- Opowiadanie: Dubrovnik - Tylko jeden człowiek

Tylko jeden człowiek

Wrzucam wersję 2,0. Tekst  jest wciąż w opracowaniu i czeka mnie duuuużo pracy redakcyjnej i korektorskiej. Wdzięczny jednak będę za wszelkie wyłapane nielogiczności i nieciągłości fabuły. Bo na tym zależy mi najbardziej na tym etapie pracy. 

 

Oceny

Tylko jeden człowiek

 

 

Harn książę Tarklandu z przerażeniem spojrzał na zdobną rękojeść sztyletu. Wieńczący ją srebrny pysk wilka szczerzył kły odgrażając się całemu światu. Klinga tkwiła w splocie słonecznym księcia wbita głęboko, aż po jelec. Tłumiła oddech, ale pozwalała poczuć potężnie każde z ostatnich uderzeń serca. Krew spływająca leniwym strumieniem zakrywała słowa leżącego na kolanach zwoju. "…człowieka tego jak najszybciej pozbawić życia ".

Gdy Harn gasł żadna dłoń nie pospieszyła, by uwolnić go od ostrza. Wszystkie dłonie leżały bezsilne. Oczy, które miały baczyć na bezpieczeństwo księcia wpatrywały się nieprzytomnie w belki stropowe. Ciepła jeszcze krew zamieniła posadzkę komnaty w szkarłatne bajoro. Straże, urzędnicy dworscy, sławni wojownicy leżeli niczym młode pisklęta poduszone przez lisa podczas nocnej eskapady. Cichło przedśmiertne rzężenie. Ustawały konwulsje. W sali tronowej tarklandzkiego grodu swoje panowanie rozpoczynała cisza.  

Tojad z trudem łapał oddech. Z głowni jego miecza spadały krople krwi. Równo. Miarowo. Rozszarpaną czyimś tępym brzeszczotem nogę przeszywał ból. Otępiony zwierzęcymi instynktami próbował uporządkować galopujące myśli. Ostatnie wydarzenia wydawały się nierzeczywiste. Czuł się tak, jakby to jęk gasnącego księcia wybudził go ze snu. Nie mógł zrozumieć dlaczego Harn wystąpił przeciwko niemu. Nikt nie podnosi przecież ręki na posłańca w swoim własnym domu, narażając się przy tym na gniew bogów i szemranie wśród ludzi. Nikt nie próbuje zabić posła przywożącego długo wyczekiwany pokój. I nikt wystawiając do walki dziesięciu zbrojnych przeciw jednemu wychudzonemu młodzieńcowi nie może przegrać starcia. A jednak to Tojad stał wśród porozcinanych ciał, a Harn… Cóż, Harn pewnie zaczął właśnie zdawać bogom sprawę ze swoich niegodziwości.

 Dobiegający z korytarza hałas wyrwał Tojada z odrętwienia. Z głośnym łoskotem zaryglował drzwi komnaty i natychmiast rzucił się do otwartego okna. Wyskoczył bez namysłu. Okno od gruntu dzieliło zaledwie kilkanaście łokci. Mimo to upadek okazał się bolesny.

 Młodzieniec przywarł plecami do muru i rozejrzał się nerwowo. Zerwał się w stronę wąskiego przesmyku pomiędzy rzędem drewnianych zabudowań, a palisadą. Gdzieś daleko za nią schowała się szansa na przeżycie. Panika, która wzmogła się przed chwilą w grodzie nieco ułatwiła zadanie. Strażnicy zmagali się z zaryglowanymi drzwiami komnaty. Zbrojni pilnujący częstokołu słysząc wrzawę rzucili się pędem w kierunku książęcej wieży. Kobiety wciągały dzieci do chat krzycząc przy tym wniebogłosy. Prosięta kwiczały niczym zarzynane, pałętające się pod nogami zbrojnych kury wydzierały swoje ptasie gardła.

Zbieg wbiegł w wąską przestrzeń  między ostrokołem, a rozpadającą się chatą. Wspiął się na dach  pobliskiej szopy, po czym z trudnością przesadził palisadę. Uderzył plecami o dno suchej fosy. I chyba tylko dzięki szeptanym w biegu modlitwom wciąż pozostawał niezauważony. Mimo przeszywającego bólu trzeba stawiać kolejne kroki zanim ktoś przypomni sobie o pilnowaniu ogrodzenia, zanim wypuszczona zza częstokołu strzała utkwi w plecach uciekiniera. Trzeba przebiec pole i za wszelką cenę dotrzeć do ciemnej ściany lasu.  

 Tarklandzki las chroni przecież w swoich objęciach niejedno stworzenie. Drozdy i kosy kryją się w koronach czarnych olch przed bystrym spojrzeniem drapieżników. Dziki buchtują u stóp dębów w poszukiwaniu żołędzi. Cienie przemykają między prastarymi drzewami z daleka od jakiejkolwiek zwierzchności. Rozległa puszcza chowa przed czujnym okiem sprawiedliwości morderców, pospolitych złodziei, kłusowników słowem tych wszystkich głupców, którzy wolą powoli dusić się cuchnącymi wyziewami mokradeł, niż przyjąć czystą, lekką śmierć z ręki kata.

 Tojad biegł, a las zdawał się przed nim uciekać. Niczym dziewczę skore do zabawy nawoływał: Złap mnie jeśli potrafisz. Czym innym jednak pogoń za roześmianym dziewczęciem po wiosennej łące, czym innym bieg w sięgającym po pas życie chwilę po zaciętej walce. Każdy kolejny krok przysparzał ogromnego bólu. Rany piekły. Nogi zdawały się splątane, a krew pulsowała w skroniach tak mocno, jakby za chwilę miała wydostać się na zewnątrz gwałtownym potokiem.  

 Gwar za plecami nasilał się. Powietrze przeszyły pierwsze strzały. Wyleciały zza palisady i spadły leniwie niczym pierwsze krople wiosennego deszczu kilka kroków za plecami wojownika. Za blisko, cholera, za blisko. Nim deszcz strzał wezbrał w prawdziwą nawałnicę, udało się postawić jeszcze kila kroków. To wystarczyło, by nerwowe komendy na szczycie palisady zastąpił jęk zawodu. W tym samym jednak momencie zatrzeszczały skrzydła bramy grodziszcza i na moście zadudniły końskie kopyta.  

 Gdzieś w górze w oślepiających promieniach słońca szybował myszołów. Krzyczał tryumfalnie na znak, że sprawy polowania są już rozstrzygnięte. Ofiara pozostaje bezwolna wobec losu. Wszystko zależy jedynie od sprawności drapieżnika.  

 Tojad stawiał kolejne kroki, przychodziło mu to jednak z coraz większą trudnością. W końcu potknął się. Najpierw uwolniony z dłoni miecz przemierzył w powietrzu kilka stóp, a potem chłopak zwalił się głucho ciężko w zboże. Resztkami sił przetoczył się na plecy. Dźwięki pogoni nasilały się, a wola przeżycia ustąpiła miejsca bezsilności. Nad sobą zobaczył dziewczynę w lnianej sukience. Pojawiła się znikąd,  niczym senna mara. Jasnowłosa pochyliła się nad nim nie zważając na zbliżających się wojowników i pogładziła go po twarzy, a Tojad pomyślał, że gdyby miał czas mógłby pokochać niebieskie oczy, włosy koloru złota i zapach konwalii. A może już ją kochał. Gdzieś. Kiedyś.

 Złotowłosa ściągnęła usta w nieśmiałym uśmiechu. Zanim jednak Tojad zdążył powiedzieć choć słowo odsłoniła czarne, żelazne zęby. Wyszeptał jedno tylko słowo: Południca

Zemdlał, a wokół zaczęło krążyć gorące powietrze. 

 

*** 

Kruk nie po raz pierwszy zasnął na warcie. Zrywając się z drzemki był jenak przekonany, że zrobił to po raz ostatni. Nie bał  ani wrzasków dowódcy, ani kary dyscyplinarnej. Był tak oszołomiony, że krzyków nie potrafił przyswoić i miał w sobie głębokie przekonanie, że kac zabije go wcześniej niż zrobi to mistrz małodobry. Zresztą gdyby mieli wieszać za pijaństwo, to po dzisiejszym poranku trzeba by było wywiesić większość załogi tego zapchlonego grodziszcza.

 Przyjechał jakiś ważniak, poseł od księcia Farmiru. Poseł, też mi coś ! Chłoptaś ledwie. Wystrojony w jedwabie niczym białogłowa wjechał do grodu na jabłkowitej klaczy. Nim jednak przyjechał dotarła wieść, że wiezie pokój. Wielki pan Farmiru uznał, że dość już się nauganiał po polach za awanturnikami z Tarklandu, które księstwem jest już tylko z nazwy. Dość mu siedemnastu grodów i z chęcią dopłaci jeszcze, żeby Harn Szalony ten swój spłachetek ziemi wsadził sobie w dupę. 

 Możni już od wieczora poprzedniego dnia ustawiali się przed bramą, by kłaniać się w pas gołowąsowi. Kuchty i parobkowie biegali z wiktuałami na planowaną  ucztę, a żołdacy oddali się swym ulubionym zajęciom: picu wina, graniu w kości i spaniu po kątach. Kto by się spodziewał, że za kilka modlitw świat oszaleje.

 A oszalał. To jedno, mimo kaca, Kruk rozumiał doskonale. Strażnicy wybiegali ze wspólnego domu potykając się jedni o drugich. Baby darły się w niebogłosy, a jakiś idiota na dziedzińcu dął w róg.

 Kruk zrywał się z ławy chyba zbyt opieszale, bo dziesiętnik szarpnął go za ramię i wymierzył w tyłek porządnego kopniaka. Strażnik wybiegł za drzwi i pobiegł tam gdzie od kilku godzin być powinien, na opuszczone stanowisko u szczytu palisady. Ledwie wdrapał się po drabinie usłyszał krzyk dziesiętnika. 

– Nie tam! Kurwa, Kruk nie widzisz że wszyscy biegną w innym kierunku! 

Potrząsnął głową i otworzył szeroko oczy. Rzeczywiście wszyscy zbrojni biegli w kierunku książęcej wieży, a on osioł jeden stał u szczytu palisady. 

– Złaź natychmiast, albo za koniem każę cię włóczyć ! – wrzasnął raz jeszcze dziesiętnik. Po czym machnął ręką i pobiegł za innymi. 

Kruk obrócił się w kierunku ostrokołu, by chwycić pozostawiony tam łuk i kołczan. Kątem oka zobaczył uciekającego przez pole zakrwawionego człowieka. Tego samego, którego widział dziś rano wjeżdżającego do grodu na jabłkowitej klaczy. 

– Zbieg !!! – wydarł się na całe gardło i z miejsca napiął cięciwę łuku. 

Ręka drżała mu niepewnie. Chłopak był daleko. Nie będzie więc drugiej szansy. Kruk wypuścił strzałę, ta jednak spadła dobrych kilka stóp za plecami uciekiniera. Zanim napiął łuk ponownie u jego boku zjawili się inni zbrojni. Wypuszczali strzały jedna za drugą, jakby złość wypuszczali z cięciwy. Jednak żaden z ostrych grotów nie mógł już sięgnąć celu. 

Zaskrzypiała brama. Kruk odwrócił się w jej kierunku  i spostrzegł dwóch jeźdźców, dziesiętnika i Bomira starszego syna Harna. Tuż za drewnianym mostem  zjechali z traktu i puścili konie w cwał przez pole. W ślad za konnymi ruszyło kilkunastu pieszych strażników i parobków.

Chłopak biegł coraz mniej żwawo i było pewnym, że pogoń go dopadnie. Potykał się co krok w końcu przewrócił się w zborze. Za chwilę będzie po wszystkim. Wezmą go na postronek, przywloką powrotem do grodu i na dziedzińcu urządzą przedstawienie dla gawiedzi. 

Nim jednak jeźdźcy  zdołali znaleźć się we właściwym miejscu, tam gdzie on upadł niczym z podziemi wyrosła jasna postać. Jasnowłosa dziewczyna w białej sukni i kwiecistym wianku stała pośrodku pola. Nie zważała na krzyki nadjeżdżających zbrojny stała otępiona.

Dziesiętnik spiął konia, żeby wyminąć dziewczynę. Ta jednak w ostatniej chwili pochyliła się i wyciągniętym zza pleców sierpem cięła końskie pęciny. Jeździec zwalił się wraz z koniem prosto w zboże, a jasnowłosa ruszyła w stronę nadjeżdżającego Bomira. Odbiła się od ziemi. Nie po ludzku jednak. Jej skok był zwierzęcy, dziki. Sprężysty tak, że przywodził na myśl żbika lub rysia. Młody książę próbował ciąć ją na odlew. Nie zdążył jednak. Dziewczyna wpadła na wojownika zrzucając go z siodła. Upadła na niego i zanim zdążył się choćby ruszyć przegryzła mu gardło.  

Powietrze tuż za jasnowłosą zaczęło wirować unosząc w górę kurz i żytnie plewy.  Wiatr urządził sobie młóckę stając się zarazem i żeńcem i cepem i wiejadłem. Dziewczyna rozpoczęła swój taniec z nadbiegającymi zbrojnymi. Cięła ich bezlitośnie sierpem, pozbawiała ich głów, kończyn, przegryzała gardła.

W istocie w polu odbywała się młócka i Kruk patrząc z ostrokołu wiedział że nie o młócenie zboża lecz kości tutaj chodzi. Wiedział jakie ziarno zostanie dziś oddzielone od plew. Zbyt wiele razy słyszał podobne opowieści.

Wzmagający się wir gorącego powietrza zakrył tumanem kurzu miejsce starcia. A gdy opadł w wygniecionym  w zbożu kręgu leżały tylko porozrzucane szczątki zbrojnych i koni. Jasnowłosa i uciekinier zniknęli. Jak kamień w wodę.

Żaden z obserwujących zajście strażników nie odezwał się ani słowem. Nikt nie ruszył się z miejsca, by sprawdzić miejsce rzezi. Cicho jęknęły tylko zawiasy zamykanej bramy.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Mamy tu zaatakowane grodziszcze, obraz rzezi w książęcej sali tronowej i opis ucieczki rannego zbiega. Uciekający pada w zbożu i wtedy zjawia się przy nim południca. Nad polem krąży myszołów.

Dubrovniku, o co tu chodzi?

 

Oczy, które miały ba­czyć na bez­pie­czeń­stwo księ­cia wpa­try­wa­ły się w nie­przy­tom­nie w belki stro­po­we. –> Oczy, które miały ba­czyć na bez­pie­czeń­stwo księ­cia, wpa­try­wa­ły się nie­przy­tom­nie w belki stro­po­we.

 

Ko­bie­ty wcią­ga­ły dzie­ci do chat krzy­cząc przy tym w nie­bo­gło­sy. –> Ko­bie­ty wcią­ga­ły dzie­ci do chat, krzy­cząc przy tym wnie­bo­gło­sy.

 

zanim wy­pusz­czo­na z za pa­li­sa­dy strza­ła… –> …zanim wy­pusz­czo­na zza pa­li­sa­dy strzała

 

któ­rzy wolą po­wo­li dusić się cuch­ną­cy­mi wy­zie­wa­mi mo­kra­deł… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Krzy­czał try­um­fal­nie na znak, że spawy po­lo­wa­nia są już roz­strzy­gnię­te. –> Literówka.

 

Nie zo­ba­czył jed­nak na jej tle my­szo­ło­wa. Przy­mknął oczy wy­cze­ku­jąc swo­ich opraw­ców, a gdy je znów otwo­rzył zo­ba­czył nad sobą ja­sno­wło­są dziew­czy­nę w lnia­nej su­kien­ce. Dziew­czy­na… –> Powtórzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – bardzo dziękuję za uwagi. Kwestie redakcyjne oczywiste. Zastanawiałem się czy fragment z rzezią w grodzie jest czytelny. Widzę jednak, że wymaga pracy.

 

Rzecz miała być dłuższa jednak już na tym etapie miałem wątpliwości dotyczące czytelności przekazu. Więc dziękuję wracam do pracy nad tekstem.

Dubrovniku, nie tylko fragment z rzezią nie jest czytelny, ale w ogóle nic nie wiadomo – ani kim są mieszkańcy grodu, ani dlaczego i przez kogo zostali napadnięci, ani dlaczego jednemu udało się uciec.  

Tak po prawdzie, to nie bardzo chce mi się także wierzyć, że ranny Tojad, niezauważony wspina się na ostrokół, pokonuje fosę i dopiero kiedy znajduje się na polu, najeźdźcy zasypują go gradem strzał. Czy wcześniej niczego nie zauważyli?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Może uznasz to za czepialstwo, ale trudno – napiszę o tym, co mi przeszkadza już na pierwszy rzut oka. Po pierwsze – justowanie, a raczej jego brak, przez co tekst wygląda niechlujnie. Po drugie – po co te entery między akapitami? Moim zdaniem ani nie wygląda to dobrze, ani nie pomaga w płynnej lekturze.

 

Interpunkcja leży, przykłady: 

 

Harn(+,) książę Tarklandu(+,) z przerażeniem spojrzał na zdobną rękojeść sztyletu. Wieńczący ją srebrny pysk wilka szczerzył kły(+,) odgrażając się całemu światu.

 

Gdy Harn gasł(+,) żadna dłoń nie pospieszyła, by uwolnić go od ostrza.

 

Oczy, które miały baczyć na bezpieczeństwo księcia(+,) wpatrywały się w nieprzytomnie w belki stropowe.

 

·  Południca – dlaczego tu jest kropa zamiast myślnika? 

 

I dlaczego usterki wskazane przez Reg nie są poprawione? 

 

Nie bardzo wiem, jak skomentować sam pomysł, bo za wiele tu nie ma. Dwie scenki tak naprawdę – opis komnat po jakiejś rzezi i ucieczka zabójcy.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jak to się mówi – z deszczu pod rynnę ;)

Pomysł tutaj jest, zwłaszcza przy zakończeniu, ale to tylko scenka. I jako taka niestety nie rzuca na kolana ani nie ujmuje niczym szczególnym. Ale czytało się to nawet przyjemnie, więc gdybyś pomyślał nad czymś dłuższym ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Śniąca, proszę o trochę cierpliwości. Wrzucę troszkę później tekst po większych poprawkach. Poprawki korekcyjne cenne. Większym kłopotem jest dziura w narracji, którą zauważyła Reg. To w istocie fragment ( przepraszam już zmieniam oznaczenie). Wrzuciłem, bo czułem nieciągłość w fabule i nie bardzo wiedziałem, w którym momencie. Popracuję wrzucę więcej :) Za uwagi dzięki,.

 

Ok.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka