- Opowiadanie: master-of-orion - Gdy gwiazdy się ułożą

Gdy gwiazdy się ułożą

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Gdy gwiazdy się ułożą

Postrzępione chmury przesłaniają większość gwiazd. Z brzuszyska największej – granatowoczarnej, wzdętej burzą bestii – dobiega przeciągły pomruk gromu. Szeleszczą liście drzew, wiatr mamrocze do mnie głosami obłędu.

Głosami Przedwiecznych.

Biegnę boso przez mokrą trawę i sam już nie wiem, czy za czymś gonię, czy jestem goniony. Przedzieram się przez gąszcz. Gąszcz splątanych myśli, wspomnień i kolczastych zarośli, które chcą mnie zatrzymać. Gałęzie wyciągają do mnie swoje rozcapierzone, pazurzaste łapy. Biegnę i zastanawiam się, co mnie doprowadziło do tej chwili. Gdzie popełniłem błąd, w którym momencie skręciłem z prostej ścieżki normalnego życia – praca, rachunki, podatki, urlop, samochód, dom – i otworzyłem nie te drzwi, co trzeba, przekroczyłem próg, zza którego nie ma już odwrotu, nadepnąłem na gałązkę, której trzask zwrócił na mnie uwagę czegoś, co lepiej, żeby pozostało uśpione. Oślizłej bestii, przed której wzrokiem nie sposób się ukryć.

Jestem taki zmęczony. Sen już od dawna nie daje ukojenia. Za każdym razem, gdy opadają mi powieki – a dzieje się to bez przerwy – mam uczucie jakbym zatapiał się w czymś lodowatym. Jakby potężne ciśnienie wciskało mi w płuca słoną morską wodę, gorzkawą od glonów porastających dno oceanu.

On mnie widzi. Śni o mnie tak samo, jak ja śnię o nim. Nie. On śni inaczej, potężniej. Jego sen jest bardziej realny niż moja rzeczywistość. Jak mógłbym się z nim równać? Wcześniej w swoim ludzkim zadufaniu myślałem, że to ja wybrałem jego, że zainteresowałem się starożytnym językiem, w którym napisano hymn na jego cześć. Że świadomie podjąłem decyzję, by zacząć rozszyfrowywać zakodowany w tym prymitywnym czterowierszu ukryty przekaz. Teraz rozumiem, że to on wybrał mnie.

Cthulhu.

 

***

 

Sybilla była, jak to transartystka-automorfistka, trudna do opisania. Raz niebieskowłosa i ostra jak brzytwa, innym razem mlecznobiała i niewiele kontaktująca. „Odurzona własną rzeczywistością”. Styl ubierania zmieniała tylko nieco częściej niż paradygmat, a ten zmieniała jak rękawiczki. Kiedyś przez tydzień autentycznie wierzyła w Odyna, kiedy indziej przez miesiąc rozmawiała z boginią Gają, która przemawiała do niej poprzez drżenie płyt tektonicznych. Życie było jej płótnem. Na swojego lifeloga wrzucała dosłownie wszystko, od postępów swoich programowalnych bakterii – robiła z nimi coś z pogranicza ewolucji, matematyki i sztuki, ale nigdy nie zrozumiałem, o co dokładnie chodziło – aż po fotki swojej córeczki. Dziewczynkę wychowywała bezjęzykowo, komunikując się z nią przez zastępującą wszczepkę infoflorę, za pomocą obrazów mentalnych i emocji. „Żeby nie stłamsić jej naturalnej kreatywności i żeby nie skaziła jej samcza semantyka patriarchalnego systemu, w jakim żyjemy”. Rodzić musiała na Marsie, bo żaden ziemski rząd nie pozwoliłby jej na coś takiego, ale w końcu postawiła na swoim.

Dziecko z marsjańskim obywatelstwem nie było, rzecz jasna, moje. Zresztą ani razu się nie kochaliśmy. To nie była tego rodzaju kobieta. Kopulowaliśmy za to jak zwierzęta, dziko, łapczywie, obleśnie i cholernie satysfakcjonująco. Ja akceptowałem jej dziwactwa. Ona ledwo znosiła moją normalność, czy raczej „sztywny konformizm”.

– Może spróbujesz wtłoczyć do swojej zamkniętej czaszki coś nowego? – zapytała mnie pewnego razu, kiedy oglądaliśmy instalację na wernisażu którejś z jej psiapsiółek. – Mam u siebie w mieszkaniu trochę zarodników infoflory.

– Ja już mam infoflorę. – Wzruszyłem ramionami, udając, że podziwiam zwisające z sufitu zwoje drutu kolczastego, dilda w rozmiarze XXL i trójwymiarowe wydruki ludzkich kości przewiązane różowymi wstążeczkami. Symbolizm, że cholera.

– Ale ty masz taką ze sklepowej półki – powiedziała, wbijając mi swoje niebieskie szpony w przedramię. – Nuda.

– A to nie wszystko jedno? I tak używam jej głównie do czucioglądania pornosów. – Ot, mieszkające w mózgu symbiotyczne bakterie z półprzewodzącymi organellami, pomyślałem wtedy. Czym się mogą różnić? Ważne, jaki soft im się wgra, a wgrywałem już różne rzeczy. – Myślisz, że zestawienie różowych wstążek z ludzkimi kośćmi symbolizuje miałkość naszej kultury panicznie uciekającej przed świadomością śmierci? – zaryzykowałem.

Prychnęła pogardliwie, a ja nie wiedziałem, w której kwestii wykazałem się ignorancją: infosymbiontów czy interpretacji sztuki. Prawdopodobnie w obu.

– Moje zarodniki mają zdjęte blokady – szepnęła.

– „Prawie legalne”, hm?

– Wnikasz tak głęboko, jak zechcesz. Hormony, neuroprzekaźniki, skojarzenia, odruchy, pamięć. Całe płaty mózgu włączasz i wyłączasz jak światło w przedpokoju – zamruczała niczym kotka pogłaskana tak, jak lubi najbardziej.

– Nie umiem programować. – Wzruszyłem ramionami. Może nie znam się na sztuce, ale te dilda chyba musiały w jakiś sposób reprezentować męskość? Testosteron? Może szowinizm? Jak to ona mówiła? Opresyjny patriarchat?

– W sieci jest pełno programów i programików. Edytorów. Cała masa zapaleńców wymienia się modyfikacjami. To jak, zastanowisz się? – Poskrobała mnie pod brodą jak zwierzątko, swoim niebieskim szponem. – A tak w ogóle to gdybyś miał choć odrobinę wrażliwości artystycznej i elementarnej wiedzy, dotarłoby do ciebie, że patrzymy na metaforę Pierwszej Wojny Światowej.

 

***

 

Gdzieś nad moją głową rozlega się huk. Kulę się, odruchowo przyciskam plecy do chropowatej kory drzewa. Pokrzywy parzą mnie w bose stopy, ale prawie tego nie czuję. Złowrogi ryk opada o pół oktawy i powoli cichnie, a ja poprzez listowie dostrzegam wśród gwiazd oślepiający, błękitny ogon plazmolotu. Chce mi się śmiać. Roimy sobie, że zawojowaliśmy świat. Że jesteśmy władcami galaktyki, bo umiemy na jakiś czas zmienić gaz w słup ognia gorącego jak słońce, bo polecieliśmy w kosmos, bo zbudowaliśmy parę miasteczek na pobliskiej planecie i garstkę mizernych baraków na kilku księżycach. A prawda jest taka, że nadal nic nie znaczymy. Nadal jesteśmy żałośni w porównaniu z siłami, których nie jesteśmy w stanie pojąć.

Ta myśl przeraża, ale i otrzeźwia. Nastawia soczewki umysłu tak, by obraz stał się ostry jak brzytwa. Nagle wszystko robi się tak niesamowicie realne – kora, pokrzywy, zimne powietrze, zapach wilgotnej ziemi. Każdy krok każdego z sześciu chropowatych odnóży chodzącego mi po dłoni żuka odczuwam z intensywnością smagającego skórę bicza. Strach pomaga poczuć, że żyję. Ledwo słyszalne głosy Przedwiecznych przecinają powietrze, a jakaś pierwotna cząstka mnie reaguje na ten zew, wpada w rezonans jak struna.

I wtedy ją spostrzegam. Kartka! Skrawek rozmokłego od deszczu papieru szamocze się jak mały, śmiertelnie przerażony ptaszek schwytany w szpony krzewów. Wiatr rozwiał moje notatki. Potrzebuję notatek – umysł wzdraga się przed słowami plugawego języka, który studiowałem przez ostatni miesiąc. Choćbym nie wiem ile razy próbował się ich nauczyć, mózg wypluwał z siebie szorstkie frazy niczym gorzkie, trujące owoce.

Delikatnie biorę kartkę do ręki, brzegi się rwą, ale litery pozostają nienaruszone. Przechodzą mnie ciarki, gdy przebiegam po nich wzrokiem. Podnoszę oczy. Grożąca burzą chmura przepływa bokiem, a te mniejsze, postrzępione powoli się rozwiewają. Patrzę w gwiazdy i już wiem. To ta noc. Oś kalendarza rzeczywistości. Noc na styku światów. Moment, wokół którego obracają się wszystkie inne dnie i noce.

 

***

 

Zawsze lubiłem klasykę. Poe, Lovecraft, nawet staruszek Crowley, którego „powinno się powiesić”, ale jakoś nigdy nie zadyndał. Eleganccy panowie z dawnych, czarno-białych czasów, którzy dostrzegali więcej niż inni i nie były to miłe rzeczy. Okazało się, że nie jestem odosobnionym przypadkiem.

Gdy Sybilla wrzucała mój pomysł na swojego lifeloga, nie spodziewałem się, że kogokolwiek zaciekawi on w większym stopniu niż infantylistyczno-kubistyczne bohomazy jej marsjańskiej córeczki. Myliłem się. Chwyciło jak cholera. Setki osób zadeklarowały, że dołączą się do mojego „transformance’u”. To Sybilla tak to nazwała: transformacja i performance w jednym, w myśl idei „życie moim płótnem”.

Każdy dorzucał coś od siebie do tego dzieła sztuki z pogranicza życia i gry – drobne sugestie, pomysły i Pomysły. Pewien pisarz-conlanger obiecał, że zaprojektuje język specjalnie na tę okoliczność, prymitywny i chrapliwy, stający ością w gardle człowiekowi Zachodu. Idealny. Tworzyliśmy własne mitologie, tajemnice fraktalnie zagnieżdżone w innych tajemnicach. „Wiara w starożytne siły. Powrót do dzikiego animizmu. To takie pierwotne, takie atawistyczne, takie seksowne” – mówiła. – „Współczesny, wykastrowany cywilizacją człowiek potrzebuje, żeby strach przeorał mu plecy pazurami.”

Udział zadeklarowało ponad 430 osób. Czekało nas kilka tygodni w skórze bohatera Lovecraftowskiej powieści: narastająca obsesja na punkcie tajemniczego czterowiersza w fikcyjnym dialekcie języka starosumeryjskiego, próby rozwikłania zagadki i rozszyfrowania ukrytej w nim inkantacji, nieodparte wrażenie kontaktu z potężną, plugawą siłą z dna oceanu. Totalna zmiana paradygmatu, nowe spojrzenie na świat. A potem katharsis w formie resetu pamięci i powrót na łono cywilizacji jako nowy, odmieniony człowiek, bogatszy o niesamowite doświadczenie.

Nie mogłem się doczekać.

 

***

 

Krwawy księżyc rzuca akurat tyle światła, żeby, wytężając wzrok, dało się rozczytać nakreślone drżącą ręką litery.

Eud Tauħdu ôkteshu, lebboch nu aȑukte ethru mibu… – szepczę wyrazy, które brzmią jak osuwające się po zboczu kamyki, jak trzask gałązki pod łapą drapieżnika. – Kyne etme K’thulu, an R’lyeh edhuħe

Oto słowa, które muszę wypowiedzieć. Słowa, które albo mnie uwolnią, albo zabiją. Obie alternatywy wydają się kuszące. Podnoszę głos.

Eud Tauħdu ôkteshu! Lebboch nu aȑukte ethru mibu! Kyne etme K’thulu! An R’lyeh edhuħe!

Na każde moje zawołanie odpowiada echo niczym odzew tłumu wiernych. Z każdej strony otaczają mnie ponure posągi drzew, a ja stoję pośrodku polany jak kapłan i wykrzykuję słowa z kartki. Dygoczę na całym ciele. Jestem wycieńczony. Patrzę w niebo, na układ gwiazd, na rdzawy cień Ziemi kładący się na tarczy księżyca. Mam właściwą kombinację. Mam odpowiednie słowa. Rozwiązałem wszystkie zagadki, jakie miałem rozwiązać. Przez ostatnie tygodnie uciekałem, kradłem, chowałem się w piwnicach i kanałach, drżałem o własne życie. Moja psychika czerniała i kruszyła się jak pożerany płomieniem papier. Wiem na pewno tylko jedno. Wiem, co należy zrobić i co powiedzieć, by przepędzić Cthulhu z mojego umysłu…

…ale…

…to nie działa.

Kyne etme K’thulu! An R’lyeh edhuħe…!

Krzyczę aż do zdarcia gardła, ale wciąż słyszę głosy Przedwiecznych, wciąż widzę ich macki i szpony w powykręcanych gałęziach drzew.

Nie ma wytchnienia. Śnię o nim, a on śni o mnie.

 

***

 

Użytkownik brainstormer101 odpowiedział na twój post:

Hej, spóźniłem się na start projektu „Cthulhu”? Ostatnio coś tu pustawo…

Bardzo podoba mi się pomysł wyzwalacza resetu pamięci opartego na „właściwym układzie planet” (świetnie wpasowuje się w lore), ale mam jedno zastrzeżenie. Ciała niebieskie Ci się chyba pomyliły. Myślę, że chodziło Ci o zaćmienie księżyca w trakcie opozycji Marsa, a nie Jowisza. Wg mojego kalkulatora efemeryd (NASA/JPL) takie zdarzenie astronomiczne nie będzie miało miejsca przez najbliższe sto siedemnaście lat.

 

Koniec

Komentarze

Masterze-of-Orionie, czy nie obawiasz się, że wrzucając teksty codziennie (a nawet częściej), możesz stracić zainteresowanie czytelników? Domyślam się, że masz stos gotowych opowiadań, ale w dobrym tonie jest prezentowanie ich przynajmniej w kilkudniowych odstępach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miałem nie wrzucać jednego dnia wszystkich, więc tak nie zrobiłem :)

Przedwczoraj wrzuciłem pierwsze opowiadanie i dowiedziałem się, że można też wrzucać stare. Wczoraj wrzuciłem szort i parę strof poezji (uznałem, że to bardzo niewiele tekstu, więc dwie pozycje jednego dnia nie zaszkodzą). Dzisiaj dodałem opowiadanie.

I tak zamierzałem już na razie przystopować, ale dzięki za czujność i radę. Dopiero się uczę, jak funkcjonuje ta społeczność (wg moich dotychczasowych doświadczeń, bardzo pomocna i przesympatyczna :))

 

OK. Za parę dni chętnie poznam Twoje kolejne dzieła. No i fajnie, że strona przypadła Ci do gustu. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznam się, że nie znam utworów Lovecrafta, ale mam je gdzieś na liście lektur obowiązkowych. Znam jedynie ogólny zarys i grałam w “Studium w Szmaragdzie” (czytałam też opowiadanie Gaimana). Na tym moja wiedza o Przedwiecznych i Cthulu niestety się kończy, ale jakoś czytając Twój tekst nie miałam wrażenia, że stanowi to problem. Dobrze prowadzisz narrację, opisy masz plastyczne. Fajny twist na końcu, ciekawa konstrukcja bohaterów. Ogólnie spodobał mi się ten tekst. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Spodobało mi się pomieszanie motywów Cthulhu z nowoczesną technologią. Zawsze lubiłem takie połączenie, a u Ciebie wyszło sprawnie. Trochę szkoda, że w końcówce jest sugestia, że to symulacja z utrudnionym wyjściem – ale czy na pewno ;)

Technicznie utwór czytało mi się płynnie.

Podsumowując: fajny koncert fajerwerków podany w interesującej scenografii. Dam klika :)

I jeszcze takie pytanie zrodzone z czystej ciekawości, dotyczące tego fragmentu:

Ot, mieszkające w mózgu symbiotyczne bakterie z półprzewodzącymi organellami, pomyślałem wtedy. Czym się mogą różnić? Ważne, jaki soft im się wgra, a wgrywałem już różne rzeczy.

Z czystej ciekawości – skąd inspiracja przyszła? (Łudzę się, że z jakiegoś artykułu naukowego, chętnie bym o czymś takim poczytał) :)

 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, NoWhereMan :)

Inspiracja dla infoflory? Hmm, obawiam się, że ta technologia narodziła się raczej ze względów praktycznych tzn. potrzebowałem kiedyś (na potrzeby minipowieści) interfejsu mózg-komputer, który samoistnie przechodziłby z matki na dziecko (trochę jak flora jelitowa), więc wymyśliłem, że to mogą być równie dobrze żywe organizmy.

Czyli coś jak te biokomputery z "Głębi" Marcina Podlewskiego. Ciekawe, ja do podobnego konceptu myślałem raczej nad nanomaszynami albo organellami w samych komórkach ludzkich. Generalnie pomysł bardzo przypadł mi do gustu :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No cóż, czytałam bez specjalnego entuzjazmu, albowiem to zupełnie nie moja bajka. Nużą mnie opowiadania utrzymane w duchu Lovecrafta, więc i Twoje niespecjalnie przypadło mi do gustu.

Nie mogę jednak nie zauważyć bardzo porządnego wykonania.

 

nawet sta­ru­szek Crow­ley, „któ­re­go po­win­no się po­wie­sić”, ale jakoś nigdy za­dyn­dał. – …ale jakoś nigdy nie za­dyn­dał.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajnie przeinaczyłeś Lovecrafta. Facet się musi w grobie obracać. Cóż, należało się nudziarzowi… ;-)

Mnie też spodobało się połączenie klasyki z jeszcze niewymyślonymi technologiami. To nawet pięknie tłumaczy powtarzalność schematów w opowiadaniach oryginału. Fajne podejście.

A tak z ciekawości: on naprawdę coś kombinował z sumeryjskim przy tych zaklęciach?

Babska logika rządzi!

Cóż, każdy ma swoje upodobania. Ale i tak dzięki, Reg, bo nawet w Creatio mi tego babola nie wyłapali, a Ty jesteś, jak widzę, niezawodna ;D

 

Finkla: nieee, to nie ma nic wspólnego z sumeryjskim, tak naprawdę to trochę bełkotu, a trochę fragmentów Modlitwy Pańskiej przetłumaczonej na fikcyjny język, przy którym kiedyś trochę dłubałem ;)

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł spoko i fajna, przewrotna puenta, ale całość opowiedziana trochę powierzchownie. Boję się, że szybko wyleci z głowy.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Przyznam, że do opowiadania siadałem niechętnie, bo ileż można męczyć tego Lovecrafta? Były już numery o takiej tematyce Histerii, CF, Białego Kruka…

No, ale tutaj pokazałeś, jak pisać fan fiction, żeby nie wyszło zbyt odtwórczo. Fajnie połączyłeś klimat Samotnika z Providence z futurystycznymi elementami. Szczególnie przypadła mi do gustu wizja artystów z przyszłości. Na pochwałę zasługuje też porządne wykonanie. 

Klik się należy :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nevaz, w ramach wyciągania wniosków z krytyki chciałbym dopytać – co to znaczy, że historia jest “opowiedziana powierzchownie”? Możesz rozwinąć?

 

Funthesystem, dzięki za komentarz i za klika. Cieszę się, że Ci się podobało :) Co do tych artystów przyszłości – opłaca się mieć tych kilka stert karteczek z niewykorzystanymi pomysłami, które można później poddać recyclingowi (pomysły, nie karteczki), żeby urozmaicić pisane akurat opowiadanie :)

Wiesz, miałem takie przemyślenie w trakcie lektury, że gdybyś olał tego Lovecrafta, wziął swoje autorskie pomysły i rozwinął, to efekt byłby znacznie ciekawszy. Czuję, że jeśli zwolnisz trochę z publikowaniem, to jeszcze się zobaczymy i może nie przybędę w roli Dyżurnego, lecz jako Lożownik ;)

 

PS Dobre serki wiejskie tam u Was robią :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Master-of-orion, po lekturze miałem poczucie, że za mało się dowiedziałem o bohaterach i tym, co nimi kierowało. Wątpię, żeby ten komentarz nadawał się do wyciągnięcia wniosków, równie dobrze mogłem napisać “mogło być dłuższe”, ewentualnie “do tej historii bardziej pasowałaby mi trochę obszerniejsza forma”. Subiektywne do bólu, śmiało możesz zignorować – ale dobrze, że dopytałeś ;-).

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Niekoniecznie mój klimat (nie czytałam również Lovecrafta), a jednak napisałeś to tak sprawnie, że wciągnęłam się. No i końcówka świetna.

Nowa Fantastyka