – A mam jeszcze takie pytanie. Dlaczego ta jedna wieża jest niższa od drugiej?

– Ahh, to – Władysław zadarł głowę do góry. – Widzisz, bo budowniczymi byli dwaj bracia. Pracowali niezależnie od siebie, by szybciej skończyć budowę. I wtedy zdarzyła się prawdziwa tragedia, bo ten młodszy, który do mnie często przychodził z pytaniem o zaliczkę, pewnego dnia został zamordowany.

– Za… zamordowany? – Anonim zbladł. – Przez kogo?

Król rozłożył ręce.

– No nie wiem. Pewnego dnia wchodzę do kościoła, żeby odmówić pacierz, patrzę, a on tam leży martwy i ma dziurę po pchnięciu nożem. Przestraszyłem się okrutnie… Co nie Stefan?

– Tak było! – odparł tamten natychmiast.

– Aha – Gal nie miał już więcej pytań. Kątem oka dostrzegł jednak, że Stefan zasłania coś kubrakiem.

Krąglutki szlachcic pojawił się znikąd po raz trzeci.

– A skoro o braciach mowa, miłościwy panie, to zanim zaczniemy ceremonię otwarcia, jest jeszcze jedna sprawa.

– Sprawa?

– Starszy z braci budowniczych oczekuje króla na swojej wieży, hejnalicą zwanej.

– Po co?

– Pragnie, by król jako pierwszy ujrzał panoramę miasta z wieży i…

– I…? – Łokietek uniósł brwi. Wtedy szlachcic pochylił się i szepnął mu do ucha. – Ile kurwa?! Przecież to są trzy roczne budżety tego miasta – syknął.

Zakłopotany szlachcic pobladł i wycofał się w tłum. Łokietek zamyślił się na chwilę, przyglądając się wieży. Plan pojawił się szybciej niż nagle.

– Stefan, będziesz mnie reprezentować. Ja mam krótkie nogi… a wieża jest wysoka. No, leć szybko.

Stefan pomaszerował w kierunku wejścia do budowli. Tłum wlepił oczy w króla w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienie. A król zamiast cokolwiek wyjaśniać, wlepił oczy w wąskie okienko na szczycie wieży.

– No to, przygotuj sobie teraz coś do pisania – powiedział po kilku minutach do kronikarza, kiedy okienko otwarło się gwałtownie.

Krakowianie zgromadzeni na rynku zamilkli i mrużąc oczy przyglądali się malutkiej niczym mrówka, sylwetce budowniczego wieży, który pojawił się w oknie. Wszyscy zdębieli. Było słychać tylko gruchanie gołębi, które nagle spłoszył…

– ŁOKIETEK TY CHUJUUUU! – ryknął budowniczy i wypadł z okna, szybując z zawrotną prędkością w dół.

Tłum wstrzymał oddech.

Ciało gruchnęło o kamienną posadzkę rynku i z mokrym plaśnięciem zamieniło się w krwawą galaretę.

– Aaaale jebnął – mruknął król.

– Co on krzyknął? – zapytał Anonim chcąc zanotować ostatnie słowa budowniczego hejnalicy. Rozejrzał się wokół za odpowiedzią. – Ktoś słyszał dokładnie?

– Nie, nie – powtarzali zgromadzeni kręcąc głowami i opuszczając z zakłopotaniem wzrok.

– Krzyknął… – zaczął Łokietek. – "Ta wieża to moje dzieło życia. Nic już mu nie dorówna, a więc nie mam po co żyć! Żegnaj piękny świecie!" A później już tylko takie "łaaaaaaaa!".

Anonim rozejrzał się ponownie dookoła.

– Tak było! – powiedział ktoś z tłumu. – Też to słyszałem.

– Tak, tak – przytaknęli inni.

Nagle obok ciała samobójcy upadł metalowy, podłużny przedmiot. Król podszedł i podniósł go na wysokość oczu.

– Oho! – zawołał. – A oto jest nóż, którym dźgnięto jego brata. A więc to było prawdziwym powodem tego samobójstwa! Budowniczy nie mógł znieść wyrzutów sumienia po zabójstwie brata!

Kronikarz stał jak wryty. Nie umknęło to uwadze władcy, który spojrzał na niego kątem oka.

– Piszesz? – zapytał podejrzliwie.

– Ale… ten, nóż spadł dobrą minutę po tym nieszczęśniku.

– Bo najpierw skoczył, a później go wyrzucił… Pisz. – zachęcił król.

Otrząsając sie z szoku i czując narastające w nim niedowierzanie, Anonim zbliżył się do króla.

– Przecież w tą bajkę nikt nie uwierzy panie.

– W bajkę nie, ale w legendę już łatwiej. Napisz jakąś ładną.

– Ale, ja…

– Co? Nie umiesz? – zirytował się król.

Gal zaniemówił na chwilę, przypominając sobie słowa Stefana.

Nagle gdzieś w tłumie rozległo się wołanie:

– Z drogi, z drogi! Ja do króla! Z drogi!

Sekundę później przed królem pojawił się zasapany mężczyzna w żółtym kubraku i dziwacznej czapce. Król rozpoznał go od razu. Był to bowiem weterynarz, którego zatrudnił jakieś pięć lat temu, w czasach, kiedy rozmowy kwalifikacyjne były jeszcze w miarę lekkie.

– Królu… Smok.

– Co smok? – zaniepokoił się Łokietek.

– Smok nie żyje.

Tłum zareagował głośnym "OH!".

Król zareagował głośnym…

– O kurwa! Ktoś go zabił?

– Nie – weterynarz ściszył głos do szeptu. – Zdechł na jakąś chorobę weneryczną. Trzy dni się męczył.

Powoli, bez wykonywania gwałtownych ruchów, Władysław Łokietek odwrócił się w stronę swego kronikarza.

– No Gal… jeśli jeszcze przed chwilą nie umiałeś pisać legend, to lepiej się szybko naucz, bo teraz musisz napisać już dwie.

 

 

 

I tak oto powstały nasze słynne, polskie legendy, dzięki którym,

Gal Anonim został królem życia. Tak było.

Prawdopodobnie.

 

Mateusz Wieczorek.

19.12.2017 r., Grodzisk Wielkopolski

 

Koniec

Komentarze

No cóż, trzecia opowieść nie odbiega poziomem i jakością wykonania od dwóch pozostałych. :(

 

sły­szał ra­do­sny śpiew sło­wi­ków i wsze­la­kie­go ptac­twa, zwia­stu­ją­cych okres godów. –> …sły­szał ra­do­sny śpiew sło­wi­ków i wsze­la­kie­go ptac­twa, zwia­stu­ją­cy okres godów.

 

Ten jak na za­wo­ła­nie po­włó­czył się w stro­nę ła­wecz­ki… –> Ten jak na za­wo­ła­nie powlókł się w stro­nę ła­wecz­ki

 

– To sie zaraz okaże… –> Literówka.

 

– Co sie mówi do króla? –> Literówka.

 

król za­trzy­mał się i za­darł głowę w górę… –> Masło maślane.

 

Czas po­ka­że. A teraz chodź, po­ka­żę ci… –> Czy to celowe powtórzenie.

 

wy­ba­łu­szał na niego oczy i ner­wo­wo trą­cał mar­nym wąsem. –> Co trącał wąsem?

 

a bi­skup sie za­czer­wie­nił. –> Literówka.

 

za­pra­gnął wy­ba­wić no­we­go pra­co­daw­cę z kre­pu­ją­cej ciszy… –> Literówka.

 

Ahh, to… –> Ach, to

 

Otrzą­sa­jąc sie z szoku… –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Identyczny rodzaj tekstu, identyczna opinia do poprzednich. Bywa.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Tu też znałam kluczowe dowcipy w nieco innej wersji.

W tekście jest sporo wołaczy, więc rzuca się w oczy brak przecinków przy nich. “Tak, królu” powinno być. I w innych sytuacjach też.

Fajnie, że wyjaśniło się, dlaczego w każdej opowieści jest Stefan.

– Lajw is lajf,

Dlaczego za każdym razem inna pisownia? To przecież to samo słowo.

Babska logika rządzi!

Przebrnąłem przez ostatni… Dowcipy stare, jak świat. Anonim podający rękę, trzy zakonnice, które oczywiście nie były “czyste”, lajw is lajf, że też wszystko musiałeś wrzucić jednego dnia…

Przeczytałem wszystkie trzy i o każdym mam tę samą opinię. Większości dowcipów co prawda nie znałem, ale teksty nie rozbawiły. Wszystko było takie bardzo randomowe, jak ten Wołodyjowski pod Grunwaldem. I wyszedł taki chaos wymieszany z prostymi żartami.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Nowa Fantastyka