- Opowiadanie: maciekzolnowski - Mapośnienie w barwach surrealu

Mapośnienie w barwach surrealu

Nie wiem, czy powinienem opowiadać Wam swoje sny. To, co mnie urzeka to klimat tej czy inne wizji, tego czy innego oniryzmu, takiego lub innego śnienia, majaczenia. I uznałem, że to świetna okazja, by poćwiczyć wyobraźnię.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Mapośnienie w barwach surrealu

MAPOSEN

Maposen… przytrafił mi się nie dalej jak wczoraj, pamiętam to dokładnie… Mieszkałem w nim jakby, w jego wnętrzu, ale zarazem i w Podczelu. Zacna miejscówka, nie powiem: centryczność kompozycji, przemyślność aranżacji, poniemiecki ordnung, klarowność krajobrazu, zwartość szyku, zieleni wszechobecność.

I kiedyś wybrałem się za wiaduktotor – jeden z wielu wiaduktotorów, z jakimi miałem do czynienia. A za nim był czarnolas, zamieszkany przez zbawolone pterorosomaki – dość agresywne kreatury, o których już nie wspomnę. I mniej więcej pamiętałem, że potem biegła dalej jakaś purpurowatość, pokręconość, ścieżkowąskość, a bardziej na lewo znajdowały się sady oraz podstawówka pogrążona w ohydzie zapomnienia i bynajmniej nie szkółka leśna. Natomiast równolegle z wiaduktotorem przepływał kanał, który się robił czym raz to większy i większy… i szerszy… i pasł się tym swych wód tężeniem, pęcznieniem, aż wreszcie, na jego pierwszym, pierwusieńkim skrzyżowaniu z innym takim, podobnym kanałem, wyrastała sobie dosłownie znikąd baza wojskowa, w której coś często pierdziało na rozkaz, wybuchało na rozkaz i lądowało w tej oto właśnie toni. No i trzeba było strasznie uważać, aby nie oberwać czymś, by nie dostać po mordzie odłamkiem lub, tak po prostu, z otwartej menażki. Potem były jeszcze rozśpiewane kniejowzgórza – gdzieś tam sobie w oddali wyrastały, piętrzyły się i buchały wzwyż niczym kominy lawy – których to wzgórzokniei nie dane mi było jednak dotknąć, musnąć rąsią ani zobaczyć z bliska. Ujrzałem je tylko raz: z dala. Ujrzałem, pomyślałem: niedostępne, skubane, miałem rację, trudno się mówi!

A kiedy ponownie wybrałem się za wiaduktotor, minęły trzy lata. I tym razem, tego dnia nie byłem sam, bo oto wycieczkowała się ze mną moja matka. Mieliśmy problem, zanurzyliśmy się w nim i zadomowiliśmy, ażeby wyminąć zastałe wody pod wiaduktotorami: mętne, plugawe, smrodliwe, głębokie. Poszedłem więc sam. I stanąłem, wyminąłem. I odważnie w kierunku czarnolasu poczłapałem – chciałem upewnić się, że wciąż gdzieś tam jest i na mnie czeka i do mnie mówi: „no chodź, hop”. Ale go nie było – ot i cały dramat. Zdziwiłem się, zszokowałem, a moje człowieczeństwo zaczęło się pocić i boleśnie wymiotować. Był tam za to stromy, wznoszący się szlak – dróżka-obietnica, dróżka-zapytanie, o dużym potencjale krajoznawczym, która mnie z miejsca porwała, zaczęła ze mną tańczyć i się ze mną bawić. Ale ja nie poszedłem dalej, lecz grzecznie, grzeczniuteńko zawróciłem do matki, matuleczki.

Kiedyś – kto wie? – może jeszcze pójdę. Ale pójdę sam zwyczajnie. A teraz budzę się. Dość już! Pora mi wstawać. Hop z wyra!

 

ŚNIŁY MI SIĘ MISIE

Czy widział kto kiedy w mieście niedźwiedzie? Jak brykają swobodnie przez nikogo niepilnowane – niepilnowane przez treserów, niepilnowane przez Gucwińskich? Same sobie samopaśnie, frywolniaśnie. Jak dostojnie galopują, a galopując – potrząsają radośnie swoimi długimi grzywami? I to, jak ich niedźwiedziowate włosy falują do taktu walczyków i polek niedźwiedzich, a wielgachna siła pędu przełamuje cudowne fale wiatru? Widział ktoś z was może takie cuda? Bo ja – wyznam jak na spowiedzi świętej – widziałem. We śnie, ale jednak. Zawsze to coś.

