- Opowiadanie: Skull - Człowiek, który zmienił świat dwukrotnie

Człowiek, który zmienił świat dwukrotnie

Dziękuję z całego serca betującym. Wasza pomoc jest nieoceniona :)

Życzę satysfakcjonującej lektury.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Człowiek, który zmienił świat dwukrotnie

Philippe Badoit stał przed samochodem narzeczonej, pożerając go wzrokiem. Ostatni rocznik Tesli Model X, którego produkcji zaprzestano pięć lat temu, prezentował się obłędnie. Linię nadwozia zaprojektowali najlepsi designerzy, wydobywając kwintesencję drapieżności, jednocześnie sugestywnie podkreślając, że kierowca jest człowiekiem wybitnym. Przyciemniane szyby stapiały się ze srebrem karoserii i chromowanymi osiemnastocalowymi felgami. Bestia na czterech kółkach, jak głosiły reklamy.

Jeśli ktoś po wzrokowej uczcie czuł niedosyt, musiał zmienić zdanie po wejściu do środka. W zasadzie to już nie był samochód, tylko bar, pokój konferencyjny i salon gier w jednym. Wszystko w skórze, polerowanym drewnie i szkle – każdy element genialnie komponował się z wszechobecną elektroniką.

Producent pozostawił kokpit wyłącznie dla sentymentalistów – wszystkim sterowała sztuczna inteligencja. Sam Philippe ani razu nie kierował pojazdem. Spojrzał na krótko ściętego blondyna o sylwetce pływaka w odbiciu szyby. Przypomniał sobie o Mairi, która mocno związała się z tym samochodem i początkowo nie chciała się z nim rozstawać. Z zadumy wyrwał go obcy głos:

– Ale cacko! Jeszcze takim nie jeździłem.

Philippe odruchowo sięgnął do kabury. Obok stanął pracownik złomowiska, ubrudzony od stóp do głów smarami i smugami rdzy. Już sama jego obecność sprawiała, że samochód wydawał się brudny. Miliarder odsunął się, by zachować bezpieczną odległość i jednocześnie uniknąć roztaczającego się wokół mężczyzny smrodu, po czym przyjrzał mu się podejrzliwie. Uznał, że złomiarz nie stanowił zagrożenia, jednak nie odezwał się ani słowem, bo nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę. Jego ostentacyjna obojętność nie zniechęciła pracownika.

– A wie pan, ja to się cholernie cieszę za to, co pan wtedy zrobił. No, jak zrobił pan cały ten wielki wynalazek. Teleporty. Jak w tych filmach, star trekach czy star warsach. – Mężczyzna po czterdziestce z wydatnym brzuchem miał problem z wysłowieniem się, pomagając sobie rękami w tłumaczeniu.

– Portale. – Philippe poprawił machinalnie rozmówcę, po czym dodał: – Jest pan pierwszy. Dlaczego tak to pana cieszy?

– Bo dlatego mogłem jeździć takimi brykami, jakich nawet na oczy nie widziałem! Ha!

Złomiarz zarechotał, jakby opowiedział przedni dowcip. Badoit nie skomentował, tylko odsunął się jeszcze dalej, gdy poczuł śmierdzący oddech pracownika. Chociaż Philippe nigdy nie uważał się za osobę sentymentalną, w tej chwili szczerze pożałował pojazdu. Otrząsnął się.

– Żegnam.

– Taa…

Zapatrzony mężczyzna już go nie słuchał, oblizując wargi. Philippe pomyślał, że gdyby samochód był kobietą, właśnie oddał go gwałcicielowi recydywiście. Nie miał jednak w zwyczaju rozwodzić się nad problemem śmieci zbyt długo.

 

Ścianę zdobiła wielka, czerwona tarcza. W tle leciała kojąca muzyka klasyczna, odbijająca się echem w rozległym pomieszczeniu. Na środku znajdował się basen, a wielkie ekrany na prawej ścianie wyświetlały generowany komputerowo, ale jakże cudowny widok zalesionej doliny. Prawy, dolny róg obrazu zmienił się, pokazując informacje o zawartości pyłów w powietrzu oraz jego składzie chemicznym. Zdziwiony Badoit uniósł brew, widząc, że ponad połowa wskaźników zmieniła kolor z czerwonego na żółty.

Philippe przestał interesować się poprawą jakości powietrza, a skoncentrował się na kompozytowym łuku trzymanym w rękach. Napiął mięśnie, wycelował w ułamku sekundy i zwolnił cięciwę. Strzała pomknęła nad basenem, tnąc powietrze wypełnione muzyką klasyków. Wbiła się w ścianę kilka centymetrów nad środkiem.

Badoit pokręcił głową. Wziął kolejną strzałę, powtórzył proces i tym razem chrząknął zadowolony, gdy trafił w środek tarczy.

– Przeszkadzam ci, kochanie?

Do pomieszczenia wyłożonego gładkimi, brązowymi i beżowymi kaflami weszła zjawiskowa piękność – Mairi. Ciemnoskóra dziewczyna miała długie nogi, gładką, naoliwioną skórę, a czarne włosy upięła w zwykły kok, który jednak nie odbierał jej nic z uroku. Na bikini narzuciła prześwitującą chustę. Uśmiechała się do narzeczonego, krocząc pewnie w jego stronę.

– Nigdy mi nie przeszkadzasz. O co chodzi?

– Dostałam właśnie informacje z Libii. Zakończyliśmy budowę szkoły i trzynastu studni.

Philippe miał już pogratulować, ale zrozumiał, że uśmiech narzeczonej jest wymuszony.

– Czy wszystko w porządku?

– Tak. Po prostu… Sama nie wiem. Robię to już długo, jednak pracy nie ubywa. Myślałam, że ludzie skorzystają z szansy, a mam wrażenie, że wykorzystują jedynie twoje pieniądze.

Mairi zaczęła bawić się zaśniedziałą centówką zawieszoną na prostym rzemieniu. Badoit kupował jej najdroższe naszyjniki, ale nigdy nie zdjęła monety.

– Wybacz, jestem przemęczona. – Po dłuższej chwili przerwała milczenie: – Chyba już dawno bym porzuciła fundację, gdyby nie dzieci. Gdy widzę ich potencjał, wciąż mam nadzieję, że to wszystko ma sens. Szkoda, że innym brakuje takiej wiary i zapału jak im.  – Ożywiła się i dodała: – Zmieńmy temat! Co z twoim wynalazkiem? Przenośny portal, tak?

Miliarder wpatrywał się w narzeczoną. Chciał jej pomóc, ale mógł jedynie dać więcej pieniędzy, a to nie rozwiązywało problemów, tylko odraczało je w czasie. Wybrał milczenie.

Podszedł do stoliczka pod ekranami, na którym spoczywała aluminiowa walizka. Wyjął z niej przedmiot przypominający pistolet, tylko opleciony licznymi kabelkami, z zamontowanymi bębenkami i przełącznikami. Wrócił na miejsce i wycelował urządzenie w tarczę po drugiej stronie pływalni. Nacisnął spust i jedna ze strzał zniknęła w ułamku sekundy. Przechylił lufę w stronę wody, nacisnął jeszcze raz spust i strzała zmaterializowała się na nowo, kończąc lot cichym pluskiem.

– Voila!

– Fantastyczne. Wreszcie rozwiązałeś problem z wysokimi półkami!

Oboje się roześmiali. Potrzebowali na chwilę zapomnieć o dręczących ich problemach.

– Może uczcimy to jakąś kolacją? Otwarli w Bangkoku nową restaurację – zaproponowała Mairi.

– Wolę zjeść w domu. – Badoit posmutniał.

– Dostałeś kolejne pogróżki – westchnęła.

– Żeby tylko pogróżki. Oglądałaś wiadomości? Nie ma państwa, w którym jakaś banda idiotów nie obarczałaby mnie odpowiedzialnością za wszelkie nieszczęścia. Choroby, zanieczyszczenie, bezrobocie, nawet bezpłodność! Uwierzysz? Jeden kretyn w Rosji twierdzi, że portale czynią ludzi bezpłodnymi!

– Sam musisz przyznać, że mimo wszystko sytuacja się poprawia. Jest coraz mniej pogróżek.

– A nie powinno być żadnych. Ulepszyłem świat, powinien być wdzięczny.

– Wynająłeś przecież firmę, żeby popracowała nad twoim wizerunkiem.

– I co z tego? Najwyraźniej nie ma takich pieniędzy, żeby wszystkim zamknąć usta. Szczególnie gdy inni wynajmują konkurencję do ciągłego oczerniania mnie.

– W takim razie trzymamy się fundacji. Ludzie widzą, ile dobrego robisz.

– Mam dość, Mairi, jeśli sytuacja się nie poprawi, nawet nasze dzieci będą musiały się kajać. Zmieniłem świat, a w zamian dostaję nienawiść i zazdrość. Męczy mnie, że muszę się bez przerwy tłumaczyć i przepraszać. Co teraz? Mam dożyć starości, zamknięty w fortecy? Chyba prędzej zabiję się z nudów.

Narzeczona nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego z pochmurną miną. Znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy walczy z myślami. Podziwiał to w niej – zawsze podejmowała wyzwanie, choćby było niemożliwe do zrealizowania. Spróbował sam podsunąć jej pomysł:

– A propos dzieci…

Podszedł miękkim krokiem, uśmiechając się zalotnie. Gdy się zbliżył, oplótł ręce wokół talii kobiety. Chciał ją pocałować, ale zaparła się rękami.

– To nie jest odpowiedni czas. Ani miejsce.

– A kiedy będzie? Sama przyznałaś, że potrzebujących nigdy nie zabraknie.

– To nie znaczy, że mam się poddać! – Odepchnęła go.

– Kochanie, nie o to mi chodziło. Chciałem, żebyśmy zrobili coś dla siebie.

Przytulił ją jeszcze raz, ale tym razem nie walczyła. Wreszcie odetchnęła głęboko i spojrzała prosto w oczy narzeczonego, a to oznaczało, że podjęła jakąś decyzję. Odzyskawszy pewność siebie, powiedziała:

– Myślę, że znam sposób, jak zadowolić nas oboje.

 

Zdrowy rozsądek podpowiadał Badoit, że popełniał błąd. Kiedy Mairi zaproponowała, żeby porozmawiał z szemranym osobnikiem, chciał się wycofać, a nawet zrugać za niedorzeczny pomysł. Jednak kiedy Philippe przeniósł ludzkość na wyższy poziom cywilizacyjny, naprawdę trudno było mu znaleźć nowy cel w życiu. Dlatego obietnica narzeczonej, że Arnold Lewes pomoże kolejny raz zmienić świat, była bardziej niż kusząca.

Portal przeniósł ich do przestronnej sali, skąpanej w pomarańczowym blasku ledowych lampek ułożonych w kształty kwiatów. Pod ścianami pięły się rośliny i rosły krzewy, Badoit rozpoznał wyłącznie winorośl i krzaki malin. Przechodząc między pustymi stolikami, ocenił, że nie ma tu nawet odrobiny tworzyw sztucznych ponad te absolutnie niezbędne. Meble i sztućce wykonano z drewna, talerze i kubki były gliniane. Na każdym stoliku znajdowała się ręcznie robiona świeczka i jakaś roślinka doniczkowa.

Prostokątna sala z wysoko zawieszonym sufitem była dość rozległa. Philippe pomyślał, że budynek musiał zostać zaadaptowany na aktualne potrzeby. Zastanawiał się, co mogło być tu wcześniej, ale bez wychodzenia na zewnątrz nie miał szans nawet odgadnąć w przybliżeniu. Już dawno nie wychodził poza bezpieczne cztery ściany. Pierwszym powodem była ogólna niechęć do jego osoby, co w przeszłości kosztowało go już zdrowie, a co za tym idzie, zmusiło do wynajęcia ochroniarzy i zakupu broni. Gdy już nie musiał wychodzić, ograniczył się tylko do pistoletu. Następne na liście było zanieczyszczone powietrze. Tylko szaleni ekolodzy i miłośnicy architektury wychodzili na zewnątrz – oczywiście w maseczkach.

Większość urzędów, muzeów i innych instytucji została skomunikowana portalami. Podobnie miała się sprawa z tradycyjnymi sklepami. Porozrzucane po świecie punkciki zamieniły się w kilka większych magazynów, do których klient mógł przenieść się w dowolnej chwili, praktycznie z każdego miejsca na świecie. Przeżywały one swój renesans, gdy wartość internetowego handlu drastycznie spadła.

Oboje z Mairi ubrali się odświętnie, jakby mieli wystąpić przed Radą Narodów Zjednoczonych. Uważał, że przesadzają, ale wolał ustąpić narzeczonej niż rozpoczynać z góry przegraną dyskusję. Nie rozumiał, dlaczego topowa modelka i kierowniczka największej organizacji charytatywnej w jednym darzyła Arnolda głębokim szacunkiem. Jak weszła w konszachty z człowiekiem, nazywanym często ekoterrorystą, również pozostawało zagadką. Ze strzępów informacji wywnioskował, że poznali się podczas jednego z jej wielu pobytów w Libii.

Restauracja była pusta, pomijając narzeczonych i dwóch eleganckich kelnerów. Jeden z nich poprowadził ich w głąb sali. Wszystkie stoliki były nakryte i przyozdobione, tylko czekały na gości.

Z początku Philippe rozpoznał zaledwie sylwetkę Lewesa. Biorąc pod uwagę, co słyszał na jego temat, miliarder wyobraził sobie czterdziestoletniego mężczyznę z licznymi bliznami na twarzy, rozbieganym, nerwowym wzrokiem i ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Zapewne łysego, z jakimś mocnym tatuażem w widocznym miejscu. Bawiącego się nożem.

Zamiast tego zobaczył zmęczonego życiem biznesmena. Jego twarz była pokryta szpecącymi bliznami, ale raczej po ospie lub innej chorobie, niż otrzymanymi w walkach, jakie mu przypisywano. Siwiejące włosy, błyszczące od brylantyny, zaczesał do tyłu. Czujne spojrzenie przywodziło na myśl myśliwego i nawet ciepły uśmiech nie potrafił zatrzeć tego wrażenia.

– Miło mi pana poznać, panie Badoit.

Arnold wstał, poprawiając marynarkę i wyciągnął rękę w stronę Philippe.

– Panno Otombe. – Nie zapomniał o Mairi, do której uśmiechnął się szeroko, z wzajemnością. Wskazał im miejsca naprzeciwko siebie. Machnął ręką kelnerowi i spoczął na miejscu.

– Ciekawa restauracja. Pańska? – zapytał Philippe.

– Nie, mojego dobrego przyjaciela.

– Czy mogę zapytać, co wcześniej tutaj było?

– Budynek gospodarczy dla krów. Obecnie wegańska restauracja.

– Nie je pan mięsa?

– Bardzo rzadko.

– Z powodu przekonań?

– Owszem. – Arnold wyszczerzył zęby. – Chociaż moja motywacja nie dotyczy samego procesu uśmiercania, a jego skali. Problem z bydłem polega na tym, że stanowi ogromne źródło zanieczyszczeń powietrza. Zwierzęta produkują metan i dwutlenek węgla, do tego wymagają ogromnych połaci terenu, które w innych okolicznościach mogłyby być zalesione. Nie będę rozwodzić się nad branżami transportową i rzeźniczą, które również dokładają swoją cegiełkę do degradacji Ziemi. Równanie jest proste: im mniej mięsa jemy, tym mniejsze stada i zmniejszające się zanieczyszczenie.

– Rozumiem. – Philippe nie był szczególnie zainteresowany wywodami rozmówcy. – Wydaje mi się, że pomogłem panu w ratowaniu planety.

– Obawiam się, że wręcz przeciwnie. – Lewes rozłożył ręce w geście bezradności.

– Zlikwidowałem praktycznie cały przemysł transportowy. Zmieniłem branżę wydobywczą. Wkrótce znikną wysypiska, gdy portale zaczną przerzucać odpady na inną planetę. Nie potrafię wymienić procesów technologicznych, które zostaną, albo zlikwidowane, albo uproszczone dzięki mojemu wynalazkowi.

– Owszem, tylko to „wkrótce” zajmie kilkanaście lat, jeśli jest pan optymistą. Do tego dochodzi jeszcze większy problem: czy pomyślał pan, co się dzieje z wszystkimi samochodami, samolotami i maszynami? Albo, jak pan to nazwał, procesami?

– Pojazdy są w trakcie złomowania i przerabiania, a maszyny zastępowane są bardziej ekologicznymi.

– W ciągu kilku lat liczba wysypisk, złomowisk i zakładów przetwórczych wzrosła stokrotnie. Stokrotnie! Czy zdaje pan sobie sprawę, jakie zanieczyszczenia powstają z tego powodu? Niestety dużo większe niż możemy w tej chwili pojąć.

– Do kontroli zostały powołane odpowiednie instytucje, nie wspominając o niezliczonych organizacjach ekologicznych.

– Jeśli wierzy pan w ich skuteczność, jest pan, proszę o wybaczenie, naiwny. Na papierze wszystko się zgadza, ale widziałem, gdzie trafiają beczki z chemikaliami, gdzie jest zakopywana nadpodaż śmieci. Lasy wciąż są karczowane, bo nikomu nie chce się sprawdzić czy drzewa odrastają tak szybko, jak firmy wydobywcze obiecują. O zwierzętach nawet nie zaczynam, bo spędzilibyśmy tutaj cały dzień tylko na wymienianiu nieprawidłowości.

– To jest proces przejściowy. Za kilkanaście lat wszystko się uspokoi.

– Niestety dla nas, ludzkości, będzie już za późno. Przy obecnej degradacji i kłamstwach zidiociałych polityków, możemy jedynie opóźnić własną zagładę. – Philippe zobaczył na chwilę czystą nienawiść w spojrzeniu Lewesa. – Panie Badoit, jeśli czegoś nie zrobimy, następne pokolenie zamieszka w podziemnych schronach, żywiąc się przetworzoną papką i opowiadając sobie legendy o słońcu i drzewach.

– Myślę, że pan przesadza. Jeszcze przed portalami istniało wiele technologii przyjaznych środowisku.

– Może panele fotowoltaiczne? Takie, które zawierają w sobie różne związki chemiczne, zużywają się po kilkunastu latach i wymagają wspomnianych wcześniej zakładów recyclingowych? A może wiatraki? Nie wiem, ile już badań powstało na temat ich negatywnego wpływu na zwierzęta oraz roślinność. Wiedział pan, że zaburzają przepływ powietrza i dekoncentrują owady oraz ptaki, wpływając negatywnie na zapylanie? Skupmy się jednak na pańskich portalach. Owszem, słyszałem, że ich produkcja jest dość ekologiczna, ale do działania potrzebują sporo energii. Panele i wiatraki nie są w stanie zaspokoić tych potrzeb, dlatego wciąż korzysta się z elektrowni atomowych, a nawet węglowych!

Kelner zbliżył się do stolika z winem i przystawką, na co Arnold przerwał swój wywód. Philippe w ogóle nie zwrócił na to uwagi, pochłonięty złością na siebie i Mairi. Podejrzewał, że mężczyzna przed nim ­– stary bojownik i niespełniony anarchista – chce mu zaproponować coś, co nie miało ani grama tak głośno zapowiadanej atrakcyjności. Powstrzymał się przed wymownym spojrzeniem na narzeczoną, ale z grzeczności, gdy kelner ich opuścił, podjął dalszą rozmowę.

– Czego pan ode mnie oczekuje?

– Panie Badoit, co pan o mnie wie? Proszę powiedzieć tak szczerze, bez uprzejmości.

– Słyszałem, że jest pan ekologicznym bandytą, który brutalnie rozprawia się ze swoimi przeciwnikami.

– Philippe!

– Mairi, nic się nie stało.

Arnold uspokoił kobietę gestem ręki, po czym oparł się i skosztował wina. Pomimo ostrych słów, jego uśmiech nie zmienił się nawet na moment.

– Powiedzmy, że to prawda. Zabrakło tylko jednej informacji.

– Jakiej?

– Moja walka poszła na marne.

Badoit zrobił wielkie oczy. Nie wiedział, czego powinien oczekiwać, ale nie stawiałby na zwierzanie się terrorysty ze swojej nieudolności. Zaniemówił z wrażenia, dlatego wyręczyła go Mairi.

– Jesteś dla siebie zbyt surowy, Arnoldzie. Nie wszystko, co zrobiłeś, poszło na marne. Sudan, Somalia, Liban… Mam wymienić, co tam zdziałałeś?

– Dziękuję ci, Mairi, ale nie musisz mi słodzić. Cokolwiek udało mi się osiągnąć, rozwieje się jak dym w chwili, gdy mnie zabraknie. W zeszłym roku skończyłem pięćdziesiąt lat i zrozumiałem jedną rzecz. Z ludźmi i ich naturą nie wygram. Szkoda, że zajęło mi to aż trzydzieści lat, ale mówią, że lepiej późno niż wcale!

Arnold zaśmiał się głośno, ale nie udało mu się ukryć żalu. Philippe nie potrafił sobie wyobrazić, jak to jest zmarnować na coś trzy dekady. A jednak wszystko wskazywało, że on sam miał stracić o wiele więcej, jeśli czegoś nie zrobi ze swoim życiem.

– Pan chce, żebym wsparł jakiś projekt?

Na to pytanie, Arnold i Mairi wymienili spojrzenia. Philippe coraz mniej podobała się ta tajemniczość.

– Panie Badoit, już raz udało się panu zmienić świat. Czy chciałby pan to powtórzyć?

 

Nie zapamiętał wiele z tamtego wieczora. Kłócili się całą noc, wzmacniając argumenty winem, którego nawet na moment nie zabrakło. Philippe udowadniał, dlaczego pomysł był niedorzeczny i niemożliwy do zrealizowania, oni bronili się zaciekle, tłumacząc mu, dlaczego nie miał racji. To nie była sprawiedliwa walka, ale dopiero obietnica Mairi go przekonała. Chociaż wtedy wziął ją za groźbę. „Nie urodzę tutaj dziecka”, powiedziała i splotła ręce.

Teraz stali na włączonym portalu.

– Czy państwo są gotowi? – zapytał pracownik obsługi.

Philippe poprawił maskę tlenową, której wraz ze zbiornikiem w ogóle nie chciał zabierać, ale uległ namowom przewrażliwionej Mairi. Zacisnął rękę na przenośnym portalu w kaburze, którym niedawno zastąpił pistolet. Tym gestem dodał sobie otuchy. Dał znak pracownikowi obsługi. Ich trójka: Philippe, Mairi i Arnold zdematerializowali się w pomieszczeniu biurowca, należącego do firmy Badoit, by sekundę później pojawić się na porośniętym trawą wzgórzu. Philippe zachwiał się, ale nie z powodu podróży, a na widok gigantycznej przestrzeni. Nie raz odbywał lot promem w kosmos, ale tam wszystko wydawało się mniejsze i po którymś razie nie robiło już wrażenia. Tutaj obserwował ciągnący się po horyzont gęsty las. Taki widok należał już do przeszłości na Ziemi.

– Niesamowite! – pisnęła Mairi.

– To jest wspaniałe… – Arnold znieruchomiał.

Philippe próbował uspokoić oddech, ale nie potrafił. Inhalował się mieszaniną tlenu, dwutlenku węgla i jeszcze innych gazów, imitujących ziemskie powietrze, ale zamiast zaczerpnąć tchu, dusił się. Wreszcie spanikowany zerwał maskę tlenową. Mairi próbowała go powstrzymać, ale nie zdążyła nawet krzyknąć ostrzegawczo. Zachowała milczenie również, gdy Philippe zaczął nabierać głębokich oddechów, zamiast się dusić. Ona i Arnold poszli w jego ślady, ściągając swoje maski.

Badoit był w szoku. Powietrze było zupełnie inne niż na Ziemi. Wiedział, że jest czyste w każdym słowa tego znaczeniu, ale nie chodziło o to, czego nie widać, ale o to, co czuł. Wiatr przyniósł woń lasu, bombardując nos miliardera nieznanymi zapachami. Teoretycznie wszystko się zgadzało: drzewa, kwiaty, powietrze, ziemia, trawa, a jednak nic nie pasowało.

– Czy… czy… – Philippe miał problem z zebraniem myśli.

– Według zaprzyjaźnionych naukowców, tak mogła wyglądać kiedyś Ziemia – odpowiedział Arnold, nie kryjąc dumy.

Philippe z wrażenia przysiadł w cieniu uszkodzonej kapsuły, która umieściła portal na planecie o nazwie składającej się z ciągu liter i cyfr. Zdawał sobie sprawę, że portale przyśpieszyły kosmiczną eksplorację o całe wieki, ale aż dotąd nie postawił stopy na innej planecie bez konieczności zakładania skafandra, albo nie pozostając w ochronnej kapsule.

Teraz stał wśród dzikiej, nietkniętej jeszcze ludzką ręką przyrody.

– To nie jest wierna kopia. Różnice są na szczęście niewielkie, sama planeta przypomina Ziemię na etapie, gdy fauna dopiero co opuściła oceany. Ze wstępnych badań wynika, że ludzie mogą tu przeżyć.

Philippe oprzytomniał na te słowa i spojrzał na Arnolda, zapatrzonego w jakiś punkt na horyzoncie. Jego oczy błyszczały, on sam wręcz ociekał dumą. Podobnie było z Mairi. Oboje zachowywali się, jakby wygrali w totolotka. Nie podzielał ich radości. Może dlatego, że zdawał sobie sprawę z konsekwencji następnego kroku. Już raz się przekonał, jak ludzkość nie lubi zmian.

– Nigdy bym nie pomyślał, że znajdę się w raju. – Arnold przerwał przeciągającą się ciszę. – Poświęciłem tyle lat, by ochronić te marne resztki lasów, a teraz wszystkie moje działania wydają się okrutną kpiną. Aż dotąd nie zdawałem sobie sprawy ze skali zniszczeń na naszej planecie.

– Dlaczego zdecydowałeś się na takie życie? – zapytał Badoit.

– Stare dzieje…

– Opowiedz mu, proszę – wtrąciła się Mairi.

Arnold popatrzył na oboje z pewnym wahaniem, którego Philippe wcześniej u niego nie widział. Wreszcie jednak stary bojownik się przemógł:

– Urodziłem się w Niemczech, w małej wsi, która obecnie już nawet nie istnieje, zniszczona przez firmę górniczą. W pobliżu był prastary las, Hambach, wpisany na listę UNESCO. Gdy miałem dziesięć lat, nie obchodziło mnie, jak jest on stary, tylko ile frajdy mogę z niego mieć. Radość jednak nie trwała długo, gdy smutna pozostałość po pradawnej puszczy została wycięta pod kopalnię węgla brunatnego. Doskonale pamiętam betonowe kominy szpecące okolicę. Przypominały mi włócznie wbite w ciało Matki Ziemi. Tyle się trąbiło w tamtym czasie o ekologii, że węgiel jest zły, a odnawialne źródła dobre, ale bardziej od środowiska liczył się komfort. Solary czy wiatraki nie wystarczyły, a prądu przecież nie może zabraknąć!

Arnold spuścił głowę. Philippe i Mairi słuchali w milczeniu.

– Wszystko się zmieniło. Firma wydobywcza próbowała ratować sytuację sadzeniem drzew, ale to nie było to samo. Dla mnie. Pamiętam, że gdy zobaczyłem metalową siatkę z ostrzeżeniami oddzielającą mnie od zrytej ziemi w miejscu lasu, poczułem chłód. Jakby ktoś zdarł dach z mojego domu i wybił wszystkie szyby, a drzwi wyłamał z zawiasów. Wiem, jak to brzmi, ale tak czułem. To nie był duży las i w skali świata nie miał wielkiego znaczenia, ale byłem do niego przywiązany, tam spędziłem większość dzieciństwa. Coś się we mnie zmieniło, zacząłem bardziej interesować się środowiskiem i biologią. Im dłużej to robiłem, tym większy rósł we mnie zapał. I gniew.

Arnold przykucnął i przejechał dłonią po trawie. Urwał kilka źdźbeł i przysunął do nosa, mocno się zaciągając. Odrzucił zielsko i powstał, spoglądając na Philippe.

– Ten las uformował moją przyszłość. Pokazał też, że ekolodzy nie mają żadnej władzy.

– Dlatego Arnold musiał wybrać… inne metody.

Philippe zastanowił się, od kiedy jego narzeczona jest prawnikiem Arnolda.

– Mairi ma rację. W przeciwieństwie do tych niedorobionych obrońców, którzy potrafili tylko skuwać się łańcuchami, zdecydowałem, że moja walka musi być skuteczna. Ale o tym już słyszałeś, nawet jeśli nie wszystko jest prawdą.

Znajomy uśmiech powrócił na twarz Arnolda, maskując jego przeszłość i motywację. On zaś kontynuował kontemplację otoczenia.

– Jak to sobie wyobrażasz, Arnold? Mam na myśli, gdy już sprowadzimy tutaj wszystkich ludzi.

– Wyselekcjonowani przeze mnie aktywiści przejmą inicjatywę i wprowadzą przybyłych w nowe realia. Wytłumaczymy, jak zbudować schronienia i gdzie szukać jedzenia. Później nauczymy wszystkich wytwarzać proste narzędzia i mechanizmy. A wszystko bez elektryczności i Internetu.

– Nikt tego nie zaakceptuje. Będą się domagać, żeby to jakoś odkręcić. Zbuntują się, mogą nawet pozabijać twoich ludzi.

– Moi podwładni przejdą odpowiednie szkolenie w kierowaniu tłumem. Wytłumaczą, że jesteśmy w nowym świecie, gdzie obowiązują inne prawa. Wszyscy będą równi, a każdy, kto się nie dostosuje…

– Umrze – dokończył Badoit. – Masz świadomość, że zginą miliony? Chorzy i niepełnosprawni w pierwszej kolejności. Potem dzieci, gdy zabraknie schronienia i pożywienia. Mogliśmy wyleczyć wiele chorób w naszym świecie, ale zrobiliśmy to dzięki medycynie, a tej tutaj zabraknie. Nie wspomnę nawet o nowych zarazkach.

– Albo to, albo zagłada wszystkich na ojczystej planecie. Środowisko już nie wydoli, tylko całkowite zatrzymanie przemysłu da szansę naturze na odrodzenie się. Albo cywilizacja, albo życie.

– Moglibyśmy przenieść sprzęt i technologię, ale kontrolować jej użycie.

– Wiesz, że to nie wystarczy – wtrąciła się Mairi. – Widziałeś, co działo się tam, gdzie pojawiła się fundacja. Podajemy ludziom gotowe rozwiązania i nie chce im się myśleć ani walczyć. Tutaj nie będą mieli wyboru. Jednocześnie wszyscy zapamiętają stary świat i jego historię. Wyciągną wnioski, poprawią się. Nawet jeśli to będzie kosztować życie tysięcy. Lepsza taka ewolucja niż stagnacja prowadząca do zagłady całej cywilizacji.

Philippe patrzył na narzeczoną z otwartymi ustami. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że kobieta jego życia tak łatwo może skazać ludzi na śmierć. Tym bardziej, gdy sama nie raz się z nią zetknęła. Bawiła się naszyjnikiem i patrzyła na niego wyzywająco.

– Jak wyglądają przygotowania do drugiej fazy? – zapytał Arnold, przerywając ciszę.

Badoit zapatrzył się w cienką, brązową linię na horyzoncie, odcinającą szafir nieba od szmaragdu dżungli.

– Udało nam się znacząco przyśpieszyć produkcję. Przy wsparciu fundacji, w ciągu roku portale pojawią się dosłownie w każdym domu na Ziemi. W każdej metropolii, mieście, wsi czy szałasie w najgłębszej dżungli. W tej chwili przygotowujemy transport urządzeń dla tej planety. Na podstawie twoich analiz i map, wybierzemy kilkadziesiąt tysięcy punktów, w których pojawią się ludzie. Jednak odpowiednio wcześniej wyślemy agentów.

– A same portale?

– Ostatni z nas zgasi światło – rzucił lakonicznie miliarder.

– Wspaniale! Prawda, że wspaniale? Och, już nie mogę się doczekać! – Arnold zaczął pocierać dłonie.

– Znów to zrobisz, kochanie!

– Co, Mairi?

– Zmienisz świat!

Odwrócił się i jeszcze raz omiótł wzrokiem niezbadaną przestrzeń. Obcą, niebezpieczną, ale i tak o wiele bardziej atrakcyjną niż Ziemia. Bo tutaj nie było ludzi, którzy dybali na jego życie i nienawidzili go, choćby tylko dla zasady, żeby mieć kogo obarczyć za swoją nieudolność. Zazdrościli mu sukcesów, pieniędzy i tego, że wkrótce pojawi się w podręcznikach do historii jako wizjoner, wynalazca i filantrop. Żywa legenda.

Pogłaskał zminiaturyzowany przenośny portal. Niechciane myśli odpłynęły, pozwalając mu delektować się widokiem. Aż do dzisiaj nie wiedział, że czegoś mu brakuje. Tak przyzwyczaił się do portali, że nie myślał nawet o wychodzeniu na zewnątrz. Zresztą nie było do czego wychodzić, gdy powietrze wyglądało, jakby patrzył na świat przez gogle spawacza. Teraz nie miał maski, stroju ochronnego, a mimo to czuł się bezpieczniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Przez chwilę nawet zrozumiał punkt widzenia Arnolda.

„Mógłbym tu zamieszkać”, pomyślał i uśmiechnął się zadowolony.

– O czym myślisz, kochanie? – Obok przysiadła Mairi.

– Podoba mi się tutaj.

– Prawda? Wspaniałe miejsce.

– Gdybyśmy ofiarowali je ludziom, bez tego planu…

– Wiem, do czego zmierzasz. Wreszcie spłaciłbyś swoje długi wobec ludzkości, wobec tych wszystkich ludzi, których życie zmieniło się na gorsze. Tylko, Philippe, ty nie masz u nikogo długu. Nie ty zamykałeś zakłady, zwalniałeś ludzi, tylko właściciele, którzy kierowali się wyłącznie bilansem zysków i strat. Nie musisz szukać akceptacji wszystkich ludzi.

– Masz rację. Jak zwykle.

Philippe przytulił Mairi i pocałował ją.

 

To był męczący rok, pełen ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń. Mimo to Badoit nie narzekał, a wręcz z radością przyjął ten harmider i zamieszanie. Znów poczuł się jak w czasach, gdy konstruował pierwszy prototyp. Odpuścił sobie życie towarzyskie, tym bardziej że miał wymarzoną kobietę, podzielającą jego marzenia i cele. Z pozoru zajmowali się tym samym co wcześniej – Philippe produkował portale, Mairi je rozdawała. Arnold w tym czasie szkolił swoich ludzi i przygotowywał całą operację.

Fundacja działała sprawniej niż wcześniej, drastycznie zmniejszając różnicę w majątku między Badoit a drugim najbogatszym człowiekiem na świecie. Mimo to świat zdawał się niezmienny w swojej niechęci do niego. Zamiast dziękować za bezinteresowną pomoc, tabloidy zarzucały mu, że ruszyło go sumienie i próbuje zadośćuczynić wyrządzonym krzywdom. Miał ochotę wymordować wszystkich polityków i dziennikarzy.

Przetarł twarz zmęczony całodniową gonitwą i doglądaniem technicznej strony wielkiego exodusu. Wszystkiego dopilnowywał osobiście, minimalizując krąg wtajemniczonych. AI sterowała promami z portalami lecącymi na Nową Ziemię, a ją zaś kontrolował wyłącznie on. Sam wgrywał do systemów produkcyjnych oprogramowanie, które miało przesłać ludzi na inną planetę, po czym usmażyć maszyny uniemożliwiając powrót. Jednocześnie zablokował dostęp innym.

A teraz prawie wszystko było skończone.

– Dzwonił Arnold.

Mairi bezszelestnie wkradła się do gabinetu, zaskakując go na chwilę. Szybko zgasił ekran wyświetlający dokumenty fundacji, po czym uśmiechnął się do swojej świeżo upieczonej żony. Planował zabrać ją na miesiąc na jakąś tropikalną wyspę, ale zamiast tego oboje planowali wysłać ludzkość do raju.

Ostatnie tygodnie dały się również we znaki kobiecie. Zbladła, nieustannie była zmęczona, a stres przyprawiał ją o ból żołądka. Kilka razy słyszał, jak wymiotowała. Wiedział jednak, że jest zbyt dumna na przyjęcie troski, dlatego się nie odzywał. Całe przedsięwzięcie pochłaniało tyle czasu i energii, że oddalili się od siebie. W tej chwili miał ochotę rzucić wszystko i zabrać ją do sypialni.

– Czego chciał?

– Powiedział, że wysłał już swoich ludzi.

Philippe poczuł lodowaty dreszcz na plecach i na moment wydało mu się, że sam za chwilę zwymiotuje. Już nie było odwrotu. Aż do teraz, wszystko można było anulować. Wycofać się i powiedzieć „nie, dziękuję”. Miliarder spojrzał na swoje dłonie, jakby nagle miały pokryć się obrzydliwymi wybroczynami, ale nic takiego się nie stało.

– Tydzień przed czasem! Użył przynajmniej portali, które mu wskazałem?!

– Tak. Nie denerwuj się, kochanie. Wszystko idzie zgodnie z planem.

– Nie idzie, skoro nie trzyma się terminów.

– Uznał, że agenci potrzebują więcej czasu do zaaklimatyzowania się na miejscu. Muszą rozpoznać teren, poszukać wody i jedzenia.

– Czy przez to nie zepsują swojego kamuflażu? Gdy reszta wpadnie w panikę, oni będą znali wszystkie odpowiedzi.

– Nie martw się. Arnold przygotował się na to.

– Dlaczego tak bardzo mu ufasz? Nie widzisz, że się zmienił od naszego pierwszego spotkania?

Przysiadła na kanapie pod ścianą, zapadając się w miękkim materacu. Zacisnęła usta, okazując irytację. Badoit spodziewał się sprzeczki.

– Doskonale znam jego motywacje. Widziałam, co robił, ale też jakie efekty to przynosiło. A ty, skoro go „przejrzałeś”, dlaczego się nie wycofałeś?

– Po pierwsze, bo chciałem zrobić coś wielkiego. Jeszcze raz, a pewnie ostatni. Po drugie, Ziemię czeka mimo wszystko lepsza przyszłość.

Obserwował żonę, masującą kark i wzdychającą bez przerwy. „Odprężyła się, a więc jednak nie będzie kłótni”, przemknęło przez myśl Philippe.

– Myślimy podobnie, mężu.

– Nie będzie ci żal tego wszystkiego? Luksusu, wygód, wpływów? Naprawdę chcesz spać pod gołym niebem, jeść robaki i korzonki, i podcierać się liśćmi? Przecież ty, jak nikt inny wiesz, jakie to jest życie.

Znieruchomiała i przeszyła go wzrokiem. Nie powinien był przywoływać jej przeszłości.

– Doskonale pamiętam moje dzieciństwo. Wiem, co to jest bieda i bezradność.

Myślał, że zaraz mu wygarnie, ale zamiast tego się uspokoiła.

– Znam Arnolda dłużej, niż ci się wydaje. Nawet on sam nie wie jak długo. Po raz pierwszy widziałam go w rodzinnej wiosce. Wraz z grupą ludzi wjechał do niej i wdał się w strzelaninę.

Philippe wytrzeszczył oczy, ale milczał.

– Taka strzelanina nie była dla mnie nowością. Kłusownicy bez przerwy walczyli między sobą albo z milicją. Wtedy jednak do konfliktu włączył się Arnold. Jego ludzie przegonili kłusowników i zarekwirowali kość słoniową. Kilku pechowców pobili prawie na śmierć. On sam za pomocą tłumacza ostrzegł, że następnym razem pozabija każdego, u kogo znajdzie kieł.

Mairi odchyliła głowę do tyłu, przypatrując się sufitowi. Wreszcie spojrzała na męża w pełnym skupieniu.

– Zrozumiałam wtedy, że świat to dzikie miejsce bez sentymentów. Królestwo silniejszego. Arnold miał pieniądze na opłacenie najemników, nie przejął się w ogóle prawem, po prostu chciał ukrócić samowolkę i to zrobił. Gdy odjechali, wkradłam się do szałasu jednego z kłusowników i zabrałam wszystko, co się dało. O kilka chwil uprzedziłam innych. Za pieniądze kupiłam bilet do miasta, ale zostawiłam sobie tę monetę.

Wzięła w palce centówkę i zaczęła ja pocierać jak talizman.

– Tamto wydarzenie mnie zmieniło z bezradnej ofiary w… w kogoś, kto podejmuje działanie. Robiłam rzeczy, których nawet teraz się wstydzę, ale dzięki temu wspięłam się wysoko. Poznałam ciebie. Na chwilę zapomniałam o przeszłości i uwierzyłam, że wielkie pieniądze mogą zmienić naturę ludzi! Niestety fundacja pomogła niewielu potrzebującym, głównie dzieciom, a dla reszty stanowiła wyłącznie sposób na bytowanie. Boję się jednak, że gdy odpuszczę, te dzieci na końcu zamienią się w swoich rodziców. Zrozumiałam, że to nie pieniądze kształtują człowieka, ale brutalny świat. Może, gdy umieścimy ludzi w nowym, zrozumieją, na czym polega życie.

– A na czym według ciebie ono polega?

– Na walce. Na pozostaniu czujnym i wypatrywaniu najlepszej okazji.

– Opisujesz świat zwierząt.

– Bo nimi jesteśmy! I wreszcie trafimy do odpowiedniego dla nas środowiska.

– Czy ja byłem dla ciebie najlepszą okazją?

– Nie, skarbie. Źle mnie zrozumiałeś.

Wstała i, nie przestając bawić się naszyjnikiem, usiadła mu na kolanach, obejmując za szyję.

– Nie wybrałam cię, ponieważ byłeś okazją. Od pierwszego spotkania wiedziałam, że jesteśmy sobie pisani i możemy zrobić coś wspaniałego. Ty też to poczułeś, przyznaj.

– Coś wtedy poczułem. Ale w spodniach.

Uderzyła go w ramię, ale się uśmiechnęła. Potem go pocałowała.

– To jest niesamowite – powiedział, gdy oderwali się od siebie.

– Co jest niesamowite?

– W tej chwili czuję to samo, co przy naszym pierwszym spotkaniu!

– Mhm. Chyba nie wytrzymam do drugiej randki.

Pociągnęła go za sobą na kanapę.

 

Tym razem było inaczej. Kiedy kończył pierwszy portal, nie myślał o wszystkich konsekwencjach. Nie potrafił sobie wyobrazić następstw, a w mętnych fantazjach spodziewał się zachwytu i uwielbienia. Nie był psychicznie przygotowany na groźby, wyzwiska, pobicie i całe morze nienawiści, które pochłonęło jego naiwne postrzeganie drugiego człowieka. Z początku nawet przyrównywał się do mitycznego Prometeusza, ale potem popłynęły pieniądze, a chciwość ambitnych krezusów pokonała bogactwa starych władców Ziemi. Gdy już wszystko zostało przesądzone, a stary świat niemal zniknął w oparach nowego, przedstawiciele umierającego postawili sobie za cel wyłącznie dopiec Badoit.

Dzisiaj, stojąc przed centrum dowodzenia, inaczej patrzył w przyszłość. Nie miał złudzeń co do tego, jak ludzie odbiorą nowy projekt. Skóra Philippe pogrubiała i uodporniła się na naiwność oraz beznadziejną wiarę w lepszą naturę człowieka. Mairi nie miała w jednej sprawie racji – ludzie potrafili być gorsi od zwierząt.

Spojrzał na nią, jak niecierpliwie przebiera nogami przed wielkim ekranem. Ten co chwilę aktualizował dane o przenoszonych ludziach. Dziesięć miliardów istnień właśnie kończyło swoją podróż. Philippe, chociaż nigdy by tego nie powiedział na głos, był pod wrażeniem zaradności Lewesa. Ten stał nieruchomo przed wielkim oknem biurowca, z założonymi rękami z tyłu, dumnie wypinając pierś. Jak generał doglądający zwycięskiej bitwy. Jak dyktator przed mapą swojego mocarstwa.

Sukces przedsięwzięcia zależał przede wszystkim od samych ludzi i tego czy przejdą przez portale. Czas odgrywał kluczową rolę, bo jeśli proces zająłby więcej niż kilka dni, wreszcie ktoś by się zorientował i zbuntował. Stanęli przed problemem – jak nakłonić ludzi, by masowo przeszli przez portale. Arnold wymyślił nieznaną zarazę, która miała rzekomo wysoki odsetek śmiertelności wśród osób niezaszczepionych. Wykorzystując media i Internet, tak sterował nastrojami, by nikt nie wpadł w panikę, a jednocześnie wszyscy uznali za konieczne podjęcie natychmiastowego szczepienia. Gdy przechodzili przez portale, nie trafiali jednak do szpitali.

To było trzy dni temu. Właśnie ostatni maruderzy opuszczali planetę.

Philippe poczuł to samo, co na Nowej Ziemi. Spokój, ciszę, bezpieczeństwo. Prawie żadnych ludzi wokół, planeta pozbawiona najgorszego zagrożenia, mogąca ponownie się zregenerować. Odbudować to, co obwieszczono nie do odratowania. Stłamsić wyziewy przemysłowe, oczyścić brudne rzeki i morza, rozpuścić śmieci, zmieniając je w to, czym pierwotnie były. Badoit wiedział, że proces zajmie tysiące lat, ale kiedyś znów Stara Ziemia będzie nadawała się do zamieszkania. Nie wiedział tylko dla kogo.

Z zamyślenia wyrwał go rechot Arnolda. Właśnie z Mairi przybijali sobie piątki, kiedy liczba na ekranie spadła do trzech. Do ich trójki.

– Philippe! Udało się!

Z grzeczności odwzajemnił uśmiech i skinął głową. Mocniej zacisnął dłoń na schowanym w kieszeni przenośnym portalu wielkości małego pistoletu. Ostatnie dzieło jego firmy.

Mairi podbiegła do niego i pocałowała.

– Jesteś genialny! Gdyby ktoś mi powiedział, że będę żoną człowieka, która dwa razy zmieni świat, wyśmiałabym go. Jakby raz nie wystarczał! Jesteś żywą legendą!

– Albo szatanem.

Słowa Arnolda przerwały radość kobiety. On sam przestał się uśmiechać.

– O co ci chodzi? – zapytała.

Patrzył wyzywająco, oddychając szybko.

– Ostatnio dużo myślałem. Poświęciłem tak wiele, żeby ratować ten świat, a w zamian za to byłem ścigany i więziony. Musiałem robić rzeczy, których sobie nawet nie wyobrażacie.

Badoit zesztywniał. Zacisnął szczękę, obserwując uważnie każdy ruch Lewesa. Jak zwykle wyręczyła go Mairi:

– O czym ty mówisz? Przecież uratowaliśmy ludzkość i planetę.

– Tak, to jest piękne, ale myślałem… dla odmiany pomyślałem o sobie. Ocaliłem starą Ziemię i nie jestem już tutaj potrzebny, zaś w nowym domu ludzie będą potrzebowali przywódcy.

– To sobie rządź! Co nas to obchodzi? – Mairi była coraz bardziej sfrustrowana.

– Nikt nie zaakceptuje bandyty na swojego przywódcę – Philippe odpowiedział zamiast Lewesa.

– Dokładnie. Jakąkolwiek bajkę bym chciał wcisnąć ludziom, nie będą chcieli mnie słuchać. Posłuchaliby natomiast bohatera.

– Czyli co? Zostawisz nas tutaj? Samych? – Do Mairi zaczęły docierać intencje Arnolda.

Mężczyzna pokręcił wolno głową.

– Nie potrzebuję was żywych – powiedział i wyciągnął pistolet.

– Ty świn…

– Uspokój się. – Philippe przerwał żonie ostrym tonem.

– Właśnie. Mam nadzieję, że rozumiesz – Lewes zwrócił się do Badoit. – To nie jest nic osobistego, jestem wam szczerze wdzięczny za pomoc. Jednak mam już dość tej planety. Przyszedł czas na nowy start, a wasza śmierć będzie symbolem nowego porządku. I utwierdzi moją władzę, kiedy ogłoszę się waszym katem.

Lewes wyciągnął pistolet przed siebie i chciał wystrzelić, ale okazało się to niemożliwe, gdyż w ułamku sekundy broń zniknęła. Razem z dłonią, nadgarstkiem i częścią przedramienia.

Patrzył w szoku na krwawiący kikut ręki, upadając ciężko na kolana. Próbował zatamować broczącą krew drugą dłonią. Oddychał nerwowo i płytko, jakby się dusił.

Mairi odsunęła się od Philippe i zwymiotowała. Oparła się o ścianę, próbując nie zemdleć, a Badoit wypuścił głośno powietrze, jakby je wstrzymywał bardzo długo. Spojrzał na zminiaturyzowany, przenośny portal, przypominający w tej chwili obcy twór. Odrzucił na wpół rozładowane urządzenie. Podszedł do żony i poprowadził ją do fotela, a następnie podał jej butelkę z wodą. Była blada i półprzytomna, ale w miarę stabilna. Zbliżył się do Arnolda.

– Nigdy nie zabiłem człowieka – zwierzył się, gdy kucnął przed nim.

Lewes zdążył już zblednąć, najwyraźniej upływ krwi był większy, niż Badoit przypuszczał.

– Zastanawiałem się, jak to będzie. Czy poczuję wyrzuty sumienia, załamię się i targnę na własne życie? Wciągnę się w jakiś nałóg, stoczę na samo dno? Lecz trzy dni temu ludzie zaczęli przechodzić przez portal, a ja poczułem wyłącznie ulgę.

– O czym… o czym ty mówisz? – Głos Arnolda zanikał jak kolory na twarzy.

– Podjąłem się tego zadania, ponieważ chciałem zmienić świat. Jednak, czego bym nie zrobił, ludzkość bez przerwy mnie rozczarowywała. Jak ty teraz. Zmieniłem wasze życia, a chcieliście tylko więcej. Wiedziałem, że po ostatniej rewolucji, tym razem mi nie odpuścicie. Nienawidzicie tych, którzy mają lepiej i próbujecie wydrzeć ich szczęście. Destrukcja leży w ludzkiej naturze i wiesz to lepiej ode mnie. Widziałeś, co zrobiliśmy naszej planecie. Musiałeś choćby podejrzewać, co prędzej lub później zrobią na nowej.

Po minie Arnolda poznał, że wiedział. Tak upadły ideały, którymi Arnold zasłaniał się całe życie. Żadna tarcza nie chroniła jednak przed śmiercią.

– W zasadzie jesteśmy podobni. Zdajemy sobie sprawę, jak marna jest nasza cywilizacja. Różnimy się tym, że ty chciałeś nią rządzić, a ja usunąć.

Arnold był na skraju omdlenia. Próbował zadać pytanie, ale tylko poruszał ustami. Philippe domyślił się jednak treści.

– Ludzie nie trafili na nową Ziemię.

Starszy mężczyzna upadł. Minuty, a może sekundy dzieliły go od nieuniknionej śmierci. Philippe patrzył na niego, ale nic nie poczuł.

– Gdzie ich wysłałeś?

Odwrócił się, gdy usłyszał pytanie Mairi. Była przytomna, chociaż wciąż blada. Kurczowo trzymała się za medalion.

– Ludzkość? Wyrzuciłem ją.

– Wszystkich?

– Nie. Słuchałem twoich opowieści, zapamiętałem słowa Arnolda. I wiesz co? Wbrew logice postanowiłem dać nam, ludziom, jeszcze jedną szansę. Wykorzystałem twoją pracę dla fundacji i przeanalizowałem zebrane informacje. Wybrałem dzieci, które według ciebie rokowały na przyszłość.

– To wszystko wciąż do mnie nie dociera – powiedziała, gdy zatrzymała spojrzenie na zwłokach Lewesa.

– Nie dziwię się, że Arnold chciał nas zabić. Jeśli nie on, zrobiłby to ktoś inny. Odebralibyśmy im wszystko, skazalibyśmy na życie pozbawione wygód i bezpieczeństwa.

Walczyła ze sobą. To było za dużo dla niej, szczególnie że przed chwilą omal nie zginęła z rąk Arnolda, którego uważała za przyjaciela. Jednakże Philippe nie pomylił się co do niej. W końcu pojęła prawdę, którą sam znał od dawna.

– Naprawdę zabiliśmy całą ludzkość?

– Nawet jeśli systemy pominęły jakichś ludzi, jest ich zbyt mało, żeby odtworzyć cywilizację.

– Jestem w ciąży – powiedziała po chwili.

– Podejrzewałem. – Uśmiechnął się ciepło.

Chwycił osłabioną żonę pod ramię i pociągnął w stronę portalu. Z trudem powstrzymywał ekscytację na myśl, że pokaże jej wspaniałe osiedle wybudowane potajemnie na tym samym wzgórzu, z którego podziwiali Nową Ziemię po raz pierwszy. Wiedział, że nic im nie grozi w nowym domu. Im i ich dzieciom.

Patrzył z zachwytem na żonę. Pomimo szoku, jaki przeżyła, trzymała się twardo, odzyskując powoli wigor. Przypominała lwicę – dumną i bezwzględną, ale ponad wszystko dbającą o najbliższych. Cieszył się, że chociaż raz on mógł coś dla niej zrobić. Jednakże najwięcej radości dawała mu myśl, że zostanie ojcem. Osiągnął wszystko, co było w zasięgu żywej legendy.

– Chodź, pokażę ci twój nowy dom.

– Gdzie on jest?

– W raju. Daleko stąd.

Koniec

Komentarze

Wyciąg co ciekawszych moich opinii z betowania:

Po przeczytaniu mogę stwierdzić, że od strony prezentacji postaci nastąpiła znaczna poprawa. Dajesz im motywacje, przeszłość, mocniejsze reakcje na brutalniejsze decyzje. Końcowa decyzja Mairi jest bardziej zrozumiała. Ubogacenie Arnolda uwolniło go od bycia prostym narzędziem fabularnym

Bohater nie jest typem, z którym można sympatyzować od strony czytelniczej, ale nie musi taki być. Jak dla mnie wyszedł dobrze – samolub, skupiony jedynie na sobie i swoich doznaniach, który za łaskę poczytuje ocalenie życia wybranej grupce dzieci. Idealny tyran :)

Co do wydarzeń, to mają swoją logikę, ale balansujesz na granicy zawieszenia niewiary.

To napisawszy, daję klika, bo koncert fajerwerków jest jak najbardziej poprawny w moich oczach.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Łyżka dziegciu: Statystycznie rzecz ujmując, niemożliwa jest teza, że WSZYSCY w krótkim czasie skorzystają z portali. Statystycznie rzecz biorąc – nawet do dwudziestu– trzydziestu procent NIE SKORZYSTA. Tym bardziej że w każdrj populacji jest spory odsetek kontestatorów i konserwatystóe a priori. Tym samym główne założene opowiadania jest nierealne do spełnienia. Zatem jego pointa chybiona. P.s. Kto będie służbą pary głównych samotnych bohaterów? Bo w KAŻDYM raju musi być ktoś kto odkurza , gotuje i wywozi szambo. Oraz naprawia krany i spłuczki. Istnienie raju w postaci przez ciebie przedstaeionej wymaga mniej więcej kilkunastu osób służby. Co będą jedli? W jaki sposób i CZYM zostaną opłaceni, skoro ludzkość, a więc i ekonomia pieniądza przestały istnieć? A co będzie, jeśli sami zechcą być w raju i zmienią swych państwa w służbę? Nie ma ich? To wracam do pytania wcześniejszego: Kto sprząta, naprawia i wywozi szambo? Para ocalałych? To sorry, ale nikt o zdrowych zmysłach nie zechce być Adamem i Ewą w takim "raju". P.s. A co jeśli bohaterkę rozboli ząb? Kto przyjmie jej poród?itd, itp. Ładnie napisane, absolutnie nierealistyczne..

Cóż, mam mieszane uczucia. Jest tu zestaw klisz, których bardzo nie lubię – naiwna ekologia, hamletyzujący miliarderzy, złowrodzy badguye, osobnicy którzy wiedzą najlepiej, jak uszczęśliwić innych, zabójcze szczepionki i immanentnie zła natura człowieka.

No to po kolei – pomysł, że można się cofnąć do świata bez dzisiejszych ułatwień technicznych (elektryczności np.), to mrzonka. A właściwie – sposób nie na restart cywilizacji, a jej zagładę. BTW – jak wygląda “wspaniałe osiedle” na Nowej Ziemi? Jest kanalizacja? Elektryczność? Bo jeżeli tak, to potrzebują przemysłu. I kółko się zamyka.

Niezmiernie mnie irytują miliarderzy, zatroskani losem świata, a także niechęcią innych ludzi. Takich bogaczy nie ma. Gdyby mieli takie skrupuły, nie byliby miliarderami.

Ekologia – dość naiwna. Że wpływ ludzi na środowisko jest znaczący, nikt nie przeczy. Ale drogą do naprawy środowiska nie jest rezygnacja z osiągnięć postępu technicznego (ale to górnolotnie zabrzmiało), a wręcz przeciwnie – dalszy postęp. Droższe, nowsze, czystsze technologie.

Podoba mi się natomiast pomysł na szaleńców, którzy chcą meblować świat zgodnie ze swoimi ideami. Takich bufonów, idiotów przekonanych o własnej nieomylności już przerabialiśmy. I nigdy się to dobrze nie kończyło (że wspomnę 1789 albo 1917).

Drażnią i detale – jeśli teleportacja jest tak powszechna, to po co sklepy? Skaczemy od razu do producenta, bez pośredników. I jeszcze – jeśli można się teleportować na Nową Ziemię, po co tam promy wysyłać? Teleportów nie da się w częściach wysyłać? Teleport działa dziwnie – strzałę teleportuje w całości, ale Arnoldowi rękę urywa. Jakaś kwestia ustawień? Koncept “wtajemniczonych” też wydaje mi się chybiony. Prędzej by bunt podnieśli, dowiadując się o swojej przyszłej roli. Aha, i po stracie połowy ręki i utracie wielkiej ilości krwi chyba traci się przytomność?

A co do szczegółów:

– “Linię nadwozia zaprojektowali najlepsi architekci” – architekci projektują budynki i budowle, a nie samochody;

– “cieszę za to” – raczej: “cieszę się z tego”;

– “Wbiła się w ścianę kilka centymetrów nad środkiem” – czy tarcza była ścianą?;

– “naoliwioną skórę” – hm, jak dla mnie naoliwiona to może być maszyna;

– “Budowa szkoły zakończyła się, tak samo wszystkie trzynaście studni” – ale o co chodzi? budowa studni się zakończyła?;

– “czynią ludzi bezpłodnych” – “czynią ludzi bezpłodnymi”;

– “Szczególnie jak inni wynajmują” – “gdy inni wynajmują”;

– “gdy handel internetowy drastycznie spadł” – ale z półki spadł ;)? spadła jego wartość, wolumen czy jego obroty; coś w tym stylu;

– “z licznym bliznami na twarzy” literówka: licznymi;

– “Budynek gospodarczy dla krów” – taki budynek ma swoją nazwę: obora;

– “ale dla taktu, gdy kelner ich opuścił, podjął dalszą rozmowę” – nie “dla taktu”, ale “z grzeczności”;

-“Dodał sobie odrobinę pewności siebie” – jak to można zrobić? wziął pigułkę? podkręcił potencjometr?;

– “Tutaj stał pośrodku ciągnącego się po horyzont gęstego lasu” – to mi nie brzmi, jeśli wylądowałeś pośrodku gęstego lasu, to nie widzisz horyzontu; wcześniej mówisz, że wylądowali na trawie na wzgórzu; to może stał na polanie na wzgórzu pośrodku lasu? i wtedy to ma sens, ale za to nie brzmi;

– “Inhalował się mieszaniną tlenu, dwutlenku węgla” – oddychał raczej, i jeśli to ma być ziemskie powietrze, to zdecydowanie ważniejszy do CO2 jest azot;

– “Unesco” – to akronim, czyli UNESCO;

– “Środowisko już nie wydoli” – zgrzytający kolokwializm;

– “dumna na przyjęcie troski” – tego nie rozumiem;

– “Jak dyktator przed swoim mocarstwem” – czy mocarstwo jest osobowe? może armia albo poddani?;

– “Była blada i półprzytomna, ale w miarę stabilna” – słowa “stabilna”używa się raczej dla osób nieprzytomnych?;

– “Lewes zdążył już zbladnąć” – literówka: zblednąć;

– “trzymała się za medalik” jak dla mnie moneta to nie medalik.

 

I podsumowując – niestety, opowiadanie nie trafiło w moje gusta.

 

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Fragmenty z pierwszego komentarza z bety.

 

Pomysł jest, nawiązanie do motywu legendy będzie zapewne wystarczające dla Naz. Całość napisana przynajmniej poprawnie (…)

Takie historie, w których przedstawione są osoby o niepojętej władzy, które mogą zmienić cały świat i losy ludzkości, są ryzykowne. Ciężko sobie wyobrazić, że jeden człowiek z garstką pomocników wpływa na dzieje całej cywilizacji, w tak radykalny sposób. Przecież każde najmniejsze zmiany w dziejach świata, to proces bardzo skomplikowany, złożony i rozłożony w czasie. Zawsze są jakies opory, nieprzewidziane sytuacje, logistyczne problemy, kwestie polityczne, gospodarcze, społeczne itd..(…) Oczywiście jako czytelnik mogę zawiesić swoją niewiarę i skupić się na pomyśle i bohaterach.

 

Oraz z ostatniego.

Ja tu widzę dobry efekt betowania. Autor wziął sobie do serce uwagi i sugestie betujących i naprawdę solidnie “uzupełnił” tekst w tych miejscach, gdzie należało. Ta wersja jest zdecydowanie lepsza. Tekst jest doprawiony, motywacja i charakterystyki postaci pogłębione, portale lepiej umiejscowione w świecie opowieści, zakończenie bardziej przemyślane. Nadal mam wątpliwości co do zasadności tej masowej zagłady ale to jest Twoja historia i taką ją widzisz. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

To ja też wrzucę fragmenty opinii z bety:

Pomysł mi się podobał, motyw legendy jest, napisane bardzo dobrze, wciągnęło. Od strony technicznej nie mam się do czego przyczepić.

A teraz moje wątpliwości. Nie do końca rozumiem motywację Philippe. Owszem, ma prawo mścić się na ludziach, po tym, jak go potraktowali, ale dlaczego na całej ludzkości? 

Nie wyobrażam sobie też, jak grupa ludzi mogłaby zapanować nad dziesięcioma miliardami ludzi.

Lepiej widoczna jest przeszłość i motywacje bohaterów, jednak wciąż pozostają momenty mogące budzić wątpliwości, albo wręcz niewiarygodne. Ja mogę przymknąć oko i stwierdzić, że to fantastyka, ale czy inni też tak zrobią?

Dodam jeszcze, że pomimo wszelkich wątpliwości i uwag, tekst od początku mi się podobał. :)

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Rybak, Staruch:

Nie sposób dyskutować z waszymi zarzutami, zresztą już betujący mieli podobne wątpliwości. To, czego nie udało mi się osiągnąć, to nie brak dopracowania pomysłu, a umiejętnego pokazania, jak świat postrzegają bogacze, bo dla mnie jest to kasta odcięta od rzeczywistości, a więc zupełnie inaczej postrzegająca świat. Nawet taki Arnold nie był bojownikiem żyjącym w szałasie, tylko posiadającym wpływy.

