- Opowiadanie: Inanka - Współlokatorka

Współlokatorka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Współlokatorka

Kiedy to się zaczęło? Jakieś dwa miesiące wcześniej. Wtedy zauważyłam pierwsze symptomy. Moja współlokatorka zaczęła wykazywać dziwne roztargnienie. Potrafiła przerwać rozmowę w środku zdania i potem zupełnie tego nie pamiętać. Zdarzało jej się również siedzieć i patrzeć godzinami w jedno miejsce z dziwnym wyrazem twarzy. Zaczęła też źle sypiać – słyszałam, jak niespokojnie chodzi nocami po domu. Na początku nie zaniepokoiło mnie to, ostatecznie każdy może mieć gorszy okres. Aż do pewnego wieczora – wówczas to ze snu wyrwał mnie jakiś hałas w jej sypialni. Po nim nastała głucha cisza. Ostrożne wstałam z posłania i poszłam sprawdzić, co się stało.

 

Sypialnia przypominała pobojowisko – rzeczy były pozrzucane z półek, część rozbita, a na podłodze leżało ubranie Weroniki. Na dywanie dostrzegłam kilka kropel krwi. Poczułam jak wzbiera we mnie panika. W co ona się wpakowała? Czyżby miała jakieś kłopoty? Ktoś ją porwał? Ale jak..?! Pobiegłam szybko do drzwi, ale były zamknięte od wewnątrz. Czyżby przez okno? Ostatecznie dało się wspiąć po rosnącym tuż pod oknem drzewie… Ostrożnie wróciłam do jej pokoju, żeby jeszcze raz obejrzeć ślady. I zdumiona przystanęłam na progu. Weronika siedziała na kanapie, owinięta kocem i nerwowo paliła papierosa.

 

– Idź spać – rzuciła tylko. I nie dodała ani słowa wyjaśnienia. Nie wyglądała na chętną do zwierzeń, toteż postanowiłam zostawić ją w spokoju – na razie.

 

Potem było już tylko dziwniej. Zupełnie zamknęła się w sobie i wszystko wydawała się robić mechanicznie, jakby będąc myślami gdzie indziej. Ograniczyła też kontakty ze znajomymi – spławiała ich pod byle pretekstem; zamiast spędzać czas z nimi wolała siedzieć ze mną wieczorami w domu i oglądać telewizję, często przy tym przysypiając. Najbardziej upodobała sobie kanał z wiadomościami lokalnymi.

 

Poważniejszych podejrzeń nabrałam po jednym z programów. „Tajemniczy zabójca grasuje na terenie Zielonej Doliny" – relacjonowała z przejęciem reporterka. To przecież u nas! – pomyślałam wówczas z paniką. „W ostatnim tygodniu policja znalazła dwa ciała. Wyglądały, jak rozszarpane przez duże zwierzę. Trwa śledztwo – jeśli ktokolwiek z państwa coś widział, proszony jest kontakt z najbliższym posterunkiem." Ukradkiem zerknęłam na Weronikę. Wpatrywała się w ekran z niezdrową wręcz fascynacją. Poczułam, że przechodzą mnie ciarki. Ostatecznie, co o niej wiedziałam? Mieszkałyśmy ze sobą zaledwie od roku. Kamienica, którą zajmowałyśmy, była położona na uboczu – najbliżej niej stały jeszcze do niedawna zakłady przemysłowe, od niepamiętnych czasów już zamknięte. A jednak Weronika wyraźnie lubiła to miejsce, podczas gdy ja nie czułam się zbyt pewnie wychodząc z domu po zapadnięciu zmroku i naprawdę cieszyłam się, gdy zaczęto wyburzać stare budynki aby postawić tam eleganckie osiedle mieszkaniowe. Choć ostatnio prace tam jakby zamarły, jak to sobie nagle uświadomiłam.

 

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W końcu nie wytrzymałam i zakradłam się do jej pokoju. Był pusty… Czyżby jednak…?

 

Następnego dnia Weronika wyszła z domu, gdy jeszcze spałam, Powitałam to z ulgą. Jednak nie mogłam ciągle jej unikać – trzeba było coś przedsięwziąć, i to szybko. Ale najpierw sprawdzić, czy moje podejrzenia były słuszne, ostatecznie opierałam się przecież na bardzo wątłych poszlakach. Starałam się o tym pamiętać, gdy wróciła tego wieczora z zakupami.

 

– Sonia, co powiesz na pyszny obiad? – krzyknęła z kuchni wesołym głosem. Podjęłam ciężką walkę ze swoim instynktem samozachowawczym. Ostatecznie przeważył argument dotyczący niewzbudzania podejrzeń – musiałam zachowywać się jak zwykle, choć czułam się jakbym siedziała na szpilkach, wyczulona na każdy jej ruch. Po posiłku starałam się nie spuszczać jej z oka. I doczekałam się – gdy za oknem zapadł zmrok, zaczęła okazywać zniecierpliwienie.

 

– Nie masz przypadkiem ochoty na drzemkę? – spytała pół żartem, wyraźnie próbując się mnie pozbyć. Uznałam to za znak, że zaraz zacznie dziać się coś ciekawego. Ostentacyjnie się przeciągając poszłam do siebie. Drzwi pozostały otwarte i miałam nadzieję, że nie zwróci na to uwagi. Udało się! Cichutko zakradłam się do przedpokoju i przycupnęłam we wnęce pod wieszakiem na ubrania – miałam stamtąd doskonały widok na salon. Nie czekałam długo – Weronika w pewnej chwili rozejrzała się uważnie dookoła (ale nie dość uważnie, żeby mnie zauważyć) i zgasiła światło. Potem przeszła na środek pokoju, gdzie niespodziewanie wygięła się w pałąk, jakby rażona prądem, a potem… potem nastąpił jakby leciutki rozbłysk i na ziemię opadły jej ubrania. Po chwili wygrzebał się z nich ni mniej, ni więcej, tylko kot. Zmarszczyłam nos. Dlaczego akurat kot? Weronika w nowej postaci zgrabnym ruchem wskoczyła na parapet, a następnie przedostała się na drzewo za oknem. Wypadłam ze swojej kryjówki i przywarłam do okna. Kot po zejściu z drzewa popędził przed siebie ulicą. I tyle go widziałam…

 

 

– Taaaa – funkcjonariusz, któremu właśnie streściłam tę historię, przyjrzał mi się sceptycznie. – A więc na pani oczach pani współlokatorka przemienia się w kota, a na pani nie robi to najmniejszego wrażenia…

 

– Nie, to nie tak – pośpieszyłam z wyjaśnieniami. – Ja wiem, że takie rzeczy nie przytrafiają się ludziom na co dzień, ale proszę wziąć pod uwagę, że do tej pory byłam przekonana, że mam do czynienia z seryjną morderczynią. A porównaniu z tym jakaś tam przemiana w kota – tu machnęłam lekceważąco ręką – to drobiazg. Jaką krzywdę mogła komuś zrobić w takiej postaci?

 

– I co pani wtedy zrobiła?

 

– Wtedy nic. Postanowiłam pozwolić sprawom toczyć się swoim trybem, a kiedyś, w odpowiednim czasie, delikatnie zapytać o to Weronikę.

 

– I co stało się potem?

 

Wróciłam do swojej opowieści.

 

– Następnego ranka czułam, że rozpiera mnie energia. Miałam ochotę skakać i tańczyć – taką ulgę odczułam w związku z faktem, że znam już sekret mojej współlokatorki. A że pogoda była całkiem przyjemna, wybrałam się na spacer. I nie wiadomo kiedy znalazłam się na terenie ruin zakładów – zadrżałam na to wspomnienie. – Od razu tego pożałowałam. Było tam… jeszcze nieprzyjemniej niż zwykle, choć był to środek dnia. A ja wyraźnie czułam się… obserwowana – z trudem dobierałam słowa. – Ciężko to opisać, ale po prostu wiedziałam, że coś niedobrego wisi w powietrzu. Odwróciłam się więc i szybkim krokiem ruszyłam z powrotem i wtedy… wtedy usłyszałam ryk za swoim plecami. Odwróciłam się… i zobaczyłam wielkiego niedźwiedzia, który biegł w moją stronę – mimochodem zerknęłam na ślady pazurów na swojej nodze. – Prawie mnie dorwał… – przełknęłam ślinę. Całe szczęście, że gdy chcę, potrafię biec naprawdę szybko. – Gdy przyszłam do domu, potrzebowałam chwili, żeby się uspokoić, a zaraz potem niespodziewaniezjawili się panowie… – gdyby nie to, że zobaczyli mnie przez okno, pewnie bym ich nawet nie wpuściła… Ale tego już rzecz jasna im nie powiedziałam.

 

– Choć pani historia jest naprawdę niecodzienna – zaczął funkcjonariusz – pasuje do sprawy, którą właśnie prowadzimy – tu zerknął na swojego partnera. – Bardzo nietypowej – dodał tonem uzupełnienia. Już miałam zapytać ich o szczegóły, gdy nagle dostrzegłam przez okno znajomą postać.

 

– Mają panowie szczęście – powiedziałam. – Weronika właśnie wraca. Będą ją panowie mogli wypytać osobiście.

 

– Oczywiście, nie omieszkamy. Ale będziemy musieli zabrać panie na posterunek, żeby oficjalnie spisać zeznania.

 

– Doskonale to rozumiem – odparłam, słysząc już w drzwiach chrobot klucza. – A czy nie byłoby problemu, gdybym najpierw – tu delikatnie się zarumieniłam – skorzystała z łazienki?

 

– Proszę bardzo – policjant i jego partner wyglądali na zadowolonych. Zapewne cieszyli się, że nie będziemy miały okazji ustalić wspólnej wersji zeznań.

Na korytarzu minęłam moją współlokatorkę, która wyraźnie była w stanie szoku.

 

– Co to ma znaczyć? – powtarzała pod nosem. Policjant pilnujący przedpokoju bacznie przyglądał się, czy nie przekazuję jej jakichś znaków, ale ona w ogóle nie zwróciła na mnie uwagi. Zamknęłam się w łazience i zaczęłam nasłuchiwać.

 

– Co to za najście? – spytała, gniewnie parskając.

 

– Prosimy o spokój – usłyszałam głos jednego z funkcjonariuszy. – Zostaliśmy tu oddelegowani w związku z dziwnymi zdarzeniami, które jakoby miały tu ostatnio miejsce.

 

– Jakimi zdarzeniami? – w głosie Weronki pobrzmiewała wściekłość.

 

– Podczas prac budowlanych na pobliskim terenie robotnicy dokopali się do niezidentyfikowanego obiektu…. – rozpoczął wyjaśnienia jeden z przedstawicieli prawa. – Okazało się, że wydziela on promieniowanie o dość nietypowym, że tak powiem, charakterze. Wydaje się ono bowiem działać mutogennie, po dłuższym czasie nadając ludziom zdanym na jego działanie niesamowite wręcz zdolności… Pani zdaje się mieszka tu całe życie?

 

Nie usłyszałam odpowiedzi Weroniki, przypuszczałam więc, że po prostu kiwnęła głową.

 

– No właśnie… Wygląda na to, że kilka miesięcy temu podczas prac na tym terenie, jak sądzimy, została naruszona jakaś bariera ochronna i dawka promieniowania została znacznie zwiększona, co przyspieszyło zmiany. W ostatnim czasie zgłosiła się do nas jedna z pani sąsiadek, twierdząc, że jest w stanie zamienić się w gołębia i że robiąc oblot okolicy widziała, kto, a konkretnie co stoi za morderstwami w tej dzielnicy. Kolejny mutant… właśnie go szukamy.

 

– To jakaś bzdura – powiedziała Weronika, płaskim, nieprzekonywującym głosem.

 

– Dowody wskazują na coś innego… I widzi pani, wygląda na to, że druga osobowość, wykształcona w trakcie mutacji, z czasem zaczyna coraz bardziej przejmować kontrolę nad umysłem… Chcemy poddać to dokładnym badaniom i sprawdzić, czy da się to zahamować….

 

Nawet ja wyczułam fałsz w jego głosie.

 

– W związku z tym będziemy musieli panią zatrzymać, dotarły do nas bowiem informacje, że u pani również wystąpił ten proces.

 

– Jakie informacje? Od kogo? – w głosie Weroniki usłyszałam panikę.

 

– Tak się składa, że od pani współlokatorki.

 

– Od kogo proszę? – uznałam, że czas się zbierać. Więcej się już raczej nie miałam szansy dowiedzieć.

 

– Od pani współlokatorki – powtórzył cierpliwie. – Pani – przerwa wskazywała, że zajrzał do notesu – Sonii Czapińskiej.

 

– Oszalał pan? – okno nareszcie stanęło otworem. – Przecież Sonia – jeszcze chwila… – Sonia to mój pies!

 

Nareszcie! Okienko dużo za małe do przeciśnięcia się dla człowieka, dla średniej wielkości psa okazało się w sam raz. Zeskoczyłam na pochyły daszek, który był tuż pod łazienką, a z niego na ziemię. Żal mi było Weroniki, ale co zrobić – nie miałam wyboru. Nie zamierzałam dać się pokroić w imię ludzkiej nauki – nie miałam złudzeń co do tego, od kogo by zaczęli eksperymenty.

 

– Wyłamać drzwi od łazienki – usłyszałam jeszcze echo tego okrzyku, ale nie mieli szans mnie złapać – dwie słabe ludzkie nogi nie miały szans z moimi czterema łapami. Pognałam pędem przez siebie. Zabawne, że żaden z nich nie pomyślał, że to promieniowanie może zadziałać na zwierzęta. A pies ma przecież dużo szybszy metabolizm niż człowiek… Efekt był taki, że ludzką postać mogłam już przyjmować kiedy chciałam i zaczęło mi się to naprawdę podobać.

 

– Ludzki świecie bez ograniczeń – oto nadchodzę! – zawyłam i popędziłam w dal.

Koniec

Komentarze

Wciąga, trzyma w napięciu, zaskakuje. Świetne.

Khm, khm... Co z dokumentami pani Soni?
No dobra, to było przekorne i dezorientujące pytanie.
Nieźle. Początek raczej niezbyt intrygujący, można pomyśleć o wilkołakach, a tu proszę kicia, niedźwiedź i psinka. Zaskoczenie jest.
Tylko to promieniowanie takie jakieś nic a nic nie przekonywające... Zmień trochę wstęp. Żeby od razu było wiadomo, że bohaterka mówi, opowiada. Wydaje mi się, że tak byłoby lepiej. Poza tym zapis dialogów...
Ponieważ nie ma czwórek z plusem, a obniżać nie lubię (no i nie wypada), piątka częściowo na kredyt. Do spłacenia podobnie udaną opowiastką.

Napięcie budowane stopniowo daje ciekawy efekt. Moim zdaniem moment, w którym do głosu wchodzi policjant, a bohaterka tłumaczy się, że przemiana współlokatorki w kota nie robi na niej wiekszego wrażenia, jest trochę śmieszny i psuje mi cały odbiór. Potem jednak więcej się wyjaśnia i opowiadanie znów wciąga, a zakończenie bardzo ciekawe. Stylistycznie nie mam się do czego przyczepić, napisane jest dobrze. Ode mnie 4.
Pozdrawiam.

Opowiadanie prócz końcówki wyjątkowo biedne. Skąpy zasób słów, prostota opisu i brak przemyśleń nie może się podobać, przynajmniej mi. Dodatkowo jest kilka powtórzeń, w tym jedno karygodne:

"Było tam... jeszcze nieprzyjemniej niż zwykle, choć był to środek dnia." - było był

Końcówka tekstu pomysłowa, ale nie na samym pomyśle opiera się pisarstwo.

Do AdamKB - ona nie opowiada na początku, tylko wspomina :) (stąd "któremu właśnie streściłam tę historię") - uznałam, że to by była przesada, jakby policjantom to aż tak szczegółowo to przedstawiała.

Do Redil - tak jakoś uznałam, może niesłusznie, że ciekawie będzie rozbawić czytelnika, żeby potem znowu powoli budować napięcie dziwnym zachowaniem bohaterki w łazience - tak żeby nie było wiadomo, czego się spodziewać (ech, pewnie nikt nie zauważył, że to, że Weronika jej nie poznała na korytarzu było już wskazówką...).

Dzięki za opinie :)

Napięcie jakoś mi się nie udzieliło: ''zobaczyłam wielkiego niedźwiedzia, który biegł w moją stronę (...) Udało mi się uciec, ale było blisko''.
Niezrozumiała jest dla mnie sytuacja następująca: Sonia podejrzewa swoją współlokatorkę o te całe napady, donosi na nią na policję, że ta zamienia się w kota i tylko dlatego, iż boi się, że to ją samą wezmą na eksperymenty, choć nikt nie wie o jej metamorfozach w psa? Ale i tak daję 4.

Do domek - zamysł był taki, że policjanci zaskakują Sonię w mieszkaniu, tak więc ona opowiada im o współlokatorce po pierwsze po to, żeby odciągnąć ich uwagę od siebie, a po drugie - żeby się dowiedzieć, co się właściwie z nią dzieje (wie, że obie z Rozalią mają podobne "symptomy" i ma nadzieję, że może cos już w tej sprawie wiadomo...).

Tego zaskoczenia nigdzie nie widać i nie słychać. Czyżby jednak początek do przebudowy?

A ja przyznaję, że mnie zaskoczyłaś, chociaż kiedy po raz pierwszy padło imię Soni, pomyślałem, że tak mogłaby się wabić suczka;)

Na tle wielu innych tekstów, które ostatnio czytałem na stronie NF, wypada bardzo przyzwoicie.

Mnie również zaskoczyło, fajny twiścik :)
Przyczepiłabym się do stylu, bo faktycznie bardzo prościutki, choć ogólnie poprawny. 

Rozbawiłaś mnie tym zwrotem akcji. Dobrze poprowadzone, czyta się z lekkością. Bardzo przyjemna lektura.
Na piątkę z minusem.

Podobało się. Z przyjemnością przeczytałabym więcej.

Opowiadanie nie broni się, ponieważ musisz tłumaczyć w komentarzach, o co Ci chodziło. Co do dokumentów, to policjanci nie legitymowali Sonii. A poza tym logika tu leży. Mieszkały razem od roku a tu nagle kot i pies... no ale może faktycznie rzecz w tym, że Sonia próbuje odwrócić uwagę. Poza tym nawet ok:) 

Szoszoon, przyznaję, że zakradło się tam kilka skrótów myślowych, z których część zdążyłam poprawić dzięki radom recenzentów (potem wygasła możliwość edycji).  Przecież do szlifowania opowiadań ten portal między innymi służy, czyż nie? ;)

Nowa Fantastyka