- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Dom pełen wspomnień

Dom pełen wspomnień

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dom pełen wspomnień

Był taki dom, do którego weszło ich trzech, a wyszedł tylko jeden.

Michał Bytnar studiował medycynę. Wychował się na maleńkim podwórku praskiej kamienicy. I chociaż udało mu się, w pewnym sensie, osiągnąć sukces, to nadal był chłopakiem stąd. „Nasz asior!" – słyszał często od podpitych kolegów ojca. – „Będzie leczył nas tutaj wszystkich!" Michał kochał słodycze, od kiedy ojciec zabrał go do fabryki Wedla na Kamionku, gdzie pracował jako stróż.

 

W tym domu znalazł się przypadkiem. Kiedy usłyszał syreny, po prostu otworzył najbliższe drzwi i wszedł do środka. Wcisnął się w kuchenny kąt i drżał ze strachu. Słysząc kroki o mało nie dostał zawału. Na oko trzydziestoletni mężczyzna sapał i ciężko człapał w jego stronę. Lewą ręką trzymał się za udo, spodnie miał brudne od krwi.

– Dostałem w nogę… – powiedział z grymasem i ciężko usiadł w drzwiach do kuchni.

 

Na ironię Tomasz Laube był kiedyś biegaczem. Pobił nawet rekord powiatu w sprincie. Ponoć jego dziadek był Niemcem, ale zbłąkane niemieckie kule najwidoczniej traktowały wszystkich tak samo i nie omijały swoich. Pochodził z maleńkiej wioski na Kielecczyźnie, skąd wyjechał do wielkiego miasta. Do fabryki, w której nie pracował ani dnia. Był niespełnionym poetą. Noce spędzał, zależnie od szczęścia, raz w parku, a raz w kawiarni. Zdarzały się nawet takie szczęśliwe okresy, kiedy mógł przez jakiś czas budzić się w łóżku jakiejś damy i czuć zapach jej perfum w pościeli. Uwielbiał kobiety, a one zaskakująco chętnie godziły się odgrywać rolę jego muz. Przynajmniej do powrotu mężów z delegacji.

 

– Co się tak gapisz?! – krzyknął Tomasz na sparaliżowanego strachem Michała. – Zrób coś z tym do cholery, bo się tutaj wykrwawię!

Chłopak na czworakach przeszedł do salonu i ściągnął obrus z jadalnego stołu. Mógł się w końcu sprawdzić jako lekarz. Niestety, kiedy tylko zobaczył ranę z bliska, był już pewien, że Tomaszowi zostało niewiele czasu, najwyżej kilkanaście minut. Mimo to starannie założył mu opatrunek, zaciskając z całej siły.

– Znasz się na tym – powiedział mężczyzna, widząc jego wprawę. – Umrę?

– Nie – odpowiedział Michał. – Jeszcze nie.

– Nie kłam. Jeżeli mam niedługo umrzeć, to chcę o tym wiedzieć teraz – powiedział Tomasz, patrząc mu prosto w oczy. – Żebym zdążył jeszcze coś ci powiedzieć.

– Niech pan mówi.

– Obiecasz mi, że ją znajdziesz? – powiedział, chwytając go za ramię zakrwawioną dłonią.

– Obiecuję, tylko kogo mam szukać?

– Nie znam jej imienia. Widziałem ją tylko raz, kiedy siedziała na ławce w Parku Ujazdowskim. Było młodsza ode mnie, ale przysiadłem się. Tak pięknie się śmiała z moich wierszy – powiedział w zadumie, z której wyrwał go nagły brzdęk. Z salonowej szyby zostały tylko ostre odłamki szkła. Tomasz odrzucił włosy i kontynuował: – Kiedy ją pocałowałem, wcale nie uciekała. Odtrąciła mnie tylko lekko, z jej brązowych oczu posypały się srebrne łzy. I powiedziała: „Nie teraz."

Tomasz zaczął kaszleć, ale dało się słyszeć stukot wojskowych butów. Czyżby mieli zginąć na kuchennej podłodze…

W drzwiach stanął jednak chłopak z opaską na ręku i powiedział:

– Grzeją tak, że chyba nam tu przyjdzie zginąć.

 

Stanisław Wójcicki był odważny jak mało kto. Nawet teraz, kiedy stał wyprostowany z wisem w dłoni, patrzył z góry na płaszczących się na ziemi mężczyzn. Jakby wcale się nie bał, że za chwilę przez salonowe okno wpadnie kolejna kula. Był raptusem i zawsze dostawał to, czego chciał. A teraz najwyraźniej chciał śmierci.

