Planeta nie była duża. Posiadała rozmiary zbliżone do Ziemi. Kolejnymi podobieństwami była obecność całkiem złożonej biosfery oraz nadającej się do oddychania atmosfery. Jako niedawno odkryty obiekt, do rejestru wpisano ją pod roboczą nazwą MPO–001b, jednak odkrywcy planety, załoga statku badawczego James Cook, ochrzciła ją mianem Zielonego Oczka. Nieoficjalnie oczywiście. Nazwa nasuwała się sama. W pokrywających ją morzach i oceanach występowały ogromne ilości przeróżnego planktonu, który nadawał im swoistą zielonkawą barwę. Ot, taka sadzawka w bezmiarze kosmosu.
Zielone Oczko posiadało tylko dwa kontynenty. Po jednym na półkuli północnej i południowej. Oba mniej więcej w rozmiarach Australii. Otaczały je niezliczone ilości wysp i wysepek. Niektóre dochodziły do rozmiarów małych krajów. Wszystko to wyglądało, jakby jeden superkontynent rozpadł się i częściowo został zatopiony, co zdaniem pokładowego geologa zresztą miało miejsce. Jako, że załoga Jamesa Cook’a była w przestrzeni już od roku i szczerze powiedziawszy jak najszybciej chciała wracać do domu, wykonała tylko standardowe skanowanie planety. Następnie zaliczyła wymagane dwa lądowania na powierzchni i odleciała wysławszy do centrali komunikat o odkryciu.
Ponieważ ów standardowy, a więc nie szyfrowany komunikat, zawierał pewne interesujące dane na temat zasobów mineralnych odkrytego obiektu w chwili obecnej nad planetą orbitował krążownik Octavia i desantowiec Inchon. Oba okręty wraz z załogami, które składały się głównie z byłych wojskowych, zostały wynajęte przez korporację górniczą Deep Space Exploration Company, jedną z największych w sektorze. Zadanie było proste – wylądować na powierzchni i zabezpieczyć prawa wydobywcze korporacji. W kosmosie, mimo tysięcy przepisów, konwencji i układów, ciągle najlepiej sprawdzała się jednak zasada „kto pierwszy ten lepszy”.
W centrum dowodzenia desantowca dowódca rzutu naziemnego, generał James McGrath nawiązał właśnie łączność z kapitanem Octavii, Frankiem Betolla. W przestrzeni kosmicznej dowodzenie operacją należało do dowódcy krążownika i to on miał rozwiązywać wszelkie problemy, a problemy właśnie nadlatywały.
– Jak to wygląda, Frank?
– Niedobrze, mamy dwa wyraźne kontakty.
– Kto?
– "Feniks"
– Daleko są?
– W ciągu godziny wejdą na geostacjonarną.
– Szlag! Pospieszyli się. Interweniujecie?
– Obawiam się, że w tej sytuacji nie możemy powołać się już na zasadę pierwszeństwa. Kodeks wyraźnie mówi o dwudziestu czterech godzinach odstępu. Wyrobili się. Atak znaczyłby otwarty konflikt, a tego szefostwo raczej nie chce. Muszę zwrócić się do centrali po dalsze instrukcje. Octavia bez odbioru.
Czerwony napis na wyświetlaczu zakomunikował koniec transmisji. McGrath, wciąż pochylając się nad stanowiskiem łączności, ciężko westchnął. Korporacja "Feniks" zajmowała się tym samym, co jego pracodawca i był równie dużą i zasobną firmą, a to znaczyło, że obie strony dysponują batalionami cwanych prawników. Mówiąc krótko jedni i drudzy będą stąpać ostrożnie żeby nie w wdepnąć w jakiś… paragraf. No, ale cóż poradzić, taka była robota dla korporacji. Płacili to i wymagali, a płacili naprawdę dobrze.
Transmisja z Oktawii przyszła po pięciu godzinach.
– Ok. Mam pan zielone światło generale. Najwyraźniej nasze szefostwo i konkurencja po gorącej dyskusji doszli do porozumienia. Macie dwa tygodnie na rozstrzygnięcie kwestii własności. Po tym czasie sprawę przejmują kolonialni rozjemcy, ale chyba nie muszę panu przypominać, że w takim wypadku mocno odbije się to na waszej wypłacie.
– No tak. – Generał wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia. Korporacje bardzo nie lubiły stron trzecich w swoich konfliktach
– To nie wszystko. Są jeszcze dalsze ograniczenia.
Bruzdy na czole McGrath'a pogłębiły się jeszcze wyraźniej.
– Po pierwsze walczycie w wyznaczonym rejonie. Zaraz prześlę współrzędne. Po drugie tylko uzbrojenie konwencjonalne. Pociski kinetyczne oraz broń cząsteczkowa. Nic z arsenału A B C. Kategoryczny zakaz. Obawiam się, że na moje wsparcie też nie możecie liczyć. Ostrzał orbitalny nie wchodzi w grę.
– Ale boją się o te swoje złoża.
– To nie to. Planeta posiada złożony ekosystem.
– No i?
– Obowiązują nas przepisy o ochronie środowiska.
– No w mordę… – McGrath poczuł się strasznie zmęczony. – Dobra, postaramy się nie deptać trawy. Coś jeszcze?
– Waszych przeciwników obowiązują te same zasady.
– W końcu dobra wiadomość. Z kim mamy do czynienia?
– Zidentyfikowaliśmy krążownik Malaya. Dowodzi kapitan Wołkow. Znam człowieka, będzie się trzymał reguł. Desantowiec Galvani, projekt dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć, stocznia orbitalna Mars jedenaście czyli właściwie wasz odpowiednik. Możecie się spodziewać równych sił. Dowództwo nad korpusem planetarnym objął pański znajomy, generał Wang.
– No to nie będzie łatwo.
– W takim razie życzę powodzenia. Oktawia bez odbioru.
McGrath wyprostował się i zwrócił do swojego zastępcy.
– Majorze Le Blanc. Ogłosić stan gotowości bojowej. Desant w ciągu trzydziestu minut. Lecę w pierwszym rzucie.
– Tak jest!
Na całym okręcie rozbrzmiały sygnały. Kto nie był na swoim stanowisku właśnie tam biegł. Dokładnie trzydzieści minut i dwadzieścia dwie sekundy później od okrętu odłączył się pierwszy moduł desantowy. Potem drugi i trzeci. Każdemu towarzyszyło kilka mniejszych jednostek. Całe ugrupowanie, w zwartym szyku, skierowało się ku powierzchni planety.
Zielone Oczko, dzień pierwszy
McGrath pochylał się nad cyfrową mapą terenu i zastanawiał się. Dobrze pamiętał Oliviera z czasów wspólnej służby w Korpusie Kolonialnym. Nigdy się specjalnie nie przyjaźnili. Impulsywny charakter Jamesa nie bardzo pasował do pełnego rezerwy Wang'a, ale nie było też między nimi poważniejszych konfliktów. Potrafili sprawnie współpracować, gdy sytuacja tego wymagała. Po zakończeniu służby obaj wybrali ten sam sposób na dorobienie do emerytury czyli pracę dla firm oferujących usługi byłych wojskowych. Tu też ich drogi się rozeszły, choć pewne informacje o działalności kolegi, do niego docierały. Ciekawe jak bardzo dawny towarzysz się zmienił? No właśnie … Czy w ogóle się zmienił? Oficer zwrócił się do swojego zastępcy.
– Ok, majorze Le Blanc. My jesteśmy tu, oni tam. Jedyny plus ustawianych bitew to, że nie trzeba się szukać. Nasz przeciwnik to dobry fachowiec. Inteligentny, ostrożny. Nie ma w zwyczaju działać pochopnie. Pamiętam, że zawsze był dobry w gry logicznie. Myślał z wyprzedzeniem i to dużym, ale nie lubił podejmowania szybkich decyzji, potrafił się pogubić. I tak go właśnie zaskoczymy, chcę jeszcze wieczorem wyprowadzić natarcie.
– Ale generale obóz nie przygotowany …
– Wiem, w tym właśnie rzecz. Nie będzie się spodziewał. Zbieraj wszystko, co jeździ i strzela, a cała reszta niech pracuje przy bazie. Jak się uda nie będą musieli kończyć.
*
Wang spokojnie skończył wydawać ostanie polecenia, po czym spojrzał na swojego zastępcę pułkownika Patryka O'Briana.
– Oczywiście mogę się mylić, ale spodziewam się wizyty konkurencji w ciągu najbliższej godziny. Dopilnuj ustawienia pierwszej linii.
– Tak jest, sir!
*
Zapadły już całkowite ciemności, gdy ostatni pojazd wrócił z wypadu. W obozowisku ciągle panowała spora aktywność. McGrath wraz z majorem obserwował krzątaninę i nie był w najlepszym humorze.
– A jednak się spodziewał. – Generał zaklął. – Debil jestem i tyle! Powinienem przewidzieć, że on przewidzi. Ile straciliśmy?
– Nic, sir. Aktywne systemy ochrony pojazdu, w naszych maszynach przechwyciły większość pocisków. Parę maszyn oberwało mocniej, ale nic ponad możliwości jednostki naprawczej.
– Dobrze! Straty przeciwnika?
– No… Też nic. Ich ASOP-y zadziałały identycznie. Zdaje się, że mają to samo, co my. Wywiad ostrzegał.
– Cholera! Mogli wcześniej uprzedzić.
– No przecież uprzedzali.
– Czyli sprzęt pancerny możemy skreślić. Na tym polu rozstrzygnięcia nie będzie. Nie ma co, fajnie się zaczyna.
Dzień trzeci
McGrath, wraz z majorem, obserwowali obóz korporacji Feniks. Usadowili się na niewielkim wzniesieniu, z którego mieli dobry wgląd w pozycje nieprzyjaciela. W pobliżu stał zamaskowany łazik. Le Blanc co rusz zerkał na wyświetlane dane taktyczne.
– Ok, jednostki lądowe na pozycjach. Jesteśmy gotowi.
– Dobrze, zaczynajcie. – Spokojnym głosem McGrath dał komendę.
Bojowe Bezzałogowe Systemy Powietrzne nadleciały w zwartych formacjach pewnie prowadzone przez naziemnych kontrolerów. Dowódca sił DS.E.C. kosztem innych systemów uzbrojenia, zapakował ładownie okrętu znacznie większą liczbą dronów. Miał przewagę trzy do jednego i teraz chciał to wykorzystać. Poprzednia porażka tylko bardziej zmotywowała go do szybkiego zakończenia sprawy. Atakiem z powietrza solidnie nadszarpnie systemy defensywne wroga, potem ruszy rzut naziemny. Nie wytrzymają kombinowanego uderzenia. Nie w momencie, gdy będzie miał panowanie w powietrzu.
BBSP rozproszyły się by stanowić trudniejszy cel i rozpoczęły namierzanie wrogich obiektów. W obozie przeciwnika zawyły alarmy. Generał uważnie obserwował.
Bezzałogowce osiągnęły optymalny wektor ataku i jednocześnie odpaliły. Setki pocisków poleciało w kierunku nieprzyjacielskich pozycji. Ich inteligentne układy naprowadzające momentalnie wybrały najciekawsze cele i …
McGrath ze zdumieniem obserwował szereg eksplozji obramowujących obóz korporacji Feniks w bezpiecznej odległości.
– Co do… Le Blanc! Co jest?!
– Moment generale, uruchamiam diagnostykę… Łącza w porządku, transmisja też… O, mam! Wygląda na to, że zakłócają skanery celownicze pocisków. Cholera, wywiad donosił, że mogą mieć te systemy … – Major nie dokończył widząc purpurową twarz zwierzchnika. – Kontynuujemy natarcie?
– Nie! – McGrath wykonał kilka głębokich oddechów i dodał już spokojniej. – Nie ma sensu. Wracamy do bazy.
Generał "Kamienna twarz" Wang uśmiechał się. W swoim stylu. Nie był to bynajmniej triumfujący uśmiech. Złośliwy też. Właściwie to niemal wszyscy zgromadzeni w centrum dowodzenia, za wyjątkiem O’Briana, zastanawiali się, o co chodzi z tym skurczem na twarzy dowódcy.
Dzień piąty
– To może S401? Jak by odpalić je poza zasięgiem płaszcza radarowego to ich nie wykryją, aż do ostatniej chwili.
– Nie da rady. Za krótki zasięg. Przestawili się z Płaszczki na Mantę. Pokrywają dodatkowe 30km.
– No tak, a jakby wziąć GDU–15b?
– Też odpada. Przecież mają AEGIS VII. Wystrzelają je wszystkie zanim dolecą.
– Racja. To może…
McGrath przyglądał się dyskutującym oficerom systemów uzbrojenia. "Techniczni" z kolei, pochłonięci debatą, o obecności generała już dawno zapomnieli. W efekcie McGrath kompletnie pogubił się w ich technologicznym bełkocie, ale twardo udawał, że w skupieniu słucha.
Generał lekko odpłynął. Eh, kiedyś to były czasy. Stawałeś z przeciwnikiem twarzą w twarz. Miecze w dłoniach. Liczyły się przede wszystkim umiejętności. No i broń nie próbowała z tobą gadać. Żadnych "krytyczny poziom amunicji" albo "awaria systemu chłodzenia".
– No, a jakby trochę zmodyfikować transponder…
A takie łuki na przykład. Napinasz, puszczasz – strzała leci. Jak wycelowałeś to i trafisz, co najwyżej wiatr ją zniesie, ale z pewnością żaden cwaniak z komputerkiem w łapie z powrotem jej nie zawróci.
– Mowy nie ma! Na tym paśmie nie zadziała…
Albo maczugi! Tak sobie tylko idziesz i machasz na odlew. Popsuć takie coś to się mogło, co najwyżej na głowie przeciwnika.
– APS156 ER?
– To te po modernizacji?
– Tak
– Ok, to by mogło zadziałać.
Generał ocknął się.
– Macie coś panowie? – Najbliższy oficer chrząknął i zaczął szybko tłumaczyć.
– Zmodernizowane sto pięćdziesiątki szóstki – zwiększony zasięg. Tymi byśmy mogli w obóz Wanga nieźle przyłożyć.
– Celnie?
– Tak, modernizacja obejmowała też układy naprowadzania. – Oficer zrobił przepraszająca minę. – Tylko jest mały problem.
– Jaki?
– Nie wzięliśmy ich. Miejsca zabrakło po załadunku dronów.
Generał westchnął.
Kiedyś to były czasy!
Wieczór niemal całkowicie przeszedł już w noc, kiedy debata dobiegła końca. Nie zapadły żadne decyzje. Zmęczony oficer położył się właśnie do łóżka. Kwadrans później gwałtowny huk zakłócił ciszę nocną. Generał zerwał i rzucił się do okna. Na polu siłowym bazy, raz za razem, rozkwitały kolorowe eksplozje. Kilkanaście sekund później zameldował się zaspany major Le Blanc.
– Sir! Artyleria samobieżna Wanga ostrzeliwuje nasz obóz.
– Widzę. Osłony trzymają?
– Tak, Sir. Bez problemu. Przygotować kontratak?
– Nie. Niech sobie marnują amunicję. – McGrath ziewnął, położył się i nakrył głowę poduszką.
*
W centrum dowodzenia generał Wang wpatrywał się w wyświetlane dane. Nie był zadowolony.
– No tak. Jednak wywiad się nie mylił. Zwiększyli natężenie pola siłowego. – O'Brian odezwał się przerywając kłopotliwą ciszę.
– Mogli uprzedzić – odezwał się inny.
– No przecież uprzedzali!
Wang przechadzając się po sali dowodzenia spojrzał na podwładnych i tylko westchnął po czym opuścił pomieszczenie. O'Brian ruszył za nim.
– No, nie wiem jak McGrath, ale nasz stary to chyba sobie dzisiaj nie pośpi, co nie? – Luźna uwaga padła z ust młodego porucznika, wzbudzając ogólną wesołość. Wszyscy wiedzieli jak bardzo ich dowódca nie lubił przegrywać. – Będzie się zżymał parę dni. Trzeba dać znać działowi medycznemu, jeszcze mu się wrzody odezwą.
Kolejny wybuch śmiechu, tyle, że krótki. Tężejące uśmiechy na twarzach kolegów uświadomiły młodemu oficerowi trzy prawdy główne. Po pierwsze, owszem słyszał odgłos otwieranych drzwi wyjściowych, ale już ich zamykania to nie. Po drugie, w pokoju jest naprawdę dobra akustyka. Po trzecie, jak się zaczyna żartować pod nieobecność szefa, lepiej się upewnić czy aby na pewno jest nieobecny. No i tak w ogóle …
– Stoi za mną, prawda? – szepnął do najbliższego kolegi. Ten skinął głową.
Dzień siódmy
Spotkanie odbywało się na świeżym powietrzu.
– Le Blanc, co tam słuchać u naszych szanownych przeciwników?
– W sumie bez zmian, choć mają chyba jakieś problemy z zasilaniem.
– To znaczy?
– Wyłączają mniej istotne systemy. Zwiad zaobserwował wczoraj jak jeden z nich ręcznie opróżniał latryny. No, normalnie z wiaderkiem zasuwał.
– Nie zazdroszczę, ale do rzeczy panowie. Mam nowy plan. – McGrath pochylił się nad interaktywnym blatem, wyświetlającym trójwymiarową mapę sytuacyjną regionu i spokojnym głosem zaczął wyjaśniać.
– Przeanalizowałem naszą poprzednią akcję. Mamy przewagę w lotnictwie, ale nie możemy jej wykorzystać bo są w stanie zakłócić systemy celowania pocisków, zgadza się? No to zrobimy tak. Kilka maszyn zaatakuje z niskiego pułapu. Szybki, zaskakujący nalot na najbliższym dystansie. Operatorzy będą celowali w maszty ich systemu osłon, ale użyją tylko pocisków niekierowanych.
– To my mamy takie?
– Kazałem z kilku wymontować elektronikę. To będzie zagranie w starym stylu. Kiedy padną im osłony lub osłabną, frontalny atak. Walić we wszelkie anteny i emitery, żebyśmy jak najszybciej mogli wprowadzić wsparcie powietrzne. Z tego się nie wywiną. Panowie tym razem …
Rozległ się sygnał alarmu zbliżeniowego. Zgromadzeni przy stole oficerowie zerwali się na nogi, gorączkowo rozglądając się.
– Tam! – Major pierwszy dostrzegł zagrożenie.
Znad pobliskiego wzgórza wyskoczyły trzy maszyny wroga i skierowały się na anteny systemu osłonowego. McGrath jęknął.
Wszystko rozegrało się w ciągu paru minut. Nieprzyjacielskie drony nadlatywały, trzymając się blisko ziemi. Systemy automatycznej obrony przeciwlotniczej nie miały czasu ich namierzyć. Pobladli oficerowie mogli tylko przyglądać się jak cała formacja wychodzi na pozycję do ataku i …
Nie usłyszeli odpalanych pocisków. Za to rozległa się muzyka ze wszystkich głośnikach w bazie. Jakiś dziewiętnastowieczny klasyk, przywodzący na myśl wytworne towarzystwo tańczące na balu. Jak na filmach historycznych. Tymczasem bezzałogowce przedefilowały nad obozem. Wzniosły się i w ciągu następnych kilku minut wykonały coś na kształt podniebnego baletu. Część żołnierzy zaczęła nawet klaskać. Na zakończenie pokazu, przy ostatnich dźwiękach muzyki, drony wzbiły się. Następnie rozeszły się tworząc efektowną gwiazdę, po czym gwałtownie zanurkowały. Parę sekund później wszystkie trzy wbiły się w pobliskie wzgórze. Otrzymały przy tym burzę braw.
Nie mogąc wykrztusić słowa generał odwrócił do Le Blanc’a i palcem wskazał niebo. Ten już pochylał się nad konsolą.
– Moment… Mam dane! Sekcja informatyczna zgłasza udany atak hakerski. Przepraszają za muzykę, ale nie mogli się powstrzymać.
– Dobrzy są. – McGrath zerknął na zegarek i kiwnął głową z uznaniem.
– Mówią, że to nic trudnego. Okazało się, że Feniks używa w swoich BBSP tego samego oprogramowania co my. Po prostu pogrzebali trochę w systemie.
– Serio? Zaraz … To dlaczego Wang naszych nie przejął?
– Dlatego, że atakowaliśmy z większego pułapu. Cały trik działa tylko na bliskie odległości.
– Znaczy się, jak podlecimy blisko mogą zrobić to samo?
– Zgadza się, Sir.
McGrath spojrzał na wyświetlane znaczniki czegoś, co jeszcze kilka minut temu było przełomową receptą na wielkie zwycięstwo. Z akcentem na było.
– Kurwa! Do dupy z taką walką! – wrzasnął i odszedł od stołu. Mijając zaparkowany obok transporter opancerzony ze złością przykopał mu. Zaklął jeszcze głośniej i kuśtykając skierował się do swojego baraku.
Wang ponurym wzrokiem spoglądał na monitory. Trzy z nich śnieżyły, na czwartym, należącym do maszyny rozpoznawczej można było zaobserwować gruby pióropusz dymu. Za jego plecami reszta sztabu cichutko rozmawiała.
– No, tak to jest jak obie strony kupują u tego samego producenta. Ci z wywiadu ostrzegali żeby najpierw sprawdzić.
Dzień dziesiąty (rano)
Le Blanc i kilku oficerów siedziało w sali odpraw. Milczeli, nawet nie próbując ukrywać ponurych min. Tytoniowa mgiełka w pomieszczeniu gęstniała z minuty na minutę
– Znowu coś wymyślił? – padło pytanie. Le Blanc wzruszył ramionami.
– Czyli wymyślił.
Mcgrath wparował do sali odpraw. Wręcz tryskał optymizmem. Takim trochę nerwowym.
– Mam nowy plan! Tym razem się uda. – Mężczyźni spojrzeli po sobie.
Le Blanc cicho westchnął.
Oby.
Dzień dziesiąty (wieczorem)
Generał siedział w swoim gabinecie niemal bez ruchu. Czekał. W końcu drzwi do pomieszczenia otwarły się i stanął w nich Le Blanc. McGrath spojrzał na podwładnego wzrokiem pełnym nadziei. Ten w milczeniu pokręcił głową.
Mcgrath oklapł.
– Dziękuję majorze. Możecie odejść. – Powiedział cicho. Gdy tylko został sam, oficer najpierw ukrył twarz w dłoniach, a potem zaczął miarowo uderzać głową o blat biurka. Po drugiej stronie drzwi major i sekretarka generała ze współczuciem na twarzach wsłuchiwali się w głuche uderzenia. Te po chwili ustały, ale tylko na moment. Rytmiczne walenie wróciło, choć zmienił się dźwięk. Widząc pytający wzrok dziewczyny, Le Blanc szybko wyjaśnił.
– Hełm założył.
Dzień dwunasty
Generał Wang skończył wyjaśniać szczegóły nowej operacji i teraz w skupieniu spojrzał na swoich sztabowców.
– I co panowie sądzą?
Zgromadzeni w sali mężczyźni jak jeden zwrócili się ku oficerowi wywiadu. Ten nie mogąc dłużej udawać, że nie dosłyszał, odezwał się w końcu.
– No tak … To ciekawy pomysł. Naprawdę! Tylko ta cześć z podkopem… Jak rozumiem krytyczna faza operacji i jak by to powiedzieć. – przełknął ślinę. – Mam meldunki, że Deep Space kupowało ostatnio takie nowe czujniki i …
– Dziękuję. Proszę nie kończyć. Jesteście wolni. – Kamienna twarz dowodzącego nie zdradzała żadnych emocji. Całkowity spokój. Tylko taki z gatunku dość niepokojących. Dlatego mężczyźni, oddawszy honory wojskowe dowódcy, pośpiesznie opuścili pomieszczenie. Kiedy ostatni z nich wychodził z baraku, huknął strzał i jedno z okien rozprysło się na kawałeczki. Chwilę później wyleciało przez nie pierwsze krzesło.
Kilka zaskoczonych spojrzeń wbiło się w O'Brian'a. Ten wzruszył ramionami i wyjaśnił.
– Oj, Wang od zawsze był praktyczny do bólu. No wiecie, jak masz ochotę wyrzucać plastikowe krzesełka przez wzmocnioną szybę…
Dzień czternasty
Zmęczony McGrath siedział w gabinecie i tępym wzrokiem wpatrywał się w blat biurka. Za osiemnaście godzin kończył się wyznaczy termin. Komputer zasygnalizował przychodzące połączenie.
– Generale, mamy łączność z Feniksem. Generał Wang prosi o rozmowę.
– Łączcie. – Oficer wywołał konsolę łączności i po chwili spoglądał w oblicze swojego przeciwnika. To była równie zmęczona twarz.
– Cześć Olivier.
– Witaj James, wyglądasz paskudnie, wiesz?
– Dzięki, ty też. Czego chcesz?
– Czas nam się kończy.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Nie muszę ci mówić, co będzie jeśli w sprawę wtrąci się Departament Kolonialny.
– Nie musisz. Nasi pracodawcy stracą kupę kasy, nasi ludzie stracą i wszyscy będą wkurwieni. Głównie na nas.
– Fakt, ale my stracimy coś więcej. Słuchaj James, w grę wchodzi nasza reputacja. Musimy to rozstrzygnąć. Po prostu musimy.
– Coś proponujesz?
– Tak.
*
Kilka godzin później obie delegacje spotkały się w specjalnie na tę okazję postawionym namiocie. Ludzie utworzyli krąg, który wyznaczał pustą przestrzeń pośrodku. Generałowie James McGrath i Olivier Wang stanęli naprzeciw siebie. Nastąpiła wymiana honorów wojskowych, po czym obaj mężczyźni, oddali broń osobistą adiutantom, zdjęli czapki, podwinęli rękawy i unieśli pięści.
A potem było jak za starych, dobrych czasów.