Rybaku, nie zgodzę się że statystycznie jest to niemożliwe. W przedstawionym świecie portale osiągnęły popularność smartfonów, a więc wątpię, żeby aż 30% nie skorzystało. Na pewno jest masa ludzi, którzy z różnych powodów nie użyliby portali, ale nie aż tyle, szczególnie, że portale były praktycznie wszędzie.

Obsługa osiedla – cóż, akcja dzieje się w przyszłości, może niezbyt odległej, ale pełnej różnych technologii, dlatego zarzuty, że nie mogliby przetrwać są absolutnie nietrafione. Obecnie ludzie są wstanie przeżyć bez prądu, bieżącej wody i kanalizacji, a miliarder miał pieniądze, które to mu zapewniały. Do tego AI, które było wystarczająco rozwinięte do innych procesów. Jeszcze jedno – nie byli sami, wzięli ze sobą dzieci. Chociaż przedstawiłem ich jako oderwanych od rzeczywistości bogaczy, a o przeszłości Philippe niewiele napisałem, już przeszłość Mairi jasno udowadnia, że dziewczyna umie sobie poradzić. Natomiast nie rozwodziłem się nad funkcjonowaniem takiego osiedla, ponieważ nie miało to znaczenia dla historii, dlatego zarzuty uważam raczej za początek ciekawej dyskusji, a nie wadę opowiadania.

“Niezmiernie mnie irytują miliarderzy, zatroskani losem świata, a także niechęcią innych ludzi. Takich bogaczy nie ma. Gdyby mieli takie skrupuły, nie byliby miliarderami.”

Nie jestem pewien czy to zarzut do mnie czy komentarz do naszego świata. Zgodzę się co do skrupułów, ale z drugiej strony mamy takiego Gatesa i jego fundację. Philippe nie był wzorowany na nim, ale nie będę ukrywał, że Gates był małą inspiracją.

“Ekologia – dość naiwna.”

Traktuję to jako wstęp do dyskusji na temat ekologii. Wyobraź sobie, że dzisiaj wszystko staje – wiesz ile zanieczyszczeń mniej trafia do powietrza, wody i ziemi? Oczywiście dochodzi też do katastrof, ale uznałem, że taka wersja jest skuteczniejsza, niż technologie, których opracowanie i wdrożenie nie dość, że jest czasochłonne, to jeszcze na pewnym etapie może oznaczać zwiększenie zanieczyszczeń. Podczas bety poruszyliśmy sprawę paneli fotowoltaicznych, które muszą być recyklingowane, nie wspominając o produkcji (chociaż jak mi wypunktowano procesy te są udoskonalane).

“jeśli teleportacja jest tak powszechna, to po co sklepy?”

Jest jeszcze sprawa miejsca magazynowego. Po co producent ma budować hale i zatrudniać sprzedawców, skoro wszystko może wysłać w jedno miejsce, w którym klient sobie już kupi, co chce.

Co do reszty zarzutów, obronić się nie potrafię, mogę jedynie spuścić głowę i nanieść poprawki. Za wypunktowanie zarzutów dziękuję.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Pomysł interesujący, mnie przekonałeś ;) Dla mnie również intencje ludzi rządzących światem są niepojęte, ale tak naprawdę nigdy nie wiemy co w bliźnim siedzi. Co tu daleko szukać, nawet tok myślenia żony bywa dla mnie nie do ogarnięcia ;))) Ale to już typowa walka rodzaju męskiego z kobiecym, chociaż patrząc na dzisiejszy świat ta granica coraz bardziej się zaciera ;)

Logiczniejszym się wydaje zachowanie Phillipa w stylu – ​a co mnie obchodzą wredni i źli ludzie, zostawiam ich na przeludnionej, zanieczyszczonej i skazanej na zagładę Ziemi, zabieram zabawki i garstkę znajomych (do sprzątania chociażby) i wynoszę się na Nową Ziemię. Po co zawracać sobie głowę i generować koszty budową portali dla wszystkich w niebyt. Albo wcisnąć czerwony przycisk przed wejściem w portal i 3…2…1…

Interesująca koncepcja. Acz zgadzam się z zarzutami do szczegółów. Ja sama miałam problem z uwierzeniem, że dziesięć miliardów ludzi mogłoby przeżyć bez przemysłu. Ba, bez rolnictwa ze sztucznymi nawozami. Łowca-zbieracz chyba potrzebuje większego terytorium niż wynikałoby z podziału ziemiopodobnej planety na taki tłum. I jestem przekonana, że każdy, kto uwierzył w te bajki, musiał być na bakier z rozsądkiem.

Ciekawi bohaterowie, każde z nich ma swoje motywacje, historię. No, dobrze zbudowani są.

Fabuła daje radę (ale pamiętajmy o wcześniejszych zarzutach).

Legenda wydaje mi się trochę naciągana. Człowiek, który zmienia nasz świat, to postać historyczna. Legendą jest na przykład król Krak.

Wykonanie niezłe, ale mogło być lepsze. W kilku miejscach coś zgrzyta.

sama planeta przypomina Ziemię na etapie, gdy fauna dopiero co opuściła oceany.

A chwilę wcześniej pisałeś o zapachu kwiatów. Co je zapylało? Potem jest coś o jedzeniu robaków. Zdecyduj się, co z tą fauną.

Mając dziesięć lat, nie obchodziło mnie,

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo bzdury wychodzą.

Babska logika rządzi!

Skull, nie rozumiesz: Nie chodzi tylko o to, że 20-30 proc.ludzi nie korzysta z portali. Chodzi głównie o to, że co najmniej jedna trzecia nigdzie się nie będzie ewakuować. Ludzie nie są takimi durniami, jakimi ich pokazałeś. Owszem, są ale akuray nie w tych obszarach. Teraz wyżywienie ze zbieractwa i polowamia: Planeta wielkości Ziemi może wyżywić (100 km kw na jednego człowieka mniej więcej) jakieś 3-4 mln ludzi. MAKSYMALNIE! I aż do epoki Sumeru ( uprawa roli) na Ziemi nie było ich więcej. Choćby dlatego się nie ewakuują. Co im po ucieczce przed zarazą, skoro po miesiącu umrą z głodu? I jeszcze jdno: ewakuując się co do jednego, zarazę zabierają zesobą. Naprawdę uważasz ludzi za aż takich idiotów, że na to nie wpadną? Teraz obsługa miast i domów przyszłości: Mylisz się. Im bardziej skomplikowany układ, tym więcej czynności zabezpieczających i serwisowych wymaga. Zasada taka. Najmniej wymaga jaskinia!:). Teraz ochrona "ekologiczna"opusoszałej Ziemi: Bzdura!Fabryki chemiczne, elektrownie atomowe pracują w ruchu ciągłym. Podobnie elektrownie i kopalnie, sieci energetyczne i gazowe itd. Zapory, instalacje wojskowe… Długo wymieniać. Ale jedno jedt ważne: Z nivh NIKT się nie ewakuuje!. Bo ich pozostawienie bez nadzoru NA PEWNO zniszczyłoby życie na Ziemi.(prądu portalem nie prześlesz, zasada zachowania energii się kłania). A teraz cios łaski: Miliarder wykańcza całą ludzkość, wysyłając ją w niebyt portalami, kiedy wiadomo to, co powyżej..Znacznie taniej i sprawniej zrobiłby to, zarażając ją na Ziemi nieuleczalną chorobą i samemu się ewakuując. Przy okazjimiałby za co (szczepionka) kupić sobie służbę na planetę-raj. No cóż, ekologia to baaardzo tak naprawdę skomplikowana nauka.;)

prądu portalem nie prześlesz, zasada zachowania energii się kłania

Ciekawe stwierdzenie. Prąd to uporządkowany strumień elektronów (lub jonów), który są nośnikiem energii pola elektromagnetycznego. Jeśli więc wysyłasz inne obiekty z masą (jak choćby ludzi), to i elektrony dasz radę :) Inna rzecz, czy nie będzie bardziej optymalnych metod przesyłu, no i kwestia wyboru medium (kabel, bateria, goły i wesoły strumień cząstek).

Pewnie masz bardziej na myśli kompensację, bo z jednej strony wchodzi masa, z drugiej wychodzi, a bilans zamkniętego systemu uwzględniającego tylko jedną stronę musi wyjść na zero. Tu jednak już wkraczamy w pole ogólnej teorii względności i czego potrzeba, by taki portal w ogóle zaistniał. A że Skull nie opatrzył tego opowiadania “hard s-f”, to i nie wiem, czy jest sens drążyć temat w tę stronę.

Co do reszty elementów – obsługi skomplikowanych urządzeń, pozostawionych obiektów – pełna zgoda. Choć rozumiem też uproszczenia autora, które je zastosował, by bardziej wytłuścić inne stwierdzenia. U mnie balansował przez to na granicy zawieszenia niewiary.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

– Maszyny są w trakcie złomowania i przerabiania, a maszyny zastępowane są bardziej ekologicznymi.

To celowe powtórzenie?

Przecież ty, jak nikt inny wie, jakie to jest życie.

Wiesz?

 

Opowiadanie jest napisane poprawnie i dobrze się czyta, ale pod wieloma względami jest bardzo naiwnie. Pewnie powtórzę innych komentujących: fabularnie naiwnie, bo dostępność portali i ogólna łatwość wszystkiego. Trzy dni na ewakuację, odnalezienie właściwiej planety. Główny bohater nie potrafił odmienić swojego wizerunku, a sprawił w kilka dni, że cały świat uwierzył w jego bajkę. W ogóle łatwość z jaką manipulował ludzkością to oddzielna historia. Trójka bohaterów to socjopaci, którzy nie mają problemów ze zdziesiątkowaniem populacji, każdy na własny sposób. Philippe ma niekończący się budżet i nie przejmuje się niczym. Gra na kodach po prostu. Sam fakt, że jest miliarderem, który z nikim się nie liczy i wszystko konstruuje własnoręcznie (portal i oprogramowanie) jest kreskówkowy.

Wyszło po prostu niewiarygodnie. Ciężko zrozumieć jakim cudem fabuła toczy się w ten sposób, a działania bohaterów (i oni sami) są nierealistyczni.

Na plus podwójny plot twist pod koniec.

No cóż, Skullu, pomysł na opowiadanie niewątpliwie miałeś, ale przedsięwzięcie podjęte przez trójkę bohaterów nie wydaje mi się tak proste do zrealizowania, jak założyli to sobie jego pomysłodawcy. Opowiadasz o ich projekcie jak o samosprawdzającej się przepowiedni – tak sobie założyliśmy, więc wszystko musi się powieść. Raczej nie uwierzę, że dziesięciomiliardowa ludzkość pozwoliła prowadzić się za rączkę trojgu dobroczyńcom, szczególnie że wiem, jaka opinia o nich dominowała wśród ludu.

Nie chciałabym się wymądrzać poruszając zagadnienia techniczne i prawdopodobieństwo przeprowadzenia całej operacji, bo nie bardzo znam się na tych sprawach, ale nie ukrywam, że bardziej niż Twoje uzasadnienia przemawiają do mnie argumenty Rybaka i Starucha.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Wszyst­ko w skó­rach, po­le­ro­wa­nym drew­nie i szkle… –> Wszyst­ko w skó­rze, po­le­ro­wa­nym drew­nie i szkle

 

Phi­lip­pe po­my­ślał, że gdyby sa­mo­chód był ko­bie­tą, wła­śnie oddał gwał­ci­cie­lo­wi re­cy­dy­wi­ście. –> …wła­śnie oddał go gwał­ci­cie­lo­wi re­cy­dy­wi­ście.

 

a czar­ne włosy upię­ła w zwy­kłe­go koka… –> …a czar­ne włosy upię­ła w zwy­kły kok

 

Bu­do­wa szko­ły za­koń­czy­ła się, tak samo wszyst­kie trzy­na­ście stud­ni. –> Bu­do­wa szko­ły za­koń­czy­ła się, tak jak i wszyst­kich trzy­na­stu stud­ni.

 

My­śla­łam, że lu­dzie sko­rzy­sta­ją z szan­sy, a mam wra­że­nie, że wy­ko­rzy­stu­ją je­dy­nie twoje pie­nią­dze. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­trze­bo­wa­li, żeby na chwi­lę za­po­mnieć o drę­czą­cych ich pro­ble­mach. –> Po­trze­bo­wa­li/ Chcieli na chwi­lę za­po­mnieć o drę­czą­cych ich pro­ble­mach.

 

na­praw­dę cięż­ko było mu zna­leźć nowy cel w życiu. –> …na­praw­dę trudno było mu zna­leźć nowy cel w życiu.

 

nie miał szans nawet zbli­żyć się do od­po­wie­dzi. –> W jaki sposób można zbliżyć się do odpowiedzi?

 

Ar­nold wstał, po­pra­wia­jąc ma­ry­nar­kę i wy­cią­ga­jąc rękę w stro­nę Phi­lip­pe. –> Czy na pewno wszystko działo się jednocześnie – wstawał, poprawiał marynarkę i wyciągał rękę?

 

Nie za­po­mniał o Mairi, do któ­rej uśmiech­nął się sze­ro­ko, z wza­jem­no­ścią. –> Na czym polega uśmiech z wzajemnością?

 

Nie będę roz­wi­jać się nad bran­ża­mi trans­por­to­wą i rzeź­ni­czą… –> Chyba miało być: Nie będę rozwodzić się nad bran­ża­mi trans­por­to­wą i rzeź­ni­czą

 

– Ow­szem, tylko te „wkrót­ce” zaj­mie kil­ka­na­ście lat… –> – Ow­szem, tylko to „wkrót­ce” zaj­mie kil­ka­na­ście lat

 

Pa­ne­le i wia­tra­ki nie są wsta­nie za­spo­ko­ić tych po­trzeb… –> Pa­ne­le i wia­tra­ki nie są w sta­nie za­spo­ko­ić tych po­trzeb

 

Kel­ner zbli­żył się do sto­li­ka z winem i przy­staw­ką, na co Ar­nold prze­rwał swój wywód. –> Raczej: Ar­nold prze­rwał swój wywód, kiedy do sto­li­ka zbliżył się kelner z winem i przy­staw­kami.

 

Dodał sobie odro­bi­nę pew­no­ści sie­bie. –> Wystarczy: Dodał sobie odro­bi­nę pew­no­ści.

 

Teraz stał po­środ­ku dzi­kiej, nie­tknię­tej jesz­cze ludz­ką ręką przy­ro­dy. –> Gdzie znajduje się środek dzikiej przyrody?

Proponuję: Teraz stał po­śród dzi­kiej, nie­tknię­tej jesz­cze ludz­ką ręką przy­ro­dy.

 

Wi­dzia­łeś, co dzia­ło się tam, gdzie dzia­ła­ła fun­da­cja. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Nawet jeśli to bę­dzie kosz­to­wać ty­sią­ce żyć. –> Życie nie ma liczby mnogiej.

Proponuję: Nawet jeśli to bę­dzie kosz­to­wać życie tysięcy.

 

wobec tych wszyst­kich ludzi, któ­rych życia zmie­ni­ły się na gor­sze. –> …wobec tych wszyst­kich ludzi, któ­rych życie zmie­ni­ło się na gor­sze.

 

Od­pu­ścił sobie życie to­wa­rzy­skie, tym bar­dziej że miał przy sobie wy­ma­rzo­ną ko­bie­tę… –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

AI ste­ro­wa­ła pro­ma­mi z por­ta­la­mi le­cą­cy­mi na Nową Zie­mię, a nią zaś kon­tro­lo­wał wy­łącz­nie on. –> … zaś kon­tro­lo­wał wy­łącz­nie on.

 

Pla­no­wał za­brać ją na mie­siąc na jakąś tro­pi­kal­ną wyspę, ale za­miast tego oboje pla­no­wa­li wy­słać ludz­kość do raju. –> Zdanie brzmi nie najlepiej.

 

że sam za chwi­lę zwy­mio­tu­je. Już nie było od­wro­tu. Aż do tej chwi­li… –> Powtórzenie.

 

Zwę­zi­ła usta, oka­zu­jąc iry­ta­cję. –> Raczej: Zacisnę­ła usta, oka­zu­jąc iry­ta­cję.

 

Nie po­tra­fił sobie wy­obra­zić na­stępstw, a w męt­nych wy­obra­że­niach spo­dzie­wał się… –> Powtórzenie.

 

Od­bu­do­wać to, co ob­wiesz­czo­no nie do od­ra­to­wa­nia. –> Raczej: Od­bu­do­wać to, co uznano, że jest nie do od­ra­to­wa­nia.

 

Pró­bo­wał za­ta­mo­wać bro­czą­cą krwią ranę drugą dło­nią. –> Można zatamować krew, ale nie można zatamować rany.

 

Kur­czo­wo trzy­ma­ła się za me­da­lik. –> Kur­czo­wo trzy­ma­ła monetę/ pieniążek/ wisiorek/ naszyjnik.

Za SJP PWN: medalik «płaski krążek z metalu z wizerunkiem Chrystusa, Matki Boskiej lub świętych, noszony na szyi»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg,

a czarne włosy upięła w zwykłego koka… –> …a czarne włosy upięła w zwykły kok

 

Kurczę, a ja kazałam Skullowi to zmienić, bo stwierdziłam, że Ty mi kiedyś poprawiłaś na koka. Biję się w piersi. Sorry. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

AQQ, oszczędzaj piersi! A w I powtórnie przyjdzie w chwale, owszem, poprawiłam, ale koka na kok. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No właśnie. Tylko mnie się coś pomieszało i nie sprawdzałam w swoim tekście. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Kurcze, poczytałem kolejne komentarze i dochodzę do wniosku, że część z was nie zrozumiała mojego opowiadania. Nie podważam wszystkich zarzutów, ale niektóre sprawy zostały nienależycie zinterpretowane. Mogę jedynie winić siebie.

Mimo to dziękuję, że część z was uznała tekst za wystarczająco dobry, żeby dać mu nominację.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Pomysł może i ryzykowny, ale opowiadanie odbieram jako całkiem dobre. Może nie jest to typ opowieści, za którym przepadam, zgodzę się też z wieloma słowami przedmówców. Uważam jednocześnie, że Twoje opowiadanie ma trzy ogromne zalety. Po pierwsze, jest ciekawe. Po drugie bardzo podobają mi się bohaterowie. A po trzecie, tekst czyta się płynnie.

Jeśli chodzi o początkowy opis samochodu… Wiesz, że byłbyś bardzo dobrym pracownikiem agencji reklamowej? :D 

Aaaa! Tylko nie marketing i reklama! A kysz, siło nieczysta! A kysz! :D

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Ale pomyślcie tylko sobie – ​wszyscy poruszają się przez portale, a tu można się spokojnie przejechać samochodem, bez korków, puste drogi, muza na maksa, zimny łokieć… ;)))

No właśnie… Sama przyjemność tak jeździć, tym bardziej nie wierzę w powszechność portalowania… Psychologicznie niewiarygodne…;)

 

Biorąc pod uwagę, jak politycy kładą na wszystko łapy, długo taką jazdą byście się nie nacieszyli, bo zapewne samochody zostałyby w końcu zakazane, lub ich użycie ograniczone do pewnych stref, np. torów wyścigowych :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Nieważne. Ważne, że portale nie byłyby przymusowe, rowery także. Bo wymagałoby to wcześniejszego zbudowania cywilizacji skrajnie totalitarnej.

Ładnie napisane, gratuluję, ale tak naprawdę to kolejne opowiadanie w Bibliotece o całkowicie niewiarygodnych podstawach socjologicznych, psychologicznych i ekonomicznych. Zaczynam powoli rozumieć, skąd się bierze kryzys polskiej literatury fantastycznej. :(

 

Nurt fantastyki naiwnej rulez, bo tak łatwiej i pisać, i oceniać?

pozdr.

Sugestia, że jestem przedstawicielem naiwnej fantastyki jest wielkim, ale niezasłużonym komplementem. Uważam, że po prostu jestem ograniczony, by dokładnie zgłębić temat, stąd tyle wątpliwości czytających. Wziąłem się za trudny temat, bo w końcu takie portale dokonałyby ogromnych zmian w praktycznie wszystkich sferach życia. I jak to wszystko przedstawić w jednym opowiadaniu o ograniczonej liczbie znaków i w ograniczonym czasie (przynajmniej dla mnie)?

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

No dobra, o takich portalach napisał doskonale Lem, w Podróżach Ijona Tichego. Główny bohater przestał z nich korzystać, gdy go odtworzył jeden portal przez błąd w oprogramowaniu, w postaci Napoleona Bonapartego. ;) Wszystko już było i Ben Akiba.

Twoje opowiadanie jest doskonałym przykładem ilustrującym uwiąd literatury fantastycznej. Czyli brak potrzeby (u autorów i krytyków) dokonywania i sprawdzania jakiegokolwiek researchu. Albo i już nawet – odpowiednich ku temu predyspozycji i umiejętności.

To bardzo źle wróży odrodzeniu się gatunku.

Nie, nie jesteś ograniczony. To cnota o wiele powszechniejsza, którą i ja posiadam: lenistwo :D

Ale u czytelnika lenistwo może być tolerowane. U Autora – nigdy!

Mam nieodparte wrażenie, Rybaku, że znów próbujesz zawęzić znaczenie rzeczownika “fantastyka” jedynie do “science fiction”. I to im będzie ona “twardsza”, poparta “riserczem”, tym lepsza. Przy okazji ignorujesz pozostałe gatunki, takie jak space opera, fantasy, baśnie, horrory paranormalne itd.

Ja też lubię twardą s-f, gdzie prawa fizyki autor wyciska na maksa, a bez przeczytania ostatnich artykułów naukowych fizyków kwantowych to nawet nie podchodź. Ale co, jeśli Autor chce nakierować reflektor na sprawy związane z etyką? Co jeśli chce pokazać, jak korumpuje ludzi władza? Czy ma limitować swoją wyobraźnię i przedstawić ją w dzisiejszej scenerii korpobiznesu? A czemu tego samego nie ma zrobić , biorąc za tło “gwiezdne imperium”, “paranormalną agencję detektywistyczną” albo “kolegium magiczne”? Czy oskarżysz go o brak “riserczu”, bo nie naświetlił praw magii, zamiast tego ukazując upadek potężnego czarodzieja? Czy fantastyka jest tylko wtedy wartościowa, gdy spełnia wymogi fanów nauk wszelakich?

Rozumiem Twoje uwagi co do tekstu – wszystkie odnosisz do logiki świata przedstawionego i tego, czego nie pokazał Autor, a powinien. Masz do tego prawo, masz bardzo solidne argumenty, z którymi i ja się zgadzam. Jednak nie przyklejaj tekstowi łatki “łatwa fantastyka”, bo nie spełnia definicji “hard s-f” (do której nigdy nie aspirował), a już w ogóle nie insynuuj, że Autor nie przyłożył się do “riserczu” albo polazł na łatwiznę, bo jego wnioski nie zgadzają się z Twoimi lub zabrakło mu umiejętności, by pokazać to, co chciał. Dyskutujcie, popierając argumentami poszczególne wizje, znajdując błędy i nie tylko, ale tworzenie chochoła “łatwej fantastyki” i jego obalanie prowadzi moim zdaniem donikąd.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Zwrócę Ci uwagę, że Mistrz Grzędowicz “Pana lodowego ogrodu” NIGDY nie określił nazwą fantasy. I ja go rozumiem, bo MA ku temu twarde podstawy. Ba! Nawet Lemowskie podstawy, wprost z Wizji Lokalnej i świata zbystrowanego:D. I ja to rozumiem, i szanuję i nawet podziwiam. A Pana Lodowego Ogrodu czytałem z wielkim ukontentowaniem.

Co do horrorów – i psychologizowania – jak sądzę, pan Stefan Grabiński nadal jest niepobitym mistrzem w Polsce. I dłuuugo jeszcze nim pozostanie…

Magia? Super. Ale przy zachowaniu kryterium jakiegokolwiek prawdopodobieństwa MOTYWÓW wystepujących bohaterów. Nawet czarnoksiężnik z Krainy Oz dla dzieci szkolnych tego pilnuje, nie widzę powodu, by nie miałby tego pilnować utwór dla nieco starszych dzieci;). Narrenturn pokazuje, jak to się robi, nieprawdaż? Pytanie tylko, czy dzieci jeszcze potrafią czytać takie utwory…

Space opera niestety stoczyła się w ostatnich dwóch dekadach na pozycje mocno merkantylne – NAPRAWDĘ jest wyłącznie – najczęściej) – jedynie scenografią wybieraną ad hoc a to dla utworów o piratach, a to dla westernów, a to dla epopei wojennych. Zaleznie od aktualnego popytu. Mam jak najgorsze zdanie o space operze doby współczesnej. Wolno mi.

Ale sorki – przedstawiania kompletnie wyssanych z palca, niewiarygodnych, naiwnych, niepodbudowanych niczym postaw psychologicznych i społecznych to ja, człek wiekiem sterany, pamiętający pierwsze wydania Strugackich i Zajdla, ani nie podziwiam, ani szanować nie zamierzam. A dlaczego coś się zadziało? A BO TAK! Bo mi się sprawdzić nie chciało. Lubisz intelektualne lenistwo autorów? Twoja wola. Ja nie, to mnie osobiście obraża, jak Gajosa u Kondratiuka co najmniej . I też mam do tego prawo. :D

Magia? Super. Ale przy zachowaniu kryterium jakiegokolwiek prawdopodobieństwa MOTYWÓW wystepujących bohaterów. Nawet czarnoksiężnik z Krainy Oz dla dzieci szkolnych tego pilnuje, nie widzę powodu, by nie miałby tego pilnować utwór dla nieco starszych dzieci;).

Co określa prawdopodobieństwo motywu danego bohatera? Czy to, czy jest uważany za prawdopodobny nie zależy od doświadczeń życiowych czytelnika? Pracując społecznie z młodzieżą spotkałem sytuacje, na które znajomi wprost mówią, że są niemożliwe i nikt w nie nie uwierzy. A jednak się wydarzyły.

I tu jest też pies pogrzebany z umiejętnościami Autora. Odpowiedni szlif i nagle nieprawdopodobny miliarder zyskuje taką charyzmę, że kupujemy jego wizję świata, jaką roztacza na łamach książki.

Tak więc widziałbym tutaj raczej kombinację tych dwóch: własnych przeżyć czytelnika oraz umiejętności Autora. Nawet najbardziej sceptycznego czytelnika nie kupi warsztat, jeśli nie będzie chciał uwierzyć w to, co jest prezentowane. Nawet najbardziej prawdopodobny motyw można spaprać, opisując go w przerysowanej wersji.

Space opera niestety stoczyła się w ostatnich dwóch dekadach na pozycje mocno merkantylne – NAPRAWDĘ jest wyłącznie – najczęściej) – jedynie scenografią wybieraną ad hoc a to dla utworów o piratach, a to dla westernów, a to dla epopei wojennych. Zaleznie od aktualnego popytu.

Chciałbym przewrotnie zapytać, co w tym złego. Co z tego, że Autor oparł się na wojnach napoleońskich i pokazał rozwój broni i taktyk walki kosmicznej w państwach wprost wyjętych z tamtego okresu (Dawid Weber i jego uniwersum Honor Harrington)? Czy los żołnierza przed, w trakcie i po wojnie, który Autor opiera na swoich doświadczeniach wojskowych, jest mniej znaczących, bo tyczy się dalekich światów i dylatacji czasu, a nie Wietnamu (Joe Haldeman i “Wieczna Wojna)?

W wielu dziełach wiele rzeczy fantastycznych stanowi tylko tło – i to w kilku dla mnie wręcz wybitnych (jak “Wieczna Wojna”). Nie czyni to moim zdaniem tych utworów gorszych, o ile aspekty, na które zwracają uwagę, są naświetlane dobrze.

Masz jednak rację co do komercjalizacji. Powstaje masa opowieści franczyznowych. Nie aspirują one do Hugo i Nebuli, mają dostarczyć czystą rozrywkę. Tylko czy to jest synonim upadku? Takie książki istniały od zawsze, a ich autorzy wprost mówią, że cel mają tylko jeden – danie radości czytelnikowi, sowicie przy tym zarabiając. Jeśli im się to udaje, jeśli nawet korzystają przy tym z oklepanych standardów, to czy mają przestać?

Nie znoszę “Eragona”, a bohatera tej książki uznaję za czystego Gary Stu. Za to mój znajomy uwielbia tę książkę. Zgadza się z moimi zarzutami, ma parę swoich kontrargumentów, ale nadal lubi czytać. Za to nie trawi “Wiecznej Wojny”, jest dla niego przegadana i poza tym “to jest s-f”. I co, kto ma czyj gust jest obiektywnie lepszy? :D

Mam jak najgorsze zdanie o space operze doby współczesnej. Wolno mi.

Lubisz intelektualne lenistwo autorów? Twoja wola. Ja nie, to mnie osobiście obraża, jak Gajosa u Kondratiuka co najmniej . I też mam do tego prawo. :D

Masz prawo i wolno Ci. Jednak żadna z tych opinii nie świadczy o upadku fantastyki. Tylko że większość tekstów na rynku nie spełnia Twego (i niestety zarazem mojego) gustu. I bynajmniej nie świadczy to o tym, że teksty, które nam się tylko nie podobają (ale napisane są okej, światy przemyślane), z marszu są gorsze i ich autorów trzeba zesłać na galery za “psucie” naszego kochanego nurtu :)

 

Edytka:

Sorki Skull za offtop. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza faktem, że niektóre tematy budzą we mnie chęć dyskusji ;D

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ale nie przerywajcie! Lubię takie dyskusje, człowiek czegoś się nauczy :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Czytałam z rosnącym poczuciem, że to wszystko już było i to nie raz. Nie będę powtarzała argumentów rybaka w kwestii braku realizmu tej wizji, ale podpisuję się pod nimi wszystkimi łapkami.

 

A co do szczegółów: “W tle leciała kojąca muzyka klasyczna, odbijająca się echem w rozległym pomieszczeniu.” Czyli pomieszczenie miało jakiś problem z akustyką? Bo zasadniczo kojąca muzyka nie powinna odbijać się echem – nawet adagio z V symfonii Mahlera, czyli kwintesencja kojącości, stanie się w takich warunkach nieznośną kakofonią.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki Drakaina za komentarz. Już było? Nie czytamy tych samych tekstów :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

“Już było” nie oznacza, że plagiat. Raczej uczucie, że większość elementów układanki skądś znam: milionerów filantropów, zagładę ludzkości i jej ewakuację, portale, ostatnich ocalałych itepe itede. Tak prosto z głowy to pobrzmiewa mi “Ostatni brzeg” z jednej strony, a mój bodaj ulubiony odcinek “Doktora Who” czyli “Utopia” z drugiej.

“Już było” nie oznacza też, że tekst jest zły. W zasadzie wszystko już było, jak twierdzą postmoderniści, należy to jedynie umiejętnie mieszać. A tu akurat istotnych elementów oryginalnych trochę mi brakło, a dołożył się wspomniany nierealizm rozwiązania dla głównej pary bohaterów, no i w sumie nie zadziałało. Sorry.

http://altronapoleone.home.blog

Nie musisz przepraszać, zdaję sobie sprawę, że popełniłem kilka błędów, a jeszcze dochodzi gust czytelników.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

 

Nie zostało mi za wiele do przyczepienia się pod względem techniki:

 

ja to się cholernie cieszę za to, co pan wtedy zrobił. ← cieszę się za to, nigdy nie słyszałam takiego zwrotu. Cieszę się przez to, to tak. Ale na pewno nie słyszałam wszystkich możliwych konstrukcji ;)

które zostaną, albo zlikwidowane, albo uproszczone

Trochę oszczędnie z didaskaliami. Dodatkowo bohaterka zabiera męża na rozmowę z jej przyjacielem, i panowie dyskutują bez skrępowania nieznajomością, natomiast ona niemal nic nie mówi i w ogóle nie potwierdza swojej zażyłości z Arnoldem.

„Odprężyła się, a więc jednak nie będzie kłótni”, przemknęło przez myśl Philippe. ← myśl kursywą i z półpauzą ;)

Jak masz zupełnie nową scenę, oddziel ją trzema wycentrowanymi gwiazdkami.

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ostatni rocznik Tesli Model X, którego produkcji zaprzestano pięć lat temu

Oż Ty!!! Ty!!! W tym miejscu miałem już niezachwianą pewność, że to opowiadanie fantastyczne – Tesla będzie wieczna! ;P

 

Przeczytałem całość i… odkrywczy nie będę – mało wiarygodne to wszystko. Nie kupuję treści tego opowiadania, choć sam pomysł całkiem imponujący. Podobnie tematyka – o ekologii nie pisze się znowu tak dużo.

Plan Badoita (swoją drogą, mógłbyś dodać w przedmowie jak to czytać – Count musiał się domyślać) jest niemożliwy w realizacji, a jego elementy (fragment o zarazie) bardzo “życzeniowe” ze strony autora. Takie deus ex machina – nie lubię :/

Aż dziwne, że pomimo słabej immersji potrafiłeś napisać naprawdę fajne opowiadanie – bo nie powiem, czytało się przyjemnie. Bohaterowie wyraziści, z przeszłością i osobowościami, szczegółowość jak najbardziej na plus, dwa zwroty akcji pod koniec również. Może trochę zaburzały tempo, bo wcześniej akcja toczyła się dość leniwie, a tu nagle taki wystrzał, ale… jest git.

Co mi jeszcze zgrzytało w tym tekście, to skala. Przedstawiłeś problem na skale światową, migrację miliardów ludzi, a wszystko to z perspektywy trójki ludzi – niewystarczająco. Poczytaj sobie opowiadania NoWhereMena – w nich czuć tę przestrzeń, powagę… No, tego brakuje w Człowieku.

Warsztatowo dobrze, Pojedyncze potknięcia, ale z równowagi nie wytrącały.

 

Tyle ode mnie, na koniec kilka uwag:

Przytulił ją jeszcze raz, ale tym razem nie walczyła.

Bez tego “ale” brzmiałoby zdecydowanie lepiej :/

Na każdym stoliku znajdowała się ręcznie robiona świeczka i jakaś roślinka doniczkowa.

Uważaj ze zdrobnieniami. Stolik i świeczka jeszcze spoko, ale ta “roślinka” to już wygląda mocno groteskowo…

Zastanawiał się, co mogło być tu wcześniej, ale bez wychodzenia na zewnątrz nie miał szans nawet odgadnąć w przybliżeniu.

A w oddaleniu miał szansę? Czy też nie miał? XD

Wszystkie stoliki były nakryte i przyozdobione, tylko czekały na gości.

Przyozdobione? Bombkami i łańcuchami, czy jakoś inaczej? ;D

No dobra, przepraszam. Trochę się wyzłośliwiam, ale dziwnie to brzmi w odniesieniu do stolika w restauracji…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dziękuję za komentarz, cieszę się, że mimo wszystko pewne elementy się spodobały :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Jakim cudem udało im się nakłonić wszystkich 10 mld ludzi do przejścia przez portale? To tak naprawdę niemożliwe. Zawsze znajdą się buntownicy lub po prostu inwalidzi, którzy nie są w stanie chodzić.

Muszę przyznać, że opowiadanie spodobało mi się. Wg mnie to jedno z najlepszych nadesłanych na konkurs. Całość jest ciekawa, ale szczególnie zakończenie. Warto wspomnieć o interesującym podejściu do tematu “Jestem legendą” – zmienianie świata dwa razy to naprawdę dobry pomysł. Wykreowałeś ciekawy świat bliski postapo, ale brakowało mi jednego. Mogłeś bardziej zgłębić reakcję świata na portale – co tak naprawdę spowodowały. A Ty ten temat opowiedziałeś dość pobieżnie.

Fantastyka jest zwierciadłem rzeczywistości. W Twoim opowiadaniu jest to kwestia ekologii. Przesłanie ekologiczne trafiło do mnie jako czytelnika. Choć i tak nic nie zastąpi filmów ukazujących szereg ludzkich zbrodni na naturze (polecam teledysk do utworu “Harakiri” Serja Tankiana).

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Bardzo porządne opowiadanie z ciekawymi, świetnie zarysowanymi bohaterami. To dobrze, gdy postaci nie biorą się znikąd, za każdym stoi jakaś historia, mają jasne motywacje i konkretne cele.

Z pomysłem przeszarżowałeś, tworząc skomplikowany, futurologiczny obraz, obejmujący technologię, środowisko, społeczeństwo i ekonomię, bardzo łatwo wpaść w pułapkę zawieszenia niewiary – tak wiele elementów musi zostać precyzyjnie dopasowanych, że gdy tylko coś wydaje się mało prawdopodobne, cała konstrukcja się wali i czytelnik stwierdza – "eee, to niemożliwe, to tak nie może działać". 

Nie uniknąłeś tego. Pełno u Ciebie dziur logicznych i tylko dlatego nie mogę powiedzieć, że to znakomity tekst (bo styl jak najbardziej cacy). Choć muszę przyznać, że sama historia była wciągająca i czytałem chętnie, byłem niezmiernie ciekaw zakończenia.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Mój zarzut do opowiadania jest taki, że wszystkie założenia jakie wybrałeś, zostały wypowiedziane przez bohaterów. Doceniam zacięcie do przedstawienia istotnych problemów współczesności, ale nie zmienia to faktu, że w tej formie jest to po prostu naiwne. Po lekturze też mi pozostał pewien niesmak, bo jednak nie mam poczucia, żebyś się wgłębił naprawdę np. w psychologię ewolucyjną czy socjobiologię. A to naprawdę potężne dziedziny. I wcale nie tak oczywiste.

Tekst napisane jest naprawdę dobrze i lekko się czyta. Jeszcze musisz tematykę rozbebeszyć na wszystkie strony ;)

Nowa Fantastyka