 

– Co tu taka grobowa atmosfera? – spytał głośno. – Może trochę muzyki? – dodał, uruchamiając stojący w rogu patefon.

Z tuby posypały się taneczne dźwięki i zmieszały z odgłosami wystrzałów i wybuchów, tworząc istną wojenną symfonię. Stasiek podskoczył i tupnął, ale kiedy zauważył ranę Tomasza przestał się zgrywać, schylił i spytał cicho Michała:

– Dobić?

W tym momencie kolejna kula wpadła przez okno i zwaliła patefon na ziemię. Muzyka ucichła tak samo niespodziewanie, jak się zaczęła. Stasiek padł odruchowo na ziemię, w końcu i jego odwaga się wyczerpała.

– Znajdźcie ją – ciągnął ostatkiem sił Tomasz – i powiedzcie, że gdybym tylko znał ją wcześniej, to jej bym napisał wszystkie moje wiersze. Że od samego na nią patrzenia mógłbym być najlepszy na świecie…

– Jak miała na imię?

– Nie wiem…

– Kiedy to było? – dopytywał się Michał. – Bez tego nigdy jej nie znajdę.

– Czternastego sierpnia, trzydziestego dziewiątego, siedziała zaraz przy mostku…

Potężny wybuch aż zatrząsł budynkiem. Z sufitu posypał się tynk. Kiedy kurz opadł, Tomasz już się nie odzywał. Głowę miał opuszczoną, a oczy zamknięte. Chwilę jeszcze dyszał ciężko, po czym wyzionął ducha.

Michał pierwszy raz widział wtedy umierającego człowieka. Inaczej to sobie wyobrażał. Na pewno nikt mu nie mówił o świetlistej poświacie, która odlatywała właśnie przez rozbite okno.

– Słuchaj… – odezwał się raptem Stasiek. – Ja też ci coś opowiem. Ty się uratujesz. To zaskakujące, ale czternastego sierpnia umówiłem się właśnie na tej ławce. Piękna była, poznałem ją tydzień wcześniej. Potem poszliśmy na spacer, a potem do mojego mieszkania. Mówiła, że to jej pierwszy raz. A potem znikła bez słowa…

– To straszne – wydusił Michał przez zaciśnięte gardło.

– Szukałem jej potem. Naprawdę. Znalazłem siódmego września jej ciało. Chodzę od tego czasu jak duch. Teraz też, ale kule mnie omijają. Rozumiesz! Kule…

– Jak miała na imię? – spytał Michał cichym głosem.

– Weronika. Taka niewielka, długie włosy…

Wtedy Michał nie wytrzymał i uderzył go z całej siły w twarz. Wyrwał mu z dłoni wisa i przystawił do czoła.

– Teraz cię nie minie skurwysynu.

 

Zwymiotował, to było za wiele nawet jak na przyszłego lekarza. Widział już trupy, setki trupów, ale nigdy nie miał na sobie ciepłego płynu mózgowo-rdzeniowego.

Pamiętał to doskonale. Kiedy rankiem czternastego sierpnia zbudził się u boku ukochanej, był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Tego dnia zamierzał się jej oświadczyć. Zabrał ją więc na spacer, usiedli razem na ławce, tej przy mostku. Spytał…

– To koniec – odpowiedziała, nie patrząc mu nawet w oczy. – Naprawdę nie jestem tak dobrym człowiekiem, za jakiego mnie masz…

Wtedy nie wytrzymał i zostawił ją samą na tej ławce.

Nie widział jej więcej.

 

Płakał idąc przez mieszkanie. Nie bolała jej śmierć, ani zdrada. Teraz już miał to wszystko gdzieś. Najbardziej go bolała świadomość, że jeżeli kiedykolwiek jeszcze miałby powiedzieć „kocham", to musiałby skłamać.

 

Wyszedł na ulicę. Potężny wybuch aż powalił Michała na ziemię. Zamroczyło go, ale po chwili wstał, otrzepał się i zaczął iść dalej. Wszystko jakby ucichło. Znowu dało się słyszeć muzykę z patefonu.

Ona czekała na niego tam gdzie zwykle. Przy ogłoszeniowym słupie, opierając się o niego delikatnie. Miała na sobie jego ulubiony płaszczyk i rozpuszczone włosy. Pachniała tą samą lekką perfumą.

– Gdzie idziemy? – spytał. Nigdy nie mógł się zdecydować.

