- Opowiadanie: maynard - Boże Narodzenie i samotna góra

Boże Narodzenie i samotna góra

Opowiadanie, a właściwie szortek, który napisałem kilka dni przed Bożym Narodzeniem 2016. Konotacje z Zimową Narodową Wyprawą na K2 – całkowicie niezamierzone. Konotacje z animacją “12 prac Asteriksa” i twórczością Gaimana – całkowicie zamierzone. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Boże Narodzenie i samotna góra

 

To była niezdobyta góra. Z gatunku takich, na widok których od razu robi się nam zimniej a rozum ze strachu chowa się w najciaśniejszy kąt podświadomości. Nie była to, bynajmniej, najwyższa góra świata, nie mówiąc już o najwyższym szczycie regionu. Ot taki sobie, stromy i biały, przypominający czapkę chochlika, średniej wielkości masyw. Sęk w tym, że zabijał rocznie około czterdziestu wspinaczy a dolatujące do jego szczytu helikoptery od razu zamierały i pikowały niczym głodne jastrzębie. Oczywiście śmiałków gotowych na przełamanie złej passy przybywało, a w miarę upływu lat nowoczesny sprzęt umożliwiał coraz to nowym ekipom dotarcie wyżej i wyżej. Niestety, zawsze wtedy, gdy już było wiadomo, że tym razem na pewno wszystko pójdzie jak najlepiej i uda się wreszcie zdobyć tę „Biała Sukę”, jak pieszczotliwie nazywali górę wszyscy himalaiści, sytuacja gwałtownie się pogarszała. Czasami słońce prażyło niemiłosiernie powodując topnienie czap śnieżnych, osuwiska, lawiny i deszcze sopli. Innym razem lodowaty wiatr zwiewał całą ekipę w przepaść, lub śnieg zasypywał wszystkie szlaki. Najgorsze były jednak gwałtowne skoki ciśnienia, powodujące u wspinaczy nagłe ataki choroby wysokościowej, która mijała jak ręką odjął gdy tylko decydowali się oni na rychły powrót do bazy. Na górę nie było mocnych. Trwała samotna i wyniosła od lat, gardząc ludzkim losem i pozostawiając całe tabuny wdów i sierot, które usypywały u jej podnóża coraz to kolejne, symboliczne stosy pogrzebowe.

 

Aż wreszcie, pewnego dnia objawił się, wreszcie, potencjalny kandydat na zdobywcę niepokonanego szczytu. Nieważne czy sprzyjał mu los (urodził się dwudziestego dziewiątego lutego, w czepku, a w każdej piąstce trzymał jedną czarną perłę. Na niebie świecił wtedy czerwony księżyc, a horyzont przecinały dwie komety, tworząc neonowy znak krzyża), czy był po prostu dobry w tym co robił. Nazwijmy go Piotr albo może lepiej Adam. W dzień swoich imienin, Wigilię Bożego Narodzenia wyszedł z ostatniej bazy, odziany w profesjonalny kombinezon, objuczony plecakiem, w dłoni dzierżąc swój szczęśliwy czekan, który pomógł mu już nie raz. Adam zdobył Koronę Ziemi i Śnieżną Panterę. Została mu już tylko samotna góra.

 

Ruszył przed siebie dziarsko, pogoda była ładna, śnieg prószył lekko a wiatr wydawał się muskać policzki śmiałka niczym lodowa kochanka. Później wszystko poszło nie tak. Ściemniło się o trzy godziny za wcześnie, na przedostatnim etapie z ramion zsunął mu się plecak i runął w przepaść a czekan utkwił w lodowej skale i nijak nie dało się go wyciągnąć. Adam postanowił zmienić trasę wspinaczki i obejść górę innym, bardziej łagodnym szlakiem. Niestety i tym razem, szczęście mu nie dopisało. Szlak zastał zasypany lodowymi blokami. Młody himalaista jednak nie poddał się i począł wspinać się na lodowe bloki niczym człowiek-pająk na manhattański wieżowiec. Było już całkiem ciemno, wiatr wzmagał się, w twarz sypały mu się lodowe odłamki, kalecząc policzki i podbródek. Sekundy dzieliły go od śmierci w lodowej przepaści, minuty od zdobycia upragnionego szczytu. Nagle nogi Adama straciły oparcie, mężczyzna osunął się i zawisł na rękach. Kilka metrów dzieliło go od znajdującego się pod nim lodowego stalagmitu. I wtedy wydarzył się cud. Istna magia Bożego Narodzenia. Nieznana, niewidzialna siła podźwignęła wspinacza do góry i uniosła kilka centymetrów ponad oderwany, lodowy blok. Adam usłyszał stłumiony jęk kilkudziesięciu głosów i zrozumiał, że były to dusze tych którzy zginęli, próbując okiełznać diabelski żywioł góry. Dalsza część wyprawy minęła bez problemu. Kilka metrów przed szczytem wiatr nagle uspokoił się, śnieg przestał sypać, nastała piękna, gwiaździsta Wigilijna noc.

 

Adam dotarł na szczyt równo o północy. Bóg się rodził, moc truchlała. Na czubku góry mężczyzna nie dostrzegł żadnego masztu z łopoczącą flagą. Odetchnął z ulgą, jednak był tu pierwszy.

 

Pokonawszy kilka kroków zobaczył jednak coś dziwnego. Kilka metrów za czubkiem góry roztaczał się płaski teren na środku którego znajdował się ogromny kamienny tron. Adam zdjął gogle, przetarł oczy i zrobił kilka kroków w kierunku przedziwnego znaleziska. Brnąc przez głęboki śnieg, alpinista dotarł w końcu do szczytu tronu i oniemiał ze zdziwienia. Na kamiennym stolcu spoczywał brodaty mężczyzna odziany w skóry i futra. Jego ciało pokrywał szron, rysy już dawno zatarły się a twarz zdawała się być lodową maską. Tylko oczy, oczy pozostały ludzkie, niestety można było w nich dostrzec już tylko szaleństwo. Lodowy mieszkaniec góry podźwignął się z tronu, a w dźwięku, jaki temu towarzyszył zdało się słyszeć echa całych setek a nawet tysięcy lat. Nieznajomy ruszył w kierunku osłupiałego Adama, spojrzał w jego twarz i zapłakał. Następnie stało się coś nieoczekiwanego. Mężczyzna roześmiał się obłąkańczym śmiechem i pobiegł raźno w kierunku wierzchołka góry. Każdy krok odbierał mu utracone lata, każdy oddech cofał stracony czas. Szaleniec w skórach biegł coraz szybciej, zupełnie nie grzęznąc w miękkim śniegu. Gdy dotarł do krawędzi szczytu ostatni raz obejrzał się w kierunku Adama po czym z dzikim okrzykiem rzucił się w przepaść. Gdybyście stali wtedy na czubku samotnej góry moglibyście przysiąc, że echo odbiło słowo „wolność”, ale był to zapewne tylko wiatr.

 

Po zniknięciu nieznajomego Adam lub Piotr, jeśli jednak wolicie to imię, poczuł się niezwykle zmęczony. Nic dziwnego, zdobył przecież właśnie ostatni niezdobyty szczyt Ziemi. Wiedział jednak, że nie da rady zejść teraz na dół, co więcej, nie miał na to najmniejszej ochoty. Noc była cicha i święta. Gwiazdy mrugały na smoliście czarnym niebie. Nasz bohater powoli ruszył w kierunku kamiennego tronu.

 

Wesołych świąt.

Koniec

Komentarze

Szort okazał się dla mnie niezbyt jasny i w końcu nie wiem czy Adam, a może Piotr, samotnie zdobył górę, czy dołączył do tych, którzy próbowali wejść na szczyt wcześniej?

 

he­li­kop­te­ry od razu za­mie­ra­ły i pi­ko­wa­ły w dół… –> Masło maślane. Czy można pikować inaczej, nie w dół?

 

osu­wi­ska , la­wi­ny i desz­cze sopli. –> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Nie ważne czy sprzy­jał mu los… –> Nieważne czy sprzy­jał mu los

 

(uro­dził się 29 lu­te­go, w czep­ku… –> (uro­dził się dwudziestego dziewiątego lu­te­go, w czep­ku

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

cze­kan utkwił w lo­do­wej skale i ni jak nie dało się go wy­cią­gnąć. –> …nijak nie dało się go wy­cią­gnąć.

 

Z ka­mien­ne­go stol­ca po­dźwi­gnął się bro­da­ty męż­czy­zna odzia­ny w skóry i futra. Jego ciało po­kry­wał szron, rysy już dawno za­tar­ły się a twarz zda­wa­ła się być lo­do­wą maską. Tylko oczy, oczy po­zo­sta­ły ludz­kie, nie­ste­ty można było w nich do­strzec już tylko sza­leń­stwo. Lo­do­wy miesz­ka­niec góry po­dźwi­gnął się z tronu… –> Czy podźwignął się ponownie, mimo że podźwignął się już wcześniej?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To “wesołych świąt” trochę poniewczasie, nie uważasz? :P Uznajmy, że wielkanocnych. Dzięki.

 

Tekścik średnio mi się podobał. To w większości pozbawiony dynamizmu i dramaturgii opis, a podczas opisu ciężkiej, ryzykownej wspinaczki trochę by się tego dreszczyku przydało. Sam motyw “niezdobytej góry” nienowy, ale interesujący. Szkoda, że wciskałeś w to wszystko Boże Narodzenie, że nie napisałeś tego bardziej klasycznie. Przynajmniej tak to widzi Count.

Warsztatowo zadowalająco, natomiast interpunkcja słaba. Przede wszystkim zwróć uwagę na przecinki przed “a”. Kiedy i dlaczego się je stawia. Zajrzyj też TUTAJ – przydatna ściąga.

 

Tyle ode mnie, na koniec kilka uwag:

Oczywiście[-,] śmiałków gotowych na przełamanie złej passy przybywało[+,] a w miarę upływu lat[-,] nowoczesny sprzęt umożliwiał coraz to nowym ekipom dotarcie coraz to wyżej i wyżej.

Powtórzenie być może zamierzone, ale źle wygląda.

Nie ważne czy sprzyjał mu los (urodził się 29 lutego, w czepku[+,] a w każdej piąstce trzymał jedną czarną perłę. Na niebie świecił wtedy czerwony księżyc[+,] a horyzont przecinały dwie komety, tworząc neonowy znak krzyża)[+,] czy był po prostu dobry w tym co robił.

Pisownia łączna → nieważne

Całe to wtrącenie mocno siermiężne.

W dzień swoich imienin, Wigilię Bożego Narodzenia wyszedł z ostatniej bazy, odziany w oddychającą kurtkę

To element fantastyczny? :P

w przepaść a czekan utkwił w lodowej skale i ni jak nie dało się go wyciągnąć.

Pisownia łączna

Istny Cud Bożego Narodzenia.

To nazwa własna? W przeciwnym razie, po co “Cud” z wielkiej litery?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Bijąc się w piersi poprawiłem. Rzeczywiście womit lub oszczędność przecinków to moja zmora. No i ta oddychająca kurtka (sic!). Co do samej treści to powiem niewiele. Wszystko, łącznie z końcowymi życzeniami jest przemyślana, siermiężna i zamierzona. Interpretacja dowolna również. Dzięki za uwagę i uwagi.

"When you gaze long into an abyss the abyss also gazes into you."

Czytałam z pewną dozą zadziwienia. I zastanawiam się wciąż, co chciałeś tu uzyskać. Za Countem powiem, że na poważną opowieść zabrakło dreszczyku, o który aż się przy tej tematyce prosi. Za to trąci lekkim absurdem – np. urodziny Adama vel. Piotra i część wspinaczki po utracie plecaka i czekana po lodowych blokach. Jakbyś nie umiał się do końca zdecydować, jaka ma być konwencja. 

Nie podoba mi się też niezdecydowanie dotyczące imienia bohatera. 

Pomysł na zastępstwo na tronie ciekawy, ale moim zdaniem zginął marnie nie wykorzystany należycie. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jest kilka fajnych pomysłów, ale można je było, IMO, lepiej wykorzystać. Niezdobyta góra, magia świąt, nieoczekiwane zastępstwo…

Zgadzam się, to wszystko zrelacjonowałeś jakoś po łebkach (chociaż może góra jest przyzwoicie oddana). Wspinaczka Piotro-Adama wydawała mi się tak łatwa, że aż śmieszna. Czekan został? Nie szkodzi.

Ale technicznie napisane całkiem przyzwoicie. Tylko po co Ci te odstępy między akapitami?

Babska logika rządzi!

Tekst nie porwał – problem jest dla mnie w tym, że to głównie opis. Trochę ruszyło pod koniec, gdy dwaj wspinacze wchodzą na górę i widzą tajemniczą postać. Ale równie nagle, jak się zaczęło, tak samo szybko się kończy. Ot, tekst napisany nieźle, ale nic poza słowami w nim dla siebie nie widzę. Bywa.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka