Uwaga!!!
W celu optymalnego odbioru poniższego tekstu uprasza się o czytanie wszystkich głosek “ ł ” przedniojęzykowo-zębowo .
Podziękowania
Dziękuję oczywiście sobie samemu ,za zniżenie się i zstąpienie do maluczkich ,i oświecenie ich błyskiem mego talentu .
Ty ,który pieśni tej słuchasz ,
Czy masz na imię Zosia ,czy Łukasz ,
Wiedz ,że wojownik wielki wystąpi
W tym opowiadaniu .
Przedsłowie
Niepoślednich rozmiarów ptak z gatunku sępowych zakłapał krzywym dziobem . Rozpostarł skrzydła i wicher ,co się był akurat zerwał ,w nie załomotał .
–Rrrraaa !-zaryczało ptaszysko, bijąc skrzydłami powietrze ,jako ten kuchcik bije tłuczkiem mięsiwo na kotelety .
Jegomość sęp okiem bystrym jak rzeka patrzał w dół wzgórza .
Był to rok ano domina tysiąc sto dwudziesty siódmy " ( … ) dziwny rok ,w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia " (Sienkiewicz ,1991) . W dole wzgórza ,co to na nim sęp ów ptaszny siedział ,podążał był naonczas jeździec ,w płaszczu rozwiewanym przy pomocy wichru .Ptaku ciekła ślinka i burczało w brzuchu ,bo wiedział ,że tam ,gdzie się ów człek pojawia ,zawsze jest moc trupów ,dzięki którym ptak może głód swój owy nasycić .
Jeździec wstrzymał konia i majestatycznie połechtał wzrokiem widnokrąg . Włosy miał długie ( jeździec ,nie widnokrąg ) ,białe ,spięte w kok ,a także i długą siwą brodę splecioną w dwa warkoczyki ,a to dlatego ,że był krasnoludkiem .Znajdował się też w posiadaniu 3 sztuk oręża ,a w szczególności – jednej szabli na ludzi ,drugiej na potwory i trzeciej na wszelki wypadek .Jak każdy krasnoludek miał też szpiczastą czapkę i czerwony kubrak ( jak widzicie ,drodzy Czytelnicy ,zrobiłem dogłębny resaerch ) . Kubrak ów był koloru amarynowanego ,ażeby nie znać było na nim krwi ,utaczanej z żył pokonanych wrogów ,w tej liczbie głównie goblinów i smoków .
Krasnoludek nazywał się Arkadiusz i podróżował był naonczas przez Równinę Bulgur . Zmierzał het ,het ,przed siebie ,aż tam gdzie majaczył masyw Gór Mountains ,bo tam właśnie został wysłany przez swojego króla ,którego rycerzem był on ( Arkadiusz ) .
Król Euzebiusz ,bo tak zwał się ów monarcha ,wysłał Arkadiusz na samotną wyprawę ,której celem było oswobodzenie wioski Cewniki z rąk stowarzyszenia goblinów .Wszyscy inni rycerze króla zginęli otruci wskutek spisku ,który miał miejsce niedługo przed wyjazdem Arkadiusz ,tedy Arkadiusz samojeden podążać na wyprawę musiał oną . Król atoli ,takoż nie mógł z nim jechać ,bo po śmierci swych rycerzy załamał się był chłopina i siedział zamknięty w swym zamczysku ,choć nie w komnacie ,a w osłupieniu .
-Choroba-mruknął był wojownik na znak ,że nie jest zadowolony ze swego losu i bo wiedział ,że tak łatwo tej misji nie wypełni ,o nie . Zdawał sobie sprawę ,że droga czeka go trudna i wiele okrucieństw ostrzy sobie na niego zęby ,a może i szable .
Wstęp
Najsamprzód dotarł był Arkadiusz do oazy , gdyż równina , którą podążał była tak naprawdę pustynią . Żar lał się z nieba i rycerz poty wydobywał z siebie niezmiłowane . Zasłoniwszy ręką oczy od słońca i spojrzawszy w niebo , sęp kołował w powietrzu. Niewielka była to oaza , a przy tym całkowicie sucha i wszelakiej roślinności pozbawiona , jeśli nie liczyć gaju palmowego , a także zbocza porośniętego winoroślą i gęstych krzewów czarnej porzeczki , które porastały trzy hektary ziemi . Ziemie owe były w tym województwie wyjątkowo żyzne i wilgotne , dlatego znajdowała się tu również całkiem pokaźnych rozmiarów połać lasu równikowego . W jej centrum zaś oazy płynęło jezioro , wypełnione po brzegi niebieską wodą , która błyszczała świecącym z nieba słońcem . Jezioro otaczał gęsty las , składający się z sosen . Arkadiusz odetchnął głęboko , wciągając w nozdrza zapach szyszek .
–Zatrzymajmy się tu na nocleg– powiedział Arkadiusz do swojego przyjaciela minstrela , który miał na imię Bevareaux de Besançon , choć wszyscy mówili na niego Loczek . Minstrel był jedynym , który zgodził się wyruszyć z Arkadiusz na niebezpieczną ,bądź co bądź ,wędrówkę . Wielki Mag ,wysyłając Arkadiusz na wyprawę powiedział , że Bevareaux de Besançon na pewno będzie dla niego dobrym towarzyszem , choć żaden z niego woj . Ale któż może wiedzieć , jaki los czeka śmiałków , może to właśnie osoba Bevareaux de Besançon przyczyni się do nadania zgoła innego biegu wydarzeń , niż by się były wydarzyły , gdyby minstrela nie było ( na wyprawie ) .
–Ale po co ? Przecież jest dzień !-rzekł Bevareaux de Besançon i, jak widać , już wtedy jego obecność okazała się przydatna , gdyż dzień istotnie miał wtedy miejsce . Bevareaux de Besançon zaintonował skoczną melodię na swojej harfie . Miał on loki na głowie i dlatego przezywano go Loczek . Był także blondynem , jednak nie wiedzieć czemu nikt nie przezywał go Blondaskiem albo czymś innym w tym guście .
–Ano ,tak– odrzekł Arkadiusz na znak , że zgadza się z tym , co powiedział Bevareaux de Besançon . Tak, więc pojechali dalej , roześmiawszy się uprzednio z zaistniałej sytuacji dialogu na temat pory dnia .
Prolog
Jechali przez pustynię . Słońce chyliło się ku zachodowi i jego czerwone promienie świeciły na żółto . Arkadiusz oraz jego towarzysze Bevareaux de Besançon i Chuy de Cayo de Cuantanamera rzucali długimi cieniami na piasku pustyni , kiedy ich wielbłądy oświecały promienie zachodzącego słońca . Atmosfera była na tyle luźna , że Bevareaux de Besançon wyjął zza pazuchy swoje wierne gęśle i począł na nich brzdąkać , intonując krotochwilny rapsod .
Wtedy to zaatakowały Elfy .
Zakradły się do bohaterów ” jak ważka na przykucniętych kolanach “ ( Maras ,2018 ) .Były wielkości zaciśniętej pięści i miały skrzydła jak motyle . Trzepotały nimi niezmiernie prędko , unosząc się w powietrzu wokół trzech wojowników . Ubrane były w zielone kubraczki i seledynowe czapeczki . W rękach trzymały łuki i strzały maleńkie jak igły .
–Stójcie !-zapiszczał przywódca Elfów , mierząc malutkim łukiem w Bevareaux de Besançon . Minstrel zatrząsł się ze strachu , wiedział bynajmniej , że z Elfami , choć są małe , żartów nie ma .
–Hahahahaha !-roześmiał się Arkadiusz na znak , że go to ubawiło , nie na wesoło jednak , o nie , a bardziej na ponuro i toteż ponury był to zaśmiech . Żeby nie powiedzieć – złowrogi . Arkadiusz wyjął tedy swój łuk . Był on bowiem najlepszym łucznikiem w królestwie , bo od urodzenia codziennie całymi dniami , od rana do północy , a nawet do wieczora , ćwiczył strzelanie z owegóż ( łuku ) .
–Nie chcemy was zabić– pisnął Elf .–Tylko wyzywam cię ,Arkadiusz ,na zawody łucznicze .Jeżeli wygram , oddacie mi wasz pierścień , z którym jedziecie w Góry Mountains z polecenia Chuy de Cayo de Cuantanamera , Wielkiego Druida .
Arkadiusz pokręcił głową na znak , że się nie zgadza , choć zrozumiał , co Elf do niego powiedział i przemyślał to , aczkolwiek jego decyzja była niezgodna z wola Elfa . Elf posmutniał wtedy i łza wypłynęła z jego oka , spadła na rozgrzany bezlitosnym słońcem piasek pustyni , zaskwierczała i wyparowała , unosząc się do góry pod postacią malutkiego dymka pary wodnej .
A wtedy Arkadiusz zaatakował Elfa .
Wypalił z łuku z głośnym hukiem . Strzała poleciała , rozcięła z podejrzliwym jękiem gorące powietrze pustyni i urwała Elfowi rączkę , w której trzymał broń . Mały łuczek spadł na piasek ,a Elf zawył jak ranny łoś . Z kikuta ręki krew drzyzgała naokoło , a na domiar złego spanikowany Elf kręcił się wkoło jak bąk , rozbryzgując krwawicę na wszelakie persony przy owym zajściu obecne . Drugiemu Elfowi wytrysnął w twarz tak niefinansownie , że namalował mu czerwony pasek w poprzek twarzy. Trzeciemu ochlapał zielony kubraczek , a do czwartego krew wprawdzie nie doleciała , ale on tak czy siak zgiął się w pół i zrzygał .
Wtedy Bevareaux de Besançon wyjął lutnię i zaintonował Pieśń Mordu . Muzyka była taka przewrotna , że wszystkie Elfy nagle eksplodowały malutkimi wybuszkami , rozrzucając wkoło równie malutkie flaczki , strzępki ubranek oraz kostki , wyglądające jak rybowe ości . Taki to był koniec Elfów .
Arkadiusz otarł twarz ze szczątków i aż jemu samemu popłynęła krew z nosa od tej Pieśni Mordu , choć oczywista daleko mu było do eksplozji . A to dlatego, że Bevareaux de Besançon wcześniej rzucił na niego zaklęcie , które chroni przed Pieśnią Mordu . Rzucił je też na siebie i dlatego nie wybuchł .
–Ach !-zawył tedy Arkadiusz , patrząc w niebo niewidzącymi oczyma .–Czemuś nas wysłał na tę wyprawę , o wielki Chuy de Cayo de Cuantanamera ! Przez to zmuszon byłem uśmiercić te oto Elfy , których jedyną przewiną było , że ich los niezdolnymi do zrozumienia stworzył , co to się dzieje w świecie , jak się sprawy mają , a przecie nie zawsze jest tak , że sprawy taki a nie inny obrót przybrać muszą ! Och, niech będę przeklęty ja , i moi druhowie Bevareaux de Besançon i Chuy de Cayo de Cuantanamera , którzyśmy przeca jedynie wiecznie dobra pragnąc , wieczne zło czynim !
Takie to rozterki moralne miał Arkadiusz , ponieważ był on królewskim kapłonem , który całymi dniami spowiadał się i studiował uczące księgi o religiach i moralnościach , więc i do takich rozterek miał talent a ciągoty .
Ale cóż było robić , służba nie drużba , więc pojechali dalej .
Rozdział I
Cała nasza piątka dotarła tedy dnia siódmego miesiąca Nissan do Gór Mountains . Tam trafili na szlag który piął się w górę prosto jak strzała , zakręcając wokół kamieni i skalnych załomów . Teren jawił się jako skalisto-kamienisto-sosnowy , przyprószony lekką domieszką czarnoziemu i brązowoziemu , a nawet zielonoziemu , tam, gdzie rosła trawa .
Stanęli podówczas na skalnej półce i pod nimi rozciągał się pamiętny landszaft Doliny Bulgur . Bystro wijąc się wśród pagórków leśnych i łąk zielonych , podążała doliną rzeczułka zwana River . Mieniły się jej wody przaśnie a chyżo , kiedy tak sobie płynęła , meandrując wśród roślinności szeroko rozciągnionych . Rozglądawszy się wkoło , dostrzegł był Arkadiusz jakoweś wejście , jakąś dziurę hebanową wydrążoną w skalnej ścianie , co ni chybi jak wejście do jaskini wyglądało ono .
Wonczas z jaskini wyjszła dziwna , fantastyczna ( jakżeby inaczej ) istota . Miała tedy była istota owa jednakowoż pajęcze nogi , w liczbie ośmiu sztuk , rozcapierzone na wszystkie strony świata . A długie były te nogi takie , że choćby i Ulisses okręt swój budował ,i drwa na maszt doń szukał , to by i dłuższego nie potrzebował , niż te nogi były one . Chyba na metr trzydzieści najmniej , a może i więcej . Lecz wyżej , ponad nogami , w niczym kreatura owa pająka nie przypominała . A wręcz przeciwnie . Tułów miała ludzki , męski i umięśniony , jako ten Appollin rzymski , tylko nie taki biały , a normalny , koloru cielistego . Z tułowia wyrastało dwoje rąk , długich i muskularnych, a ręce te dzierżyły narzędzie miecznicze jedna , oraz zasłonę tarczową wtóra . Wyżej zaś tułowia znajdował się łeb , bardzo paskudny , przypominający ni to psa , ni to jaszczurkę , ni to diabli wiedzą co . Krzywe żółte zębiska sterczały były z owego łba , jeden w górę , nad wargą , drugi zasię ku dołowi .
Stwór powiódł po przybyłych wzrokiem mówiącym , że spał sobie wygodnie w jaskini , już miał wstawać , ale mu się nie chciało , ale w końcu musiał , bo usłyszał , że ktoś się po jego podwórcu pałęta , no to i wstać musiał , i wyjść , żeby sprawdzić ,co to się wyprawia onego dnia o tak wczesnej pogańskiej godzinie . Bo zapomniałem przedtem napisać , że nasza dzielna szóstka dotarła w góry o zimnej godzinie przedświtu .
Arkadiusz już wtedy wiedział , że potwor ten nazywa się Burumbuch i że zaatakuje atakiem straszliwym , miotając ciosy miecza wkoło , jakby chciał ich zabić . A wiedział to Arkadiusz , bo był królewskim gastrologiem i od maleńkości już ćwiczył się był całymi dniami w sztukach magicznych i przewidywalniczych , jako na ten przykład ruchów ciał niebieskich , z których to można ni chybi przyszłość wyczytać (przeszłość także , po prawdzie, jednak nikt tego nie robi , bo po co skoro i tak wiadomo co było ) . Tedy przewidywać umiał Arkadiusz jako nikt inny .
Toteż stało się ono właśnie tak jak wojownik przewidział. Z wściekłym rykiem , który oznaczał , że stwór jest zły i że właśnie ma zamiar rzucić się na bohaterów , zły stwór rzucił się na bohaterów .Zaatakował mieczem .
Ciach !
Trach !
Trzask , prask!
Leciały skry ,gdy jego miecz zderzał się z szablą Arkadiusz . Bevareaux de Besançon ,Chuy de Cayo de Cuantanamera ,Dietmar Dietrich Ditke von Duesseldorf , Eusebio Esposito Ebbio d'Ebefrenica Edicola , Finley Fairchild Farnworth Flatlay Flemming of Fordingbridge i Gienek też atakowali mieczami , szablami , rohatynami i kurhanami , i leciało tyle iskier wkoło , że aż zajął się od nich sosnowy las , co to był porastał okoliczne regiony . Płomienie buchnęły z owego lasu , szybko urosły niemiłosiernie , pochłonęły sosny i kosodrzewinę , aż otoczyły walczących .
Wtedy to Arkadiusz wpadł na szczwany plan . Żeby stwora szabelką nie ciachać , to kopnął go był z rozbiegu , z całej siły ,w miętkie . Bo Arkadiusz był najlepszym piłkarzem w królestwie , gdyż od urodzenia całymi dniami grał w piłkę , więc i kopnięcie miał tęgie . I pod siłą tego kopnięcia stwór poszybował po łuku między płonące sosny . Dał się słyszeć potwora wizg i przekleństwa jegoż . A potem ,płomieniami się zająwszy , zaskwierczał był stwór jak kiełbasa na rożnie . I taki właśnie był koniec Burumbucha .
Epilog
Tedy , pokonawszy stwora fortelem ,był Arkadiusz monstrualnie z siebie zadowolon . Pomyślał , że przecie poradził sobie z Burmubuchem , mimo że został na wyprawie sam , bo Bevareaux de Besançon zginął w oazie zjedzony przez jeziorną ośmiornicę , czy też może była to hydra , czy jeszcze insze jakieś coś , w każdym bądź razie wieloszyje i wielogłowe , łuskowate i ze wszech miar odrażające . Ale to nieważne . Naonczas , sam ów Arkadiusz szedł teraz dalej w góry , żeby wypełnić swą misję , z którą w pierwszym miejscu był wyruszył , czyli odnaleźć magiczny korzeń Krzaku Krzewiny .
Wyszedł tedy wysoko , no , dość wysoko w góry , choć nie tak znowu strasznie . Szedł taką wąską ścieżyną , aż dotarł na miejsce , gdzie rosło drzewo ( akacja ) , a pod drzewem ( akacją ) rósł krzak . Arkadiusz wiedział był , że krzak ów to nikt inny jak słynny ów Krzak Krzewiny , bo w królestwie Arkadiusz był słynnym na całe królestwo botamikiem , bo od dziecka już całymi dniami studiował botamiczne księgi i atłasy ,i chodził po lasach i po krzakach ,i je badał . Dlatego bez ochyby odgadł , że ów krzew to jest ten Krzak Krzewiny .
Wyjął zza pazuchy saperkę i jął kopać pod Krzakiem . Zarówno w końcu , jak i w pocie czoła wydarł korzeń , otrzepał go z ziemi i schował do mieszka , który to mieszek wsadził za pazuchę . Już szykował się do drogi powrotnej , rad i wesół , że zadanie wykonał , gdy usłyszał jakieś podejrzane biadolenie . Odwróciwszy się , korzeń z wrażenia wyleciał mu zza pazuchy .
Otóż pod akacją ujrzała się osobliwa postać . Była to staruszka , stara i przygarbiona . Z twarzy wyglądała na starą , a z sylwetki na starą , bo była przygarbiona . W ręce trzymała sękaty kostur i rzecze do Arkadiusz w te słowy :
–Oooooo , panie ślachetny , ja żem jest królewna , ino zaklęta w staruszkę . Weźże mi pomóż i mię odczaruj !!!
–A jak mam cię odczarować ?–zapytał Arkadiusz na znak , że nie wie , jak mógłby staruszkę odczarować .
–Oooooo , panie ślachetny–zawodziła–ty mię ucałować musisz , jak mię chcesz odczarować .
No to Arkadiusz , rad nie rad , już do babuleńki dopada i już się do całowania bierze . Ledwie musnął był suche i sztywne ( jak korzenie ) wargi staruszki , a tu jak nie huknie ! Jak nie błyśnie ! Jak nie trzaśnie ! Wybuch wielki nastąpił , wkoło się iskry wszędzie porozlatywały , białym blaskiem huknęło ,siwy dym wystrzelił i w niebo poszybował , i już nie było staruszki na półce skalnej , ale niestety nie było też królewny.
Arkadiusz , nieco od wybuchu otumanion , jego długie wąsy były osmalone . W duchu dziękował bogom , że nie miał brody ( przecie nie był krasnoludkiem ) , bo gdyby ją miał , to by ją teraz całą osmaloną , miał. Ale dość już o tym . Bynajmniej ,dobył wonczas Arkadiusz szabli , gdyż oto w miejscu eksplodowanej staruszki znajdowała się kolosalna dźdźownica!
Kolosalna dźdźownica wyglądała prawie jak dźdźownica , jeno że była kolosalna . Zwinęła swój zezwłok pod siebie i stała , unosząc się, jako ta kobra , co wychodzi z koszyka fuckira . Syknęła , bo dźdźownice syczą , tylko te zwyczajne są takie maleńkie , że tego nie słychać . Zawinęła wielkim cielskiem i skoczyła na Arkadiusz .
Jednakoż Arkadiusz wiedział , że tę walkę jeno sprytem i strategią wygrać może , nie zaś krzepą . A był on najwybijniejszym strategiem i jenerałem królestwa , bo już od urodzenia całymi dniami uczył się tajników i arkanów dowodzenia militarnego .
Tedy zaś , kiedy kolosalna dźdźownica przelatywała nadeń , Arkadiusz wystawił jeno w górę swoją szablę . I tak dźdźownica rozpruła sobie o tę szablę brzuszysko przez całą długość , od pyska aż do końca odwłoka . Skóra dźdźownicy rozstąpiła się i Arkadiusz zalały pokłady cuchnących flaków , krwi , kału , moczu i niedotrawionego cholerstwa , które było się wyzwoliło z rozprutego żołądka . Reszta zaś potwora , lżejsza o jakieś dwie setki kilogramów po utracie wnętrzności , przeleciała nad półką skalną i runęła w przepaść . A spadając , wydała z siebie osobliwy kwik ( https://www.youtube.com/watch?v=MUL5w91dzbo ) . I tak wyglądał koniec Kolosalnej Dzwonnicy .
Pokonawszy stwora , Arkadiusz korzeń wziął i powrócił do królestwa . Dzięki korzeniowi wyrwał z dłoni śmierci córkę króla , Anestezję , i król dał mu , a ją pojął za żonę , i żyli długo , i szczęśliwie . I potem Arkadiusz to wszystko opisał w książce całą swoją wędrówkę . Książka w mig stała się bescelerem , bo Arkadiusz był najlepszym pisarzem w królestwie , bo już od pierwszego roczku codziennie i całymi dniami ćwiczył się w pisarstwie .
I ja tam byłem , choć się nie chwaliłem ,
Za zdrowie Arkadiusz piłem i paliłem ,
I choćem już stary i dziwny tera ,
To nic .
Fin