I – Oaza
Dzień w niemożebnym pogrążony upale
Miraże tworzyły powabne obrazy
Gdy raz karawana sunąc ociężale
Przystanęła nad brzegiem cichej oazy
Jezioro powitało ich orzeźwieniem
Gdy wyjechał na zenit rydwan Heliosa
Rozbito naraz obóz pod palmy cieniem
Nań tamaryszki spoglądały z ukosa
W nocy, gdy zimno ucinało ich oddechy
Hadar gwiezdną iskrą powitał Oriona
II – Noc
Sypkie połacie pozłocistej drobiny
Spływały rozlewnie po łagodnych zboczach
Karmazyn opuścił wydmowe krainy
I pustynia zasnęła w nocnych omroczach
Wtem inne drganie zimny piach poruszyło
Głuche dudnienie przyczajone w głębinach
Kilka czujnych wielbłądów się pobudziło
Kupcy trwali jednak pogrążeni w śnieniach
I pierzchły dromadery od swych dżygitów
Oszalałe przez dźwięki świata obcego
III – Ruiny
Mróz walkę postradał morderczą ze skwarem
Zwierzęta po walkach lizały swe rany
Pośród piachu bezmiaru wrzącego żarem
Ciemność spowijała członków karawany
Wstali przed świtaniem, lecz tkwili w milczeniu
Zdumieni ogromem antycznej świątyni
W miejscu, gdzie płynęła woda w niezmąceniu
Wyrósł stożek grobowca królów pustyni
Omamieni śpiewem, wołaniem aniołów
Wyruszyli prosto w pułapkę iblisa
IV – Ciemności
Korytarz w mrokach pradawnych zanurzony
Stóp bosych stąpnięcia ostrożne drżą w ciszy
Rachityczny spokój złowróżbnie uśpiony
Począł budzić się właśnie w grobowca niszy
Szli stale przed siebie karawaniarze
Błądząc po bezdni zakazanych przestrzeniach
Być może Bóg w swoim pożegnalnym darze
Ukrył w mrocznościach malunki na sklepieniach
Bowiem przed Anubisem i Ozyrysem
Klękały od ludzkich odmienne postacie
V – Stopnie
Po omacku brnęli od ściany do ściany
Rękami badając sakralne rzeźbienia
Wznosili przy tym kurzu istne tumany
Aż zbiegły się freski u progu wgłębienia
Przewodnik ostrożnie postawił swą stopę
Na gładkich i śliskich stopniach z kamienia
Momentalnie ciaśniej przewiązał salopę
Poczuł chłód bijący z trzewi podziemia
Na ich kroki niepewne śmiała się cisza
Na oddechy trwożne szeptały eony
VI – Komnata
Droga przez szyb była niczym nieskończoność
Wiła się wężowo, nie zwiastując końca
Ni nadziei, ni blasku, tylko złożoność
Prowadząc w dół z wytrwałością straceńca
I gdy już wędrowcy poddać się zechcieli
Pozostać wieczność na stopniach z kamienia
Wyprowadzeni z tunelu gardzieli
Zstąpili do sali utkanej z cienia
Gdy tam weszli, echo otchłanne westchnęło
Jakby po raz pierwszy słyszało człowieka
VII – Sharun
Na znak tajemny, lekkie zjawy skinienie
Pochodnie utajone się ujawniły
Rozbłysły zielenią mocarne płomienie
Kolumny niezmierzone wnet oświetliły
Po horyzont, do wzroku wszelkiego kresu
Sięgały szeregi tytanicznych bloków
Uszły z wędrowców resztówki moresu
Zaczęli przywoływać znanych im Bogów
Lecz rozszarpywane strachem modlitwy
Nie poruszały Przedwiecznego Imienia
VIII – Posąg i Śpiew
Na środku pieczary, poza ich widzeniem
Wznosił się posąg z niewiadomej skały
Błyszczał, choć okryty zupełnie był mrokiem
Matowiał, choć pochodnie go oświetlały
We flety zaś zadęto, bluźniercze piszczały
Wybrzmiały śpiewy jednorakie zwierzętom
Napięte skóry bębnów równo zadrżały
Błysło światło zielone bliźnie epidotom
Kupcy biegiem szybkim wypadli na schody
Bo pochód piekielny szedł im na spotkanie
IX – Procesja
Stuk kopyt runął na stopnie z kamienienia
Pościgiem ruszyło złowieszcze człapanie
Ryki, jęki, wrzaski – bydlęce charczenia
Dalej w górze uciekinierów sapanie
Wtem jeden się osunął, poleciał w czeluść
Od chichotu strasznego zadrżały ściany
Nie zdążył nawet krzyku żadnego wypuść
Gdy zdławił go na zawsze śpiew opętany
Dwóch kolejnych brak siły dopadł i zguba
I jeden tylko został z karawany
X – Ucieczka
Na piaski pustyni szczęśliwiec powrócił
W bezpieczne objęcia arkadyjskiej nocy
Makabryczny pochód już dawno zawrócił
A magia złowieszcza straciła na mocy
Gdy tylko ciemność zalała korytarze
Zagrały bębny i dudnienie w głębinach
Przed monumentem rozpalono ołtarze
Zaraz modły zgrzytnęły w pradawnych tonach
Cisza w końcu, gwiazd mącona przemykaniem
Wystrzelił snop światła do pasa Oriona
Piramida zniknie przed Słońca świtaniem
Zakończył się rytuał starszy niż Ziemia