Prolog
Kiedyś scedzałem z Karen mnóstwo swojego wolnego czasu, bo w końcu była moją żoną. Żyliśmy razem na kolonii badawczej na Encefalonie – jednym z księżyców Jowisza (albo Saturna) i tam prowadzimy badania. Ja z fizyki cząstek elementarnych, a ona robiła doktoranta z biologi maturalnej. Realizowaliśmy razem swoje hobby zbierając o nich rożne ciekawe informacje. Nie wiem kiedy zaczęliśmy się oddalać. Ja byłem w laboratorium, a ona w zakładowej stołówce, a ja byłem w domu, ona w kuchni, ja byłem od ściany, a ona z brzegu. I wtedy wiedziałem że coś się psuje.
Pewność uzyskałem jak wszedłem do swojego laboratorium, badającego wpływ cząstek elementarzowych na cząstki i byłem już wtedy przeświadczony, że coś jest nie tak. Uprawiała miłość rogacza ze swoim przełożonym na wielkim sypialnianym łóżku obok generatora czarnej materii którego ożywałem żeby odpoczęć po wielu godzinach pracy w laboratorium.
Nagle jej zainteresowanie moją osobą spadło do stałej Plamka. Podświadomie czułem że kiedyś musiało do tego dorosnąć, bo była tak atrakcyjna kobietą, że wszyscy się pytali: „To twoja żona!?”
Sytuacja diametralnie zmieniła się na moja niekorzyść. Finalizowałem swoim analitycznym umysłem wszelkie możliwe sanitariusze jakie mogły się zdarzyć właśnie w tej chwili. Cały widzialny Wszechświat stanął mi przed oczami i pole widzenia zasnuła czerwona zamglona mgła kłębiącej się ciężkiej puchatej nienawiści i złości.
Jak mogła mi to zrobić?
Przecież resocjalizowaliśmy nawzajem siebie. Byliśmy nimi. Zawsze stawiałem jej oparcie do fotela w normalnym życiu. Nie mogłem wiedzieć co myśli mimo, że nie miała ubrania. Stała na siedząco na łóżku i patrzyła na mnie nie mrugając oczami zasklepionymi łzami, tylko wzrok miała kamienny niczym głaz. Zachowywała się dziwnie.
Obok leżał mój najlepszy przyjaciel, współpracownik, szef, ale też i Judasz przebrzydły i zdrajca, doktor Peter Nebelung z obleśnym uśmiechem na twarzy i kpił ze mnie prosto w moje oczy. Był moim kumplem ale zawsze podążał mojej zony i teraz mu się to jakimś cudem udało.
– Musimy się rozwiesić, Dorofiej – powiedziała stanowczo. – Kocham cię, ale połowa majtku jest moja.
– Nie Karen, – powiedziałem spokojnie. – Skończymy to teraz. – powiedziałem jeszcze spokojniej i chwyciłem za wielki Topór z tytanowej stali wiszący na ścianie laboratorium i ruszyłem do przodu. Coś samo kierowało moimi krokami albo to byłem ja.
– Nie krzyknęła. – Donośnie – Nie rób niczego głupiego!
Przyspieszałem kroki jeden za drugim chcąc jak najszybciej dotrzeć do generatora. Nie mogę z nią żyć to nie będę tez bez niej. Zanim Karen czy Nebelug mnie potrzymawszy uderzyłem z całej siły w czerwony przycisk bezpiecznika bezpieczeństwa generatora cząstkowego.
Pięć lat później.
Nie lubię Galimatiasa – największego księżyca Saturna (albo Jowisza). Za dużo tam rożnych rzeczy co mnie denerwowały. Ale musiałem tutaj przybyć, bo wszelkie tropy wskazywały na to, że nie miałem innego wyjścia, niż tam się pojawić. Unikając padającego stróżkami kropel z góry na dół monotlenku diwodoru postawiłem kołnierz płaszcza podróżnego i udałem się do najbliższego otwartego baru.
Przeniosłem się tu generując przenośny most Rosenberga – Eisensteina, ale efekt uboczny w postaci zespołu, szlag, Turreta, już dawał mi się we znaki. Mój mózg nie lubił takich ostrych jazd i byłem głodny, a zespół zaburzeń neurologicznych wygrywał na moich neurotransmiterach swoje ulubione irytujące kawałki.
Cóż, cena za moc którą mogłem zaakceptować. Jako outsister społeczeństwa nie przejmowałem się opinią innych, bo taki był mój już los. Na który zdecydowałem się pięć lat temu. Tylko pragnienie zemsty i naprawienia błędu jakim był Nebelung zostało takie samo. Mroczna jak najczarniejsza z czarnych czarna dziura z której wypełzła część mojej osobowości lubiła tan stan i wolność jaką uzyskałem. Byłem psychologiczną osobliwością chwytającą fotony szczęścia, by na zawsze uwięzić je w grawitacyjnym więzieniu pułapki mojej depresji.
W barze zauważyłem kilka pustych miejsc i zająłem jedno w cichym kacie w rogu sali. Podeszła do mnie ubrana kelnerka i byłem w szoku, bo nie była mechaniczna. Przecież roboty są tańsze – pomyślałem.
– Co podać?
– Whiskey i „kurczaki!” coś, „motyka noga!” zjadliwego „niech to dunder świśnie!” do jedzenia. – Cholerny tik. Za parę godzin przejdzie. Zaniemówiłem, a ona przyjebała zamówienie z dziwnym wzrokiem wpatrzonym we mnie i odeszła, aby je zrealizować do kuchni na zapalaczu lokalu jak to miały kelnerki w zwyczaju.
