- Opowiadanie: szara - Zwinięty Smok (DRAGONEZA)

Zwinięty Smok (DRAGONEZA)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Dreammy

Oceny

Zwinięty Smok (DRAGONEZA)

Co tu kryć – pobłądził. Na skutek tego błędu powietrze w mieście (i wszędzie w zasięgu działania hojnie opłacanego skrytobójcy) stało się nagle zdumiewająco niezdrowe. Wtedy usłyszał, jak pielgrzym na rynku opowiada o odległej krainie, gdzie żyją poganie o ciemnych włosach, egzotyczne bestie i – smoki. Czym prędzej złożył publicznie odpowiednie ślubowanie i wyjechał.

 

 

I – co tu kryć – pobłądził po raz drugi. Tyle, że tym razem nie miało to nic wspólnego z kruczowłosą żoną Heregarda.

 

Z sakwy przy siodle wyciągnął mapę, rozwinął ją i spojrzał. Za górami, przez które przejechał kilka dni temu, rozciągał się obszar czystego, niezarysowanego pergaminu, oznaczony tylko ogólnikową wskazówką: „tu żyją smoki". Poważnie w to wątpił. Wiedział już, że żyją tu komary, niewielkie szare węże oraz maleńkie czerwone robaczki, z łatwością wciskające się pod zbroję. Za to nie żyje nic, co można by upiec nad ogniskiem. A już z pewnością nie smoki. Przełknął ślinę, która napłynęła mu do ust na myśl o pieczonym smoczym ogonie. Wprawdzie nigdy jeszcze nie próbował tego przysmaku i w lepszych czasach pewnie by nie spróbował, ale teraz, dwa dni po tym, jak skończył mu się prowiant, jadąc samotnie przez pustkowia wolał marzyć o smoczym ogonie, niż snuć rozsądne rozważania, które skórzane elementy uprzęży mogą się nadawać na kolację.

 

Tak rozmyślając zajechał nad brzeg rzeki. Zsiadł z konia i spojrzał w żółtawą, mulistą, leniwie płynącą wodę. Westchnął z rezygnacją i zaczął zdejmować rękawice i hełm. Nie miał zamiaru po powrocie opowiadać druhom o łowieniu we własną kolczugę tłustych wąsatych ryb o smaku stęchłego błota. Obawiał się, że mogli by uwierzyć.

 

Ściągnął kolczugę i wszedł po kolana w rozlewisko. Woda zafalowała żywiej i nieco dalej, z głębi, wyłonił się łeb jakiegoś egzotycznego zwierza. Wielkością przewyższał każdą żywą istotę, jaką rycerzowi zdarzyło się dotąd widzieć, pysk miał wydłużony, złoto-zielony, połyskujący, obramowany długimi wąsiskami, uszy wielkie, rozłożyste, a za nimi parę sporych rogów. Rozchylił miękkie, fałdziste wargi i zademonstrował olśniewająco białe zębiska.

 

Mężczyzna cofnął się na brzeg, a zwierz podążył za nim. I jeszcze dalej. Najpierw na trawie oparły się dwie wielkie łapy, z kształtu kocie, wyposażone w szablaste pazury, ale porośnięte nie futrem, a drobną, mieniącą się złoto-zieloną łuską, potem z rzeki wynurzyło się długie cielsko, przypominające węża, w końcu druga para łap, a za nią jeszcze cztery metry ogona. Stwór zawrócił, rozprostował niewielkie, błoniaste skrzydła, wyrastające mu na karku i ziewnął. Spojrzał na rycerza i w oczy zabłysły mu ciekawością.

 

– Kim jesteś?

 

Rycerz usłyszał to pytanie w drganiu powietrza wokół siebie. Rozejrzał się, ale w pobliżu nadal nie było nikogo oprócz wodnego stwora.

 

– Diabelstwo jakoweś – mruknął i dobył miecza.

 

Ruszył zdecydowanie w stronę wąsatego łba, uniósł miecz nad głową i… pośliznąwszy się na mulistym brzegu, z całym impetem usiadł w błocie. Powietrze zachichotało, po czym odchrząknęło z konsternacją.

 

– Wybacz, nieznajomy. Czy potrzebujesz pomocy?

 

Zwierz zbliżył się do mężczyzny, który, ślizgając się w błocie, próbował stanąć na nogach.

 

– Zgiń, przepadnij, siło nieczysta!

 

– Nieczysta? – zabrzmiało z urazą. – Daruj, nieznajomy, ale to twój własny zapach… Jestem Panlong z Żółtej Rzeki. A ty kim jesteś?

 

– Jam jest szlachetny Egerbert z Nichtzenbergu, obrońca uciśnionych, pogromca pogan, barbarzyńców, smoków i wszelkiego plugastwa, potomek w prostej linii wielkiego Ryngwida, zwycięskiego nad tysiącami.

 

– Ech, tygrysie – powietrze zafalowało westchnieniem. – Godna ubolewania gloryfikacja przemocy. Mimo to witaj, witaj nad wodą i pod niebem.

 

– Czym jesteś? – spytał Egerbert podnosząc miecz i ocierając go z błota.

 

– Mówiłem, jestem Panlong. Zwą mnie Zwiniętym Smokiem.

 

– Smok! Bestyja diabelska, pomiot czarci, potwór krwiożerczy! – krzyknął rycerz unosząc znów miecz i ruszając w stronę zielono-złotego łba.

 

Nagle dmuchnął wiatr, jasne dotąd niebo zasnuło się czarnymi chmurami i lunął deszcz. A smok zajaśniał, zadrgał i zniknął. Egerbert odwrócił się zdezorientowany.

 

– Gdzie jesteś, bękarcie piekielny?

 

– Schowałem się – zaszumiało w wietrze i deszczu.

 

– Gdzie? – zdumiał się rycerz, rozglądając się po zupełnie płaskim, porośniętym niską trawą brzegu rzeki.

 

– W kropli deszczu.

 

– Wyłaź, tchórzu! – wrzasnął mężczyzna, siekając na oślep mieczem coraz bardziej ulewny deszcz.

 

– Mowy nie ma. A właściwej kropli nie trafisz. Choć nie rozumiem, tygrysie, czemu tak bardzo chcesz zrobić mi krzywdę. Słyszę, że masz jakieś religijne powody, ale, wybacz, nie znam waszych przesądów.

 

– W obronie uciśnionych, bestio plugawa – wysapał rycerz. – Dziewic, co je pożerasz…

 

– Bueee! – rozległo się wokół. – Mięso! Do tego ludzkie?! Jestem weganinem.

 

– To zaraźliwe? – zaniepokoił się Egerbert. Niejeden z jego towarzyszy przywiózł z dalekich wojaży wstydliwą chorobę jako jedyny godny uwagi suwenir.

 

-To znaczy, że żywię się roślinami. Chcesz kiełka? Sojowe.

 

– Czyli nie pożerasz?

 

– No… od święta robię wyjątek i jem jaskółki. Ale to tradycja – dodał szybko. – Wiesz, ludzie tego oczekują.

 

– Ludzie?

 

– No tak. Taki zwyczaj. Uważają, że jak przyniosą mi jaskółkę, to sprowadzę deszcz i będzie urodzaj. I tak bym im sprowadził, ale żona mówi, że zwyczaje ludowe trzeba szanować.

 

– Żona? Ty masz żonę?

 

Egerbert przestał machać mieczem, zamiast tego wsparł się na nim i dyszał ciężko.

 

– Taaak… – w glosie Panlonga zabrzmiało rozmarzenie. – Najpiękniejsza bogini.

 

– Z taką bestyją?

 

– A żebyś wiedział! – obraził się smok.

 

Przez długą chwilę słychać było tylko deszcz.

 

– No dobra – westchnął mężczyzna. – Czyli nie pożerasz. A ogniem zioniesz?

 

– Pewnie! – ucieszył się Panlong. – Jest nawet takie święto. Urodziny cesarza czy coś takiego. Latamy sobie po niebie i każdy zionie, w różnych kolorach, ja, Tianlong, Fucanlong, Yinglong i inni. Ludzie machają, dzieciaki się cieszą. Śmiesznie to nazywają: fajerwerki.

 

Egerbert wyraźnie zmarkotniał.

 

– A skarby?

 

– A co masz? – zainteresował się smok. – Nie żebym kupował u akwizytorów. Ale ty mi coś na szefa sprzedaży nie wyglądasz. Żal mi cię. Może jakiś drobiazg dla żony…

 

– Ugryź się! – warknął urażony rycerz.

 

– Mowy nie ma!- oburzył się Panlong. – Uroboros kiedyś to zrobił. I co? Sam się zaraził jakimś mitem. Do tego nieuleczalnie. Tak na wieczność!

 

Zapadła cisza. Egerbert z rezygnacją wsunął miecz do pochwy i poszedł rozkulbaczyć konia. Przyjdzie tu noc spędzić.

 

– Ten deszcz, to ty robisz?

 

– Pewnie, że ja.

 

– To może byś przestał, co?

 

– A nie będziesz się na mnie rzucał z tym żelastwem?

 

– Nie będę. Bo i po co? Zresztą, głodny jestem, zmęczony.

 

– Może kiełka?

 

Niebo wypogodziło się, a na brzegu rzeki leżał z głową opartą na końcu ogona Zwinięty Smok. Łuski lśniły w czerwonawej poświacie zachodzącego słońca.

 

* * *

 

Odjeżdżał. Zbroja pordzewiała od deszczu i mimo wielu starań nie zdołał jej doczyścić. Ale przytroczona u siodła kołysała się w rytm końskich kroków łuskowata smocza łapa z ogromnymi pazurami – dowód zwycięstwa. Może wracać. W myślach układał już opowieść o długiej, wyczerpującej walce z zionącym ogniem i trującymi wyziewami potworem o wielkich zębiskach i śmiercionośnych szponach i o oswobodzonej księżniczce wielkiej urody. Przypomni na rynku swoje ślubowanie. I bardowie pieśni napiszą. A bohaterowi pewnie i w zajeździe niejedną kolejkę postawią. I kruczowłosa żona Heregarda spojrzy przychylnie. I to bez zagrożenia strzałą zza węgła. Bo jakże to tak – smokobójcę, bohatera ludu niecnie zgładzić.

 

Wybrał w końcu jadowicie zieloną. I dobrze. Każdy wie, że smok to bestyja jadowita i łuskę zieloną ma. A jak to Panlong rzekł – zwyczaje ludowe trzeba szanować.

 

* * *

 

Zadumał się. Męczyła go trochę myśl o tym, że przytroczona do siodła smocza łapa to jedno wielkie oszustwo. Do tego niskiej jakości. Podobnie jak i inne eksponaty z działu pamiątek dla turystów. Ale cóż… Egerbert wiedział przecież o tym, kiedy ją brał.

 

Dziwni są ci przybysze z Zachodu, gwałtowni, agresywni, bez poszanowania dla tradycji. A przecież trzeba sobie radzić we współczesnym świecie, zwłaszcza odkąd Złoty Smok wyemigrował, rzucił robotę i pije gdzieś z wiedźminami.

 

– Ech, tygrysie… – westchnął Panlong i wyciągnął się na brzegu Żółtej Rzeki, składając wąsaty, rogaty łeb na własnym ogonie. Lubił się tak wygrzewać na słońcu. Być może dlatego nazywali go Zwiniętym Smokiem.

 

 

Koniec

Komentarze

Dobre, naprawdę dobre! Dużo humoru i aż się czytać chce ; ]

przeczytałem całe i nie zasnełem, jest dobrze ;)

Bardzo, bardzo sympatyczne :) A początek jakoś mi się z Pratchettem kojarzy!

Bardzo fajne :D. Na reszcie ktoś pomyślał o wschodnich smokach! Świetny pomysł, aby skonfrontować ze sobą europejską i azjatycką wizję tych stworzeń.

Przyjemne opowiadanie, z nienachalnym humorem. Szybko się czyta.
Dobrze napisane.

Baaardzo mi się podobało:-)) Ode mnie 5

O jeeee :) świetne :) Też mi wschodnich smoków w dragonezie brakowało :) Dowcipne, lekkie, trafne spostrzeżenia, dobrze napisane, bez zbędnych słów. Podoba mi się, że liczysz na inteligencję czytelnika, zamiast atakować go masą nieśmiesznych żarcików. Ode mnie też piątka.

Do konkursu. :)

Bardzo przyjemnie się to czytało :) Pięć, za nawiązania.

Sympatyczny tekścik.

A teraz usuń nazwę konkursu z tytułu i zbędne odstępy między akapitami.

Babska logika rządzi!

Ależ mi przypadł do gustu ten tekścik o zaradnych smokach i barbarzyńskim rycerzu, co to jednak miał trochę oleju w zakutej pale. Dykteryjka iście życiowa, trzeba sobie radzić – morałem :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ot, taka sobie pogawędka ze smokiem. Czytało się nieźle, ale szczególnych wrażeń nie doznałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Lubię smoki, lubię smoki, lubię smoki …

Nowa Fantastyka