A teraz: czas na Krzyki! Krzyki po godzinach. Zna ktoś? Nie? Jeśli nie wiecie, to ja wam powiem. Posłuchajcie. Krzyki to jedna z dzielnic tego wielkiego, ale jednak nie aż tak bardzo wielkiego na tle innych metropolii, miasta.

Kiedyś, w tym wielkim nie do końca mieście, uciekałem wespół z Adasiem, uciekaliśmy przed gromadą rozwścieczonych niedźwiedziowatych właśnie, swobodnie harcujących sobie po wspomnianych, wzmiankowanych Krzykach.

I co widzę? Co słyszę? – Krzyki! Gwałty! Rety! Wystraszeni wrocławianie latają jak oparzeni i kryją się po poniemieckich kamienicach i w bramach do nich prowadzących, po różnych Trauguttach i innych Gutenbergach. Starałem się nie biec, ale gdy spostrzegłem, że kumpel mój najlepsiejszy bierze nogi za pas, nie wytrzymałem i także zacząłem pędzić co tchu, gnać ile wlezie, wyrywać niczym słynny Forrest Gump. Raz po raz, przedzierałem się, a to przez borówczyska, krzewinki i inne chaszcze (niby że to las, a ja jestem w lesie), a to znowu przez zagajniki latarenek ulicznych i znaczków drogowych, przez szarobury labirynt krawężników i katalog filatelistyczny poobdzieranych chodników.

Po chwili wpadliśmy z moim najlepsiejszym w pierwszą, lepszą bramkę do prywatnego, jak się później okazało, bloczku, będącego jednym wielkim terenem budowy; wielkim, powiadam. Ale jednak trochę już zabudowanym i wypiętrzonym na ileś tam kondygnacji. Masakra!

Nagle: stop! Jak stanęliśmy, tak trwaliśmy na balkonie piętra pierwszego i spokojnie obserwowaliśmy rozwój wypadków w tym wrocławskim niby-zoo, nie-zoo. Nikt nas stamtąd nie wypraszał, nikt na siłę nie wykurzał. Słowem: pełne zrozumienie powagi sytuacji dla naszej sytuacji. Cieszyliśmy się chwilą spokoju, gdyż wnętrze zdawało się być takie trochę zamieszkane, a trochę opuszczone. Bardziej jednak opuszczone. Wreszcie po dobrej godzince ośmieliliśmy się w końcu wyleźć z naszej kryjówki: chwilówki bez odsetek.

Następnie wdepnęliśmy do nocnego klubiku, który to, jak się za chwilę miało okazać, nie był żadnym tam klubikiem, lecz: motelikiem. Muzyczka bumc-ta-ra-ra grzmiała na zewnątrz, ale w środku, w samiuśkim środeczku na portierni panowała cisza grobowa, a grobowa wręcz jakoś tak podejrzanie i strasznawie. Tam czekała na nas nasza ekipa z reality – same zuchy, Patery i inne yuotubery. O, rety, rany, Julek! Kogo tam nie było: jakieś dziewczyny, w tym jedna bardzo ładna mężatka, z którą aż chciałoby się móc, no wiecie poflirtować. I było też jeszcze paru takich facetów (bez wyraźnej roli), o jednej wielkiej anonimowej gębie – dla mnie tak samo anonimowej, jak anonimowy jest Grób Nieznanego Żołnierza. Ale ja nie o tym, a Grób zostawmy w spokoju.

Taki to był nasz wspólny wypadzik na miasto, zespołowy survival, przygoda skolektywizowana i strachem w sposób demokratyczny podszyta.

– A niedźwiedzie? – spytacie może, gdyż móc możecie i pytać także.

– A tak. Niedźwiedzie zatańczyły piruety, zamerdały ogonkami i pofalowały gdzieś. Odleciały. Odfrunęły. Poszybowały. I nagle się zupełnie, ale to zupełnie rozpłynęły. W tym znaczy się mglistym powiewie: azocie, tlenie, argonie, dwutlenku węgla. I tak dalej, i tak dalej.

Koniec

Komentarze

Fajne.

Nie wnikam w sens, bo takowy istnieje tylko dla autora/śniącego (albo i to nawet nie). Ale te wszystkie senne neologizmy, rytm zdań, a przede wszystkim zawartość tekst8, bez rozwlekania głupich, onirycznych opisów, powoduje, że czytało się zaskakująco przyjemnie. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Oniryzm ma ten, w zasadzie dla mnie minus, że próba rzetelnego przedstawienia wydarzeń, często odziera sam sen z magicznego charakteru. No i właśnie tu zaczyna się mój kłopot, bo kiedy tak jak Ty, maciekzolnowski, próbujesz polecieć w strumień świadomości, to ni hu hu, nie wiadomo o co kaman :D

No i żeby była jasność, to żaden błąd, bo kompozycyjnie i językowo to ja tutaj nic strasznego nie widzę. Tylko no… Sny rządzą się swoimi prawami, i ja ich do końca nie rozumiem ;)

Ale! Czytało się przyjemnie.

Kuba Pawełek

Lektura tekstu zostawiła we mnie wrażenie podobne do tekstu. Nie wiem o co chodzi, nie rozumiem logiki zdarzeń, ale estetycznie czuję się poruszony. Coś się tam teraz delikatnie wierci w środku, wywiera nacisk. To miłe uczucie. Żałuję tylko, że efekt nie jest mocniejszy.

Bardzo do gustu przypadł mi też styl, nie wiem czy po prostu taki masz, czy specjalnie został wykręcony, by oddać senne krajobrazy, ale świetnie tu pasuje.

Ciekawe masz sny, muszę przyznać. :) Jakież to fantazje płata nam ludzka wyobraźnia podczas śnienia xd

Czas i przypływ nie czekają na nikogo, nawet na ciebie.

Przyjemna choć pusta lektura. Gdyby była dłuższa, zapewne okazałaby się męcząca przez fakt, że to jest tylko opis snu i nic więcej. To znaczy, chyba że ktoś chciałby się zagłębiać w psychoanalizę, wtedy pewnie znalazłby w tym głębsze znaczenia :p

Trochę tylko szkoda, że większość neologizmów polega tylko na prostym zbiciu dwóch słów w jedno i że jedyną funkcję jaką spełniają jest skondensowanie tekstu. Zamiast kniei na wzgórzach są kniejowzgórza i tak dalej. Tylko maposen się wybija, jako rzeczywiście dobre wykorzystanie słowotwórstwa, dla stworzenia znaczenia.

No i jeszcze jedno drobne czepialstwo, bo mnie ukuło jakoś w oczy:

pterorosomaki – dość agresywne kreatury, o których nie wspomnę

Tyle, że o nich wspomniałeś. Dlatego lepiej byłoby powiedzieć, że ich nie opiszesz, lub że są zbyt trudne do opisania.

Zdziwiłem się, zszokowałem, a moje człowieczeństwo zaczęło się pocić i boleśnie rzygać. – całkiem ładny tekst i nagle taki zgrzyt-pisk, jak od paznokci rysujących tablicę – u mnie to spowodowało potknięcie w trakcie czytania

 

Był tam za to stromy, wznoszący się szlak (dróżka-obietnica, dróżka-zapytanie, o dużym potencjale krajoznawczym, która mnie z miejsca porwała, zaczęła ze mną tańczyć i się ze mną bawić). – po co ten nawias? 

 

Zaryzykowałam i zajrzałam (nie tylko Finkla nie przepada za czytaniem o cudzych snach). Wiem, że spisywanie i opisywanie snów to nie najłatwiejsze zadanie i już widziałam sporo kiepskich prób. Tobie jednak w pewien sposób się udało utrzymać moją uwagę i sprawić, że wędrówka była nawet ciekawa. A to za sprawą słownictwa i zastosowanego stylu. Całkiem umiejętnie zabrałeś mnie literacko w tę surrealistyczną podróż.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

W pierwszej chwili zjeżyłam się okrutnie, bo wyjątkowo nie lubię opowieści opartych na cudzych snach, ale w Twoim mapośnieniu nie zauważyłam cech, które zazwyczaj działają na mnie odpychająco. Dobrze, że skończyło się na nietypowych opisach szczególnego otoczenia, bo bardzo przypadły mi one do gustu.

Długość snu też okazała się w sam raz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm, przeczytałem. I w zasadzie tyle, bo tekst mnie nie pociągnął. A co do snów, to z kilku zapisanych przeze mnie (bo draństwa zapominam, jeśli ich nie spiszę zaraz po obudzeniu) pewnie da się też coś wyłuskać. Choć nie w takiej konwencji, za tą średnio przepadam ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki Wam, Drodzy Moi, za komentarze! 

 

NoWhereMan, zechcesz przedstawić nam swoją konwencję zapisywania snów. Jestem ciekaw niezmiernie! Ha, ha, dobrze to ująłeś: “(…) draństwa zapominam, jeśli ich nie spiszę zaraz po obudzeniu”. Draństwa, powiadasz? ;)

 

“W pierwszej chwili zjeżyłam się okrutnie”. Cieszę się, że tylko w pierwszej chwili. Już nawet zacząłem sobie wyobrażać i widzieć na własne oczy to Twoje okrutne zjeżenie. 

 

Śniąca, dzięki Tobie tekst uległ niewielkiej (ale jednak) modyfikacji, naprawie, reperacji! 

 

Madej90, może i ona jest pusta, ta lektura, ale na pewno obfituje w symbole, w twory abstrakcyjne: symbol matki, która jest naszymi plecami i nas chroni, symbol krzyża (trzy strony świata przedstawionego, dostrzeganego w zakresie: 90-180 stopni), symbol tego, co nieosiągalne (wzgórza), symbol ekscytującej, zmieniającej się dynamicznie przyszłości (kierunek na wprost, wiodący poza wiaduktotor), motyw-symbol podróży (wiadukt, tor, ścieżka), motyw pokonywania trudności… i inne jeszcze, których znaczenia ja sam nie pojmuję.  

 

Tak, Eryvan, co byśmy bez wyobraźni poczęli. Nic niestety!

 

“Bardzo do gustu przypadł mi też styl, nie wiem czy po prostu taki masz”. Dzięki, co ja bym dał, ażeby mieć swój własny styl. Problem jest jeszcze taki: mieć styl – to jedno, a drugie – trzymać się go w miarę kurczowo i z przekonaniem. A ja nie jestem przekonany, że jestem przekonany, Nessekantos.  

 

Kubo, w potęgę słowa to ja aż tak za bardzo nie wierzę (tym bardziej, jeśli idzie o zapisywanie snów), ale przynajmniej trzeba się starać. Oto mały, wierszowany przykład: “Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całować chcę”. – Wszystkich całować się nie da, ale przynajmniej można się starać. ;) 

 

Thargone, dzięki. Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na rytm i właśnie spójność, zwartość tekstu. 

NoWhereMan, zechcesz przedstawić nam swoją konwencję zapisywania snów. Jestem ciekaw niezmiernie!

Po obudzeniu, póki jeszcze pamiętam, zapisuję wszystkie pamiętane sceny i elementy na niedaleko leżące kartki samoprzylepne. Potem może coś się z tego da wykuć ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Czy symbole mogą nie być abstrakcyjne? W każdym razie, nie mylmy dużego natężenia symbolizmu z głębią przekazu. Przez pustość miałem na myśli, że w tekście przekazujesz nam właściwie tylko pewną swoją ogólną obawę przed nieznanym lub przed przyszłością.

Z punktu widzenia czytelnika wydaję mi się, że bardziej atrakcyjne byłoby wykorzystanie snu jako rusztowania, na którym można oprzeć coś więcej. Nie powinno się krytykować tekstu za coś, czym nie jest, a słowo “pusta” brzmi jak krytyka. Powinienem był użyć słowa “prosta”. Niepejoratywnie.

Prośba do Wielce Szanownych Adminów. Postuluję wprowadzenie nowej kategorii (gatunku) na tym forum, poświęconego snom właśnie. Mówię poważnie. To mogłoby być pouczające i niezwykle ciekawe dla mnie osobiście i dla nas wszystkich.

Podchodziłem sceptycznie, ale dyżur zobowiązuje. Tym razem miło mnie zaskoczyłeś, podobało mi się. Lubię surrealizm, lubię absurd, ale wszystko musi być dla mnie poukładane, nawet w swym absurdzie. A Ty, dzisiaj, ułożyłeś to całkiem ładnie:

I mniej więcej pamiętałem, że potem biegła dalej jakaś purpurowatość, pokręconość, ścieżkowąskość,(…)

który się robił czym raz to większy, i większy, i szerszy, i pasł się tym swych wód tężeniem, pęcznieniem, (…) wyrastała sobie dosłownie znikąd baza wojskowa, w której coś często pierdziało na rozkaz, wybuchało na rozkaz i lądowało w tej oto właśnie toni.

Mieliśmy problem, zanurzyliśmy się w nim i zadomowiliśmy, ażeby wyminąć zastałe wody pod wiaduktotorami: mętne, plugawe, smrodliwe, głębokie.

Tak powinny wyglądać zdania absurdalne, acz poukładane. Bezsensowne, acz sensownie skonstruowane. Dobry tekst.

Pozdrawiam.

Naprawdę cieszę się, Darcon, i dziękuję Ci! Już tak jest czasami, że człowiek sobą siebie zadziwia (i to zarówno w pozytywny, jak i negatywny sposób). ;) 

Wbrew ostrzeżeniom zajrzałam. :-)

Fajne neologizmy, ale szybko dopadło mnie to samo, co Madeja: wszystkie wydają się być wykute na jedną modłę, bez urozmaiceń.

Reszta tekstu na kolana nie rzuciła, sporo chaosu, jak to w snach…

„no chodź, chop”.

Ojjj. Paskudny ortograf. Spróbuj wsadzić słownik ortograficzny pod poduszkę. ;-p

Babska logika rządzi!

Nagromadzenie neologizmów na granicy strawności, według mnie. Szkoda też, że tekst to raczej opis niesamowitego otoczenia, pozbawiony jakiejś historii. Tak jakbyś wynotował zapis snu jeden do jednego. Ponieważ moje sny prawie zawsze są fabularne, trudno mi ogarnąć pojawiającą się tu abstrakcję, bo jest zwyczajnie przytłaczająca. Uważam, że sny mogą być ciekawą bazą dla jakichś historii, ale właśnie – podkładką, coś co da się ciekawie, a przede wszystkim logicznie rozwinąć.

Dzięki, Finkla. Zdaje się, że najciekawszy w całym tekście był dla Ciebie właśnie ten ortograf. To dopiero słowotwórstwo, nie ma co! A jaka bomba na dodatek! :)

MrBrightside, zaintrygowało mnie, że Twoje sny prawie zawsze są fabularne. Ja myślałem, że fabularność snów to raczej rzadkość. Mówię poważnie!

“Uważam, że sny mogą być ciekawą bazą dla jakichś historii”. – Zgadzam się z Tobą, ja tym razem zapisałem swój w stosunku “jeden do jeden”, choć i to nie było takie łatwe, bo skubańce (sny) mi umykają, uciekają ode mnie, kiedy się budzę.

MrBrightside, zaintrygowało mnie, że Twoje sny prawie zawsze są fabularne.

No, ja też tak mam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie, neologizmy były fajniejsze, ale ortograf rąbał po oczach. Tym bardziej, że popełniasz go konsekwentnie. ;-)

Ja też mam sny raczej fabularne. A przynajmniej głównie takie zapamiętuję.

Babska logika rządzi!

Kurczę, w takim razie zazdroszczę Wam waszych snów fabularności, zazdroszczę i Tobie, i Śniącej, i MrB. Dlaczego mnie to nie spotyka?

I dlaczego – tam do licha – nie ma na NF subkategorii: absurd, groteska, surrealizm, oniryzm, sen, majak (sorki za lekkie poplątanie z pomieszaniem, ale pozwoliłem sobie wymienić wszystko to, co mnie interesuje jednym tchem)?

Są takie tagi, więc da się w miarę precyzyjnie oznaczyć tekst. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tagi są, no wiem, ten teges, ale chciałoby się coś więcej. ;)) 

Czy zawsze jesteś taki nienasycony?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tagi są, no wiem, ten teges, ale chciałoby się coś więcej. ;)) 

Po co Ci więcej, skoro nawet tego co jest nie używasz? – nie masz tu ani jednego tagu ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tak, Reg., jestem nienasycony! Zawsze! I zawsze lubię, kiedy do mnie piszesz. :)

 

No właśnie, w tym problem, Śniąca, że nie każdy używa tagów (tagowania, tagnięć, tagowiszczi, tagerstwa… – no już dobrze, Wiesz, o co mi chodzi, a to jest najważniejsze). A skoro ich ktoś nie stosuje, to i ja nie odnajdę się, dziś albo jutro, w całej tej masie tekstów nie(o)tagowanych; zaś moich okluczowywać nie zamierzam. Podpisane: pospolity LEŃ (szkoda, że nie niepospolity LEM). ;) A zresztą, tak na koniec, czy potrafiłabyś to sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby kącik na NF, ów śnienia na jawie ciemny zakamarek się nam objawił? Intuicja mi podpowiada (oraz Trzej Magowie ze Wschodu), że by się forum spasło, i że mielibyśmy same tłuste lata. I to dobrze bardzo. Ja o tym śnię. A czy Ty śnisz czasami, czy też nigdy, Śniąca? Nie możemy śnić razem? Albo: śnić tego samego? Albo inaczej: Ty i ja – i o tym samym? ;)  

Miło mi to czytać, Maćku, bo i ja lubię z Tobą pościć, choć zdaję sobie sprawę, że wobec wyznania o nienasyceniu, takie nazwanie wymiany postów, możesz uznać za nie najszczęśliwsze. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Moje sny są tylko moje, aż do czasu, gdy utkam z nich opowieści, którymi dzielę się z innymi tu lub w publikacjach ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ciekaw jestem strategii opisywania przez Was waszych snów, tego, jak je ujmujecie, notujecie, zapisujecie. Czy idziecie bardziej w stronę oniryzmu, czy też bardziej w kierunku absurdu, nonsensu, surrealizmu? Czy skupiacie się bardziej na zapisywaniu sennego nastroju, czy może raczej bardziej na poetyckich abstrakcjach, słowotwórstwu (i sam nie wiem, czym jeszcze)? A może odtwarzacie sam trud przypominania sobie na jawie tego, o czym za chwilę zapomnicie… i wplatacie owe nuty trudu w opowieść: nie trud sam, lecz jego aurę, jego pracowitą melodię, można też rzec: melosferę. Oczywiście jedno nie wyklucza drugiego: tekst oniryczny może (ale nie musi) zanurzać się w nadrealizm, tekst surrealistyczny może (ale nie musi) być nastrojony poetycko, poetycko być może zaangażowany; tekst paramatematyczny może być napisany przez poetę (albo matematyka); może, może, może… może być groteską albo być groteską nie może (tekst). No, sam nie wiem… Jest tak wiele tego może, zdać by się mogło: całe jego morze…

 

“I ja lubię z Tobą pościć”. A tak, Reg., jak już pościć to tylko we dwoje. ;)

“Moje sny są tylko moje, aż do czasu, gdy utkam z nich opowieści”. I właśnie to jest zajmujące: stosunek inspiracji do późniejszego efektu, jaki z tej inspiracji zstąpił, spłynął. Ja osobiście traktuję sny wyłącznie jako sny, które ewentualnie można tam sobie spróbować zapisać, a historie wyłącznie jako historie. Oddzielam te realne kwestie od tych realnie niebytujących, choć czynię to w sposób metodologicznie niekonsekwentny; robię – rzec by można – doktorat z nie-metodologiczności.  

traktuję sny wyłącznie jako sny, które ewentualnie można tam sobie spróbować zapisać

Na dłuższą metę i w dłuższych tekstach to staje się niestrawne, zwłaszcza dla innych. Przerabiałam to na długo przed rejestracją na portalu, dlatego tu nie znajdziesz moich po prostu spisanych snów :) Zwłaszcza że głównie z abstrakcją mi nie po drodze i nie każdy surrealizm jest dla mnie do przyjęcia.

Wśród opublikowanych tu moich tekstów sześć miało źródła w snach, a dwa kolejne wywodzą się z nich pośrednio – dotyczą świata i bohaterów z jednego z tych sześciu opowiadań.

 

Edyta.

Ta nasza dyskusja spowodowała, że zajrzałam do katalogu ze spisanymi, jeszcze nie wykorzystanymi, różnymi pomysłami i snami. O części już nie pamiętałam i niejako na odnowo je odkryłam. Jakie ja kiedyś miewałam sny! Gotowe całe opowieści, czekające by tylko ubrać je w odpowiednie słowa. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

“Ta nasza dyskusja spowodowała, że zajrzałam do katalogu ze spisanymi, jeszcze nie wykorzystanymi, różnymi pomysłami i snami. O części już nie pamiętałam i niejako na odnowo je odkryłam.”

Zazdroszczę Ci. Dlaczego ja nie zapisywałem swoich. Dlaczego? Dlaczego?

Może nie męczyły Cię dostatecznie? Mnie moje potrafią męczyć bardzo. Chodzą za mną i nie dają o sobie zapomnieć, dopóki ich nie zanotuję. Dopiero wtedy mam spokój i mogę przestać o nich rozmyślać. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fabularne sny są świetne rozrywkowo, ale czy ja wiem czy to taki rewelacyjny patent na dobre opowiadanie? Jak dla mnie za dużo z tym roboty, bo pomysł zazwyczaj wygląda dobrze tylko powierzchownie, a gdy dochodzi do spisywania, to pojawiają się kolejne logiczne i fabularne dziury i nierzadko nieźle się trzeba nagimnastykować, żeby miało to wszystko ręce i nogi.

Tutaj na forum tylko jedno opowiadanie ma w sobie elementy mojego snu, ale poobracałem w nim wszystkim do tego stopnia, że nikt się w komentarzach nawet nie zająknął o żadnym śnie. :p

Tutaj na forum tylko jedno opowiadanie ma w sobie elementy mojego snu, ale poobracałem w nim wszystkim do tego stopnia, że nikt się w komentarzach nawet nie zająknął o żadnym śnie. :p

I właśnie ja tak piszę. Sen to tylko zaczątek, pomysł, jak każdy inny, który trzeba już dalej normalnie rozwinąć.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jak dla mnie za dużo pieprzenia. :D

“(…) czy ja wiem czy to taki rewelacyjny patent na dobre opowiadanie? Jak dla mnie za dużo z tym roboty (…)”

I tutaj dotknęliśmy ważnej kwestii: Każdy z nas nosi w sobie różne doświadczenia, wspomnienia, przeżycia (nie koniecznie są to sny). I jeśli chcemy to wszystko przelać na papier, to i owszem, czemu nie, możemy to uczynić. Pozostaje tylko kwestia dopasowania odpowiednich środków wyrazu, zasobu środków technicznych (stylistycznych) do tego, co zapisać właśnie mamy zamiar. Podsumowując: coś może nie być opowiadanym snem, ale może sen doskonale udawać, coś może być relacją z podróży – dajmy na to w góry Szkocji – i zostać odebrane jako wyczerpujący zapis owej podróży (prawdziwej lub nie), wyczerpujący i interesujący dla czytelnika (względnie dla nas samych). Nie musi to być opis “jeden do jeden”. Taki – nie jest zresztą chyba do końca możliwy, ale to przecież nic nie szkodzi: przynajmniej trzeba się starać dobrze machać tym piórem, na ile tylko machać dobrze się da. Ja np. bardzo chciałbym umieć zatrzymać czas w swoich wypocinach, opowiadankach; chciałbym zatrzymać ulotne wrażenia, oddać klimat, aurę miejsca, snu, przeżycia… Wiem, co powiecie: pobożne życzenia Maćka. Pobożne być może, ale przynajmniej trzeba się starać, no nie?  

przynajmniej trzeba się starać, no nie?

Ja uważam, że tak – zawsze. 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

“Ja uważam, że tak – zawsze”. :)

 

A ta przy okazji… to przepraszam za to, co napisałem na Grafomanię (przywołałem tam Twoje imię). Wszystko to było oczywiście na żarty. Mam nadzieję, że się nie pogniewałaś, Śniąca.

Nie zaglądałam jeszcze, bo ostatnio znów mam mniej czasu, ale wzbudziłeś właśnie moje zainteresowanie :) Cokolwiek by tam jednak nie było, to nie gniewam się (chyba). 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

“Cokolwiek by tam jednak nie było, to nie gniewam się (chyba)”. No nie wiem, nie wiem, Śniąca, oby tak było, jak mówisz. Myślę, że pojechałem na całego, sin los frenos. ;)

Nowa Fantastyka