Niebieski kosmita Haliwsar Tivelrar, mający siedemnaście macek w różnych miejscach, których normalnie byście się nigdy nie spodziewali, obudził się ze snu, który śnił przez całą noc. Ale było jeszcze ciemno, albo wiem na planecie UB-788, na której mieszkał, słońce wschodziło tylko co drugi dzień. Była to w ogóle dziwna planeta. Ziewnął swoją zębatą paszczą i powiedział:
– Hultrwel trutpen – co znaczyło w jego języku: Ale dziwny miałem sen.
Zanim jednak zdążył pomyśleć głębiej o swoim śnie, trzęsienie ziemi zatrzęsło ziemią, a właściwie nie ziemią, bo planeta UB-788 była zrobiona z metalu, to znaczy była całkiem mech nizowana, właściwie to była jednym wielkim robotem. I ten robot też się budził ze snu, którzy wcześniej śnił.
– Trutwas deprytuik… rupewaf thgg – mruknął kosmita, a to znaczyło: Jak ja nienawidzę tej planety.
Pochodził z odległego układu gwiezdnego, w którym były cztery gwizdy i dwie planety, dlatego tam było dużo więcej dnia niż tutaj. Dlatego mu się nie podobało. W dodatku musiał przelatywać codziennie 456 311 789 kilometrów, żeby pójść do pracy, i tam też było ciemno, chociaż to już była inna planeta tam gdzie pracował, ale podobna. A pracował przy produkcji supernowoczesnych kompów, umieją cy h nawet myśleć i mówić.
Ubrał skafander (a nie było to łatwe z powodu jego macek) i poszedł, albo popełzł, jak kto woli, do terminalu, skąd miał odlecieć statkiem kosmicznym do pracy. Po drodze jadł śniadanie, składające się z oczu Arkturiańskiej foki i pieczonych udek ślimaka z Alshaina, i myślał o swoim wyśnionym śnie. Planeta trzęsła się coraz bardziej, dlatego idąc lub pełznąc potykał się.
Tyrmun gurweun, olkartsakk jaarpew? – pomyślał Ctrl+V, co znaczyło: Ciekawe, co śniło się planecie?
Jemu śniły się gwiazdy, to chyba te z rodzinnego układu, ale nie był pewien bo było strasznie jasno i nie widział dobrze. Jasno też było przez te gwiazdy. I to w ogóle był proroczy sen, tego też pewnie byście się nie spodziewali ale on jeszcze o tym nie wiedział, bo to dopiero miało się okazać w przyszłości.
Pełznąc zaszedł do portu, a tam okazało się, że strajkujący urządzili strajk, i statki nie latają.
(Od teraz nie będę już pisał co kosmita powiedział w swoim języku tylko od razu będę tłumaczył, ale nie myślcie że on mówił po polsku czy coś)
– No i co teraz? – zastanowił się głośno Ctrl+V. – A niech to supernowa trzaśnie!
– O, to ty! – usłyszał swoimi ultradźwiękowrażliwymi uszami. Przesunął swoje oczy na tył głowy i zobaczył Kimelreana Ypsundlasa, kolegę z pracy ale on nie robił kompów tylko zamiatał podłogę. A tak naprawdę to nie był jego kolega bo on go nie lubił.
– To ja – potwierdził.
– Ale słabo, nie? Nie możemy lecieć do pracy.
– Słabo – zgodził się.
– To co robimy? Może pójdziemy do baru?
– No dobra….
W sumie nie miał ochoty iść z Ctrl+V do baru ale nie miał za bardzo innego pomysłu. Jakby ewentualnie odwołali strajk to byłoby fajnie (w sensie on tak myślał), ale na razie raczej nie wyglądało na to. I poszli, albo popełzli, jak kto woli.
Kiedy weszli do środka nikt się na nich nie obejrzał tak jak to się zawsze dzieje w tych głupich opowiadaniach fantasy, ale wtedy planeta zatrzęsła się bardzo mocno i po raz ostatni, a kosmita się potknął i przewrócił. I wtedy już popatrzyli i zaczęli się śmiać. A niektórzy mieli po kilka paszcz więc śmiali się głośno jakby było ich dużo więcej.
– NIE ŚMIAĆ SIĘ!!! – rozległ się nagle głos planety-robota co już się obudziła. Bo ona pilnowała żeby nikt nikomu nie robił krzywdy. I umilkli, a Ctrl+V wstał.
– Nic ci nie jest? – zapytał ten drugi. On się nie przewrócił bo miał mniej macek, tylko dziewięć, i łatwiej mu było chodzić czy też pełzać, jak kto woli.
– Nie – odparł pierwszy (główny bo cha ter).
Wzięli sobie po szklance soku z kosmoarbuza i usiedli, ale nie na swoich czterech literach, bo nazwa tego, na czym usiedli, miała całe mnóstwo liter i nie dałoby się jej tu zapisać dlatego jej nie zapisałem.
– Co tam u ciebie?
– Aaa, po staremu.
– To fajnie.
Jak widać, rozmowa widzialnie się nie sklejała.
– Noo, a u ciebie?
– Aaa, kupiłem sobie sdraeprla.
A to było takie zwierzątko domowe coś jak wiewiórka, tylko miało więcej oczu i macek.
– Aha. A po co?
– A nie wiem.
– Może żeby go zjeść? Ha, ha!
Tamten popatrzył się dziwnie jak na debila którym sam był ale o tym nie wiedział, co tylko dobitnie pokazuje jak wielkim był debilem.
– Nie śmieszne.
– O przepraszam, ja się śmieję, ha ha! – wtrącił się jakiś koleś. Obrócili wzrok i spojrzeli na niego, bo głowy nie musieli obracać jak już mówiłem. A tamten koleś w ogóle nie miał macek ani nic, i wyglądał strasznie dziwnie bo miał dwie nogi i dwie ręce. (W sensie że dziwnie dla nich)
– Idź stąd – powiedział Ctrl+V. (ten nie główny bo cha ter)
– Tak naprawdę zwróciłem waszą uwagę bo chciałem ci coś powiedzieć. Pochodzę z bardzo odległej planety gdzie nikt nic nie wie o istnieniu kosmitów, tylko supertajna organizacja iluminacji, do której należę. Planeta nazwa się Ziemia…
– Uwaga!!!! – rozległ się kszyk i rozległy się odgłosy strzałów z miotacza laserowego. I pokazali się zabójczy mordercy z planety Ixiowahh, a oni byli generalnie znani z zabójczości. Nasi bo cha tero wie skryli się pod stołem a tam nie było dużo miejsca, a sprawę znowu utrudniały macki.
– Kurde, wiedziałem!! – zawołał człowiek. – Chcą mnie zabić, żeby zatrzymać proroctwo!
– Jakie proroctwo?
– Musisz przylecieć na Ziemię, Ctrl+V. Ukryjesz się w skórze człowieka i będziesz pisał ludziom opowiadania, opowiadające o kosmitach, ale tak żeby się nie skapnęli że ty jesteś kosmitą.
– Będzie mu ciasno w takiej skórze bo on ma mnóstwo macek – wtrącił ten drugi. – Ja mam mniej, to dlaczego nie ja?
– Bo tak zostało napisane w księdze iluminacji – odparł człowiek. – A tak w ogóle to nazywam się Elon Musk.
– Miło mi, Ctrl+V – powiedział drugi i nastąpił zwrot akcji bo akurat wtedy strzał lasera przestrzelił mu głowę, mimo że siedział pod stołem.
– O, nie! – powiedział pierwszy.
– Szybko, uciekaj! Ja cię będę osłaniał! – krzyknął Musk i wyskoczył spod stołu, strzelając takim wielkim działem laserowym, większym niż te tamtych.
Kosmita też wyskoczył i pobiegł do tylnego wyjścia, które na szczęście nie było obstawione przez obstawę tamtych z laserami. Planeta odezwała się: – Nic ci nie jest?
– Nie – odparł on.
– To dobrze. To ja ich teraz zniszczę – stwierdziła planeta i nagle cały budynek spadł w przepaść, co to się otworzyła pod nim.
– Tylko nie to! Tam był Elon Musk!
– Spokojnie, kolego – usłyszał głos z tyłu i znowu przesunął swoje oczy. A tam stał ten sam człowiek i się uśmiechał takim dziwnym uśmiechem. I kosmita się zdziwił.
– Prawdziwy Musk jest na Ziemi i czeka na ciebie a tu przysłał swoje klony – wyjaśnił.
– Dobrze. Jak się przedostaniemy do statku komicznego? Przecież w porcie strajkują.
– Luz, mam własny statek. To znaczy Elon ma.
– Aha.
No i poszli, albo popełzli, (chociaż w sumie tylko Ctrl+V pełzł) jak kto woli, przez miasto do supertajnej bazy Muska, ale mieli się na baczności bo nigdy nie wiadomo czy nie zaczną strzelać. Ale nie zaczęli, co było w sumie dość dziwne ale co zrobić.
– Pamiętaj o proroctwie – rzekł Musk, wpychając macki kosmity przez drwi statku. – Ludzkość musi zostać uświadomiona ale powolutku, bo się zrobi rzeźnia.
– Zrozum ale.
– Powodzenia – powiedział on i znowu rozległy się odgłosy strzałów laserowych, a także maserowych, czyli było już ostro. Elon szybkim ruchem zamknął drzwi i uruchomił rakietę do startu.
Kosmita, startując w rakiecie, widział przez okno, jak ze wszystkich stron biegną zabójczy mordercy z Ixiowahh, a z drugiej strony klony Muska. I wybuchnęła wielka bitwa ale rakieta już wyleciała w powietrze (to znaczy nie eksplodowała tylko wiecie o co chodzi), a potem w kosmos. Najpierw w pod przestrzeń, potem w środo przestrzeń a na końcu w nad przestrzeń i wtedy już pędziła z prędkością warp milion. I wtedy niebieski kosmita zobaczył te same gwiazdy co we śnie, i wszy s co zrozumiał, i znowu poszedł spać bo był strasznie zmęczony przez to wszy s co.