Siedziałem w cichym barze i obserwowałem holowizor w innym niż mój róg rogu sali, który przedstawiał rożne wiadomości ze świata i planety. Zauważywszy, że wiadomościach przeważały informacje o dziwnych przypadkach psychicznych wśród ludzi na palancie doszedłem do wniosku, że jestem we właściwym miejscu. Coraz więcej puzzli pasowało w misternie tkanym kłębku tajemnic.
Siedziałem tak klika minut i czekałem na zamówienie i oglądałem wiadomości, kiedy ktoś wszedł do baru. Jakaś zamaskowana kobieta. Jej twarz była całkowicie zasłonięta, ale poznałem coś znajomego. Nieznajoma przebiegła oczami po twarzach w zapchanym po pachy górnikami barze. Niektórzy mieli kosmiczne kombinezony na głowie i nie widziała ich wyraźnie, a inni nie. Przebiła się przez tłum i mijając ich z gracją ludzi siadała przy moim stoliku.
– Cześć kochanie – powiedziała Karen. – Zmieniłam się. – To prawda, była piękna, ale dla mnie ohydna jak sałatka robiona w garmażerce supermarketu.
– Co ty nie powiesz – powiedziałem mroczno z głębi duszy.
– Wiesz, każdy popalenia błędy i nie mogę teraz patrzeć biernie na nasz związek. Pragnę cie bardzo przeprosić za to co się stało.
– No nie wiem – zabrzmiało zjadliwie sarkastycznie – Bzykasz się z moim szefem i najlepszym przyjacielem w moim służbowym łóżku do pracy, a teraz uważasz, że nic się nie stało? – Przez moje słowa przebijała złość niczym promieniowanie gamma przez nieszczelną klapę od kibla.
– On jest szalony, Dorofiej! Uwolnij mnie od niego! Od pięciu lat jestem z nim, ale on jest coraz bardziej nieobliczalny. Wiesz co się z nami stało podczas wypadku laboratorium… Nie tylko ty i ja się zmieniliśmy. On też doznał przemiany. Tylko o wiele bardziej. Nebelung chce wykorzystać te kwantowe moce przeciwko ludzkości. Tylko ty masz tyle mocy i intelektu aby go powstrzymać i uwolnić mnie z tej sprali przemocy. Jego ekskrementy naukowe są coraz straszniejsze. Wszyscy ci ludzie wokół – wskazała ręką siedzących wokół ludzi bawiących się z małymi dziećmi – są zagrożeni. Są niewinni. Proszę cię, pomóż im, bo ja jestem za słaba mimo swoich telepatycznych zdolności.
Siedziałam i myślałem o tym co powiedziała, a czas liniowy kosmosu upływał cicho bo takie było prawo fizyki. Przyjechało moje jedzenie, a ja wziąłem beznamiętnie ostry jak nóż widelec.
– I tak miałem to zrobić – powiedziałem, a ona rozpromieniła się niczym supernowa.
*
Nebelung nigdy nie miał jakiegoś dobrego gustu, mimo że przeleciał mi żonę. Na swoją kryjówkę wybrał starą opuszczona fabrykę w bunkrze tajnej bazy wojskowej na granicy miasta. Karen wskazała nam telepatycznie drogę przez trzydzieści pięter kondygnacji, aż dotarliśmy na samo dno naszego związku.
Po drodze było ciężko, bo atakowały nas co jakiś czas grupy kontrolowanych umysłowo górników. Peter coś im zrobił i nie mieli swojej woli tylko jego. W pocie czoła tworzyłem nowe mosty czasoprzestrzenne i wysysałem ich na powierzchnię, a nie w próżnię, bo Karen krzyczała. Ogłuszała ich mentalnie, żeby stali spokojnie, ale coraz bardziej słabła i musiała się posilać tabliczkami czekolady. Tyła przy tym momentalnie o jeden lub dwa kilogramy, co powodowało u niej głęboki płacz. Ale wiedziała że tak trzeba.
Wreszcie przebiliśmy się do ostatniej komory tajnego bunkra i otworzyliśmy wielkie stalowe drzwi. Dokoła migały jakieś komputery i świeciło się nastrojowe czerwone światło lamp awaryjnych. W środku było pusto oprócz wielkiego sypialnianego łóżka. Nebeluga nie było.
– Co jest?! – zakrzyknąłem zdziwiony tako sytuacją. – Gdzie on jest!
– Tutaj – powiedziała Karen ze złośliwym uśmiechem na twarzy migocząc zawzięcie w rożnych kwantowych stanach i przemieniając się w Petera. Z hukiem zatrzasnęli drzwi. Nie było drogi ucieczki.
Wszystko nagle zrozumiałem. To była ta przemiana. Oni się scalili w jedna osobę. Mój najlepszy były przyjaciel i moja najlepsza była żona byli teraz jedną istota. Dosłownie i w przenośni.
Patrzyłem się na zmieniającą formę istotę i zastawiałem się – co teraz.
– I co teraz – spytałem obojętnie. – Po co tu mnie zwabialiście?
– Wiesz, wpadliśmy na genialny pomysł. Jak to wszystko wyprostować. – powiedzieli z tajemniczym uśmiechem zbliżając się do mnie i rozpinając nieustabilizowaną kwantowo koszulę/rozporek – Tęsknimy za tobą, a teraz masz jedyną we wszechświecie stuprocentową szansę aby twoja żona była też twoim najlepszym przyjacielem.