- Opowiadanie: panhybryda - Życie to nie "Krótki film o zabijaniu"

Życie to nie "Krótki film o zabijaniu"

Mam nadzieję, że wybaczycie mi odrobinę otwarty charakter niniejszego opowiadania. Wynika to z tego, że kiedyś najprawdopodobniej rozwinę ten motyw.

Życzę przyjemnej lektury.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, MrBrightside

Oceny

Życie to nie "Krótki film o zabijaniu"

 

Dzień 12

Dzisiaj zamordowałem swoją żonę. Chociaż wydaje mi się, że zamordować to w tym przypadku o wiele za mało powiedziane. Próbuję dobrać jakieś słowa – jakiekolwiek – ale żadne  z nich nie pasują. Żadne nie oddają tego nieuchwytnego elementu, tej czystej poezji, którą widziałem w jej oczach, gdy bardzo powoli wygasały. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś tak doskonałego.

 

 

* * *

 

 

– A więc twierdzisz, że to Miasto jest niezwykle inteligentnym organizmem? – spytała Ýulýa. Miała skórę w kolorze rosołu serwowanego na popogrzebowych stypach i elegancką aparycję, od której trudno było odwrócić wzrok. Nowak Kowalski poprawił związany w półwindsora krawat, wygładził kołnierzyk półwłoski.

– To trochę skomplikowane – powiedział – ale w zasadzie tak. Tak właśnie jest. Nie nazywałbym Go jednak organizmem. Myślę, że lepiej pasowałoby tu słowo byt.

– Byt?

– Tak. Bo widzisz. Organizm nie jest do końca świadomy procesów, które w nim zachodzą. Z tym Miastem jest zupełnie inaczej. Ono nie dość, że myśli, to kontroluje każdą najmniejszą cząstkę, z której się składa. Każdy pojedynczy element. Nie ma takiej rzeczy, która dzieje się w Mieście, a o której Miasto nie wie. Ono wszystko widzi, wszystko słyszy, wszystko…

– W ogóle – przerwała dziewczyna – nie przedstawiliśmy się sobie. Nazywam się Ýulýa.

– Nowak

– Nowak?

– Nowak Kowalski. Nowak to imię, a Kowalski to nazwisko. Możesz zamienić kolejność, jeżeli sobie życzysz. Nie robi mi to większej różnicy.

Stali przy tylnych drzwiach kuchni hotelowej. On – w szytym na miarę garniturze dwurzędowym, z dużym workiem na śmieci w prawej i papierosem w lewej dłoni. Ona – w typowej dla kelnerek białek koszuli i czarnej spódnicy.

– Po co ci ten worek? Tak po prostu przyszedłeś tu wyrzucić śmieci?

– To długa historia. Mogę ci opowiedzieć, ale i tak już zabrałem dużo twojego czasu.

Dobiegł ich trzask. To jeden bezdomny cisnął drugim o śmietnik, broniąc swojego terytorium. A było o co walczyć, bo w tutejszym zaułku mieściły się zaplecza supermarketów, które codziennie pozbywały się przeterminowanej żywności.

– Wiesz, nie przepadam za swoją pracą.

– Jak to? – Kowalski nie ukrywał zaskoczenia. – Myślałem, że to jeden z najlepszych hoteli, jakie w ogóle istnieją.

– No tak. Mają tu SPA, ogromne kasyno, basen na dachu, mnóstwo dziwnych usługi restaurację, w której cena za kolację niemal przewyższa moją wypłatę.

– Pewnie przyjeżdża tu mnóstwo gwiazd i grubych ryb. Nie dostajesz przypadkiem ogromnych napiwków?

– I właśnie w tym sęk, że nie. A jak ci taki nowobogacki przyjedzie, to wiesz, jakie ma wymagania? – Ýulýa zacisnęła pięść w złości. – Szkoda gadać. Dlatego zamiast tam wracać, wolę zostać tutaj i posłuchać twojej historii.

Nowak milczał przez chwilę, po czym skończył papierosa i przygasił dokładnie podeszwą.

– Dobrze – powiedział. – Skoro wolisz tę uliczkę pełną ćpunów i bezdomnych zamiast kawioru i złotych żyrandoli.

 

 

* * *

 

 

Wczesnojesienny deszcz od rana zalewał Løz Anemerøz. Dzielnice tonęły w szumie, a ulice i chodniki stopniowo znikały pod kałużami. Na Wścibską Straße powoli – tak, żeby nie ochlapać przechodniów – wjechał radiowóz. Za wiaduktem skręcił w bramę i zaparkował na podwórzu jednej z tych niezwykle poobdzieranych kamienic. Policjanci wyszli z samochodu  i od razu rzucili się w ucieczkę przed niepogodą.

– Ostatni raz biegałem na testach sprawnościowych – rzucił półżartem jeden z nich, gdy już znaleźli się w objęciach klatki schodowej.

Śmierdziało październikiem, stęchlizną i moczem.

Funkcjonariusze musieli wspiąć się aż na piąte piętro. Drewniane schody jęczały pod każdym krokiem, a ściany zdobiły kiczowate obrazy.

– Numer dwadzieścia jeden! To tutaj.

Cztery puknięcia w drzwi. Cisza. Kolejne cztery, tym razem bardziej stanowcze.

– Może spróbuj dzwonkiem.

Nie działał.

– Czego!? – Usłyszeli wreszcie po kolejnej serii uderzeń.

Drzwi otworzyły się, ale tylko na szerokość pozwalającą zobaczyć twarz domownika. Ten spokorniał nieco na widok mundurowych.

– O, dzień dobry – powiedział mężczyzna w średnim wieku z papierosem w ustach. – W czymś problem?

­­– Dostaliśmy wezwanie – rzucił pierwszy policjant.

– Sąsiedzi skarżą się na hałasy dobiegające z pańskiego mieszkania – dokończył drugi.

– To ciekawe, bo rozumiem jakby panowie przyjechali w środku nocy, a nie w biały dzień.

– Nie przyjeżdżalibyśmy, gdyby nie podkreślono, że hałasy były bardzo niepokojące.

– Poza tym no wie pan, takie mamy procedury. My o prostu na każde wezwanie musimy zareagować.

– Dobra, rozumiem. Proszę wejść, zapraszam.

Wpuścił ich do środka. Dopiero gdy weszli, zauważyli, że biała koszulka, którą ma na sobie domownik, ubrudzona jest czymś czerwonym. W największym pokoju zastali rozłożoną na podłodze folię. Zdobiło ją wiele plam i rozbryzgów, wszystkie w bardzo ciemnym, krwistym odcieniu.

– Jak panowie widzą, remoncik.

Policjanci rozglądali się przez chwilę jakby szukali ukrytej gdzieś komnaty bursztynowej. Byli wyraźnie zdezorientowani.

– Na czerwono? Po co pan maluje ściany na czerwono?

– Już tłumaczę. Żona chciała przemalować salon, marzyła o kolorze burgundowym. – Mężczyzna zaciągnął się ostatni raz i zgasił papierosa w popielniczce. – Pojechała do sklepu i kupiła farbę. Oczywiście nie skonsultowała tego ze mną i kupiła jakieś badziewie od niesprawdzonej firmy. Zostawiła mi tę farbę i powiedziała, żebym położył pierwszą warstwę, w międzyczasie pojechała coś jeszcze załatwić. Gdy wróciła, okazało się, że ściany nie wyszły burgundowe, a czerwone. Nie chcą może panowie kawy, albo herbaty?

– Nie, nie. W żadnym wypadku.

– Dziękujemy, ale jesteśmy na służbie, nie chcemy się zasiedzieć.

– Jasne. No więc kolor wyszedł kompletnie inny i wybuchła z tego niezła awantura. Żona nawrzeszczała na mnie, że przecież nie tak to miało wyglądać, że jak widziałem, że nie taki kolor, to po co wszystko pomalowałem. Ja rzecz jasna żadnej różnicy nie widziałem, bo my faceci aż tylu kolorów nie rozróżniamy, próbowałem się tym bronić. Niestety nie dała się przekonać. To, że to ona złą farbę kupiła, też jej nie przekonało.

Pierwszy policjant zaczął wpisywać coś do podręcznego notatnika.

– Tak że stąd najprawdopodobniej te – jak to panowie określili – niepokojące hałasy.

– Rozumiemy. Mogę prosić pana godność?

– Nowak Kowalski.

Drugi policjant wyciągnął urządzenie wyglądające jak tablet. Był to mobilny system ewidencyjny, z którego pomocą można szybko sprawdzić, czy dana osoba nie jest karana lub poszukiwana.

– Na pewno nie chcą się panowie czegoś napić? Strasznie leje, proszę zostać i przeczekać.

Odmówili mu jeszcze kilka razy, jednak perspektywa powrotu na zimny jesienny deszcz sprawiła, że wreszcie dali się przekonać. Domownik nalał im po filiżance sypanej czerwonej herbaty i poczęstował ciastem marchewkowym.

– Muszę przyznać, że wezwania do remontu to jeszcze nie mieliśmy.

– Pode mną mieszka taka bigoteryjna starucha. Mogę się założyć, że to jej sprawka. Wezwała kiedyś policję, bo spuściłem wodę w toalecie w nocy.

– Naprawdę?

– Albo kiedyś nasłała na mnie proboszcza bo była przekonana, że organizuję tutaj spotkania jakiejś sekty. Może warto sobie zanotować jej numer i po prostu traktować z dystansem telefony od niej?

– To by było chyba najlepsze rozwiązanie, ale mamy pewne regulaminy i procedury. My po prostu musimy się ich trzymać. Bez wyjątku. Praktycznie każdy telefon o czymś niepokojącym musi skończyć się jakąś reakcją z naszej strony. To taka taktyka dyrektorstwa w ostatnim czasie. Wie pan, tyle ostatnio przemocy rodzinnej.

– Chociaż rzecz jasna bez nakazu sądu nie musiał nas pan wpuszczać do środka.

– Wiem, wiem, ale gościnny człowiek jestem. Może papierosa?

– Chętnie.

– Ja też się skuszę.

Nowak podszedł do komody, włączył radio, wyciągnął opakowanie po cygarach, w którym trzymał tytoń i zaczął skręcać trzy papierosy. Spiker zapowiedział pierwsze z trzech Gymnopédies Erika Satie. Przy tej melodii puszczonej tak cicho, że ledwie przebijała się przez szum deszczu, spalili swoje skręty w milczeniu.

– Dobra, czas już na nas. Dziękujemy za ciasto, było pyszne.

– Życzymy miłego remontu, do widzenia.

Gdy już poszli, Nowak dopił swoją herbatę, stanął przy oknie i przyglądał się jak radiowóz odjeżdża z podwórza. Audycję radiową przerwała reklama syropu na kaszel.

 

 

* * *

 

 

– Czyli ogólnie rzecz biorąc, zabiłeś swoją żonę? – spytała Ýulýa.

– Chyba tak.

– Jak to chyba? Nie rozumiem.

– Na skutek moich działań jej czynności życiowe zanikły, czyli tak. W tym sensie ją zabiłem. Ja bym tego jednak nie postrzegał w taki sposób.

– Nie ma innego sposobu. Albo ktoś żyje, albo nie. Nie wiem, co ty mi próbujesz wmówić.

– Nic ci nie próbuję wmówić. Po prostu wszystko zależy od tego, jak się na to spojrzy. Z mojego punktu widzenia to nie była śmierć. To było – Nowak sięgnął po kolejnego papierosa.

– Nie palisz za dużo?

– Masz rację – powiedział i schował paczkę z powrotem do kieszeni. – Nie jestem w stanie wyrazić, co to było. Ale nie śmierć. Ja jej nie. Nie zamordowałem jej tak po prostu. Rozumiesz?

– Nie. Nie rozumiem. W tym przypadku albo coś jest białe, albo czarne.

– Dobrze. W takim razie niech ci będzie, zamordowałem ją. Ale to nie było takie zwykłe morderstwo, rozumiesz? To było coś więcej. Coś o wiele bardziej wartościowego niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.

– No dobra, ale nie wyjaśniłeś mi jeszcze, po co ci ten worek na śmieci.

– Wyjaśnię ci, jak wrócimy do mojej historii.

– Zamieniam się w słuch.

 

 

* * *

 

 

Kowalski wysiadł z tramwaju linii trzysta siedemdziesiąt siedem i ruszył w kierunku swojego mieszkania na Wścibskiej Straße. Deszcz ustąpił kilka godzin temu, lecz jego resztki skapywały jeszcze z płaczących wierzb, a na ulicy nie brakowało przemoczonych ludzi.

Mężczyzna wszedł na klatkę schodową, minął kiczowate obrazy pośród których nie wiedzieć czemu wisiały Dwa ścięte słoneczniki van Gogha i po chwili był już w swoim mieszkaniu. Nagle zadzwonił telefon komórkowy.

– Tak, słucham?

– Cześć Nowak – głos w telefonie okropnie trzeszczał. Zrozumienie poszczególnych słów wymagało skupienia. – Z tej strony Džordž, poznajesz?

– Jasne, że poznaję, co słychać?

– A nic. Wiesz, w pracy siedzę, więc tak średnio rozmawiać mogę, ale sprawę mam. Dzwonię, bo…

 

 

* * *

 

 

– Kim jest Džordž?

– Oj Ýulýa, Ýulýa. Zadajesz bardzo dużo pytań – stwierdził Kowalski. – Ale spokojnie. Już wyjaśniam. Džordž to mój dawny znajomy z czasów szkoły średniej. Myślę, że nie przepadamy za sobą, chociaż to nieprzepadanie za sobą to kwestia raczej dość jednostronna. Ja jestem wobec niego neutralny. On mnie natomiast szczerze nienawidzi.

– Aż boję się spytać – dlaczego?

– To proste. Kobieta, którą kochał, zostawiła go dla mnie.

– W takim razie bardzo mnie dziwi to, że nie zerwaliście znajomości.

– Byliśmy w tamtym okresie dobrymi przyjaciółmi i stwierdziliśmy, że nasza przyjaźń będzie ponad to.

– Wiesz Nowak – Ýulýa spuściła wzrok – odbicie dziewczyny przyjacielowi to straszne świństwo.

– Wiem – Kowalski wzruszył ramionami – Džordž znienawidził mnie wtedy i nienawidzi do dzisiaj. Mimo to nie zerwał ze mną znajomości tylko po to, żeby nie zrywać kontaktu z nią. Chciał w pewnym sensie bronić ją przede mną. A może liczył na to, że jednak do niego wróci.

– Czyli odbiłeś przyjacielowi dziewczynę, ożeniłeś się z nią, a na końcu zamordowałeś?

– Tak.

 

 

* * *

 

 

– … dzwonię, bo coś mnie zastanawia – głos Džordža ani na chwilę nie przestawał skrzeczeć.– Wiesz, że pracuję w centrum policyjnego monitoringu, no nie?

– Tak, wspominałeś kiedyś.

– No to pewnie wspominałem też, że mamy tu wgląd do nagrań z prawie tysiąca kamer rozmieszczonych w różnych częściach Miasta. Cały dzień siedzę i wypatruję podejrzanych sytuacji.

– I co w związku z tym? 

– Zauważyłem dzisiaj, jak wysiadałeś z tramwaju przy Blackbeach Bridge. Byłeś ubrany w smoking i niosłeś worek na śmieci. – Mężczyzna milczał przez moment. – Widzisz Nowak, to bardzo dziwna sytuacja i bardzo nieprzyjemna okolica. Według wytycznych powinienem to zanotować, a może nawet gdzieś zgłosić

– Nie wysiadałem z tramwaju, tylko z trolejbusu. I nie miałem na sobie smokingu, tylko zwykłą dwurzędówkę. Nie chcę nic mówić, ale istotne szczegóły ci umykają, Džordž. Na miejscu twojego przełożonego przemyślałbym, czy na pewno jesteś wystarczająco spostrzegawczy na to stanowisko.

– Dobra, dobra – w tych słowach dało się usłyszeć nutę irytacji. – Po prostu chciałem się zapytać, co ty tak właściwie wyczyniasz.

– Nic.

– Ale…

– Słuchaj – wciął się Kowalski – jak chcesz pogadać, to wpadnij po pracy. Muszę kończyć.

Piknięcie zasygnalizowało koniec rozmowy.

Nowak schował telefon do kieszeni i wyjął mapę Løz Anemerøz w skali jeden do trzydziestu tysięcy. Rozłożył ją na stole w jadalni, następnie podszedł do komody i z którejś z szuflad wyciągnął czarny marker. Przy okazji sięgnął po paczkę papierosów. Były to tak zwane kliki. Zmieniają one smak na porzeczkowy, jeśli ściśnie się filtr palcami na tyle mocno, że znajdujący się w nim pojemniczek z aromatem pęknie.

– Okej… w takim razie – Nowak zaczął mówić sam do siebie, gdy podszedł do mapy – Blackbeach Bridge mam z głowy. – Naniósł w to miejsce markerem sporą kropkę. Była to już piąta taka kropka. – Został już tylko Barv Bulvar i ulica Spokojna. – Nakreślił na mapie dwa kółka.

Wszystkie te punkty wybrane były nieprzypadkowo. Kowalski zaczął łączyć je ze sobą na ukos. Po siedmiu energicznych ruchach na mapie pojawił się heptagram.

– No, no, no. Wyszło całkiem symetrycznie – stwierdził.

W łazience w wannie leżały jeszcze dwa wypełnione, trzydziestopięciolitrowe worki na śmieci. Nowak chwycił jeden z nich i wyszedł z mieszkania.

 

 

* * *

 

 

Ciszę przerwało odległe i wściekłe ujadanie psa.

– Może mam jakieś braki w wiedzy – powiedziała Ýulýa – ale nie mam zielonego pojęcia, co to jest heptagram.

– Gwiazda siedmioramienna.

– Okej. Czyli trochę jak gwiazda Dawida z dodatkowym ramieniem. – Dziewczyna zamyśliła się, próbując sobie to rozrysować oczami wyobraźni. – Powiedz mi. Nie masz może jeszcze jakichś papierosów? Moje się już skończyły.

– Częstuj się – Kowalski wyciągnął nową paczkę.

– No proszę, kliki. Myślałam, że nikt już ich nie pali. Jaki mają smak? Jagodowy?

– Nie. Porzeczkowy. Ale pod żadnym pozorem nie zmieniaj smaku.

– Dlaczego?

– Zaufaj mi. Po prostu nie klikaj filtra, okej? – Nowak odpalił papierosa Ýulii, a potem sobie.

– No dobra. Wracając do historii. Po co ten cały heptagram?

– Mówiłem ci już, że Løz Anemerøz nie jest zwykłym miastem, prawda?

– No tak. Jest inteligentnym bytem. Kontroluje wszystko w swoim obrębie. Zgadza się?

– I ma nieograniczoną percepcję. Zgadza się – mężczyzna zaciągnął się głęboko. – Istnieje sposób na zjednoczenie się zmysłami ze zmysłami Miasta.

– Tak?

Nagle drzwi do kuchni otworzyły się. Kilka spłoszonych gołębi gwałtownie poderwało się do lotu. Ze środka wyszedł mężczyzna w budyniówce i koszuli, która wręcz biła w oczy bielą.

– Ýulýa! – Wrzasnął szef kuchni. – Prawie pół godziny cię szukam. Co ty sobie wyobrażasz?

– Przecież…

– Nie, nie, nie! Nic nie mów! – Przełożony poprawił podkręconego wąsa – Na twoje zachowanie nie ma żadnego wytłumaczenia. Zwalniam cię.

Odwrócił się na pięcie. Zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem. Woń drogich perfum i gotowanego homara utrzymywała się jeszcze przez chwilę.

– No cóż. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Chodź Nowak, chyba nic tu po nas.

– Nie idziesz podpisać wypowiedzenia, ani oddać szafki?

– Nie. Nic z tych rzeczy. Byłam zatrudniona na okres próbny, a szafki nie miałam. – Ýulýa skończyła papierosa i przydepnęła obcasem. – Mieszkam dwie przecznice stąd, więc przebierałam się w domu i nie potrzebowałam szafki.

– W takim razie odprowadzę cię.

Skierowali się ku wyjściu z zaułka. Słońce zaszło ponad dwie godziny temu, więc szli ostrożnie, żeby w półmroku o nic się nie potknąć. Po chwili znaleźli się na Alei Śródmiejskiej. Żółty blask latarni ulicznych uderzył ich w oczy. Samochody pędziły czteropasmową drogą, szum silników zagłuszał myśli.

– No więc sprawa wygląda tak – powiedział Nowak – że istnieje sposób na zjednoczenie się ze zmysłami Miasta. Ten sposób to swoisty rytuał. – Mężczyzna wyrzucił niedopałek do studzienki kanalizacyjnej.

Przeszli na drugą stronę ulicy. Była ona zabudowana nowoczesnymi biurowcami z betonu i szkła.

– Co to za rytuał?

– Trzeba złożyć ofiarę z żywej osoby. To nie wszystko. Szczątki tej osoby muszą zostać koniecznie ułożone w heptagram. Spytasz pewnie dlaczego akurat heptagram. To kwestia symboliki. Liczba siedem jest liczbą boską, a Miasto widzące i kontrolujące wszystko w swoim obrębie jest jakby nie patrzeć Bogiem. W swoich granicach przynajmniej. Zresztą to nieistotne. Zanudziłbym cię, gdybym chciał wytłumaczyć ci, o co dokładnie w tym wszystkim chodzi. 

– Okej, w takim razie gwiazdę siedmioramienną i worek na śmieci mi wyjaśniłeś, ale…

– Ale co?

– Dlaczego zabiłeś akurat swoją żonę? Nie mógł to być ktoś przypadkowy. Jakiś przechodzień? Taksówkarz?

– Życie to nie Krótki film o zabijaniu, moja droga. Owszem, mogłem zabić nieznajomego, jednak nieznajomych zwykło się zabijać z dosyć powierzchownych powodów. Ze złości, dla pieniędzy. My tutaj nie rozmawiamy ani o złości, ani o pieniądzach. Rozmawiamy o rytuale. Wiesz, co jest najważniejszą rzeczą przy odprawianiu niemal każdego obrzędu?

– Nie. Nie wiem.

– Najważniejsze są emocje i energia, która z nich wynika. Im silniejsze emocje, tym większa skuteczność. Dlatego właśnie wskazane jest poświęcenie w ofierze kogoś nieprzypadkowego.

Ýulýa zatrzymała się przy trzypiętrowej kamieniczce, która wciśnięta między szklane budynki, wyglądała jak gdyby wyjęta z innego świata.

– Tutaj mieszkam.

– Faktycznie blisko. Tak jak mówiłaś.

– Nie chcesz wejść? – Sposób, w jaki zadała to pytanie był nad wyraz kokietliwy.

Nowak przyjrzał się dziewczynie. Jej nieprzeciętnie ładnej twarzy i starannie umalowanym ustom. Były czerwone niczym jabłka widniejące na etykiecie soku jabłkowego.

­­– Wiesz – Kowalski powiedział wreszcie. – To bardzo kusząca propozycja, ale muszę odmówić. Jestem świeżo upieczonym wdowcem. Sama rozumiesz.

Rozumiała doskonale. Pożegnali się ze sobą, po czym ona zniknęła za ogromnymi drzwiami, a on poszedł w swoją stronę. Minął niewielką cukiernię, jubilera, kawiarnię znanej sieci i zegarmistrza. Dochodziła dwudziesta pierwsza, więc właściciele tych lokalów albo właśnie je zamykali, albo już je zamknęli. Jedynie Piwociąg; pub po przeciwnej stronie ulicy, cieszący się dużą popularnością wśród studentów; wciąż tętnił życiem.

Nowak doszedł do Kanału Złotników. Był to jeden z wielu sztucznych dopływów Ługany z wyłożoną wzdłuż niego brukowaną ścieżką. Idąc nią w kierunku przeciwnym do centrum, można w nie więcej niż pół godziny dojść do ulicy Spokojnej. Kowalski jednak zamiast tego zatrzymał się, podniósł rękę i złapał nadjeżdżającą z naprzeciwka taksówkę.

Kierowca wpisał adres w GPS i zamilkł. Nie zapytał, dlaczego tak elegancko ubrany pasażer zamawia kurs w samo serce slumsów. Nie zapytał też o przykrą woń dobiegającą z podejrzanego worka na śmieci. Jedynie dyskretnie uchylił okno i włączył taksometr. W radiu twierdzili, że w nocy mogą pojawić się przelotne opady deszczu.

 

 

* * *

 

 

Ulica Spokojna okazała się być ślepym zaułkiem wśród przeznaczonych do rozbiórki skłotowisk. Kowalski wszedł w nią ostrożnie. Nie chciał przypadkiem wdepnąć w leżące wszędzie szkło albo w strzykawkę. Zrobił kilkanaście powolnych kroków. I zatrzymał się nagle. Zdał sobie sprawę z tego, że ktoś go obserwuje.

– Witaj Nowak­­ – powiedział mężczyzna, który wynurzył się ze spowijającego go dotąd cienia. W lewej dłoni miał trzydziestkę ósemkę. Trzymał ją wycelowaną prosto w splot słoneczny Kowalskiego. – Czekałem na ciebie.

– Cześć Džordž, nie spodziewałem się ciebie tutaj, chociaż przyznam, coś czułem, że się dzisiaj spotkamy.

Džordž podszedł bliżej. Z każdym krokiem kawałki gruzu i szkła chrupały pod podeszwami jego butów wojskowych.

– Cieszę się, że udało mi się ciebie zaskoczyć. – Jego zachrypły głos był niezwykle nieprzyjemny dla uszu.

– Mógłbyś, proszę, nie celować we mnie?

– Nie. Nie mógłbym, wybacz. – Mężczyzna nie opuścił rewolweru ani na milimetr. – Poza tym, proszę cię. Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. I trzymaj ręce na widoku.

– Jestem aresztowany czy coś? – Nowak położył worek na śmieci na ziemi. Powoli podniósł otwarte dłonie ku górze.

– Nie. Nie jesteś.

– To może zechcesz mi wytłumaczyć, o co chodzi.

– To może najpierw ty zechcesz powiedzieć mi, co tam u Yoåny słychać. Jak wam się wiedzie? Nie przechodzicie może jakiegoś kryzysu małżeńskiego?

– Skąd ten pomysł?

– A bo widzisz, dzwoniłem do niej kilka razy dzisiaj. Nie odbierała, nie oddzwaniała, pomimo tego, że zawsze oddzwania. Pomyślałem sobie, że pewnie się pokłóciliście albo coś w tym stylu. Że pewnie zadźgałeś ją jakimś nożem.

– Niesamowita dedukcja Džordž. Moja kobieta nie odbiera, więc pewnie ją zaszlachtowałem. – W tonie głosu Nowaka nie dało się nie dosłyszeć sarkazmu. – Może powinni cię przenieść do wydziału detektywistycznego.

– Nikt cię nigdy nie nauczył, że lepiej nie pyskować człowiekowi, który mierzy do ciebie z broni palnej?

– Masz rację. Przepraszam. To nierozsądne z mojej strony.

Džordž podszedł jeszcze bliżej.

– Dzwoniłem też do jej pracy. Nie przyszła – mówił powoli, próbując opanować załamujący się głos. – Jej przełożeni nie mają pojęcia dlaczego. I wiesz, Nowak. Pomyślałem sobie, że to nic takiego. Ludzie przecież mają czasem ochotę się troszeczkę odciąć, zaszyć gdzieś i nie dawać znaku życia przez dzień lub dwa. Tak właśnie sobie pomyślałem. Ale potem zobaczyłem na monitoringu jak jeździsz po Mieście z tymi workami na śmieci. I to mi się bardzo nie spodobało. Przypomniały mi te rzeczy z pogranicza okultyzmu, o których opowiadałeś mi wiele lat temu. Jeszcze w liceum. Wystarczyło połączyć kropki. Dosłownie! – Džordž cały czas celując do Kowalskiego, wyciągnął z kieszeni mapę. Była to ta sama mapa, na której wcześniej Nowak w swoim mieszkaniu nanosił heptagram. – To nie wszystko. Znalazłem też dziennik, w którym dosyć dokładnie, dzień po dniu opisałeś wszystko. Wszystko! Od dwunastu dni przygotowywałeś się do tego rytualnego mordu! 

– A więc włamałeś się do mojego mieszkania. 

– Tak.

– No to gratuluję. Przejrzałeś mnie, Džordž. Bardzo mi przykro, ale Yoåna nie żyje. – W momencie, w którym zamilkł, zapanowała niemal absolutna cisza.

– W takim razie pewnie już wiesz, jaki jest koniec całej tej historii.

– Tak. Domyśliłem się. Strzelisz mi w głowę i tyle. Mało ludzi się tu zapuszcza więc pewnie minie kilka dni, zanim ktoś mnie znajdzie. Mam jednak żal do ciebie. Mogłeś wybrać jakąś porządną broń.

– Przecież Smith & Wesson to całkiem przyzwoita firma.

– Zgadza się. A ty ze wszystkich modeli, które produkują od ponad stu lat, wybrałeś najbardziej babski.

Džordž nie dał się sprowokować.– Jakieś ostatnie słowa? – spytał i odciągnął kurek. Po krótkim zgrzycie broń była gotowa do strzału.

Nowak zamyślił się i podniósł wzrok ku niebu. Tarcza księżyca przypominała przepołowioną tabletkę nasenną.

– Nie mam ochoty na ostatnie słowa – stwierdził.– Zapaliłbym za to ostatniego papierosa, jeśli nie masz nic przeciwko.

– Oczywiście, że mam coś przeciwko! Co tobie się wydaje? Że życie to Krótki film o zabijaniu? Może jeszcze zamówimy pizzę, bo zażyczysz sobie ostatniego posiłku?

– Weź się uspokój. Sam byś pewnie chętnie zapalił.

– A jakie masz?

– Kliki porzeczkowe.

– Szlag by cię –Džordž westchnął – moje ulubione. Dobra niech ci będzie.

– Mam je w wewnętrznej kieszeni marynarki. – Nowak ostrożnie opuścił prawą rękę i sięgnął po paczkę. – Wyciągnę je bardzo powoli. Okej?

– Jeden zły ruch i nie skończy się na przyjemnym strzale w skroń.

– Spokojnie, przecież wiesz, że nie noszę przy sobie broni. – Kowalski sięgnął po papierosy.

Džordž wolną od broni ręką wyciągnął białą zapalniczkę typu zippo, po czym odpalił papierosa Nowakowi, a potem sobie. Następnie ścisnął filtr palcami. Dym momentalnie nabrał porzeczkowego smaku.

– Powiedz mi, Džordž. Słyszałeś kiedyś o etorfinie?

– O czym?

– O etorfinie. To moim zdaniem bardzo ciekawa substancja. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteś pasjonatem chemii, więc twoja wiedza z zakresu opioidów kończy się na ściganiu i zamykaniu dilerów. W każdym razie, wyobraź sobie, że istnieją związki przy których morfina to soczek pomarańczowy. Tak, dobrze usłyszałeś. Soczek pomarańczowy. Jeden z takich związków, to właśnie etorfina. Jej działanie jest tysiąckrotnie mocniejsze od morfiny. Ponad tysiąckrotnie. Pojmujesz?

Džordž nie odpowiedział. Zamiast tego zgiął się w pół w ataku nieprawdopodobnie silnego kaszlu. Pobladł i powoli osunął się na ziemię.

– A wiesz co jest najlepsze? – spytał Nowak. – Praktycznie mnie już miałeś. Serio. Naprawdę myślałem, że już po mnie. No ale jak sam widzisz, troszeczkę etorfiny dodanej do aromatu porzeczkowego wystarczyło, żeby role się odwróciły.

Džordž z coraz większym trudem łapał każdy oddech. Chciał coś powiedzieć, jednak z jego ust wydobywały się tylko bulgoczące dźwięki i krew. Wreszcie jego oczy zastygły wlepione w nieistniejący punkt na niebie, a ciałem szarpnęła ostatnia konwulsja. Był martwy.

Kowalski spokojnie dokończył papierosa. Wyrzucił niedopałek byle gdzie, po czym podniósł worek na śmieci i zaniósł go do kontenera na końcu ślepej uliczki. Rytuał dobiegł końca. Ciało zamordowanej kobiety ułożyło się w heptagram, a percepcja Nowaka zjednoczyła się z Løz Anemerøz.

Mężczyzna przestał istnieć. Miasto było nim, a on był Miastem.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Paniehybrydo, czy, skoro opowiadanie nie ma zakończenia i zapowiadasz jego kontynuację, nie powinieneś zmienić oznaczenia na FRAGMENT?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobre pytanie.

Wydaje mi się, że opowiadanie ma zakończenie. Nie wyjaśnia ono co prawda każdej kwestii, ale zamyka wątek Kowalskiego na pewnym etapie. Nie widzę kontynuacji jako coś, co zacznie się dokładnie w momencie, w którym kończy się powyższe opowiadanie. Może więc źle się wyraziłem pisząc o kontynuacji. Zamierzam rozwinąć ten pomysł, ale bardziej widzę to jako niekoniecznie związane ze sobą opowiadania obsadzone w tym samym mieście.

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

OK. Przyjmuję do wiadomości, że to opowiadanie z otwartym zakończeniem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślę, że można to określić mniej więcej w ten sposób.

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Zacznę od warsztatu. Jest dobrze, czytałem, jak książkę, choć treść mnie nie porwała. Nie musiałem marszczyć brwi i takich tam, gdy tekst się rozłazi lub błądzi. Co nie znaczy, że nie zdarzyły się małe wpadki.

– Poza tym no wie pan, takie mamy procedury. Praktycznie na każde wezwanie musimy odpowiedzieć.

W Policji wszystko jest określone, albo mają odpowiadać na wezwania, albo nie. Takie “praktycznie” brzmi jak gadka fachowca od wykańczania mieszkań.

Praktycznie każdy telefon o czymś niepokojącym musi skończyć się jakąś reakcją z naszej strony.

I znowu ten praktyczny policjant. :)

 

Policjanci wyszli z samochodu  i od razu rzucili się w ucieczkę przed niepogodą.

Pomijam fakt, że to źle brzmi. “Rzucili się do ucieczki”.

 

– Sąsiedzi skarżą się na niepokojące hałasy – dokończył drugi.

– To ciekawe, bo rozumiem jakby panowie przyjechali w środku nocy, a nie w biały dzień.

– Nie przyjeżdżalibyśmy, gdyby nie podkreślono, że hałasy były bardzo niepokojące.

I jeszcze dalej.

– Tak że stąd najprawdopodobniej te – jak to panowie określili – niepokojące hałasy.

Wiesz, słowo “niepokojące” słabo pasuje mi do policjantów. A to dlatego, że stawia ich w sytuacji, że czegoś nie wiedzą. Oczywiście, to nic złego, ale psy nie lubią stawiać się sami w takiej sytuacji. Będą unikać takich zwrotów, a tym bardziej dwukrotnie powtórzonych raz za razem.

“Sąsiedzi skarżą się na głośne hałasy.” “Sąsiedzi uskarżają się na hałasy z pańskiego mieszkania.” Nie wiadomo, jakie to hałasy, ale policjanci przychodzą do gościa i mówią konkretnie, nie brzmią naiwnie.

Sama historia za specjalnie mnie nie ujęła. Wydaje mi się też, że masz błąd logiczny na początku. Skoro hotel jest dla bardzo bogatych osób, to jak może graniczyć od tyłu ze slamsami? To trochę mało wiarygodne, może w Nowym Jorku, czy w Hong Kongu… ale też cienkimi nićmi to szyte. Już nie w tych czasach. Dba się teraz o ogólny wizerunek. Może jeszcze jeden błąd, choć nie będę się upierał.

Rozumiała doskonale.

Ale co rozumiała doskonale? Jak się czuje wdowiec, jak się czuje morderca? A skąd? ;)

Wracając do fabuły. Psuje ją sam początek. Ot przypadkowa kelnerka i gadka szmatka do niej. Nie lubię przypadków w literaturze, w filmie zresztą też. A u Ciebie jest jak w amerykańskich filmach. Idzie sobie przypadkowy gość ulicą, a za chwilę ratuje świat. Ja rozumiem zamysł Hollywood: “ I ty możesz zostać bohaterem”, ale do mnie to nie przemawia. Tak samo, jak kelnerka, która mogła być bezdomnym, taksówkarzem i w zasadzie, każdym. Wzruszam więc tylko ramionami.

Solidnie jednak napisane, to powtarzam i za to plus.

Pozdrawiam.

 

Cześć Darcon. Fajnie, że wpadłeś.

Dzięki za uwagi oraz wytknięcie potknięć, nie było ich wiele i odnosiły się głównie do kwestii, które wypowiadali policjanci. Wyszli mi z nich trochę nieudacznicy, dlatego ich wypowiedzi brzmią trochę tak jak brzmią. W każdym razie dzięki, przemyślę to, co napisałeś i wprowadzę poprawki.

Skoro hotel jest dla bardzo bogatych osób, to jak może graniczyć od tyłu ze slamsami? To trochę mało wiarygodne, może w Nowym Jorku, czy w Hong Kongu…

W Kiszyniowie albo Bukareszcie też mogłoby się trafić, nie trzeba aż tak daleko wyjeżdżać. Zresztą w tekście nie było napisane, że graniczy ze slamsami. Była mowa o dwóch żulach. Myślę, że jest całkiem prawdopodobne, żeby przy tylnym wejściu do kuchni (gdzie klienci nie mają wstępu) dało się takowych żuli spotkać.

Co do przypadkowości, to nie zgodzę się, że jest to cecha tylko i wyłącznie amerykańskich blockbusterów, i że jest to coś złego. Weźmy na przykład Przypadek Kieślowskiego (odnoszę się do Krzyśka w tytule, więc spoko przykład) albo Trzy kolory: Czerwony. W obu filmach przypadek gra dosyć ważną rolę, ale w o wiele ciekawszym kontekście niż oklepane ratowanie świata. 

Jeszcze raz dzięki za uwagi. Szkoda, że nie trafiłem w Twój gust, ale miło, że zauważyłeś pozytywy :)

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Może kiedyś. Co do Czerwonego, właściciel psa nie mógł być na przykład bezdomnym i pewnie kilkoma osobami jeszcze. ;) Więc to nie przypadek, a pewne zbiegi okoliczności. I właśnie ten drobiazg robi różnicę. :) Nie neguję przypadków jako takich w ogóle, ale tych zupełnie oderwanych, z kapelusza. Zgodzę się z hotelem, chodź wydawało mi się, że jest gdzieś w tekście o wychodzeniu ze slamsów (on i kelnerka).

A z trafianiem w gust, wiesz jak jest, nie ma takiego, co dogodził wszystkim. :)

Jak na mój gust trochę mało fantastyki (ale papierosy fajne). Załóżmy, że w końcówce nadrabiasz, chociaż urywasz w tym miejscu, w którym robi się naprawdę fantastycznie.

Pomysł z łączeniem rysunków na mapie i morderstw nie jest taki nowy. Piszesz, że ciało kobiety ułożyło się w heptagram. A mam wrażenie, że ten proces trochę trwał. Tak rzadko wywozili śmieci, że facet zdążył ułożyć cały wzorek?

Mam wrażenie, że rozmowa z kelnerką jest trochę sztuczna – gdybym ja popełniła morderstwo, to nie opowiadałabym o tym przypadkowo spotkanej osobie.

Tak z ciekawości: dlaczego tyle nietypowych znaczków w imionach?

Historia toczy się ciekawie, nie narzekam.

– Życie to nie Krótki film o zabijaniu,

Wyróżniłabym jakoś tytuł. Kursywa, cudzysłów, cokolwiek. W tytule w miarę możliwości też.

Babska logika rządzi!

Niezły pomysł, choć nie pozbawiony słabych punktów. Mało wiarygodne wydaje mi się, że Kowalski zwierza się obcej, przypadkowo spotkanej dziewczynie. Nie przekonuje mnie też przypadkowe dostrzeżenie przez Džordža wędrówek Nowaka i błyskawiczne powiązanie faktów.

Wątek Kowalskiego został rzeczywiście zamknięty, ale opowiadanie wydaje mi się niepełne, okrojone z tego, co dotyczy istoty Miasta.  

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

i ele­ganc­ką apa­ry­cję, od któ­rej cięż­ko było od­wró­cić wzrok. –> …i ele­ganc­ką apa­ry­cję, od któ­rej trudno było od­wró­cić wzrok.

 

po­pra­wił sple­cio­nypół Wind­so­ra kra­wat… –> …po­pra­wił zawiązanypółwind­so­ra kra­wat

Krawata nie splata się, a zawiązuje.

 

ob­fi­tym wor­kiem na śmie­ci w pra­wej… –> Worek może być obficie wypełniony śmieciami, ale nie wiem, na czym polega obfitość worka.

Proponuję: …dużym wor­kiem na śmie­ci w pra­wej

 

–Skoro wo­lisz tę ulicz­kę… –> Brak spacji po półpauzie.

 

wje­chał ra­dio­wóz.Za wia­duk­tem… –> Brak spacji po kropce.

 

Śmier­dzia­ło paź­dzier­ni­kiem, stę­chli­zną i mo­czem. –> Czym charakteryzuje się woń października?

 

– Już tłu­ma­czę. Żona chcia­ła prze­ma­lo­wać salon, ma­rzy­ła o ko­lo­rze bur­gun­do­wym – męż­czy­zna za­cią­gnął się… –> – Już tłu­ma­czę. Żona chcia­ła prze­ma­lo­wać salon, ma­rzy­ła o ko­lo­rze bur­gun­do­wym.Męż­czy­zna za­cią­gnął się

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Męż­czy­zna wszedł na klat­kę scho­do­wą , minął ki­czo­wa­te ob­ra­zy… –> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

nie wie­dzieć czemu wi­sia­ły Dwa ścię­te sło­necz­ni­ki van Gogha… –> Tytuł obrazu winien być napisany kursywą/ ujęty w cudzysłów.

 

–… dzwo­nię, bo coś mnie za­sta­na­wia… –> Brak spacji po półpauzie.

 

Czyli tro­chę jak Gwiaz­da Da­wi­da z do­dat­ko­wym ra­mie­niem. –> Czyli tro­chę jak gwiaz­da Da­wi­da z do­dat­ko­wym ra­mie­niem.

 

Kon­tro­lu­je wszyst­ko w swoim ob­rę­bie –> Brak kropki na końcu zdania.

 

– Życie to nie Krót­ki film o za­bi­ja­niu, moja droga. –> Jak przy uwadze o reprodukcji van Gogha. Ten tytuł pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Ulica spo­koj­na oka­za­ła się być śle­pym za­uł­kiem… –> Ulica Spo­koj­na oka­za­ła się być śle­pym za­uł­kiem

 

– Nikt cię nigdy nie na­uczył, że le­piej nie py­sko­wać do czło­wie­ka… –> – Nikt cię nigdy nie na­uczył, że le­piej nie py­sko­wać czło­wie­kowi

Pyskuje się komuś, nie do kogoś.

 

–Jej prze­ło­że­ni nie mają po­ję­cia dla­cze­go. –> Brak spacji po półpauzie.

 

Tar­cza Księ­ży­ca przy­po­mi­na­ła prze­po­ło­wio­ną ta­blet­kę na­sen­ną. –> Tar­cza księ­ży­ca przy­po­mi­na­ła prze­po­ło­wio­ną ta­blet­kę na­sen­ną.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finkla

Piszesz, że ciało kobiety ułożyło się w heptagram. A mam wrażenie, że ten proces trochę trwał. Tak rzadko wywozili śmieci, że facet zdążył ułożyć cały wzorek?

Ciężko mi powiedzieć, ile dokładnie mogłoby to potrwać. Wydaje mi się jednak, że z racji na procesy gnilne trzeba się nieco pospieszyć i wyrobić się ze “wzorkiem” w dzień lub dwa. Czy jest to wykonalne? Myślę, że tak ;)

 

Rozmowa z kelnerką faktycznie jest specyficzna. Jest to taki trochę absurd, który chciałem świadomie wprowadzić do opowiadania. Rzecz w tym, że Nowak nie dość, że zwierza się obcej osobie, to rozmawia o tym w sposób jaki rozmawia się o rzeczach zwyczajnych. U Murakamiego często bohaterzy w sposób normalny zachowują się wobec sytuacji wyjątkowo nienormalnych. Chciałem uzyskać podobny efekt.

A te znaczniki w imionach to indywidualna maniera, lubię takie udziwnienia. Poza tym miałem świadomość, że historia nie jest jakaś nie wiadomo jak fascynująca, więc chciałem nadrobić klimatem, oryginalnymi imionami i nazwami miejsc.

 

Regulatorzy

Mało wiarygodne wydaje mi się, że Kowalski zwierza się obcej, przypadkowo spotkanej dziewczynie.

Tak jak napisałem wyżej, chciałem wprowadzić do opowiadania trochę absurdu.

Nie przekonuje mnie też przypadkowe dostrzeżenie przez Džordža wędrówek Nowaka i błyskawiczne powiązanie faktów.

Trochę przesłanek miał, widział go w kamerach, znalazł w mieszkaniu jego dziennik. Mógł też znaleźć jego mapę i na jej podstawie porównać to z tym, co widział w kamerach i przeanalizować, gdzie pojawi się w następnej kolejności.

Masz rację. Okroiłem zakończenie. To dlatego, że dużo czasu zajęło mi napisanie tego wszystkiego, chciałem wreszcie zamknąć to i zająć się innymi pomysłami. Poza tym opisanie dokładnie tego, co wydarzyło się z Nowakiem wydało mi się niezwykle trudne i obszerne. Pomyślałem, że będzie to dobry pomysł na oddzielną historię.

Wielkie dzięki za wyłapanie błędów. Nie spodziewałem się, że aż tyle mi umknęło. Wrócę z pracy i wezmę się za korektę :)

 

 

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Nieźle napisany fragment – od strony warsztatu bardzo mi się podobało. Problem niestety leży w treści. Bo jak przyjrzę się wydarzeniom, to wychodzi, że rozmowa z kelnerką jest kompletnie bezsensowna i do niczego nie prowadzi. Zawiesiłeś strzelbę Czechowa, poświęciłeś jej mnóstwo uwagi, ale kompletnie nic z nią nie zrobiłeś ;)

Sama fabuła nie wybiega ponad standardowy motyw rytualnego morderstwa. Trochę szkoda, że urywasz w najciekawszym momencie – trochę tak, jak zakończyć film “2001: Odyseja Kosmiczna” na samym przyleceniu do Monolitu. Ale to akurat kwestia gustu, bo zależy pewnie od tego, czy ktoś lubi otwarte zakończenia, czy nie.

Podsumowując: dobry warsztat, ale fabuła mogłaby być lepsza. Koncert fajerwerków otarł się o klika bibliotecznego.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Wydaje mi się jednak, że z racji na procesy gnilne trzeba się nieco pospieszyć i wyrobić się ze “wzorkiem” w dzień lub dwa.

Aha. Odniosłam wrażenie, że to wszystko jest bardziej rozciągnięte. Może przez ten spokój bohatera. Dżordż najpierw dzwonił do martwej żony, dopiero potem zaobserwował rozwożenie worków… Gdyby przed zapakowaniem trzymać w zamrażalce, to nie będzie źle. ;-)

Babska logika rządzi!

Tak jak na­pi­sa­łem wyżej, chcia­łem wpro­wa­dzić do opo­wia­da­nia tro­chę ab­sur­du.

Rozmowa z kelnerką nie wydaje mi się absurdalna, raczej bezsensowna.

 

Okro­iłem za­koń­cze­nie. To dla­te­go, że dużo czasu za­ję­ło mi na­pi­sa­nie tego wszyst­kie­go, chcia­łem wresz­cie za­mknąć to i zająć się in­ny­mi po­my­sła­mi.

Jeszcze jeden przykład na to, że pośpiech i zniecierpliwienie nie są dobrymi doradcami.

A skoro piszesz o osobliwym mieście, Paniehybrydo, pozwolę sobie polecić Ci świetne opowiadane Diriada, Lo faresti per me, którego bohaterem jest właśnie miasto. http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/16383

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z tego, co widzę, to największym zarzutem wobec opowiadania jest rozmowa z kelnerką. Chyba macie rację. Mogłem jeszcze pociągnąć fabułę i być może jakoś sensownie to wytłumaczyć. Może kiedyś się za to zabiorę i to rozbuduję. No ale wtedy to chyba trzeba będzie napisać powieść, bo bardzo dużo mam pomysłów względem dalszych historii Nowaka, a ciężko zamknąć je w dobrze zrobionej, zamkniętej formie.

O i dzięki za linka do opowiadania, przeczytam w wolnej chwili :)

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

– Mówiłem ci już, że Løz Anemerøz nie jest zwykłym miastem, prawda?

– No tak. Jest inteligentnym organizmem. Kontroluje wszystko w swoim obrębie

Zgadza się?

– I ma nieograniczoną percepcję. Zgadza się

Nie zgadza się! Przecież Nowak twierdził, że miasto to byt, nie organizm.

 

W każdym razie, wyobraź sobie, że istnieją związki przy których morfina to soczek pomarańczowy. Tak, dobrze usłyszałeś. Soczek pomarańczowy. Jeden z takich związków, to właśnie etorfina. Jej działanie jest tysiąckrotnie mocniejsze od morfiny.

Nie wiem na ile ten element jest zmyślony, a na ile przemyślany, ale podzielę się ciekawostką. Siłę działania opioidów określa się zawsze względem siły morfiny przy czym morfina ma zawsze siłę 1. Istnieje opioid o sile 1000, jednak nazywa się sufentanyl, nie etorfina.

 

Džordž nie odpowiedział. Zamiast tego zgiął się w pół w ataku nieprawdopodobnie silnego kaszlu. Pobladł i powoli osunął się na ziemię.

Opioidy, na przykład kodeina, mają silne właściwości przeciwkaszlowe – dlatego się słyszy o nastolatkach ćpających syropy. Stąd mało prawdopodobne, by opioid wywołał atak kaszlu. Natomiast nie wiem czy to ślepy strzał, ale dalej jest już celnie – duża dawka opioidów faktycznie zablokowałaby możliwość oddychania Dżordża.

 

 

Bardzo mi się podobało. To taki rodzaj historii, na którą trzeba patrzeć przez palce, żeby cieszyć się nią w pełni. Pobrzmiewa mi w tle nuta delikatnego absurdu, który przejawiał się w dialogach, nie do końca adekwatnych reakcjach bohaterów, narracji podkreślającej bardzo niecodzienne detale. Podobało mi się, że nie przedstawiasz postaci Nowaka jednoznacznie. Przez całą historię jest dość nieokreślony i na podstawie tego co robi, co mówi, jak to robi, pozwalasz czytelnikowi samemu wytworzyć sobie obraz bohatera.

Technicznie mogłoby być lepiej, zwłaszcza jeśli chodzi o interpunkcję. Na przykład wołacze, paniehybrydo, od reszty zdania należy oddzielać przecinkami.

 

Dzięki za pozytywną opinię i okejkę biblioteczną, MrBrightside.

Nie wiem na ile ten element jest zmyślony, a na ile przemyślany, ale podzielę się ciekawostką. Siłę działania opioidów określa się zawsze względem siły morfiny przy czym morfina ma zawsze siłę 1. Istnieje opioid o sile 1000, jednak nazywa się sufentanyl, nie etorfina.

Dzięki za info, nie widziałem, że w ten sposób określa się siłę opioidów. Etorfiny nie wymyśliłem, naprawdę istnieje taka substancja, używa jej się w weterynarii do usypiania sporych zwierząt. Wikipedia twierdzi, że działa ona (etorfina, nie weterynaria) około 1000–80000 razy mocniej przeciwbólowo od morfiny, i że kropla upuszczona na skórę może spowodować zgon. Sprawdziłem publikacje naukowe i zdawały się to potwierdzać. Pomyślałem, że trucizna + płuca = kaszel, no ale chyba faktycznie nie trafiłem i lepiej, gdyby Džordž zaczął np. wymiotować.

 

Fajnie, że doceniłeś nutkę delikatnego absurdu. Prawdopodobnie lepiej by się to sprawdziło w o wiele dłuższej formie, gdzie czytelnik miałby okazję bardziej się do tej dziwaczności przyzwyczaić i lepiej ją sobie przyswoić.

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Ach, weterynarii nie przewidziałem. Sufentanyl wykorzystywany jest w anestezjologii, ale to oczywiście nie oznacza, że nie istnieją środki o mocy identycznej lub większej, wykorzystywane gdzie indziej. Dobrze wiedzieć, dzięki za wyjaśnienia!

– No tak. Mają tu SPA, ogromne kasyno, basen na dachu, mnóstwo dziwnych usługi restaurację, w której cena za kolację niemal przewyższa moją wypłatę.

 Zginęła spacja.

Mężczyzna wszedł na klatkę schodową, minął kiczowate obrazy[+,] pośród których nie wiedzieć czemu wisiały Dwa ścięte słoneczniki van Gogha i po chwili był już w swoim mieszkaniu.

– Cześć[+,] Nowak

– Wiesz[+,] Nowak

– Widzisz[+,] Nowak, to bardzo dziwna sytuacja i bardzo nieprzyjemna okolica.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka