- Opowiadanie: Brunon Laguna - Projekt X. Rozdział 1: Joanna, rozdział 2: "Sokół",

Projekt X. Rozdział 1: Joanna, rozdział 2: "Sokół",

Oceny

Projekt X. Rozdział 1: Joanna, rozdział 2: "Sokół",

Rozdział 1. Joanna.

Polska, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty drugi rok. Między drugą a trzecią godziną nocy, w podwarszawskiej willi emerytowanego generała Janowskiego odbywały się dantejskie sceny. Na pierwszym piętrze, w gabinecie przy biurku, były wojskowy siedział związany na krześle w rozchełstanym szlafroku. Miał opuchniętą, zakrwawioną twarz.

W pomieszczeniu panował wielki bałagan. Na ziemi leżały rzeczy, powywalane z szafek i szuflad. W pokoju poza torturowanym przebywały trzy zamaskowane postacie. Na głowach mieli kominiarki, ubrani byli w czarne skórzane kurtki i rękawiczki. Jeden napastnik trzymał w ręku pistolet z tłumikiem, wycelowany w skroń ofiary, drugi dusił poszkodowanego zabarwionym na czerwono workiem foliowym, trzeci zajmował się weryfikacją i pakowaniem znalezionych w pokoju dokumentów.

– Mamy to, co trzeba.– powiedział jeden z włamywaczy, pakując papiery do czarnej torby turystycznej.

-Zostało jeszcze coś?!- krzyknęła do ofiary druga zamaskowana postać, jednocześnie uderzając go kolbą pistoletu w czaszkę. Generał zawył z bólu.

-Too… wszystko.-odsapnął z trudem katowany człowiek.

-Dobrze zatem nie mamy o czym więcej gadać.– powiedział cynicznie agresor, dając znak głową do towarzysza, stojącego za krzesłem z ofiarą. Ten ścisnął foliowym workiem głowę wojskowego i zaczął go dusić. Sponiewierany mężczyzna ostatkiem sił próbował się bronić. Rzucał się chaotycznie na krześle. Po chwili ciało opadło bezwładnie.

W przedpokoju minęli martwego psa rasy wyżeł, leżącego w kałuży krwi.

W łazience znajdował się czwarty zbrodniarz. Trzymał na muszce pistoletu z tłumikiem żonę generała czterdziestoletnią szatynkę oraz dwójkę dzieci, chłopiec i dziewczynka mieli po osiem i dziesięć lat. Klęczeli przed napastnikiem ze związanymi w tyle rękami i zakneblowanymi ustami.

Para agresorów podeszła z dwóch stron do towarzysza. Kompan z lewej nachylił się w kierunku jego ucha i szepnął.

-Załatw ich.

Oprawca trzymał wycelowaną broń w twarze przerażonych dzieci. Próbował nacisnąć spust, nie mógł. W oczach ofiar pojawiły się łzy.

-Na co czekasz? Zabij ich!- poganiał krzykami kolega z prawej.

Zdenerwowany napastnik stał znieruchomiały. Koledzy za jego plecami popatrzyli po sobie porozumiewawczo. Wycelowali broń w uwięzione dzieci oraz kobietę i dokonali egzekucji.

Po chwili cztery zamaskowane postacie wyszły z willi, kierując się do swojego czarnego, terenowego auta.

Popędzali szturchnięciami, wyraźnie skołowanego i roztrzęsionego niedoszłego zabójcę. Wsiedli do Suva i odjechali.

Rozdział 2. „Sokół".

Waldemar Czarnecki był spełnionym zawodowo mężczyzną w kwiecie wieku. Mając czterdzieści pięć lat, prowadził elegancką i świetnie prosperującą restaurację „Sokół".

Prywatnie był cichym, skromnym człowiekiem, szczupłym, średniego wzrostu szatynem, krótko ostrzyżonym z precyzyjnie przystrzyżonymi wąsami.

Jego restauracja znajdowała się w niezwykle atrakcyjnym miejscu, blisko Sejmu.

Lokal był przestronny o jasnym wnętrzu, duże okna zdobiły żółte zasłony. Restauracja składała się z sali głównej i dwóch małych salek położonych obok siebie, dla klientów ceniących sobie prywatność. Przy wejściu do kuchni znajdował się stylowy dębowy bar z wysokimi krzesłami.

Praca w kuchni zaczynała się rankiem od przygotowania składników i półproduktów dla całego menu, uwzględniając codzienną ilość wydawanych porcji. Każdy składnik potraw, począwszy od mięsa, przez warzywa i zioła musiał być w pod ręką. Dania takie jak bulion gotowano wcześniej, mięso krojono i marynowano. Sosy, część deserów i przystawek przygotowywano przed pojawieniem się gości. Gotowe, schłodzone półprodukty czekały na kucharzy. Gdy pojawiło się odpowiednie zamówienie, pracownicy kuchni przygotowywali tylko to, czego nie dało się zrobić wcześniej. Smażyli mięso, gotowali makaron, wbijali jajka na patelnię.

Kucharze dzielili stanowiska pracy między siebie. Podział odbywał się na kuchnię „zimną”, „ciepłą” oraz desery. Na bieżąco pilnowano zgodność dania z zamówieniem, dbając by goście z tego samego stolika, dostawali jedzenie jednocześnie.

Tego dnia, w sobotę po południu, nie było dużego ruchu. Na głównej sali ojciec z dzieckiem spożywali posiłek, w małym saloniku bawiło się małżeństwo z partii Porozumienie Lewicy, młode gwiazdy lewej strony sceny politycznej.

Przystojny mężczyzna, o zadbanych blond włosach Janusz Słodki w idealnie skrojonym garniturze zamówił

plastry łososia wędzonego dymem z drzew owocowych podane z grillowanym serem kozim, konfiturą z kapusty włoskiej i kaparami.

Brunetka Aleksandra w eleganckiej czarnej sukience wybrała z menu sałatkę cesarską z pikantną, grillowaną piersią kurczaka zagrodowego i domowymi paluszkami grissini. Do posiłku Janusz zamówił wino Pomerol, rocznik tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty, którego cena stanowiła równowartość średniej wypłaty miesięcznej w Polsce. Zostawili uchylone drzwi do salki.

Waldek przypomniał sobie o spalonej żarówce na bocznej ścianie w pokoju obok. Postanowił ją wymienić bez pomocy drabiny.

Zaczął wspinać się po narożniku, żeby wymienić żarówkę. Wyszukiwał dłońmi wgniecenia w meblach do oparcia, przylgnął twarzą do ściany. Wtedy usłyszał część rozmowy odbywającej się z przyległego pokoju.

-Dziś będą fajerwerki. Uwalą firmę „Bajt”, Ministerstwo Finansów ukręciło bat na nich już parę miesięcy temu– mówił mężczyzna.

-Ha ha, słyszałam, że Paweł Władysław miał chrapkę na jego część tortu. Szczególnie zależało mu na eksporcie komputerów do Rosji– odpowiedziała rozweselona kobieta.

Waldek przeraził się tym, co usłyszał, znał firmę "Bajt", serce zaczęło mu mocniej bić. Wymienił żarówkę, najszybciej jak potrafił i cicho opuścił salkę.

Kiedy Waldemar wrócił zmęczony do domu, doszły do niego odgłosy zabawy z salonu. Biesiadnicy, gdy usłyszeli, że mężczyzna powrócił, przywitali go serdecznymi okrzykami. Na kanapie koło stolika przed telewizorem siedziały cztery osoby. Blondynka, żona Sandra, zajmująca się domem, nastoletnia córka Wiktoria uczęszczająca do prywatnej uczelni. Towarzyszyła im siostra żony szczupła, krótko ostrzyżona szatynka Beata i jej mąż dobrze zbudowany, łysiejący na czole pracownik Ministerstwa Finansów, Henryk.

Małżonka poznała Waldemara, jak był pełnym pasji kucharzem w barze mlecznym. Pracował za dwóch. Przygotowywał tradycyjne dania kuchni polskiej. Starał się je urozmaicać, według własnych patentów, nie zawsze spotykało się to z aprobatą klientów i kolegów z pracy.

Sandra zaglądała tam po drodze z zajęć na uczelni. Waldek nie krył, że mu się podobała. Zawsze do zamówionych przez nią potraw dokładał od siebie składnik ekstra. Potem z ciekawością pytał, jak jej smakowało. Spodobała jej się ta zabawa i stała się regularnym gościem. Ujął ją pogodnym nastawieniem, pracowitością. Była przekonana, że ma dobre serce. Pobrali się po krótkim okresie narzeczeństwa. Ich ślub był połączeniem dwóch światów. On pochodził ze skromnej rzemieślniczej rodziny. Ona dorastała w bogatym domu działacza partyjnego, obecnie prezesa spółdzielni eleganckiego osiedla.

Niedługo po ślubie postanowiła spełnić marzenie męża o własnej restauracji. Tata wyłożył pieniądze i zapewnił reklamę wśród miejscowej elity. W nowej restauracji młody małżonek miał pełną swobodę.

Odwiedzający politycy proponowali mu różne przysługi, Waldek się przed tym wzbraniał. Córka się z tego śmiała.

Patrzyła z wyższością na ojca, była rozpieszczona i pyskata. Trzymała się z matką, wypominała tacie, że wszystko zawdzięcza żonie.

W telewizji pokazywano scenę zatrzymania biznesmena zajmującego się handlem komputerami. Był prowadzony z rękami skutymi z tyłu przez zamaskowanych funkcjonariuszy. Inni policjanci celowali do niego z broni automatycznej. Był brutalnie popychany.

Wokół sceny akcji krążyli reporterzy, coraz bardziej przybliżając obiektywy kamer do aresztowanego i przystawiając mu mikrofony do twarzy.

Mężczyzna był zaszczuty i zszokowany.

Waldek w zatrzymanym rozpoznał dawnego znajomego Romka Ziemińskiego.

Panowie znali się od dzieciństwa, chodzili razem do klasy w szkole podstawowej, na studiach ich drogi się rozeszły.

Zgromadzeni goście, wraz z żoną i córka nie posiadali się z radości.

-Jakie przestraszone biedactwo– komentowała wesoło Wiktoria.

Henryk cieszył się tym bardziej, bo w przejętej firmie żona miała zapewnioną intratną posadę.

-Szach mat, szybka akcja i klient skasowany. Tak to się robi!- krzyczał do telewizora podniecony mężczyzna. Odepchnął kieliszek, chwycił butelkę alkoholu i zaczął jej zawartość gwałtownie wlewać do gardła. Kobiety śmiały się do rozpuku, zasłaniając usta.

Waldek udawał radość z nimi, ale gotowała się w nim krew. W głębi ducha poprzysiągł działać.

Całą niedzielę spędził w sypialni. Było mu przykro, żonie i córce powiedział, że ma zatrucie pokarmowe.

Córka wykorzystała moment, żeby dogryźć ojcu. Zaśmiała się do matki, gdy przyszły odwiedzić Waldka w pokoju.

-Ha ha, ledwo powąchał wódki i już zaniemógł, a wujek Henryk potrafi pić trzy dni i nic mu nie jest. Ha ha.

Ucieszona rodzicielka pogłaskała ją po ramieniu, zamykając drzwi.

Mężczyzna zastanowił się, czy dobrze wychował córkę.

Następnego dnia Waldek przyszedł do pracy wyciszony i skupiony. Unikał jak mógł, rozmów z pracownikami i klientami.

Wieczorem jeden z saloników był zarezerwowany przez generała Popecia, zazwyczaj odwiedzał go w towarzystwie ochroniarzy i milczącego generała rosyjskiego, który zawsze napawał przerażeniem obsługę i klientów.

Godzinę przed zamknięciem do lokalu przybyła pięcioosobowa grupa. Polski i rosyjski generał w towarzystwie trójki ochroniarzy od razu skierowali się do zarezerwowanego saloniku. Otyły Rosjanin, o czerwonej skamieniałej twarzy, jako jedyny w towarzystwie ubrany był w wyjściowy mundur wojskowy. Reszta grupy nosiła eleganckie garnitury.

Na przywitanie znanych gości zazwyczaj wychodził Waldek, tym razem wysłał kelnera, sam schował się za ścianą przy kuchni.

Po chwili, gdy pracownik wrócił z zamówieniem, Waldek postanowił odwiedzić gości.

-Mówiłem, że kobiety nie nadają się do tej jednostki– tu generał Popeć przerwał wypowiedź, widząc wchodzącego Waldka.

Po przywitaniu, wymianie komplementów restaurator udał, że strącił serwetkę. Gdy się schylił, żeby ją podnieść, błyskawicznie wysunął z rękawa dyktafon i wsadził go pod grubą kłodę łączącą nogi stołu.

Z Waldemarem rozmawiał polski wojskowy, Rosjanin siedział, milcząc, od czasu do czasu kiwał głową na potwierdzenie, przytakując "da".

Po krótkiej konwersacji restaurator wrócił do swoich obowiązków.

Cały czas czekał zdenerwowany, kiedy wyjdą. Nie mógł usiedzieć na miejscu.

Został w lokalu tylko z jednym kelnerem Jankiem. Był to młody dwudziestojednoletni chłopak. Chudy blondyn, krótko ostrzyżony, lekko nerwowy.

Słyszał, że jego ojciec został zabity po wojnie. Wychowała go samotnie matka, mimo że miała problemy ze znalezieniem pracy. Jankowi ledwo udało się skończyć szkołę.

Uwierzył w tego chłopaka, chociaż inni mu to odradzali. Gdy w końcu wojskowi ze świtą opuścili lokal, Waldemar szybko pobiegł do sali. Z przerażeniem odkrył, że dyktafon zniknął.

Janek poszedł wyrzucić śmieci, gdy do restauracji wtargnął jeden z ochroniarzy generała.

Waldemar kojarzył go, był członkiem ostrej kompani Mieczysława Kapcia, szarej eminencji Belwederu.

-Zgubiłeś coś?!- krzyknął osiłek, ściskając jedną ręką szyję Waldka, drugą przykładał mu do twarzy znaleziony dyktafon.

-Dla kogo pracujesz, dla USA?!- wrzeszczał, przygniatając mężczyznę do ściany.

-Dla nikogo, popełniłem głupstwo– krzyczał przeraźliwie Waldek, łapczywie łapiąc powietrze.

-Słuchaj nie specjalnie, obchodzi mnie ten ruski, teraz będziesz robił dla mnie!

-Dobrze, dobrze, zrobię, co zachcesz– odpowiedział płaczliwym tonem restaurator.

Nagle usłyszał huk, napastnik go puścił i upadł na podłogę.

Ujrzał Janka z wielką patelnię w dłoni.

Mężczyźni popatrzyli na siebie przestraszeni.

-Lepiej go zwiążmy, zanim się ocknie– zaproponował nieśmiało Waldemar.

-Znam kogoś, kto może nam pomóc– oznajmił spokojnie kelner.

-Dzięki Janek.

Przywiązali napastnika za ręce do słupa w kuchni, ścierką zakneblowali mu usta.

Była ciemna noc, gdy chłopak wyruszył po pomoc.

Janek zanurzył się w mroku obskurnej dzielnicy. Ławki i klatki schodowe były obłożone przez pobudzoną młodzież. Gdy przechodził obok, badali go agresywnymi spojrzeniami.

Przy mijanych garażach łysy, rosły chłopak, ubrany we flejersa, krzycząc, rozbił o ziemię butelkę po tanim winie. Towarzyszący mu ogolone wyrostki zareagowali na to głośnym śmiechem.

Przecisnął się przez zatłoczona klatkę schodową, jednego z zaniedbanych bloków. Wszedł na drugie piętro, zapukał trzy razy, po chwili jeszcze dwa razy. Odczekał chwilę na korytarzu. Po paru minutach zza drzwi wychylił się chudy chłopak, z podkrążonymi oczami i przetłuszczonymi czarnymi włosami.

Janek długo nie wracał, ochroniarz ocknął się i próbował się uwolnić.

Waldek, chcąc go uspokoić, spróbował uderzyć go patelnią i nie trafił. Napastnik błyskawicznie wykorzystał jego błąd. Podciął go i przewrócił. Założył mu nożyce, zaczął dusić nogami.

Zwarli się w śmiertelnym uścisku.

Waldemar uderzał patelnią na oślep, parę ciosów dosięgło celu. Ochroniarz coraz silniej dusił go kończynami. W takiej pozie zastał ich powracający Janek z posępnym towarzyszem. Mężczyzna był w wieku około pięćdziesięciu lat, potężnej budowy, miał około stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu, wagi powyżej stu kilo, ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Był ogolony na łyso, twarz miał przeoraną głębokimi bruzdami.

Trzymał czarną teczkę, którą odłożył na bok.

Mężczyzna chwycił jedną ręką twarz ofiary. Drugą wykonał szybkie i silne szarpnięcie. Waldemar i Janek usłyszeli chrząknięcie, po czym złapany ochroniarz opadł martwy na podłogę ze skręconym karkiem.

Zszokowani restauratorzy patrzyli na to przerażeni. Waldek nie wytrzymał, nachylił się w koncie kuchni i zwymiotował. Nowy znajomy powiedział do trzęsących się bohaterów.

-Siedzimy teraz w tym razem.

Po czym otworzył teczkę zawierającą profesjonalny sprzęt do podsłuchów.

Koniec

Komentarze

Przykro mi to pisać, ale zaprezentowany fragment nie zainteresował mnie w najmniejszym stopniu. Dostrzegam inspirację niedawną aferą restauracyjno-polityczną, ale zmasowany sposób w jaki przedstawiłeś wydarzenia – drobiazgowość opisów dań, a potem nadmiar szczegółów dotyczących życia i wyglądu postaci, tudzież ich zachowania, że o scenie napadu w domu generała nie wspomnę – wypadły, moim zdaniem, niezbyt prawdopodobnie i, niestety, mocno znużyły, mimo że tekst do długich nie należy.

W żadnym z obu rozdziałów nie dostrzegłam choćby odrobiny fantastyki.

Wykonanie, mówię to z prawdziwym żalem, nie jest najlepsze i pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fragment opowiadania posiada oryginalne zakończenie i jestem pewien, że drugi rozdział jest o wiele lepszy, aniżeli pierwszy. Najbardziej podoba mi się fragment

Niedługo po ślubie postanowiła spełnić marzenie męża o własnej restauracji. Tata wyłożył pieniądze i zapewnił reklamę wśród miejscowej elity. W nowej restauracji młody małżonek miał pełną swobodę.

Odwiedzający politycy proponowali mu różne przysługi, Waldek się przed tym wzbraniał. Córka się z tego śmiała.

Dość ciekawy pomysł, który w miarę rozwijania i uatrakcyjniania całości pod względem okresu, w którym zostali umieszczeni główni bohaterowie, z pewności mógłby przynieść korzyść.

pzdr

Koniec życia, ale nie miłość

Nowa Fantastyka