 

– Gdziekolwiek – odpowiedziała głosem, do którego przywyknął, a który na początku tak bardzo mu się podobał. – W końcu mamy dużo czasu.

 

 

2 września 2010

 

Koniec

Komentarze

Hm, no nie wiem...
Coś w tym jest ale chyba możnaby lepiej...  czuję niedosyt. Może jest zbyt świeże, widzę że dziś napisane. Może niedopieszczone. Ciężko mi kupić ten zbieg okoliczności, choć uważam, że pomysł jest. Tylko chyba dałoby się lepiej zbudować dramatyzm, przy tym trochę uprawdopodobnić? No nie wiem, czegoś mi brakuje.

Opowiadanie rzeczywiście warte dopracowania, może nawet rozbudować  shorta, bo wydaje mi się, że można zrobić z tego niezły użytek.

Zdecydowanie opowiadanie wymaga rozwinięcia. Fabuła, klimat, pomysł - wszędzie czuję niedosyt.
Mi akurat nic nie brakuje, po prostu jest wszystkiego za mało.

A mi niczego nie brakuje. Opowiadanie jest krótkie, bo takie miało być. Pierwsza linia tekstu podaje, co ma się wydarzyć – reszta jest rozpisaniem tego na poszczególne kadry, skojarzenia, dialogi. Myk polega na tym, że to opowiadanie nie mieści się w standardowym szablonie narracji. Tu mamy do czynienia z narracją nieliniową, prowadzoną szerokimi zakosami, od skojarzenia do skojarzenia, a nie od wydarzenia do wydarzenia. No i temat: wszyscy myślą, że jak wojna to bohaterstwo, a tu jest miłość, zdrada, zawiść, zemsta, seks. Bardzo dobra robota.

...always look on the bright side of life ; )

Zgadzam się z jackiem - dobra robota. To pewne, że można lepiej, bo zawsze można lepiej. Ale i tak jest świetnie. Po co wydłużać coś, co jest dobre krótkie? ;) I w jaki sposób? Jeśli rzeczywiście napisane tego samego dnia, co wklejone na forum, to gdyby poleżało chwilę dłużej, pewnie trąciłoby o ideał. Takie właśnie teksty lubię. 5.

Przez ten mój "cierpki styl" pisania lubię takie krótsze formy ;) Zarazem to jest taki magazyn pomysłów, które zawsze można rozbudować (a jednak rzadko to robię).

Kto by chciał coś dłuższego mojego autorstwa, to zachęcam do przeczytania pełnowymiarowego opowiadania Bracia Mniejsi.

@Dreammy: tego samego, zacząłem pisać o 20:30 ;) Wiem, że to nie wyścigi i po ponownym przeczytaniu po kilku dniach coś bym zmienił, ale po mozolnej pracy nad wspomnianym poprzednim opowiadaniem miałem właśnie ochotę napisać coś szybko i bez większego zastanowienia. Wyszło nie najgorzej.

Też mi się wydaje, że tekst można było trochę dopracować. Faktycznie, nie wyszło najgorzej, ale jakoś nie czuję się zachwycona. Mam zresztą pewien niedosytyt, wydaje mi się, że pomysł faktycznie zbyt obszerny na taką formę, ale tu nie będę się wykłócać, bo widzę, że niektórzy sądzą coś wręcz przeciwnego... Daję cztery, do piątki jednak trochę zabrakło.

Nie chcę być wredna, ale kurna, przecinki !!! " Michał kochał słodycze, od kiedy ojciec zabrał go do fabryki Wedla na Kamionku, gdzie pracował jako stróż." Po co przecinek przy "od kiedy"? Bez przecinka jest lepiej. W paru innych miejscach też wystepuje pewien, ekhem, nadmiar...
Opowiadanie ok. Pomysł bardzo dobry. Może czytałam za szybko, ale sprawia wrażenie niedosytu, lekkiego niedopracowania, zwłaszcza przy końcówce. Nie chodzi mi o jego długość, raczej o sposób opowiadania, wrażenie. Może dopisanie dwóch zdań i zmienienie trzech słów by to rozwiązało - nie wiem.

Nie bardzo przemawia do mnie taki osobliwy splot okoliczności. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić przypadkowego spotkania trzech obcych mężczyzn, dla których ważna była kiedyś ta sama dziewczyna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też mi się to widzi mało prawdopodobne. I jeszcze wszyscy zapamiętali datę? Że dziewczynę to kolejna sprawa…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka